Zabrałam Ryana ze sobą w różne miejsca: do Muzeum Wojny, Wzgórza
Parlamentarnego czy do mojego ukochanego Major’s Hill Park. Cudownie
spędziłam te ostatnie 2 godziny z moim ukochanym. Byliśmy też w mojej
ulubionej kawiarni w centrum. Przez chwilę miałam wątpliwości co do
mojej decyzji, ale wiedziałam że to najlepsza rzecz jaką mogę zrobić w
tym momencie.
W końcu stwierdziliśmy że czas wracać. Spacerując przytuleni w
towarzystwie naszych psiaków czułam się jakbym miała własną rodzinę. Po
drodze znowu poszliśmy do parku, gdzie spokojnie idąc w stronę mojego
mieszania Ryan zapytał mnie:
- Kochanie Czemu Kate tak bardzo nie chce jechać do tej waszej ciotki? Zachowywała się jakby szczerze jej nienawidziła….
- Eh… bo widzisz w pewnym sensie jej nie lubi. Kiedy mama żyła 2 razy w
roku jeździłyśmy do niej, ale tylko ja i ona. Ja od razu pokochałam to
miejsce. Nawet chciałam tam zamieszkać i takie były początkowe plany,
ale nie wyszło.
- Ale czemu Katherine z wami nie jeździła?
- Bo widzisz ona nie miała talentu do jazy w przeciwieństwie do mnie.
Mama nie chciała jej zabierać ze sobą bo zakładała że sobie nie poradzi
tym bardziej, że konie tam hodowane są końmi westernowymi. Kate zawsze
się na mnie za to wyżywała bo uważała, że ja byłam lepszym dzieckiem, ja
byłam takim oczkiem w głowie mamy, a nie ona. Identycznie jak w
przypadku jej i ojca. Ale teraz jest jedyną krewną, która może się nią
zająć, a ja mam do niej ogromne zaufanie.
Ryan wysłucham mnie uważnie, a potem pocałował. Całowaliśmy się przez
kilka następnych minut. Czułam ogromne podniecenie, miałam ochotę
rozebrać go i się z nim kochać, ale to nie był czas ani miejsce.
Kiedy wróciliśmy do domu młoda była już spakowana. Patrzyła na nas z
taką nienawiścią jakby chciała nas zamordować. Nie chciała rozmawiać
więc poszła prosto do auta z Ryanem, który zabrał jej walizkę i psy. Ja
oddałam klucze mojej przyjaciółce z Kanady Sophie, która była
jednocześnie moją sąsiadką, zamieniłyśmy kilka słów i poszłam do auta.
Ustawiłam nawigację i ruszyliśmy. Podróż miała trwać 15h. Na ranczu
cioci mieliśmy być o 10 rano. Atmosfera była bardzo napięta nikt się nie
odzywał. Kate cały czas spała, a ja w końcu się wyluzowałam. Zaczęliśmy
rozmawiać z Ryanem, śmiać się, wygłupiać i śpiewać piosenki tak jakby
wszystko było normalnie. Była to stresująca podróż. Zatrzymywaliśmy się
parę razy żeby wyprowadzić psy. Moja siostra przespała prawie całą
podróż.
Przed piętnastą byliśmy już w Houston. Cieszyłam się, że znowu tu
jestem. Mój ukochany w pewnym momencie wjechał w polną drogę a naszym
oczom ukazało się przepiękne ranczo:
Wszystkim zaparło ono dech w piersiach. Przejechaliśmy przez wjazd z
napisem „RANCHO MONDGOMERY” i zaparkowaliśmy. Wysiadłam jako pierwsza i
rzuciłam się w uścisk cioci. Była ona najbardziej uśmiechniętą i kochaną
kobietą na świecie. Była w wieku mamy (czyli 45 lat) i była z nią i ze
mną bardzo zżyta.
Ciocia
Przywitała nas serdecznie. Niestety Kate nie była chętna do rozmów,
kiedy tylko ciocia powiedziała jej gdzie znajduje się pokój przygotowany
specjalnie dla niej ze łzami w oczach uciekła. Bałam się jak to będzie,
ale ciocia mnie pocieszyła i powiedziała, że wszystko będzie w
porządku, że musi przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Było mi bardzo
przykro, ale wiedziałam już teraz, że dobrze robię. Przedstawiłam cioci
Ryana i od razu przypadli sobie do gustu. Ciocia oprowadziła nas po
całym ranczu, miałam wrażenie jakby te wszystkie najlepsze wspomnienia
nagle do mnie wróciły.
Postanowiliśmy z Ryanem zostać na ranczu do jutra. Ciocia pokazała nam
pokój nad stajnią gdzie mieliśmy przenocować. Było tam cudownie.
Rozmawialiśmy z nią długo po czym powiedziała, że obiad będzie za
godzinę i wyszła zostawiając nas samych.
Wtedy ciśnienie wzrosło…..
<Ryan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)