Starałem się obserwować stojącego przede mną kasztana. Bacznie
przyglądałem się każdemu z jego ruchów, także tym drobnym, pozornie
nieznaczący, mogącym zdradzać niezadowolenie, strach czy inne negatywne
emocje. Na moje szczęście nie dostrzegłem nic takiego, co sprawiło, że
powoli, ale także i ja zacząłem się rozluźniać. Nie wiem czy zwyczajnie
trafił mi się niezwykły, wystarczająco cierpliwy koń, czy może cuda
zdziałała znów obecność Jade, która przyglądała się nam cały czas.
Nie rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Nie specjalnie musieliśmy. Ja robiłem swoje, ona wszystkiego doglądała.
- Nieźle ci poszło jak na kogoś, kto wpisuje się w koński jadłospis –
stwierdziła, kiedy wałach stał już czysty i zadowolony z odrobiny
pieszczot.
- Kiedy mam przy sobie kogoś, kto mnie obroni, to nie jest tak źle – stwierdziłem z uśmiechem.
- No ładnie! Nie dość, że kobieta, to do tego ranna i ma cię bronić! –
pokręciła głową, ale uśmiechnęła się przy tym szeroko. – Chociaż jak tak
pomyślę to obrona może ci się teraz przydać.
Dziewczyna wskazała na naszykowany osprzęt.
- Teraz będzie ci potrzebne nieco cierpliwości, bo Starsheep nie lubi
współpracować przy siodłaniu, ale za to odwdzięczy się później –
wyjaśniła.
- Mama nadzieję, że nie próbą wysłania mnie do szpitala – dorzuciłem pod nosem.
- Oj nie przejmuj się, w razie czego będziemy się kurować razem. Wtedy
to dopiero będzie wyścig! Ja o kulach, ty też… Wreszcie będą równe
szanse.
Z uśmiechem, którego nie potrafiłem powstrzymać, ruszyłem do
wierzchowca. Faktycznie teraz zachciało mu się brykać, a współpraca była
ostatnim, co miał w planach. Łeb zadarł wysoko i miał w nosie czy
czegoś od niego chcę. Testował moją cierpliwość długo i wytrwale. Każdy
mały postęp musiał obrócić w niwecz. Przeliczył się jednak, bo mimo
wszystko ciężko było wyprowadzić mnie z równowagi. Czego jak czego, ale
cierpliwości nigdy mi nie brakowało. Gorzej było ze stanowczością, co
ogier wykorzystywał, wyczuwając najwyraźniej, że nie zrobię niczego na
siłę, jak zapewne uczyniłby to ktoś inny. W końcu jednak zdecydował, że i
mnie jakaś litość się należy i dał się ubrać.
Jade przyglądała się moim zmaganiom i wbrew pozorom nie ziewała jeszcze
zawzięcie, umierając z nudów. Wydawało mi się, że wręcz przeciwnie, że
samo przyglądanie się wałachowi sprawia jej przyjemność.
Podziwiałem ją za to szczerze. Widać było, że konie wiele dla niej
znaczą, a obcowanie z nimi jest zwyczajnie pasją. Ja byłem inny… pusty.
Miałem może i nieco zainteresowań, do jednych przykładałem większą wagę,
do innych mniejszą, ale żadne z nich nie nosiło znamion pasji, nie było
czymś o czym mogłem powiedzieć : „tak, to jest to, co chcę robić w
życiu, z czego nie zrezygnuje nigdy”. Najgorsze było to, że nawet nie
wiedziałem jak coś takiego odnaleźć…
- A teraz sprawdzimy ile pamiętasz z jazdy konnej – stwierdziła blondynka zaczepnie.
Westchnąłem więc i nie pozostało mi nic innego, jak wskoczyć w siodło i
zweryfikować swoją wiedzę i pamięć. Ruszyłem ostrożnie, lekko popędzając
wierzchowca. Tym razem mnie zaskoczył i to pozytywnie. Nie szarpał się,
reagował od razu i dokładnie, czasami jedynie z lekkim oporem, zupełnie
jakby chciał mi pokazać, że coś robię niepotrzebnie. Cała jego
krnąbrność zniknęła na rzecz spokoju. Przez chwilę pozwoliłem mu puścić
się nawet lekkim kłusem, nawet jeżeli nie byłem co do tego pewien.
Starsheep jednak zdawał się wiedzieć co robi i płynnie zwolnił, kiedy
uznał, że mam dość.
- Trochę sztywny jesteś, ale nie jest najgorzej jak na jazdę na
szczurze! – zawołała do mnie Jade, a ja ściągnąłem lekko wodze kierując
zwierze w jej stronę.
<Jade? Koperek na koniu… nie do wiary>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)