Strony

sobota, 29 kwietnia 2017

Od Oriane do Will'a

- Daj tą nogę!- Krzyknęłam po raz setny tego dnia, jak na upartego Silver nie chciała jej podać, a niby taka grzeczna, huh! Po chwili w całej stajni słychać było mój śmiech i radosne rżenie siwej klaczy, w końcu jednak podniosła nogę i dała mi wyczyścić kopyta.
- Pośpieszcie się!- Nagle do stajni wparował on... znienawidzony Gilbert Blythe, zastanawiam się... czy tego gościa ktoś w ogóle lubi? Silence podniosła aż wyżej głowę, kiedy zobaczyła jak zatrzymuje się przy jej boksie i uważnie się przygląda moim poczynaniom.- Wolniej się nie da?
Zacisnęłam usta w cienką linkę powstrzymując się od chamskiej odpowiedzi, przyśpieszyłam swoje ruchy i zaraz kopystka wylądowała w skrzynce... tak, zdenerwowałam się. Mężczyzna uniósł brew i pierwszy raz... zobaczyłam na jego twarzy uśmiech... Nie wiedzieć czemu po plecach przebiegł mi niemiły dreszcz, a moja postać zniknęła mu z oczu w siodlarni, a gdy z niej wyszłam chodził sobie w tą i we w tą po korytarzu stajni przyglądając się poczynaniom innych uczniów. Prześlizgnęłam się migiem do boksu Silver, kładąc siodło i uzdę na drzwiach, na początku założyłam żel dokładnie poprawiając, potem czaprak, futerko i na końcu siodło. Po dopięciu wszystkich pasków i nie pasków zbliżyłam się do jej głowy z ogłowiem w ręku, przerzuciłam wodze przez szyję, potem odpięłam kantar i położyłam na drzwiach od boksu, ręką przytrzymałam jej głowę i powoli założyłam ogłowie zapinając paski. Westchnęłam ciężko czekając na resztę, ale postanowiłam już wyjść z boksu i przejść się trochę na dworze, by przygotować się na trening pełen... darcia twarzy, pełen stresu i napięcia, co w jeździe konnej akurat nie było sprzyjającym czynnikiem. Po dwóch kółkach wokół padoku, wreszcie jeźdźcy zaczęli wychodzić ze stajni, podeszłam do Cavan'a z grymasem na twarzy świadczącym o tym, że mam już dość tej jazdy chociaż się nawet nie zaczęła. Weszłam na czworobok, włożyłam nogę w strzemię i z duszą na ramieniu skoczyłam w siodło, po usłyszeniu polecenia zaczęliśmy stęp... powolny stęp, aż się spać chciało.
-Szybciej, żebym batem nie musiał świstać, bo będziecie mieli kłopoty.- Grobową ciszę nagle przerwał głos instruktora, w połowie kółka jak na złość coś zaciekawiło Silence i instruktor chwycił za bat.
-Pan odłoży ten bat...- Ten niepewny głos.- Już jadę... Bez nerwów...- Wystarczyła lekka łydka i zaraz znów byliśmy w ruchu, kilka niespodziewanych ruchów batem i zaczęliśmy kłusować, nerwowe konie szły bardziej do przodu, zaś Silver i te wolniejsze wierzchowce spokojnym kłusem, ale nie za wolno kroczyły wokół czworoboku. Jedno nieudane kółko wystarczyło by zaczął się drzeć i robić swoje wykłady, po tym bez wyjaśnienia co mamy dokładnie zrobić by było dobrze, znów kazał nam kłusować. Po jeździe wróciłam do stajni, nie było tak źle jak na niego... ale jednak potrzebowałam rozluźnienia, oporządziłam konia i bez jakiegokolwiek słowa opuściłam budynek. Ostatnio coraz gorzej się czułam... nie w sensie fizycznym, lecz psychicznym nawet nie znałam dokładnego powodu szczerze mówiąc, tu w Akademii mimo iż miałam już trochę znajomych to i tak czułam się samotnie. Co prawda miałam kota i konia, ale jednak to nie to samo, szybko weszłam do pokoju i przebrałam się w jakiś jednoczęściowy strój kąpielowy, chociaż na dworze była piękna pogoda i większość poszła na dwór popływać w basenie, ja zdecydowałam się na mały w środku Akademii. Zeszłam po schodkach, gdzieś niedbale rzucając biały ręcznik, wskoczyłam do wody i zaczęłam nerwowo pływać, w końcu nieco się uspokajając zanurzyłam się cała w wodzie, wcześniej łapiąc głęboki wdech, usiadłam sobie na dnie, nieco się kuląc i o dziwo nie przeszkadzało mi to, że brakuje mi tlenu, zaczęłam się dusić, kiedy nagle... nad basenem zobaczyłam stojącą postać, jednak nie umiałam rozpoznać kto to dokładnie jest, ponieważ zaczęły mnie piec oczy przez ten chlor, musiałam je zamknąć. Odbiłam się od dna i wypłynęłam na powierzchnię i zaczerpnęłam upragnionego przez moje płuca powietrza. Spojrzałam blondynowi w jego morskie oczy z wyrzutem, chwilę trzymałam kontakt wzrokowy, ale zaraz opuściłam głowę spoglądając na miejsce w którym niedawno siedziałam.
-Przeszkadzam?- Padło pytanie z jego ust. Pokiwałam przecząco głową.- Pani Rose dziś była przy obiedzie i zmartwiła się, że Cię nie ma, wysłała mnie by Cię poinformować, że kucharki zostawiły Ci posiłek.- Obiad?! Ile już minęło?! Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie... no faktycznie... spędziłam w wodzie już dobre półtorej godziny, a obiad jest zaraz po treningach. Wyszłam bez słowa z wody i chwyciłam ręcznik, gdzieś w szatni powycierałam się i poszłam do pokoju się przebrać w miarę znośne ubranie. Zeszłam do jadalni, na jednym ze stolików czekał na mnie talerz pełen jedzenia, odsunęłam krzesło i samotnie zjadłam posiłek. Pełna negatywnych emocji pozmywałam po sobie wyręczając kucharki czy tam sprzątaczki, Bóg wie kto tu zmywa naczynia... a no tak, robi to zmywarka. Brawo Orciu...
Wyszłam na zewnątrz kierując się do jedynego spokojnego miejsca na tym świecie- do stajni.
I chociaż nie miałam na to ochoty... musiałam poćwiczyć by na następnym treningu nie dać klapy, nie uśmiechało mi się znów zakładać siodła więc wzięłam tylko ogłowie i poszłam na dużą halę by trochę poćwiczyć, głównie kłus wyciągnięty, ustępowania od łydki i lotną zmianę nogi- czyli to co nam najbardziej nie szło ostatnimi czasy. Być może wynika to bardziej z moich błędów i niejasnych sygnałów... tak czy owak starałam się poprawić jak tylko mogłam, lustra pomagały mi korygować swój dosiad i ewentualne zauważalne błędy w sygnałach. Przed przyjazdem kolejnej grupy postanowiłam pojechać nad jezioro, kiedy nagle...
- Poczekaj.- Usłyszałam głos za sobą, odwróciłam się i ujrzałam tego samego blondyna co wcześniej, na basenie.- Zgubiłaś to.- Podał mi telefon, zaskoczona zamrugałam oczami i wzięłam swoją zgubę do ręki.
-Dziękuję.- Odparłam wymuszając uśmiech, przez co czułam się nieco niekomfortowo, zazwyczaj mój uśmiech był szczery, a tego dnia nie miałam nawet siły do zwykłej radości z życia, cieszeniem się tym, że w ogóle mogłam tu być, że moja koszmarna przeszłość jest już daleko w tyle... ale jednak mój smutek od lat ukrywany w sercu zaczął się wydostawać na zewnątrz i już nie mogłam go stłumić, było go za dużo. Spojrzałam jeszcze raz na telefon, potem na chłopaka.- Jeszcze raz dziękuję, muszę już iść.- Po tych słowach, ponownie zaczęłam iść, ale chłopak zaproponował mi pomoc, chyba wyczaił, że nie jestem w zbyt dobrej kondycji psychicznej.
~~~
Po wyczyszczeniu i wypuszczeniu Silence na padok, pożegnałam się z moim towarzyszem. Postanowiłam się wreszcie położyć spać i oddać się w objęcia Morfeusza...
Około godziny 18 usłyszałam nerwowe pukanie do drzwi, na początku opierałam się, żeby wstać chociażby z łóżka i sprawdzić dlaczego ten ktosiek postanawia zakłócać mój spokój. Wreszcie po paru minutach pukania, mojego marudzenia pod nosem, wyszłam spod koca, otwierając drzwi.
- No wreszcie! -Krzyknął Will, spoglądając mi w oczy... był nieco zdenerwowany.
-Co się stało?- Zapytałam cicho.
- Zbliża się burza... trzeba zabrać konie z padoku.- Odpowiedział, spojrzałam na okno, widząc jak grube krople deszczu zaczynają powoli spadać na ziemię, zaczęłam się szybko ubierać.
<Will? Łapaj ten szajz... Wena znów poleciała w podróż do okola świata ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)