Strony

poniedziałek, 1 maja 2017

Od Abigail do ....- Zadanie 1

Pierwszy dzień w Akademii Magic Horse był chyba najbardziej stresującym dniem jaki kiedykolwiek przeżyłam. Przerażenie mnie nie opuszczało. Dopiero stojąc przed bramą wjazdową, uświadomiłam sobie, że nie wszystko może pójść po mojej myśli. Ludzie mogliby mnie nie polubić, jazda konna na wyższym poziomie stałaby się czarną magią i do tego te moje postanowienie z zawodami, no nie! Jeszcze przed wyjazdem wydawało mi się, iż będzie tak raz, dwa i jestem profesjonalistką, myliłam się, teraz tego żałuję. Ani Iris, ani Khloe, żadnej z nich aktualnie nie ma przy mnie. Muszę poradzić sobie sama, przecież jestem już dojrzałą kobietą. Wzięłam się w garść i ruszyłam przed siebie. Zapoznałam się z kadrą, zostałam oprowadzona po okolicy, przedstawiono mi również konie stajenne. Wpatrywałam się uważnie w każdego po kolei tak, jakbym chciała znaleźć swojego wybranka. Pomimo tego, że widziałam naprawdę wiele pięknych, interesujących wierzchowców, moją uwagę przykuła dziesięcioletnia klacz o pospolitej maści. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, była taka... zwykła, to mi się podobało. Od razu zaczęłam o nią wypytywać, a nawet otrzymałam zgodę na zajęcie się nią po południu. Uradowana aż nie mogłam spuścić kącików ust. W pokoju, który dzieliłam z siedmioma innymi osobami, nie zostałam nikogo, co mnie dość zdziwiło. Może to trochę lepiej, będę miała więcej prywatności podczas rozpakowywania się. Do tego się szybko zabrałam, również szybko skończyłam. Widząc godzinę na zegarze, podskoczyłam ze szczęścia. To już 14! Szybko się przebrałam i spięłam włosy w luźną kitkę. Gotowa ruszyłam do stajni, gdzie czekał już na mnie Pan James Rose. Przed puszczeniem mnie z Pompeją, powiedział co i jak, sprawdził jak sobie radzę z koniem i pytał mnie ze znajomości jazdy, taki mały, szybki teścik. Co mnie zdziwiło, był zadowolony. Z szerokim uśmiechem opuściłam teren akademii, oczywiście na klaczy. Bardzo dobrze mi się z nią współpracowało, była spokojna i posłuszna, przez co stres szybko mi minął. Skierowałyśmy się w stronę lasu, który w taką piękną pogodę wyglądał niesamowicie. Przez zielone korony drzew przebijały się promienie słońca, ukazujące równą ścieżkę. Słychać było śpiewy różnych ptaków, w oddali przepływający strumyk. Było po prostu idealnie. Pompeja okazała się zadziwiająco opanowana, mogłam nawet bez problemu przymknąć oczy. Zrobiłam to, rozluźniłam się. Niestety długo to nie trwało. Klacz zaczęła zwalniać krok, który po chwili zatrzymała. Gwałtownie otworzyłam oczy, po czym ujrzałam reklamówkę zawieszoną na nisko osadzonej gałęzi jednego z drzew. Zachowanie zwierzęcia strasznie mnie zaniepokoiło, przecież za chwilę zareagować może zupełnie inaczej. Nagle powiew wiatru spowodował, że siatka poruszyła się i uwolniła. Kiedy zaczęła latać jakiś metr przed nami, koń podskoczył z przerażenia, przez co wypadłam z siodła. Nawet nie zdążyłam mrugać okiem, a ten już uciekał w przeciwnym kierunku. Nie mogłam wołać jego imienia, coś mnie powstrzymywało od tego. Dopiero przewracając się z boku na bok, uświadomiłam sobie, jak blisko byłam do nieszczęścia. Tuż przy mojej głowie znajdował się duży, odstający kamień. Serce zaczęło mi walić jak szalone, strach powrócił. Z lękiem w oczach zaczęłam przyglądać się sobie, czy przypadkiem nic mi się nie stało. Odetchnęłam z ulgą, czując tylko ucisk w brzuchu ze stresu. Kiedy wstałam, przyłączyło się również lewe kolano, które przez chwilę odmawiało współpracy. Myślałam, iż się popłaczę z bólu. Jestem sama gdzieś tam w lesie, nie mogę chodzić, koń mi uciekł, mogę za to mieć karę. Kurczę, jest to dopiero mój pierwszy dzień, a już mam wszystkiego dość! Łzy napłynęły mi do oczu, zaraz po tym spłynęły po drżących policzkach. Przecież nie zostanę tu teraz jak jakaś sierota, muszę znaleźć Pompeję! Zacisnęłam mocno szczękę i powoli ruszyłam przed siebie. Pierwsze dziesięć metrów to była totalna porażka, musiałam stawać co chwilę, by odetchnąć. Później szło lepiej i jeszcze lepiej. Udało mi się trochę rozchodzić nogę, ale wciąż utykałam. Pomimo niewidocznego końca drogi, cały czas miałam małą nadzieję, że zaraz położę się w swoim łóżku albo zrelaksuję podczas gorącej kąpieli. Nagle jakieś 30 metrów przede mną zauważyłam ciemną sylwetkę człowieka, a obok niego konia. Wiedząc, iż będzie to moja deska ratunku, przyspieszyłam kroku. Już nie zwracałam uwagi na ból, liczyła się moja radość na widok tych postaci. Gdy przybliżyłam się jeszcze bardziej, spostrzegłam znajomą mi klacz, nie jakąś zwykłą, znajomą uciekinierkę.
- Pompejo! - krzyknęłam pełna euforii, zażenowania oraz zdenerwowania w jednym. Nie patrząc na osobę obok, przytuliłam konia, ocierając dłonią łzy na policzku. - Dz-dziękuję, ona... spłoszyła się, ja spadłam, ona uciekła, ja się przeraziłam, dziękuję. - mówiłam szybko i niezrozumiale, odwracając głowę w stronę nieznajomego mi człowieka.

Ktoś, coś? ;^

Dostajesz 20 pkt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)