Strony

piątek, 2 listopada 2018

Od Ansela - zadanie 1.

Sięgające horyzontu słońce zdawało się, że oznaczało koniec naszego treningu. Niezawodny zegarek instruktorki po godzinie zgrywa się z zachodzącą gwiazdą, co na kimkolwiek nie zdaje się robić już większego wrażenia. Wraz z nadejściem jesieni szybciej zaczynało robić się ciemno, a nadchodzące coraz częściej deszcze groziły szybszym przeniesieniem się na halę, niż śmieliśmy się tego spodziewać.
Stępującemu Woggatiemu zdawało się nie przeszkadzać, jednak gdy chłodniejszy od tego letniego wiatr dmuchał w jego masywną szyję i rozgrzane łopatki. Za każdym razem wręcz spowalniał swoje kroki, gdy rozkojarzony spadającymi na moją głowę liśćmi, tylko subtelnie i niemalże niewyczuwalnie muskałem jego boki łydką. W końcu zbieram jednak mocniej wodze, sprawdzam odruchowo popręg i zgodnie z wcześniejszą obietnicą przygotowuję się do tego, by po wykręceniu jeszcze dwóch kółek, udać się na dwudziestominutowego stępa w niedaleki teren.
- Było całkiem nieźle. – Cecylia klepie kasztana, gdy zatrzymujemy się na chwilę tuż obok niej. Słucham jej uważnie, bo kobieta na tyle zapunktowała u mnie swoją postawą, bym darzył ją ogromnym szacunkiem i niewymuszoną sympatią. Dogadujemy się całkiem dobrze, zwłaszcza odkąd postanowiła wsadzać mnie nie na klacze, ale za to potężnego i adekwatnie krnąbrnego co do wzrostu Wogattiego. Trenowało mi się dobrze zarówno z nim, jak i z nią – choć były to pojedyncze jazdy raz na jakiś czas, to nie miałem właściwie na co narzekać. – Tylko trochę więcej głowy do tego wszystkiego. Za dużo rzeczy próbujesz zrobić na raz, robisz sobie niepotrzebny chaos, ty się spinasz, koń się spina i nie wychodzi z tego nic dobrego.
Uśmiecha się, jednak kiedy pokornie kiwam głową, rzeczywiście odnajdując odzwierciedlenie wszystkich wymienionych błędów.
- Może pora zamienić po prostu kawę na melisę? – rzuca jeszcze na odchodne, otwierając nam wyjście z placu. Obydwoje spoglądamy też przelotnie na niebo, upewniając się, że teoretycznie deszcz nie powinien dopaść nas za granicami akademii. – W razie czegokolwiek, wracajcie prosto do stajni. Nie więcej niż dwadzieścia minut i widzimy się z powrotem, tak?
- Postaramy się. – Z lekkim uśmiechem na ustach, narzuconym tylko po to, by uspokoić kobietę, ruszamy przed siebie.
Wogatti, choć wydawać mogło się, że pod koniec jazdy był dosyć ospały i niechętny do jakiejkolwiek współpracy, pozostawiwszy stajnię już nieco w tyle przyspieszył kroku. Unosił muskularną szyję niczym smukły arab, podczas lekkiego i niezbyt dużo wymagającego stępa. Ku mojemu zaskoczeniu, ogier dużo pracował zadem i przez chwilę, otumaniony jego lekkością chodu, zapomniałem, że siedzę na potężnym, ciężkim wierzchowcu, raczej nie stworzonym do prezentowanych przez niego wówczas czynności. Kasztan po chwili jednak uspokaja się i przyzwyczajony już nieco do śpiewu latających nam nad głowami ptaków, idzie raczej powoli, samemu narzucając sobie odpowiednie tempo.
Klepiąc go w okolicach szyi, wykorzystuję moment względnego, ogólnego spokoju. Siadam wygodniej w siodle, ciągnąc pięty ku ziemi, ogiera obdarowuję luźniejszymi wodzami i poprawieniem grzywki, gdy skręca głowę do czubka mojego buta. Wciąż jednak pilnuję go łydkami, mając nadzieję, że o ile do tej pory nie sprawiał problemów wychowawczych, to pozostanie tak również do samego końca. Stępujemy więc w ciszy, wciąż jeszcze dobrze oświetlani promieniami słońca, kiedy to przerywa nam dźwięk mojego telefonu.
Tak, to było głupie. Bardzo głupie, bezmyślne i absolutnie skazujące mnie na porażkę. O ile sam fakt zabrania telefonu do nerki, nie był taki absurdalny, zwłaszcza, skoro sam wybrałem się na przejażdżkę, to nie ściszenie go w choćby najmniejszym stopniu poskutkowało spłoszeniem się Wogattiego. Nie zdążyłem nawet wyjąć dzwoniącego w najlepsze urządzenia, gdy ogier mocno przestraszony nagłym dźwiękiem rusza przed siebie w szaleńczym pędzie. Nauczony ostatnimi wydarzeniami, mimo wszystko staram się zachować zimną krew i nie pozwolić sobie na to, by stracić kontrolę nad zwierzęciem. Zamykam wodzę, skracam je, siadam mocniej w siodle i nawet w ostateczności wykonuję półparadę, co wreszcie wydaje się mieć zadowalające skutki. Koń zwalnia, zwraca na mnie uwagę i nawet przypomina sobie, że „hej, w sumie, to ktoś tam na mnie siedzi”.
Telefon w międzyczasie przestał dzwonić, ale rozeźlony postanawiam dopiero w stajni sprawdzić, kto wykorzystał moje niedopatrzenie w postaci niewyciszonego dźwięku.
Chciałbym powiedzieć, że wszystko poszło dobrze, wróciliśmy cali i zdrowi do stajni i choć rzeczywiście tak było, to śmiem twierdzić, że sposób powrotu był nietuzinkowy i całkowicie niezaplanowany.
Nabuzowany wierzchowiec, jak się szybko okazało, bo minęły zaledwie może dwie minuty, wcale się nie uspokoił i nie uznał mimo wszystko, że wcześniejsza wpadka była godna zapomnienia. Na ulicę wybiegł pies. W miejscu, gdzie mieliśmy już zawracać w drogę powrotną, znajdowały się pojedyncze domki. Właśnie z jednego z nich wybiegł mały, bury kundel i szczekając bardziej, niż było to potrzebne, narobił szumu dookoła ogiera i sprowokował go do ruszenia wyjątkowo przyspieszonym galopem.
Wydawało mi się, naprawdę, przysięgam na wszystkie świętości, że sytuacja była opanowana. Że znowu kasztan pójdzie po rozsądek, z moją delikatną pomocą, zatrzyma się wreszcie albo chociażby odda się pod jakąkolwiek kontrolę.
Skądże.
Zarzuca łbem do dołu i nim obejrzę się, czy zorientuję w ogóle w rozwoju sytuacji, ląduje na betonie i bezradnie spoglądam na galopującego w dal Wogattiego. Cieszę się tylko, że zdążyliśmy zawrócić przed nagłą akcją, więc jakże inteligentny wierzchowiec, na całe jego i moje szczęście, zatrzymuje się pod bramą akademii.
Doganiam go całkiem szybko, chyba, nawet zanim ktokolwiek zauważył jego obecność w niedalekich im okolicach.
Odnotowuję od razu w myślach, szczególnie po wymuszonym biegu, by nigdy więcej nie pytać o samotne stępy poza placem. Jakiekolwiek, gdziekolwiek. Zwłaszcza na obłąkanym ogierze i przy mojej niebywałej jakże inteligencji.


870 słów

Spoko, masz te punkty XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)