Uśmiechnęłam się do przyjaciółki pocieszająco, po czym objęłam ją i przytuliłam do siebie.
- Jasne, że nie zniknę - uspokoiłam ją, ogarniając spojrzeniem ponad jej ramieniem teren akademii, który się przed nami rozciągał. - Teraz tutaj jest mój dom. A domu się od tak nie opuszcza. Przyjaciół tak samo.
Stałyśmy tak przez chwilę, aż Riley się nie uspokoiła. A potem poszłyśmy do mojego pokoju, który chwilowo zajmowałam samotnie, gdzie przygotowałam dla nas obu herbatę z goździkami, pomarańczą i sokiem malinowym.
~•~
- Gdzie byłaś wczoraj, że cię nie było?
Głos Blytha z samego rana był naprawdę ostatnim, na co człowiek miałby ochotę. Nie dziwię się, że biedak nigdy nie znalazł sobie żony.
- Nie mam obowiązku codziennie siedzieć całymi dniami w stajni. Ani się panu spowiadać z tego, co robię poza treningami - starałam się przybrać możliwie najbardziej neutralny ton, przesuwając metodycznie szczotką po boku Charliego. - To nie pana interes.
Powieka drgnęła mu nieznacznie. Był zirytowany. No i dobrze. Może uzna, że nie ma sensu się rano denerwować i da mi spokój...?
Ta, jasne. Marzenia.
- Doprawdy? - w tonie jego głosu pobrzmiewała groźba. Każdy pewnie by się już w tym momencie odruchowo skulił, ale ja miałam to w nosie. Zbyt dużo czasu musiałam spędzać z moją matką, żeby takie zagrania robiły na mnie wrażenie. - Skoro więc przetrwoniłaś wczoraj cały dzień gdzieś w mieście, robiąc nie wiadomo co, to zrobiłaś już wszystko z Mon Cherie, o co prosiłem ostatnio - tsa, prosił. Raczej rozkazał nie dając możliwości protestu. - Masz rację, NIE OBCHODZI MNIE, gdzie byłaś. Obchodzi mnie to, czego w tym czasie NIE ZROBIŁAŚ.
- W przeciwieństwie do pana mam jakieś życie towarzyskie - warknęłam. - Moja egzystensja nie opiera się tylko na treningach. Charliego z resztą też. Nie jesteśmy cyborgami, każde z nas zasługuje na jeden dzień wolny od treningów w tygodniu. A mnie nie było jeden wieczór.
Znowu zadrgała mu powieka. Widać biedak usiłował się opanować, ale coś mu nie szło.
- Dobrze - tym razem to on warknął. - W takim razie, skoro masz widocznie zbyt dużo czasu wolnego, zrobisz coś dla mnie - przeklęłam się w myślach za to, że go sprowokowałam. - Jak pewnie widziałaś, w nocy spadł śnieg - ostatnie słowo zabrzmiało w jego ustach jak przekleństwo. - Zasypał place do jazdy znajdujące się na dworze i pogrzebał drągi. Potrzebuję ich na popołudniowy trening, więc pójdziesz ich poszukać. A jak skończysz, możesz jeszcze odśnieżyć podwórze. Potem możesz mieć wolne, jeśli masz taką potrzebę. Z Mon Cherie chcę cię widzieć tradycyjnie jutro na treningu o 16:00.
I tyle. Jeśli chodzi o pożegnanie, co by zachować chociaż pozory, to z jego strony ani "me", ani "be", ani "kukuryku". No ale cóż poradzić. Taki typ. Poza tym, że jest sobą, jest doskonałym (i jedynym w okolicy) trenerem ujeżdżenia, jestem więc na niego skazana. Gdyby jeszcze dostrzegał, że w przeciwieństwie do niego mam jakieś życie ponad konie...
~•~
Wyczyszczonego Charliego wstawiłam do karuzeli. Na lonżowniku znajdującym się w jej centrum Riley lonżowała Melindę. Zostawiłam Księcia w karuzeli i podeszłam do przyjaciółki.
- Hejka - rzuciłam. - Jak tam?
Chodziło mi częściowo o wczorajsze załamanie, jednak albo dziewczyna tego nie zauważyła, albo nie chciała tematu poruszać, bo odpowiedziała tylko wymijająco "w porządku". Nie drążyłam tematu.
- Nie wsiadasz? - Riley wskazała Siwego chodzącego w kółko dookoła nas. Co chwilę rzucał nam zaciekawione spojrzenia.
- Blythe zadbał o to, żebym nie zdążyła - mruknęłam.
- A, to nowość - zauważyła Riley z uśmiechem. - Pan Gilbert uniemożliwia ci jazdę na Mon Cherie? Zazwyczaj siłą cię na niego wciskał.
- Całkiem możliwe, że to po tym, jak się z nim pokłóciłam. Czy raczej zaprotestowałam przeciwko jego światopoglądowi.
- Taak? - Ril wróciła do lonżowania Melindy. - Światopoglądowi, który dotyczy czego...?
- Tego, że nie siedzę tu 24 godziny na dobę - mruknęłam. - Chciał wczoraj czegoś ode mnie, ale mnie nie było - wyrzuciłam ręce w powietrze, dając tym choć trochę upust mojej irytacji. - Ale, kurka, nie mam żadnego cholernego obowiązku być na każde jego zawołanie!
Riley wysłuchała mojego wybuchu ze spokojem. Czekała, aż się wyżyję i dojdę do sedna.
- No i - zakończyłam zrezygnowana - stwierdził, że skoro mam tyle czasu wolnego, to mogę znaleźć za niego na placu drągi, które obecnie leżą przykryte sporą warstwą śniegu. A potem odśnieżyć podwórze - westchnęłam.
Po moich słowach zapadła cisza. Przez chwilę patrzyłyśmy na kłusującą Mel i stempującego Charlesa.
- Może go wylonżuję? - zasugerowała Riley. - Jak jużskończę z Czarną. Chyba, że nie bez powodu wolisz na niego wsiadać.
- A gdzie tam - zaśmiałam się. - To raczej dlatego, że w innym przypadku Blythe ma wąty. Książę zazwyczaj nie sprawia problemów na lonżowniku. I, tak, byłoby super - posłałam przyjaciółce promienny uśmiech.
~•~
Uspokojona, że Charlie ma co robić, ruszyłam z miną skazańca odśnieżać. Z początku szło mi niemrawo, ale gdy odnalazłam pierwszy drąg na pierwszej z dwóch ujeżdżalni, które miałam za zadanie przeszukać, dostałam nowej energii. Po bodaj dwóch godzinach udało mi się odnaleźć wszystkie. Nie czułam palców i stóp, a jedyne o czym marzyłam, to wejść do ciepłego pomieszczenia, jeszcze lepiej do wanny z "wrzątkiem", a już w ogóle szczytem wszystkich pragnień byłoby usiąść potem przy kominku, otulona kocykiem z kubkiem ulubionej kawy piernikowej w jednej ręce i ciekawą książką w drugiej.
Odkopane drągi musiałam przenieść na halę. I tu pojawił się problem. Bo każdy, kto kiedyś musiał przenosić drągi z jednego miejsca na drugie, oddalone spory kawałek od siebie wie, że nie jest to takie łatwe, jakby się wydawało. Przede wszystkim dlatego, że są ciężkie. I długie. A ciągnąć ich po ziemi nie bardzo mogłam, bo musiałam przejść po betonie.
Pozostało mi więc nosić po jednym. O mało nie skosiłam po drodze kilku znajomych i pani Rose, która widząc mnie dźwigającą ciężkie drągi zapytała, co ja wyczyniam i dlaczego nie poprosiłam kogoś silniejszego ode mnie o pomoc. Wzruszyłam na to ramionami.
Gdy instruktorka uparła się, żeby pomógł mi przechodzący właśnie obok nas David, zaczęłam oponować, ale moje protesty przerwała ostrym:
- Jesteś przemarznięta, te drągi są ciężkie, a we dwoje pójdzie wam szybciej.
Chłopakowi noszenie drągów również się nie uśmiechało, ale zgodził się pomóc. We dwójkę przenieśliśmy wszystkie, które Blythe zgubił w śniegu w jakieś piętnaście minut.
Poodziękowawszy Davidowi, w końcu mogłam pójść do instruktora się zameldować, szczęśliwa, że to już koniec monotonnej pracy na mrozie. Jednak, jak chyba powinnam się spodziewać, wyżywanie się Blytha na mnie nie skończyło się na tym.
- Jeszcze moje podwórko - powiedział, nawet na mnie nie patrząc.
Szczęka mi opadła na te słowa.
- Że co proszę?!
- Moje. Podwórko. Też. Trzeba. Odśnieżyć - każde słowo wyraźnie akcentował. Z nieukrywaną satyafakcją. - Ja nie mam na to czasu, ale ty widać masz go nadto. Także raz raz, do roboty.
Miałam ochotę go udusić. Naprawdę.
Klnąc pod nosem, ruszyłan odśnieżać cholerne podwórko Gilberta Blytha. Zajęło mi to bite pół godziny, które mogłam poświęcić na cokolwiek innego. Po całym dniu na mrozie zaczęło mnie drapać w gardle, leciało mi z nosa i generalnie czułam, że jutro będę chora. Przez co moje mordercze myśli w stosunku do Blytha stały się jeszcze bardziej krwawe.
Odśnieżanie skończyłam koło 17:00. Buzując wściekłością poszłam na halę, gdzie instruktor miał trening. Po drodze spotykałam Riley, która strategicznie zdecydowała się pójść ze mną, żeby powstrzymać mnie od rękoczynów i tym samym uchronić od jeszcze większych problemów. Gdy stanęłam przed moim "ulubionym" instruktorem, w zasadzie wywarczałam mu, że skończyłam. Facet skinął głową i wręczył mi termos. Spojrzałam na przedmiot krzywo.
- Za fatygę. I żebyś nie zachorowała, bo znowu będziesz unikała treningów - mruknął. - Tylko oddaj jutro termos.
Z tymi słowami odwrócił się na pięcie i odszedł opierdzielać uczniów, z którymi prkwadził teraz jazdę.
Odkręciłam termos. Herbata.
Parsknęłam śmiechem. Nie wiem dlaczego, ale cała ta sytuacja bardzo mnie rozbawiła.
Stojąca obok mnie Riley popatrzyła tylko na mnie i pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Dobra, mniejsza - odwróciłam się do przyjaciółki. - Jak sprawował się Charles?
Riley? ♡
1254 słowa -> w tym ok. 903 do tematu
+30 punktów prezentowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)