Strony

sobota, 1 grudnia 2018

Od Aidena C.D Caroline

Nowa współlokatorka wzbudzała we mnie zainteresowanie. Wydawała się być ciekawą osobistością, w przeciwieństwie do tych niektórych w naszej akademii. Zgasiła papierosa o parapet i kontynuując rozmowę, zaczęła bawić się delikatnie zakręconym kosmykiem swoich włosów. Miała bardzo dziewczęce rysy twarzy, które momentami wydawały się być łudząco podobne do tych, które należą do mojej siostry. Duże, brązowe oczy pobłyskiwały w świetle lamp, rozświetlających dziedziniec. Cała ta otoczka nadawała dziewczynie tajemniczy i niemalże magiczny nastrój. Sylwetka brązowowłosej należała do bardzo smukłych, niemalże wiotkich. Śmiem twierdzić, że pasuje tutaj stwierdzenie, że przypomina pajęczą sieć. Delikatną, cieniutką, mogącą znieść niebywały napór fizyczny, wyglądając przy tym nieskazitelnie pięknie. Uroczy uśmiech zagościł na młodej twarzyczce, gdy odkładała telefon komórkowy na szafkę nocną. Podziwianie piękna istoty przerwał mi działający już w moim organizmie narkotyk, który jak zwykł na początku wywołał u mnie atak radości. Niczym głupi do sera, zacząłem się uśmiechać i reagować nad wyraz euforycznie na powiadomienia dobiegające z mojego telefonu. Stan, który nie jest moją ulubioną fazą działania tego narkotyku szybko zaczął mijać, na szczęście uczucie euforii ustępowało miejsca apatii i senności, która przepędzana była przez uczucie błogości. Czułem to niesamowite uczucie buzowania emocji, które wydawały się już dla mnie nieważne. Problemy odchodziły w całkowite zapomnienie, liczyło się tylko to, co jest teraz i tutaj. Mózg i układ nerwowy poddał się królowej narkotyków, oddając mnie w jej posiadanie. Wszystkie bodźce traciły teraz na swojej wartości, podwójne widzenie ponownie u mnie zagościło. Zarechotałem głupio na widok dziewczyny, która wpakowywała swoje rzeczy do ogromnej szafy, przypominającej w tym momencie otchłań kosmosu.
- Zanim całkowicie odpłyniesz, mógł mi podać swoje imię? - zapytała, a jej głos dotarł do mnie jakby przez szybę.
- Aiden Styles, moja droga, a teraz pozwolisz, że udam się w krótką drzemkę. - mruknąłem krytycznie i delikatnie ułożyłem się na boku, pilnując siebie, by nie zasnąć na plecach. Kilka wizji przebiegło jeszcze przez pobudzony, a zarazem osowiały mózg i zasnąłem, snem twardym, niemalże niemożliwym do przerwania. To było coś, co kochałem w niej najbardziej. Możliwość odpłynięcia.

~*~
kocham cię

Oślepiający blask, przebił się przez delikatnie zaciśnięte powieki i okalający je krótki wachlarz rzęs. Mruknąłem jakieś niezrozumiałe słowa i naciągnąłem białą kołdrę na głowę, odwracając się tyłem do okna. Przeszywający ból w czaszce dobitnie uświadomił mnie o zakończonym działaniu białego kryształu. Silne pragnienie ponownego zażycia zatańczyło wewnątrz mnie, lecz jeszcze silniejsza okazała się być wola, która wyraźnie uświadamiała reszcie, że nie stać mnie na ciągłe ćpanie. Z resztą nie jestem typowym narkomanem, zanurzonym w heroinizmie. Zacisnąłem pięści w koncentracji, usilnie próbując wydedukować jaki jest dziś dzień tygodnia. 
- Sobota. - wydukałem, uprzedzając potężne ziewnięcie.
- Co? - Usłyszałem damski głos, kompletnie nieprzypominający żadnej lepiej, lub słabiej znanej mi barwy. Zaskoczenie i delikatne przerażenie zawirowało w mojej głowie, co wywołało u mnie niemalże natychmiastowe podniesienie się z wygodnego łóżka dwuosobowego. Oczy zostały skierowane szybko i bezbłędnie na źródło dźwięku, natarczywe przyglądanie się z mojej strony wywołało u nieznanej mi dziewczyny delikatny rumieniec, który spłynął po jej policzkach. 
- Ahh, no tak, zapomniałam. Jestem twoją nową współlokatorką, Caroline Wilson. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Ja najpewniej ci się przedstawiłem, wybacz za moje wczorajsze przywitanie. - zaśmiałem się.
- Nie masz za co przepraszać. Teraz znikam, mam kilka formalności do załatwienia a niezbyt chcę mi się ciągnąć z tym niewiadomo ile czasu. - westchnęła i szybko wyszła z pokoju. Myśli mi szalały, dziewczyna była niesamowicie urokliwa. Przewróciłem oczami i z delikatnym pomrukiem wybrałem jakiekolwiek ubrania nadające się do jazdy. Czarne bryczesy zdawały się być idealnym odpowiednikiem do ciemnoszarego golfu, który bardzo szybko spoczął na moich barkach. W łazience wykonałem swoje podstawowe czynności, nie zapominając o zaczesaniu włosów, które musiały prędko odwiedzić salon fryzjerski. Z pośpiechem naciągnąłem sznurowane oficerki i wychodząc z pokoju, zatrzasnąłem drzwi. Kroki skierowałem do akademickiej stajni, gdzie zostałem powitany radosnym rżeniem wierzchowców. Kilka uczniów przechadzało się korytarzem, lecz żaden z nich nie wykazywał swoim strojem, ani zachowaniem na to, że chcą wsiąść i przeprowadzić sobie samodzielny trening. Moje oczy przewędrowały po dwóch szeregach, szukając wierzchowca, który idealnie nadawałby się na moje zamiary na dzisiejszy trening. Padło na Paris, która leniwie przeżuwała siano w swoim boksie. Ruszyłem do szafek uczniów, z której zabrałem kask i palcat skokowy, a później swoje kroki skierowałem do siodlarni, z której został zabrany ciemnobrązowy sprzęt Paris, który kolorystycznie idealnie pasował do skóry moich oficerek. Zabrałem wolnoleżące, suche ochraniacze, i rzuciłem na górę zabranego sprzętu. Siodło i ogłowie zawiesiłem na wieszakach, a skrzynkę niechlujnie rzuciłem na brukową kostkę, którą wyłożony był korytarz. Klacz wystawiła przez kraty boksu swoje ruchliwe chrapy i wypuściła powietrze, które prędko zamieniły się w białe kłęby dymu, przypominającego ten papierosowy.
- Cześć, piękna. - mruknąłem, otwierając boks. Czule pogładziłem siwiejące czoło wierzchowca, który radośnie wpychał swój łeb jeszcze bardziej pod rękę.

~*~

Po efektywnej rozgrzewce, rozpocząłem pracę na drągach i koziołkach, które Paris pokonywała bardzo ochoczo, rozluźniając się i otwierając na kontakt z pyskiem. Pchana siłą zadu, wykonywała efektywne przejścia kłus-galop. Klacz należała do koni obdarzonych niesamowicie wygodnymi chodami, które w połączeniu z jej anielskim charakterem tworzyły cudownego konia. Lubiłem ją najbardziej z dotychczas poznanych tu koni. Wykorzystując pozostawioną przez poprzedniego użytkownika placu krzyżaki, zacząłem główną część treningu, czyli skoki. Nie miałem zamiaru pracować na dużych wysokościach, chciałem popracować nad swoją rónowagą, dosiadem i samym doprowadzeniem konia do przeszkody.
Jazdę zakończyłem na wysokości ledwie siedemdziesięciu centymetrów, które zostały pokonane w zadowalającym mnie stylu. Rozgrzane ciało klaczy parowało, więc od razu po opuszczeniu jej grzbietu, i poluźnieniu popręgu, narzuciłem na nią osuszającą czarną derkę. Po wykonaniu okrążenia w ręku, opuściłem plac i w zamyśleniu ruszyłem do stajni. Dogłębnie analizowałem nasze dzisiejsze poczynania i bez namysłu pogładziłem muskularną szyję. Zanim się obejrzałem, znaleźliśmy się w boksie. Paris wyjątkowo współpracowała przy rozsiodływaniu, więc bardzo szybko pozbyłem się z jej nóg ochraniaczy, a siodło ustąpiło miejsce na grzbiecie derce. Nagle usłyszałem ciche brzęknięcie krat od boksu. Klacz nastawiła uszy w kierunku dźwięku, tak samo jak ja skierowałem tam swój wzrok. 
- Dzień dobry, współlokatoreczko. - zaśmiałam się i ściągnąłem ogłowie. 

Caroline?

970 słów = 3 punkty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)