Strony

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Od Harry'ego C.D Caroline

Ostatni tydzień upłynął niesamowicie szybko, sprzeczka pomiędzy mną a dziewczyną coraz bardziej narastała, zamieniając się w dużą kłótnię. Przez pełne siedem dni nie odezwaliśmy się ani słowem, unikając nawet jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Rozmowa nie była podejmowana przez żadną stronę, nastolatka wydawała się robić mi wszystko na złość, podsycając we mnie tylko tryskającą złość, jak i o dziwo zazdrość o pracownika stajni, Victora. Czarnowłosego można było spotkać w naszym pokoju, gdzie to w spokoju, leżał sobie na łóżku dziewczyny, wesoło z nią gawędząc. Jednakże trzeba także zwrócić uwagę na to, że przez malutki stres, spowodowany tą sprzeczką, nie sięgnąłem po narkotyk ani razu, obawiając się, że zostanę przyłapany przez mężczyznę, nieco starszego ode mnie. Grudniowy bal zbliżał się nieubłagalnie, w akademiku panowało ogromne zamieszanie. Wielu zajmowało się pomaganiem w organizacji, nieliczne dziewczyny piszczały na widok sukienki drugiej, błagając o namiary na sklep, z którego ona pochodzi. Byłem niemalże pewien tego, że Caroline szła na bal wraz z nowo poznanym Victorem. Mnie udało się zaprosić na bal dziewczynę z okolicznej Akademii, która pojawia się jako gość na samym balu, jak i aukcji koni. Kobieta, znaleziona bardzo przypadkowo, należała do wysokich, bardzo szczupłych brunetek, w których spojrzeniu można było się utopić. Jedynym, istotnym szczegółem, który przeszkadzał mi w partnerce, była jej grzeczność. Była takim wzorem do naśladowania, alkohol i papierosy były w jej oczach czymś okropnym, a jakiekolwiek narkotyki, czy inne używki, to rzecz, którą trzeba tępić w pełnym tego słowa znaczeniu. Myślałem, że chociaż na tej uroczystości, będę mógł się zabawić, odpływając w narkotykowym śnie, a nie rozmyślać nad tym, jak podejść do własnej współlokatorki i przeprosić za swoje zachowanie. Gdy wzbierałem się w sobie i miałem już zagadać, zawsze pojawiał się ktoś niechciany, jak łatwo się domyślić, najczęściej tą osobą był pracownik Akademii.


Cała impreza, organizowana przez Akademię Magic Horse, rozpoczynała się o godzinie siedemnastej, na hali. Na kwarcu ustawione było podwyższenie, z nagłośnieniem i biurkiem, za który zasiadał bliżej nieznany mi mężczyzna, najpewniej osoba, która miała poprowadzić aukcję. Wraz z Elizabeth zajmowaliśmy miejsce przy samej bandzie, mając bezpośredni wgląd na miejsce, gdzie zasiadała Caroline, w towarzystwie wiecznie uśmiechniętego Victora. Przez głowę przebiegła mi myśl, że pasowałby do całkowicie nienagannej Eli, która właśnie wygładzała swoją sukienkę. Wszystkie rozmowy nagle ucichły, gdy na środek ujeżdżalni, wyszła właścicielka Akademii, panna Rose, która przedstawiła wszystkim przybyłym plan dzisiejszego balu, jak i poinformowała zebranych o koniach, wystawionych na licytację, nie tylko przez naszą stajnię. Wiele prywatnych hodowców, skorzystało z okazji przybycia licznych kupców, z całego kraju. Hala zamarła w oczekiwaniu na wystąpienie numeru pierwszego, który z donośnym furczeniem, wraz z prezenterem, wbiegł na miękki kwarc, wydobywając z widzów cichy pomruk zachwytu, a nie powiem, było czym się zachwycać. Dwuletni ogier hanowerski, był niesamowicie pięknie zbudowany, harmonijnie połączonej łba z szyją, a później z kłodą, mogły pozazdrościć światowej klasy reproduktory. Ruch, jaki prezentował, nie pozostawiał nic do życzenia, naturalny uphill był widoczny bez żadnego przypatrzenia. Po krótkiej prezentacji, ludzie przekrzykiwali się, w rzucaniu coraz to wyższych ofert, które zaczęły głucho dzwonić w moich uszach.
Po zakończonej aukcji, zebrani goście udali się na salę, na której odbyć miał się bal. Całe pomieszczenie było przepięknie ozdobione, zachowujące niebieską gamę kolorystyczną. Zachęcenie ludzi do zabawy trwało krótko, bowiem wszyscy niemalże od razu wstąpili na parkiet, w celu odbyciu pierwszego tańca na tej uroczystości. Elizabeth poprawiła moją sylwetkę i równo z pierwszym uderzeniem muzyki, ruszyliśmy w nieskończoną ilość obrotów. Taniec zamienił się na odbijany, a w swoich objęciach miałem przeróżne partnerki, poczynając na najmłodszej, która wiekiem raczej nie dobiegła jeszcze piętnastego roku życia, a kończąc na pannie Rose, która wesoło gawędziła ze mną, wybijając mnie lekko z rytmu. Na nieszczęście wszystkich osobowości na sali, trafiłem na damę, imieniem Caroline, która w bordowej sukience, zmierzała w moją stronę. Nabrałem większej dawki powietrza, gdy kładłem swoją dłoń na idealnie wyrysowaną talię nastolatki, która ciskała we mnie gromami, swoim spojrzeniem.
- Hej Kochana, może dość już tych wszystkich fochów? - zapytałem, chyląc się ku ucha szatynki.
- Że co, proszę? - powiedziała, wyrywając się z mojego lekkiego uścisku. - To ty traktowałeś mnie przez cały tydzień jak powietrze, i to ty, naskoczyłeś na mnie za coś, za co nie byłam w stu procentach odpowiedzialna! - krzyknęła, chyba nieco głośniej niż planowała. Zwróciło to uwagę kilku osób, którzy szybko jednak wrócili do tańca.
- Naskoczyłem? Raptem krzyknąłem, nie obrażając ciebie ani jednym słowem. Była to raczej uwaga. - mruknąłem, próbując zachować jakiekolwiek resztki spokoju.
- Błagam, nie pogrążaj się. - warknęła. - W takim razie czemu nie odzywałeś się do mnie przez cały tydzień?! Czemu miałeś mnie kompletnie w dupie?! - krzyknęła, a wtedy poczułem spojrzenia wszystkich zebranych na sobie.
- Ty odstawiałaś jakieś szopki, z tym swoim pieprzonym przydupasem! - wyrwałem, tracąc panowanie nad całą sytuacją.
- Naprawdę, mieszasz w to niewinnego? Jesteś żałosny. Ż A Ł O S N Y! - przeliterowała. Kłótnię przerwał nam James Rose, który z wściekłością wymalowaną na twarzy, stanął między mną, a dziewczyną.
- Do mojego gabinetu, marsz! - krzyknął, a my jak żołnierzyki, wyszliśmy z sali, na rozkaz naszego dowódcy.

Wchodząc do gabinetu pana Rose, miałem ochotę udusić moją współlokatorkę za scenę, którą urządziła na sali. Szatynka posyłała mi pełne wściekłości spojrzenia, które niemalże rzucały gromami w moją stronę. Jednakże przez jej twarz przebiegały oznaki niepewności, chociażby przegryzanie wargi, co robiła, gdy w jej mniemaniu, nikt na nią nie spoglądał. Poważny mężczyzna wskazał na dwa krzesła, a sam zasiadł w swoim fotelu, przyjmując przy tym nad wyraz poważną minę. Zasiadłem na dość niewygodnym krześle i z zaciekawieniem przypatrywałem się dyrektorowi, który bawił się palcami, czekając, aż Caroline, z łaski, zasiądzie obok mnie.
- Nie mam pojęcia co między wami zaszło, ale podejrzewam, że nie jest to nic godnego rozwalenia niemalże całego balu! Wszyscy, ale to WSZYSCY, patrzyli na was, a teraz, zamiast bawić się w rytmie muzyki, szepcą między sobą o co wam poszło! - krzyknął, opierając ręce na blacie biurka i wbijając w nas pełne pogardy spojrzenia. - Powinniście to załatwiać między sobą, a nie roztrząsać to przy pełnej publice, ważnych gości. Nie uczyli was tego? Jeżeli masz problem do kogoś, to musisz to omówić, sam na sam. Zachowujecie się jak dzieci, co jak co, panna Wilson ma do tego pełne prawo, ale ty, Styles? - dodał, wskazując na mnie palec.
- Nie musiał pan również wtrącić swojego nosa w nasze sprawy, skoro mamy to załatwić między sobą, nieprawdaż? - powiedziałem uszczypliwie, rozkładając się na oparciu. - Kłótnia chyliła się ku końcowi, więc może akurat, gdyby nie pan, pogodzilibyśmy się i każdy by o tym sporze zapomniał?
- Może trochę szacunku do dyrektora. - mruknęła przez zaciśnięte zęby nastolatka. - Jednakże, popieram to, co powiedział Harry. - uśmiechnęła się sztucznie, w stronę mężczyzny.
- Cieszcie się, że jestem w dobrym humorze. Harry, do końca miesiąca jeździsz do miasta i odbierasz paszę, oraz pomagasz kowalowi przy następnej wizycie. Zaś ty, droga Caroline, przez ten cały tydzień pomagasz stajennym przy porannym, jak i wieczornym karmieniu. - Po tych słowach podniósł się z fotela i zaczął zmierzać do wyjścia. - No i rzecz obowiązkowa, w pokoju, macie się pogodzić. Teraz muszę was wyprosić, muszę naprawić sytuację na sali.
Jak oparzony, wyszedłem z gabinetu i z klapkami na oczach, poprułem do swojego lokum, nie oczekując na współlokatorkę, która z równą determinacją parła przed siebie. Odblokowałem drzwi i wszedłem do chłodnego pomieszczenia, który delikatnie schłodził odczuwane przeze mnie emocje. Zaraz po mnie, do pokoju wpadła Caroline, która nie odezwała się ani jednym słowem.
- No to słucham, na razie wiem, że jestem żałosny, a jaki jeszcze? Serio, ciekawi mnie to. - mruknąłem i posłałem nastolatce ironiczny uśmieszek.
- Jesteś niesamowicie wkurzający. - powiedziała, siadając na materacu swojego łóżka. - Czemu mnie ignorowałeś, co takiego zrobiłam, że zostałam przez ciebie tak potraktowana?
- Jak potraktowana? I czemu twierdzisz, że ciebie ignorowałem? To ty na mnie plułaś, szwędając się wszędzie z Victorem. Nie dałaś mi nawet możliwości do normalnej rozmowy z tobą. Wierz mi, lub nie, ale naprawdę chciałem z tobą porozmawiać. - powiedziałem i usiadłem obok niej.
- Jesteś okropny, wiesz? Próbujesz teraz wywołać u mnie wyrzuty sumienia za mój dzisiejszy wybuch, jestem tego pewna. - odpowiedziała, a w jej łzach zatańczyły tak jakby ogniki łez.
- Tak, wiem. - mruknąłem, wywracając oczami. - Ale nie masz racji. Nie chcę wzbudzić w tobie żadnych  wyrzutów sumienia, a chcę, żeby było normalnie między nami.
- Nie będzie normalnie, jak nadal będziesz mnie unikać! - krzyknęła i nie wiem czemu, z jej oczu poleciała stróżka łez.
- Nie płacz, nie ma tutaj powodu do płaczu, Caroline. - westchnąłem i zabrałem włosy z twarzy nastolatki, ostrożnie zaczesując je za ucho. - Przepraszam. - dodałem i przytuliłem swoją ukochaną współlokatoreczkę.

Caroline? c:

1385 słowa = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)