Sen wcale w niczym nie pomógł. Rano, kiedy tylko obudziłam się, miałam
wrażenie, że jest wręcz tylko gorzej. Byłam sama w pokoju, w którym
wciąż panowały egipskie ciemności, jednakże co równie ciemno, było
podobnie cicho - nie słyszałam niczyjego oddechu, choć tak bardzo
chciałam, żeby był tam ktokolwiek. A najlepiej Collin. Potrzebowałam,
naprawdę bardzo potrzebowałam jego obecności tu, komentarza z okazji
mojego zbyt długiego snu... No cóż, w końcu, jak sobie pościelisz, tak
się wyśpisz - wyszłam wczoraj z pokoju, dając mu do zrozumienia, że coś
było nie tak.. Nie było. Najchętniej siedziałabym w jego ramionach, o
tam, na tym pozostawionym samemu sobie parapecie, zapominając o
wszystkim, tylko nie o nim. Tak bardzo nie potrafiłam zamknąć oczu,
wziąć kilku mocnych wdechów i wydechów, i powiedzieć samej sobie, że go
nie chcę. Byłoby to największym kłamstwem, jakie tylko wypłynęłoby z
moich ust, gdybym palnęła taką głupotą, wciąż czując jego zapach
dosłownie wszędzie.
Czując w gardle silny ucisk, za pewne spowodowany słowami, które choć
powinnam powiedzieć, to zostawiłam je dla siebie, to pomimo, że tego nie
chciałam, ostatecznie wypełzłam z łóżka, pomimo, że nie widziałam sensu
wychodzenia z pokoju. Ale tu pojawił się ten paradoks - gdybym została,
w każdej chwili mógłby wrócić Collin, a ja nie byłam gotowa na
spojrzenie prosto w jego oczy, bez ponownego wylewu gorzkich łez, gdyż
po prostu nawet nie wiedziałabym, co winnam mu była powiedzieć. Choć tak
naprawdę byłam pewna, że wystarczy jedno krótkie zdanie, to zwyczajnie
nie byłam gotowa na taki krok, stawiający wszystko na szali - albo
podzieliłby moje zdanie, w co szczerze wątpię, albo nie odezwałby się do
mnie, no cóż, już zawsze. Na samą myśl przebiegły mnie nieprzyjemny
dreszcz, z rodzaju tych, które dają cokolwiek do myślenia. Ja jednak,
nie potrzebowałam nad niczym już się zastanawiać - potrzebna mi była
garstka czasu, tak, żebym zdążyła opanować swoje emocje, i mogłam wyjść
przed ten cholerny budynek, i zacząć wrzeszeć te dwa, króciutkie słowa..
Nie, właściwie to nie mogłam. Wystarczyłoby, że przed tym budynkiem
stałby szarooki, a ja już nie wiedziałabym, w którą stronę należy
uciekać. Byłabym takim cholernym tchórzem, jeszcze większym, aniżeli
byłam w tamtym momencie. Od nadmiaru myśli na sam początek dnia, ledwo
co doszłam do łazienki, gdzie widząc swoje odbicie w lustrze,
bezdyskusyjnie musiałam doprowadzić siebie do ładu i składu, zarówno
zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Nie dość, że przestałam się zachowywać
jak tamta Jade, to jeszcze na dodatek przestałam wyglądać tak, jak ona.
Zmieniłam się, do cholery. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie myśl,
że nie ja się zmieniłam, a zrobił to Collin. To on popchnął mnie
mentalnie do przodu, nie podcinając skrzydeł, a jedynie dając im
motywacji do działania. Szkoda tylko, że w tamtej sytuacji, kiedy
stąpałam po kruchym lodzie, czułam się znowu tak, jak kiedyś. A
obiecałam sobie, że już nigdy nie zakocham się po uszy.. No cóż,
złamałam obietnicę. Chciałam ją złamać.
~*~
Zachowując pozory zwykłego, niczym nie wyróżniającego się dnia, zeszłam
na dół, przypominając sobie o śniadaniu, które chcąc nie chcąc mnie
ominęło. Na szczęście, na jadalni nie było już nikogo poza życzliwą
kucharką, która choć nie powinna, to podarowała mi dwa, zdecydowanie
zbyt duże jak na mnie jabłka, na co uśmiechnęłam się najserdeczniej, jak
tylko umiałam, pędząc do stajni już przygotowana na jazdę. Nie zostało
mi zbyt dużo czasu, znając moje szczęście, a ja nawet nie wiedziałam, na
kim zaszczyt będę miała wozić swój tyłek.
O zgrozo, jak się zdążyłam dowiedzieć, przypisany mi był Orion. I, choć
nie miałam nic do wałacha, najzwyczajniej w świecie wiedząc, że
przypomni mi on o moim debilizmie, zażądałam zmiany, na jakiegokolwiek
innego konia, byleby nie jeździć na gniadoszu. Jakie było zdziwienie
instruktorki, kiedy to odrzuciłam potulnego wałacha na rzecz - jak to
wyszło w praniu - Toskanii. Nie byłam gotowa znowu myśleć o szatynie,
choć i tak robi zrobiłam, czyszcząc grzbiet haflingerki. Właściwie, to
czyściłam od kilku minut to samo miejsce, sądząc, że jeżdżę zgrzebłem po
co najmniej połowie grzbietu. Jak jednakże uświadomiła mi Tośka,
denerwowałam swoim roztrzepaniem jej osobę, co zakomunikowała mi kopiąc
niespodziewanie w tył boksu. Wiedziałam, że tym razem nikt mnie nie
złapie, zanim pocałuję się z ziemią, więc wzięłam się za siodłanie
klaczy, pomimo, że było to ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. Na
dobrą sprawę, to zapadłabym się pod ziemię.. W sumie, to postanowiłam i
tak to zrobić, jednakże uwcześniej rozmawiając z Collin'em. No cóż, co
mogło się stać? Najwyżej wrócę z bratem do domu, udam, że nic się nie
wydarzyło, i spróbuję ogarnąć swoje życie, choć nie wyobrażałam sobie
jego dalszego sensu. Zachowałam się jak zwykła małolata, choć to mało
powiedziane. Niszczyłam uczucia innych, nie umiejąc pojąć, że tak wcale
nie będzie łatwiej. I nie było.
- Skup się - mruknęłam do samej siebie, kiedy to po raz kolejny
próbowałam wsiąść na kucyka sięgającego mi zaledwie do połowy brzucha.
Zbyt dużo myślałam, jednakże nie o tym, o czym trzeba było -
przynajmniej na czas jazdy chłopak musiał stać się sprawą drugorzędną.
Nie, wcale nie musiał, ja po prostu tego chciałam. Chciałam wsiąść na
tego kuca, uśmiechając się od ucha do ucha i nie dając po sobie poznać,
że cokolwiek jest nie tak. No ale, jak można stwierdzić, że z dziewczyną
jest w porządku, kiedy to zamiast najechać na przeszkodę, schodzi z
konia, myśląc, że to już koniec? Moim dodatkowym rozproszeniem, o
ironio, był Collin, mający jazdę na placu tuż obok mnie. Właściwie, to
najdłuższa ściana stykała się z ich, powodując, że niekiedy byliśmy
skazani na jazdę obok siebie. Miałam jedynie nadzieję, że mnie nie
pozna. Choć chciałam, żeby wiedział, że to ja, to nie dawałam mu ku temu
sposobności, zjeżdżając z feralnej ściany. Mimo wszystko, wiedziałam,
że mnie rozpoznał. Nie był głupi, ani tym bardziej ślepy.
W końcu wszystko zaczęło iść z płatka. A przynajmniej odnośnie jazdy, na
której wreszcie się skupiłam, wykonując polecenia właściciela. Udało
nam się zagalopować w dobrym miejscu, zrobić ładny, pół okrągły najazd -
tylko co z tego, skoro przy drugiej przeszkodzie w szeregu nie
przytrzymałam klaczy, pozwalając jej, aby zlała się na boki? Podczas gdy
Toskania w najlepsze galopowała, uciekając przed próbującym ją złapać
instruktorem, ja leżałam na jednej z przeszkód, zastanawiając się, czy
na pewno jest sens wstać - wiedziałam, że tą przeszkodę da się
przeskoczyć, ale najwidoczniej tego nie chciałam. To samo tyczyło się
sprawy z Collin'em. Trening nie był ważny.
W końcu poczułam, jak znajome dłonie zbierają mnie z oksera, nosząc mnie
w stronę pielęgniarki, tak, jak to właściciel nakazał, widząc, że nie
schodzę sama z przeszkody. Gdzieś tam z tyłu głowy wierzyłam, że był to
szatyn, śmiejący się z mojej nieporadności. Wiedziałam jednak, że był to
Jaden, z jak najbardziej śmiertelnym wyrazem twarzy. Nawet zbytnio nie
zanotowałam wizyty w gabinecie, ocknąwszy się dopiero w momencie, w
którym blondyn zaprowadził mnie pod pokój, z początku będąc na tyle
nieugiętym, że był wręcz pewien, iż nie ruszy się spod naszych drzwi,
nie wiedząc, czy na pewno położyłam się do łóżka. Ubłagałam go jednakże,
wiedząc, że na samą moją prośbę miękną mu kolana, dzięki czemu
ostatecznie weszłam sama do pokoju, mając nadzieję na zastanie w nim
chłopaka. Moje prośby zostały wysłuchane - Collin siedział na fotelu,
patrząc się w jedną ze ścian.
- Musimy porozmawiać, Collin - wyszeptałam wręcz, opierając się o zimne,
szczelnie zamknięte przeze mnie drzwi. Nawet nie zanotowałam momentu, w
którym odwrócił na mnie swe spojrzenie, znowu z tym błyskiem w oku i
ponurym, niezbyt wesołym uśmiechem. Wtedy już wiedziałam, byłam pewna,
że należą mu się wyjaśnienia. Biorąc jeden, głęboki wdech, delikatnie
zmniejszyłam odległość dzielącacą nas od siebie, przygryzając wręcz do
krwi wargę, jakby nagle nie wiedząc, jak ubrać to wszystko w słowa.
Potarłam ręką bolący kark, i wpatrując się w jego oczy, nagle poczułam,
jak do moich napływają nieuniknione, znowu wszystko psujące łzy.
Wiedziałam, że jeśli rozryczałabym się w tamtym momencie, nie byłabym w
stanie wydusić już z siebie żadnego słowa - było to trudne już z
suchymi, pozbawionymi łez powiekami.
- Ja.. Ja wczoraj naprawdę nie chciałam, Collin.. Po prostu mnie to
wszystko przerosło... Ja nie wiem, nie potrafię inaczej, zrozumiem,
jeśli nie będziesz chciał mnie znać, spróbuję zrozumieć.. Ja.. -
Podeszłam na chwiejnych nogach do niego, i po prostu zarzucając mu
dłonie na szyję, usiadłam na jego kolanach, wtulając się w jego ciepłą,
gładką skórę, i wylewając już pierwsze potoki łez na nasze koszulki,
objęłam go mocniej, równocześnie zaciskając swe zęby. Dasz radę, Jade.
Dwa, małe słowa. - Kocham Cię, Collin.
<Collin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)