- No trudno - uśmiechnąwszy się jedynie, otrzepałem swoje ubranie z
kurzu i innego, leśnego szajsu. Nie ukrywam, nie potrzebowałem tego typu
kąpieli, zwłaszcza kończącej się takowymi skutkami. Klacze odgalopowały
niczym folbluty po torach w stronę lasu, a my staliśmy jak wryci, de
facto nie wiedząc, co należy zrobić. Zrzuciłem kaptur ze swej głowy,
mierzwiąc dłonią blond kosmyki należących do mnie włosów. Nie wiedząc
właściwie, dlaczego, jednakże pozwoliło mi to opanować myśli i włączyć
ostatnie, szare komórki.
- Masz telefon? - Spojrzałem na czerwonowłosą, która skinęła w
odpowiedzi delikatnie głową. Wyciągła urządzenie z kieszeni, czekając,
aż powiem coś więcej - sama się jednak domyśliła, że należałoby
zadzwonić do kogokolwiek z Akademii. A najlepiej do recepcji, gdzie na
dobrą sprawę mieli największą moc stwórczą. Pomimo, że jej twarz podczas
relacji całego wydarzenia była skupiona, to na pierwszy rzut oka można
było zaobserwować, iż jest nieźle skołowana. W końcu, za pewne jej
ukochany, wyczekiwany koń odbiegł w nieznane, a ona nie mogła być pewna,
w jakim stanie zastanie Sydney. Równie dobrze mogła być plackiem na
leśnej dróżce, albo wciąż mogła uciekać w nieznane za Alaską, za pewne
kierowaną instynktem. Odnajdując przy poboczu pień, zaciągłem go na
drogę i, choć chwilę mi to zajęło, doprowadziłem go do zewnętrznego ładu
- w końcu nikt nie będzie siedział na mokrym drewnie. No, a
przynajmniej ja. Korzystanie z mojego zaproszenia wykonanego gestem
dłoni, Holiday zajęła miejsce tuż obok mnie, tłumacząc kolejnej osobie z
kolei nasze patowe położenie. Oparłszy brodę na dłoniach, oglądałem mój
pierwszy w tych okolicach zachód słońca, analizując tym samym, ile
czasu nam zostało do momentu, w którym zapadnie całkowita ciemność.
Według moich 'obliczeń', zostało nam góra trzydzieści minut, co nie było
zbyt zadowalającym wynikiem. Najchętniej wstałbym stamtąd, włożył
dłonie do kieszeni i poszukał drogi powrotnej na własną rękę, jednakże
ostatki honoru trzymały mnie mocno przy dziewczynie. W końcu, gdyby nie
zdecydowała się na wyjazd w teren z moją osobą, za pewne kończyłaby już
kolację, będąc pewną, że Sydney czeka na nią w boksie. Tymczasem, jutro
było pozostawione pod wielkim znakiem zapytania. Nie ukrywam też, że nie
były mi obojętne losy Alaski. Przyznać trzeba było, że dzień miał się
zakończyć dosyć.. Ciekawie? Na tamten moment, pozostało nam siedzenie na
pokrytym mchem pniu, i obserwowanie, jak mgła pokrywa okoliczne tereny.
W końcu straciliśmy całkowicie widoczność, modląc się po cichu o
przybycie jakiegoś zbawiennego pojazdu, no i o wiadomość, że klacze
stoją w spokojnie w swych boksach. Nie chciałem mieć problemów już
pierwszego dnia, nie ukrywam.
~*~
Na całe nasze zmarznięte szczęście, właściciele wyposażeni byli w taki
drobny, a jakże pożyteczny cud techniki, jakim niewątpliwie był termos.
Choć niezbyt potrzebna była mi dawka kofeiny w środku się znajdującej,
wystarczył sam fakt, że mogłem trzymać go w dłoniach - odzyskałem czucie
w kończynach, co było niewątpliwie pokrzepiającym faktem.
- Już ktoś pojechał ich szukać, powinni zaniedługo je znaleźć - odezwał
się James, kierujący samochodem. - Jak tylko dojedziemy na miejsce,
przebierzcie się w coś cieplejszego, a potem szorować do stajni.
Elizabeth miała załatwić wam jakąś herbatę i kanapki, więc nie będziecie
głodni, siedząc w stajni.
Jak się okazało, naszym zadaniem było oczekiwanie osób, które miały
poszukać, i w dodatku znaleźć klacze. Podczas, gdy jeszcze ich nie było,
mieliśmy czas na przyszykowanie boksów i ściągnięcie do Akademii
weterynarza - nikt się nie łudził, że zostaną znalezione całe, a tym
bardziej zdrowe. Pomimo ogromnej wiedzy instruktorów na temat tychże
zwierząt, ich informacje wciąż były niewystarczalne dla klaczy, mogących
zostać znalezione w stanie wręcz agonalnym.
<Holiday? Totalny brak pomysłu, ugh, wybacz>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)