Moje oczy szybko przelatywały przez zagraconą tablicę
informacyjną. Ulotki, nie-ulotki, zawody, informacje, zastępstwa i tak dalej.
Jednak na pierwszy plan wysunęła się kartka z życzeniami wielkanocnymi i
zachęceniem do szukania jajek. Szczerze mnie to zaintrygowało, bo nie wracałam
do domu na święta. Nie tym razem. Niestety nie udało się dla mnie załatwić
biletu na lot, więc byłam skazana na Wielkanoc w Akademii. Jednak jak się
okazuje, nie byłam jedyna. A to w salonie, a to w stajni przechodziło całkiem sporo
osób.
Tak więc bez dalszego czytania ogłoszenia, już siedziałam na
panelach podłogowych i wiązałam swoje czarne trampki. Bądź co bądź, raczej nie
będę dzisiaj jeździć... Chyba.
~*~
Nic, nic, nic i nic! Właśnie mijałam kolejne obiekty
uczelni, a jajka się nadal nie pojawiają. Zrezygnowana tym faktem szybko
zajęłam miejsce przed <Nie zdradzę :)> i zaczęłam nerwowo rwać źdźbła
trawy. Po jakimś (dłuższym) czasie bezsensownego gapienia się w lazur nieba, w
krzakach pod <E.e> ujrzałam coś kolorowego. Miało wzorki. I kształt
jajka. Może to jednak nie będzie taki pechowy dzień? Uśmiech aż sam mi się
cisnął na usta, lecz dopiero sprawdziłam czy nie ma nikogo poza mną w
najbliższym otoczeniu i szybko uskoczyłam w stronę skarbu. Niby tak nie pozornie,
ale jednak dobrze schowane. Skorupka wokół miała pęknięcie, jakby ktoś do niej
coś chował. Ciekawość jak zwykle wzięła górę i zanim się zorientowałam, z
środka pisanki wypadła mała karteczka. Z wiadomością informującą o konkursie
kulinarnym. Powiedziałabym, że przy garach orłem to ja nie jestem. Tym
bardziej, że moja ostatnia przygoda z kucharstwem zakończyła się ze spalonym
czajnikiem. Jednał w mojej głowie zaświtała nowa myśl i niczym Secretariat
poleciała do centrum działania. Może czas to zmienić?
W lepszym humorze schowałam jajko ponownie w krzakach dla
reszty szukających i popędziłam do kuchni akademickiej. Ku mojemu szczęściu i
miłemu zaskoczeniu nie było w niej żywej duszy, prócz czyjegoś psa. Pałaszujący
karmę nawet nie zwracał uwagi na wszystko wokół niego. Liczyła się tylko miska
i jedzenie w niej.
Wzrokiem omiotłam kuchnię w poszukiwaniu książki kucharskiej
na tyle prostej, bym mogła cokolwiek zrozumieć. Owszem, na parapecie stał zbiór
kucharskich mądrości w dinozaury, kwiatki i inne bzdety, ale niestety nie
zawierał żadnych przepisów na Wielkanoc, a tym bardziej dla przysmaków dla
rumaków. Jednak pod krzesłem w rogu kuchni leżała jeszcze jedna księga.
,,Gotowanie dla opornych - przepisy na święta i inne szczególne okazje".
Okryta szarym płaszczem kurzu, zapomniana, nagle szybko znalazła się na
kuchennym blacie i wertowana strona po stronie. Nie rozumiałam do końca jak
można porzucić tak bezcenne informacje. A tym bardziej, jak pacnęłam się w
czoło z zamiarem przefarbowania się na blond z powodu pominięciu kwestii
telefonu i przepisami płynącymi wprost z internetu. Niestety, ten także mnie
zawiódł - prócz ciastek z przykładowych ziarn, jabłek i marchewek, nie było
niczego.
No cóż, do sklepu trzeba wybrać się i tak, lecz i tu nie
było najprościej. Tłum ludzi spieszących na święta do rodziny, lub do sklepów
po ostatnie sprawunki, skutecznie blokowali wszelkie drogi do hipermarketów.
Sfrustrowana stukałam nerwowo o kierownicę czyjegoś (jak zwykle) samochodu. Już
łatwiej byłoby wziąć konia, rower... Albo już z buta... Moja złość rosła z
sekundy na sekundę, wciskając się w każdą, choćby najmniejszą komórkę mojego
ciała. Ostatecznie włączyłam kierunkowskaz i zjechałam na pobocze, zabierając
wszystko co potrzebne z pojazdu. Zadowolona ze swojej decyzji, ignorowałam
każda parę oczu posyłającą w moją stronę kpiące, bądź zaskoczone spojrzenie.
Ciemna dróżka wijąca się w lesie nie cieszyła się zbytnią popularnością.
Chodziły nią zaledwie dwie rodziny składające się z samca, samicy i dwóch
młodych. Szybko mijałam kolejne drzewa kierując się ku najbliższemu
monopolowemu, jak nie kiosku. Myślałam, że za chwilę mnie szlak jasny trafi,
gdy ujrzałam jak kierowcy szybko mkną jeszcze nie tak dawno zakorkowaną drogę.
Czułam na sobie to zwycięskie z nutą kpiny spojrzenie ukradkiem, bądź nie,
posyłane w moją zrozpaczoną stronę. Już nie mogłam dalej znieść myśli, że takie
przygody mnie muszą spotykać nawet w Wielkanoc. O Chrystusie! Błagam, skoro Ty
zmartwychwstałeś, to mi też jakoś pomóż.
Chyba podziałało, bo nagle widok znajomego samochodu.
— Lilian, na litość Boską! Ciebie naprawdę coś jajknęło w tę
Wielkanoc...
— Naomi, z nieba mi spadłaś! Błagam, podwieziesz mnie do
sklepu?
— A co zrobiłaś z samochodem Noah'a?
— Zostawiłam... Na poboczu... Jak wrócimy, to mogę się do
niego przesiąść...
— Jesteś niemożliwa — przy akompaniamencie słodkiego śmiechu
poklepała skórzane siedzenie obok siebie. Szybko odgarniając kaskady włosów z
oczu zagryzłam nerwowo wargę i zajęłam miejsce.
~*~
Siedząc na jasnym blacie, miętoliłam delikatny papier od
mąki i przeglądałam wybrany przepis. Mazurek z kremem czekoladowym i migdałami
nie wydawał mi się zbyt trudnym wyzwaniem, tym bardziej, że mało czasu mi
pozostało do wystawienia potraw. Cień nadziei schował się gdzieś z tyłu, i
życzył, bym tym razem nie spaliła kuchni.
Odmierzanie odpowiednich porcji mąki, masła i cukru pudru,
stało się kolejną przeszkodą. Stara waga zapewne nie sprawowała się najlepiej w
tej roli. Dodawając 4 kilo, trudno było cokolwiek osiągnąć. Po wsypaniu proszku
słodkiego i tego... pszennego, musiałam pociachać masło. Zimne masło. W
kurczaki święcone, czy te schody kucharskie mogą dalej rosnąć? Omijając fakt,
że zamiast śliskiej kostki, nóż ugodził moje biedne palce. Masło szybko się
pokryło szkarłatem. Do miski wystarczyło dodać już tylko jedno jajko i szczyptę
soli. Ale kto powiedział, że jajko musi być obrane ze skorupki i nie być
ugotowane? Mazurek będzie cud-miód, nie ma co. Nie zdziwiło mnie też, że
jurorzy posyłali mi pytające spojrzenie, gdy zobaczyli lekko czerwony spód
ciasta z małymi fragmentami kruchej skorupki.
Przy kremie czekoladowym także nie było łatwo. Dwie godziny
czekałam, aż Królowa Słodyczy będzie łaskaw roztopić się w kąpieli wodnej.
Niestety, później doczytałam także, że miska z czekoladą nie może dotykać dna
garnka ze wrzątkiem.
~*~
Drżącymi rękoma postawiłam blaszaną tackę na stole w sali od
wykładów i zajęłam miejsce obok Naomi. Znajdowały się na niej talerz z
mazurkiem, i parę końskich ciasteczek. Na cieście zamiast pięknych kwiatków z
migdałów, a mój artystyczny nieład. Miętoliłam jasną bluzkę gdy widziałam jak
pani Rose ostrożnie bierze i z nieufnością do jedzenia kawałek ciasta do ust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)