Rozchyliłam lekko liście krzewu, który mimo że był perfekcyjnie przystrzyżony to wciąż dawał jako taką ochronę przed nieprzeniknionym wzrokiem chłopaka. Odgarnęłam z twarzy kosmyk mokrych włosów i rozejrzałam się w poszukiwaniu wroga z czerwonym wiadrem, definitywnie napełnionym złowrogim płynem. Jednak na horyzoncie ujrzałam tylko kilka sylwetek zarówno ludzkich jak i końskich.
Nagle z oddali wychynął się Luke, rozglądający się dookoła. Zauważyłam że nie ma przy sobie wiadra, a więc teren był bezpieczny. Chociaż nie, może mógł coś chować w butach? Nie byłoby ciekawie gdyby rzucił mnie pełnym wody sztybletem.
Niestety szybciej niż się zorientowałam, dojrzał mnie i z niepokojącym uśmiechem podbiegł. Nie miałam żadnej drogi ucieczki - stałam plecami do ściany akademika a z boku miałam murowaną poręcz schodów. Westchnęłam więc teatralnie i dałam dojść do słowa chłopakowi;
- Nasi najdrożsi właściciele pragną naszego odejścia w stronę jeziora. - powiedział z wymuszonym oficjalnym tonem. - Musimy więc udać się w stronę tegoż zbiornika wody na naszych nieposkromionych rumakach by dokończyć wodną wojnę którą odbyliśmy w nieodpowiednim do tego miejscu, czytaj środku akademii.
Skłoniłam się nisko i z równie wymuszonym tonem odpowiedziałam:
- Ależ oczywiście, wedle rozkazu.
Ale kiedy oboje ruszaliśmy do prywatnej stajni, nie mogłam się powstrzymać by ostatni raz trzepnąć go w głowę, co zignorowałam z wyrazem twarzy "Ahhh, te dzieci".
Zawiązałam sobie mokrą koszulkę nad pępkiem by chociaż trochę zdjąć z siebie ciężar obwodnionej koszulki. Chwyciłam dwa czerwone uwiązy i związałam je w całość, na kształt koła. Nie posiadałam własnego cordeo, a jechanie nad jezioro w całym osprzęcie i to gdy na dworze 28*C, jakoś mi się nie uśmiechało.
Poklepałam Hollywooda po łopatce i nałożyłam mu sznurki na szyję. Dał się spokojnie "oporządzić" i sprawdzić kopyta, więc gdy wyciągnęłam go ze stajni, musiałam czekać jeszcze na Luke`a. Ten również wpadł na równie genialny pomysł jak ja i nie nałożył na swojego wierzchowca, całego ciężkiego osprzętu, więc chwilę później ruszaliśmy już swobodnym stępem do lasu.
<Luke?>
Nagle z oddali wychynął się Luke, rozglądający się dookoła. Zauważyłam że nie ma przy sobie wiadra, a więc teren był bezpieczny. Chociaż nie, może mógł coś chować w butach? Nie byłoby ciekawie gdyby rzucił mnie pełnym wody sztybletem.
Niestety szybciej niż się zorientowałam, dojrzał mnie i z niepokojącym uśmiechem podbiegł. Nie miałam żadnej drogi ucieczki - stałam plecami do ściany akademika a z boku miałam murowaną poręcz schodów. Westchnęłam więc teatralnie i dałam dojść do słowa chłopakowi;
- Nasi najdrożsi właściciele pragną naszego odejścia w stronę jeziora. - powiedział z wymuszonym oficjalnym tonem. - Musimy więc udać się w stronę tegoż zbiornika wody na naszych nieposkromionych rumakach by dokończyć wodną wojnę którą odbyliśmy w nieodpowiednim do tego miejscu, czytaj środku akademii.
Skłoniłam się nisko i z równie wymuszonym tonem odpowiedziałam:
- Ależ oczywiście, wedle rozkazu.
Ale kiedy oboje ruszaliśmy do prywatnej stajni, nie mogłam się powstrzymać by ostatni raz trzepnąć go w głowę, co zignorowałam z wyrazem twarzy "Ahhh, te dzieci".
Zawiązałam sobie mokrą koszulkę nad pępkiem by chociaż trochę zdjąć z siebie ciężar obwodnionej koszulki. Chwyciłam dwa czerwone uwiązy i związałam je w całość, na kształt koła. Nie posiadałam własnego cordeo, a jechanie nad jezioro w całym osprzęcie i to gdy na dworze 28*C, jakoś mi się nie uśmiechało.
Poklepałam Hollywooda po łopatce i nałożyłam mu sznurki na szyję. Dał się spokojnie "oporządzić" i sprawdzić kopyta, więc gdy wyciągnęłam go ze stajni, musiałam czekać jeszcze na Luke`a. Ten również wpadł na równie genialny pomysł jak ja i nie nałożył na swojego wierzchowca, całego ciężkiego osprzętu, więc chwilę później ruszaliśmy już swobodnym stępem do lasu.
<Luke?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)