Dobrych pięć minut męczyłam się z taśmą klejącą, zanim w końcu udało mi się znaleźć jej początek. Trzymając jej koniec w ustach, przyłożyłam do drzwi boksu Charliego kartkę, na której rano nakreśliłam krótką informację "Nie dokarmiać" i przytrzymując ją kolanem, przykleiłam pod tabliczką z imieniem i informacjami hodowlanymi. Oceniwszy swoją pracę pozytywnie, schyliłam się po drugą kartkę, tym razem z rozpisanym nowym jadłospisem dla Księcia.
Gdy skończyłam walkę z taśmą i kartkami, Charlie oderwał się w końcu od przeżuwania siana i wyjrzał poza swoje cztery ściany. Wywinął śmiesznie głowę, jakby chciał przyjrzeć się efektom mojej pracy.
- No co? - rzuciłam do ogiera. - To twoja wina. Trzeba było nie żulić jedzenia od każdego przechodnia. Nie wyglądałbyś teraz jak klacz w zaawansowanej ciąży i to wszystko - wskazałam gestem ręki kartki - nie byłoby potrzebne.
Charlie niezbyt się przejął moją reprymendą. Popatrzył chwilę na mnie i zaraz wrócił do napychania się sianem.
Pozbawiona nadziei pokręciłam tylko głową. Kwestia "ograniczenia pochłanianego jedzenia" do niego nie przemawia.
- Dobra chłopie, tak czy tak koniec tego dobrego, idziemy na trening - zadecydowałam, spojrzawszy na zegarek. Chciałam zdążyć przed treningiem grupowym, żeby nie zawadzać im na hali.
Szybko zaszłam do siodlarni po sprzęt, tym razem rezygnując z owijek, ponieważ nie planowałam nie wiadomo jakich wyczynów pod kątem figur ujeżdżeniowych. Wybrałam za to ochraniacze i kaloszki, z uwagi na to, że Charliemu czasami zdarzało się haczyć zadnimi nogami o przednie. Poza tym chciałam pojeździć trochę kawaletek, a nigdy nie wiadomo.
W ostatniej chwili zabrałam też kordeo. Uznałam, że jak Książę będzie się zachowywał, mogę na koniec treningu zdjąć mu ogłowie i kilka ćwiczeń wykonać bez niego.
Sprawnie przygotowałam ogiera, wyprowadziłam go z boksu i poprowadziłam na halę, na której na szczęście nikogo nie było. Podprowadziłam Charlesa do schodków, przy pomocy długiego bata poprawiłam jego ustawienie. W końcu włożyłam nogę w strzemię i zgrabnie wskoczyłam w siodło.
Dałam łydkami znak do ruszenia, układając wodze na szyi konia, prowadzenie ograniczając do działania dolnych partii mojego ciała. Gdy podjechałam pod jeden ze znajdujących się na hali stojaków zawiesiłam na nim kordeo, które do tej pory trzymałam w ręce, i dopiero potem złapałam za wodze.
Właśnie zaczynałam kłus rozprężeniowy, kiedy na halę ktoś zajrzał.
- Mogę się dołączyć? - usłyszałam.
- Jasne - odpowiedziałam, przytrzymując Charlesa, żeby przeszedł do stępa. Zostałam na kole z jednej strony hali, żeby owy ktoś mógł spokojnie wprowadzić konia.
Ktoś, coś? (:
384 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)