Siedząc na łóżku, pakowałam już czwarty karton z rzędu – w
środku układałam babeczki, pisanki, chlebki… Wszystko to, co zdołaliśmy upiec i
ugotować po konkursie kulinarnym. Pichcenie okazało się niemałym wyzwaniem,
gdyż większość produktów została zużyta do wcześniejszych wyrobów. Na
szczęście, kucharki ulitowały się nad nami i nie tylko udostępniły nam swoje
własne zapasy ze spiżarni, lecz także pomogły w samym gotowaniu. W trakcie
przygotowań nauczyłam się przepisu na kajmakowego mazurka od Luciena, jednak
wymusił on na mnie przysięgę, że nigdy nie zdradzę nikomu innemu, jak się go
robi. Przygotowane jedzenie miało zostać przeznaczone na sprzedaż, a pieniądze
– dla potrzebujących. Niestety, zostałam wciągnięta nie tylko w harowanie w
kuchni, lecz także w zadbanie o bezpieczny przejazd posiłków na plac w
miasteczku. Dlatego właśnie, po godzinach spędzonych przy garnkach, musiałam
zająć się pakowaniem jedzenia…
- Może trochę ci pomogę? – nagle do pokoju wparował Tomas,
wciąż ze śladami mąki na ubraniach. W jednej ręce trzymał niedojedzoną,
czekoladową babeczkę. Pokiwałam ochoczo głową, gdyż pomimo tego, że przypadła
mi jedynie ćwierć posiłków do zapakowania, to jedzenia było bez liku.
Usiedliśmy naprzeciw siebie i zabraliśmy się do roboty. Prócz pakowania
jedzenia, zajęłam się także przygotowaniem malutkich ozdóbek na stoły – z
kolorowego papieru wycięłam maciupeńkie zajączki, kurczaczki i owieczki. W
końcu, po godzinach udręki i słuchania żartów o politykach, zamknęłam ostatni karton
i z westchnieniem padłam na łóżko.
- Coś ostatnio zbytnio się przemęczasz – chłopak usiadł tuż
koło mnie, jednocześnie przesuwając stopą na bok ostatni karton.
- Dużo się dzieje, to i dużo trzeba robić – odparłam z
zamkniętymi oczyma – Dodatkowo, nie mam pojęcia jak oni chcą te wszystkie
kartony przewieźć do miasteczka, skoro ich jest od groma…
- Pewnie wypożyczą vana od dyrektorki… - położył głowę na
poduszkę tak, że oboje zaczęliśmy przyglądać się bieli sufitu. Leżeliśmy tak w
ciszy, a jedynymi odgłosami, które nas otaczały, były nasze coraz wolniejsze
oddechy oraz ciche pomrukiwanie Lelouch’a. Nawet nie zauważyłam, kiedy oczy
same mi się zamknęły. Znalazłam się w pięknej krainie, królestwie słodyczy,
gdzie każdy miał swój własny, czekoladowy ogródek. Zaczęłam wędrować od domku
do domku, podziwiając cukierkowe krzaczki oraz karmelowe kwiatki. Nagle, tuż
zza piernikowych drzwi, wypadł ogromny, warzywny ogar, z zębami wielkości
dorodnych królików. Przerażona, pędem zawróciłam, aby tylko dobiec do najbliższego
drzewa i wdrapać się na nie. Biegłam i biegłam, tchu coraz bardziej mi
brakowało, a drzewo zdawało się jedynie oddalać. Czułam, jakby moje płuca
zostały wypełnione wrzącą wodą, a mięśnie, przyszpilone igłami bólu, odmawiały
mi posłuszeństwa… Usłyszałam, jak wilczur szykuje się do skoku, jak zaczyna
warczeć triumfalnie i charczeć na myśl o wbiciu kłów w mój kark. Przewróciłam
się na ziemię, przeturlałam kawałek, paszcza potwora mignęła mi przed oczami…
- Nie! – krzyknęłam przeraźliwie, machając rękoma przed
sobą. Poczułam, jak pięść natyka się na przeszkodę, po czym usłyszałam także
jęk bólu. Otworzyłam szeroko oczy, oddychając nierównomiernie i gwałtownie. Tuż
koło mnie siedział Tomas, zakrywający swój nos dłonią. Przyjrzałam się mu
zdezorientowana. Co się właśnie zdarzyło…?
- Chyba krew mi leci z nosa – zaśmiał się chłopak gardłowo,
po czym wstał i wszedł do łazienki. Wciąż roztrzęsiona, jednak już z pełną
świadomością, co właśnie uczyniłam, wbiegłam za chłopakiem do toalety. Widzący,
jak krople krwi kapią mu na koszulę, szybko złapałam za beżowy ręcznik i
przytknęłam mu do twarzy.
- Tylko mnie nie uduś – odparł stłumionym głosem, jednak
jego oczy mówiły mi, że nie jest urażony.
- Strasznie cię przepraszam, nie chciałam, nie wiedziałam –
zaczęłam paplać, wciąż przyciskając mu ręcznik do nosa.
- Spokojnie, przecież nie podejrzewam, abyś śniła o tym, że
chcesz mnie bić… Prawda? – komicznie wygiął jedną brew do góry, a ja delikatnie
dałam mu kuksańca w bok.
- Hej, tu jesteście! – do łazienki wparowała Bianca, jednak
na nasz widok na moment umilkła – Wszystko w porządku?
Zakłopotany chłopak zaczął coś tłumaczyć, jednak z powodu
ręcznika, jego wypowiedź zlała się w jedno.
- Uderzyłam go… - wydukałam cicho, starając się nie
spoglądać w twarz dziewczyny, gdyż czułam, jak czerwone plamy wykwitały na
moich policzkach.
- Więc to tak się teraz zabawia młodzież, co? – tuż zza
drzwi wychyliła głowa Luciena – Tym razem to ty stałaś się oprawcą, Marcy!
- Och, zamknij się – rzuciłam w jego stronę ręcznikiem,
jednak chłopak zdążył umknąć, podśmiewając się pod nosem.
- Nie mamy czasu. Już dawno powkładano resztę kartonów z
jedzeniem, a wasze jeszcze tutaj są, Pospieszcie się – naburmuszona Bianca
wyszła z pokoju, trzaskając za sobą drzwi. Zaskoczyła mnie nieco jej gwałtowna
reakcja, jednak po zerknięciu na twarz Tomasa, zrozumiałam – coś między nimi
iskrzyło, a dwuznaczna sytuacja, na jakiej nas nakryła, musiała ją nieźle
rozeźlić.
- No, gołąbeczki, ruszajmy się. Za chwilę wyjeżdżają, a mamy
jeszcze parę kartonów do przeniesienia – krzyknął Lucien z pokoju. Zrezygnowana
pokręciłam głową, spojrzałam jeszcze raz na Tomasa, który naprędce czyścił wodą
swoją koszulę, po czym wraz z Lucienem zaczęliśmy wynosić na dwór kartony. Po
chwili dołączył do nas także Tomas, więc razem uwinęliśmy się całkiem sprawnie.
- Ja siadam za kółkiem – krzyknął Abel, który już zaczął
otwierać drzwi – Nie wejdę do tego samochodu, jeśli to Micheal będzie
prowadził.
- Co masz do mojego prowadzenia, co? – odburknął szatyn,
jednak usiadł na miejscu pasażera.
- Nie zmieścimy się wszyscy – oznajmiła cicho Iris.
- Racja – ogarnęłam wzorkiem cały pojazd – Chyba że ktoś
chce jechać z kartonami…
- Zgłaszasz się na ochotnika? To cudownie! – Lucien
uśmiechnął się podstępnie, przełożył swoją rękę nad moimi ramionami i zaczął
prowadzić mnie w stronę tylnych drzwi.
- Co? Ja nie… Nie ma mowy! –odepchnęłam go delikatnie i
wskazałam chłopaka palcem – Ty nawet nie pomagałeś z pakowaniem. Wskakuj do
bagażnika!
- Ja? Nigdy w życiu. To urąga mojej…
- Nie obchodzi mnie, co ci to niby urąga, ani kto co robił.
Niech każdy zajmie jakieś miejsce, bo za chwilę naprawdę się spóźnimy! –
zirytowany głos Micheal’a rozległ się z samochodu. Nieco naburmuszona wdrapałam
się do środka, przy wtórze chichotów Luciena. Miło zaskoczyła mnie Iris, która
zdecydowała się usiąść koło mnie, abym nie jechała z tyłu sama. Na plac
dojechaliśmy z zawrotną szybkością - parę razy wpadłam na karton, lecz na
szczęście w środku nic nie zostało zgniecionego. Stoły ustawiliśmy tak, aby nie
było problemu z nakładaniem jedzenia. Nim zdążyliśmy nałożyć ostatnią porcję
cista na talerzyki, ludzie zaczęli się już zbierać. Z uśmiechem na twarzy
sprzedawałam waniliowe ciastka, które wcześniej upiekła Mathilda. Na każdym z
nich było nawet napisane słowo po japońsku, które określało święta wielkanocne.
Na placu spędziliśmy cztery godziny, a później – zmęczeni, lecz pełni dumy z
wypełnionego szczytnego celu – zawieźliśmy zebrane pieniądze prosto do domu
opieki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)