środa, 31 stycznia 2018

Od Riley C.D Naomi

W jednej chwili cała radość dzisiejszego dnia wyparowała jak kamfora.
- To, co robimy? - zerknęłam pytająco na dziewczynę, która tylko spoglądała na wierzchołki pobliskich drzew, uginających się z każdym podmuchem wiatru - Wolisz przeczekać, czy szybko wracamy, zanim jeszcze bardziej się pogorszy?
- Wracamy. - zarządziła zdecydowanym tonem blondynka, zmierzając w stronę Empire, który zdawał się już być trochę zniecierpliwiony (podobnie jak Star).
Tak więc ruszyłyśmy galopem z ośrodka, kierując konie na wąską ścieżkę koło łąki. Nie minęło nawet dziesięć minut, a już rozpadało się na dobre. Dancing raz na jakiś czas odruchowo potrząsał łbem, otrzepując się z kropli wody i przy okazji zbaczając nieco z drogi. Na szczęście, jak na razie; Szczurzy chyba za bardzo nie przejmował się pogodą. Biegł pewnym krokiem, nie zważając na silny wiatr i ulewę.
- Chyba zbiera się na burzę... - popatrzyłam w górę, gdzie kłębiły się szare chmury, które raczej nie zapowiadały niczego dobrego.
Niebo ściemniało, spowite gęstym, niemal czarnym płaszczem.
- Cudownie, po prostu świetnie! - Naomi przecedziła słowa przez zęby, z goryczą w głosie - Dlaczego akurat dzisiaj?
***
Deszcz powoli rozpuszczał śnieg, przeistaczając uwielbiany przez dzieci (i pewnie część dorosłych), lśniący, biały puch w śliską breję. Paskudna pogoda, chyba los się na nas uwziął. Stukot końskich kopyt połączył się z odgłosem głośnego chlupotu wody, rozchlapywanej z błotnistych kałuż, które z każdą minutą, stawały się coraz głębsze. Ładna mi zima. Eh, mam nadzieję, że tego roku wiosna przyjdzie znacznie szybciej i łaskawie oszczędzi nam tych wszystkich niespodzianek. W oddali od czasu do czasu, na tle łąki, zdającej się być niekończącą przestrzenią, co jakiś czas, ciemne niebo rozjaśniały cienkie błyskawice, kończące się charakterystycznym grzmotem.
***
Jakimś cudem, w końcu udało nam się dotrzeć do Magic Horse. Całe ociekające wodą, wpierw odstawiłyśmy zmęczone wierzchowce do stajni, a następnie udałyśmy się do budynku akademika.
Naomi?^^ Wybacz, bezwen XD

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Od Esmeraldy C.D Gale'a

-Ku**a mać! Gale, nie jesteś małym dzieckiem żeby się prać z innymi!- krzyknęłam ze złością w głosie, od razu wstając z torsu chłopaka. -Mogło ci się coś stać do cholery! On jest ku**a nieobliczalny, ja pierdole, jeśli by cię zabił to bym ku**a tego nie przeżyła. - Tutaj już moja złość, dość niepodstawna, sięgnęła zenitu i zrobiłam coś, do czego w normalnym napadzie złości bym się nie posunęła. Zaciskając dłonie, zaczęłam z umiarem uderzać w tors bruneta, który próbował zatrzymać moje ręce, co mu się zresztą udało.
Ubierając szybko spodnie i bluzę, zagarnęłam buty i kurtkę, po czym jak to ja trzaskając drzwiami wybiegłam z pokoju, następnie schodząc po schodach na ośnieżony taras. W nadziei na obecność papierosów w kieszeni kurtki, włożyłam dłoń do kieszonki, by z niezadowoleniem stwierdzić, że brak w niej upragnionego przedmiotu. Znów zaklęłam, zaczynając szybko biec w stronę najbliższego sklepu. Gdy dostałam się już do środka, uderzyło mnie ciepło płynące z wewnątrz sklepu, oraz gwar w nim panujący, co mnie dosyć zdziwiło. Starałam się nie zatrzymywać przy zbędnych stoiskach, więc całkiem sprawnie udało mi się przedostać do kasy, gdzie poprosiłam o paczkę cienkich papierosów i zapalniczkę. Prześladowana przez groźny wzrok kasjerki, czym prędzej wyszłam i wyżywając się na zapalniczce odpaliłam skręta, zamykając oczy zaciągnęłam się po raz pierwszy od roku, kiedy to dostałam ostrego kaszlu, a trzeba wiedzieć, że papierosy palę tylko przy napadach złości, więc wtedy miewałam je dość często. Kłębki dymu wydostały się z moich ust, a były jeszcze bardziej widoczne przez temperaturę, całkiem niską, która panowała na dworze. Oparłam się o mur przed sklepem jak żul, co chwila wciągałam i wypuszczałam gorzkie powietrze. Po pierwszym papierosie poszedł drugi i trzeci, później czwarty, aż w końcu zganiłam się w myślach, lecz poczułam, że potrzebuję czegoś mocniejszego, niż zwykły papieros. Szukając w torebce dowodu na moją pełnoletność, znowu weszłam do sklepu, tym razem by zakupić jakiś niegroźny alkohol. Półka z alkoholami stała bez żadnego tłumu, więc pewnie podeszłam do regału i wybrałam małą wódkę i udałam się do wyjścia, oczywiście przez kasy, gdzie kasjerka znów łypała na mnie spod byka, gdy podawałam jej mój produkt i dowód osobisty. Znów ścigana przez wściekły wzrok, wybiegłam ze sklepu i poszłam do najbliższego parku, gdzie zasiadłam na jednej z ławeczek, skulona przy jednym końcu ławki, otworzyłam buteleczkę z czcigodnym napojem i mimo chłodu napiłam się zimnego trunku. Nagle z kieszeni dobiegł dźwięk dzwonka. Zdenerwowana wzięłam telefon do dłoni i odebrałam, na szczęście była to Naomi.
-Hej.- mruknęłam cicho.
-Co jest? Gale dzwonił i mówił, że nagle z pokoju wybiegłaś, a wcześniej sie wściekłaś. - dziewczyna zapytała. Słyszałam, że jest zdenerwowana.
-Gale poprał się z Thomasem.- wyjaśniłam, zakładając nogę na nogę i popijając.
-Thomasem? Nie wariuj. Co pijesz?- Znów zapytała.
-Piwo, spokojnie.- skłamałam, wyrzucając pustą butelkę do kosza, następnie z kieszeni wyjmując jednego cienkiego papierosa, a następnie odpalając go od mało widocznej różowej zapalniczki.
-Gdzie jesteś? - Naosia też coś popijała, jednak wiedziałam, że raczej nie postanowiła sobie zrobić melanżu beze mnie.
-W jakimś pobliskim parku, nie wiem.- westchnęłam, zaciągając się skrętem. - Naomi? Halo? Rozłączyła sie...
Zrezygnowana chwyciłam się za głowę, nadal nie wiedziałam, jak powiedzieć Gale'owi, że nie jestem warta poświęceń. Lubiłam sama sobie radzić i doskonale to robiłam, więc w tej sytuacji też bym sobie poradziła, a gdy okazało się, że to mogło sie skończyć inaczej, nie na paru siniakach, a może na jakimś złamaniu. Zresztą czułam się z tym źle.
-Przepraszam, czy nie widziała Pani dziewczyny z kolorowymi włosami?- za sobą usłyszałam męski głos, przez co odwróciłam się do mężczyzny, nadal wypuszczając dym z ust.- Esma?! Dlaczego palisz?!- krzyknął wściekle, chcąc wyrwać papierosa z moich palców.- Piłaś?!
-A co cię to obchodzi...?- warknęłam, wyrzucając peta do kosza.- Jeśli masz ochotę znów się pobić, to proszę, ale nie przy mnie!- krzyknęłam wściekła, ledwo odbiegając z miejsca, jednak nim przebiegłam do domu, zakręciło mi się w głowie, nagle nogi odmówiły posłuszeństwa i nagle się przewróciłam.
***
- To przez alkohol i papierosy razem, co ci strzeliło?- Gale stanął przedemną.
-Weź sie zamknij, głowa mnie boli.- warknęłam, chowając głowę pod poduszką.
-Skoro tak...- chłopak westchnął, lecz po chwili jego ręce powędrowały na moją talię, później biodra, i w końcu znalazł się nade mną, całując moją szyję i przewracając mnie na plecy.
-Gale...Przestań.- jęknęłam, odpychając go. Myślicie, że posłuchał? Ha, żarty. -Dobra! Przebaczam no! Tylko nie bij sie o takie głupoty, nie jestem tego warta.- uśmiechnęłam się blado, gdy jego ręka spoczęła na moim wytatuowanym ramieniu.

Gale? Krótko, ale fajna akcja, więc mam nadzieje, że będziesz zadowolona c: ❤

Od Esmeraldy C.D Naomi - zakup Toothlessa

-Czy kreatywne? Na pewno. Szalone, tak sobie, bo mam zamiar pojechać i kupić konia fryzyjskiego.- uśmiechnęłam się niewinnie, a w moim oku pojawił się subtelny błysk, oświadczający moją gotowość do wyjazdu.- Oczywiście zabieram Cię ze sobą, żeby nie było.- uśmiechnęłam się, chwytając blondynkę za dłoń.- Bo nie odmówisz sobie możliwości rozglądnięcia się po kolejnej stajni ujeżdzeniowej, nieprawdaż? - zaśmiałam się, chowając zziębnięte dłonie do kieszeni mojej puchowej kurtki.
-Oj, chyba nie znajdę czasu...- dziewczyna odparła speszona, lecz po chwili uśmiechnęła się szeroko.- No jasne, że pojadę!
***
Do małej torby podróżnej zapakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Dzwoniłam do stadniny, w której miałam zamiar dokonać zakupu konia, a ci potwierdzili jedynie, że wcześniej odwiedzamy przeze mnie ogierek jest nadal dostępny. Prócz odpowiedzi otrzymałam jeszcze wiadomość o tym, iż inny ogierek, którego bardzo chciałam zakupić, powrócił do stadniny, gdyż jak to wdzięcznie określiła była właścicielka "nie nadawał się do bycia koniem zaprzęgowym".
W każdym bądź razie, postanowiłyśmy nie zabierać przyczepy, gdyż konia najpierw musiałam porządnie obejrzeć, umówić na wizytę u weterynarza, gdyż oczywiście widziałam go  tylko w bazie danych, do której skusił mnie jego ojciec.
-Esmuś, wzięłaś krakersy?- Naomi zaczęła przekopywać torbę, w której miały być krakersy.
-Wzięłam, chyba w bocznej kieszeni.- powiedziałam, wskazując na kieszeń.
-Okej, jest. - Naomi z gracją wyciągnęła foliową torbę, a później z gracją ją upuściła, następnie mam nadzieje przypadkiem przygniotła ją butem. - Motyla noga.- szybko podniosła pozostałości po krakersach, jednak ja nie zwróciłam uwagi na okruchy pałętające sie po samochodzie, a na "przekleństwo", które padło z ust przyjaciółki.
-Co? - zaśmiałam się, prawie uderzając głową w klakson przez niespodziewany napad śmiechu.
-No motyla noga.- Naomi powiedziała z całkiem poważną miną, jednak tego nie udało jej się utrzymać i również zaśmiała się. Próbując jakoś zatrzymać wydawane przez siebie dźwięki, zatkała sobie buzie dłońmi, jednak to nie pomogło i wysypała na siebie krakersy.
-Ku**a.- syknęła, otrzepując się z połamanych ciastek.
-O tak lepiej!- krzyknęłam, śmiejąc się.- Posłuchajmy czegoś. Włącz z mojego telefonu "Ulubione".- nakazałam Naosi, która po chwili włączyła muzykę.
Nim się spostrzegłyśmy, znajdowałyśmy się w centrum całkiem zadbanej stadninie koni Fryzyjskich, gdzie po obu stronach korytarza stały wypielęgnowane konie. Po prawej, w boksach stały klacze ze źrebakami, a po lewej wałachy. Dość szybko znalazłam tabliczkę z imieniem Lolipop i zagadnęłam do boksu, w którym tarzał się mały ogierek.
-Naoś, chodź...- uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę do konika, jednak surowy kobiecy głos przeszkodził mi.
-Proszę nie dotykać! - warknęła groźnie blondowłosa kobieta w podeszłym wieku.
-Pani Williams? Esmeralda, miałam przyjechać obejrzeć konia.- uśmiechnęłam się przyjaźnie, ściskając z lekka pomarszczoną dłoń kobiety.
-O tak, przypominam sobie. A ta panna?- kobieta łypnęła niepewnie na uśmiechniętą Naosię.
-Przyjaciółka.- rozpromieniłam się lekko. - Pomoże mi z wyborem konia, ma dobre oko.
-A więc dobrze, widzę, że znalazła już panna drogę do stajni oraz Lolipopa. - Blondowlosa dama skinęła lekko głową, odzywając zasuwę i otwierając boks.
Konik był bardzo przyzwoicie zbudowany, jednak nie ukłuło mnie w sercu na jego widok, a jedynie poczułam mrowienie w palcach, najpewniej przez odmrożenie.
-Bardziej chyba interesuje mnie ten drugi konik, ten ma dość słabą ramę, jak dla mnie, nie Naoś? - Naomka popatrzyła na mnie zdziwiona, lecz po chwili przyznała mi rację, choć wiedziałam, że nie gustuje w Fryzyjczykach.
-Proszę, to jest Toothless.- właścicielka otworzyła kolejny boks, no i tu złapało mnie za serducho całkowicie.- Ma 5 miesięcy, przebywa ciągle z matką, ale obecnie klacz jest na jeździe. Ojciec to Folkert 353, więc Toothless ma zapewnione dobre geny, gdyż i klacz ma porządny i sprężysty ruch. Charakterem jest koniem idealnym,  choć płochliwym.- Kobieta nagle się zatrzymała i spojrzała na mnie z ukosa. - Nie sądzę, by został koniem ujeżdżeniowym, jeśli panna o tym myśli, jednak będzie dość drogi, raczej nie na panny kieszeń.
Nie odpowiedziałam na uwagę, a jedynie weszłam ostrożnie do boksu i klęknęłam.
-Ma ładne nogi. Ogólnie ciekawa rama. Ładny profil, bardzo mi się podoba. - oceniłam, przytrzymując pysk źrebaka. -Proszę go mi zapisać, przyjadę za tydzień.- uśmiechnęłam się przyjaźnie, po czym pożegnałam się ładnie i wraz z Naosią odeszłyśmy w stronę auta, jednak gdy zobaczyłam na podłodze wysypane krakersy, pchnęłam przyjaciółkę łokciem w bok, a ta otrząsając się, zapytała:
-Ma pani odkurzacz?

Naomiś? ❤

sobota, 27 stycznia 2018

Od Gale'a C.D Esmeraldy

Dziewczyna usiadła na blacie kuchennym, a jej oczy zalały łzy... Przytuliłem Eskę. Chcąc uspokoić dziewczynę, zaproponowałem jej wyjazd na narty. Dziewczyna potarła oczy, chcąc wytrzeć łzy i pobiegła do łazienki zrobić sobie mały make-up i uczesać włosy. Szybko zrobiłem jajecznicę, którą później zajadaliśmy. Od razu pojechaliśmy na pobliski stok. Tuż przed zakupieniem karnetów zawstydzony powiedziałem, że jeszcze nigdy nie jeździłem na nartach. Eska położyła dłoń na moim policzku.
- Ja Cię nauczę.- oznajmiła zadowolona.- Chodź. Idziemy wypożyczyć narty...- po jej słowach zauważyłem pewną sylwetkę jakiegoś mężczyzny, którego Eska znała i zapisała na czarną listę, tego, którego z pogardą, strachem i łzami w oczach opisywała. Przyciągnąłem do siebie dziewczynę i pocałowałem ją w głowę.
- Pójdziesz wybrać nam narty i buty?
- Jasne misiu.- odpowiedziała radośnie. Kiedy Eska weszła do wypożyczalni, ja zmarszczyłem brwi wpatrzony na znaną Esmie sylwetce.
Na górze stoku ( stoku dla małych dzieci) Esmeralda wytłumaczyła mi parę podstawowych rzeczy.
Byłem gotowy na wiele bolesnych upadków, ale powiem, że nie było AŻ tak źle, jak myślałem, że będzie! Jakieś dzieci w wieku około 7 lat śmiały się z tego, że nie umiem jeździć. W sumie nas to bawiło. Kiedy byłem już gotów na pierwszy zjazd po dość dużym, ale łagodnym stoku wsiedliśmy na dwuosobowe „latające kanapy” ( TAK. Gale je tak nazywa XD). Szczyt był wysoko i z każdym wyższym metrem robiło się coraz zimniej. Na wystających kosmykach włosów dziewczyny osiadał szron. Przytuliliśmy się do siebie. Ze zsiadaniem nie było najmniejszego problemu. Eska zjechała kilka metrów, po czym machnęła ręką, zachęcając mnie do zrobienia to, co ona. Z każdym przejazdem coraz bardziej łapałem, o co chodzi. Powiem wam, że chyba dobrze jeździłem… Raz nas trochę poniosło i jeżdżąc, trzymaliśmy się na ręce, przez co wjechaliśmy do lasu, a dokładniej do jakiegoś dołu pod sosną. Usłyszeliśmy trzask. Gałąź się urwała i zakryła wyjście! Siedzieliśmy w ciemnym, zimnym dole bez możliwości wyjścia, bo gałąź była zbyt ciężka, a poza tym po jej podniesieniu zasypałby nas śnieg! Leżeliśmy bardzo blisko siebie. Nie mogłem się opanować, musiałem zacząć ją całować.
- Zwariowałeś?- powiedziała zaskoczona Eska.- Ty chcesz…? Wariat.- powiedziała pomiędzy gorącymi pocałunkami przyszywających nasze usta. Powoli rozsunąłem jej suwak w granatowych ortalionowych spodniach, a ona się odwzajemniła tym samym. Spojrzałem w żądne mnie oczy Esmeraldy i delikatnie zsunąłem jej majtki (sobie również). (Każdy dobrze wie, co się tam stało… XD). Usłyszeliśmy człapanie, szczekanie i węszenie. Ktoś nas wołał, więc oboje odpowiedzieliśmy krzykiem.
- Dobra, Marian. Ty odkopujesz śnieg spod gałęzi, a Mietek Ci pomoże.- powiedział niskim głosem mężczyzna. Po wykopaniu dużej ilości śniegu powoli i ostrożnie obcy nam ludzie podnieśli gałąź. Byliśmy mocno wdzięczni psu, który nas uratował. Po tej sytuacji mieliśmy dość nart, więc pojechaliśmy do domu. Zrobiłem mi i Esce herbatkę. Dziewczyna włączyła telewizje, w której leciał "Harry Potter i Więzień Azkabanu" (czyli nasza ulubiona część, której asz nie umiem poprawnie napisać ^^). Położyłem się na kanapie, a Eska przede mną, żeby mnie trochę "rozgrzać" dziewczyna była w samej bieliźnie i w polarze. Zakryłem nasze ciała cieplutkimi miękkim kocykiem. Nie byłbym sobą, gdybym nie wziął chipsów, które popijaliśmy cieplutką herbatą. Esmeralda przylegała do mnie, powodując, że zaczynały mi chodzić po głowie różne rzeczy... Zaczęły się reklamy, więc Eska poszła się myć. Kiedy zaczęła się rozbierać, mój wzrok przykuła jej bielizna. Gładki matowy czarny stanik i majtki odsłaniające część pośladków w tym samym kolorze, nie dawały mi oderwać od nich oczu. Wstałem i powoli podszedłem do Esmy, obejmując ją w talii. Dziewczyna dobrze wiedziała co dzieje się w mojej głowie, więc powoli rozpięła mój polar. Z jednej strony Eska kusiła mnie coraz bardziej, ale z tej drugiej strony nie chciałem, żeby zobaczyła... No właśnie. Zaraz dowiecie się co.
Esma popchnęła mnie na łóżko i zaczęła się po mnie wspinać. Wsunęła dłonie pod moją koszulkę, żeby mnie trochę połaskotać, ale zamiast zachichotać, wydałem z siebie cichy syk. Eska od razu wyczula, że coś jest nie tak. W jej oczach pojawił się strach... Dziewczyna chwyciła dół koszulki.
- Eska, daj spokój...- powiedziałem ze sztucznym uśmiechem, żeby odciągnąć Esme od tego pomysłu. Jednak Esmeralda nie zwróciła na to uwagi, podciągnęła mój T-shirt. Myślałem, że jej oczy z orbit wyskoczą, kiedy zauważyła siniaki.
- Co to jest? - spytała z przerażeniem w głosie.- Nie mam ochoty wysłuchiwać bajeczek typu "koń mnie kopnął", bo jeszcze wczoraj tego nie miałeś!- powiedziała ze zdenerwowaniem. Opuściłem głowę, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego, na daremno, bo Esmeralda zaczęła palcem wskazującym wypychać mój podbródek do góry, zmuszając mnie do spojrzenia w jej oczy.- Gadaj! Co zrobiłeś?!

- Eska? Wiem króciutko... T^T Czy Galeł dostanie lanie? XD

Od Louise C.D Holiday

Uśmiechnęłam się diabelsko w stronę czajnika, który nagle zmienił swoje nastawienie do mnie i zaczął leniwie ogrzewać swoją zawartość. Choć ten jeden kubek mógł mnie uratować od zamarznięcia na dzisiejszych jazdach, późna godzina zmusiła mnie do pozostawienia ugotowane wody.
Wieszak ledwie się podniósł z ziemi. Przewrócony przed chwilą przez gwałtowne pociągnięcie kurtki teraz upierał się, by pozostać na brzozowych panelach. Tym razem to ja uległam i machnąwszy ręką, wyleciałam jak z procy przez drzwi.
Prędkość, jaką moje nogi nadały ciału, była wręcz zaskakująca. Niezrozumiałe spojrzenia innych przechodzących akurat wtedy studentów budziły we mnie jeszcze większego demona szybkości. Szybko zerknęłam na dzisiejszą rozpiskę.
Lekko pomiętolona kartka informowała drobnym druczkiem o wierzchowcach. Automatycznie zmierzyłam wzrokiem wszystkie boksy, próbując sobie przypomnieć ten konkretny, w którym zazwyczaj przebywała wyznaczona hanowerka.
Szósty boks, od potężnych wrót stajni, zajmowała wysoka i umięśniona klacz. Tabliczka na drewnianych drzwiach boksu miała szczęście nosić imię równie wdzięczne co jego właścicielka.
Lemon stała wyprostowana, jakby tylko czekała na odrobinę ruchu.
— To do roboty. — westchnęłam przeciągle, gwałtownie się odwracając do klaczy plecami i podążałam za mokrymi śladami butów zapewne w stronę siodlarni. Jednak nie zobaczyłam upragnionego pomieszczenia, a ustawione w stos bele słomy.
— Emm... Hej? — Zaciekawiony ton osoby tonącej w słomie z książką sugerował na to, że musiałam nieźle zabłądzić. Zza beli wystawiła jedynie głową rudowłosej dziewczyny o bladoniebieskich oczach, których barwą dorównywał ocean.
— Zbłądziłaś w tym labiryncie? — Uśmiechnęła się, nie czekając na odpowiedź.
— Tylko ja potrafię się zgubić w stajni, zapewniam — odparłam w przerwach pomiędzy śmianiem. Czas nagle przestał wywierać na mnie takie poczucie winy. Towarzyszka się przyłączyła do mojej rozweselonej osoby nie cichszym śmiechem.
— Zauważyłam — przyznała z dziwną szczerością — chodź za mną, jak masz mieć za dziesięć minut jazdę, lepiej się pospieszyć.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością w oczach, którą, jak mam nadzieję, była chociaż przez chwilę widoczną. Raczej nie próbowałam kusić losu, by obrócił przemiłą dziewczynę przeciwko mnie.

Dwie pary butów wydawały charakterystyczny stukot, tuż obok siebie. Dźwięk odbijał się łagodnie od ścian, czym prędzej powodując rodzaj echa.
— To tutaj. Weź sprzęt, pomogę ci ze szczotkami. — Oferta nadal nieznajomej mi choćby z imienia towarzyszki, właśnie ratowała moją biedną osobę przed spóźnieniem na pierwszą godzinę nieubłaganie zbliżających się zajęć.
— Chyba zapomniałam się przedstawić, wybacz, jestem Holiday — przedstawiła się, nie zaniechając ani na chwilę uśmiechu na twarzy.
— Louise, wszystkie ksywy dozwolone — odparłam, taszcząc przez korytarz kawał ciemnobrązowej skóry z niezabezpieczonymi strzemionami, przez co wdzięcznie się odbijały. Dźwięk sprawiał wrażeni, jakby z nieba urwał się przedszkolak i wesoło zabawiał się w perkusistę. Holiday przeklęła pod nosem na temat nieumytego wędzidła i odpowiedzialności najmłodszych uczniów. Zaśmiałam się, jednak nie tyle z nieodpowiedzialności dzieciaków, jednak przepłynięcia zgrabnie przez usta przekleństwa. Zabrzmiało co najmniej tak, jakby powtarzała je codziennie.
— Zaraz wracam, Lemon nie zasługuje na takie wędzidło. Zacznij beze mnie, byle się pospiesz i w miarę możliwości zachowaj porządek.

Obróciła się na pięcie i biegiem ruszyła z powrotem do pomieszczenia, które jeszcze nie tak dawno zostało zaszczycone naszą obecnością.

Mój język sięgał już szarej cegły, a z gardła wyrywało się dyszenie, świadczące o przyspieszonym oddechu i większej ilości pompowanej krwi.

Klacz zmierzyła mnie ciekawskim spojrzeniem, jednak ledwie to zrobiła, już łeb skierowała w dół, szukając w słomie czegokolwiek, co mogłaby uznać za interesujące.

Fioletowy kantar, nieco bezwładnie zwisający na smukłym łbie gniadoszki, szybko znalazł się pod władzą czarnego uwiązu. Pociągnięta przeze mnie klacz, leniwie wyczołgała się z czterech ścian boksu. Jednak ledwie zdążyłam ją przywiązać, już ktoś przebiegł, równie donośnie dysząc.

Holly?

piątek, 26 stycznia 2018

Od Mark'a C.D Adeline

- No nie wiem... Stajnie? - powiedziałem jakby obojętnie.
- Za mną. - burknęła brunetka.
Zeszliśmy po schodach, nawet się do siebie nie odzywając. Rose chyba nadal rozmawiała ze współlokatorkami brunetki.
Po wyjściu z budynku udaliśmy się w stronę sporego budynku, który musiał być stajnią dla koni stajennych (najwyraźniej).
Gdy tylko tam weszliśmy, od razu zacząłem przyglądać się koniom. W oczy najbardziej rzuciły mi się dwa - Lemon i Pepper.
- Co tak stoisz? - furknęła dziewczyna patrząc na mnie. Osobiście byłem wpatrzony w Lemon.
- Oglądam konie. - odparłem krótko. - Dlaczego nie moglibyśmy tu zostać na jakiś czas? - zapytałem.
- Niech ci będzie... - odparła szybko, po czym podeszła do boksu Lemon.
Ja także podszedłem bliżej.
- Coś cię gryzie? - zapytałem. - Od kiedy cię spotkałem nie wyglądasz na zadowoloną.
Ciemnowłosa to przemilczała, cały czas gładząc pysk konia.
Bez słów odszedłem do Pepper. Skoro dziewczyna nie chce mi nic powiedzieć, to nie musi. W sumie, domyślałem się, że to przez to, że na nią wpadłem. Każdemu może się zdarzyć, także wolałbym poczekać, aż jej przejdzie.
Zacząłem głaskać karosza po pysku, co temu najwyraźniej się spodobało.
Przyznam, że raz odwróciłem głowę w stronę dziewczyny, jednak chwilę później z powrotem skierowałem go na ogiera.

Adiśka? Wybacz proszę za takie g*wno XD

Od Adeline C.D Mark'a

Odbiłam się z hukiem od blondyna i z cichym przekleństwem spojrzałam na niego. Mój niemały wzrost pozwalał mi nie podnosić głowy na twarz mężczyzny, a tym samym nie tracić honoru. Tak, dla mnie uniesienie głowy to utrata honoru, dumy. Potrząsnęłam głową i obrzuciłam winowajcę wściekłym spojrzeniem.
- Mogłbyś uważać jak chodzisz? - fuknęłam. - Nowy jesteś... Jak Ci na imię? - dodałam po chwili. Blondyn zmieszał się i podrapał po karku.
- Mark, owszem, jestem nowy. - powiedział, siląc się na krzywy uśmiech. - Przepraszam, spieszyłem się. Nic Ci nie jest?
- Ze mną jest wszystko w jak najlepszym porządku. - odwarknęłam, ominęłam chłopaka i wparowałam do akademika. Spojrzenia uczniów wylądowały na mnie, ale bez żadnego odzewu wpadłam do trójki. Esmeralda leżała jak długa na łóżku, po podłodze tarzała się Naomka, a Ada chyba topiła się w wannie. Z wku**ieniem wymalowanym na twarzy zdjęłam buty i walnęłam się na łóżko, chwyciłam za telefon, nieumyślnie ciągnąc Esmę za włosy. Dziewczyna zrobiła grymas bólu i uszczypnęła moje ramię, syknęłam, rozcierając miejsce zaatakowane przez współlokatorkę.
- Przepraszam no! To nie było umyślne. - warknęłam.
- Oho, to kto tym razem zdenerwował Adiśkę? - zapytała, śmiejąc się jak głupi do sera. Posłałam jej mordercze spojrzenie, ale już po zaledwie kilku sekundach rozległ się dźwięk pukania. Naomi poderwała się do góry i podeszła do drzwi. Wyjrzała przez wizjer i westchnęła.
- Blondyn na trzeciej, jakiś nowy, ciekawe kogo Rose wybrała do oprowadzania. - mruknęła. Zacisnęłam zęby z obawą, że ta cholera chce, żebym to ja zrobiła małą oprowadzankę po Akademii. Po chwili dało się usłyszeć naciśnięcie klamki i głos chłopaka, który z zakłopotaniem próbował wytłumaczyć jego najście.
- Adelka, ty jesteś szczęśliwcem, który oprowadzi go po terenach. - uśmiechnęła się szeroko, posyłając mi spojrzenia pełne triumfu. Z miną, która niemalże pokazywała minę Żyda, który szedł na rozstrzeliwanie, założyłam wyciurane sztyblety, rzuciłam chłopakowi chłodny wzrok i wyszłam na korytarz.
- Decyduj, gdzie chcesz iść...

<Mark? Sorka za takie gówno>

Od Holiday C.D Riley

W lesie panowałaby wręcz nieskazitelna cisza, gdyby nie uporczywy odgłos łamanych gałązek, czy miarowy oddech Sydney, która ze spokojem podążała wyznaczoną ścieżką. Można by rzec, że klacz jest wręcz znudzona otaczającym ją widokiem. Ja za to, rozglądając się w prawo, to w lewo lustrowałam otaczającą nas piękną naturę. Co jakiś czas tylko zdarzyło mi się spojrzeć wprzód, by popatrzeć na łopatki Sydney. Byłabym pewna, że ten spokój będzie nam towarzyszył przez kolejne, ciągnące się wręcz w nieskończoność minuty, gdyby nie cichy głos, dobiegający jakby z oddali. Speszona rozejrzałam się wokół, co nie przyniosło zamierzonych skutków, gdyż lekka mgła stosunkowo zmniejszała moje pole widzenia. Przyspieszyłam klacz do lekkiego kłusa, by chwilę później znów ją zatrzymać, dostrzegłszy sylwetkę jeźdźca, usadowionego na wałachu, o cudnym umaszczeniu. Z mych badań wynikało, iż jest to definitywnie dziewczyna, o średniej długości, sięgających ramion, ślicznych czekoladowych włosach. Na oko mogła być podobno wzrostu, co i ja, czuli stosunkowo niewielkiego, choć szczerze kibicowałam, by jednak w akademiku znalazł się ktoś niższy ode mnie, choć musiałam przyznać, że naprawdę nie życzyłam jej źle.
Zafrasowanie na mojej twarzy było widoczne przez nie dłużej niż pięć sekund, kiedy to obydwie nie wiedząc co powiedzieć, wpatrywałyśmy się w siebie w milczeniu. Dziewczynę tę spotkałam już parę razy, aczkolwiek z wielką niechęcią musiałam przyznać, że nie znałam nawet jej imienia, czy nazwiska, jednakże jej twarz często przewijała mi się na korytarzu, bądź gdzieś w stajni, ale nigdy nie miałam powodu jeszcze, by do niej zagadać. W końcu niewiele osób było w tej chwili, które znałam, a jakoś nie wpadło mi do głowy, by poznać ich jeszcze więcej.
- Hej? - słowo miało brzmieć bardziej jak miłe powitanie, aczkolwiek ku mojemu zdumieniu, wszystko poszło się sypać, gdy zobaczyłam, że dziewczyna nie jest raczej skora do rozmowy. Mimo wszystko nie zamierzałam się poddawać. Już dawno spostrzegłam, że w Akademii jest sporo osób, które przy każdej rozmowie są jak nieśmiałe myszki. Chociaż, kto wie - może to będzie tak zwana "Cicha woda"? - Co sprowadza Cię rankiem do lasu?
- Cześć - odrzekła całkiem spokojnie, a jej twarzy wykwitł lekki uśmiech, który szybko odwzajemniłam. Wzruszyła ramionami, jakby nie do końca wiedząc, jak ma odpowiedzieć na to dziwnie pytanie - Lubię się czasem wyrwać koniem z samego rana, wtedy jest przyjemnie. Zazwyczaj nikt o tej godzinie tutaj nie jeździ, a ty, dlaczego tu jesteś?
Słowa te na chwilę zawisły w powietrzu, wypełniając przestrzeń dziwnego rodzaju napięciem. Nie miałam zbyt wielkiego powodu, by tu przyjeżdżać - sama nienawidziłam wstawać o godzinie wcześniejszej niż dziewiąta rano, chociaż przypadki rannej jazdy zdarzało się u mnie... całkiem często. Ciężkie do wytłumaczenia, po prostu lubię ciche piski ptaków, tę rosę na trawie, lekką mgłę, wypełniającą przestrzeń, a co najważniejsze - lekkie rześkie powietrze. W końcu zdecydowałam się na klasyczną odpowiedź, która oznaczała wybrnięcie z sytuacji.
- Hm, nie wiem, zawsze lubiłam tutaj przychodzić rankiem, orzeźwiające powietrze jest, wtedy czuję, że żyję. Podobnie jak Sydney, co? - poklepałam klacz po łopatce, a ta prychnęła z zadowoleniem. Na twarz dziewczyny wkradł się lekki uśmiech. - Jestem Holiday, miło mi - postanowiłam wykonać pierwszy krok, modląc się, by nie był on błędem. Dzięki Bogu dziewczyna chyba nie miała nic przeciwko rozmowie, więc prędko pospieszyła z wyjaśnieniami. Okazało się, że ma na imię Riley Black, co jest dość nietypowym imieniem, aczkolwiek postanowiłam tego nie komentować, gdyż moje imię także nie należało do jakichś wyjątkowo pospolitych. Również liczyła sobie lat osiemnaście, czyli bardzo podobnie jak ja, chociaż moje urodziny wypadały troszkę wcześniej, co nie bardzo się liczyło. Brązowowłosa okazała się być naprawdę sympatyczna, a resztę drogi do Akademii przebyłyśmy razem, śmiejąc się trochę i rozmawiając.

Od Riley C.D Lauren

Wpierw udałyśmy się do siodlarni, a następnie zaniosłyśmy ekwipunek do stajni.
- To właśnie Paris. - wskazałam na boks numer 18, z którego wychylał się duży, szaro-biały łeb.
- Ale piękna! - rozpromieniła się dziewczyna, podchodząc do klaczy, po czym weszła do boksu - A ty, na którym koniu pojedziesz?
- Dzierżawię Dancing Stara, więc wypadałoby go zabrać na małą przejażdżkę przed treningiem, tym bardziej że ostatnimi czasy wycieczki w terenie są trochę krótsze przez mróz... - wyjaśniłam, zerkając na Paris, delikatnie skubiącą blondynkę w ramię, gdy ta zakładała jej czaprak - Chyba cię polubiła. - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy.
- Mam taką nadzieję... - Lauren poklepała wierzchowca po szyi, po czym zabrała się za założenie uzdy.
Klacz stała spokojnie i wyglądała na zrelaksowaną w towarzystwie dziewczyny.
- Dasz mi momencik? Muszę osiodłać Stara. Spotkamy się przed stajnią, dobrze?
- Yhm... - nastolatka skinęła głową, nie przerywając wykonywanej czynności, zaś ja powędrowałam szybkim krokiem do sąsiedniej stajni.
***
- Jesteśmy gotowi! - oznajmiłam, wyprowadzając wałacha - Przepraszam że tak długo, ale Star coś sobie ubzdurał z kieszeniami i przez długi czas nie mogłam go odciągnąć od swojej kurtki. Chyba wyczuł zapach marchewkowych ciastek, które przez jakiś czas tam były...
Srokacz jest bardziej uparty, niż myślałam, zwłaszcza jeśli chodzi o jedzenie. Kochany łakomczuch.
- Spoko, też potrzebowałam kilku minut na przygotowanie Paris... - blondynka rozejrzała się dookoła - To gdzie jedziemy?
- Niedaleko pastwisk jest spora łąka, ale możemy też pojechać do lasu. Ty decyduj. - uśmiechnęłam się, wsiadając na Dancinga.

Lauren? Wybacz, bezwen mnie dopadł XD

Od Riley C.D Esmeraldy

- Ja mogę Jaskółkę... - zgłosiłam się po chwili namysłu.
- To ja wezmę Desert. - dorzucił ochoczo Gale, wstając z krzesła.
Szybko uzgodniłam z Esmą wszystko odnośnie do tymczasowej opieki nad kasztanką. Niestety, nie miałyśmy na rozmowę zbyt wiele czasu, gdyż niedługo potem, do sali weszła pielęgniarka (tak, niestety znowu ta sama), aby poprosić "ekhem", rozkazać nam, żebyśmy wyszli, bo musi zabrać Esmeraldę na dodatkowe badania.
- Chyba będziemy musieli niedługo się zbierać... - westchnąwszy, Nao zerknęła kątem oka na zegarek - I tak jej zbyt szybko z badań nie wypuszczą.
Niechętnie opuściliśmy budynek szpitala. Niby Esmeralda miała zapewnioną dobrą opiekę, ale i tak każde z nas się martwiło. Dobrze, że przynajmniej rodzice mogli z nią zostać.
***
Zaraz po powrocie do Magic Horse, pognałam do swojego pokoju, aby się przebrać, a następnie do stajni dla koni prywatnych, gdzie z kolei zabrałam się za oporządzenie Jaskółki. Jakież to było zdziwienie, kiedy zamiast swej właścicielki, zobaczyła mnie wchodzącą do boksu. Początkowo tylko zrobiła mały kroczek w tył, niepewnie kładąc brązowe uszka po sobie, jednak już po chwili ciekawość wzięła górę i klacz nie tylko do mnie podeszła, ale i nawet dała się pogłaskać. Całkiem sympatyczne z niej stworzenie. Nic dziwnego, że Esma ją tak kocha.
- Nie martw się. Już niedługo twoja pani wróci, zobaczysz... - delikatnie poklepałam kasztankę po szyi, jednak klacz zdawała się w obecnej chwili, najbardziej zainteresowana smakołykami w mojej kieszeni - Spokojnie, nie wszystko naraz! - zaśmiałam się, odsuwając chrapę od swojej kurtki, którą przy okazji zaczęła przeżuwać razem z przysmakami.
***
Nazajutrz ponownie pojechaliśmy do szpitala, żeby sprawdzić, co słychać u Esmeraldy.
- Cześć... - uśmiechnęłam się, wchodząc do sali - Jak tam?
Przyjaciółka wyglądała dziś znacznie lepiej niż wczoraj. Nawet trochę poprawiło jej się samopoczucie, aczkolwiek miałam świadomość tego, iż ciągłe przebywanie w szpitalu, nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy i podziwiam Esmę, że tak dzielnie to znosi.
- Nie jest źle. - stwierdziła dziewczyna, śledząc mnie wzrokiem - Tylko mam już dość tego leżenia. Jak konie?
- Mają się całkiem dobrze. Gale wczoraj wyprowadzał z boksu Desert, Jaskółka usiłowała zjeść część mojego rękawa, a o Divine to już opowie ci Naomi... - odparłam, siadając na krześle obok łóżka.

Esmeralda?^^

Od Mark'a do Adeline

Obudziłem się z samego rana, w swoim cudownym pokoju. Bez większego trudu poczłapałem w kierunku łazienki, gdzie wziąłem letni prysznic.
Założyłem na siebie białą bluzkę z czarnym nadrukiem głośników i nut i czarne jeansy z dziurami. W całym zestawieniu znalazła się oczywiście zapinana na guziki czerwona koszula w niebieską kratkę.
Gdy byłem już w stu procentach gotowy zagwizdałem aby zawołać psa.
Kiedy ten się pojawił, wziąłem go na smycz, po czym oboje wyszliśmy z mieszkania. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz, który schowałem w bezpiecznej kieszeni mojej czarnej, zimowej kurtki, kieszeń zaś zapiąłem.
Gdy tylko wyszliśmy z akademika, wziąłem głęboki wdech, po czym oboje ruszyliśmy przed siebie.
Smycz odpiąłem dopiero gdy byliśmy przy lesie. Z ziemi podniosłem patyk, który rzuciłem psu jak najdalej.
***
Wraz z psem znaleźliśmy się niedaleko akademika. W pewnym momencie zauważyłem, jak drzwi budynku się otwierają. Zobaczyłem jak dziwnie znajomo wyglądający pies wychodzi pierwszy. Tuż za psem szła dziewczyna... ale... Czy to nie jest...
- Ada!? - zapytałem z lekkim niedowierzeniem.
- Mark! - krzyknęła blondynka, po czym wraz z suczką zbiegła po kamiennych schodkach.
Od razu wpadła mi w ramiona. Najwyraźniej bardzo się ucieszyła.
- Tęskniłam za tobą!
- Ja też... Tak dawno cię nie widziałem... - powiedziałem gdy tylko się od siebie odkleiliśmy.
- W razie czego, jeżeli będziesz potrzebować pomocy, dzwoń. - zachichotała. - A teraz wybacz, muszę się pospieszyć jeżeli chcę zdążyć na śniadanie!
- Pa!
***
Wyszedłem z akademika, zapinając przy tym kurtkę. Niestety szedłem tak szybko, że nie zauważyłem dziewczyny.
Niestety, wpadłem na blondynkę, która dzięki temu prawie upadła.
- Oj... Przepraszam... Nic ci nie jest? - zapytałem zmieszany.

Adiśka?

Od Charlesa do Naomi

Po niemalże trzech godzinach siedzenia w pociągu wreszcie naszła pora na przesiadkę. Doskonała okazja do zapalenia papierosa, który tak ochoczo wyskakiwał z paczki. Zarzucając przez ramię ogromną torbę, a na dodatek ciągnąc za sobą walizkę, wypełzłem na peron, który o dziwo nie był przepełniony ludźmi. Rzuciłem bagaże przy ławce i ze zbytnim pośpiechem zapaliłem papierosa. Jak wielka była to przyjemność, dopiero wtedy można było podziękować ludziom za ten cholerny wynalazek, który ratuje człowieka w stresie, smutku i chorobie. Zapędza również w nałóg, ale przecież lepiej jest się oddać w coś przyjemnego, a dopiero później borykać się z problemami. Ulga nie trwała długo, bo już po dwóch zaciągnięciach usłyszałem komunikat o nadjeżdżającym pociągu. Niedopalony Malboro trafił do śmietnika, a ja z delikatnym zażenowaniem sięgnąłem po walizki. Czemu z zażenowaniem? Na ławce usiadła matka z dzieciakiem, który zawinięty był łachmany, a sama kobieta wyglądała na zmęczoną. Była brudna, szara ze zmęczenia i choroby. Przez moment w głowie przebiegł mi pomysł na rzucenie jej kilku euro, ale mój transport był szybszy. Rzuciłem jej spojrzenie, które przepełnione pogardą i wsiadłem do starego pociągu, który wyposażony był w przedziały. Z koncentracją godną House'a przy diagnozie wybrałem ten ostatni, wolny, który zapraszał mnie ochoczo chłodem. Z błogim uśmiechem na twarzy pomknąłem na koniec maszyny, która leniwie zaczęła ruszać. Fotel był conajmniej niewygodny, a w moje plecy niemiłosiernie wżynała się poręcz, która nie zamierzała odpuścić mojemu naciskowi. Z głębokim westchnięciem włożyłem do uszu słuchawki, z których po chwili zaczęła płynąć muzyka. Wraz z przyspieszającym pociągiem, powieki zaczynały mi ciążyć coraz bardziej, a już po chwili oddałem się przyjemnej drzemce.
***
Niewiarygodnie głośny komunikat o tym, że pociąg zajechał na ostatnią stację zabił moją drzemkę, a moje ciało wbrew umysłowi poderwało się do góry. Z irytacją wyczołgałem się z wagonu i uśmiechnąłem się na widok samochodu, z którego machał mi ubrany w garnitur mężczyzna. Podszedłem do czarnego BMW i wrzuciłem walizki. Usiadłem na przodzie i podałem dłoń eleganckiemu mężczyźnie.
- Pan Charles, zgadza się?
- Oczywiście, panie Rose. - zaśmiałem się. - Mam nadzieję, że rodzice przelali jakąś kwotę za przyjazd po mnie? - zapytałem poważnym tonem. 
- Tak, wpłynęły na moje konto pieniądze. - powiedział, zapalając silnik. - Akademia jest niedaleko, za jakieś dziesięć minut będziemy.
- Świetnie, cieszę się. - rzekłem od niechcenia, spojrzałem przez szybę samochodwą. Za oknem rozprzestrzeniały się ośnieżone łąki, a co jakiś czas ukazywały się podwórka.
***
Droga nie trwała długo, żelazna, strzelista brama szybko wyrosła przed maską wozu. Pan James wyjął malutki pilocik, którym otworzył naszą przeszkodę i wjechał na teren Akademii. Nie podjechał za daleko, bowiem zatrzymał się tuż pod padokami.
- Słuchaj, Charles. Musisz sam dojść dalej, bo muszę pojechać po paszę. Dopiero teraz wysłali mi o tym wiadomość... Nienawidzę tego sklepu. - mruknął i podał mi rękę na pożegnanie. Skinąłem głową i z gracją godną sarenki wyszedłem z auta. Zabrałem swój bagaż i dumnym krokiem ruszyłem przed siebie. Rozpięta kurtka puchowa skutecznie utrudniała mi poruszanie, ale zdecydowałem, że nie będę jakoś tego problemu rozwiązywał. Moim oczom ukazała się smukła sylwetka dosiadająca dość wysokiego, gniadego wierzchowca. Delikatnie przyspieszyłem by obejrzeć gniadosza, który wydawał się być niezłym skoczkiem.
- Charles Bailey, ładny wierzchowiec - powiedziałem, równając tępo, z jak się okazało jadącą dziewczyną.

czwartek, 25 stycznia 2018

Od Naomi C.D Riley

Kiedy kończyłam siodłać Empire, usłyszałam równe odgłosy zderzeń końskich kopyt ze stajenną posadzką, nieustępujące ludzkim krokom. Nawet nie odwracając się, byłam wręcz pewna, że to Riley, więc od razu rzuciłam:
- Mam pomysł na teren!
- No, dawaj - ponagliła brunetka, ustawiając przygotowanego do jazdy wierzchowca obok boksu Szczurzego.
- Wiesz, w sumie Ci nie mówiłam, ale mam trzy konie - w tym, że jeden z nich to roczna klaczka, odpoczywająca sobie na pastwiskach w innej stajni, jakieś 9 kilometrów stąd. Tutaj nie było już boksów. Jeszcze sporo czasu do wieczora, może w teren udałybyśmy się właśnie tam? - złożyłam propozycję, podciągając jeszcze popręg. - Wiesz, ładna okolica, idealne trasy...
- Nie musisz mnie przekonywać, chętnie tam pojadę - uśmiechnęła się dziewczyna. - Tylko szybciej, bo w końcu przed wieczorem nie wyruszymy.
Burknęłam coś pod nosem i wyprowadziłam Gniadego na korytarz. Następne minuty, wykorzystane przez nas na dalsze czynności przygotowujące do jazdy, minęły szczególnie szybko dzięki wspólnej rozmowie.
Teren był świetny, a widoki rzeczywiście zachwycające - ośnieżone łąki i sadź na drzewach prezentowały się doprawdy malowniczo. Gdy dotarłyśmy na miejsce, zatrzymałyśmy zmęczone długimi galopami rumaki i zsunęłyśmy się z siodła.
- Wow, jaki to duży ośrodek! - oniemiała Riley, lustrując wzrokiem otoczenie. Miała rację, na to miejsce składało się kilka sporych rozmiarów stajni, w tym również biegalni, ogrom padoków i pastwisk, dwie hale, trzy otwarte maneże, parkury, karuzele, dosłownie - wszystko, czego dusza jeźdźca zapragnie. Na dorzeczne do sytuacji pytanie "Skąd to wytrzasnęłam?" odparłam lekko i dumnie, iż mam odpowiednie znajomości. I poprowadziłam konia przez gąszcz boksów.
Miejsca się znalazły, jednakowoż tylko do wieczora, na co oczywiście przystałyśmy - i tak zamierzałyśmy wracać wcześniej. Kiedy odstawiłyśmy podopiecznych, zaproponowałam spacer do biegalni, gdzie wraz z odpowiednią koleżanką odpoczywała Czesia.
- Ojoj, całkiem niezła - mruknęła brunetka na widok kasztanki, co potraktowałam jako swoisty komplement także do mojej osoby.
- Też tak uważam. Dużo za nią dałam. Ale chyba było warto, mam taką nadzieję - stwierdziłam. - Charakterek ma niełatwy, aczkolwiek... lubię takie konie, o.
Obie parsknęłyśmy śmiechem. Klaczki akurat załapały się na padokowanie, co wprawiło nas w jeszcze większe zadowolenie - do dawało możliwość nie tylko zobaczenia mojej dumy w ruchu, ale też poodczulania. Wybrałyśmy zwykły worek foliowy, bo tylko taki miałyśmy pod ręką. Valse początkowo była przerażona szeleszczącym przedmiotem, ale widząc luzackie podejście przyjaciółki, także zastąpiła strach, tyle że dumą. Obie śmiałyśmy się, jaką to damę sobie wychowuję.
- Chyba czas się już zbierać - stwierdziła towarzyszka, kiedy zamykałam biegalnię.
- To prawda, wolałabym zdążyć do akademii przed zmrokiem - przytaknęłam, sprawdzając, czy furtki na pewno nie da się otworzyć. Szybkim krokiem wyszłam z budynku, poczułam kroplę na ramieniu. Zaraz potem na głowie. Popatrzyłam w górę.
- No pięknie, deszcz!

Rilly? xDD Przepraszam, że musiałaś tyle czekać ;c

Mark!



Imię: Mark
Nazwisko: Adkins
Data urodzenia: 15.07.1997
Płeć: Chłopak
Pokój: nr. 12
Głos: Zajęty głos
Rodzina: Adele Adkins - matka. Zawsze zajmowała się głównie domem i zwierzętami;
Nathaniel Adkins - ojciec. Od zawsze dużo pracował, zawsze też dysponował ogromną inteligencją. Dzięki niemu rodzina zarabiała bardzo dużo;
Christina Adkins - 25-letnia siostra. Uczynna i miła dziewczyna, nie lubiąca kłótni. Od zawsze kochała rodzinę, i nikt nie sądzi, ze to się zmieni - zresztą odwrotnie też to działa;
Adrianna Adkins - Rok młodsza ,,siostrzyczka''. Mocno kochająca konie, pragnąca przyjaźni, wolności i miłości marzycielka;
Charakter: Mark jest chłopakiem o dość skomplikowanych charakterze. Żartowniś, idealista, ale też introweryk... Gdy ma jakiś cel, nie odpuści dopóki go nie spełni. Nie jest typem osoby towarzyskiej, jednak nie pogardzi nową znajomością. Lubi gdy wszystko jest ustawione, zrobione itp. dokładnie - najlepiej na ostatni guzik. Uwielbia konie i psy, chociaż interesują go wilki i tygrysy. Nie lubi mieszać się w sprawy, które go nie dotyczą. Otóż głębiej potrafi być miłym i pomocnym chłopakiem. Jest bardzo inteligentny. Wie jak wymknąć się z trudnych sytuacji - ma sporo pomysłów. Uwielbia pizzę i chipsy, jak zresztą większość chłopaków w jego wieku. Nie jest natomiast obżartuchem! Nie lubi się też chwalić, no, nie zawsze... W końcu chyba każdy chłopak musi to zrobić od czasu do czasu...
Aparycja: Bardzo wysoki, bo mierzący 191cm wzrostu blondyn o niebiesko-zielonych oczach. Co do mięśni, jazda konna robi swoje, może i nie należy do super-umięśnionych, chociaż zawsze coś się znajdzie. Wiadomo, tyle mu wystarczy. Poza tym jest szczupły. Nie posiada też żadnych skrzywień kręgosłupa.
Ulubiony koń: Do jego ulubieńców należą Lemon i Pepper.
Własny koń: Chwilowo brak, jednak Mark marzy o własnym wierzchowcu.
Poziom jeździectwa: Średnio-zaawansowany
Partner: Emm… Zna ktoś odpowiedź ,,O’’?
Historia: Cóż, urodził się w Chorwacji, i mieszka tam do dziś. Maturę zdał pomyślnie, nie wiedział jednak jaki kierunek wybrać. Poza tym od dziecka miał smykałkę do koni, tak więc gdy tylko dowiedział się o akademii (od siostry zresztą), zapisał się do niej, i tak oto znalazł się tutaj.
Inne: ~ Posiada samochód – czarny mitsubushi outlander
~ jest całkiem dobry w grze na instrumentach – potrafi grać na keyboardzie, fortepianie, saksofonie, perkusji i na gitarze!
Kontakt: gabixd12345

środa, 24 stycznia 2018

Od Adeline C.D Esmeraldy

Kolorowłosa dziewczyna uśmiechnęła się wesoło na wiadomość o naszym zwolnieniu. Z ulgą westchnęłam, stwierdzając, że niektórzy ludzie zachowali pozory normalności. W mózgu szalały mi pomysły na to co możemy teraz porobić, ale jeden przebijał się ponad wszystkie. Był on o tym żeby poprowadzić trening Esmeraldy, w końcu nie za bardzo lubi się z Blyth'em, a może potrzebować treningu ujeżdżeniowego.
- Moja droga Esmeraldo, nie chciałabyś może treningu ujeżdżeniowego? Pod moim jakże pilnym okiem - zaśmiałam się, a Esma spojrzała na mnie z błyskiem w oku.
- Właściwie to nie mam nic ciekawego do roboty, a możliwość treningu z tobą kusi - odpowiedziała, udając, że waha się nad odpowiedzią. - Dobrze wiesz, że z chęcią będę w nim uczestniczyła - uśmiechnęła się.
- To idziemy do akademika się przebrać, a później ty idziesz osiodłać Desert... Ja w tym czasie umknę Twoim bacznym oczom i pójdę zapalić - łypnęła na mnie wzrokiem. - No co, też mam swoje potrzeby - wywinęłam oczami i nie kontynuowałam tematu. Szybko dotarłyśmy do budynku z pokojami, już miałam zamiar wejść do jedynki, gdy przypomniałam sobie o mojej przeprowadzce do lokum numeru trzy.
- Nadal nie wiem czemu zgodziłam się na mieszkanie z wami - parsknęłam głośno. - Przecież ja tam dostanę białej gorączki, zwariuję, powyrywam wszystkie włosy z głowy! Nie z głowy! Z całej twarzy! - krzyknęłam na cały hol.
- Już my o to zadbamy, żebyś czuła się z nami jak w swoim bordowym pokoiku. Nic ci przecież na to nie poradzimy, że ktoś wpieprzył się do twojego pokoju. - westchnęła, ale po chwili uśmiechnęła się pokrzepiająco. Nacisnęła klamkę i weszła do czystego, przestronnego pomieszczenia. Na łóżku leżała jak długa Naomi, która na komórce przeglądała najprawdopodobniej swoje media społecznościowe.
- Cześć, Naosia. - rzuciłam w jej stronę, nie znałam jej za dobrze, lecz mogło to ulec zmianie w najbliższym czasie.
- Heja, Adiś. - uśmiechnęła się i powróciła do swojej poprzedniej czynności. Esmeralda znikła za drzwiami łazienki niosąc tam bryczesy, koszulkę polo i ciepły polar. Sama uzbroiłam się w puchową kurtkę, by nie zamarznąć na krześle. Co prawda jazda miała odbyć się na hali, ale tam jest niewiele cieplej.
- Esmeralda! Szybciej! - krzyknęłam z nutką niecierpliwości. Zdążyłam już założyć zmęczone życiem sztyblety i szalik, który jak na złość łaskotał moje policzki. Na szczęście dziewczyna szybko wyszła z małego pomieszczenia, spięła swoje długie włosy w warkocza i z uśmiechem, godnym samej Agneline Jolie, która znana jest jako aktorka z najładniejszym uśmiechem. Żwawo ruszyłam przed siebie, wyważając niemalże przy tym drzwi. Chłód otulił każdy mój odkryty kawałek ciała.
- Esmuś, to ja idę sobie na fajkę, a ty siodłaj. - mruknęłam i odbiłam w prawo przed stajnią. Stara myjka, z której nikt już nie korzystał zdecydowanie nadawała się dla palaczy, którzy pragną ukrywać się ze swoim szkodliwym nałogiem przed kadrą nauczycielską. Wyjęłam jedną sztukę ze złotej paczki i od razu ją zapaliłam. Kłębisty dym wyleciał z moich ust, znikając zaraz przez gwałtowny podmuch wiatru. Papieros skończył się nadzwyczaj szybko, a mnie kusiło zapalenie kolejnego. Jednak nadzwyczaj prędko odgoniłam od siebie tą myśl. Gdy zjawiłam się na hali ujrzałam gotową do treningu Desert i siedzącą na niej Esmeralde.
- No to roztępuj ją, a ja ustawię jakieś drągi. - wydałam polecenie, a kolorowłosa ruszyła najwolniejszym krokiem.
***
Oparłam się o boks Notte, która mocowała się ze swoim kantarem. Westchnęłam cicho i zacmokałam, na co klacz wreszcie zwróciła na mnie uwagę. Podałam jej jabłkowy smakołyk i pogładziłam jej szyję. Skarogniada holenderka próbowała wyżebrać jeszcze jeden, życiodajny smakołyk. Ja jako zła i okrutna właścicielka, odepchnęłam jej chrapy i zganiłam wzrokiem, oburzona zabrała swój łeb i wrociła do mocowania się z kantarem. Moja towarzyszka podeszła do mnie i wypuściła głośno powietrze, udając swe zmęczenie. 
- Co robimy? - zapytałam i skierowałam się w stronę wyjścia.

Esmeralda?
Przepraszam za tak złą jakość...

Od Lauren CD Riley

Rozpakowałam się, ale moich współlokatorek wciąż nie było. Nudziłam się, więc postanowiłam odwiedzić Riley. Zanim trafiłam do jej pokoju, moją uwagę przykuła rozpiska na ścianie. Całkiem zapomniałam o treningu! Szybko wróciłam do pokoju, ubrałam szare bryczesy, białą bluzę i na to czarną kamizelkę, bo na dworze zimno. Szybko wciągnęłam termobuty, złapałam bacik, kask i wyszłam z pomieszczenia, kierując się w stronę pokoju Riley, z tego, co wiem, ona też jest w grupie średniozaawansowanej. Zdecydowanie zapukałam, a już po chwili otworzyła mi uśmiechnięta dziewczyna.
-Hej Riley, ty.. nie idziesz na jazdę?-zapytałam, widząc, że nadal jest w codziennych ubraniach. Brunetka spojrzała na telefon w celu sprawdzenia godziny.
-Jeszcze sporo czasu-uśmiechnęła się-Jest dopiero trzynasta
Zrezygnowana spojrzałam na mojego przeklętego samsunga, który wskazywał szesnastą.
-Um... Chyba mam złą godzinę-westchnęłam
-Wejdziesz? Jak chcesz to się ubiorę i pójdziemy do stajni, wszystko pokażę
-Chętnie-przystałam na ten pomysł. Po piętnastu minutach Riley już stała gotowa.-To gdzie najpierw?-zapytałam
-Idziemy do instruktorki zapytać na kim jeździsz.-dziewczyna pociągnęła mnie w stronę hali. -Dzień dobry-powiedziałyśmy równo, kiedy stałyśmy przy pani Laurze.
-Dzień dobry dziewczynki. Ty jesteś Lauren, prawda?-wskazała na mnie, na co pokiwałam potwierdzająco głową.-Dzisiaj Paris dla ciebie-uśmiechnęła się-Riley ci pokaże gdzie stoi.
-Dziękuję-uśmiechnęłam się
-To my już nie przeszkadzamy-dodała brunetka-Do widzenia.
-Do później dziewczyny, tylko się nie spóźnijcie!

<Riley?>
Wena puf i nie ma default smiley xd+jeszcze teraz sportowe treningi częściej i nie wyrabiam ze wszystkim ;-;

wtorek, 23 stycznia 2018

Koń Adeline - Notte Meravigliosa!


Imię: Klacz ta została nazwana przez swojego hodowcę - Notte Meravigliosa. Jest to z włoskiego wspaniała noc, która miała miejsce podczas narodzin klaczki. Czemu akurat po włosku? Jej były właściciel ma włoskie korzenie. Przez Adeline często jest nazywana Notte, Meravi bądź Vigliosa, lecz to na ile pseudonimów gniadoszka reaguje jest niepojęte. 
Wiek: Mera urodziła się dnia dwudziestego pierwszego kwietnia, roku dwa tysiące jedenastego - co oznacza, że jest sześciolatką, która niedawno wkroczyła w dorosłą pracę. 
Płeć: Pełnoprawna klacz.
Rasa: Notte jest przedstawicielką rasy holenderskiego konia gorącokrwistego, w skrócie KWPN.
CharakterZacznijmy od tego, że klacz zdecydowanie nie należy do grupy tych wszystkich idealnych koni. Notte w porównaniu do niemalże wszystkich koni uczniów w tejże Akademii, jest koniem bojaźliwym, który może bać się bandy, traktora, krzesła, parasola i czego można by sobie zamarzyć. Jednakże istnieje w tym wierzchowców jedna sprzeczność. Mianowicie Meravi jest gniadoszem o wielkiej ciekawości otaczającego ją świata, co z połączeniu z płochliwością daje nam mieszankę wybuchową, która cały czas tyka. Wielokrotnie zdarzało się odbijać jej na hali, pewnie większość zapytaj się 'ale jak to?'. Otóż klacz przestraszyła się bandy, od której uciekała z krzykiem do.. kolejnej bandy, której równie mocno się bała. Także więc trwało to ponad piętnaście minut, ponieważ jak uspokoić konia, który pozbył kogoś kontroli, a w dodatku boi się wszechobecnych band, które mają w zamiarach pożreć holenderkę. Jakie było zaskoczenie, gdy Meravigliosa samowolnie podeszła do srebrnej, gumowej piłki, obwąchała ją i z kwikiem pobiegła na przeciwległy koniec pastwiska. Młody koń jest jak dziecko, które boi się świata, ale jest jego ciekawy, tak więc chowa się za maminą spódnicą - którą teraz została obdarzona Adeline. Mera posiada w sobie niezwykłą rzecz - mianowicie chodzi o to, że klacz kocha człowieka. Jest niesamowitym pieszczochem, który pieszczoty równie, oddaje chociażby przez polizanie po twarzy, czy delikatne iskanie po człowieczym grzbiecie. Ciemnogniada jest niesamowicie słodkim koniem, który zawsze roztapia serca nowo poznanym osobom. Koń dopiero co wkracza na ścieżkę dorosłej pracy, w którą zresztą wkłada zbyt dużo swoim emocji. Wierzchowiec bowiem potrafi być na siebie wściekłym za to, że nie potrafił sprostać oczekiwaniom jeźdca, co daje efekt nie współpracującej Vigli do końca treningu. Za każde dobrze wykonane ćwiczenie trzeba ją nagradzać, bowiem dopiero wtedy rozpoznaje, że dobrze je wykonała. Tak więc na treningach, Adeline stara się by koń nie wkładał aż tak dużo emocji w to co robi, bowiem nie chcemy żeby koń zmęczył się psychicznie. Warto też dodać, że Notte Meravigliosa rzadko kiedy odnajduje się w nowych sytuacjach, przez co ciężko jest pojechać z tym typem na zawody dla 'zabawy', bowiem gniadosza od razu się napina, i niekoniecznie współpracuje. Teraz najpewniej pojawią się pytania, to po co Adeline pchała się w takiego konia, który nie jest idealny, i najprawdopodobniej nigdy nim nie zostanie? Otóż brązowowłosa niekoniecznie lubi najłatwiejsze rozwiązania, a w dodatku Notte rozkochała ją w sobie poprzez pierwsze spojrzenie w jej kierunku.
Kilka słów o budowie i wyglądzie zewnętrznym wierzchowca: Klacz ma przepiękną budowę zewnętrzną o wzroście równym sto siedemdziesiąt cztery centymetry. Jest to wzrost optymalny dla koni ujeżdżeniowych. Wszystko co cechuje konia startującego w dyscyplinie ujeżdżenia, jest zawarte w budowie Meravi. Długa szyja, która wznosi się do góry jest ładnie umięśniona jak na konia o tak młodym wieku, który pracował pod siodłem tyle co dla zabawy, i ogarnięcia hamulca, wstecznego i skręcania. Co się wiąże z szyją? Rzecz jasna potylica, która bardzo ładnie i harmonijnie jest z nią połączona. Linia kłębu i zadu jest poprowadzona w równej linii, co daje nam to, że zad nie jest w 'kosmosie'. Przednie nogi są położone wyraźnie z przodu, czego nie można zauważyć u chociażby skoczków. Kość ramienna rumaka jest długa i może to zapewnić, spektakularną akcję nóg klaczy. Zad gniadoszki jest skośny i dobrze skątowany. Grzywa Meravi zawsze jest równo obcięta, a gęsty ogon jest przystrzyżony do stawu pęcinowego wierzchowca. Jak wyżej jest wspomniane, klacz ma szatę w kolorze ciemnogniadym, z malowaniem na łbie w postaci łysiny, oraz dwóch skarpetek położonych na zadnich nogach.
Historia: Notte Meravigliosa urodziła się w Holandii, kraju pochodzenia swojej rasy. Cóż można powiedzieć o dzieciństwie gniadoszki? Na pewno spędziła je wybornie, do wieku trzech lat biegała wesoło po łąkach, rozwalając przy tym płoty i ludzi, ale ta historia jest nieodpowiednia na ten moment, może kiedyś ją tutaj się doda. Jako trzylatkę zaczęto powolną zabawę w przyzwyczajanie Mery do obciążenia i delikatnej pracy pod siodłem. Została fachowo 'zrobiona', do etapu lotnych zmian nogi co trzy takty, oraz chodów bocznych we wszystkich chodach.  O Notte nie da się dużo powiedzieć, ponieważ jest to koń zagadka, która czasami wydaję się łatwa do rozwikłania, lecz tak nie jest. Potrzebuje jeszcze dużo pracy do osiągnięcia wysokiej klasy czworoboków, ale jest na jak najlepszej drodze do tego.  
Specjalizacja: Meravigliosa jest koniem ujeżdżeniowym, którego wyróżnia niesamowita lekkość ruchu jak i jego obszerność. Szczegółowo można ją będzie ocenić dopiero po minięciu wieku dziesięciu lat, bowiem wtedy, najprawdopodobniej będzie klaczą na poziomie Grand Prix. 
Nie ograniczajmy się jednak do jednej dyscypliny, ponieważ klacz nieźle sprawdza się w skokach i można ją nieraz zobaczyć puszczoną w korytarz o wysokości 110cm. Wierzchowiec pod Adeline skakał niewiele razy, ale zdarzały się stacjonaty o wysokości metra.
Status: Adeline myśli nad tym, by w najbliższym czasie pokryć Notte Meravigliose, wybranym już ogierem, którego ceni od samych już jego narodzin. Jest to Don Juan de Hus, wyśmienity przedstawiciel rasy KWPN, który zwala wszystkich z nóg. Wszyscy zwolennicy dyscypliny ujeżdżenia powinni go chociaż kojarzyć.
Pochodzenie: Kasztanka jest po wyśmienitym, światowej klasy ogierze - Ampere (Ajong), zaś jeśli chodzi o matkę, też jest ona niesamowita, a mamy tutaj doczynienia z klaczą, która wywodzi się z linii słynnego Moorlands'a Totilas'a!
Inne~ Klacz jest chodząca mimozą, która posiada niezwykle cienką skórę bardzo podatną na obtarcia. Przykładowo nachrapnik podszyty mięciutkim materiałem, obtarł jej pysk, ponieważ na nim znajduje się tak mało sierści, że bez żadnego problemu można zobaczyć ciemną skórę gniadoszki.
~ Jest kuta na cztery nogi, wcześniej był to tylko przód, lecz Notte bardzo często zaliczała podbicia.
Właściciel: Nową właścicielką została Adeline Whittaker.


niedziela, 21 stycznia 2018

Od Esmeraldy C.D Riley

Informacja mnie ucieszyła, gdyż leżenie w białym pomieszczeniu nie sprawiało mi frajdy. Bardzo się zdziwiłam, gdy na salę weszła Riley, gdyż pielęgniarki surowo zabraniają tu przychodzić.
-Fajnie, że przyszłaś.- uśmiechnęłam się blado, po czym uniosłam głowę nad poduszkę.- Aha, lepiej spadaj, bo zaraz wtargnie tu huragan.- zaśmiałam się cicho, po czym mój łeb spoczął na puchu kaczym.
Tak jak przewidziałam, kilka minut później - po tym, jak Riley wyszła z sali - do pomieszczenia dostali się moi rodzice, jednakże nie byli zmartwieni, na ich twarzach malowała się złość.
***
Chwyciłam kubek z czarną herbatą, po czym ostrożnie zbliżyłam go do ust, lecz w tym momencie do pokoju wpadła cała ferajna. Nie mówiąc już o tym, że Naomi od razu zaczęła mnie przytulać, przez co wylałam herbatę, to narobili niezłego szumu i zaraz po ich wtargnięciu na salę przyszedł też doktor. Czułam się jak totalny przegryw, nie mogłam nawet sama dosięgnąć telefonu, bo moja noga była usztywniona, a ręce podpięte pod kroplówkę. Uśmiechałam się za każdym razem, gdy Naomi klepała moją dłoń.
-Riley... Dzięki.- uśmiechnęłam się przyjaźnie, gdy dziewczyna podniosła mi poduszkę, bym mogła zobaczyć coś poza sufitem.
W tym samym momencie Gale usiadł na łóżku, po czym chwycił moją dłoń. Prócz biegających pielęgniarek, nie działo się tam nic ciekawego, choć mogłoby.
-Em...możecie mi pomóc? Nie wyjdę stąd przez przynajmniej tydzień, konie nie mogą stać w boksie przez cały tydzień.- powiedziałam, lekko skołowana.- Mam do rozdzielenia Jaskółkę i Desert, gdyż wiem, że Naomi zajmie się Divine'em. Kto weźmie którą?- zapytałam, uśmiechając się lekko.


Riley? Opko słabe, ale jakoś pomysłu nie miałam :<

Od Esmeraldy C.D Gale'a /+18/

Mocne zacisnęłam dłonie na flanelowej pościeli, po czym krzyknęłam, gdyż Gale chwycił mnie pod plecami. Następnie uniósł do pionu, nieco zwalniając swoje pchnięcia, jednakże szybko powrócił do dawnego tempa, przez co musiałam trochę przytrzymać się gołych ramion bruneta, tym razem nie wbijając paznokci w jego rozgrzane ramie, a jedynie zaplatając ręce na jego karku. Skrzywiłam się lekko, patrząc w oczy Gale'a, który, gdy tylko wyczuł, że na niego patrzę, wbił się w moje wymaltretowane usta niczym wampir w ciało swojej nowej ofiary. Usiłowałam nie ugryźć penetrującego moje usta języka i z trudem powstrzymywałam się od zaciśnięcia szczenek. Gdy wreszcie złapałam oddech, mój chłopak znów postanowił trochę pozmieniać, więc usiadł ma fotelu, który stał w wynajmowanym pokoju. Usiadłam przodem do bruneta, po czym znów to on zaczął odwalać całą robotę, a przy okazji miał kontrolę nade mną - trzymał mnie w biodrach.
Niespodziewanie na twarzy Gale'a pojawił się grymas, tylko do końca nie było pewne czego - bólu czy przyjemności? Mój ukochany chwycił mnie za pośladek, po czym nadgryzł moje ucho, na co uśmiechnęłam się zadziornie.
***
Ranek był cudowny! Ptaki siedziały na ośnieżonych konarach drzew, drobne promyki słońca wpadały przez żaluzje, a ja leżałam na Gale'u, z twarzą przyklejoną do jego pachnącej szyi.
-Cześć.- ziewnęłam, szeptając mu do ucha.
Chwilę później chwyciłam swój smartfon, po czym wykręciłam numer Naomi, wiedząc, że dziewczyna jest od świtu na nogach.
~No hej, co u Ciebie? ~ zapytałam, gdy odebrała mi jeszcze zaspana przyjaciółka.
~Jest okej. Smutno bez ciebie w pokoju, nikt dotąd nie rozwalił wazonu.~Naomi zaśmiała się do słuchawki. ~ Byłam u koni, mają się dobrze, wypuszczę je później na padok. Gadaj, jak tam jest!~krzyknęła nagle, jakby przypominając sobie o moim wyjeździe.
~Jest ładnie, choć wczoraj wieczór przesiedzieliśmy w pokoju.~również się zaśmiałam, nagle zauważając, że telefon się wyładował.
Zaklęłam, zdejmując z podłogi bacik, który schowałam do walizki. Chwilę później znalazłam w kieszeni ładowarkę. Podłączyłam kabelek do telefonu, po czym drugi koniec dałam do gniazdka. Odrobinę zmartwiłam się, przypominając sobie o moich koniach, zwłaszcza o małym Zombie, który jeszcze niewiele wiedział o Akademii, chociaż ścieżki miał opanowane do perfekcji, mimo tego, że jest od stosunkowo niedawna na terenach Akademii. Przeglądałam powoli telefon, by po chwili natknąć się na post ze strony Akademii.
"Przykry komunikat: Koń prywatny uległ wypadkowi, po tym, jak Bridget S. otworzyła boks zwierzęcia. Auto przejeżdżające przez Akademię na szczęście niegroźnie potrąciło konia. Ogier ma parę zadrapań, jest pod opieką weterynarzy."
-Gale! Obudź się!- jęknęłam, znów dzwoniąc do Naomi.
~Nie teraz Esma, Dracule potrąciło.- Naomi cich powiedziała, rozłączając się.
-Co jest?- brunet przetarł zaspane oczy, po czym spojrzał na mnie.
-Nic. Idę na dół.- szybko odrzekłam, wychodząc z pokoju.
Postanowiłam dostać się do kuchni, by zrobić cokolwiek do jedzenia. Gale w tym momencie wszedł do małej, drewnianej kuchni.


Gale? Słabiutko, wiem :<




Od Riley C.D Bellamy'ego

Chłopak powoli i dokładnie składał pocałunki na każdym centymetrze mojego ciała.
- Kocham cię... - wyszeptałam, zaplatając dłonie na jego szyi.
Bellamy przychylił się, na tyle blisko, że czułam jego oddech na policzku.
- Ja ciebie też. - mruknąwszy, złączył ponownie nasze usta.
Zawisłam nad chłopakiem, uprzednio masując rozpalone ciało Bellamy'ego. Popatrzyłam prosto w jego ciemne oczy, po czym pocałowałam go długo i namiętnie, kończąc wszystko mocnym przygryzieniem wargi nastolatka. Słysząc ciche syknięcie, uśmiechnęłam się pod nosem zadziornie, nie przerywając. W pewnej chwili chłopak mocniej przyciągnął mnie do siebie i przekręcił na drugi bok, tak że to ja znalazłam się na kołdrze, a on nade mną. Minuta mijała za minutą, a czas jak by zatrzymał się w miejscu...
***
Powoli otworzyłam powieki. Przez chwilę wszystko dookoła było zupełnie zamazane. Gdy tylko obraz się wyostrzył, dostrzegłam twarz Bellamy'ego leżącego obok. Chłopak jeszcze spał. Delikatnie cmoknęłam go w policzek i nakryłam kołdrą, aby następnie powoli wstać z łóżka. Zgarnąwszy ciuchy z podłogi, szybko się ubrałam i powędrowałam w stronę wyjścia, jednak nim opuściłam pomieszczenie, zostawiłam na stole karteczkę.
***
- Cześć Nili... - uśmiechnęłam się do kruka, wchodząc do środka, po czym zerknęłam na zegar.
Dochodziła dziewiąta. Poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic, a potem zabrałam się za przygotowanie śniadania. Popijając gorącą kawę, nieoczekiwanie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Otwarte! - zawołałam, biorąc kolejny łyk napoju.
Uśmiechnęłam się, gdy do kuchni wszedł Bell.
- Napisałaś, żebym przyszedł, no to jestem. - stwierdził chłopak, siadając na krześle naprzeciwko mnie.
- Tak, ale nie wiedziałam, kiedy wstaniesz... - podałam ciemnowłosemu drugi kubek - Muszę przyznać, byłeś całkiem, całkiem... - nieco się zarumieniłam, znów powstrzymując chichot.
- Dobry? - podpowiedział Bellamy z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
- Mało powiedziane, ale można tak to ująć... - odwzajemniłam jego uśmiech, odgarniając z czoła kosmyki włosów - Idziesz po śniadaniu na spacer?
- Mogę iść... - odparł krótko chłopak, stawiając na stole talerz z grzankami.
Tak więc po śniadaniu, udaliśmy się na krótki spacer do pobliskiego lasu. Nilay krążył nad naszymi głowami, raz na jakiś czas podlatując bliżej, aby sprawdzić, czy przypadkiem gdzieś sobie nie poszliśmy. Liście chrupały z każdym krokiem, a wszystko dookoła zostało przyprószone cienką warstwą białego puchu, który lśnił niczym tysiące kryształków w świetle porannego słońca.
***
Już od dłuższego czasu, pewien głupi pomysł chodził mi po głowie, ale nie byłam pewna, czy Bellamy'emu przypadnie on do gustu. To dość nietypowe, umawiać się z chłopakiem na trening, zamiast wedle powszechnych zwyczajów wybrać się do nudnej kawiarni, czy kina na jakąś tandetną komedię romantyczną. Ta, propozycja wspólnego treningu z pewnością go zaskoczy. Ale póki co, o tym i tak nie było teraz mowy. Przynajmniej dopóki nie wykuję się na test z matmy. O, ironio losu! Jakby pan Harrison nie mógł przesunąć sprawdzianu na przyszły tydzień.
***
- Czuję się taka głupia... - z goryczą przecedziłam słowa przez zęby, ukrywając twarz w dłoniach, które po chwili znów opuściłam, by wbić wzrok w kartkę przepełnioną rozmaitymi notatkami - Czy to naprawdę tak wiele, zapamiętać te kilkanaście prostych wzorów?
- Nie, raczej nie. - stwierdził Bellamy, popijając gorącą herbatę.
W odpowiedzi na jego komentarz rzuciłam chłopakowi ostre spojrzenie - Pomógłbyś mi jakoś. Taki mądry z przedmiotów ścisłych.
- Ja?
- Nie, Mikołaj Kopernik. Pewnie, że ty! Biolki się uczyliśmy, to i z matmy mnie możesz podszkolić.
- Okey, tyle że ja nie wiem, czy umiem tłumaczyć... - ciemnowłosy wzruszył ramionami z lekkim zakłopotaniem, aczkolwiek na jego twarzy, wciąż gościł perfidny uśmieszek.
Zdecydowanym ruchem zgarnęłam czarny długopis z biurka, którego zaostrzona końcówka, w jednej chwili, znalazła się tuż przed oczyma chłopaka.
- Zrobisz to Bellamy Black! Tu i teraz, uratujesz mnie przed ocenową zagładą, albo stracisz oko!
- Dobra, już dobra. Wyluzuj... - nastolatek uniósł ręce w górę w geście kapitulacji.
Odłożywszy więc na bok swą śmiercionośną broń, ponownie otworzyłam zeszyt z zapiskami.
***
- Cóż, to chyba na tyle. Teraz już rozumiesz?
- Tak, dzięki... - posłałam brunetowi promienny uśmiech, zamykając podręcznik - Całkiem dobry z pana nauczyciel.
- Polecam się. - chłopak z dumą przyjął pochwałę.
W pewnym momencie zebrałam się na odwagę i postanowiłam zadać pytanie.
- Bellamy?... - głos mimowolnie zamarł mi w gardle, więc przełknąwszy ślinę, raz jeszcze wzięłam głęboki oddech, co pewnie musiało wyglądać trochę dziwnie; i mówiłam dalej - Wspominałeś mi jakiś czas temu, że trenujesz boks...
Pytanie trochę zaskoczyło rozmówcę. Prawidłowa reakcja.
- No, tak... Dlaczego o to pytasz? - zdziwienie nadal nie schodziło z twarzy bruneta, aczkolwiek towarzyszył mu także niewielki uśmieszek.
- Znasz jakąś niedaleko? - przygryzłam wargę, a w moim głosie delikatnie zadrżała nutka nadziei.
- Tak. Jest jedna. - Bell podrapał się po głowie, chyba nadal nie rozumiejąc przyczyny tej rozmowy - Wiem jak tam dojechać. Ale najpierw powiedz mi, czemu cię tak bardzo zainteresował ten temat, hm?
Pytania, pytania i jeszcze raz pytania! Jakby nie można było inaczej...
- Ymhm... - przez chwilę biegałam wzrokiem po pokoju, aby następnie zatrzymać go na oczach nastolatka - Dobra, przyznaję, że nie mówiłam ci o wszystkim. Znaczy się prawie o wszystkim... - moim nieudolnym staraniom wytłumaczenia się, towarzyszyły ciągłe zaciskanie palców, co musiało wyglądać wyjątkowo nienaturalnie.
Chyba po raz pierwszy w towarzystwie Bellamy'ego tak się denerwowałam.
- Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo aż wstyd się do takich rzeczy przyznawać, zresztą i tak byś mi nie uwierzył... Przed dołączeniem do Magic Horse, miałam takie trochę nietypowe hobby. No wiesz, stres i takie tam wyładować gdzieś trzeba, ale moje dawne koleżanki jakoś nie podzielały tej "pasji"... - wreszcie wydusiłam to z siebie.
- Ty? - mina Bellamy'ego... Po prostu bezcenna - Nie żartuj!
- Nie żartuję! Mówię poważnie!
- Trenowałaś boks?... - brunet zmarszczył brwi nadal niedowierzając.
Słysząc ostatnie pytanie, wręcz wybuchłam śmiechem, jednak nie chciałam, a może raczej nie wiedziałam, jak powinnam zareagować w takowej sytuacji. Okey, może niektórzy lubią pisać książki, inni wolą szachy, a jeszcze inni grają w nogę, ale tak naprawdę niczym się nie różnimy. Fakt, z wagą najcięższą raczej bym sobie nie dała rady, ale to wcale nie oznacza, że mam nie trenować boksu.
- Tak, równo dwa lata. - odparłam z dumą - A co? Nie wierzysz?...
Niespodziewanie naszą rozmowę przerwał sygnał, dochodzący z telefonu chłopaka.
- To Octavia... - stwierdził Bell, spoglądając na ekranik.
- Odbierz. To może być coś ważnego. - cmoknęłam chłopaka w policzek, uśmiechając się pogodnie i zajęłam się układaniem książek na półce.

Bellamy?♡

sobota, 20 stycznia 2018

Od Louise C.D Naomi

Przeskakiwałam szybko z nogi, chociażby dlatego, że nie biegałam za Naomi, a szłam leniwym krokiem, chichocząc, co skutkowało gwałtownym istnym zamrożeniem mego ciała. Brunetka, upewniając się nad zamkniętym boksem Gniadosza, zerknęła na moją osobę rozbawionym wzrokiem.
— Zimno ci? — spytała, sięgając ręką do łba Empire, mając na celu chociażby pożegnanie.
Kurczowo trzymając się za ramiona opatulone kurtką, skinęłam nieznacznie głową. Dziewczyna zarzuciła swoją lewą rękę na mój bark, gdy odchodziłyśmy od boksów, starając się przekazać chociaż mały procencik swojego ciepła.
Noc już przykryła granatową płachtą niebo, zdobiąc gdzieniegdzie srebrnymi światełkami. Chłodny podmuch wiatru zapiekł na twarzy mrozem.
— Jak dojdziemy do akademika i jeszcze nie zamarzniemy na śmierć, to przysięgam, jutro nie spóźnię się na zajęcia — wydukała brunetka, stając się latawcem na tle ciemnego nieba. Zaśmiałam się z nocnego postanowienia dziewczyny.
Moje nogi zrobiły się dziwnie wrażliwe na jakiekolwiek dotknięcie, powodujące ból, a dłonie stały się nieczułe. Naomi nagle zatrzymała się przy krzakach, klęcząc i nabierają w czerwone dłonie białego (chyba...) śniegu.
— Jak teraz rozpętasz bitwę na śnieżki, przysięgam, nie odkopiesz się spod śniegu — zagroziłam, jednak dziewczyna jeszcze bardziej się do mnie zbliżyła z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy, przyklepując kulkę.
— Nie, Naomi, nie zrobisz tego.
Jednak zanim zaczęłam się wycofywać, coś białego przykryło całą moją twarz. Śnieżna pierzynka figlarnie wpadła za zieloną bluzkę, przy okazji zostawiając mokre ślady.
— Właśnie wywołałaś wilka z lasu, gratuluję.
Odwróciłam się, by nabrać większą ilość śniegu, jednak ledwie wstałam, a druga kulka rozpadła się na moim nosie. Śmiech brunetki, który wdzięcznie się rozległ między wiatrami a budynkiem, doprowadził mnie do stanu co najmniej zaliczanego do furii.
— Zginiesz — wyharczałam rozwścieczona. Nie minęła chwila, a powaliłam Naomi na ziemię i starając się zrobić z niej część bałwana, obsypałam śniegiem drobne ciało, gdzie tylko mogłam.
— Cóż, przynajmniej nie będę musiała dotrzymywać obietnicy. — uśmiechnęła się z kurczowo zaciskanymi oczyma.
— Czyli jednak pomogłam? — upewniłam się, schodząc kolanami z bałwana, który okazał się mizernie ułożoną piramidą ze śniegu.
— Polemizowałabym...
Zaśmiałam się cicho, obserwując próby Nao uwolnienia się od zamrożonej wody. Oczywiście nie zabrało jej to wiele czasu, gdyż śnieg tylko miejscami ciasno ubity nie miał szans w nierównej walce z silną dziewczyną. Towarzyszka zgrabnie wygrzebała się spod kostiumu śnieżnego człowieka i czym prędzej pognała do drzwi akademika.
— Zimno Ci? — zaśmiałam się, przepuszczając ją w drzwiach. Naomi wyglądała zupełnie jak puchowa kulka, jednak puch już zaczynał się topić na granatowym materiale kurtki dziewczyny.
— Żebyś wiedziała.
Uśmiechnęłam się.
— O to chodziło — Trzymając dłonie związane na klatce piersiowej, nie minęła chwila, a weszłam w głąb akademika.
W pokoju wspólnym czwórka nieznanych mi chłopaków siedziała przy konsolach i przekomarzali się, kto zdobędzie się na heroiczne, z pewnością, zwycięstwo. Tuż obok z małego kominka wydobywało się przyjemne ciepło i światełko. Nawet nie zdążyłam nawet spojrzeć przez ramię na koleżankę, gdyż po prostu jej tam nie było. Odwróciłam głowę z powrotem w stronę kominka.
— Oczywiście — parsknęłam.
Zziębnięte dłonie dziewczyny omal nie dotykały palącego szkła. Kurtka, jedynie z rozpiętym zamkiem błyskawicznym, oblegała jej ramiona i sączyła się obficie wodą wprost na beżowy dywan.
— Naomi, może byś kurtkę zdjęła, chociaż? — delikatnie zasugerowałam, podchodząc bliżej. Wyglądała doprawdy uroczo, kiedy klęcząc, uniosła głowę i spojrzała swymi czekoladowymi oczami na mnie. Uroczość tego prostego ruchu głowy doprowadziła mnie do stanu zupełnego zasłodzenia. Nawet gdyby moje nogi byłyby z waty, byłaby to wata cukrowa.
— Właśnie, Nao, chlapiesz tą wodą na prawo i lewo. — Komentarz jednego z chłopaków na kanapie zamienił moje roztopione serduszko w pył. Z rażącą rządzą mordu na mężczyźnie otoczyłam go jeszcze zimniejszym spojrzeniem od temperatury panującej na zewnątrz. Jestem tego pewna.
— No co? Taka prawda.
Westchnęłam ciężko, uspokajając skołowany umysł.
— Naoś, idź się przebrać. Ja też idę, bo jak im się skończy gra, wzrok tych matołków zostanie dożywotnie na naszych dekoltach.
Naomi się zaśmiała i ociągając się lekko, posłusznie wstała. Czułam doskonale na naszych plecach dziury wywiercane przez cztery pary ciekawskich oczu.

Naoś?

Od Bellamy'ego C.D Riley

Delikatna dziewczyna utonęła w moich objęciach i zamruczała zabawnie. Riley była teraz naprawdę śmieszna. Zachowywała się tak bezwstydnie, jak nigdy dotąd. Zawsze starała się wyglądać na dziewczęcą, spokojną osóbkę. Tymczasem była... seksowna. I nawet nie spodziewałem się, że może podniecać mnie, aż tak. Znaczy, zawsze mi się podobała, lubiłem na nią patrzeć i poza tym imponowała mi czymś więcej, niż jedynie wyglądem. Tylko... przeważnie miałem wrażenie, że to typ w rodzaju benedyktynki.
Przez moment nie byłem pewien, czy zrobić to, co swoim zachowaniem sugerowała. Uniosłem brunetkę, łapiąc ją mocno za biodra. Oplotła swoje cienkie nóżki wokół mnie i spojrzała z zainteresowaniem. Na jej twarzy malował się lekki uśmiech, policzki były zaróżowione, a oddech spokojny. Czuła się przy mnie dobrze. Ja przy niej jak nigdy, przy nikim innym. Przeczesałem ręką jej czekoladowe, splątane włosy, czekając na jej ruch.
Dziewczyna ujęła moją twarz i zaczęła mnie namiętnie całować. Podtrzymywałem pocałunek, kierując się w stronę łóżka. Rzuciłem drobne ciałko Riley na materac, a ona przymknęła tylko lekko oczy. Pochyliłem się nad brązowowłosą i zamierzałem kontynuować, gdy dziewczyna złapała mnie za rękę.
- Nie wydajesz się gotowy... - spojrzała na mnie, mrużąc oczy i przysłaniając je długimi, ciemnymi rzęsami.
- Słucham? - parsknąłem śmiechem, głaszcząc ją po głowie. - Riley, nie jestem prawiczkiem. Myślałem, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Brunetka wyraźnie zbystrzała podnosząc się z łóżka.
- Zdaję sobie z tego sprawę - wysyczała, mocno ujmując moje ramię. - A jednak wcale nietrudno się pomylić, bo wydajesz się tak zagubiony, jakbyś robił to po raz pierwszy.
Czy nastolatka próbowała wjechać mi na ambicję albo co? Złapałem ją mocno w talii i położyłem pod sobą. Jej ciało przeszedł dreszcz, spojrzała na mnie wyczekująco. Tego się po mnie spodziewała?
Zrzuciłem z siebie bluzę i powoli zabrałem się za jej obcisłą koszulkę. Zacząłem delikatnie masować jej rozgrzaną, gładką skórę i całować szyję. W pewnym momencie na ciele pojawiły się malinki. Dziewczyna zmysłowo jęknęła, kiedy wpijałem się w jej skórę, aby zrobić kolejną.
- Moja kolej - musnęła moją twarz, przy okazji gładząc znienawidzone przeze mnie włosy. Usiadła na mnie okrakiem i pochyliła, delikatnie muskając moje usta. Przesunąłem językiem po jej wargach, a ona zmysłowo wsunęła go w moje. Chciałem się cofnąć, ale Riley przytrzymała mnie, podtrzymując gorący pocałunek. Oplotła cienkie rączki wokół mojej szyi i przywarła do klatki piersiowej. Leżała na moim rozgrzanym ciele, delikatnie głaszcząc mój policzek.
- Chcę czegoś mocniejszego - stwierdziła z zadziornym uśmieszkiem. - I chyba nawet możesz mi to dać.

(Riley?)

czwartek, 18 stycznia 2018

Od Ady C.D Dagoberta

Wsiadłam na Red Royal - a Dago na Hollywooda. Ruszyliśmy kłusem w stronę szopy, gdzie to zostawiliśmy siodła (no i czapraki).
Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, zabraliśmy się za wkładanie na konie czapraków, i rzecz jasna siodeł. Gdy tylko skończyłam siodłać Royal, skierowałam się w stronę Holly'ego, po czym pogłaskałam go po czole, mówiąc:
- Dzięki, mały, byłeś bardzo dzielny. - uśmiechnęłam się w stronę wałacha.
***
- Gdzie wyście się podziewali?! - skrzyczała nas pani Rose, od razu, gdy wyszliśmy ze stajni.
- No... My... - zaczęłam. - Oboje pojechaliśmy w teren, ale na plaży dorwała nas burza i... musieliśmy się schować...
- Burza minęła już dawno temu!
- Po burzy jeździliśmy po lesie, aby konie wyładowały energię. Po drodze spotkaliśmy faceta, który potrzebował pomocy, rdza nie chciała zejść z wideł. Poleciliśmy mu dobry sposób, chociaż rozmowa zajęła sporo czasu.
Przyznam, że sprytnie to wymyślił... Rose odeszła bez słów - machnęła tylko ręką.
Gdy odeszła znacząco daleko, zaśmiałam się, a Dago uśmiechnął się zwycięsko.
Tryumf jednak nie trwał zbyt długo - tuż przed akademikiem zastaliśmy kilka osób, zadających masę pytań. Byli tam między innymi Riley, Bellamy, Will, Oriane, Gale, Esma i Naomi.
- Gdzie byliście? - usłyszałam pytanie Naomi.
- Martwiłam się... - dodała Riley.
- Jesteście cali? - zapytał Bellamy.
- Co wy tam tak długo robiliście? - zapytała Esma (z tym swoim chytrym uśmieszkiem...).
- Nie jest wam zimno? - zapytał William.
- Jesteście głodni? - dopytała Oriane.
Gale tylko się przyglądał i z zaciekawieniem czekał na odpowiedź.

Dago?

środa, 17 stycznia 2018

Od Dagoberta C.D Ady

- ROYAL, RED ROYAL! - wołałem zacięcie, nie słysząc żadnej odpowiedzi. Ech, jak tak dalej pójdzie, nic nie znajdziemy do wieczora. Choć może Ada znalazła już klacz? Okazało się, że nie mogła - wypatrzyłem całkiem niedaleko wystający rudy ogon.
- Koniku, co Cię napadło, żeby tak uciekać?! - zapytałem, oczywiście retorycznie, odbezpieczając wodze klaczy. Ostrożnie wskoczyłem na kasztanowaty grzbiet i pokierowałem niepewną klacz między drzewami.
- Dobrze, teraz tylko znajdziemy twoją panią... Hollywood?! Co ty tu robisz?!
Zza zakrętu wybiegł szybkim galopem, po czym zatrzymał się przede mną siwy wałach. Nie, to za dużo myśli jak na jeden dzień... Ale nie ma blondynki. Adzie musiało coś się stać. Holly, jak na potwierdzenie tego, co przyszło mi na myśl, był bardzo niespokojny, jakby chciał mi coś powiedzieć. Po chwili odwrócił się i pocwałował na przód, a ja, niewiele myśląc, musnąłem łydkami boki klaczy i ruszyłem za nim.
Prędko dotarliśmy na polanę, gdzie rozgrywało się całe wydarzenie. Ada, w przerażeniu opierająca się o drzewo i rolnik z widłami, zaledwie kilkanaście metrów przed nią. Tym razem ucieczka nie pomoże, ten człowiek jest za blisko, żeby wszyscy szczęśliwie uniknęli krzywdy. Trzeba więc przerzucić się na bardziej brawurowe rozwiązania...
- Przepraszam pana, czy nie zauważył pan, że te widły są zardzewiałe? Rdza bardzo niekorzystnie wpływa na zdrowie - zsunąłem się z grzbietu wierzchowca, ustawiając go przedtem między dziewczyną a farmerem. Podszedłem do znieruchomiałego ze zdziwienia mężczyzny, chwyciłem za trzonek narzędzia i ciągnąłem dalej. - Zresztą, niech szanowny pan zauważy, przecież one nie są zaostrzone. Nie da się nimi zabić człowieka. A samo wyrządzenie krzywdy bez wymordowania wszystkich świadków jest bardzo nierozsądne, jeden z nich mógłby na pana donieść, i co? Kilka lat więzieniu. Nie spodziewałbym się po panu tak bezmyślnych w skutkach działań, panie Chapkins.
- Cc-co? Naprawdę? Nnnie wiedziałem...
Zadowolony, wyprowadziłem kolesia na skraj lasu.
- Tam, tam jest pański dom. Ciągle prosto. A my zrobimy panu taką małą przysługę - weźmiemy widły i zutylizujemy - odebrałem gościowi drąg i skierowałem na zachód, przez pole. Jak zniesmaczone dziecko, pokuśtykał we wskazaną mu stronę. Udało mi się.
- Jak ty to zrobiłeś?! Skąd wiesz o tej rdzy i że ma tak na nazwisko?! - kiedy tylko wróciłem na polankę, blondyna obrzuciła mnie pytaniami.
- Nic nie wiem. Widzę go pierwszy, no nie, drugi raz. Ale wiesz, myślisz, że on wie, jak się nazywa? W takim stanie, upity, na pewno nie - uśmiechnąłem się szarmancko. - Nie mam zielonego pojęcia, czy ta rdza tak szkodzi. Lepiej zostawmy widły gdzieś w krzakach. Ojej, nawet nie zauważyłem przez tę akcję, że mamy już oba konie - całe i zdrowe - wracamy do akademii.
- A siodła?
- No tak, po nie też pojedziemy. Chodź, wsiadaj.

Aduś? XDDD

Od Gale'a C.D Esmeraldy /+18/

-To, co teraz robimy? O mały włos, a bym zapomniał! Zarezerwowałem nam domek w górach. Polecimy tam samolotem...- mruknąłem Esce do ucha... Dziewczynie zaświeciły się oczy na myśl o atmosferze chatki. - Pakuj się.- Powiedziałem. Esmeralda popędziła do swojego pokoju, a ja do mojego. Spotkaliśmy się z torbami przy bramie akademii, oczekując na taxówkę.
- GALE! Polecisz mi do pokoju po telefon?! I ładowarkę...?! Leżą przy łóżku... Zapomniałam je wziąć...- Spojrzałem załamany na dziewczynę, ale pobiegłem. Wbiłem do jej pokoju i porwałem te rzeczy, o które prosiła.
Samolot startował.
- Wiesz… Zrobiłem sobie tatuaż.
- CO?! Pokaż! Co wytatuowałeś?
- Mój ulubiony skrót od Twojego imienia…- odpowiedziałem. Dziewczynie zaparło dech. W jej oczach pojawiła się łza.- Na lewej stronie klatki piersiowej…
Esmeralda patrzyła przez okno na chmury, nad którymi lecieliśmy. Jej ekscytacja nie trwała długo, bo Eska zasnęła. Telefon Esmy spoczywający w mojej kieszeni zaczął wibrować. Z łatwością odblokowałem smartfona. "Od 2 dni nic nie napisałeś/aś w swoim pamiętniku."- Tak brzmiało powiadomienie, w które kliknąłem. Kiedy moje oczy ujrzały tyle małych folderów z imionami osób, w których były zapiski na ich temat nie mogłem w to uwierzyć! W końcu odnalazłem folder z moim imieniem i zacząłem uważnie czytać zawartość. Było tego dużo.. Po wylądowaniu pośpiesznie udaliśmy się do naszego domku, bo w samolocie odczuliśmy nieodpartą ochotę na małe co nieco. Czym prędzej odłożyliśmy torby na fotel w chacie. Nasze zapędy powstrzymał nasz zapach. Musieliśmy się umyć, bo ktoś w samolocie puścił pawia i każdy przesiąknął tym zapachem. Szybki prysznic i… Mogliśmy zacząć! Przyciągnąłem do siebie dziewczynę, która tylko na to czekała. Przyparłem ją do ściany obok łóżka i zacząłem całować. Usta i ciało Eski wrzało z podniecenia. Dziewczyna zamruczała, dając znak, że chce coś powiedzieć.
- Może dziś trochę inaczej...?- z początku nie wiedziałem, o co jej chodzi, ale przypomniałem sobie wpis w pamiętniku Esmy...
"Przespanie się z Gale’em było tym, co Esmeraldy lubią najbardziej. Kto wie? Może niedługo spróbujemy czegoś ostrzejszego? Aż mi się przypomniał film "50 shades of Grey"... Ja będę mogła być Anastazją (tylko o imieniu Esmeralda), a on moim Gale’em. Znaczy... Greyem "
Z tego, co wiem, to ten gostek wprawiał babkę w niezłe stany, ale przy okazji używała (w dziwnym znaczeniu tego słowa) przemocy. Nie dam rady nawet podnieść ręki na Eske! Ale ona liczy na jakąś "brutalność" z mojej strony. Ujmę to tak, na 100 procent jej nie uderzę, ale postaram się ją nieźle rozbawić.
- Okey...- odpowiedziałem, oczekując na jej reakcję.
- Serio? Nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi...- Dziewczyna zagryzła dolną wargę.
- Ależ wiem. Czytałem ten wpis w Twoim pamiętniku.- odparłem z uśmiechem. Eska chciała na mnie wrzasnąć, bo przejrzałem jej osobiste rzeczy, ale byłem szybszy i łapczywie wbiłem się w jej usta. Powieki Esmy powoli opadałyby w końcu się zamknąć, jej język oplótł mój. Dziewczyna sięgnęła ręki do szafki, gdzie czegoś szukała... i najwyraźniej znalazła, bo z szuflady wyłonił się sznurek i... BACIK?! No cóż...
- Na co czekasz?! Klękaj.- powiedziała władczo. Byłem jak dobrze wytrasowany, napalony pies. Moja głowa znalazła się na wysokości, linii jej bioder. Wbiłem wzrok w jej kobiecość, którą chwilę później pocałowałem. Oberwałem batem po udzie.
- Chcesz się pobawić?- powiedziała, oblizując wargi.
- Tak, proszę pani.- nawiązałem kontakt wzrokowy. Powoli zacząłem ściągać jej ocieplane getry, które odrzuciłem gdzieś za siebie. Jej czerwone koronkowe majtki rzuciły mi się w oczy. A kiedy zacząłem wyciągać niepewnie dłoń jak Gollum po swój skarb, znów zostałem jebnięty palcatem. Dziewczyna kazała mi wstać, więc wstałem. Eska zaczęła pewnie kroczyć przed siebie, zmuszając mnie do cofania się. Upadłem na łóżko w pozycji pół leżącej. Pół, ponieważ podpierałem się na łokciach. Esma jak kot zaczęła się po mnie " wspinać". W sumie to leżeliśmy, (a właściwie to ja) na środku materaca. Dziewczyna powoli ściągała mi podkoszulek. Nie wiem, kiedy ale ta spryciara związała mi obie ręce nad głową i przywiązała drugi koniec do łóżka. Ale z niej cyganka... Eska wiedziała dokładnie co zrobić, żeby mnie rozśmieszyć. Paznokciami jeździła po rysach mojego brzucha. Zębami chwyciła suwak od spodni i pociągnęła go w dół. Szybko i zwinnie rozpięła guzik i powoli zsunęła ze mnie jeansy. Do ręki znów wzięła bacik, którym plasnęła mnie w tors i twarz. Zaczerwienione miejsce na moim policzku potarła swoją dłonią. Paznokciem mocno przejechała po niedawno wytatuowanych literach jej przezwiska. Bolało jak cholera! Eska po zdjęciu swojej bluzki zaczęła mnie całować. Tak ją to zajęcie wciągnęło, że nawet nie zauważyła, kiedy rozplątałem ręce i ściągnąłem jej biustonosz. Kiedy ta się zorientowała, ja przebiegle się uśmiechnąłem i przeturlałam się w prawo tak, żeby dziewczyna znalazła się pode mną. Myślałem, że Esce oczy z orbit wyskoczą, jak ogarnęła, co się stało. Teraz to ja ją delikatnie przywiązałem do łóżka. Pozwoliłem sobie palcem wskazującym zsunąć z dziewczyny ostatnią część bielizny. Oddech dziewczyny przyśpieszył, gdy ta poczuła mój język na kobiecości. Przyszedł czas i na biedne samotne piersi, którymi jeszcze nie zdążyłem się zająć. Powoli przesuwałem głowę w przód, żeby do nich dotrzeć, przy okazji jadąc dolną wargą po jej płaskim brzuchu. Obcałowałem wolno i dokładnie każdą pierś wprawiając ją w stan nieokiełznanej przyjemności. Spojrzałem w jej ciemne oczy, którymi oznajmiała o gotowości do "działania". Ucałowałem dziewczynę w szyję, a potem wbiłem się łapczywie w jej usta. Eska była tak zdeterminowana, że nogami zsunęła ze mnie boxerki
Byłem jak lokomotywa. Moje biodra były jak jej koła... Z początku wolne, ale z każdą chwilą nabierały prędkości. Esmeralda wpadała w szał. Nie mogła mnie szarpać mnie za włosy, żeby móc wyładować przyjemny skumulowany w niej ból. Dziewczyna przyjemnie jęczała.
- Gale… Proszę…- powiedziała, zaczynając płakać.- Rozwiąż…- Bez chwili zastanowienia to zrobiłem. Dziewczyna nabrała mnie, na to, że przypomniał jej się gwałt, gdzie tak właśnie była przywiązana… Ta mała żmija wykorzystało moją naiwność, by móc mi poszarpać włosy! – Loozer… - powiedziała. Dziewczynie było nadal mało! Nasze ciała z każdą chwilą coraz mocniej na siebie napierały, co dziewczynie sprawiało dodatkowy ból z powodu jej przygniatanych piersi…

- Eska? Mrrr… Za ostro czy wręcz przeciwnie?

Od Esmeraldy C.D Livii

-To co? Poradzisz sobie?- uśmiechnęłam się delikatnie, odgarniając spadającą na czoło grzywkę.
-Chyba tak, nie wiem. - powiedziała zakłopotana dziewczyna, siadając na łóżku.
W głębi serca czułam, iż nie należy o nic zbytnio wypytywać, gdyż nie chciałam, by mała się rozpłakała, a była tego bliska, nie o to tu chodzi. Z tego, co powiedziała mi pani Rose, rodzice Liv porzucili ją w Akademii przez jej pasję, więc trzeba się nią dobrze zająć. Starałam się ją jak najlepiej przyjąć, lecz pilnie musiałam wyczyścić Jaskółkę. Ładnie pożegnałam się z nastolatką i pobiegłam do Jaskółki, która stała opatulona w derce, ochraniaczach, założyłam jej nawet nauszniki! Bardzo nie chciałam, by przemarzła mi na tym mrozie, więc takie pancerze były niezbędnikiem konia na padoku, w dodatku mojego. Zagwizdałam na klacz, na co Kasztanka zastrzegła uszami okrytymi kolorowymi nausznikami, po czym dumnie przykłusowała do mnie. W dłoniach już trzymałam uwiąz, który następnie przypięłam do kantarka.
-To co, mała? Czyścimy i mała przejażdżka?- zapytałam, rozbawiona zachowaniem klaczy, która zaczęła skubać moją kurtkę, a następnie rżeć z zadowolenia, gdy udało jej się rozsunąć zamek od kurtki.
***
Odłożyłam kopystkę na miejsce, jednocześnie odkładając kopyto Angielki na posadzkę. Pogładziłam zad kasztanki, po czym szybkim ruchem odpięłam derkę z piersi klaczy. Starając się jak najszybciej wyprostować pad na jej grzbiecie, potrąciłam niechcący wiadro, które spadając, narobiło huku. Mimowolnie przeklęłam, przechodząc pod szyją Jaskółki na drugą stronę, by przypiąć popręg do przystuł. Po chwili drzwi od stajni otworzyły się, a na progu zobaczyłam Livię.
-Hej, czego potrzebujesz?- zapytałam, klepiąc przygotowaną do jazdy klacz.

Livia? ^^

Od Riley C.D Ady

- Może jutro weźmiemy ją na pierwszą przejażdżkę? - zaproponowałam, spoglądając na kasztankę ze spokojem przeżuwającą kawałek marchwi.
- To dobry pomysł. Dzisiaj już nie chcę jej forsować, na pewno jest zmęczona po podróży... Ada zerknęła na mnie, delikatnie gładząc szyję klaczy - Mam nadzieję, że się polubią ze Starem.
Muszę przyznać, Ada i Red Royal pasowały do siebie idealnie. Klacz zachowywała się tak, jakby znała swoją nową właścicielkę od lat i darzyła ją ogromnym zaufaniem.
- Mogę wam zrobić zdjęcie? - zapytałam, sięgając do kieszeni po niewielki aparat, który jak zawsze miałam przygotowany na każdą okazję.
- Jasne, tylko się ustawimy. - zaśmiała się dziewczyna, wchodząc do boksu, a następnie podsunęła dłoń ze smakołykiem pod pyszczek wierzchowca, tak aby klacz stanęła przodem do kamery - Ledwo przyjechała, a już ma sesję zdjęciową!
- No wiadomo, nowa gwiazda akademii. - zachichotałam, pstrykając kolejne fotki.
Różyczka chyba nie wiedziała co właściwie robimy, ale była zbyt pochłonięta jedzeniem, żeby zawracać sobie tym głowę.
- Gotowe... - uśmiechnęłam się pod nosem - Zobacz jakie jesteście piękne. - po tych słowach podałam przyjaciółce aparat, aby obejrzała zdjęcia.
- To jest najlepsze... - stwierdziła Ada, wskazując na wysunięty język klaczy - Ma talent do pozowania.
Trzeba przyznać, Red Royal wyglądała wyjątkowo komicznie.
- Gdzie chciałabyś przeprowadzić pierwszy trening? - zapytałam, odkładając aparat - Może na początek spróbujemy na hali zamkniętej?
- Dobry pomysł. - przytaknęła blondynka - Przy okazji zapoznamy ją z Dancingiem.
Ada?^^

Od Riley C.D Lauren

Rzecz jasna, pani Rose nie oszczędziła nowej uczennicy długiego wywiadu, toteż nim opuściłyśmy gabinet, minęło dobre pół godziny jak nie więcej.
- O, rany... Zawsze tak długo? - zachichotała blondynka, gdy weszłyśmy do budynku akademika.
- Nie, na szczęście nie. - zaśmiałam się, przystając koło drzwi przed pokojem numer jeden - To już tutaj. O ile się nie mylę, będziesz mieszkać z dwoma innymi dziewczynami - zerknęłam kątem oka na Lauren, która zdawała się nie być do końca przekonana, czy aby na pewno chce wejść do środka - Spokojnie, Rhea i Hannah to sympatyczne osoby. Polubicie się.
- Okey... - skinąwszy niepewnie głową, nowa znajoma przekręciła kluczyk w zamku, po czym raz jeszcze skierowała na mnie wzrok - Może wejdziesz?
- Nie, dziękuję. Wracam do siebie, ale jeśli chcesz to zajrzyj do mnie, jak się rozpakujesz.
- Chętnie. - dziewczyna rozpromieniła się - A twój pokój to...?
- Szary koniec korytarza, innymi słowy numerek dwadzieścia siedem. - po tych słowach, wolnym krokiem powędrowałam do siebie.
Wszedłszy do pomieszczenia, odłożyłam kurtkę na wieszak, następnie kierując się do kuchni.
- Ril, Ril, Ril, Riiiiiiil... - przygotowując posiłek, wciąż słyszałam nad swoją głową uporczywe skrzeczenie, którego źródło po chwili wylądowało na mym ramieniu.
- Nilay, dość! - skorygowałam zachowanie, spoglądając na zwierzaka z politowaniem - To że za chwilę dostaniesz śniadanie, nie upoważnia cię do darcia mi się prosto w ucho.
Przyznaję, chyba zaczynam żałować tych wszystkich godzin poświęconych na naukę mówienia, tym bardziej iż pupil wykorzystuje tę umiejętność w najmniej odpowiednich momentach. Nieoczekiwanie usłyszałam pukanie przy wejściu.
- To pewnie Lauren... - pomyślałam, czym prędzej otwierając drzwi.
Lauren?^^