Gdy rano wstałem, czułem się gorzej niż źle. Każdy krok sprawiał mi ból, ponieważ dostałem od West'a w kostkę. Mimo bólu postanowiłem wyruszyć do stajni, gdzie miała czekać na mnie instruktorka. Ubrałem się w czarne bryczesy z zamiarem jazdy. Zszedłem po schodach, wyprowadzając przy tym mojego psa. Ren pobiegł przede mną i zaczął na coś szczekać. Czrwony dywanik, który prowadził mnie po schodach nagle się skończył a ja wywaliłem się na całkiem nowe wędziło. Zakląłem pod nosem podnosząc czyjąś zgubę. Obejrzałem wędzidło. Podwójne... Pasuje na prawie na każdego konia. Kontynuowałem moją wędrówkę do stajni. Po drodze spotkałem kilka osób i zagadałem się z nimi. W końcu doszedłem do upragnionego miejsca i wkroczyłem dumnie do głównej. Tam... przy boksie Szafira stała dziewczyna, podszedłem do niej i oparłem się o drzwiczki boksu Rosabell.
-Szukasz czegoś?- zapytałem upuszczając wędzidło.
Dziewczyna śledziła wzrokiem spadający przedmiot, po czym zwróciła wzrok na mnie.
- Nie, po prostu sobie tu przyszłam. Czy muszę mieć gotową wymówkę gdy chciałabym sobie pójść popatrzeć na to wszystko?-zapytała.
- Nie, nie musisz. Jestem po prostu ciekawy. -odpowiedziałem szybko i odgarnąłem grzywkę, która niechybnie, spadła mi na oczy.- Will jestem.- powiedziałem i okazjonalnie uśmiechnąłem się.
-Eve...- powiedziała szybko.
Myślałem chwilkę by po jakimś czasie wypalić.
-Eve... Może chcesz pojeździć na maneżu?- zapytałem schylając się po wędzidło.
Dziewczyna popatrzyła na mnie z wyrzutem i prychnęła. Zdziwiony jej reakcją podszedłem do niej i chwyciłem uwiąz Szafira.
-Skoro nie... To się odsuń.- burknąłem.
Dziewczyna odsunęła się a ja wyprowadziłem konia. Wyczyściłem go i przy okazji osiodłałem. Osiodłanego konia wyprowadziłem na parkour, gdzie wcześniej ustawiłem koperty, stacjonaty no i szeregi. Wszystkie przeszkody nie przekraczały 1.30, więc Szafir nawet się nie zmęczy. Wsiadłem na niego i wjechałem na parkour. Zamknąłem bramkę i zacząłem rozgrzewkę.
•Rozgrzewka składała się z: 2 kółek stępa, około 10 wolt stpa, 3 koła kłusa, małe cavaletti i 4 koła galopu.
Następnie przeszedłem do skoków. Zacząłem od niskiej stacjonaty, ok. 1 metr. Ostry zakręt i szereg kopert. Tak przebiegł mi trening, który trwał mniej więcej 2 godzinki. Zsiadłem z konia, rozsiodłałem i nakarmiłem. Chwilę siedziałem z nim na padoku i czekałem, aż zje. Po tym wyczyściłem go i odniosłem jego osprzęt do siodlarni. Nakryłem go derką i poszedłem na obiad. Nawet nie przejmowałem się tym, że nie odwiedziłem siostry. Jednak spotkałem ją po drodze i chwilę gadaliśmy. Gdy spacerowaliśmy po bruku, zobaczyłem Eve.
-Heej! - krzyknąłem w jej stronę.
Eve była trochę zdezorientowana, ale po chwili mnie zlokalizowała.
-Hej, jestem Esma.- przywitała się moja siostra.
-Cześć...- bąknęła Eve.
<Eve? Długość nie powala :/>
Strony
▼
wtorek, 31 stycznia 2017
Od Anabell C.D Cavan'a
Szłam za Cavanem i myślałam, że może coś podejrzewać. Nie wiedziałam co robić. Spojrzałam na chłopaka, a on na mnie. Uśmiechnął się, a ja nie wiem czemu miałam lekki rumieniec, który nie było widać. Czy ja się w nim zakochałam? Dziwnie się przy nim zachowuję i chyba tego nie widzi.
- Anabell jeszcze raz zapytam. Czy na pewno wszystko w porządku?
- Tak wszystko w porządku...
Po jakimś czasie dotarliśmy do akademika. Chłopak zaprowadził mnie pod drzwi pokoju w którym mieszkam. Staliśmy chwilę w ciszy.
- Ja chyba już pójdę do siebie... - Powiedział chłopak.
Chwyciłam jego rękę, a on spojrzał dziwnie na mnie. Podeszłam do niego i stałam chwilę na palcach, ponieważ dałam mu całus w policzek i uciekłam cała czerwona do pokoju. Pewnie pomyśli, że jestem głupia lub coś innego. Poszłam do łazienki by się ogarnąć, a po jakimś czasie poszłam spać.
*Rano*
Obudziłam się dość wcześnie. Ruszyłam do łazienki by ogarnąć swoje włosy z rana. Wyglądałam strasznie. Po około piętnastu minutach wyszłam z łazienki i ruszyłam do stołówki. Kiedy tam byłam zabrałam śniadanie i poszłam do jakiegoś stołu. Usiadłam i zaczęłam jeść, lecz ktoś przerwał mi.
- Mogę się dosiąść? - Zapytał jakiś chłopak.
Przytaknęłam, a on usiadł naprzeciwko mnie. Zaczęłam jeść, lecz czułam jak chłopak na mnie patrzy. Posłałam mu gniewne spojrzenie, lecz ten się uśmiechnął.
- Co się złościsz piękna?
Nadal jadłam, a chłopak skończył. Nadal spoglądał na mnie. Nagle usiadł obok mnie, a ja się czułam niezręcznie. Położył swoją dłoń na mojej, a ja zabrałam szybko.
- No co się boisz? Nie zjem Cię. - Zaczął się śmiać.
Lekko się bałam. Skończyłam jeść i odeszłam od stołu z talerzem. Kiedy odniosłam naczynia poszłam na polanę by wymazać z pamięci to co się stało w stołówce, lecz niestety ten koleś nie dał mi spokoju i poszedł tam gdzie ja.
- No widzę, że chcesz odpocząć. Dotrzymam ci towarzystwa.
- Nie chce... - Powiedziałam cicho.
<Cavan? Sory nie mam weny ;o;>
- Anabell jeszcze raz zapytam. Czy na pewno wszystko w porządku?
- Tak wszystko w porządku...
Po jakimś czasie dotarliśmy do akademika. Chłopak zaprowadził mnie pod drzwi pokoju w którym mieszkam. Staliśmy chwilę w ciszy.
- Ja chyba już pójdę do siebie... - Powiedział chłopak.
Chwyciłam jego rękę, a on spojrzał dziwnie na mnie. Podeszłam do niego i stałam chwilę na palcach, ponieważ dałam mu całus w policzek i uciekłam cała czerwona do pokoju. Pewnie pomyśli, że jestem głupia lub coś innego. Poszłam do łazienki by się ogarnąć, a po jakimś czasie poszłam spać.
*Rano*
Obudziłam się dość wcześnie. Ruszyłam do łazienki by ogarnąć swoje włosy z rana. Wyglądałam strasznie. Po około piętnastu minutach wyszłam z łazienki i ruszyłam do stołówki. Kiedy tam byłam zabrałam śniadanie i poszłam do jakiegoś stołu. Usiadłam i zaczęłam jeść, lecz ktoś przerwał mi.
- Mogę się dosiąść? - Zapytał jakiś chłopak.
Przytaknęłam, a on usiadł naprzeciwko mnie. Zaczęłam jeść, lecz czułam jak chłopak na mnie patrzy. Posłałam mu gniewne spojrzenie, lecz ten się uśmiechnął.
- Co się złościsz piękna?
Nadal jadłam, a chłopak skończył. Nadal spoglądał na mnie. Nagle usiadł obok mnie, a ja się czułam niezręcznie. Położył swoją dłoń na mojej, a ja zabrałam szybko.
- No co się boisz? Nie zjem Cię. - Zaczął się śmiać.
Lekko się bałam. Skończyłam jeść i odeszłam od stołu z talerzem. Kiedy odniosłam naczynia poszłam na polanę by wymazać z pamięci to co się stało w stołówce, lecz niestety ten koleś nie dał mi spokoju i poszedł tam gdzie ja.
- No widzę, że chcesz odpocząć. Dotrzymam ci towarzystwa.
- Nie chce... - Powiedziałam cicho.
<Cavan? Sory nie mam weny ;o;>
Od Eve do Will'a
Jaki jest sens życia? Po co rano wstajemy, myjemy się, idziemy do szkoły, 'pracy'? Po co w ogóle wstajemy z łóżka, przecież i tak do niego wrócimy...
Podobno życie to nie jest zgadywanka co odpowiedziała większość tak jak "Familiada" czy "Zgaduj, zgadula". Podobno żyje się na sto procent i trzeba postawić na jedną odpowiedź oraz być pewnym, lub niepewnym, swojej odpowiedzi, swojego wyboru tak jak "Postaw na milion". Ech. Czasem w życiu zdarzają się zaskakujące i niewytłumaczalne przypadki, które można uznać za para nienormalne. Te przypadki to próba charakteru. Życie jest pełne niespodzianek i czasem nasza zapadnia szczęścia, która do tej pory była zasłonięta i trzymała się mocno. Szczęście nie ustępowało aż tu nagle, pufff, i zapadnia się zapada ukazując czarną czeluść. Czeluść, która ziała czarnym nieszczęściem..
~*~
Spacerowałam sobie przed dużą stajnią aż w końcu postanowiłam do niej wejść. Szłam jakieś kilkanaście metrów prosto po brukowanej posadzce. Zatrzymywałam się w niektórych boksach patrząc na mieszczące się w nich konie. Aż w końcu dotarłam do boksu numer siedem, w którym mieścił się mój ulubieniec Szafir. Parsknął na mój widok. Ja stałam jak słup soli przed nim i patrzyłam na wszystko i na nic zarazem.
- Szukasz czegoś? - usłyszałam czyjś głos za moimi plecami i prawie równocześnie kroki po brukowej posadce. Odwróciłam się błyskawicznie. Zobaczyłam chłopaka, blondyna o gęstych włosach. Pokręciłam głową.
- Nie, po prostu sobie tu przyszłam. Czy muszę mieć gotową wymówkę gdy chciałabym sobie pójść popatrzeć na to wszystko? - zapytałam z przekąsem. Skrzyżowałam ręce na piersiach i patrzyłam w oczy chłopakowi.
- Nie, nie musisz. Jestem po prostu ciekawy. - odpowiedział chłopak odkładając na ziemię wcześniej trzymaną rzecz. - Will jestem. - dodał schylając się po coś co wyglądało jak klucz, ale kluczem nie było. Wzruszyłam ramionami.
- Eve. - rzekłam po raz drugi zwracając wzrok ku Szafirowi.
<Will?>
Podobno życie to nie jest zgadywanka co odpowiedziała większość tak jak "Familiada" czy "Zgaduj, zgadula". Podobno żyje się na sto procent i trzeba postawić na jedną odpowiedź oraz być pewnym, lub niepewnym, swojej odpowiedzi, swojego wyboru tak jak "Postaw na milion". Ech. Czasem w życiu zdarzają się zaskakujące i niewytłumaczalne przypadki, które można uznać za para nienormalne. Te przypadki to próba charakteru. Życie jest pełne niespodzianek i czasem nasza zapadnia szczęścia, która do tej pory była zasłonięta i trzymała się mocno. Szczęście nie ustępowało aż tu nagle, pufff, i zapadnia się zapada ukazując czarną czeluść. Czeluść, która ziała czarnym nieszczęściem..
~*~
Spacerowałam sobie przed dużą stajnią aż w końcu postanowiłam do niej wejść. Szłam jakieś kilkanaście metrów prosto po brukowanej posadzce. Zatrzymywałam się w niektórych boksach patrząc na mieszczące się w nich konie. Aż w końcu dotarłam do boksu numer siedem, w którym mieścił się mój ulubieniec Szafir. Parsknął na mój widok. Ja stałam jak słup soli przed nim i patrzyłam na wszystko i na nic zarazem.
- Szukasz czegoś? - usłyszałam czyjś głos za moimi plecami i prawie równocześnie kroki po brukowej posadce. Odwróciłam się błyskawicznie. Zobaczyłam chłopaka, blondyna o gęstych włosach. Pokręciłam głową.
- Nie, po prostu sobie tu przyszłam. Czy muszę mieć gotową wymówkę gdy chciałabym sobie pójść popatrzeć na to wszystko? - zapytałam z przekąsem. Skrzyżowałam ręce na piersiach i patrzyłam w oczy chłopakowi.
- Nie, nie musisz. Jestem po prostu ciekawy. - odpowiedział chłopak odkładając na ziemię wcześniej trzymaną rzecz. - Will jestem. - dodał schylając się po coś co wyglądało jak klucz, ale kluczem nie było. Wzruszyłam ramionami.
- Eve. - rzekłam po raz drugi zwracając wzrok ku Szafirowi.
<Will?>
Od Aleksandra C.D Jade /+18/
- Wiem… - stwierdziłem i pogłaskałem Jade po policzku. – A ja z chęcią będę twoim mruczkiem…
Kociak, który dostał co chciał, ułożył się na fotelu obok łóżka, zwinął w kłębek i poszedł wreszcie spać. Uparte z niego było kocisko, szczególnie biorąc pod uwagę jego rozmiary. Aż strach było pomyśleć co to będzie jak podrośnie…
Znałem jeszcze jedną upartą istotkę. Równie przy tym czarującą, a do tego o wiele mi bliższą. Leżała teraz pode mną z zaciętą minką, bo widać postanowiła sobie, że jeszcze nieco się na mnie poboczy. Miałem jednak na to sposób i to niezwykle przyjemny…
Zjechałem z pocałunkami niżej, by w końcu dotrzeć do jej płaskiego brzuszka i niżej, gdzie zainteresowały mnie niezmiernie jej kuse majteczki. Powoli zsunąłem bieliznę z bioder blondynki czego mi w żaden sposób nie utrudniała, wręcz przeciwnie, bo lekko uniosła tyłeczek umożliwiając mi pozbycie się przeszkadzającego mi strasznie elementu garderoby.
Z zapałem zacząłem błądzić ustami po wewnętrznej stronie jej uda na którym wkrótce widniała drobna malinka. Zaraz po tym dobrałem się do najwrażliwszych partii mojej ukochanej. Czułem jak się spina, jak pręży i słyszałem przeciągły syk, który wydobył się spomiędzy jej warg kiedy zacząłem pieścić językiem jej kobiecość. Tym razem to Jade mruczała, długo i ślicznie…
- Jesteś okropny – wysapała, kiedy uniosłem się i zawisłem nad nią, rozgrzaną niemal do czerwoności, rumianą z lekko rozchylonymi ustami.
- A ty przepyszna – stwierdziłem zadziornie i zacząłem skubać jej szyję.
- I jak ja mam się na ciebie długo gniewać co?
- Odpowiedź jest bardzo prosta… - wymruczałem i zaczepnie przygryzłem płatek jej ucha podczas gdy ona z determinacją obrała za cel zsunięcie ze mnie dołu ubioru. - Nie masz się na mnie gniewać.. Nigdy, przenigdy… Będę się łasił ile będziesz chciała…
- Teraz chcę ciebie, nagiego i to już! – syknęła z irytacją, kiedy klamra moich spodni ośmieliła się stawiać jej opór.
Spełniłem jej życzenie i już chwilę później leżeliśmy na łóżku nadzy. Tym razem to moja słodka Jade postanowiła mieć kontrolę nad sytuacją i wróciliśmy do pozycji sprzed ataku małego, białego potwora. Dziewczyna siedziała na mnie okrakiem i błądziła dłońmi po moim ciele.
- Tym razem nic mi nie przeszkodzi… - stwierdziła z uśmiechem kotki, która dorwała swoja ofiarę i uniosła bioderka, żeby móc wziąć mnie w siebie.
Oj bardzo mi się podobało bycie takim rodzajem ofiary….
<Jade?>
Kociak, który dostał co chciał, ułożył się na fotelu obok łóżka, zwinął w kłębek i poszedł wreszcie spać. Uparte z niego było kocisko, szczególnie biorąc pod uwagę jego rozmiary. Aż strach było pomyśleć co to będzie jak podrośnie…
Znałem jeszcze jedną upartą istotkę. Równie przy tym czarującą, a do tego o wiele mi bliższą. Leżała teraz pode mną z zaciętą minką, bo widać postanowiła sobie, że jeszcze nieco się na mnie poboczy. Miałem jednak na to sposób i to niezwykle przyjemny…
Zjechałem z pocałunkami niżej, by w końcu dotrzeć do jej płaskiego brzuszka i niżej, gdzie zainteresowały mnie niezmiernie jej kuse majteczki. Powoli zsunąłem bieliznę z bioder blondynki czego mi w żaden sposób nie utrudniała, wręcz przeciwnie, bo lekko uniosła tyłeczek umożliwiając mi pozbycie się przeszkadzającego mi strasznie elementu garderoby.
Z zapałem zacząłem błądzić ustami po wewnętrznej stronie jej uda na którym wkrótce widniała drobna malinka. Zaraz po tym dobrałem się do najwrażliwszych partii mojej ukochanej. Czułem jak się spina, jak pręży i słyszałem przeciągły syk, który wydobył się spomiędzy jej warg kiedy zacząłem pieścić językiem jej kobiecość. Tym razem to Jade mruczała, długo i ślicznie…
- Jesteś okropny – wysapała, kiedy uniosłem się i zawisłem nad nią, rozgrzaną niemal do czerwoności, rumianą z lekko rozchylonymi ustami.
- A ty przepyszna – stwierdziłem zadziornie i zacząłem skubać jej szyję.
- I jak ja mam się na ciebie długo gniewać co?
- Odpowiedź jest bardzo prosta… - wymruczałem i zaczepnie przygryzłem płatek jej ucha podczas gdy ona z determinacją obrała za cel zsunięcie ze mnie dołu ubioru. - Nie masz się na mnie gniewać.. Nigdy, przenigdy… Będę się łasił ile będziesz chciała…
- Teraz chcę ciebie, nagiego i to już! – syknęła z irytacją, kiedy klamra moich spodni ośmieliła się stawiać jej opór.
Spełniłem jej życzenie i już chwilę później leżeliśmy na łóżku nadzy. Tym razem to moja słodka Jade postanowiła mieć kontrolę nad sytuacją i wróciliśmy do pozycji sprzed ataku małego, białego potwora. Dziewczyna siedziała na mnie okrakiem i błądziła dłońmi po moim ciele.
- Tym razem nic mi nie przeszkodzi… - stwierdziła z uśmiechem kotki, która dorwała swoja ofiarę i uniosła bioderka, żeby móc wziąć mnie w siebie.
Oj bardzo mi się podobało bycie takim rodzajem ofiary….
<Jade?>
Ogłoszenie
Mam takie krótkie ogłoszenie. Punkty za styczeń zostaną przydzielone po 14 lutym bo teraz po prostu nie mam czasu, a później mam ferie ;) A i jeszcze jeśli ktoś chciałby zostać adminem niech pisze mi na pw na hwr - ale wchodzę tylko w weekend (moje konto jest aktywne bo koleżanka wchodzi)
Od Cavana C.D Anabell
Dziewczyna zdawała się być mocno onieśmielona.
- Jeszcze raz zapytam - powtórzyłem troszeczkę głośniej - Czy na pewno wszystko w porządku? - Uniosłem brew do góry, widząc jej lekko zmieszaną minę.
- Tak, tak - odparła trochę śmielej wiedząc, że jeśli znowu się zająka nie dam jej spokoju. Tym razem wyglądała na przekonaną, dlatego szybko po prostu uwierzyłem, że mówiła prawdę.
Siedzieliśmy dobre parę minut w ciszy, a ja zastanawiałem się, o czym rozmyśla Anabell, która zdała się nie brać udziału w świecie realistycznym, pogrążona głęboko w myślach. W końcu poddałem się i po prostu zapytałem:
- Nad czym tak dumasz?
Podskoczyła lekko zupełnie nie spodziewając się zadanego pytania z mojej strony. Dopiero po chwili udało jej się odpowiedzieć, na zadane przeze mnie dość trudne pytanie.
- Zastanawiam się nad tym i owym - powiedziała wymijająco. Niestety nie uwierzyłem jej, ale postanowiłem nie ciągnąć dalej tego tematu, wiedząc, że będzie zakłopotana.
Haha, przejrzałem ją.
- Wracamy do akademii? - zapytała czym mnie zaskoczyła, ponieważ to nie ona zazwyczaj zaczynała temat. Ciekawe czemu? Pewnie lepiej rozmyśla jej się w pokoju pod kołdrą.
- Hmm... - odparłem wyrwany chwilowo z zamyśleń o rodzinie - Tak.. Jasne, ruszajmy - podniosłem się, Ana także zdążyła już wstać i teraz poruszała się w kierunku drzew.
- Nie w tą stronę! - zawołałem za nią. Zrobiła zaskoczoną minę, ale podbiegła do mnie.
- Zdawało mi się...
- Źle Ci się w takim razie zdawało - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu - Nie no...
Ruszyła bez słowa w drugą stronę.
- Co...?
Odczekałem jeszcze chwilę, aż wejdzie do lasu, ale zanim to zrobiła obejrzała się za mną.
- Po prostu, chciałem, żebyś na mnie poczekała - odparłem dumny z przechytrzenia dziewczyny i odszedłem w kierunku z którego przed chwilą wróciła - Idziesz?
Próbowała udawać nadąsaną, ale w końcu ruszyła za mną.
Anabell? Cierpię na brak weny ;-;
- Jeszcze raz zapytam - powtórzyłem troszeczkę głośniej - Czy na pewno wszystko w porządku? - Uniosłem brew do góry, widząc jej lekko zmieszaną minę.
- Tak, tak - odparła trochę śmielej wiedząc, że jeśli znowu się zająka nie dam jej spokoju. Tym razem wyglądała na przekonaną, dlatego szybko po prostu uwierzyłem, że mówiła prawdę.
Siedzieliśmy dobre parę minut w ciszy, a ja zastanawiałem się, o czym rozmyśla Anabell, która zdała się nie brać udziału w świecie realistycznym, pogrążona głęboko w myślach. W końcu poddałem się i po prostu zapytałem:
- Nad czym tak dumasz?
Podskoczyła lekko zupełnie nie spodziewając się zadanego pytania z mojej strony. Dopiero po chwili udało jej się odpowiedzieć, na zadane przeze mnie dość trudne pytanie.
- Zastanawiam się nad tym i owym - powiedziała wymijająco. Niestety nie uwierzyłem jej, ale postanowiłem nie ciągnąć dalej tego tematu, wiedząc, że będzie zakłopotana.
Haha, przejrzałem ją.
- Wracamy do akademii? - zapytała czym mnie zaskoczyła, ponieważ to nie ona zazwyczaj zaczynała temat. Ciekawe czemu? Pewnie lepiej rozmyśla jej się w pokoju pod kołdrą.
- Hmm... - odparłem wyrwany chwilowo z zamyśleń o rodzinie - Tak.. Jasne, ruszajmy - podniosłem się, Ana także zdążyła już wstać i teraz poruszała się w kierunku drzew.
- Nie w tą stronę! - zawołałem za nią. Zrobiła zaskoczoną minę, ale podbiegła do mnie.
- Zdawało mi się...
- Źle Ci się w takim razie zdawało - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu - Nie no...
Ruszyła bez słowa w drugą stronę.
- Co...?
Odczekałem jeszcze chwilę, aż wejdzie do lasu, ale zanim to zrobiła obejrzała się za mną.
- Po prostu, chciałem, żebyś na mnie poczekała - odparłem dumny z przechytrzenia dziewczyny i odszedłem w kierunku z którego przed chwilą wróciła - Idziesz?
Próbowała udawać nadąsaną, ale w końcu ruszyła za mną.
Anabell? Cierpię na brak weny ;-;
Eve Gaird !
Imię: Eve
Nazwisko: Gaird
Wiek: 20 lat
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: 15
Głos: Anila Mimani - E ta dish sa shume te dua
Rodzina:
Raven Graid - matka
Nicholas Graid - ojciec
Charakter: Miła dziewczyna, która każdemu wybaczy tysiąc razy? Trafiłeś pod zły adres. Eve jest... specyficznie nastawiona do nowo poznanych. Trzeba sobie napracować na jej zaufanie. Ale gdy to już komuś się uda, to będzie wierna do końca życia. Jest władcza, inteligentna i lubi dominować. Nie jest zbytnio zabawowa i nie lubi chodzić na jakiekolwiek uroczystości. Gdy się uśmiechnie, to zazwyczaj jest to uśmiech złośliwy. Jeżeli już jakimś cudem uda Ci się nakłonić ją do szczerego, to nie będzie on tak wielki jak u niektórych. Jaki zatem będzie? A taki, że kąciki jej warg delikatnie uniosą się. Musisz się do tego przyzwyczaić. Jeżeli chodzi o nowe przyjaźnie to wybiera swoich znajomych bardzo ostrożnie. Nowo poznanych traktuje chłodno i z dystansem. Jest świetną znawczynią terenów
Aparycja: Eve to dziewczyna posiadająca smukłą sylwetkę. Mierzy niecałe 170 cm wzrostu. Ma ciemnobrązowe włosy średniej długości oraz oczy koloru wzburzonego oceanu. Usta ma bladoróżowe, brwi ciemne i cienkie, a rzęsy gęste i czarne. Ma bladą karnację, niektórzy ją z tego powodu nazywają widmem, jednak ona nigdy się tym nie przejmowała i nie przyszło jej do głowy by iść do solarium czy się opalić. Rysy twarzy ma delikatne.
Ulubiony koń: Szafir
Własny koń: Brak.
Poziom jeździectwa: Kiedyś spadła z konia krytycznie sobie uszkadzając lewą nogę i bark. Od tamtego czasu nigdy nie dosiadła konia.
Partner: Brak
Historia: Urodziła się w Norwegii w malowniczym mieście Voss. Jej rodzicie mało interesowali się się swoją córką. Byli bardzo bogaci, kupowali Eve wszystko czego chciała chcąc się tylko pozbyć dziewczyny. W końcu, ku niewiedzy wszystkich, Eve postanowiła uciec. Zabrała swoje liczne oszczędności, spakowała walizkę i wsiadła w samolot. Przez kilka lat zatrzymała się u pewnej starszej babci, jednak zbytnio się jej nudziło. Postanowiła poszukać jakiegoś akademika czy czegoś. Wędrowała przez trzy miesiące, tylko w towarzystwie pewnej sowy. Dostała się tutaj.
Inne:
- Ma niesamowity głos
- Mówi biegle w czterech językach: angielskim; norweskim; łacińskim oraz bułgarskim
- Z zawodu jest architektem; dorabia sobie jako sokolnik.
- Uwielbia ptaki drapieżne.
Kontakt: Konikowo05/hw
Nazwisko: Gaird
Wiek: 20 lat
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: 15
Głos: Anila Mimani - E ta dish sa shume te dua
Rodzina:
Raven Graid - matka
Nicholas Graid - ojciec
Charakter: Miła dziewczyna, która każdemu wybaczy tysiąc razy? Trafiłeś pod zły adres. Eve jest... specyficznie nastawiona do nowo poznanych. Trzeba sobie napracować na jej zaufanie. Ale gdy to już komuś się uda, to będzie wierna do końca życia. Jest władcza, inteligentna i lubi dominować. Nie jest zbytnio zabawowa i nie lubi chodzić na jakiekolwiek uroczystości. Gdy się uśmiechnie, to zazwyczaj jest to uśmiech złośliwy. Jeżeli już jakimś cudem uda Ci się nakłonić ją do szczerego, to nie będzie on tak wielki jak u niektórych. Jaki zatem będzie? A taki, że kąciki jej warg delikatnie uniosą się. Musisz się do tego przyzwyczaić. Jeżeli chodzi o nowe przyjaźnie to wybiera swoich znajomych bardzo ostrożnie. Nowo poznanych traktuje chłodno i z dystansem. Jest świetną znawczynią terenów
Aparycja: Eve to dziewczyna posiadająca smukłą sylwetkę. Mierzy niecałe 170 cm wzrostu. Ma ciemnobrązowe włosy średniej długości oraz oczy koloru wzburzonego oceanu. Usta ma bladoróżowe, brwi ciemne i cienkie, a rzęsy gęste i czarne. Ma bladą karnację, niektórzy ją z tego powodu nazywają widmem, jednak ona nigdy się tym nie przejmowała i nie przyszło jej do głowy by iść do solarium czy się opalić. Rysy twarzy ma delikatne.
Ulubiony koń: Szafir
Własny koń: Brak.
Poziom jeździectwa: Kiedyś spadła z konia krytycznie sobie uszkadzając lewą nogę i bark. Od tamtego czasu nigdy nie dosiadła konia.
Partner: Brak
Historia: Urodziła się w Norwegii w malowniczym mieście Voss. Jej rodzicie mało interesowali się się swoją córką. Byli bardzo bogaci, kupowali Eve wszystko czego chciała chcąc się tylko pozbyć dziewczyny. W końcu, ku niewiedzy wszystkich, Eve postanowiła uciec. Zabrała swoje liczne oszczędności, spakowała walizkę i wsiadła w samolot. Przez kilka lat zatrzymała się u pewnej starszej babci, jednak zbytnio się jej nudziło. Postanowiła poszukać jakiegoś akademika czy czegoś. Wędrowała przez trzy miesiące, tylko w towarzystwie pewnej sowy. Dostała się tutaj.
Inne:
- Ma niesamowity głos
- Mówi biegle w czterech językach: angielskim; norweskim; łacińskim oraz bułgarskim
- Z zawodu jest architektem; dorabia sobie jako sokolnik.
- Uwielbia ptaki drapieżne.
Kontakt: Konikowo05/hw
poniedziałek, 30 stycznia 2017
Od Jade C.D Aleksandra
Zdecydowanie to nie był idealny moment, w którym to chciałabym ujrzeć przed sobą kota, w dodatku próbującego w niezwykle głośny sposób zaskarbić sobie naszą uwagę. Z początku starałam się go zignorować, udając, że kompletnie nie rusza mnie fakt, że jego śnieżnobiała osoba zasiadła tuż nieopodal nas. Potem jeszcze próbowałam go odgonić, cokolwiek miało to oznaczać, byleby zadowalało mnie to w skutkach. Nie udało się, bowiem kociak już po chwili jak gdyby nigdy nic leżał obok nas, w "subtelny" sposób sugerując, aby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Na miauczeniu się nie skończyło - uparcie wpatrywał się w nas, aby ułamek sekundy później zaatakować twarz Aleksandra, którego to miał w większym zasięgu swych łap, aniżeli mnie. W końcu nie wytrzymałam, kiedy w akompaniamencie otrzymałam śmiech ukochanego, którego najwidoczniej śmieszyła moja frustracja, z każdą minutą zresztą coraz bardziej rozsadzająca mnie od środka.
- Obiecuję, że zaraz po tym kocie nie zostanie nic, jak kilka zabawek i niezbyt dobra karma - fuknęłam w końcu, lekko odganiając puchatą kulkę w stronę misek, które wciąż i nadal stały napełnione w taki sposób, który zadowalałby nawet najbardziej wybredną istotę. Wyglądało na to, że zebrało mu się na zabawę, co oznaczało równocześnie, że nastał koniec naszych przyjemności, co nie ukrywam, niezbyt było mi na rękę.
- Ojj, daj spokój... Kiedyś się nauczy - stwierdził brunet, drapiąc kociaka po grzbiecie.
- Umh, dobra, już wam nie przeszkadzam - wymamrotałam, podnosząc się zarówno z torsu chłopaka, jak i z łóżka, na rzecz powolnego podreptania w kierunku szafy. Przekopując się pomiędzy swoimi rzeczami, w końcu dojrzałam na samym krańcu półki koc, którym szczelnie się opatuliłam. Wodząc jeszcze kilkanaście sekund po pokoju, aby ujrzeć w efekcie kolejny upragniony przeze mnie przedmiot, jakim był telefon, usadowiłam się na drugim końcu łózka, nie zwracając już nawet najmniejszej uwagi na kota, który to odnalazł aprobatę w postawie Aleksandra. W rzeczywistości, pomimo że dosyć dobrze wychodziło mi udawanie obruszonej na całą resztę świata, nie potrafiłam ukrywać faktu, że wciąż najzwyczajniej byłam cholernie szczęśliwa, wręcz w takim stopniu, że już praktycznie niczego mi nie brakowało. Cieszyłam się nawet z naszego małego, kociego dziecka, pomimo, że potrafiło solidnie grać na moich nerwach, podobnie do tego, jak udało mu się to chwilę wcześniej. Mimo to, nie potrafiłam znieść myśli, że nasze ukochane kociątko może wrócić we wcześniejsze miejsce, w którym to żyło na początku swego żywotu. Co prawda było ogromne prawdopodobieństwo, że jest zwyczajną przybłędą, co jednak wciąż nie zmieniało faktu, iż był chociażby mały procent szansy na to, że ktoś się odezwie, za pewne w najbardziej przez nas nieoczekiwanym momencie. I, choć w założeniu żadnego z nas miało się do niego nie przywiązywać, to wyglądało na to, że znalazł u każdego z nas miejsce dla siebie, stojące zresztą dla niego obszernym otworem. Wystarczyło te kilka dni, aby puchata kulka stała się częścią naszej codzienności, a każde z nas zastanawiało się tylko, gdzie postawić kubek z ukochanymi przez nas napojami, w taki sposób, aby kociątko nie mogło go strącić. Aby graniczyło to z cudem, bo stworzonko nie dość, że było sprytne, to w dodatku niesamowicie zwinne.
- Jade nooo... - mruknął do mojego ucha Aleksander, w sposób na tyle nagły, że wcześniej nie byłam w stanie zarejestrować momentu, w którym znalazł się tuż obok mnie. Jednym, sprawnym ruchem pozbawił mnie ukochanego kocyka, i nie zważając na jakiekolwiek protesty z mojej strony, popchnął mnie delikatnie tak, że teraz to ja leżałam na plecach. Właściwie, to mogłam mówić co chciałam, ale niezaprzeczalnym było, że stawianie oporu w stosunku do niego... No cóż, niezbyt mi to wychodziło. Robiłam to bardziej dla samego faktu, który nie wiedząc za bardzo po co, ale wcześniej sobie obrałam.
- Ja wciąż jestem silną i niezależną kobietą - prychnęłam pod nosem, widząc, jak brunet sądzi już, że za pewne dałam za wygraną
- Obiecuję, że zaraz po tym kocie nie zostanie nic, jak kilka zabawek i niezbyt dobra karma - fuknęłam w końcu, lekko odganiając puchatą kulkę w stronę misek, które wciąż i nadal stały napełnione w taki sposób, który zadowalałby nawet najbardziej wybredną istotę. Wyglądało na to, że zebrało mu się na zabawę, co oznaczało równocześnie, że nastał koniec naszych przyjemności, co nie ukrywam, niezbyt było mi na rękę.
- Ojj, daj spokój... Kiedyś się nauczy - stwierdził brunet, drapiąc kociaka po grzbiecie.
- Umh, dobra, już wam nie przeszkadzam - wymamrotałam, podnosząc się zarówno z torsu chłopaka, jak i z łóżka, na rzecz powolnego podreptania w kierunku szafy. Przekopując się pomiędzy swoimi rzeczami, w końcu dojrzałam na samym krańcu półki koc, którym szczelnie się opatuliłam. Wodząc jeszcze kilkanaście sekund po pokoju, aby ujrzeć w efekcie kolejny upragniony przeze mnie przedmiot, jakim był telefon, usadowiłam się na drugim końcu łózka, nie zwracając już nawet najmniejszej uwagi na kota, który to odnalazł aprobatę w postawie Aleksandra. W rzeczywistości, pomimo że dosyć dobrze wychodziło mi udawanie obruszonej na całą resztę świata, nie potrafiłam ukrywać faktu, że wciąż najzwyczajniej byłam cholernie szczęśliwa, wręcz w takim stopniu, że już praktycznie niczego mi nie brakowało. Cieszyłam się nawet z naszego małego, kociego dziecka, pomimo, że potrafiło solidnie grać na moich nerwach, podobnie do tego, jak udało mu się to chwilę wcześniej. Mimo to, nie potrafiłam znieść myśli, że nasze ukochane kociątko może wrócić we wcześniejsze miejsce, w którym to żyło na początku swego żywotu. Co prawda było ogromne prawdopodobieństwo, że jest zwyczajną przybłędą, co jednak wciąż nie zmieniało faktu, iż był chociażby mały procent szansy na to, że ktoś się odezwie, za pewne w najbardziej przez nas nieoczekiwanym momencie. I, choć w założeniu żadnego z nas miało się do niego nie przywiązywać, to wyglądało na to, że znalazł u każdego z nas miejsce dla siebie, stojące zresztą dla niego obszernym otworem. Wystarczyło te kilka dni, aby puchata kulka stała się częścią naszej codzienności, a każde z nas zastanawiało się tylko, gdzie postawić kubek z ukochanymi przez nas napojami, w taki sposób, aby kociątko nie mogło go strącić. Aby graniczyło to z cudem, bo stworzonko nie dość, że było sprytne, to w dodatku niesamowicie zwinne.
- Jade nooo... - mruknął do mojego ucha Aleksander, w sposób na tyle nagły, że wcześniej nie byłam w stanie zarejestrować momentu, w którym znalazł się tuż obok mnie. Jednym, sprawnym ruchem pozbawił mnie ukochanego kocyka, i nie zważając na jakiekolwiek protesty z mojej strony, popchnął mnie delikatnie tak, że teraz to ja leżałam na plecach. Właściwie, to mogłam mówić co chciałam, ale niezaprzeczalnym było, że stawianie oporu w stosunku do niego... No cóż, niezbyt mi to wychodziło. Robiłam to bardziej dla samego faktu, który nie wiedząc za bardzo po co, ale wcześniej sobie obrałam.
- Ja wciąż jestem silną i niezależną kobietą - prychnęłam pod nosem, widząc, jak brunet sądzi już, że za pewne dałam za wygraną
Od Aleksandra C.D Jade
Kolejny tydzień minął spokojnie. Udało nam się zadomowić w nowym pokoju.
Wszystkie przedmioty odnalazły swoje miejsca, a i my zdawaliśmy się
wreszcie je odnaleźć. Każdego ranka budziliśmy się razem, w dobrych
nastrojach jedliśmy śniadanie i wybieraliśmy się na zajęcia. Dalej były
jazdy, które zacząłem traktować jak szczerą przyjemność, szczególnie gdy
mogłem wtedy zwyczajnie przebywać z Jade. Uradowaną Jade, uwielbiającą
jazdę konną i obcowanie z jej ukochanymi kopytnymi. Ja także zacząłem
lubić konie, no przynajmniej niektóre, bo bywały sztuki, które pragnęły
niczego innego jak mnie zgładzić, wdeptać w ziemię i zatrzeć nawet
wspomnienie po mnie. Taki był Versace, do którego boksu nie mogłem się
nawet spokojnie zbliżyć, by nie musieć uważać, na jego zębiska. Mimo to
nie było to coś, co mogło w jakikolwiek sposób zburzyć moje szczęście.
Miejsce u nas znalazł także mały, biały kociak, który póki co nie posiadał imienia. Nie chcieliśmy się do niego nadmiernie przywiązywać, szczególnie, że istniało prawdopodobieństwo, że ktoś się po niego zgłosi. Nie było to jednak możliwe i nawet jeżeli kociak pozostawał „Kociakiem”, to nie szło go nie kochać. Z dnia na dzień coraz bardziej się do nas przyzwyczajał i otwierał. Okazało się, że uwielbia zabawy i pieszczoty, a o drapanie pod brodą domagał się nie raz nad wyraz głośno. Tak, głosisko to on miał solidne, jak na takie chuchro i potrafił się wyjątkowo głośno upominać nie tylko o pieszczoty, ale i o jedzenie, które pochłaniał w takich ilościach, że nie raz zdarzyło się, że jego brzuszek wyglądał tak, jakby połknął piłeczkę. Był też typowym psotnikiem i jego pierwszy, samotny pobyt w pokoju został okupiony tym, że stolik nosił ślady pazurów, a ja musiałem gimnastykować się i ściągać kociaka z karnisza, na który jakimś cudem wdrapał się po zasłonce. Zamykany był więc w łazience, w której wszystko, co mógł zniszczyć było w miarę możliwości pochowane. Miał tam kuwetę i miskę z jedzeniem i wodą, a także kilka wiszących zabawek, które uwielbiał boksować łapkami.
Leżeliśmy w łóżku. W tle leciał oczywiście jakiś film, jak z resztą co wieczór. Nie koniecznie zawsze go oglądaliśmy. Tak miało być i tym razem, bo poczułem dłoń Jade sunąca po moim torsie.
- Alesiątko… - wymruczała i skubnęła moje ucho.
- Hmmm...? – zwróciłem się w jej stronę i nie czekając na to, czy cokolwiek jeszcze mi odpowie wpiłem się w jej usta.
Wzmocniłem uścisk, przenosząc dłoń z jej talii na jej zgrabny, krągły pośladek.
Trzeba było przyznać, że moja ukochana blondyneczka miała tyłeczek z kategorii tych zjawiskowych. Nie mogłem się napatrzyć na jej kołyszące się biodra, a pieszczenie ich dłońmi sprawiało mi ogrom przyjemności. Jade z resztą zdawała się bardzo to lubić.
Nie minęła chwilka, a usiadła na mnie okrakiem z pełną premedytacją ocierając się o moje krocze tak, że aż syknąłem i momentalnie zaczęło mi się robić niewygodnie. Dziewczyna nachyliła się i pozwoliła się pocałować, choć chwilkę się ze mną droczyła.
Łączyłem swoje usta z jej z ogromną namiętnością. Moja dłonie błądziły po jej ciele, a i ona nie próżnowała. Moja koszulka jakoś wylądowała z boku łóżka i… w tym momencie rozległo się głośne miauczenie.
- Psik… jadłeś już… - Jade próbowała odgonić kociaka, który odezwał się znów i nie dał ignorować. – Idź, psik… - rzuciła ponownie, tym razem jednak puchata kulka wlazła na łóżko i usadowiła się tuż obok nas drąc mordkę i wlepiając w nas oczka.
<Jednak kociak nieco wchodzi w drogę XD >
Miejsce u nas znalazł także mały, biały kociak, który póki co nie posiadał imienia. Nie chcieliśmy się do niego nadmiernie przywiązywać, szczególnie, że istniało prawdopodobieństwo, że ktoś się po niego zgłosi. Nie było to jednak możliwe i nawet jeżeli kociak pozostawał „Kociakiem”, to nie szło go nie kochać. Z dnia na dzień coraz bardziej się do nas przyzwyczajał i otwierał. Okazało się, że uwielbia zabawy i pieszczoty, a o drapanie pod brodą domagał się nie raz nad wyraz głośno. Tak, głosisko to on miał solidne, jak na takie chuchro i potrafił się wyjątkowo głośno upominać nie tylko o pieszczoty, ale i o jedzenie, które pochłaniał w takich ilościach, że nie raz zdarzyło się, że jego brzuszek wyglądał tak, jakby połknął piłeczkę. Był też typowym psotnikiem i jego pierwszy, samotny pobyt w pokoju został okupiony tym, że stolik nosił ślady pazurów, a ja musiałem gimnastykować się i ściągać kociaka z karnisza, na który jakimś cudem wdrapał się po zasłonce. Zamykany był więc w łazience, w której wszystko, co mógł zniszczyć było w miarę możliwości pochowane. Miał tam kuwetę i miskę z jedzeniem i wodą, a także kilka wiszących zabawek, które uwielbiał boksować łapkami.
Leżeliśmy w łóżku. W tle leciał oczywiście jakiś film, jak z resztą co wieczór. Nie koniecznie zawsze go oglądaliśmy. Tak miało być i tym razem, bo poczułem dłoń Jade sunąca po moim torsie.
- Alesiątko… - wymruczała i skubnęła moje ucho.
- Hmmm...? – zwróciłem się w jej stronę i nie czekając na to, czy cokolwiek jeszcze mi odpowie wpiłem się w jej usta.
Wzmocniłem uścisk, przenosząc dłoń z jej talii na jej zgrabny, krągły pośladek.
Trzeba było przyznać, że moja ukochana blondyneczka miała tyłeczek z kategorii tych zjawiskowych. Nie mogłem się napatrzyć na jej kołyszące się biodra, a pieszczenie ich dłońmi sprawiało mi ogrom przyjemności. Jade z resztą zdawała się bardzo to lubić.
Nie minęła chwilka, a usiadła na mnie okrakiem z pełną premedytacją ocierając się o moje krocze tak, że aż syknąłem i momentalnie zaczęło mi się robić niewygodnie. Dziewczyna nachyliła się i pozwoliła się pocałować, choć chwilkę się ze mną droczyła.
Łączyłem swoje usta z jej z ogromną namiętnością. Moja dłonie błądziły po jej ciele, a i ona nie próżnowała. Moja koszulka jakoś wylądowała z boku łóżka i… w tym momencie rozległo się głośne miauczenie.
- Psik… jadłeś już… - Jade próbowała odgonić kociaka, który odezwał się znów i nie dał ignorować. – Idź, psik… - rzuciła ponownie, tym razem jednak puchata kulka wlazła na łóżko i usadowiła się tuż obok nas drąc mordkę i wlepiając w nas oczka.
<Jednak kociak nieco wchodzi w drogę XD >
Od Sashy C.D Will'a /+18/
Czy on mnie pocałował? Will widząc moje zdziwienie i znowu mnie pocałował tym razem bardziej .... Namiętnie czy nachalnie? Nie wiem jak to ująć? Wykorzystał to, chyba... A może nie chcę się przyznać, że mi to się podobało? Po kolacji zabrał mnie lasu,gdzie siedzieliśmy do północy... Will ....dość dziwnie się zachowywał. Poszliśmy do swojego pokoju..
Gryzłam się z myślami, kiedy Will włożył mi swoją dłoń pod bluzkę i zaczął pieścić moją lewą pierś..
- Ahh - jęknęłam
- Podoba ci się to myszko - wyszeptał mi do ucha, jednocześnie je podgryzając.
- Mmm, taak- pocałował mnie przewalając na łóżko.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cię pragnę - wyszeptał mi do ucha.
-Więc mi to pokaż, pokaż jak bardzo mnie pragniesz - wyszeptałam uśmiechając się do niego, troszeczkę rozbawiony przyciągnął mnie do siebie, znów całując mój podbródek, a potem szyje, oraz obojczyk, włożył rękę pod moją koszulę zwinnym ruchem ręki zdejmując ją, musnął wargami mój rozgrzany kark, by po chwili zejść jeszcze niżej, zatrzymał się na moich piersiach uśmiechając się pod nosem, uśmiechnął się tylko dla tego, iż wiedział co może czekać mnie - jego piękną kobietę, że pozwolę sobie to tak powiedzieć. Oblizał wargi wkładając rękę pod moje plecy, oczywiście bez większego wysiłku odpiął mój stanik, przełknął ślinę bawiąc się moją prawą piersią, jego lewa ręka natomiast wylądowała na łóżku, nie opodal mojej głowy, przecież musiał się jakoś opierać by utrzymać równowagę. Jęknęłam cicho, lewą ręką wplatając w jego włosy, moja prawa ręka wylądowała gdzieś na jego ramieniu, razem z paznokciami które powoli zaczęłam mu wbijać,ustami zaczął muskać delikatnie moje piersi, podgryzając przy tym i ssąc mój sutek, bawiąc się przy tym wręcz doskonale, chciałabym powiedzieć, że to mój chłopak....Jęknęłam jeszcze głośniej, wbijając jeszcze mocniej swoje pazurki w jego ciało, w sumie to nie bolało chłopaka wręcz przeciwnie bawiło go to, wywnioskowałam to z jego uśmiechu, jak nic nigdy wcześniej, po dłuższej męczarni prawej piersi postanowił zmienić strony, bawiąc się teraz moją drugą piersią, wszystko przedłużając dla własnej rozrywki, po dłuższej chwili, za pewne dłuższej niż można się spodziewać, zaczął obdarowywać pocałunkami resztę mojego ciała, zatrzymując się na płaskim cudnie pachnącym brzuchu, polizał moją słodką skórę, gdy poczułam jego język na swojej skórze uniosłam delikatnie swoje ciało, niecierpliwie czekając na więcej przyjemności, z jego strony. Chłopak był tym rozbawiony, zatrzymał usta na moim pępku, jego język odruchowo krążył wokół niego, drażniąc cały czas moją skórę. Oczywiście tak jak można było się spodziewać i on się spodziewał, byłam zniecierpliwiona, więc zaczęłam się poruszać pragnąc więcej doznań, zadowolony tym co zobaczył, od razu skierował się na wewnętrzną stronę moich ud. Kiedy poczułam jego usta na moich udach, jęknęłam cicho ściskając w dłoniach satynową pościel. Nie wiem jak długo się tak bawił, jednak gdy tylko chciał zdjąć ostatnią część mojej bielizny, przyciągnęłam go do siebie delikatnie całując, moje gorące ręce powędrowały na jego klatkę piersiową, schodząc dłońmi coraz niżej zatrzymując się na jego bokserkach...Czując moje ręce na jego ciele, oblizał wargi zachłannie całując moje usta,który był zapatrzony we mnie nawet nie wiem kiedy pozbawiłam go dolnej części jego ubrań. Posłałam mu uśmiech dość figlarny. Zabrałam się za jego ptaszka ... Wzięłam go w usta i wykonywałam ruchy w górę i dół. Will'owi sprawiało to przyjemność... Chłopak po kilku minutach mnie odsunął od siebie.
Patrzyłam w jego oczy,chcąc dać mu jasno do zrozumienia "Nie baw się już", w sumie to na prawdę nam wystarczyło tej wstępnej gry, zdjął ze mnie ostatnią część bielizny, cały czas delikatnie się uśmiechając, oczywiście nie mogąc się powstrzymać ześlizgnął się w dół, bawiąc się przez dłuższą chwilę moją kobiecością, jednak i on musiał się kiedyś znudzić, dla tego nie miał ochoty już tego przedłużać. Rozchylił trochę bardziej moje nogi, wkładając we mnie dwa palce, na co zareagowałam głośnym jękiem, zadowolony bawił się moją kobiecością zadając mi więcej rozkoszy, jednocześnie patrząc w moje oczy, ja sama po woli miałam już dość tej gry, mówiąc szczerze on też już po woli pragnął we mnie wejść. Mialam dość. Nabiłam się na sterczacego, ogromnego fiuta, zaskoczony Will jęknał. Na chwile spięłam mięśnie czując delikatny ból, po dłuższej chwili jednak ustał i rozluźniłam się, pozwalając mu zadziałać. Przy pierwszym poruszeniu się jego we mnie wygięłam się pojękując cicho, chłopak był już tak podniecony, przez co na prawdę nie mógł przestać, zadowolony zaczął poruszać się we mnie coraz szybciej, pamiętając oczywiście o tym iż to mój pierwszy raz, a ja nie chciał bym źle go zapamiętała, chcąc mu dać do zrozumienia, że mi to sprawia przyjemność zaczęłam pojękiwać coraz głośniej, i głośniej sama nie wiem ile czasu upłynęło, ale po woli odczuwałam zmęczenie. Nie miałam już sił na dalszą zabawę, chłopak chyba tak samo czuł się, gdyż pocałował mnie ostatni raz, dochodząc we mnie, oboje padliśmy zmęczeni na łóżku, ciężko oddychając przytuliłam się do niego czując jak zasypiam. Wtulona w niego zamknęłam na chwile oczy, nie chciałam spać, lecz zmęczenie i mnie dopadło.
< Na razie tyle Will ^^ Wpadka cię nie ominie xD Will??? >
Gryzłam się z myślami, kiedy Will włożył mi swoją dłoń pod bluzkę i zaczął pieścić moją lewą pierś..
- Ahh - jęknęłam
- Podoba ci się to myszko - wyszeptał mi do ucha, jednocześnie je podgryzając.
- Mmm, taak- pocałował mnie przewalając na łóżko.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cię pragnę - wyszeptał mi do ucha.
-Więc mi to pokaż, pokaż jak bardzo mnie pragniesz - wyszeptałam uśmiechając się do niego, troszeczkę rozbawiony przyciągnął mnie do siebie, znów całując mój podbródek, a potem szyje, oraz obojczyk, włożył rękę pod moją koszulę zwinnym ruchem ręki zdejmując ją, musnął wargami mój rozgrzany kark, by po chwili zejść jeszcze niżej, zatrzymał się na moich piersiach uśmiechając się pod nosem, uśmiechnął się tylko dla tego, iż wiedział co może czekać mnie - jego piękną kobietę, że pozwolę sobie to tak powiedzieć. Oblizał wargi wkładając rękę pod moje plecy, oczywiście bez większego wysiłku odpiął mój stanik, przełknął ślinę bawiąc się moją prawą piersią, jego lewa ręka natomiast wylądowała na łóżku, nie opodal mojej głowy, przecież musiał się jakoś opierać by utrzymać równowagę. Jęknęłam cicho, lewą ręką wplatając w jego włosy, moja prawa ręka wylądowała gdzieś na jego ramieniu, razem z paznokciami które powoli zaczęłam mu wbijać,ustami zaczął muskać delikatnie moje piersi, podgryzając przy tym i ssąc mój sutek, bawiąc się przy tym wręcz doskonale, chciałabym powiedzieć, że to mój chłopak....Jęknęłam jeszcze głośniej, wbijając jeszcze mocniej swoje pazurki w jego ciało, w sumie to nie bolało chłopaka wręcz przeciwnie bawiło go to, wywnioskowałam to z jego uśmiechu, jak nic nigdy wcześniej, po dłuższej męczarni prawej piersi postanowił zmienić strony, bawiąc się teraz moją drugą piersią, wszystko przedłużając dla własnej rozrywki, po dłuższej chwili, za pewne dłuższej niż można się spodziewać, zaczął obdarowywać pocałunkami resztę mojego ciała, zatrzymując się na płaskim cudnie pachnącym brzuchu, polizał moją słodką skórę, gdy poczułam jego język na swojej skórze uniosłam delikatnie swoje ciało, niecierpliwie czekając na więcej przyjemności, z jego strony. Chłopak był tym rozbawiony, zatrzymał usta na moim pępku, jego język odruchowo krążył wokół niego, drażniąc cały czas moją skórę. Oczywiście tak jak można było się spodziewać i on się spodziewał, byłam zniecierpliwiona, więc zaczęłam się poruszać pragnąc więcej doznań, zadowolony tym co zobaczył, od razu skierował się na wewnętrzną stronę moich ud. Kiedy poczułam jego usta na moich udach, jęknęłam cicho ściskając w dłoniach satynową pościel. Nie wiem jak długo się tak bawił, jednak gdy tylko chciał zdjąć ostatnią część mojej bielizny, przyciągnęłam go do siebie delikatnie całując, moje gorące ręce powędrowały na jego klatkę piersiową, schodząc dłońmi coraz niżej zatrzymując się na jego bokserkach...Czując moje ręce na jego ciele, oblizał wargi zachłannie całując moje usta,który był zapatrzony we mnie nawet nie wiem kiedy pozbawiłam go dolnej części jego ubrań. Posłałam mu uśmiech dość figlarny. Zabrałam się za jego ptaszka ... Wzięłam go w usta i wykonywałam ruchy w górę i dół. Will'owi sprawiało to przyjemność... Chłopak po kilku minutach mnie odsunął od siebie.
Patrzyłam w jego oczy,chcąc dać mu jasno do zrozumienia "Nie baw się już", w sumie to na prawdę nam wystarczyło tej wstępnej gry, zdjął ze mnie ostatnią część bielizny, cały czas delikatnie się uśmiechając, oczywiście nie mogąc się powstrzymać ześlizgnął się w dół, bawiąc się przez dłuższą chwilę moją kobiecością, jednak i on musiał się kiedyś znudzić, dla tego nie miał ochoty już tego przedłużać. Rozchylił trochę bardziej moje nogi, wkładając we mnie dwa palce, na co zareagowałam głośnym jękiem, zadowolony bawił się moją kobiecością zadając mi więcej rozkoszy, jednocześnie patrząc w moje oczy, ja sama po woli miałam już dość tej gry, mówiąc szczerze on też już po woli pragnął we mnie wejść. Mialam dość. Nabiłam się na sterczacego, ogromnego fiuta, zaskoczony Will jęknał. Na chwile spięłam mięśnie czując delikatny ból, po dłuższej chwili jednak ustał i rozluźniłam się, pozwalając mu zadziałać. Przy pierwszym poruszeniu się jego we mnie wygięłam się pojękując cicho, chłopak był już tak podniecony, przez co na prawdę nie mógł przestać, zadowolony zaczął poruszać się we mnie coraz szybciej, pamiętając oczywiście o tym iż to mój pierwszy raz, a ja nie chciał bym źle go zapamiętała, chcąc mu dać do zrozumienia, że mi to sprawia przyjemność zaczęłam pojękiwać coraz głośniej, i głośniej sama nie wiem ile czasu upłynęło, ale po woli odczuwałam zmęczenie. Nie miałam już sił na dalszą zabawę, chłopak chyba tak samo czuł się, gdyż pocałował mnie ostatni raz, dochodząc we mnie, oboje padliśmy zmęczeni na łóżku, ciężko oddychając przytuliłam się do niego czując jak zasypiam. Wtulona w niego zamknęłam na chwile oczy, nie chciałam spać, lecz zmęczenie i mnie dopadło.
< Na razie tyle Will ^^ Wpadka cię nie ominie xD Will??? >
niedziela, 29 stycznia 2017
Od Anabell C.D Cavana
Nadal się śmiałam z chłopaczyka i podeszłam do niego.
Pogłaskałam kucyka, a ten ruszył. Spojrzłam na chłopca i wróciłam do Cavana.
Chłopak na mnie dziwnie patrzył, a ja go złapałam za rękę i poszłam z nim na
polanę gdzie się pierwszy raz z nim spotkałam. Kiedy tam dotarliśmy usiadłam na
ziemi, a on po mnie. Wyjęłam kartkę i zaczęłąm rysować jego karykaturę. Po
jakieś godzinie skończyłam rysować, a chłopak leżał na trawie i miał zamknięte
oczy. Odłożyłam rysunek i spoglądałam na niego z góry. Był taki przystojny...
Anabell czekaj! Ogarnij się! Ale... W jednej chwili Cavan otworzył oczy i się
uśmiechnął, a ja strzeliłam lekki rumieniec i szybko odwróciłam głowę w inną
stronę. Boże co się ze mną dzieje!? Czy ja się zakochałam?
- Co się dzieje Anabell?
- N-nic...
- Na pewno?
- T-tak...
Nie wiem czemu, lecz jego ręka dotykała moich włosów i
czułam jego ciepły oddech. Moje serce szybko biło, a ja nie mogłam tego
zatrzymać. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Kiedyś byłam zamkniętą w sobie
dziewczyną, a teraz? Jestem wesołą i miłą dla chłopaka dziewczyną.
<Cavan? T^T moja wena teraz na nartach jeździ....>
Od Jade C.D Aleksandra
Ciekawość wzięła wtedy zdecydowanie górę. Zdawało się nie robić na mnie wrażenia to, że siedzę na końskim grzbiecie, a konkretniej grzbiecie Versace'a, co jeszcze całkiem niedawno byłoby czymś, co w zupełności by mi wystarczało. Nadszedł czas zmian, uregulowania wartości, którymi pragnęłam kierować się w swoim życiu. Wystarczyło jedynie, że Aleksander pojawił się w zasięgu pola mego widzenia, a czynności, które wcześniej uznawane przeze mnie były jako święte, zdawały się być tym, co mogło poczekać.
Właściwie, to tak też było. Szybko, sprawnie, bez żadnego ociągania skierowałam kroki mojego kopytnego towarzysza na udeptaną ścieżkę, która biegła wzdłuż białego ogrodzenia Akademii. Dając mu w pewnym sensie dowolność, diametralnie wydłużając łączący nas kontakt poprzez wydłużenie, jeśli nie prawie całkowite puszczenie wodzy, uparcie zastanawiałam się, z czym brunet mógł wrócił, i co mogło być tą niespodzianką. Im dłużej nad tym myślałam, tym coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że nie mam odnośnie tego żadnego pomysłu. Nie wiedziałam, co mogło być tym, na co tak uparcie musiałam poczekać, ani tym bardziej tym, co miało odgrywać rolę potencjalnej niespodzianki. Zastanawiające było to, że postanowił ujawnianie tego pozostawić na czas późniejszy, zamiast otwarcie powiedzieć, z czym wraca... Pozostawało mieć nadzieję, że będzie to coś, co raczej pozytywnie mnie zaskoczy, bowiem kompletnie nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Było tyle różnych opcji, choć jedne eliminowały drugie, to każda z nich była na tyle prawdopodobna, aby przyszło mi do głowy to, aby kiedykolwiek brać je pod uwagę.
Gdy tylko poczułam, że ta niepewność rozsadzi mnie dosłownie od środka, zawróciłam konia w stronę stajni, ciesząc się jedynie, że nie zdążył on ponieść mnie nazbyt daleko. Z racji, że do jego boksu nie mieliśmy bardzo daleko, już po chwili najspokojniej w świecie stał w nim, bacznie obserwując, jako buszuję przy nieopodal stojącej skrzyni. Była to jedyna skrzypiąca rzecz, której nigdy, dosłownie nigdy się nie bał - była to pewnego rodzaju skrzynia skarbów, bowiem od środka wypełniona była najróżniejszymi rzeczami, które tylko mogły uszczęśliwić w odpowiedni sposób koński żołądek. Przerzucając na brzeg stertę owoców i warzyw, w końcu dogrzebałam się do marchewek - czegoś, za co Versace skłonny był stać na tyle grzecznie, do momentu, w którym nie zapragnął kolejnego brudnopomarańczowego warzywa. Tym razem również było dosyć podobnie - nie mógł się napatrzeć na wiadro, do którego z hukiem upadło kilka smakołyków, wcześniej dogłębnie przeze mnie przejrzanych, by mieć pewność, że w stuprocentach zdatne są przez niego do spożycia. Przyglądając się, jak sprawia, że ponownie w niebieskim naczyniu dojrzeć można dno, prawie zapomniałam o celu, który wcześniej sobie obrałam. Zamierzałam iść jak najszybciej do pokoju, mając nadzieję, że nikt po drodze nie będzie mnie zaczepiał jakoś specjalnie długo, a już na pewno nie tak, aby ukradło to z mojego dnia kilka, cennych chwil. Owszem, nie miałam nic przeciwko co do rozmowy z większością zamieszkujących Akademię osób, ale zdecydowanie bardziej wolałam oszczędzać swych słów na rozmowę z Aleksandrem, którego znowu jak najszybciej, w ekspresowym wręcz tempie chciałam zobaczyć. Klepiąc więc po raz ostatni wałacha po łopatce przez kraty jego boksu, w myślach już widziałam dobrze znany mi korytarz, który chwilę później przyszło mi przemierzać. Zresztą, złapałam się na tym, że stałam pod drzwiami jeszcze niedawno zamieszkiwanego przeze mnie pokoju, odruchowo już szukając kluczy, które znając życie pałętałyby się po jednej z kieszeni. Szybko otrząsnęłam się jednak, przypominając sobie, że jeszcze kilka godzin wcześniej wprowadziła się stamtąd, na rzecz mieszkania z brunetem.
Wciąż nie mogłam jakby uwierzyć w to, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jeszcze całkiem niedawno zastanawiałabym się, czy mogę nazywać się mianem jego dobrej znajomej, podczas gdy wszystko wskazywało na to, że stopień naszej zażyłości wskoczył jakby na wyższy poziom. Bez większego zawahania podjęliśmy decyzję o dzieleniu jednego pokoju, jednej codzienności, co jak podejrzewam, przy innej osobie przyszłoby mi zdecydowanie ciężej. Tu wszystko było od początku jasne, że nie ma niczego innego, co sprawiłoby mi podobną radość, że mogłam być przy chłopaka częściej, niż udawało nam się to wcześniej. A mimo to, moja dłoń zadrżała lekko w momencie, kiedy to sięgnęłam po klamkę, aby chwilę później przekroczyć próg pokoju. Byłam nieco zdziwiona, że pomimo otwartych drzwi nie ma nikogo w środku, a co więcej dookoła panuje względna cisza, przerywana jedynie przez głos, który o dziwo był dla mnie dziwnie znajomy. Po chwili dumania błyskotliwe mogłam stwierdzić, że Aleksander jest w łazience, a zasłyszany przeze mnie głos nie należał do nikogo innego, jak do niego. Ledwie zdążyłam spojrzeć na stojące z boku torby, a już musiałam przenieść wzrok na drzwi, w których stał chłopak, trzymając na rękach coś, co za pewne było rozwiązaniom całej tej dręczącej mnie, nierozwikłanej do tamtego momentu zagwostki. Trzymał on bowiem kota, lekko jeszcze wilgotnego i wyraźnie przestraszonego sytuacją, w której się znalazł. Gwałtowne ruchy kociaka tłumaczyłyby fakt istnienia zadrapań, które licznie w ilości zdobiły większą część odkrytych rąk Aleksandra, co na sam widok wzdrygnęło mnie lekko, bowiem nie przypominałam sobie sytuacji, w której zadrapania po kocich pazurach kojarzyłabym w sposób przyjemny, bo raczej do rzeczy przyjemnych to to nie należało.
- Czyj to kociak? - Odezwałam się w końcu, przerzucając wzrok a to z białego stworzenia, a to z bruneta, by ostatecznie utkwić wzrok w całokształtcie ich osób, wciąż niezbyt rozumiejąc fakt istnienia malucha w naszym otoczeniu.
- Przynajmniej chwilowo jest tak jakby... Nasz, albo raczej do momentu, w którym ktoś po niego się zgłosi - Chwyciwszy ledwo co kota w miarę wygodnie, już musiał oglądać się za jego malutkim, białym stworzeniem, które to ni stąd, ni z owąd, poczuło silną potrzebę zaskoczenie z jego objęć. Kompletnie nie przejmując się tym, że po drodze ma takie przeszkody, jak chociażby nasze buty, torby, i siatki z zakupami, przemknął tuż pod stołem, utrudniając sprawę na tyle, że nijak szło go wyjąć. Stwierdziwszy, że nic dobrego to nie przyniesie, skończyliśmy rozglądać się za kotem, przyjmując się bardziej brakiem miseczek albo czegokolwiek, do czego można byłoby nasypać mu trochę karmy i nieco świętej wody. W końcu znajdując coś, co mogłoby nadawać się do pełnienia tak odpowiedzialnej roli, mogliśmy usiąść już spokojnie, wcześniej wypełniając naczynia nieco ponad połowę, mając nadzieję, że to w jakikolwiek sposób zachęci uciekiniera do wyjścia na światło dzienne.
- Właściwie, to pewnie zrobiłabym tak samo - uśmiechnęłam się lekko, zaraz po tym, jak chłopak streścił mi nieco to, w jaki sposób skończyło się tak, że biała kulka siedziała pod naszym stołem, nie mając najmniejszego zamiaru, aby w najbliższym czasie spod niego wyjść. Co prawda nigdy nie pałałam jakąś szczególną miłością do tych zwierząt, ale tolerowałam je na tyle, że śmiałam twierdzić, że nawet całkiem je lubię. Byłam nawet w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że nie miałam nic przeciwko, aby kociątko zostało z nami jak najdłużej, zakładając, że wcześniejszy właściciel nie zgłosiłby się do Aleksandra z zamiarem zabrania go z powrotem do siebie. Jeśli tylko nie wchodzilibyśmy sobie zbyt często w drogę, gotowa byłabym polubić i to małe stworzonko, mimo to, że niezbyt podobał mi się fakt, że mój ukochany znowu potrzebuje drobnych opatrunków, tym razem przez kocie pazurki, które pozostawiły głównie na jego rękach drobne ślady.
Właściwie, to tak też było. Szybko, sprawnie, bez żadnego ociągania skierowałam kroki mojego kopytnego towarzysza na udeptaną ścieżkę, która biegła wzdłuż białego ogrodzenia Akademii. Dając mu w pewnym sensie dowolność, diametralnie wydłużając łączący nas kontakt poprzez wydłużenie, jeśli nie prawie całkowite puszczenie wodzy, uparcie zastanawiałam się, z czym brunet mógł wrócił, i co mogło być tą niespodzianką. Im dłużej nad tym myślałam, tym coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że nie mam odnośnie tego żadnego pomysłu. Nie wiedziałam, co mogło być tym, na co tak uparcie musiałam poczekać, ani tym bardziej tym, co miało odgrywać rolę potencjalnej niespodzianki. Zastanawiające było to, że postanowił ujawnianie tego pozostawić na czas późniejszy, zamiast otwarcie powiedzieć, z czym wraca... Pozostawało mieć nadzieję, że będzie to coś, co raczej pozytywnie mnie zaskoczy, bowiem kompletnie nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Było tyle różnych opcji, choć jedne eliminowały drugie, to każda z nich była na tyle prawdopodobna, aby przyszło mi do głowy to, aby kiedykolwiek brać je pod uwagę.
Gdy tylko poczułam, że ta niepewność rozsadzi mnie dosłownie od środka, zawróciłam konia w stronę stajni, ciesząc się jedynie, że nie zdążył on ponieść mnie nazbyt daleko. Z racji, że do jego boksu nie mieliśmy bardzo daleko, już po chwili najspokojniej w świecie stał w nim, bacznie obserwując, jako buszuję przy nieopodal stojącej skrzyni. Była to jedyna skrzypiąca rzecz, której nigdy, dosłownie nigdy się nie bał - była to pewnego rodzaju skrzynia skarbów, bowiem od środka wypełniona była najróżniejszymi rzeczami, które tylko mogły uszczęśliwić w odpowiedni sposób koński żołądek. Przerzucając na brzeg stertę owoców i warzyw, w końcu dogrzebałam się do marchewek - czegoś, za co Versace skłonny był stać na tyle grzecznie, do momentu, w którym nie zapragnął kolejnego brudnopomarańczowego warzywa. Tym razem również było dosyć podobnie - nie mógł się napatrzeć na wiadro, do którego z hukiem upadło kilka smakołyków, wcześniej dogłębnie przeze mnie przejrzanych, by mieć pewność, że w stuprocentach zdatne są przez niego do spożycia. Przyglądając się, jak sprawia, że ponownie w niebieskim naczyniu dojrzeć można dno, prawie zapomniałam o celu, który wcześniej sobie obrałam. Zamierzałam iść jak najszybciej do pokoju, mając nadzieję, że nikt po drodze nie będzie mnie zaczepiał jakoś specjalnie długo, a już na pewno nie tak, aby ukradło to z mojego dnia kilka, cennych chwil. Owszem, nie miałam nic przeciwko co do rozmowy z większością zamieszkujących Akademię osób, ale zdecydowanie bardziej wolałam oszczędzać swych słów na rozmowę z Aleksandrem, którego znowu jak najszybciej, w ekspresowym wręcz tempie chciałam zobaczyć. Klepiąc więc po raz ostatni wałacha po łopatce przez kraty jego boksu, w myślach już widziałam dobrze znany mi korytarz, który chwilę później przyszło mi przemierzać. Zresztą, złapałam się na tym, że stałam pod drzwiami jeszcze niedawno zamieszkiwanego przeze mnie pokoju, odruchowo już szukając kluczy, które znając życie pałętałyby się po jednej z kieszeni. Szybko otrząsnęłam się jednak, przypominając sobie, że jeszcze kilka godzin wcześniej wprowadziła się stamtąd, na rzecz mieszkania z brunetem.
Wciąż nie mogłam jakby uwierzyć w to, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jeszcze całkiem niedawno zastanawiałabym się, czy mogę nazywać się mianem jego dobrej znajomej, podczas gdy wszystko wskazywało na to, że stopień naszej zażyłości wskoczył jakby na wyższy poziom. Bez większego zawahania podjęliśmy decyzję o dzieleniu jednego pokoju, jednej codzienności, co jak podejrzewam, przy innej osobie przyszłoby mi zdecydowanie ciężej. Tu wszystko było od początku jasne, że nie ma niczego innego, co sprawiłoby mi podobną radość, że mogłam być przy chłopaka częściej, niż udawało nam się to wcześniej. A mimo to, moja dłoń zadrżała lekko w momencie, kiedy to sięgnęłam po klamkę, aby chwilę później przekroczyć próg pokoju. Byłam nieco zdziwiona, że pomimo otwartych drzwi nie ma nikogo w środku, a co więcej dookoła panuje względna cisza, przerywana jedynie przez głos, który o dziwo był dla mnie dziwnie znajomy. Po chwili dumania błyskotliwe mogłam stwierdzić, że Aleksander jest w łazience, a zasłyszany przeze mnie głos nie należał do nikogo innego, jak do niego. Ledwie zdążyłam spojrzeć na stojące z boku torby, a już musiałam przenieść wzrok na drzwi, w których stał chłopak, trzymając na rękach coś, co za pewne było rozwiązaniom całej tej dręczącej mnie, nierozwikłanej do tamtego momentu zagwostki. Trzymał on bowiem kota, lekko jeszcze wilgotnego i wyraźnie przestraszonego sytuacją, w której się znalazł. Gwałtowne ruchy kociaka tłumaczyłyby fakt istnienia zadrapań, które licznie w ilości zdobiły większą część odkrytych rąk Aleksandra, co na sam widok wzdrygnęło mnie lekko, bowiem nie przypominałam sobie sytuacji, w której zadrapania po kocich pazurach kojarzyłabym w sposób przyjemny, bo raczej do rzeczy przyjemnych to to nie należało.
- Czyj to kociak? - Odezwałam się w końcu, przerzucając wzrok a to z białego stworzenia, a to z bruneta, by ostatecznie utkwić wzrok w całokształtcie ich osób, wciąż niezbyt rozumiejąc fakt istnienia malucha w naszym otoczeniu.
- Przynajmniej chwilowo jest tak jakby... Nasz, albo raczej do momentu, w którym ktoś po niego się zgłosi - Chwyciwszy ledwo co kota w miarę wygodnie, już musiał oglądać się za jego malutkim, białym stworzeniem, które to ni stąd, ni z owąd, poczuło silną potrzebę zaskoczenie z jego objęć. Kompletnie nie przejmując się tym, że po drodze ma takie przeszkody, jak chociażby nasze buty, torby, i siatki z zakupami, przemknął tuż pod stołem, utrudniając sprawę na tyle, że nijak szło go wyjąć. Stwierdziwszy, że nic dobrego to nie przyniesie, skończyliśmy rozglądać się za kotem, przyjmując się bardziej brakiem miseczek albo czegokolwiek, do czego można byłoby nasypać mu trochę karmy i nieco świętej wody. W końcu znajdując coś, co mogłoby nadawać się do pełnienia tak odpowiedzialnej roli, mogliśmy usiąść już spokojnie, wcześniej wypełniając naczynia nieco ponad połowę, mając nadzieję, że to w jakikolwiek sposób zachęci uciekiniera do wyjścia na światło dzienne.
- Właściwie, to pewnie zrobiłabym tak samo - uśmiechnęłam się lekko, zaraz po tym, jak chłopak streścił mi nieco to, w jaki sposób skończyło się tak, że biała kulka siedziała pod naszym stołem, nie mając najmniejszego zamiaru, aby w najbliższym czasie spod niego wyjść. Co prawda nigdy nie pałałam jakąś szczególną miłością do tych zwierząt, ale tolerowałam je na tyle, że śmiałam twierdzić, że nawet całkiem je lubię. Byłam nawet w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że nie miałam nic przeciwko, aby kociątko zostało z nami jak najdłużej, zakładając, że wcześniejszy właściciel nie zgłosiłby się do Aleksandra z zamiarem zabrania go z powrotem do siebie. Jeśli tylko nie wchodzilibyśmy sobie zbyt często w drogę, gotowa byłabym polubić i to małe stworzonko, mimo to, że niezbyt podobał mi się fakt, że mój ukochany znowu potrzebuje drobnych opatrunków, tym razem przez kocie pazurki, które pozostawiły głównie na jego rękach drobne ślady.
Od Jonathana C.D Irmy
Cały dzień biegałem z miejsca na miejsce. Ledwo miałem czas na jedzenie. To musiałem pomóc komuś osiodłać konia, to miałem pomóc nowej osobie w noszeniu walizek do pokoju, to znów miałem jazdę. Tyle się działo, że po śniadaniu nie miałem czasu porozmawiać z Irmą. Wieczorem nie wróciła do pokoju. Nie martwiłem się tym jednak, gdyż widziałem ją w boksie Alkatrasa pół godziny temu. Pewnie niedługo wróci. Byłem bardzo zmęczony dniem dzisiejszym, więc postanowiłem się położyć, mimo tego, że nie było tak późno. Jednak nie mogłem się za długo nacieszyć snem. Nawet dobrze wyszło, bo cały czas dręczyły mnie jakieś krzyki. W zasięgu mojego wzroku były jakieś czarne istoty biegnące do pokrytej mchem, częściowo zawalonej chaty. Z budynku zaczęły wypływać strumienie krwi, które zmieniły się później w całą rzekę. Usłyszałem jakieś przeraźliwe krzyki. Tyle wystarczyło abym się obudził.
~~~~~
W pokoju panowała dziwna ciemność. Spojrzałem na zegarek. Była 21.00. Wiem, że w nocy powinno być ciemno, ale do pokoju sączyły się strugi dawnego przez latarnie światła. Oprócz dziwnej ciemności męczyło mnie też uczucie, że coś jest nie tak. Pobiegłem do stajni. W boksie Alkatrasa nie było Irmy. Przecież nie mogła rozpłynąć się w powietrzu. Mógłbym kogoś powiadomić, ale na policję zbyt wcześnie, a kadra mogłaby się zdenerwować, że budzę ją w nocy. Wróciłem do pokoju. Wziąłem latarkę i przebrałem się. Do plecaka spakowałem też apteczkę. Mogła by się do czegoś przydać. Bałem się. Szczególnie o Irmę. Nie mogła tak przecież zniknąć. Myśl, że to pewnie ci sami ludzie, którzy byli u Irmy blisko trzy tygodnie temu. Całość wiązała się trochę z moim snem. Postanowiłem poszukać tej chaty, którą wyśniłem.
~~~~~~~
Gdy zbliżała się dziewiąta kolejnego dnia wreszcie stanąłem przed miejscem do którego zmierzałem. Byłem bardzo zmęczony, ale nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek. Postanowiłem sprawdzić czy dobrze trafiłem. Jeśli znalazłem się we właściwym miejscu musiałem powiadomić policję. Sam raczej nic nie zadziałam w konfrontacji z, jak myślę uzbrojonymi porywaczami.
<Irma? Dobrze trafiłem?>
~~~~~
W pokoju panowała dziwna ciemność. Spojrzałem na zegarek. Była 21.00. Wiem, że w nocy powinno być ciemno, ale do pokoju sączyły się strugi dawnego przez latarnie światła. Oprócz dziwnej ciemności męczyło mnie też uczucie, że coś jest nie tak. Pobiegłem do stajni. W boksie Alkatrasa nie było Irmy. Przecież nie mogła rozpłynąć się w powietrzu. Mógłbym kogoś powiadomić, ale na policję zbyt wcześnie, a kadra mogłaby się zdenerwować, że budzę ją w nocy. Wróciłem do pokoju. Wziąłem latarkę i przebrałem się. Do plecaka spakowałem też apteczkę. Mogła by się do czegoś przydać. Bałem się. Szczególnie o Irmę. Nie mogła tak przecież zniknąć. Myśl, że to pewnie ci sami ludzie, którzy byli u Irmy blisko trzy tygodnie temu. Całość wiązała się trochę z moim snem. Postanowiłem poszukać tej chaty, którą wyśniłem.
~~~~~~~
Gdy zbliżała się dziewiąta kolejnego dnia wreszcie stanąłem przed miejscem do którego zmierzałem. Byłem bardzo zmęczony, ale nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek. Postanowiłem sprawdzić czy dobrze trafiłem. Jeśli znalazłem się we właściwym miejscu musiałem powiadomić policję. Sam raczej nic nie zadziałam w konfrontacji z, jak myślę uzbrojonymi porywaczami.
<Irma? Dobrze trafiłem?>
sobota, 28 stycznia 2017
Od Will'a C.D. Sashy
Ucieszyłem się, gdy Ren wrócił do Akademii. Wtuliłem się w jego szyję a on symbolicznie chrapnął. Gdy zauważyłem odchodzącą Sashę, szybkim krokiem ruszyłem ze nią. Złapałem ją za rękę oraz przyciągnąłem do siebie.
-Nawet nie wiesz jak Ci dziękuję...-wyszeptałem jakbym zaraz miał stracić życie.
Dziewczyna nie sprzeciwiała się, gdy wtuliłem się w nią niczym zbity szczeniak. Po pewnej chwili dziewczyna odepchnęła mnie a na moich policzkach pojawił się rumieniec zawstydzenia.
-Will... Ja...-bąknęła.
Chwilę pomyślałem i podumałem w chmurach. Odpowiedziałem bąknięciem.
-Ja... Widzę, że kochasz swojego psa...-dokończyła nie pewnie.
Czułem, że chciała powiedzieć coś więcej... Jednak nie wiedziałem co... Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się lekko. W tym momencie mój pies uszczypnął mnie w łydkę.
-Już idę... Pa Sasho...-bąknąłem i puściłem dotychczas trzymaną przeze mnie kurczowo rękę dziewczyny. Ruszyłem do pokoju,gdzie ku mojemu zdziwieniu siedziała siostra.
-Esmero?- zapytałem radośnie.
Gadałem z siostrą z 2 godziny, a i tak moja siostrzyczka nie wszystko mi powiedziała.
*****dzień później *****
Obudziłem się około 5 rano. Ze zdumieniem spojrzałem na śpiącego obok mnie nietoperza, który najzwyczajniej w świecie wleciał przez otwarte okno. Obudził mnie najpewniej jego ohydny, rybi oddech. Nie pozostało mi nic jak zanieść go do Sashy, która na pewno go zbada. Ubrałem się w sweter, który uwielbiam i jeansy. Nasypałem jedzenia do miski Rena i poczekałem aż zje. Założyłem mu obrożę i przypiąłem smycz. Z podziwem patrzyłem na to jak szaleje przed drzwiami. Taniec ogona, inaczej.
~Dobrze, mam nadzieję, że już nie śpi...~pomyślałem
Miałem tylko nadzieję, że jej nie obudzę. Po tych jakże długich rozmyślaniach, przerwało mi krótkie "cześć", które wydobyło się z ust Sashy. Gdy zauważyła nietoperza pod moim ramieniem, od razu, bez gadania, zabrała go do kliniki ojca. Przez drogę nawet nie gadaliśmy...
-Ha ha! Miałem nadzieję, że kiedyś zobaczę tego chłoptasia, z którego dumny jest Schrase. Witaj w naszej klinice!- wykrzyknął na mój widok.
Było to bardzo miłe, jednak coś mi w nim nie grało. Nie wnikałem już w to, bo obok mnie usiadła Sasha. Dopiero wtedy zdobyłem się na marne "witaj Ko...". I znowu nie odzywaliśmy się do siebie, nie dlatego, że się pokłóciliśmy, lecz dlatego, że nie za bardzo wiedzieliśmy o czym rozmawiać, więc siedzieliśmy w ciszy.
-Gdzie... znalazłeś nietoperza...?- zapytała szybko Sasha, wbijając wzrok w podłogę.
-Spał... Obok mnie.- powiedziałem delikatnie unosząc kąciki ust to góry.
Dziewczyna westchnęła i bąknęła.
-Głodna jestem...
Jej oznajmienie uchyliło drzwi nadziei, że jednak dzisiaj coś zjem. Myśląc chwilę odpowiedziałem jej.
-Wiesz... Po tym jak twój ojciec skończy z nietoperkiem to możemy pójść do restauracji.- zaproponowałem.
Dziewczyna chwilę myśląc wypaliła.
-Jasne...!
-To za chwilę, zarezerwuję miejsce za godzinę, okej?- zapytałem sięgając po komórkę.
Od razu wykręciłem numer najbliższej restauracji, w której często jadam.
*-*Dzieńdoberek, proszę o rezerwacje jednego stolika. Na którą godzinę?*-*powiedziałem i od razu otrzymałem odpowiedź pozytywną.
Rozłączyłem się i oznajmiłem Sashy.
-Na 16.
-Dobra, może pojedźmy do Akademii? Bo do 16 mamy 7 godzin...- powiedziała szybko.
Propozycja była nie do odrzucenia. Szybko pokiwałem głową i ruszyliśmy do Akademii. W drodze słuchaliśmy piosenek itd. Wróciliśmy do stołówki i zjedliśmy coś. Następnie razem poszliśmy na zajęcia... z Panem Gilbertem Blyhe. Nie mogłem się jednak na tym skupić, bowiem obok mnie siedziała Sasha, z tymi swoimi odurzającymi perfumami. Wdychałem je jak narkotyk, który wypełniał mnie co chwila z jeszcze większą mocą. Mimo tego, że Pan Gilbert opowiadał dość ciekawe rzeczy, ja myślałem nad słowami piosenki, która mnie zainspirowała. Nie była moja, lecz trochę poprawiałem jej słowa. Robiłem trochę notatek, przerywając swoje bazgranie. Po chwili poczułem czyjąś dłoń na swojej. Była to ciepła dłoń Sashy.
-Will... Czemu nie notujesz?- zapytał Pan Blythe.- Podobno interesujesz się historią siodła angielskiego... -dodał.
Jego oschły głos wybudził mnie całkowicie, z dotychczasowego bazgrania.
-J-ja??- zapytałem zdezorientowany.
Szybko zamknąłem zeszyt, w którym widniały słowa piosenki. Jednak kilka luźnych kartek wyleciało z zeszytu, a sam zeszyt, dziwnym trafem wylądował na podłodze sali. Kilka karteluszek poleciało pod biurko Tapeciary, czyli panny Bridget Smith. Cichutko schyliła się po moje kartki, a gdy zobaczyła je, wybuchnęła tanim śmiechem. Podała mi kartki, na których widniała postać w pastelowych włosach. Domyślacie się kto to?
-To... Ja...- powiedziała Sasha, odbierając kartki.
Delikatnie się zarumieniłem, dobrze, że dzwonek właśnie zadzwonił, zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z klasy.
~Głupi, głupi, głupi!~ krzyczałem w myślach.
Nawet nie zauważyłem, że jest już 15! Pognałem do pokoju. Odłożyłem torbę i ubrałem bluzę. Nalałem świeżej wody Renowi i wyszedłem. Sasha czekała na mnie w holu. Aż mnie zatkało!
-P-pięknie wy-yglądasz...!- wybąkałem.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła chichotać. W tej chwili nie wiedziałem z czego się śmieje, ale po chwili zrozumiałem, że za mną "coś" stoi i merda ogonem. Po chwili dosłyszałem pełne wyrzutu "hau!".
-Renesaans.- zaśmiałem się szczerze i pochwyciłem uciekiniera za obrożę.
Zaprowadziłem go do pokoju i tym razem zamknąłem drzwi.
-Jedźmy...- powiedziałem podchodząc do niej.
Ruszyliśmy do mojego auta, którym mieliśmy pojechać do restauracji. Przez całą drogę słuchaliśmy piosenek, więc nie było miejsca na rozmowy. Dojechaliśmy na 15.50. Weszliśmy do budynku i odnaleźliśmy stolik. Usiedliśmy i zamówiliśmy coś. Po 20 minutach kelner przyniósł nam zamówione dania. Siedziałem obok Sashy, co ułatwiało mi obserwowanie jej. Ona zamówiła spaghetti a ja zupę. Po tym jak skończyłem zupę, spojrzałem na nią. Nad górną wargą widniała mała plamka z sosu.
-Masz tu coś...- szepnąłem ocierając tą małą plamkę. Nie wiem co mnie do tego zmusiło, ale przybliżyłem się do niej i musnąłem jej usta swoimi.
<Sashulkuu?? :D>
-Nawet nie wiesz jak Ci dziękuję...-wyszeptałem jakbym zaraz miał stracić życie.
Dziewczyna nie sprzeciwiała się, gdy wtuliłem się w nią niczym zbity szczeniak. Po pewnej chwili dziewczyna odepchnęła mnie a na moich policzkach pojawił się rumieniec zawstydzenia.
-Will... Ja...-bąknęła.
Chwilę pomyślałem i podumałem w chmurach. Odpowiedziałem bąknięciem.
-Ja... Widzę, że kochasz swojego psa...-dokończyła nie pewnie.
Czułem, że chciała powiedzieć coś więcej... Jednak nie wiedziałem co... Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się lekko. W tym momencie mój pies uszczypnął mnie w łydkę.
-Już idę... Pa Sasho...-bąknąłem i puściłem dotychczas trzymaną przeze mnie kurczowo rękę dziewczyny. Ruszyłem do pokoju,gdzie ku mojemu zdziwieniu siedziała siostra.
-Esmero?- zapytałem radośnie.
Gadałem z siostrą z 2 godziny, a i tak moja siostrzyczka nie wszystko mi powiedziała.
*****dzień później *****
Obudziłem się około 5 rano. Ze zdumieniem spojrzałem na śpiącego obok mnie nietoperza, który najzwyczajniej w świecie wleciał przez otwarte okno. Obudził mnie najpewniej jego ohydny, rybi oddech. Nie pozostało mi nic jak zanieść go do Sashy, która na pewno go zbada. Ubrałem się w sweter, który uwielbiam i jeansy. Nasypałem jedzenia do miski Rena i poczekałem aż zje. Założyłem mu obrożę i przypiąłem smycz. Z podziwem patrzyłem na to jak szaleje przed drzwiami. Taniec ogona, inaczej.
~Dobrze, mam nadzieję, że już nie śpi...~pomyślałem
Miałem tylko nadzieję, że jej nie obudzę. Po tych jakże długich rozmyślaniach, przerwało mi krótkie "cześć", które wydobyło się z ust Sashy. Gdy zauważyła nietoperza pod moim ramieniem, od razu, bez gadania, zabrała go do kliniki ojca. Przez drogę nawet nie gadaliśmy...
-Ha ha! Miałem nadzieję, że kiedyś zobaczę tego chłoptasia, z którego dumny jest Schrase. Witaj w naszej klinice!- wykrzyknął na mój widok.
Było to bardzo miłe, jednak coś mi w nim nie grało. Nie wnikałem już w to, bo obok mnie usiadła Sasha. Dopiero wtedy zdobyłem się na marne "witaj Ko...". I znowu nie odzywaliśmy się do siebie, nie dlatego, że się pokłóciliśmy, lecz dlatego, że nie za bardzo wiedzieliśmy o czym rozmawiać, więc siedzieliśmy w ciszy.
-Gdzie... znalazłeś nietoperza...?- zapytała szybko Sasha, wbijając wzrok w podłogę.
-Spał... Obok mnie.- powiedziałem delikatnie unosząc kąciki ust to góry.
Dziewczyna westchnęła i bąknęła.
-Głodna jestem...
Jej oznajmienie uchyliło drzwi nadziei, że jednak dzisiaj coś zjem. Myśląc chwilę odpowiedziałem jej.
-Wiesz... Po tym jak twój ojciec skończy z nietoperkiem to możemy pójść do restauracji.- zaproponowałem.
Dziewczyna chwilę myśląc wypaliła.
-Jasne...!
-To za chwilę, zarezerwuję miejsce za godzinę, okej?- zapytałem sięgając po komórkę.
Od razu wykręciłem numer najbliższej restauracji, w której często jadam.
*-*Dzieńdoberek, proszę o rezerwacje jednego stolika. Na którą godzinę?*-*powiedziałem i od razu otrzymałem odpowiedź pozytywną.
Rozłączyłem się i oznajmiłem Sashy.
-Na 16.
-Dobra, może pojedźmy do Akademii? Bo do 16 mamy 7 godzin...- powiedziała szybko.
Propozycja była nie do odrzucenia. Szybko pokiwałem głową i ruszyliśmy do Akademii. W drodze słuchaliśmy piosenek itd. Wróciliśmy do stołówki i zjedliśmy coś. Następnie razem poszliśmy na zajęcia... z Panem Gilbertem Blyhe. Nie mogłem się jednak na tym skupić, bowiem obok mnie siedziała Sasha, z tymi swoimi odurzającymi perfumami. Wdychałem je jak narkotyk, który wypełniał mnie co chwila z jeszcze większą mocą. Mimo tego, że Pan Gilbert opowiadał dość ciekawe rzeczy, ja myślałem nad słowami piosenki, która mnie zainspirowała. Nie była moja, lecz trochę poprawiałem jej słowa. Robiłem trochę notatek, przerywając swoje bazgranie. Po chwili poczułem czyjąś dłoń na swojej. Była to ciepła dłoń Sashy.
-Will... Czemu nie notujesz?- zapytał Pan Blythe.- Podobno interesujesz się historią siodła angielskiego... -dodał.
Jego oschły głos wybudził mnie całkowicie, z dotychczasowego bazgrania.
-J-ja??- zapytałem zdezorientowany.
Szybko zamknąłem zeszyt, w którym widniały słowa piosenki. Jednak kilka luźnych kartek wyleciało z zeszytu, a sam zeszyt, dziwnym trafem wylądował na podłodze sali. Kilka karteluszek poleciało pod biurko Tapeciary, czyli panny Bridget Smith. Cichutko schyliła się po moje kartki, a gdy zobaczyła je, wybuchnęła tanim śmiechem. Podała mi kartki, na których widniała postać w pastelowych włosach. Domyślacie się kto to?
-To... Ja...- powiedziała Sasha, odbierając kartki.
Delikatnie się zarumieniłem, dobrze, że dzwonek właśnie zadzwonił, zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z klasy.
~Głupi, głupi, głupi!~ krzyczałem w myślach.
Nawet nie zauważyłem, że jest już 15! Pognałem do pokoju. Odłożyłem torbę i ubrałem bluzę. Nalałem świeżej wody Renowi i wyszedłem. Sasha czekała na mnie w holu. Aż mnie zatkało!
-P-pięknie wy-yglądasz...!- wybąkałem.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła chichotać. W tej chwili nie wiedziałem z czego się śmieje, ale po chwili zrozumiałem, że za mną "coś" stoi i merda ogonem. Po chwili dosłyszałem pełne wyrzutu "hau!".
-Renesaans.- zaśmiałem się szczerze i pochwyciłem uciekiniera za obrożę.
Zaprowadziłem go do pokoju i tym razem zamknąłem drzwi.
-Jedźmy...- powiedziałem podchodząc do niej.
Ruszyliśmy do mojego auta, którym mieliśmy pojechać do restauracji. Przez całą drogę słuchaliśmy piosenek, więc nie było miejsca na rozmowy. Dojechaliśmy na 15.50. Weszliśmy do budynku i odnaleźliśmy stolik. Usiedliśmy i zamówiliśmy coś. Po 20 minutach kelner przyniósł nam zamówione dania. Siedziałem obok Sashy, co ułatwiało mi obserwowanie jej. Ona zamówiła spaghetti a ja zupę. Po tym jak skończyłem zupę, spojrzałem na nią. Nad górną wargą widniała mała plamka z sosu.
-Masz tu coś...- szepnąłem ocierając tą małą plamkę. Nie wiem co mnie do tego zmusiło, ale przybliżyłem się do niej i musnąłem jej usta swoimi.
<Sashulkuu?? :D>
piątek, 27 stycznia 2017
Od Irmy C.D Jonathan'a
-Jak mnie tak będziesz rozpieszczał, to będziesz skazany na to, że codziennie będziesz mi musiał przynosić takie śniadanko! - zaśmiałam się i przeciągając jednocześnie.
- Jakoś to zniosę - również się zaśmiał i zaczęliśmy jeść pyszne tosty, popijając je herbatą.
**
Minęły dwa tygodnie. Rana na moim ramieniu się już zagoiła, więc zaczynałam powoli w miarę funkcjonować, jednak ciężko było mi jeździć nawet konno! Nieczynna przez tak długi czas ręką była słaba, co mnie frustrowało. Dzisiejsze lekcje jazdy konnej mnie wyjątkowo drażniły, niż cieszyły, wiec w końcu na ostatnie zajęcia z jady nie poszłam, bo miałam tego serdecznie dość!
Poszłam odprowadzić Alkatrasa do jego boksu i zaczęłam się nim zajmować. Jonathan gdzieś od samego rana biegał i nawet go nie widziałam na jazdach, bo na dodatek był w innej grupie niż ja... Wyczyściłam konia i dokładnie go oporządziłam. Dałam mu jeszcze smakołyki i tak przesiedziałam aż do nocy przy jego boksie. Potrzebowałam samotności i chwili wytchnienia. Stałam przy drzwiach boksu Alkatrasa i delikatnie go głaskałam po łbie. Była już noc, wiec powinnam niedługo wracać, choć mi się nie chciało. Westchnęłam na to z niechęcią, lecz w końcu się zebrałam i wyszłam ze stajni. Wszystkie latarnie były ku mojemu zdziwieniu zgaszone! Było upiornie ciemno... Przestraszyłam się, bo wiedziałam ze to moi oprawcy! Gdy chciałam pobiec z powrotem do stajni, nagle zostałam złapana od tyłu i zakryto mi twarz jakąś ścierką, która była czymś nasączona. Po trzech głębokich i spanikowanych wdechach, przez szarpanie się i próbę wyrwania się, straciłam przytomność... Uśpili mnie jakimiś lekami.
**
Obudziłam się w jakimś ciasnym miejscu. Ręce miałam związane za plecami. Próbowałam poruszyć nogami, ale okazało się że tez były związane! Nie mogłam krzyczeć i prosić pomocy, bo miałam knebel w ustach. Poczułam że się poruszamy, bo co chwilę latałam w tą i z powrotem. Zrozumiałam że jestem w bagażniku porywaczy... Zaczęłam się rozpaczliwe szarpać i wić jak wąż żeby się uwolnić, lecz więzy były za silne. W końcu się poddałam spanikowana i przerażona do granic możliwości. Płakałam i z oczu leciały mi łzy ze strachu. Bałam się że zaraz mnie zabiją, albo zrobią coś jeszcze gorszego... Znowu się szarpnęłam i jęknęłam uderzając nogami rozpaczliwie o bagażnik. Z nerwów zaczynałam się dusić, co pogarszało sytuację w ciasnym i ciemnym bagażniku. Nie wiem ile czasu mięło, odkąd straciłam przytomność i się tu ocknęłam! Tak się szarpałam, że poraniłam sobie ręce do krwi, robiąc sobie bolesne rany... Ponownie się poddałam, nie mając już siły walczyć oraz przez potworny ból nadgarstków.
Zastanawiałam się czy ktokolwiek dostrzegł moje znikniecie... Moje myśli powędrowały do siostry i ukochanego chłopaka. Czy widziałam Jonathana ostatni raz?! Czy to moje ostatnie wspomnienia?! Co oni ze mną strasznego zrobią...? Pytałam siebie w myślach i płakałam przerażona, trzęsąc się ze strachu.
Znowu się szarpnęłam, lecz ból w poranionych nadgarstkach szybko mnie powstrzymał. Jonathan... Błagam znajdź mnie! Uratuj mnie... powtarzałam rozpaczliwie w myślach, łudząc się o jakąkolwiek pomoc.
< Jonathan? znajdziesz ją? xdd >
- Jakoś to zniosę - również się zaśmiał i zaczęliśmy jeść pyszne tosty, popijając je herbatą.
**
Minęły dwa tygodnie. Rana na moim ramieniu się już zagoiła, więc zaczynałam powoli w miarę funkcjonować, jednak ciężko było mi jeździć nawet konno! Nieczynna przez tak długi czas ręką była słaba, co mnie frustrowało. Dzisiejsze lekcje jazdy konnej mnie wyjątkowo drażniły, niż cieszyły, wiec w końcu na ostatnie zajęcia z jady nie poszłam, bo miałam tego serdecznie dość!
Poszłam odprowadzić Alkatrasa do jego boksu i zaczęłam się nim zajmować. Jonathan gdzieś od samego rana biegał i nawet go nie widziałam na jazdach, bo na dodatek był w innej grupie niż ja... Wyczyściłam konia i dokładnie go oporządziłam. Dałam mu jeszcze smakołyki i tak przesiedziałam aż do nocy przy jego boksie. Potrzebowałam samotności i chwili wytchnienia. Stałam przy drzwiach boksu Alkatrasa i delikatnie go głaskałam po łbie. Była już noc, wiec powinnam niedługo wracać, choć mi się nie chciało. Westchnęłam na to z niechęcią, lecz w końcu się zebrałam i wyszłam ze stajni. Wszystkie latarnie były ku mojemu zdziwieniu zgaszone! Było upiornie ciemno... Przestraszyłam się, bo wiedziałam ze to moi oprawcy! Gdy chciałam pobiec z powrotem do stajni, nagle zostałam złapana od tyłu i zakryto mi twarz jakąś ścierką, która była czymś nasączona. Po trzech głębokich i spanikowanych wdechach, przez szarpanie się i próbę wyrwania się, straciłam przytomność... Uśpili mnie jakimiś lekami.
**
Obudziłam się w jakimś ciasnym miejscu. Ręce miałam związane za plecami. Próbowałam poruszyć nogami, ale okazało się że tez były związane! Nie mogłam krzyczeć i prosić pomocy, bo miałam knebel w ustach. Poczułam że się poruszamy, bo co chwilę latałam w tą i z powrotem. Zrozumiałam że jestem w bagażniku porywaczy... Zaczęłam się rozpaczliwe szarpać i wić jak wąż żeby się uwolnić, lecz więzy były za silne. W końcu się poddałam spanikowana i przerażona do granic możliwości. Płakałam i z oczu leciały mi łzy ze strachu. Bałam się że zaraz mnie zabiją, albo zrobią coś jeszcze gorszego... Znowu się szarpnęłam i jęknęłam uderzając nogami rozpaczliwie o bagażnik. Z nerwów zaczynałam się dusić, co pogarszało sytuację w ciasnym i ciemnym bagażniku. Nie wiem ile czasu mięło, odkąd straciłam przytomność i się tu ocknęłam! Tak się szarpałam, że poraniłam sobie ręce do krwi, robiąc sobie bolesne rany... Ponownie się poddałam, nie mając już siły walczyć oraz przez potworny ból nadgarstków.
Zastanawiałam się czy ktokolwiek dostrzegł moje znikniecie... Moje myśli powędrowały do siostry i ukochanego chłopaka. Czy widziałam Jonathana ostatni raz?! Czy to moje ostatnie wspomnienia?! Co oni ze mną strasznego zrobią...? Pytałam siebie w myślach i płakałam przerażona, trzęsąc się ze strachu.
Znowu się szarpnęłam, lecz ból w poranionych nadgarstkach szybko mnie powstrzymał. Jonathan... Błagam znajdź mnie! Uratuj mnie... powtarzałam rozpaczliwie w myślach, łudząc się o jakąkolwiek pomoc.
< Jonathan? znajdziesz ją? xdd >
czwartek, 26 stycznia 2017
Od Miyuki C.D Aline
Odprowadziłem Aline do jej pokoju. Następnie udałam się do
swojego lokum. Dużo czasu minęło mi na rozpakowywaniu się i innych mało
istotnych rzeczach. Dopiero hałas na korytarzu wywołany przez ludzi idących na
jazdę uświadomił mi, że zmarnotrawiłam całą godzinę. Postanowiłam wyjechać w
teren. Szybko się ubrałam, ale i tak gdy stałam u wrót stajni większość
skończyła już czyścić konie. Pobiegłam do Wogattiego. Raz dwa złapałam za
szczotki i zaczęłam czyścić ogiera. Szczerze mówiąc zajęło mi to trochę czasu
bo sierść miał tak brudną, że można by pomyśleć że wytarzał się w własnym
łajnie. Z kopyt brud odrywał się płatami. Szczęście Wogatti ma w miarę ciemną
sierść. Gdyby był siwkiem chyba w życiu bym go nie doczyściła. Osiodłałam konia
i wyruszyłam do lasu. Ciszę mącił jedynie szmer strumyka i świergot ptaków.
Nagle usłyszałam krzyk. Zatrzymałam Wogattiego. Wytężyłam słuch. Zmysł ten
miałam świetnie rozwinięty, więc nie trudno było mi usłyszeć galopującego
konia. Zwróciłam konia w stronę z której dochodził odgłos. Przyłożyłam łydkę, a
Wogatti ruszył z kopyta. Jechaliśmy galopem póki moim oczom nie ukazał się...
POPIOŁEK Z ALINE NA GRZBIECIE!!! Zamurowało mnie. Koń pasł się spokojnie, ale
miałam wrażenie, że dziewczyna zaraz zemdleje.
-Nic ci nie jest?-spytałam z troską w głosie.
-Chyba nie- odparła niepewnie Aline.
-Pojedź obok mnie. I tak miałam wracać do
akademii-skłamałam, ale cóż... dziewczyna nie wyglądała jakby znała drogę
powrotną.-Co się stało, że tu wylądowałaś?
-Nie wiem... Ni stąd, ni zowąd Popiołek ruszył galopem i
zawiózł mnie w las-tłumaczyła
<Aline?>
Od Jonathan'a C.D Irmy
- Nad czym tak myślisz? - spytałem widząc zamyślenie
malujące się na twarzy dziewczyny.
- O tym jak się poznaliśmy i jakie szczęście mnie spotkało,
że mam Ciebie, oraz jak mnie uratowałeś - powiedziała Irma i pocałowała mnie -
Kocham Cię... - szepnęła jeszcze.
-Ja ciebie też-odparłem i złożyłem na jej ustach namiętny
pocałunek.
Spojrzałem na Irmę. Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu
mogłem ją stracić. Powróciłem myślami do początków naszej znajomości. Nadal
pamiętałem dobrze noc w którą się poznaliśmy. Było to podczas pokazu
fajerwerków. Przypomniałem sobie też noc, kiedy to zaprosiłem Irmę, aby
nocowała ze mną po namiotem. Niestety powróciłem pamięcią do tych gorszych
momentów: przejażdżki na której znaleźliśmy źrebaka zaplątanego w sidła, kolki
Alkatrasa i wszystkich chwil związanych z tymi ludźmi, którzy chcą zrobić coś
Irmie.
-Nikomu cię nie oddam-przytuliłem mocno Irmę.
Wyszedłem z pokoju i udałem się do kuchni. Wróciłem z
kubkami parującej herbaty oraz kanapkami i tostami. Postawiłem je na szafce
nocnej obok łóżka Irmy.
-Podano do stołu- uśmiechnąłem się.
Wziąłem jeden z kubków i usiadłwszy na łóżku zacząłem powoli
pić herbatę.
<Irma? Brak weny>
Od Holiday C.D Amarissy
Powstrzymałam jej paplaninę ruchem ręki, co nie było łatwe, bo dziewczyna nie chciała przestać.Gadała, gadała i gadała. Dopiero po paru minutach udało mi się dojść do słowa.
- Spokojnie, jest trochę czasu. Mogę Cię oprowadzić, jeśli będziesz chciała. Tu jest dużo ciekawych miejsc. Wszystkie obejrzymy, obiecuję - westchnęłam - A tak w ogóle to jestem Holiday. Holiday Clarks.
Amarissa zdawała się być wniebowzięta moimi słowami.
- Nie wiem jak Ci dziękować - pisnęła i zaczęła opowiadać dalej, coraz więcej i więcej, o koniach, jakie widziała, kiedy przechodziła, o tym jak jej się podobał wystrój akademii. Trzeba przyznać, że odpłynęłam, kiedy zaczęła opowiadać o innych rzeczach.
Dziewczyna nie działała mi na nerwy, miała swój charakter, po prostu nie byłam w stanie wyłapać niektórych słów z jej słowotoku. Wyrzucała z siebie słowa, jedno po drugim i nie przejmowała się niczym.
Myślę, że jedynie wybuch bomby atomowej, przerwałby jej paplaninę. W końcu kiedy zaczęła opowiadać o koniu, w którym się dosłownie zakochała, nie dałam rady i po prostu ziewnęłam.
- Przepraszam - dziewczyna lekko spuściła wzrok, z zażenowaniem - Nie chciałam Cię zanudzać.
- Mało dzisiaj spałam - odparłam nie do końca z prawdą. Kłamstwem to nie było, ponieważ co jak co, ale spałam dzisiaj tylko pięć godzin. Przez większość nocy, leżałam i płakałam, kiedy zginął mój ulubiony bohater książkowy - Nic się nie stało.
Uspokoiła się trochę na te słowa, a kiedy spytałam się jej dokąd chcę iść na początek, nawet nie myśląc, odpowiedziała:
- Do stajni.
Amarissa zdawała się być wniebowzięta moimi słowami.
- Nie wiem jak Ci dziękować - pisnęła i zaczęła opowiadać dalej, coraz więcej i więcej, o koniach, jakie widziała, kiedy przechodziła, o tym jak jej się podobał wystrój akademii. Trzeba przyznać, że odpłynęłam, kiedy zaczęła opowiadać o innych rzeczach.
Dziewczyna nie działała mi na nerwy, miała swój charakter, po prostu nie byłam w stanie wyłapać niektórych słów z jej słowotoku. Wyrzucała z siebie słowa, jedno po drugim i nie przejmowała się niczym.
Myślę, że jedynie wybuch bomby atomowej, przerwałby jej paplaninę. W końcu kiedy zaczęła opowiadać o koniu, w którym się dosłownie zakochała, nie dałam rady i po prostu ziewnęłam.
- Przepraszam - dziewczyna lekko spuściła wzrok, z zażenowaniem - Nie chciałam Cię zanudzać.
- Mało dzisiaj spałam - odparłam nie do końca z prawdą. Kłamstwem to nie było, ponieważ co jak co, ale spałam dzisiaj tylko pięć godzin. Przez większość nocy, leżałam i płakałam, kiedy zginął mój ulubiony bohater książkowy - Nic się nie stało.
Uspokoiła się trochę na te słowa, a kiedy spytałam się jej dokąd chcę iść na początek, nawet nie myśląc, odpowiedziała:
- Do stajni.
~*~
Uprzejmie stwierdzam, że zwiedzanie stajni z tak zachwyconą osobą, nie jest łatwym zajęciem.
Przez chwilę nawet myślałam, że dziewczyna zemdleje z zachwytu na miejscu, ale na szczęście tak się nie wydarzyło.
Kiedy w końcu opuściłyśmy stajnię, odetchnęłam z ulgą.
- Jaki koń podobał Ci się najbardziej? - zapytałam.
I to był błąd.
Amarissa zaczęła opowiadać, nie dając mi ani na chwilę dojść do słowa.
Amarissa? Nie za dobrze się dziś spisałam :/
środa, 25 stycznia 2017
Od Aleksandra C.D Jade
Pożegnanie z Jade, nawet na tę chwilę, nie było dla mnie
łatwe. Nie lubiłem tego robić. Wolałbym, aby jechała z nami. Wiedziałem jednak
jaki posiada stosunek do wszystkiego na czterech kołach. W końcu nie raz mówiła
o samochodach jako o blaszanych trumnach lub zabójczych konserwach. Szczerze
zastanawiałem się czy to nie jakaś forma lęku przed zamkniętymi, ciasnymi
pomieszczeniami, ale nie zauważyłem, aby miała kłopot z czymkolwiek innym.
Cokolwiek jednak to było nie lubiłem kiedy się bała. Chciałbym być przy niej,
chronić ją przed wszystkim i na zawsze.
- Od kiedy to ty kręcisz z Jade, co? – pytanie Rocky wyrwało
mnie z zamyślenia.
- Oficjalnie czy ogólnie? – spytałem, bo musiałem przyznać,
że blondynka od początku mi się zwyczajnie podobała. Wrażenie to pogłębiało się
jeszcze za każdym razem gdy poznawałem ją nieco lepiej. Każdy detal składający
się na jej czarująca osobę był dodatkową cegiełką w obrazie tego, co zacząłem
szczerze kochać.
- Aleks, ty bestio! – zaśmiała się dziewczyna. – Ale dobrze.
Fajnie, że sobie kogoś znalazłeś. Jesteś milutki to i dziewczyny do ciebie
lgną.
- Nie koniecznie… - skwitowałem.
Szczerze mówiąc nigdy nie miałem u dziewczyn jakiegoś
szczególnego powodzenia. Może inaczej. Niektórym się podobałem, w końcu
zdecydowanie wyróżniałem się z tłumu, a wielu dziewczynom to wystarczało. Był
jednak jeden mankament. Byłem według nich zwyczajnie nudny. Nigdy nie
przepadałam za spędami towarzyskimi. Nie koniecznie dobrze czułem się pośród
osób, których nie poznałem wcześniej chociaż na tyle, żeby wyrobić sobie
pierwsze, pobieżne wrażenie. Nie potrafiłem się także przy takich nieznajomych
całkowicie rozluźnić. Byłem zwyczajnie czujny, ostrożny i nie lubiłem
wylewności, która nie posiadała żadnych podstaw. Nie dla mnie były radosne
powitania z ludźmi, których pierwszy raz na oczy widziałem, a którzy byli
znajomymi mojego znajomego, nikim więcej. Co prawda byłem, jak to ujęła
nastolatka, milutki, co czyniło ze mnie idealnego znajomego, wręcz przyjaciela,
który zawsze pomoże, doradzi i wysłucha. Nie miałem nic przeciwko temu. To, że
inni byli w stanie obdarzyć mnie zaufaniem było dla mnie naprawdę bardzo ważne.
- Przesadzasz – oznajmiła głośno i zabrała się za
majstrowanie przy radiu. – Zobaczymy czy coś tu przybyło od ostatniego razu…
- Nie przybyło… Nie mam więcej płyt.
- Bywasz w mieście, kup coś nowego. Nie nudzi ci się
słuchanie w kółko tego samego? – zdziwiła się.
- Jakoś mi to nie prze3szkadza…
- No to niech tym razem będzie to twoje ukochane rzępolenie.
Przynajmniej jakiś bit w tle sobie leci – oznajmiła i włożyła do radia płytę
jednej z moich ulubionych skrzypaczek.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – zaszczebiotała Rocky i
niemal na szyje mi się rzuciła. – Wiszę ci przysługę, więc jak będziesz coś
potrzebował to wal śmiało! – krzyknęła i pobiegła w stronę czekającego na nią
chłopaka.
- Nie ma za co – stwierdziłem choć już nie mogła tego raczej
słyszeć.
Ruszyłem do niedużego sklepiku. Stwierdziłem, że jeżeli już
tu jestem to nie wypada nie wejść i nie uzupełnić nieco zapasów o herbatę i coś
słodkiego, co moglibyśmy z Jade przekąsić przy filmie. Kupiłem też jabłka, żeby
moja ukochana miała czym dokarmiać swoich pupili.
Spakowałem wszystko na tyle biedzeni i już miałem wsiadać na
fotel kierowcy, kiedy moich uszy dobiegło ciche, aczkolwiek żałosne miałczenie…
a raczej mający naśladować miałczenie pisk. Schyliłem się. Tuż za kołem kuliło
się małe białe kocie, a przynajmniej wnioskowałem, że było białe, choć nie było
to łatwe, bo zmierzwione futerko było strasznie brudne. Kociak patrzył na mnie
wielkimi żółtymi oczętami drżąc przy tym silnie.
- Hej maluszku… - wyszeptałem i postukałem w ziemię kilka
razy. Maluch zainteresował się moimi palcami śmigającymi po asfalcie i odgłosem
stukania. Strach częściowo zastąpił instynkt każący mu gonić za czymś, co się
ruszało i być może nadawało się do jedzenia, a tego zdecydowanie było potrzeba
maluchowi. Kotek zaczął się do mnie zbliżać, a ja mogłem wykorzystać okazje i
złapać go.
- No już, już… - starałem się go uspokoić kiedy zasyczał i
miauknął żałośnie.
Maluch był wychudzony i w nie najlepszym stanie. Wyglądał na
bezpańskiego.
Trzymając drżące kocie na rękach wszedłem do sklepu.
- Przepraszam bardzo. Nie wie pani może czy to czyjś kociak?
Nie szukał go ktoś może? – spytałem, pokazując kuląca się istotkę.
- Nie… Nikt nie pytał, a ten maluch… wydaje mi się, że już
jakiś czas się tu błąkał.
Spojrzałem na wystraszoną, kocią mordkę i podjąłem decyzję.
Kupiłem kocią karmę i szampon, niestety dla psów, bo innego nie mieli, za to
przynajmniej przeciwpchelny. Zostawiłem tez swój numer telefonu, na wypadek
gdyby ktoś się po kociątko jednak zgłosił. Kociak, owinięty w moją bluzkę,
wylądował na siedzeniu obok, co niezbyt mu się początkowo podobało, ale
wystarczyło, że dostał nieco kiełbasy, a od razu się uspokoił. Z pełnym brzuchem
było mu widocznie lepiej, bo wtulił się w moje ubranie i zwinął w kłębek.
Ledwie zaparkowałem, a kociak przebudził się. Znów zawinąłem
go w koszulkę i wziąłem w ramiona, żeby nigdzie nie uciekła.
- A coś ty taki nagi, co? – spytała Jade, podjeżdżając bliżej
na Versace.
- Bo mam małą… niespodziankę – stwierdziłem. Póki co
postanowiłem trzymać dystans. Pupil mojej ukochanej dostawał białej gorączki
gdy mnie widział. Nie miałem pojęcia co aż tak mu we mnie nie pasowało, ale
gdyby nie blondynka i to, że mocno trzymała wodze najchętniej wbiegłby we mnie,
tratując na miejscu.
- No dobrze… To chwileczkę poczekaj. Zrobię rundkę,
odprowadzę go i pokażesz mi co tam masz – stwierdziła.
- Będę w pokoju – zawołałem jeszcze.
Wziąłem zakupy i ruszyłem do budynku z wiercącym się
maluchem pod pachą. Kociak okazywał swoje niezadowolenie burczeniem i pełnymi
pretensji miaukami. Zakupy odłożyłem na bok, a kociaka zabrałem w pierwszej
chwili do łazienki, żeby choć nieco go umyć, bo trzeba było przyznać, że
pachniał niezbyt ładnie. Woda oczywiście podziałała jak największa tortura i
zanim zdołałem porządnie kociaka zmoczyć i rozsmarować szampon miałem już
piękną siateczkę ze śladów po pazurkach ostrych, jak wygięte w haczyki szpilki.
Nie dałem jednak za wygraną i w końcu drżący, zdyszany kociak wylądował w
ręczniku. Zmoknięty wyglądał na jeszcze bardziej wychudzonego, ale był
przynajmniej czyściutki.
<Jade? Pospiesz się, kochanie moje, i zobacz nasze
maleństwo ^,^>
wtorek, 24 stycznia 2017
Od Jade C.D Aleksandra
- Spokojnie, będę na Ciebie czekać - uśmiechnęłam się lekko,
nie widząc innej opcji na reakcję, która mogłaby wypłynąć na światło dzienne z
moich ust. W rzeczywistości niezbyt uśmiechała mi się wizja bezproblemowego
puszczenia Aleksandra z dziewczyną - nie miałam okazji jej poznać, przez co nie
zdążyłam wyrobić sobie na tyle dobrej opinii, aby wiedzieć, że zachowa się jak
najbardziej w porządku... Ale znałam mojego chłopaka, ufałam mu i, choć z
całego serca pragnęłam, żeby został przy mnie, nie dawałam tego po sobie
poznać, najzwyczajniej w świecie przyglądając się, jak chwilę później znikają
za zakrętem. Od tamtego dnia mieliśmy zamieszkiwać jeden pokój, co w dodatku
przy naszych relacjach sprawiało, że w założeniu mieliśmy widywać się ze sobą
jeszcze częściej, niż udawało nam się to do tej pory. Miałam mieć jeszcze
mnóstwo okazji, aby nacieszyć się jego towarzystwem, pomimo, że było to nieco
niewykonalne, bowiem z każdym momentem wydawało mi się, że jestem tylko coraz
bardziej nienasycona i to, czym zdążyłam uszczęśliwić się do tej pory, na pewno
nie było tym, co byłoby apogeum mojej euforii. Wiedziałam jednak, że zazdrość
nie jestem tym, co idealnie opisuje miłość do drugiej osoby... Aż zanadto
wpatrzona byłam w chłopaka, i nawet nie potrafiłam opisać tego, jak silne i
mocne są uczucia, którymi pałałam w jego kierunku. Chciałam sprawić, aby to
było w pewien sposób namacalne, a w dodatku aby wiedział, jak bardzo, szalenie
bardzo pewnie go kocham, i nie zamierzam się nigdzie ulatniać z jego
towarzystwa w najbliższym czasie. Nie chciałabym tego właściwie robić w ogóle,
ale odnosiłam przykre wrażenie, że nasza przyszłość stoi pod ogromnym znakiem
zapytania, albo w ogóle jej nie będzie, w zależności od tego, jak to wszystko
dalej się potoczy... Tymczasem naprawdę mocno chciałam, aby wszystko przebiegło
po ich myśli. Żeby przede wszystkim Aleksander nie wrócił bardziej poturbowany,
niż jak to było zanim wyjechał, a na drodze nie stało się nic, co mogłoby
zagrażać jego zdrowiu, albo co gorsza - życiu. Inaczej mogłam już zacząć
spisywać testament i pożegnać się z dotychczasowym życiem, które to straciłoby
sporo na swej barwie, gdyby tylko zabrakło w nim chociażby cząstki chłopaka.
Starałam się jednak odrzucić najgorsze scenariusze, i znaleźć sobie zajęcie,
które to pomogłoby przezwyciężyć mi nudę oraz nieco tęsknotę, odczuwaną przeze
mnie z każdą, nawet najmniejszą, upływającą minutą.
Na pierwszy rzut oka było mnóstwo rzeczy, które mogłabym
załatwić. Wypadało zainteresować się bagażami, które oczekiwały rozpakowania, albo
chociażby rodziną, do której niezbyt często miałam ani motywację, ani chęć
dzwonić. Wszystko jednak zdawało się być zbyt przyziemne, aby zaprzątać sobie
tym głowę w tamtym momencie. Chciałam zrobić coś, czego choć nie robiłam dawno,
to pałałam do tego ogromną miłością i pasją, i czas poświęcony temu zajęciu
wcale nie byłby stracony, a spowodowałby tylko, że bogata byłabym o nowe
doświadczenia i poglądy na różne, te bardziej i nieco mniej ważne sprawy.
Nie potrzebowałam już żadnych zbędnych słów, aby swoje
zainteresowanie znów skupić na pastwisku, które to ku mojemu zadowoleniu
rozciągało się tuż za moimi plecami. I nie, wcale nie zamierzałam chwycić za
łopatę i rozkopywać ziemię w poszukiwaniu skarbów sprzed siedemdziesięciu lat,
a jedynie popatrzeć się na konie, które choć nie mówiły w do końca czytelnym
dla mnie języku, potrafiłam je na tyle zrozumieć, aby wiedzieć, że to jest
właśnie to, co tygryski lubią najbardziej. Zwłaszcza, kiedy Versace podbiegł do
ogrodzenia sprężytym kłusem i, parskając przy tym jak pies z astmą, świsnął
przed koniem znajdującym się za nim kopytami, w grzeczny i kulturalny jak na
niego sposób informując go, że kto jak kto, ale to on ma prawo do smakołyków,
które jak zwykle miałam przy sobie. Właściwie to nie musiał tego robić, bo to
właśnie on zaskarbił sobie na tyle mocno i dawno moją uwagę, abym niekiedy
przychodziła do stajni tylko po to, aby przywitać się z moim angloarabskim
mężem. Jakby na to nie patrzeć, gdyby tylko nie wyszło mi z Aleksandrem
miałabym opcję "B", nieco inną, ale równie czarującą. Mam tylko
nadzieję, że nie odjęłam teraz niczego brunetowi, bowiem to z nim zamierzałam
spędzić resztę życia, a nie z Versace'm, który zdecydowanie częściej
doprowadzał mnie do istnej frustracji.
Mimo to, całokształt jego końskiej egzystencji intrygował
mnie na tyle, że był jednym z nielicznych kopytnych, którym dawałam sobie
włazić na głowę. Może nie było to bardzo wychowawcze, i raczej nie uczyło go
niczego dobrego, ale zdecydowanie za często puszczałam jego bunty płazem, nic nie
robiąc, a jedynie czekając, aż jego męska duma i jakikolwiek honor zejdzie do
poziomu zerowego. Lubiłam siedzieć w jego towarzystwie, mimo że często wiązało
się to z siniakami, za każdym razem, kiedy to przestałam skupiać się tylko i
wyłącznie na nim, a mój refleks był na tyle uśpiony, że koń mógł twierdzić, że
nie mam go chwilowo wcale. Te wszystkie uniedogodnienia rekompensowane mi były
na jeździe, albo raczej w jednej czwartej czasu jej trwania, kiedy zaczynałam
odnosić wrażenie, że Versace staje się wierzchowcem posłusznym jak baranek,
zaraz po tym, jak uda się go przekonać do zmiany typowych dla niego zachowań.
Przy dość dobrej cierpliwości, której niestety mi czasami brakowało, jakby
nagle okazywało się, że na żadnym koniu nie jeździło mi się tak dobrze, jak na
wałachu. Nagle przebaczał jeźdźcowi błędy, samoczynnie wykonywał czynności,
których choć był nauczony, to leżały one w zasygnalizowaniu bardziej u jeźdźca,
niż u konia.
To wszystko skłoniło mnie do tego, aby udać się do pokoju
instruktorów, znajdującego się w stajni, do której wejście miałam na
wyciągnięcie ręki. Nagle jakoś zatęskniło mi się za siedzeniem na grzbiecie
Versace'a i, gotowa byłam na tyle długo mrugać do instruktorów, aby dali się
ubłagać na prośbę, która zakładałaby, że udałabym się z wałachem na niezbyt
długi, ale satysfakcjonujący mnie spacer poza akademię. Z racji, że potrzeba
było mu trochę ruchu - omówmy się, że nie cieszy się on wielkim uwielbieniem ze
strony jeźdźców - przystali na to wręcz natychmiastowo, jeszcze mnie przy tym
lekko popędzając - całkiem tak, jakby sądzili, że przy dłuższym namyślę
zrezygnuję z tego. Nie zamierzałam brać takowej opcji pod uwagę, a wręcz
przeciwnie - czym prędzej pobiegłam do siodlarni, z której wzięłam jedynie
szczotki i wodze, które to w ekspresowym tempie odpięłam od ogłowia. Wszystko
po to, aby móc chwilę później oporządzać angloaraba w tak rzadko narzucanym
przeze mnie tempie - chciałam bowiem doprowadzić go do używalnego stanu i
ruszyć przed siebie, tak aby zdążyć przed powrotem Aleksandra.
Rumakowi widocznie taki obrót sprawy niekoniecznie był na
rękę - jak jeszcze "przeżył" atak zgrzebła i miękkiego włosia, tak
przy rozczesywaniu ogonu i czyszczeniu kopyt musiałam mieć oczy dookoła głowy,
bowiem kręcił się przy tym na tyle, na ile tylko pozwalała mu długość
pozostawionego luzem uwiązu. Na nic zdawały się moje karcące słowa czy też
spojrzenie, którym jak mi się zdawało, wypalałam go na wylot. Dopiero gdy
zauważył, że mimo wszystko postanawiam na niego wsiąść, uspokoił się nieco,
jedynie od czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę szczotek,
które chwilę wcześniej odłożyłam na bok. W końcu, kiedy udało mi się przypiąć
wodze do odpowiednich części końskiego kantaru, odbiłam się lekko od
znajdującego się niedaleko murka, aby wygodniej osiąść na jego pozbawionym
siodła grzbiecie. Nie zaprzątałam sobie głowy ani wygodniejszymi spodniami, ani
kaskiem. W pośpiechu jedynie przypomniałam sobie, że jazda w miękkim obuwiu
bywa... Ciekawa, więc potruchtałam mimo woli po sztyblety, które o dziwo
jeszcze dopinały się przy kostkach. Kupione zostały przeze mnie spory okres
czasu temu, więc byłam pewna, że stopa zdążyła mi nieco urosnąć, a co za tym
idzie - poszerzyć się. Nie zdążyłam się jednak nacieszyć tym drobnym sukcesem,
bo ledwo gdy wyjechaliśmy za Akademię, dostrzec mogliśmy samochód, który było
bardziej niż pewne, że należy do Aleksandra. Mimo wszystko byłam cholernie
zadowolona, że wreszcie będę mogła go zobaczyć, mimo że minęła dopiero nieco
ponad godzina, kiedy to mogliśmy widzieć się na żywo.
<Aleksiątko najdroższe? :3>
Od Sashy C.D Will'a
Prychnęłam zniecierpliwiona i spojrzałam się na niego
- Pani Rose kazała mi ciebie zawołać. - wyjaśniłam spokojnie, po czym odeszłam zostawiając chłopaka samego, a raczej chciałam. Gdyż usłyszałam skomlenie jego psa. Od razu bez jego zgody weszłam do jego pokoju, co wywołało falę oburzenia z jego strony, lecz mnie mało to obchodziło. Podeszłam do psa i jednocześnie go uspokoiłam. Dotknęłam mu nosa, miał go strasznie gorącego.
- Musimy go zabrać do kliniki mojego taty. Ma bardzo wysoką gorączkę. - wyjaśniłam
- A pani Rose ? - spytał
- Olać ją. - warknęłam i chwyciłam go za dłoń prowadząc jednocześnie psa.
Wsiedliśmy do mojego auta i pojechaliśmy do kliniki mojego ojca.
- Witamy panno Swan. W czym mogę panience pomóc? - spytał lokaj
- Ty masz lokaja? - spytał się Will
- Gdzie ojciec? - spytałam, ignorując chłopaka
- Nie ma go. - odparł
- Cholera! - powiedziałam
- Musi panienka sama dokonać badań. Przecież panienka umie to zrobić. Studiowałaś weterynarie. - odparł
Wzięłam psa na ręce i zaniosłam go do pokoju. Za mną jak cień podążał Will. Położyłam go na stół i go łagodnie pogłaskałam. Dałam mu zastrzyk, który miał mu obniżyć temperaturę. I jednocześnie zrobiłam mu badania na stan zapalny, który były pozytywne. Ochrzaniłam go za jego próbę pomocy psu dając mu mocno do zrozumienia, że to on spowodował taki stan. Chłopak był z deczka zły, lecz zrozumiał to i na twarzy pojawił się strach... Robiłam, co mogłam by oczyścić ranę, którą musiałam od nowa odtworzyć by ją wyczyścić i profesjonalnie szyć.
- Około 2 tygodni musi tutaj musi posiedzieć. Zaopiekuję się nim. - zapewniłam go
- Dzięki. - rzekł - Na pewno będzie w dobrych rękach... - chciał coś dodać, gdy Ventus usiadł mi na ramieniu i jeszcze inny Bielik.
- Skąd? - spytał
Zaśmiałam się.. Zbliżyłam się bardzo blisko niego, że nasze ciała się stykały, a usta były blisko siebie. Will był zakłopotany i czyżbym dostrzegła rumieńce?
- Zaufasz mi? - wyszeptałam mu do ucha, że poczułam jak dreszcz przez jego ciało przechodzi...
- Tak - powiedział to tak słodko, że aż miałam ochotę go pocałować...
Złapałam go za dłoń i oprowadziłam go po moim domu.
- To jest mój dom. Tu się urodziłam i wychowywałam wśród dzikich i udomowionych zwierząt. - wyjaśniłam.Opowiedziałam mu o hodowli Bielików. Po kilku godzinach oprowadzanie zjawił się mój ojciec...
- Nie przywitasz się z ojcem? - spytał otwierając ramiona
- Tata! - krzyknęłam radośnie i podbiegłam do niego.
- Jak tam w Akademii?
- Ojcze to Will, Will to mój ojciec Greg.
- Ten z rodziny Schrase ? Znam twojego ojca.
Podali sobie dłonie i ojciec zaprosił go na obiad. Westchnęłam cicho. Choć udawaliśmy przy innych, że wszystko jest ok to tak na prawdę tak nie było. Ciągle te "spotkania" . Zaczął powoli olewać klinikę. I tu mamy dowód. Nawet o moich urodzinach zapomniał.....Zagwizdałam i przyleciała do mnie Ventus...
- Ty jedna nie masz mnie gdzieś? - spytałam wyciągając dłoń, gdyż Ven miała coś w dziobie. Był to mały kwiat... Zaśmiałam się. Wiedziałam, że chciała coś upolować, lecz złapała kwiatka.
- Dzięki - powiedziałam
Poszłam do innych Bielików i przyglądałam się im. Kątem oka dostrzegłam tygrysa. Zawsze fascynowały mnie one. Ven uszczypnęła mnie w ucho dając mi znak bym się nie zbliżała. Jednakże zignorowałam ją.
- Co ci jest maleńki? - spytałam się go.
Łagodnie do niego przemawiałam by się obudził. Spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem. Kucnęłam przed nim i się uśmiechnęłam. Od zawsze otaczały mnie zwierzęta, które okazywały mi zainteresowanie, nie co to ojciec, ale i tak był lepszy od matki. Odkąd stara się dostać do jakiejś partii politycznej jest taki... zaniedbuje tą klinikę, którą kocham... Z mych rozmyślań wyrwała mnie dłoń Will'a.... Kucnął koło mnie i posłał mi uśmiech...
- Pora na nas... - szepnął.
- Pan Eras cię zawiezie... - powiedziałam
- A ty? - spytał
- Ja zostanę i zaopiekuję się twoim psem. - wyjaśniłam i wzrokiem go odprowadziłam.
- Pani Rose kazała mi ciebie zawołać. - wyjaśniłam spokojnie, po czym odeszłam zostawiając chłopaka samego, a raczej chciałam. Gdyż usłyszałam skomlenie jego psa. Od razu bez jego zgody weszłam do jego pokoju, co wywołało falę oburzenia z jego strony, lecz mnie mało to obchodziło. Podeszłam do psa i jednocześnie go uspokoiłam. Dotknęłam mu nosa, miał go strasznie gorącego.
- Musimy go zabrać do kliniki mojego taty. Ma bardzo wysoką gorączkę. - wyjaśniłam
- A pani Rose ? - spytał
- Olać ją. - warknęłam i chwyciłam go za dłoń prowadząc jednocześnie psa.
Wsiedliśmy do mojego auta i pojechaliśmy do kliniki mojego ojca.
- Witamy panno Swan. W czym mogę panience pomóc? - spytał lokaj
- Ty masz lokaja? - spytał się Will
- Gdzie ojciec? - spytałam, ignorując chłopaka
- Nie ma go. - odparł
- Cholera! - powiedziałam
- Musi panienka sama dokonać badań. Przecież panienka umie to zrobić. Studiowałaś weterynarie. - odparł
Wzięłam psa na ręce i zaniosłam go do pokoju. Za mną jak cień podążał Will. Położyłam go na stół i go łagodnie pogłaskałam. Dałam mu zastrzyk, który miał mu obniżyć temperaturę. I jednocześnie zrobiłam mu badania na stan zapalny, który były pozytywne. Ochrzaniłam go za jego próbę pomocy psu dając mu mocno do zrozumienia, że to on spowodował taki stan. Chłopak był z deczka zły, lecz zrozumiał to i na twarzy pojawił się strach... Robiłam, co mogłam by oczyścić ranę, którą musiałam od nowa odtworzyć by ją wyczyścić i profesjonalnie szyć.
- Około 2 tygodni musi tutaj musi posiedzieć. Zaopiekuję się nim. - zapewniłam go
- Dzięki. - rzekł - Na pewno będzie w dobrych rękach... - chciał coś dodać, gdy Ventus usiadł mi na ramieniu i jeszcze inny Bielik.
- Skąd? - spytał
Zaśmiałam się.. Zbliżyłam się bardzo blisko niego, że nasze ciała się stykały, a usta były blisko siebie. Will był zakłopotany i czyżbym dostrzegła rumieńce?
- Zaufasz mi? - wyszeptałam mu do ucha, że poczułam jak dreszcz przez jego ciało przechodzi...
- Tak - powiedział to tak słodko, że aż miałam ochotę go pocałować...
Złapałam go za dłoń i oprowadziłam go po moim domu.
- To jest mój dom. Tu się urodziłam i wychowywałam wśród dzikich i udomowionych zwierząt. - wyjaśniłam.Opowiedziałam mu o hodowli Bielików. Po kilku godzinach oprowadzanie zjawił się mój ojciec...
- Nie przywitasz się z ojcem? - spytał otwierając ramiona
- Tata! - krzyknęłam radośnie i podbiegłam do niego.
- Jak tam w Akademii?
- Ojcze to Will, Will to mój ojciec Greg.
- Ten z rodziny Schrase ? Znam twojego ojca.
Podali sobie dłonie i ojciec zaprosił go na obiad. Westchnęłam cicho. Choć udawaliśmy przy innych, że wszystko jest ok to tak na prawdę tak nie było. Ciągle te "spotkania" . Zaczął powoli olewać klinikę. I tu mamy dowód. Nawet o moich urodzinach zapomniał.....Zagwizdałam i przyleciała do mnie Ventus...
- Ty jedna nie masz mnie gdzieś? - spytałam wyciągając dłoń, gdyż Ven miała coś w dziobie. Był to mały kwiat... Zaśmiałam się. Wiedziałam, że chciała coś upolować, lecz złapała kwiatka.
- Dzięki - powiedziałam
Poszłam do innych Bielików i przyglądałam się im. Kątem oka dostrzegłam tygrysa. Zawsze fascynowały mnie one. Ven uszczypnęła mnie w ucho dając mi znak bym się nie zbliżała. Jednakże zignorowałam ją.
- Co ci jest maleńki? - spytałam się go.
Łagodnie do niego przemawiałam by się obudził. Spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem. Kucnęłam przed nim i się uśmiechnęłam. Od zawsze otaczały mnie zwierzęta, które okazywały mi zainteresowanie, nie co to ojciec, ale i tak był lepszy od matki. Odkąd stara się dostać do jakiejś partii politycznej jest taki... zaniedbuje tą klinikę, którą kocham... Z mych rozmyślań wyrwała mnie dłoń Will'a.... Kucnął koło mnie i posłał mi uśmiech...
- Pora na nas... - szepnął.
- Pan Eras cię zawiezie... - powiedziałam
- A ty? - spytał
- Ja zostanę i zaopiekuję się twoim psem. - wyjaśniłam i wzrokiem go odprowadziłam.
~2 tygodnie później~
Renesans machał szczęśliwie do mnie ogonem ciesząc się z powrotu do Akademii i Will'a.
- Ren!!! - usłyszałam radosny krzyk Will'a
Chciałam odejść, gdy poczułam jak ktoś mnie chwyta za dłoń i przyciąga do siebie oraz tuli.. Byłam zdziwiona reakcją Will'a, że nawet się nie wyrywałam się mu ....
<Will?? >
Od Vivian C.D Noah'a
Miłość to uczucie, do którego każdy człowiek ma inne
podejście. Jedni zakochują się i odkochują szybciej, niż ja zmieniam skarpetki,
drudzy są wierni jednej, jedynej osobie, aż po grób, czcząc ją, jak jakieś
najwyższe bóstwo, jeszcze inni mylą ją z chwilowym zauroczeniem, które wywołuje
wiele zamieszania w życiu obu osób, często krzywdząc jedną ze stron. Są też
tacy, dla których miłość nie ma najmniejszego znaczenia, stronią od niej, jak
tylko mogą, jakby było to największe zło chodzące po ziemi. Cóż, jeszcze do
niedawna należałam właśnie do nich… Nienawidziłam jej. Widząc zakochane pary na
ulicy, tulące się do siebie, obstawiałam za ile się rozstaną- kto kogo zdradza?
O, on spogląda na inną, podczas gdy niczego nieświadom jego partnerka, kupuje
dla nich bilety do kina. Wykorzystuje chwilę nieuwagi swojej dziewczyny i
podchodzi do nieznajomej, dając w rękę jej swój numer. Co ciekawe, nie pisał
jej w tamtym momencie- wyjął ją z kieszeni. Zastanawiające było to, ile jeszcze
takich karteczek miał i ile lasek nabrało się na jego tandetny flirt. Tak,
widząc takie oto sytuacje, w dodatku na czele z tym, co wyprawiała, i dalej
wyprawia, moja matka, wiedziałam, że do końca życia będę sama i nie pozwolę
siebie wykorzystywać. Nie tylko mężczyźni robili podobne świństwa- widziałam
wiele kobiet, które robiły wszystko, by podobać się KAŻDEMU, nie tylko swojemu
mężowi, ale też jego szefowi, koledze, czy jakiemuś przypadkowemu ochroniarzowi
w sklepie. Obserwując ludzi w ciszy można naprawdę wiele się od nich nauczyć- a
dokładnie, jak nie wpakować się w fałszywy związek. Te sytuacje, a także mój
jeden nieudany chłopak sprawiły, że naprawdę zniechęciłam się do bliższych
kontaktów z ludźmi- w tamtym czasie stałam się naprawdę aspołeczna, a jedyną
osobą przeze mnie kochaną była babcia. Wszystko było pięknie, ładnie, póki Bóg
nie postanowił jej zabrać do siebie, by babcia mogła żyć już na wieki z
dziadkiem, który zmarł tuż przed moimi narodzinami. Los chciał, że zostałam
sama, jednak moja kochana staruszka zawsze myślała w przed czas, jakby
wiedziała, że wysłanie mnie do tej akademii przywróci mi normalne życie i
zastąpi mi dom.
Nie pomyliła się. Początkowo było mi ciężko, lecz z każdym
dniem, mimo to, że nie znałam zbyt wielu ludzi tutaj, zaczęłam się zadomawiać,
mogąc przy tym spełnić swoje marzenie, ucząc się jazdy konnej. Nie spodziewałam
się jednak, że wśród tych niewielu ludzi, których znałam, znajdą się tacy,
którzy zastąpią mi babcię i będę mogła ich pokochać szczerą miłością,
zmieniając radykalnie swoje zdanie o niej samej, jak i o ludziach zakochanych.
Patrząc na klęczącego przede mną Noah’a, oniemiałam. Nie
wiedząc, czemu, po plecach przeszedł mi nieznanego źródła prąd, kierujący się
aż do serca, które pompowało krew jak szalone. Każde słowo przez niego
wypowiadane owijało się wokół mego ciała, niczym jedwab, łaskocząc przyjemnie
moją skórę.
„Wyjdziesz za mnie?”~ te słowa odbijały się w mojej głowie
niczym echo, jednak w przeciwieństwie do niego, za każdym razem to głośniej.
Obserwując, jak wyciąga czerwone pudełeczko z kieszeni w kształcie serca,
później widząc w nim prawdziwy, zaręczynowy pierścionek, łzy same z siebie
cisnęły mi się do oczu. Czemu? Cho*era, ze szczęścia. Nie sądziłam, że
ktokolwiek pokocha mnie na tyle, by chciał spędzić resztę swojego życia z taką
dziewczyną, jak ja. A jednak Noah klęczał przede mną, z szeroko otwartymi
oczyma przypatrując się, jak zasłaniam z zaskoczenia usta rękoma, a po
policzkach spływają wielkie krople łez. Mruganie oczami nic nie pomagało,
kompletnie. Te chole*stwa spływały mimo mojej woli, co uświadomiło mi, że mój
chłopak pierwszy raz widział, jak płaczę.
Widać było, że nie wiedział, czemu płaczę, był nieco zbity z
tropu. Jestem zawiedziona? Nie wiem, jak zareagować, żeby nie wyrządzić mu
krzywdy, odmawiając? Jego wyraz twarzy emanował właśnie tym- przestrachem, że
się wygłupił. Ocknęło mnie to lekko, bo jeszcze mi zaraz wstanie i ucieknie.
- Nie bój się idioto, przecież Cię kocham.- klęknęłam przy
nim, uśmiechając się delikatnie, czując jak mokre policzki płoną z gorąca.
Oplatając dłonie na jego karku, czułam każdy napięty mięsień.- Wyjdę za Ciebie,
wyjdę Noah.
Wsunął mi lekko drżącymi palcami pierścionek na prawą dłoń.
Był przepiękny- zarazem prosty, niewielki, jak i wyrażający, jak dobrze mnie
zna. Patrząc mu w oczy, widziałam siebie, co tylko utwierdziło mnie w
przekonaniu, jak dobrze do siebie pasujemy. Odleciałam jeszcze bardziej, kiedy
posunął rękami po mojej talii, pochylając się nade mną, całując. Oboje
uśmiechnięci przyciskaliśmy się mocniej do siebie, by poczuć jeszcze silniejszą
więź między nami, która pchała nas do tego, by poznać się na nowo, jakbyśmy po
tych zaręczynach byli zupełnie innymi ludźmi. Nie powiem, jego zapach uderzył
do mojej głowy z taką siłą, że chciałam więcej, znacznie więcej. Byłam gotowa
zacząć ściągać z niego garnitur nawet na tej zakurzonej podłodze, gdy całując
go za uchem w ostatniej chwili zobaczyłam niedaleko leżącą przydatną rzecz. Jak
miło, że ktoś o nas pomyślał, przynosząc to tutaj.
- Jest materac.- szepnęłam mu do ucha, odchylając lekko jego
głowę do tyłu.
Noah potraktował to niczym komendę, bo bez żadnych zbędnych
słów wstał ze mną na rękach i padł na całkiem miękki puch.
***
Leżeliśmy wtuleni w siebie, próbując uspokoić przyśpieszone
bicie serca i oddechy. Prawdopodobnie, gdyby Noah nie oplótł mnie cały swoim
ciałem, zamarzłabym. Było to chyba jedno z nielicznych pomieszczeń w akademii
bez kaloryferów, co nadawało mu surowszy wygląd. Chociaż, co tu się dziwić,
przecież ten pokój to tak zwana „rupieciarnia”, zbiorowisko rzeczy
niepotrzebnych, a więc ściśle teoretycznie nikogo nie powinno tu być. Nikogo,
oprócz nas.
Opierając dłoń na klatce piersiowej Noah’a, przyglądałam się
namacalnemu symbolowi naszej miłości i czułam, że się uśmiecham. Na jednym
palcu nosiłam dwa pierścionki zaręczynowe- mojej babci i swój własny. W
pomieszczeniu robił się półmrok, gdyż słońce było już w większości za
horyzontem, co powodowało, że oba mieniły się tajemniczo. Patrząc na nie czułam
jakiś dziwny znak z góry, jakby wysyłany wprost od mojej babci i dziadka, którzy
przez ten cały czas czuwali nade mną i kierowali moim losem. Nigdy nie było
dane mi poznać tatę mojej matki, ale widziałam w nim dziwne podobieństwo do
Noah’a, a raczej Noah’a do niego. Przeglądając stare zdjęcia z młodości moich
dziadków widziałam, z jak wielką miłością patrzył on na moją babcię- fotografia
zatrzymała najpiękniejszy moment z ich życia, kiedy to się pobierali, a byli
dokładnie w tym samym wieku, co my, z tym, że dziadek jeszcze rok starszy od
mojego narzeczonego.
Z transu wybił mnie głos Noah’a, podającego mi swoją
koszulę.
- Ch*lera, Vivian, ale ci zimno. Trzęsiesz się, jakby był
środek zimy.- sięgnął do guzików i zaczął je zapinać.
- Aleś Ty domyślny.- przekręciłam oczami, wywracając go na
plecy i kładąc się na nim.- Przypominasz mi dziadka.
Mina Noah’a- bezcenna… Uśmiech błąkał mu się na ustach od
ucha do ucha, ukazując piękne linie wokół ust.
- Też był tak wytatuowany?- uniósł jedną brew, kładąc dłonie
na mych pośladkach schowanych pod materiałem ubrania.
- Nie. Też patrzył tak na babcię, jak Ty na mnie.
- To chyba dobrze?- mruknął.
- To bardzo dobrze.
Parę kolejnych minut po prostu pozwolił mi bawić się swoimi
włosami choć dobrze wiedziałam, że robi to tylko dlatego, że mnie kocha, a
gdyby to ktoś inny dotykał jego czuprynki, po prostu by go opier*olił .
Dookoła nas panowała ciemność, a jedyne, co było słychać, to
nasze ciche szepty i pocałunki, których tego wieczora było pełno. Oboje
doszliśmy do wniosku, że nie opłaca nam się wracać na noc do pokojów, z czego
byłam bardzo zadowolona. Gdy zarówno Noah, jak i ja, nie mieliśmy już siły
nawet szeptać, zasnęłam na nim, czując jego oddech na swoich skroniach.
***
Zdawałoby się, że coś słyszałam, tuż za nami, jakby ktoś
wpadł na skrzynię, stojącą po drugiej stronie pomieszczenia. Podniosłam się
szybko na rękach w taki sposób, by dalej zasłaniać jeszcze nieubranego pode mną
narzeczonego i obejrzałam się do tyłu. Mój nieprzyzwyczajony wzrok wyłapał
jakąś postać stojącą po drugiej stronie. Bałam się odezwać, bowiem nie
wiedziałam kto to- nauczyciel, czy uczeń? Już miałam udawać, że nas wcale tu
nie ma, że jesteśmy tylko wytworem cudzej wyobraźni, gdy postać zrobiła mały,
niepewny krok do przodu. Gdy księżyc oświetlił jej twarz, oniemiałam lekko.
- Marcy? Co Ty tu robisz?- szepnęłam cicho, by nie obudzić
Noah’a.
Miała splecione ręce za plecami i przygryzioną lekko wargę,
jakby przyłapała nas na gorącym uczynku. Bo tak było…
- Czasem… Tu przychodzę.- odchrząknęła, by jej głos przestał
drżeć.- Przepraszam, nie powinno mnie tu być, nie teraz.
Zdając sobie sprawę z wagi jej słów, uświadomiłam sobie, że
Marceline zobaczyła nas w dość dwuznacznej sytuacji. Chociaż, co tu dużo mówić…
To było to, na co wyglądało. - Dasz mi parę sekund? Muszę się tylko lekko
ogarnąć.
Dziewczyna zrozumiawszy aluzję, poszła za róg, znikając mi z
oczu. Delikatnie wstałam, by nie obudzić Noah’a i przykryłam go jego
garniturem, którego szukałam chyba z dobrą minutę po omacku. Przy okazji
znajdując dół swojej bielizny, założyłam ją szybko i pobiegłam do czekającej
przyjaciółki. Nie wytrzymałam dłużej i biegłam na palcach z wyprostowaną ręką,
podtykając jej pierścionek prawie pod nos. Na początku, jej oczy wyrażały
niewyobrażalne zdumienie zmieszane ze zdziwieniem, po czym obie zaczęłyśmy piszczeć
cicho nawzajem w swoje włosy, żeby nie obudzić Noah’a, co i tak nie wyszło.
- Vivian?- usłyszałyśmy lekko zaspany głos chłopaka, który
zerwał się na równe nogi, zdając sobie sprawę, że musi jeszcze coś założyć. Do
naszych uszu dochodziły dziwne odgłosy przerzucania sterty rzecz, które po
pewnym czasie zamilkły. Gdy ukazał się naszym oczom wyglądał tak słodko w
poczochranych włosach, że aż się uśmiechnęłam.
- Marcy?- spytał zdziwiony, widząc mnie, obok jasnowłosej.
- Nie wiedziałam, że tu jesteście, przyrzekam!- pomachała
rękoma w geście obronnym.- Ja… Właściwie to idę spać.
Jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła, gratulując nam
po drodze i zostawiając samych.
- Powiedziałaś jej?- uśmiechnął się, łapiąc mnie od tyłu w
talii i łaskocząc delikatnie włosami po szyi.
- A niby czemu nie?
Pociągnęłam go w stronę materaca, szepcząc coś, że dalej
chce mi się spać i nie minęła minuta, kiedy odpłynęłam.
< Noaah? C: >
Od Lily C.D. Daniela
Gdy Daniel wyszedł ja postanowiłam zrobić to samo.
Odkładając bacho...dzieci do łóżeczek pożegnałam ich matkę i wyszłam do swojego
pokoju próbując ogarnąć cały bajzel. Porozrzucane ciuchy, sierść kota, stos
porozwalanych książek, i nieposłane łóżko z towarzystwem laptopa na wierzchu.
Chwilę, stojąc przy drzwiach wpatrując się w bałagan podjęłam bardzo mądrą i
słuszną decyzję - Jutro się posprząta, jadę do miasta. Zabrałam ze sobą klucze
do pokoju, by mieć pewność, że żadna sprzątaczka nie wejdzie i albo mnie
ochrzani, albo mi to posprząta co będzie jeszcze gorsze. Kiedy wychodziłam nikt
jakoś specjalnie nie zwracał na mnie uwagi. I dobrze. Lubiłam ten spokój. Idąc
przez asfalt w stronę przystanku minęło dobre pół godziny, zanim się
zorientowałam, że mam już samochód, umiem jeździć, jestem pół godziny od
akademii. Pięknie, po prostu. A walić, zostało i tak mi tylko 15 minut drogi,
to co się będę wracać. Także otoczona przez piękno przyrody i czyste powietrze
powolnie się czołgałam ku przystanku, będąc na skraju wyczerpania. Usłyszałam
nagle za sobą pisk opon od samochodu. Obróciwszy się w stronę pojazdu, ujrzałam
jak pędzi przez las z kimś wyrywającym się kolejnej osobie z tyłu. Pewnie
jakieś stare małżeństwo się pokłóciło. Szłam dalej i ku mojej uldze już był autobus.
~*~*~*~
Jeszcze. Jedna. Płyta. I będzie po wszystkim - powtarzałam w
głowie te słowa jak mantrę. Drżącą ręką odkładałam plastikowe opakowanie na
półkę. Była trzecia w nocy. Czyli najlepszy czas by zbudzić Daniela ze snów.
Przemknęłabym prawie niezauważalnie, gdyby KTOŚ nie postawił wiadra z mopem na
środku korytarza. W efekcie trochę się poobijałam o ściany, a plastikowe
wiaderko się rozleciało. W dodatku obudziłam portierkę, która czym prędzej
nakazała wracać spać.
Spać? Ja? Sorry, Bogiem nie jestem, cudów nie ma.
Daniel?
poniedziałek, 23 stycznia 2017
Od Aleksandra C.D. Jade
W pierwszej chwili ruszyłem do gabinetu właścicieli chcąc
upewnić się, że mogę zmienić pokój. Kobieta zgodziła się, a na jej twarzy
pojawił się spory uśmiech, szczególnie kiedy wspomniałem o Jade. Mogłem więc
ruszyć do swojego starego pokoju, spakować swoje rzeczy i zdać klucz.
Z uśmiechem na ustach układałem w niemałym pośpiechu kolejne
rzeczy do torby podróżnej, której jeszcze kilka tygodni wcześniej nie chciałem
nigdy rozpakowywać. Teraz za to pragnąłem zrobić to jak najszybciej. Chciałem
najzwyczajniej w świecie położyć swoje rzeczy tuż obok tych, należących do
Jade. Spędzać z nią wieczory, noce i poranki, bez strachu, że gdzieś mi
ucieknie, chociażby na chwilkę. Perspektywa dzielenia z nią codzienności
jeszcze bardziej, szczerze mnie cieszyła. W sercu robiło mi się ciepło, a usta
same układały się w uśmiech.
Odrobinkę się jednak obawiałem. Wcześniej każde z nas miało
jednak małą możliwość ucieczki… Teraz mieliśmy wracać w to samo, wspólne
miejsce. A co jeżeli zrobię coś nie tak? Przecież nieźle zdążyłem już Jade
nastraszyć swoją matką. Siebie przy okazji także, bo wszystko działo się za
szybko, ale to ona była tą, postawioną w niezręcznej sytuacji. Mogła się nie
zgodzić i musiałbym to uszanować. Jeżeli jednak sama wyszła z propozycję
dzielenie pokoju nie mogło być tak źle, prawda? Musiała mi wybaczyć ten
niefortunny nieco bieg wydarzeń, który miał mieć swój finał za jakiś czas?
Inaczej wątpię aby miała ochotę oglądać mnie jeszcze częściej.
Zamknąłem torbę, lekko spochmurniałem przy tym, bo
zwyczajnie obleciał mnie strach, a niepewność usadowiła się gdzieś na dole
kręgosłupa powodując niemiłe mrowienie i spięcie mięśni. Tak czy inaczej w
ekspresowym tempie pognałem do nowego lokum i zostawiłem tam wszystkie swoje
rzeczy, włącznie z czajnikiem elektrycznym, bez którego życie byłoby o wiele
trudniejsze. Ledwie zamknąłem za sobą drzwi, a już znów pędziłem. Tym razem do
pokoju, który zajmowała Jade i jej współlokatorzy.
Zapukałem. Otworzono mi od razu i zrobiła to właśnie moja
dziewczyna, której oczka roziskrzyły się ledwie mnie zobaczyła.
- Czyli to ty nam ją kradniesz, co? – spytał Collin. –
Wiesz, że to nie ładnie, co?
- Sama się ukradłam! On dołączył później – zaśmiała się
blondynka.
- Dobra, dobra! Będziemy was nawiedzać! – stwierdził Tomas.
- Byle nie po nocach – stwierdziłem z krótkim śmiechem. – A
teraz ją już porywam…
Wziąłem rzeczy Jade, a ona jeszcze Ra pożegnała się z
chłopakami i mogliśmy ruszyć do naszego pokoju.
Naszego! Nastój znów przeskoczył mi na czysta radość. Niemal
euforię. Miałem ochotę wziąć dziewczynę na ręce i pognać z nią do pokoju jak
szaleniec. Gdyby nie torba zapewne bym to zrobił. A tak, musiałem się
ograniczyć do namiętnego pocałunku, gdy już znaleźliśmy się w środku i mieliśmy
wolne ręce.
- Kocham cię… cholernie mocno kocham! – stwierdziłem tuląc
ją do siebie.
- A od kiedy ty przeklinasz, co? – zaśmiała się głośno,
dźwięcznie. Uwielbiałam to jak się śmiała. Mógłbym słuchać jej śmiechu caluchny
czas.
- Czasami każdemu musi się zdarzyć – broniłem się.
- To co robimy? Boi chyba nie będziemy teraz tego
rozpakowywać, co? – spytała i spojrzała na torby.
- Co tylko chcesz.
- To może spacerek, co? – spytała i zanim się obejrzałem
szliśmy już razem trzymając się za ręce.
Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się w stronę padoków.
Jade lubiła tu przychodzić, obserwować konie, cieszyć się nimi i częstować je
smakołykami.
- Aleksander! Dobrze cię widzieć – usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się i zobaczyłem Rocky idąca w moją stronę. – Błagam, powiedz, że
jedziesz do wsi na zakupy, bo potrzebuję pilnej podwózki…
Tak, prawda było to, że dość często wybierałem się chociażby
po pieczywo i herbatę dla Jade i czasami zdarzało mi się kogoś zabierać. W tym
także stojącą przede mną osiemnastolatkę. Nigdy nie widziałem w tym kłopotu, bo
i dlaczego miałbym go widzieć? Miałem po drodze, a drobne przysługi nigdy bólu
mi nie sprawiały, a kogoś mogły zwyczajnie ucieszyć.
- Nie wybieram się nigdzie dzisiaj, wybacz… - powiedziałem
do niej, na co dziewczyna jęknęła.
- No błagam… To naprawdę ważne… Jestem umówiona, a mój
wcześniejszy transport sobie zwiał i dodzwonić się nie idzie… Zlituj się…
Spojrzałem na Jade, szczerze nie mając zielonego pojęcia co
robić. Nie miałem zamiaru jej zostawiać, ale Rocky wyglądała na naprawdę
zdesperowaną.
<Słońce? Jedziesz z nami? Puścisz mnie czy odprawiamy
młoda z kwitkiem?>
Od Will'a C.D. Sashy
Z przejażdżki nici, ale i tak sam wybrałem się na wycieczkę po terenach. Orion zachowywał się jak na wałącha przystało. Elegancko, jednak, gdy stado dzików przebiegło mu przed kopytami, on stanął dęba. Później galopował przyzwoicie a w nagrodę dostał kostkę cukru i porządny prysznic. Z resztą... i ja byłem cały mokry. Odprowadziłem go na padok, by wyschnął a sam czekałem przed Akademią na siostrę. Po chwili usłyszałem melodię. Ruszyłem tropem tej melodii, aż do drzewa, przy którym siedziała moja pastelowłosa "koleżanka". Na jej kolanach siedział nie kto inny jak jej to krwiożercze ptaszysko. Wsłuchując się w dźwięk wydobywający się z fletu poprzecznego przysiadłem się do dziewczyny a jej ptaszysko nastroszyło się jakbym zaraz miał ją zjeść na obiad. Po chwili dźwięk ucichł a dziewczyna z pełnym wyrzutem popatrzyła na mnie i warknęła.
-Śledzisz mnie czy co??
-Nie... Po prostu pięknie grasz...- bąknąłem.
Jej mina była wręcz podobna do tej kiedy strzeliłem samobója w 4 klasie s. podstawowej. Nigdy nie znałem się na kopaniu okrągłego przedmiotu, przez co nazywano mnie łamagą. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Po chwili nadbiegły dwa szarpiące się psy. Czarno brązowa sierść mojego Renesansa powiewająca na wietrze. Rozpoznając drugiego psa wykalkulowałem, że to pies Daniela. Jednak nie zwracałem na to zbytniej uwagi i nadal kontynuowałem swój monolog umysłowy. Z tego stanu umysłowego wybudziły mnie słowa Sashy.
-Hej! Ziemia do Willa!- krzyknęła machając ręką przed moimi paczałami.
-Już już. Przestań mi kurde machać tymi chwytakami przed oczami...- burknąłem.- Chodź... przejdziemy się...- szybko powiedziałem wstając.- Renesans! Do nogi!
Pies szybko podbiegł do mnie z nadszarpanym uchem.
-Ren, coś ty sobie zrobił?-powiedziałem kucając przy psie, który usiadł sobie i zasłaniał sobie nadszarpanie ucho.
-Wiesz co? To trzeba zszyć...- oświadczyła Sasha kucając przy nim.
Pies zaczął warczeć i ujadać w jej stronę a jej ptaszysko się nastroszyło.
-Spokój...- powiedziałem.
Pies uspokoił się i znowu usiadł. Pogłaskałem go i zapakowałem go do samochodu, za mną wsiadła Sasha, która nadal nic nie mówiła, z resztą ja tak samo. Dojechaliśmy do kliniki, gdzie zabrali go na szycie. Sami czekaliśmy na poczekalni. Po kilku godzinach wyprowadzili go i zabrałem go do Akademii. Z Sashą rozstaliśmy się w holu gdzie trochę się posprzeczaliśmy, ale to inna bajka.
*****************************
Renesans ma się dobrze... Powiedzmy, całą noc szczekał na nietoperza, który siedział na oknie i za żadne skarby nie chciał odlecieć. Rano już go nie było. Jednak dziś mamy niedzielę. Cały dzień WOLNY.... Nie byłem zadowolony, iż jest ranoooo... Jednak uchyliłem moje.... okiennice? Od razu do źrenic wpadło rażące światło, które jeszcze bardziej zniechęciło mnie do wstania. Zakryłem się kołdrą i burknąłem coś w stronę szafy, która najprościej w świecie stała sobie i śmiała mi się w twarz. Miałem dwie możliwości. Zostać pod kołdrą na zawsze i umrzeć z głodu, albo wyjść z pokoju i odkurzyć swój motor. Myśl o śmierci głodowej przeraziła mnie od razu, więc z turlałem się z kołdry i z impetem walnąłem w belkę od łóżka. Zakląłem coś pod nosem niewątpliwie za głośno, bo usłyszałem cichy śmiech.
~Co za de**l mnie podsłuchuje?~ pomyślałem i szybko sie podniosłem.
Ruszyłem do drzwi, jednakże nadal w samych bokserkach, w których się obudziłem.
-Czego?!- warknąłem opierając się ręką o próg, jednocześnie drugą ręką otwierając drzwi.
W nich stał nie kto inny jak kochana pastelowłosa "koleżanka". Zasłoniła szybko oczy i odwróciła się do mnie plecami.
-Okeej...- szybko powiedziałem i zamknąłem drzwi.
Zarzuciłem jakieś spodnie i koszulkę, a zaraz po tym wyszedłem do dziewczyny.
-No czego chcesz?- zapytałem podchodząc do niej.
<Kosztniczko? Czego tam twoja duszyczka zapragnęła?>
-Śledzisz mnie czy co??
-Nie... Po prostu pięknie grasz...- bąknąłem.
Jej mina była wręcz podobna do tej kiedy strzeliłem samobója w 4 klasie s. podstawowej. Nigdy nie znałem się na kopaniu okrągłego przedmiotu, przez co nazywano mnie łamagą. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Po chwili nadbiegły dwa szarpiące się psy. Czarno brązowa sierść mojego Renesansa powiewająca na wietrze. Rozpoznając drugiego psa wykalkulowałem, że to pies Daniela. Jednak nie zwracałem na to zbytniej uwagi i nadal kontynuowałem swój monolog umysłowy. Z tego stanu umysłowego wybudziły mnie słowa Sashy.
-Hej! Ziemia do Willa!- krzyknęła machając ręką przed moimi paczałami.
-Już już. Przestań mi kurde machać tymi chwytakami przed oczami...- burknąłem.- Chodź... przejdziemy się...- szybko powiedziałem wstając.- Renesans! Do nogi!
Pies szybko podbiegł do mnie z nadszarpanym uchem.
-Ren, coś ty sobie zrobił?-powiedziałem kucając przy psie, który usiadł sobie i zasłaniał sobie nadszarpanie ucho.
-Wiesz co? To trzeba zszyć...- oświadczyła Sasha kucając przy nim.
Pies zaczął warczeć i ujadać w jej stronę a jej ptaszysko się nastroszyło.
-Spokój...- powiedziałem.
Pies uspokoił się i znowu usiadł. Pogłaskałem go i zapakowałem go do samochodu, za mną wsiadła Sasha, która nadal nic nie mówiła, z resztą ja tak samo. Dojechaliśmy do kliniki, gdzie zabrali go na szycie. Sami czekaliśmy na poczekalni. Po kilku godzinach wyprowadzili go i zabrałem go do Akademii. Z Sashą rozstaliśmy się w holu gdzie trochę się posprzeczaliśmy, ale to inna bajka.
*****************************
Renesans ma się dobrze... Powiedzmy, całą noc szczekał na nietoperza, który siedział na oknie i za żadne skarby nie chciał odlecieć. Rano już go nie było. Jednak dziś mamy niedzielę. Cały dzień WOLNY.... Nie byłem zadowolony, iż jest ranoooo... Jednak uchyliłem moje.... okiennice? Od razu do źrenic wpadło rażące światło, które jeszcze bardziej zniechęciło mnie do wstania. Zakryłem się kołdrą i burknąłem coś w stronę szafy, która najprościej w świecie stała sobie i śmiała mi się w twarz. Miałem dwie możliwości. Zostać pod kołdrą na zawsze i umrzeć z głodu, albo wyjść z pokoju i odkurzyć swój motor. Myśl o śmierci głodowej przeraziła mnie od razu, więc z turlałem się z kołdry i z impetem walnąłem w belkę od łóżka. Zakląłem coś pod nosem niewątpliwie za głośno, bo usłyszałem cichy śmiech.
~Co za de**l mnie podsłuchuje?~ pomyślałem i szybko sie podniosłem.
Ruszyłem do drzwi, jednakże nadal w samych bokserkach, w których się obudziłem.
-Czego?!- warknąłem opierając się ręką o próg, jednocześnie drugą ręką otwierając drzwi.
W nich stał nie kto inny jak kochana pastelowłosa "koleżanka". Zasłoniła szybko oczy i odwróciła się do mnie plecami.
-Okeej...- szybko powiedziałem i zamknąłem drzwi.
Zarzuciłem jakieś spodnie i koszulkę, a zaraz po tym wyszedłem do dziewczyny.
-No czego chcesz?- zapytałem podchodząc do niej.
<Kosztniczko? Czego tam twoja duszyczka zapragnęła?>