niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Meg Do Castiel'a

Dzisiejsze popołudnie należało do dość zabieganych. Przywieziono sporo nowych koni i każdy musiał się zająć nimi oraz pozostałymi. Na dodatek ze stajennych został tylko Samuel. Wszyscy mieliśmy przydzielone prace ale i tak wzajemnie sobie pomagaliśmy. Nie było nawet mowy o tym aby chociaż na chwilę usiąść i się poobijać. Jedyne co to dzieci mogły sobie na to pozwolić. Tak na dobrą sprawę mogły nakarmić konie czy je wyprowadzić ale nie są na tyle silne i wytrzymałe jak moi rówieśnicy. Oparłam się tyłem o drzwi do boksy Lips. Czasami naprawdę miałam ogromne wątpliwości czy matka natura się nie pomyliła i nie powinna być osłem.
Westchnęłam i ruszyłam dalej do swoich obowiązków. Około dwudziestej udałam się z najbliższymi znajomymi na kolację. Zajęliśmy jeden z wolnych stolików. Kręciło się tam sporo osób, wyłapałam jedną nieznajomą mi twarz chłopaka. Jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.
Po posiłku wróciliśmy do pracy. Skończyliśmy dość późno.

Czy może być coś piękniejszego niż wolna niedziela oraz fakt, że nie musisz nigdzie wcześnie wstawać? Chyba nie. Spałam sobie smacznie gdy do drzwi rozległo się walenie.
- Kto do ch**a?! - Warknęłam.
Niechętnie podniosłam swoje cztery litery z łóżka i otworzyłam drzwi. Na korytarzu w samych bokserkach stał William.
- Meg! - Krzyknął wchodząc do środka.
- Czego chcesz o tak wczesnej godzinie? - Jęknęłam. Powstrzymując się od krzyku rozpaczy zamknęłam drzwi.
- Słuchaj mnie uważnie. - Rozsiadł się wygodnie na fotelu, ja natomiast padłam na sofę.
- Nie mam innego wyjścia du**u. - Syknęłam.
- Od dzisiaj śpię u Ciebie. - Powiedział krzyżując ręce na piersi.
- Bo? - Podniosłam głowę.
- Nie wytrzymam z tą blond s**ą.
- Co znowu zrobiła? - Usiadłam.
- Śpię sobie, a tu nagle coś zaczyna piszczeć. Podnoszę się z łóżka idę zobaczyć co się tam dzieje. Okazało się, że naszej księżniczce skończył się lakier do paznokci. Wyobrażasz sobie żeby budzić rano ludzi z tak głupich powodów? - Fuknął obrażony.
- Nie, nie wyobrażam sobie. - Mruknęłam z sarkazmem.
- O co Ci chodzi?
- O nic Will. Zajmę się tym, a Ty idź się ubierz i nigdy więcej nie przychodź rano jeśli chodzi o jakieś sprawy z Bridget, jasne?
- Dobra. - Westchnął.
- Poczekaj tylko się ubiorę.
Podeszłam do szafy i zmieniłam piżamę na jeansy i białą bokserkę. Przed wyjściem założyłam trampki, wzięłam paczkę papierosów oraz zapalniczkę i oboje wyszliśmy. Poszłam bezpośrednio do pokoju blondyny. Bez pukania wparowałam tam.
- Nie nauczyli Cię pukać ciemna maso? - Warknęłam.
- Chyba Ciebie nie nauczyli kultury.
- Czego chcesz?
- Abyś w końcu zamknęła mordę i dała ludziom święty spokój.
- Co ja takiego niby robię?
Bez słowa wypatrzyłam jej komodę z kosmetykami. Po drodze wyjęłam worek z kosza i podeszłam do mebla. Jednym płynnym ruchem zgarnęłam wszystko do śmieci.
- Ty s**o! - Krzyknęła i rzuciła się na mnie z łapami. Odepchnęłam ją i wyszłam na balkon. Pociągnęła mnie za koszulkę, wtedy ja wyrzuciłam wszystko na trawnik. Obie słyszałyśmy dźwięk bitego szkła.
- Teraz możesz krzyczeć. - Uśmiechnęłam się do niej. Byłam szczęśliwa z tego co zrobiłam, nie przejmowałam się karą.
Dziewczyna aż się popłakała. Wyszłam na korytarz, tam wpadłam na kogoś. Nie na tyle mocno aby upaść. Podniosłam oczy do góry i zobaczyłam znowu tą samą nieznajomą mi twarz.
- Cześć. - Odpowiedziałam z uśmiechem. Byłam szczęśliwa z tego co zrobiłam. - Przepraszam, że na Ciebie wpadłam.
- Hej, nic się nie stało.
Castiel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)