środa, 16 sierpnia 2017

Od Lily C.D Noah'a

— Idiotka... — mruknięcie braciszka mieszało się w moich uszach z zimną wodą, której niemal byłam pewna, że tutaj jej nie było, a przynajmniej za  pastwiskiem chodzących burgerów, a jak się okazuje nie tak źle biegających. Gdyby się kadra postarała, to i na tor wstawić dałoby się. Spoglądałam w górę na rozemocjonowane mućki, wydające z siebie z jakiś krótszy czas dosyć głośne dźwięki. Zaskoczona ich magazynem energii, który nagle i ku zdziwieniu wszystkich zniszczył w drobny mak powszechne wiadome wszystkim lenistwo tych zwierząt, paznokciami zarysowałam białe linie na czole. Dream nie zamierzał od nich widocznie odstawać, bo już chwilę później wydał z siebie jeszcze głośniejsze rżenie.
— MOONLIGHT, NIE ŻRYJ TEGO! — wrzask miał tylko i wyłącznie na celu uchronienie klaczy przed zapoprężeniem, kiedy ta w między czasie chciała widocznie skosztować mieniącej się kuszącym odcieniem zieleni trawy. Istny szmaragd zafalował pod wpływem wiatru, który swoją drogą przeszył moją skórę pod opieką zimnej wody, zimnym podmuchem. Sądząc po morderczym wprost wyraźnie Noah'a, mogłam stwierdzić, że nie tylko mi przeszkadza fakt, że jeszcze nie opuściliśmy tego fascynującego miejsca, które z pewnością w cieplejszej temperaturze mogłoby się stać rajem dla zmęczonych duchotą dusz. Klacz chwilę trzymała łeb w dole, tuż przy niespokojnej tafli wody, po czym odwróciła się zadem i dalej mimo wszystko zajadała się (sądząc po jej apetycie) z pewnością pyszną trawą, choć oczywiście mój towarzysz twierdził, że jest to powodem tylko i wyłącznie pory, o której zabraliśmy je ze stajni - pory obiadowej. Catcher równie niespokojnie schylił z zainteresowaniem łeb ku pożywieniu towarzyszki i sam przyłączył się do prowizorycznego posiłku.

Walcząc z wodą, kroczyłam ku brzegu (próby biegu niestety się nie powiodły), słysząc dokładnie, jak przy każdym kroku tworząca się piana równie szybko znikała, co się pojawiła. Odpędzanie karej kobyły od zieleńców, oczywiście było istną walką z wiatrakami, a dopiero przybycie przyjaciela przyniosło oczekiwany skutek. Co poradzę, że faceci są silniejsi? Taka kolej rzeczy. Niemal zaraz po tym jak poluźniłam opatulony miśkiem popręg, kątem oka widziałam, jak przemoknięty Noah próbował z marnym skutkiem odpędzić od siebie piach, który widocznie miał okazję zabrać podróż z dna rzeki. Oczywiście małe ziarenka były niemalże niczym kochanka i również nie zamierzały się poddać. Mokre kosmyki jego włosów układały się pasmami i ciemniejąc sterczały na wszelkie strony, pozostawiając kropelki wody. Parsknęłam głośnym śmiechem, kiedy jeszcze raz przeleciał ręką po karku.
— Czego się śmiejesz? Ofiary ataku terrorystycznego nie widziałaś? — zapytał, zaczynając nasze przekomarzanki, które stawały
— Mowa o mnie? — dłoń oficjalnie wygięłam w stronę klatki piersiowej, nabierając niedowierzającego wyrazu twarzy.
— Nie, wiesz, o tej tam wołowinie — sarkazm wycisnął się na świat spod języka, towarzysząc dłoni, która niedbale wskazała na bydło. Nasza konwersacja chwilowo ucichła, jednak jak to chwila, była ona nadzwyczaj krótka nawet jak na nas. Kolejnym tematem niestety było, co robić, gdzie robić i jak robić. Oczywiście powrót do uczelni nawet nie musiał wchodzić we wspominki, co dobrze się skończyło dla naszej dwójki, że jeden nie skończył swego zapewne marnego żywota pod wpływem morderczego wzroku drugiego. Plaża jako znakomita miejscówka oczywiście podbijała wszelkie rozmowy. Chwilę później, stępem ruszyliśmy w drugim kierunku. Oczywiście zanim całkiem gęste ogony naszych wierzchowców zniknęły w toni zieleni, przez jasne ogrodzenie na pastwisko krów wpadł jak strzała gospodarz, wykrzykując jakieś wyzwiska pod naszym adresatem. Bez większego zastanowienia wbiłam pięty w boki Moonlight, jednak kochany brat postanowił posłuchać jeszcze wyzwisk.
— Noah ruszaj, no! — krzyknęłam w jego stronę, próbując jeszcze ostatkami rozumu ogarniać chociażby kierunek, w którym jadę. Jednak nie okazało się to łatwym zadaniem. Ostatni raz spojrzałam w stronę chłopaka, jednakże niemal w tym samym czasie, co podpędzał Dream Catcher'a do kłusa, w mojej głowie rozległ się wstrząs o szorstką korę pnia. Klacz pode mną zatrzymała się pod wpływem nacisku na zimnym wędzidle. Palcami od razu poleciałam rozmasowywać obolałe czoło, przy wdzięcznym akompaniamencie śmiechu Noah'a.
— To dobry dzień jednak — cicho wymruczał sam do siebie, jednak równie dobrze wiedział, że gdybym była w stanie już bym go dusiła. W odpowiedzi rzuciłam w jego stronę małą, uroczą gałązką jeszcze ze szmaragdowymi listkami.
— Żryj kaktusy — fuknęłam w jego stronę, pochylając się pod martwym drzewem i spokojnie przejeżdżając stępem.

~*~

Morska bryza porywała nasze włosy w żywy taniec, a drobny piach lekko zapadał pod kopytami naszych koni. Palmy gdzieś za nami powiewały wdzięcznie ogromnymi liśćmi.

— Kąpiemy się? — zapytał.

— Wracamy z rzeki cali mokrzy, jedziemy nad morze, a tobie jeszcze mało? — zaśmiałam się.

— Konie się nie kąpały — zawiązał dłonie na klatce piersiowej, niczym obrażone dziecko. Westchnęłam cicho, opuszczając miejsce w siodle, aby zdjąć siedzisko. Chłopak się uśmiechnął zwycięsko powtarzając moje ruchy.

Noaś?
Do dupy, ale jest XD
nie jest do dupy ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)