Czując delikatny dotyk na swoim policzku, miałam ochotę ponownie oddać się w czułe ręce Harry'ego. Uśmiechnęłam się do mężczyzny, który odwzajemnił mi ten gest i objął mnie ramieniem.
- Oczywiście, że zostanę - zachichotałam. - Ale wiesz, czegoś mi brakuje - powiedziałam, siląc się na smutny ton.
- Ahh, brakuje Ci czegoś? - Westchnął niebieskooki. - Obawiam się, że nie jestem w stanie Ci więcej zapewnić.
- Wystarczy mi jeden, króciutki pocałunek na dobranoc - powiedziałam, a chłopak uniósł swą brew. Podparłam się na łokciach i ponownie, niemalże tak samo jak przed godziną, wpiłam się w usta Harry'ego, który oddawał każdy mój ruch.
- Miał być króciutki? - Wysapał pomiędzy serią kolejnych całusów.
- Widzisz, mamy inne pojęcie tego słowa - zaśmiałam się, a po chwili przegryzłam delikatnie swą wargę. - Hazzuś, tak się składa, że nie jestem jeszcze zmęczona.
Po tych słowach usiadłam okrakiem nad chłopakiem i nachyliłam się ku jego twarzy, od której promieniała radość. Jeżdżąc delikatnie swą dłonią po karku niebieskookiego, usłyszałam kroki stawiane na korytarzu, lecz nie spodziewałam się, że są one skierowane do pomieszczenia, w którym my aktualnie się znajdujemy. Drzwi otworzyły się z hukiem, a ja w tym samym momencie spięłam się, odskakując na lewą stronę materaca. W drzwiach stał rozwścieczony członek kadry, dokładniej trener ujeżdżenia - Gilbert Blythe.
- Jak się nie mylę, pannę Adeline słychać było w stajni koni prywatnych - jego oschły głos głucho odbijał się w moich uszach. - A Ciebie, drogi Młodzieńcze, mam ukarać za takie trzaskanie drzwiami? - Dodał po chwili.
- Wydaje mi się, że nie ma Pan prawa oglądania uczennic nago - wyszczerzył się brązowowłosy.
- Jest pod kołdrą, więc nic nie widzę - powiedział, a jego twarz wykrzywiła się na kształt uśmieszku.
- Po za tym, nie powinien Pan zaglądać do łóżka uczniów. To, że instruktorowi się nie udało, nie znaczy, że jego podopiecznym się nie uda - dodałam. - Myślę, że nie chce Pan przeprowadzić niezwykle interesującej rozmowy z moim ojcem, hę?
- To są groźby, Adeline Whittaker. Owszem, zgodzę się, że na ten temat nie chce rozmawiać z Twym ojcem, więc za to chcę Cię zobaczyć na czworoboku jutro o godzinie 5:00, z gotowym koniem i wyuczonym programem - warknął, a po tych słowach zniknął z pokoju.
- Cholera jasna! - Krzyknęłam, zrywając się z łóżka, zapominając przy tym, że jestem całkowicie naga. Z towarzyszącym mi chaosem, zaczęłam naciągać na siebie poszczególne części garderoby, które walały się w każdym zakamarku pokoju Harry'ego.
- Spokojnie, przecież i tak nic teraz nie zrobisz - westchnął mężczyzna, siłując się z suwakiem własnych spodni.
- Napraw ten suwak, bo następnym razem szlag mnie trafi - mruknęłam. - Ku**a, ten facet ewidentnie się mnie uczepił.
- Wiesz, że i tak wypadniesz świetnie?
- Nie interesują mnie teraz komplementy - westchnęłam, wpadając w ramiona niebieskookiego.
- Chodźmy spać, nie ma sensu się denerwować, a lepiej być wyspanym na porannym treningu z Blythe'm.
- Ten trening ma się odbyć za pięć godzin.
~*~
Sunąc niczym zjawa, weszłam na czworobok w ręku mocno ściskając wodze skarogniadej klaczy, która również nie wiedziała do końca co się dzieje. Pan Gilbert Blythe, stał już przy stojaku z literą A, posyłając mi szyderczy uśmiech.
- Rozgrzewka zrobiona? Chcę zobaczyć tylko przyjazd i powiedzieć Ci błędy Twojego wierzchowca, a tym samym Twoje - bąknął pod nosem, a ja co raz bardziej wewnętrznie się załamywałam.
- Uznajmy, że zrobiona - odpowiedziałam, a po minucie ściągnęłam strzemiona spod skrzydełka siodła. Sprawdziłam jeszcze raz popręg i z ociąganiem się, delikatnie podskoczyłam, podciągając się przy tym, aby po chwili wylądować w siedzisku. Mężczyzna odstawił płotek przy literze A, wypuściłam głośno powietrze, zbierając przy tym Notte i ruszając z miejsca zebranym kłusem. Czując w gardle narastającą gulę, siedziałam w siodle nieco spięta, przez co mój kłus ćwiczebny wydał się nieco zbyt sztywny i mało aktywny. Szybko jednak ogarnęłam narastającą presję i całkowicie rozluźniłam swoje ciało. Wjeżdżając na linię środkową, poczułam chłodny wzrok trenera ujeżdżenia, co jeszcze bardziej zmotywowało mnie do dalszego działania. Wykonując paradę, spostrzegłam, jak notuje coś w swoim dzienniku, a później agresywnie kreśli to długopisem. Ukradkiem uśmiechnęłam się, by po ukłonie, ruszyć dalej kłusem zebranym, który w moim mniemaniu był co najmniej na ósemkę, która była wręcz ogromna jak dla tak krótko pracującej pary. Będąc już przy C, skręciłam w lewo by już na literze S wykręcić na woltę o średnicy dziesięciu metrów. Wiedząc, że już zaraz czeka mnie wykonanie łopatki do wewnątrz, poczęłam zabawę wodzy wewnętrznej, napinając ją i po chwili odpuszczając. Delikatnie wzmocniłam swój nacisk wewnętrznej łydki na miejsce w okolicach popręgu, starając się zachować zgięcie skarogniadej w żebrach oraz tempo, które było nader aktywne. Obciążyłam lewą kość kulszową i strzemię, pilnując by nie załamać się w biodrach, ponieważ ostatnio dość często mi się to zdarza. Zewnętrzną wodzą zapewniałam odpowiedni kąt wygięcia klaczy, a łydką po tej samej stronie leżącą, przesunąłem się nieco za popręg, pilnując by zad nie odleciał w nieznane. Utrzymując tą samą pozycję, przejechałam do litery V, by tam przerwać żądanie i powrócić do kłusa zebranego, w którym wykonałam półwoltę w lewo. W literze L według programu, miał nastąpić ciąg, nad którym bardzo często w ostatnim czasie pracowałam z moją podopieczną. Poczułam jak Meravigliosa mocno krzyżuje swe nogi, co przyprawiało mnie o delikatny zachwyt. Mimowolnie, delikatnie zjechałam po jej szyi by delikatnie ją poklepać.
~*~
Zeskoczyłam na kwarcowe podłoże wymieszane ze ścinkami fizeliny. Uważałam, że jest to doskonała mieszanka, która z resztą zachwycała również Notte, wesoło wymachującą przednią nogą. Nauczyciel podszedł do mojej osoby, krytycznie patrząc się na rozluźnioną klacz. Przeniósł swój ostry wzrok na mnie, a po chwili delikatnie się uśmiechnął.
- Cóż, panno Adeline - zaczął, przełykając głośno ślinę, tak jakby próbując się wymigać od wypowiedzenia pewnych słów. - Muszę przyznać, że jestem zszokowany poziomem prezentującym przez Waszą parę. Klacz ma świetne ciągi, które da się przenieść na jeszcze wyższy poziom, ale naprawdę jestem zadowolony. Brakuje mi jednak czegoś..
Wiedziałam. Wiedziałam, że czegoś w tym nie ma, tylko czego? Cholera jasna, tak się starałam wszystko zrobić jak najbardziej idealnie.
- Brakuje mi chociaż delikatnego zarzucenia zadem w galopie, bo do jasnej Anielki, jak na tak młodego konia, jest po prostu świetna.
- Dziękuję, to znaczy dziękujemy - uśmiechnęłam się szeroko, klepiąc szyję klaczy.
- Dobra, koniec tych komplementów. Jesteś wolna, idź ją rozsiodłać - mruknął, i w tym momencie wrócił stary, gburowaty Gilbert. Wywróciłam oczami i wzięłam się za podciągnięcie strzemion, oraz odpuszczenie popręgu. Wzięłam wodze do rąk i z błogą miną ruszyłam w stronę stajni koni prywatnych. Nagle znikąd pojawił się przy mnie Harry, który czule objął mnie ramieniem.
- Jak poszło? Zjadł Cię? - Zaśmiał się, a po chwili pogładził bok skarogniadego wierzchowca.
- Możesz być ze mnie bardzo dumny. Pan Gilbert Blythe pochwalił mnie i mojego konia - powiedziałam, czując jak rosnę w duchu. Młody mężczyzna posłał mi szeroki uśmiech, a po chwili w trójkę wkroczyliśmy na korytarz budynku, w którym rozległ się dźwięk powitania Notte przez innych członków jej małego stadka. Skierowałam się od razu na wolną, wewnętrzną myjkę, naprzeciwko której znajdowało się solarium, zajęte przez klacz Esmeraldy. Meravi skuliła uszy, by po chwili przeciąć powietrze zębami. Zaskoczona taką reakcją Vigliosy, starałam się nawet nie zbliżać do kasztanki, która stała bez żadnej reakcji w miejscu. Na szczęście pojawiła się Esma, która zabrała swojego wierzchowca na pastwisko. Wypuściłam powietrze z ulgą i zaczęłam rozsiodływanie skarogniadej. Rumak po otrzymaniu smakołyka, zaczął pienić się niemalże tak jak zwierzę chorujące na wściekliznę. Odłożyłam delikatnie siodło pod ścianę, a ogłowie zawiesiłam na niewielkim wieszaczku.
- Możesz ją całą schłodzić i wprowadzić na solarkę? - Zapytałam, robiąc błagalne oczka w stronę niebieskookiego.
- Jasne, Słonko - powiedział, a zwrot użyty przez chłopaka, wywołał we mnie przyjemne uczucie. Poszłam do siodlarni, w której stała moja potężna drewniana paka wypełniona po brzegi sprzętem i preparatami. Właśnie po to drugie się kierowałam, a dokładniej po olej do skóry, by dokładnie wysmarować siodło i ogłowie przed zawodami. Wymachując buteleczkami na każdą stronę, szłam tanecznym krokiem do Harry'ego i Notte. Moje serduszko roztopiło się pod wpływem widoku chłopaka, wtulonego w krótko przystrzyżoną grzywę szcześciolatki. Drapał przy tym jej kłąb, przez co górna warga skarogniadej wyginała się pod wpływem przyjemności. Roztopiona podeszłam do nich i cicho odchrząknęłam.
- Bo będę zazdrosna - zachichotałam.
Mój Skarbuś? <3
Strony
▼
sobota, 30 września 2017
Od Harry'ego C.D Adeline
Licząc w głowie puszyste owieczki, wtłaczając w swe płuca siedemdziesiąt osiem procent azotu zawartego w powietrzu, ściskałem mocno swą chłodną dłoń, by ponownie nie powiedzieć słów, których z pewnością znów byłbym w stanie żałować. Stukałem powoli palcami w jasnobrązowy blat, coraz to mocniej zaciskając swą szczękę, by z bólem w końcu podnieść wzrok na nieopodal stojącą szatynkę. Ciężko było mi spojrzeć w jej bursztynowe oczy, jednak w końcu zrobiłem to, czując się z tym wszystkim... Po prostu źle. Pustka ustąpiła mimo wszystko miejsca przyjemnemu ciepłu, gdy tylko przypomniałem sobie dziewczynę w nieco korzystniejszych okolicznościach. Brakowało mi jej delikatnego uśmiechu, błyskotliwej puenty, uroczego śmiechu i sposobu, w jakim obejmowała moją szyję podczas łączenia naszych ust w czułych pocałunkach.
Przetarłem delikatnie swą twarz dłońmi, by po raz kolejny wypuścić z ociąganiem zalegające powietrze. Wsłuchując się w odgłos przesuwanego po podłodze krzesła, w akompaniamencie cichego przeżuwania jabłka, w końcu zebrałem się w sobie, by oblizawszy ówcześnie swe usta, wbić wzrok w śnieżnobiały sufit.
- Zawaliłem, dobra? - głos nieco mi zadrżał, mimo tego, że starałem się trzymać swe emocje na wyjątkowo krótkiej wodzy. Adeline siedziała na krześle niewzruszona, spoglądając w zupełnie inny koniec pomieszczenia. - Byłem, jestem i będę cholernie, ale to cholernie zazdrosny. Nie mogłem tego zdzierżyć, w porządku?
Wciąż przegryzała czerwony owoc, podczas gdy ja toczyłem wewnętrzną walkę z samym sobą, by nie zatrzymać swego monologu w jego początkowym momencie.
- Nie myślę tak o Tobie, naprawdę, nieco mnie poniosło. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, brakowało mi Twojego towarzystwa, w dodatku ten chłopak, wydaję się całkiem w porządku, zwłaszcza w porównaniu do mnie, cholera. - westchnąłem, ciągnąc wszystkie słowa niemalże na jednym wydechu. Po krótkiej chwili szatynka wstała ze swego miejsca, by powoli ruszyć w stronę drzwi. Czując już, że moje słowa nie tylko dla mnie nie miały większego znaczenia i właściwie mogłem opuścić już pomieszczenie kilkanaście minut wcześniej, zamknąłem swe powieki, bezradnie wykładając się z wygodą na krześle. Tuż jednak po usłyszeniu, jak pozostałości minimalistycznego posiłku spoczęły w koszu, a drzwi prowadzące do jedynego wyjścia nie zostały otwarte, z cieniem uśmiechu przyglądałem się temu, jak dziewczyna prowadzi swe kroki w moim kierunku.
Podnosząc się z miejsca, bez ani sekundy zawahania, zamknąłem ją w szczelnym uścisku, czując, jak powoli oplata mnie dookoła swymi smukłymi rękoma.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam... - wyszeptałem cicho, czule składając krótki pocałunek na jej odkrytym czole.
Dziewczyna westchnęła, zaciskając swe drobne dłonie na szmaragdowym materiale mojej koszuli.
- Bolało, nawet bardzo, wiesz? - wymamrotała, unosząc swoją niepocieszoną twarzyczkę nieco wyżej, by z trudem spowodowanym różnicą pomiędzy naszymi wzrostami, oprzeć brodę o moje ramię.
Przejechałem rękoma po jej plecach, jak gdyby wciąż nieco nie wierząc w to, że ot, tak z powrotem mogę trzymać ją w swoich ramionach.
- Jestem dupkiem, tak. - z trudem wypuściłem kolejne dawki zbędnego już powietrza, prawym kciukiem gładząc jej gładki, delikatny policzek. Pod wpływem mojego powolnego dotyku Adeline przymknęła nieco powieki, z typową dla siebie subtelnością kładąc obydwie swe dłonie na mej szyi.
Uśmiechnąłem się lekko, gdy musnęła moje usta swoimi ciepłymi wargami, dając mi wkrótce do zrozumienia, że wymagała ode mnie dokładnie takiej samej inicjatywy.
Nie pragnąłem w tamtym momencie niczego bardziej jak pogłębienia pocałunku.
- Miałam ochotę Cię prawie zabić. - wyszeptała, siląc się na konspiracyjny szept, pomiędzy jedną z serii długotrwałych, niemalże nigdy niekończących się, namiętnych całusów. Zaśmiałem się nieco głośniej, gdy z uśmiechem na idealnie pełnych ustach, dla pozornie zabawnego podroczenia się ze mną, potrząsnęła nieco mą szyją.
- Może jednak pozostawimy sobie atrakcje tego typu na później? - parsknąłem pod nosem, natychmiastowo korzystając z okazji, w której równie roześmiana Adeline zachęcająco odchyliła dla mnie swój kark i nieznaczną część obojczyków wystających spod opiętej koszulki. Nabrałem dosyć sporych kilku oddechów, zanim przeszedłem do delikatnego obdarowywania pocałunkami niknących już powoli siniaków, złożonych na ciele dziewczyny nie tylko kilkanaście godzin wcześniej, ale i jakiś czas temu. Moje duże dłonie niemalże automatycznie skierowały się tuż pod jej pośladki, podciągając ją znacznie do góry — szatynka, mrucząc niezwykle seksownie niczym należąca do niej kotka, objęła mnie długimi nogami w pasie, cicho chichocząc, gdy zamiast dotrzeć spokojnie do najbliższego stołu, nie zaprzestając wykonywania przy tym niezwykle przyjemnych czynności, straciłem swoją równowagę i sam dosyć brutalnie oparłem ją o najbliższy blat.
Nie miała jednak nic przeciwko temu, bym powoli wyciągnął górną część jej garderoby z równie dopasowanych, czarnych bryczesów. Podwijając materiał na wysokość pępka, bezkarnie nachyliłem się nad osobliwie cudownie pachnącą skórą, by wraz z podnoszeniem koszulki, coraz wyżej wędrując nie tylko ze swymi pocałunkami, ale i wyjątkowo wysoko umieszczonymi dłońmi. Pomagając jej pozbyć się zbędnego odzienia, już miałem zdjąć z niej wyjątkowo ładnie skrojony biustonosz, gdy unosząc głowę sponad jej położonego na stole ciała, spostrzegłem u rogu ściany coś, co wyjątkowo mnie zaniepokoiło. Zarzucając na swe ramię jej bluzkę, ewidentnie nie chcąc tracić już ani jednej, niemiłosiernie uciekającej sekundy, bez większego ostrzeżenia ponownie chwyciłem ją na ręce, opuszczając stołówkę w równie szybkim tempie, co wbiegałem z zachowaną jeszcze rozwagą po schodach. Widząc jej pytające spojrzenie, nachyliłem się do jej ucha, przygryzając lekko jego płatek.
Dziękowałem sobie w duchu, że tuż obok kuchni znajdowały się nieco rzadziej uczęszczane przeze mnie schody, prowadzące prosto na zamieszkiwane przeze mnie piętro. Były zdecydowanie najszybszą drogą, która prowadziła wprost do mojego pokoju, mieszczącego się na korytarzu.
Na nasze szczęście, nikt nie kłopotał się na tyle, by wyjść nam naprzeciw i spostrzec niesioną przeze mnie Adeline w samym staniku, gdy bez skrępowania łączyliśmy ponownie zwarto swe usta, pokonując z coraz większą prędkością postawione przed nami stopnie.
- Kamery, skarbie - wymamrotałem w końcu, gdy udało mi się złapać oddech pomiędzy pojedynczymi całusami. - Definitywnie nie pozwolę, by dzisiaj oglądał Cię ktokolwiek z wyjątkiem mnie... - mruknąłem, wciąż trzymając ją na rękach, usilnie starając się otworzyć drzwi od własnego pokoju.
Odnalazłszy już klucze, miałem mały problem z trafieniem do zamka, gdy szatynce udawało się mnie tak skutecznie odciągnąć od konieczności względnie korzystnego dla mnie myślenia.
Pojawiając się jednak w środku lokum, nogą kopnąłem w drzwi, by zatrzasnęły się w futrynie z niemałym hukiem. Ekspresowo tym razem dając się rozebrać z koszuli, podgryzałem jej malinowe wargi, gdy z niewątpliwie nieposkromioną energią w końcu nakłoniła mnie do tego, by przenieść się na nieco wygodniejsze łóżko. Niemałe piersi dziewczyny wciąż były okryte biustonoszem, kiedy to nie mogąc powstrzymać się przed jak najszybszym rozebraniem jej niemalże do naga, powolnymi ruchami muskałem cały jej dekolt. W międzyczasie szatynka walczyła ze wcale nieprzychylnym zamkiem od moich spodni, które najwidoczniej nie zamierzały tak łatwo pozwolić się ściągnąć z mych nóg. Niemalże odtwarzając przynajmniej w jednej setnej sekundy schemat poprzedniej nocy, pozostając już w bokserkach, tym razem dałem się bez większego zająknięcia i protestów sprowadzić na nieco bardziej przegraną pozycję. Ulegając dotykowi siedzącej na mnie chwilowo okrakiem kobiety, chwilę wcześniej w zamian drobnego zadośćuczynienia pozbawiłem ją spodni, wkrótce rzuconych w jeden z najdalszych kątów niemalże całkowicie zaciemnionego pomieszczenia. Siedząc tuż nad moim kroczem w samej bieliźnie, skwitowała każde moje ciche, frustracyjne westchnięcia niesamowicie seksownym uniesieniem swych warg. Machinalnie ulokowawszy swe dłonie na jej szerokich, okrytych niewiele zakrywającym, koronkowym materiale biodrach, z nieukrywaną dozą pożądania przyglądałem się, jak łącząc nasze usta w coraz bardziej zwartych, gorących pocałunkach, jedną ze swych rąk gładziła mój spięty tors. Apogeum jednak mojej cierpliwości przekroczone zostało w momencie, gdy wraz z napiętym materiałem moich bokserek, pozwoliłem jej na coś, co zazwyczaj niesamowicie godziło w moją dumę wiecznie bezkarnego łamacza dziewczęcych serc. Czując, jak w delikatnie napuchniętym już miejscu na szyi powstaje siniak, jednym, pewnym i niezwykle pewnym ruchem pozbawiłem ją ciemnego biustonosza. Z zadowoleniem obracając ją tak, by to ona ponownie leżała wśród mojej świeżo wymienionej pościeli, nachylałem się ku jędrnym piersiom, by stopniowo zacząć delikatnie podgryzać jej smukły brzuch. W akompaniamencie jej pojedynczych jęków drobnym postępkiem znaczyłem krawędzie jej talii, zahaczając tuż nad biodrami koronkowy materiał. Zniżając się coraz to niżej i niżej, jeden z ostatnich razy spoglądnąłem w błyszczące oczy wciąż niezmiennie uśmiechniętej szatynki. Podniósłszy jej długie nogi, zyskując tym samym coraz to większy dostęp do ciepłych, delikatnie rozchylonych nóg, zahaczyłem palcami o ostatnią część skąpej garderoby jeszcze znajdującej się na jej rozgrzanym ciele.
Zsunąwszy drobne majteczki na sam dół jej stóp, bezczynnie poddałem się zabiegowi odbierania moim biodrom jedynej materiałowej przepaski. Doły naszych bielizn spoczęły dosyć szybko na podłodze, nie przeszkadzając na tym samym do samego końca momentu, w którym zdecydowanie nie oszczędzaliśmy siebie nawzajem. Niewątpliwie pobudzony widokiem nagiego ciała Adeline, czując dookoła jej słodki, kobiecy zapach, nie pozwoliłem na to, by zbyt szybko wyzwoliła się z mych opiekuńczych ramion.
~*~
Ciężko jeszcze oddychając, opierałem się o rozgrzaną, odkrytą klatkę piersiową leżącej tuż obok mnie dziewczyny, bezradnie poddając się temu, jak próbując ustabilizować swój nierówny oddech, kręciła dookoła własnych palców moje ciemne włosy. Przytulając ją jeszcze bliżej do siebie, by poczuć bijące od niej wyjątkowe ciepło i delikatne podmuchy wypuszczanego przez nią powietrza, po pewnym dosyć krótkim, choć niezwykle dłużącym się czasie, podniosłem się na łokciu, by zyskać dostęp do jej lekko rozchylonych ust. Muskając je czułymi ruchami, tym razem to ja przyjąłem ją do swego torsu, ponownie poprawiając zsuwającą się z jej pleców pościel. Pozostawione przez szatynkę draśnięcia bolały mnie jeszcze na tyle, że z ogromnym trudem przewracałem się na drugi bok, by spojrzeć w jej cudowne, tętniące życiem tęczówki.
- Zostaniesz, prawda? - błagalnie pogłaskałem jej policzek, uśmiechając się pod nosem.
Mój Skarbuś Adisia? ♥
Od Adeline C.D Harry'ego
Szłam w towarzystwie świeżo co poznanego chłopaka, który z delikatnym stresie mielił w swych dłoniach kluczyk od pokoju.
- Jak już wiesz, jestem Adeline Whittaker, ale nie znam Twojego imienia, więc z chęcią je poznam - uśmiechnęłam się delikatnie, brnąc w stronę padoków.
- Mam na imię Lucas i pochodzę z Niemiec, więc wybacz jak mój język nie będzie idealny - odpowiedział, układając rząd śnieżnobiałych zębów, które zdobił bądź nie aparat stały z czarnymi ligaturami. Podeszłam do padoku z klaczami stajennymi, które z ociąganiem poruszały się w poszukiwaniu co raz to lepszych kępek traw. Słońce odbijało się od białych płotów, który przeszkadzał mi w jakiejkolwiek obserwacji. Brunet wnikliwie przyglądał się jednej kasztance, która postanowiła podejść do ogrodzenia i czekać na smakołyka z mojej strony.
- Nie dostaniesz, Pompeja. Jedyne co możesz teraz dostać to pieszczoty od Lucas'a - powiedziałam do klaczy, która popatrzyła na mnie jak na idiotkę. Zrezygnowana odeszła do stada by zaczepiać swoje towarzyszki.
- Cóż, chyba jej nie kręcę - zmarszczył nos i poszedł w stronę innych pastwisk. Najbardziej przyciągnęły go oddzielne padoki dla prywatnych ogierów, po których szalały potężne wierzchowce. Lucas bez zbędnych słów obkręcił się w moją stronę, ale już po chwili na jego twarzy dostrzegłam grymas.
- Coś nie tak? - Zapytałam, zestresowana tym, czy aby na pewno nie popełniłam żadnego błędu, przez który najprawdopodobniej zostałabym zbesztana przez pannę Rose.
- Nie, wszystko jest okej, ale Twój chłopak, przyjaciel czy tam znajomy, właśnie gada z jakąś całkiem niezłą blondi - westchnął. - Chyba całkiem nieźle się bawią - dodał, a po chwili machnął delikatnie głową w kierunku mojego towarzyszą tej nocy.
- Opiekunka tamtych bachorów - mruknęłam wściekle, po czym znowu odwróciłam się w stronę niebieskookiego. - Cóż, zapraszam Cię teraz do stajni koni akademickich, to tam gdzie oni stoją - uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam do budynku.
- Twoja klacz jest bardzo ładna, ma świetny zad - powiedział Lucas, który wcale nie wydawał się aż taki zielony w temacie koni ujeżdżeniowych. - Skąd zdobyłaś taki ładny okaz?
- W Niemczech - zaśmiałam się. - Podczas niedawnych körungów wpadła mi w oko i tak się jakoś potoczyło, że stała się moją własnością - powiedziałam po chwili.
- Byłem, ale jej nie zauważyłem.. cóż - wzruszył ramionami, po czym się roześmiał i tym samym zaraził mnie głośnym śmiechem. Po kilku minutach wkroczyliśmy na korytarz stajni, po którym rozniósł się dźwięk odbijania podeszwy moich oficerek. Zostałam jednak zatrzymana, przez jak się domyślałam Harry'ego, który z zaciśniętą szczęką wpatrywał się w moją skamieniałą twarz.
- Coś się stało, zaraz kończę, więc jakbyś chciał, mój kochany, pomóc mi dalej w treningu to zapraszam - podniosłam jedną ze swoich brwi.
- Podziękuję, może Twój nowy towarzysz się zgodzi.
- Właściwie to z wielką chęcią pomogę - wtrącił nowy.
- Widzisz, masz nowego zwolennika. Jesteś jednak taka jak ludzie opowiadają, puszczalska panienka na jedną noc - warknął i w ekspresowym tempie wyszedł ze stajni. Oniemiała odwróciłam się w stronę nowego mężczyzny, który również rozszerzył swoje oczy.
- Cóż - powiedziałam delikatnie trzęsącym się tonem. - Idziemy do drugiej stajni, chcę poćwiczyć przejazd na zawody - warknęłam, a chłopak zasalutował.
~*~
Skarogniada klacz stała na myjce, wesoło tupiąc nogą w pozostałościach z wody, która cały czas ściekała z jej ciała.
- Hej, Notte bo sobie coś zrobisz - zaśmiałam się z gdy wierzchowiec natychmiast przestał i wlepił we mnie swój zdziwiony wzrok. - No co, panisiu? - Powiedziałam rozbawiona. Lucas, który mówił mi o każdym błędzie popełnionym podczas programu, poszedł do biura gdzie został zawołany przez pana Rose. Zadowolona, poklepałam masywną szyję, należącą do Meravigliosy, która ani razu nie spłoszyła się na dzisiejszej jeździe.
Upewniwszy się, że nogi klaczy wyschnęły, zarzuciłam beżową derkę na grzbiet, którą po minucie zapięłam i z moim zwierzęciem wróciłam do boksu. Zmęczona, odniosłam sprzęt do paki, którą dokładnie zamknęłam na dwa zamki i wyszłam ze stajni. Moje kroki skierowałam do akademika, w którym zamiar miałam zjeść jakiś posiłek. Na stołówce spotkałam chłopaka, który wyzwał mnie kilka godzin wcześniej. Oczywiście, był nim Harry, który tępo wpatrywał się w stół, a ukradkiem spoglądał na mnie. Bez zbędnych słów, nogi poniosły mnie do szafek, z których wyciągnęłam jedno, soczyste jabłko.
- Czyli jestem puszczalska? - Zapytałam podrzucając jabłko, po chwili je gryząc. - Doczekam się odpowiedzi? - Mruknęłam.
Hazza? ❤
- Jak już wiesz, jestem Adeline Whittaker, ale nie znam Twojego imienia, więc z chęcią je poznam - uśmiechnęłam się delikatnie, brnąc w stronę padoków.
- Mam na imię Lucas i pochodzę z Niemiec, więc wybacz jak mój język nie będzie idealny - odpowiedział, układając rząd śnieżnobiałych zębów, które zdobił bądź nie aparat stały z czarnymi ligaturami. Podeszłam do padoku z klaczami stajennymi, które z ociąganiem poruszały się w poszukiwaniu co raz to lepszych kępek traw. Słońce odbijało się od białych płotów, który przeszkadzał mi w jakiejkolwiek obserwacji. Brunet wnikliwie przyglądał się jednej kasztance, która postanowiła podejść do ogrodzenia i czekać na smakołyka z mojej strony.
- Nie dostaniesz, Pompeja. Jedyne co możesz teraz dostać to pieszczoty od Lucas'a - powiedziałam do klaczy, która popatrzyła na mnie jak na idiotkę. Zrezygnowana odeszła do stada by zaczepiać swoje towarzyszki.
- Cóż, chyba jej nie kręcę - zmarszczył nos i poszedł w stronę innych pastwisk. Najbardziej przyciągnęły go oddzielne padoki dla prywatnych ogierów, po których szalały potężne wierzchowce. Lucas bez zbędnych słów obkręcił się w moją stronę, ale już po chwili na jego twarzy dostrzegłam grymas.
- Coś nie tak? - Zapytałam, zestresowana tym, czy aby na pewno nie popełniłam żadnego błędu, przez który najprawdopodobniej zostałabym zbesztana przez pannę Rose.
- Nie, wszystko jest okej, ale Twój chłopak, przyjaciel czy tam znajomy, właśnie gada z jakąś całkiem niezłą blondi - westchnął. - Chyba całkiem nieźle się bawią - dodał, a po chwili machnął delikatnie głową w kierunku mojego towarzyszą tej nocy.
- Opiekunka tamtych bachorów - mruknęłam wściekle, po czym znowu odwróciłam się w stronę niebieskookiego. - Cóż, zapraszam Cię teraz do stajni koni akademickich, to tam gdzie oni stoją - uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam do budynku.
- Twoja klacz jest bardzo ładna, ma świetny zad - powiedział Lucas, który wcale nie wydawał się aż taki zielony w temacie koni ujeżdżeniowych. - Skąd zdobyłaś taki ładny okaz?
- W Niemczech - zaśmiałam się. - Podczas niedawnych körungów wpadła mi w oko i tak się jakoś potoczyło, że stała się moją własnością - powiedziałam po chwili.
- Byłem, ale jej nie zauważyłem.. cóż - wzruszył ramionami, po czym się roześmiał i tym samym zaraził mnie głośnym śmiechem. Po kilku minutach wkroczyliśmy na korytarz stajni, po którym rozniósł się dźwięk odbijania podeszwy moich oficerek. Zostałam jednak zatrzymana, przez jak się domyślałam Harry'ego, który z zaciśniętą szczęką wpatrywał się w moją skamieniałą twarz.
- Coś się stało, zaraz kończę, więc jakbyś chciał, mój kochany, pomóc mi dalej w treningu to zapraszam - podniosłam jedną ze swoich brwi.
- Podziękuję, może Twój nowy towarzysz się zgodzi.
- Właściwie to z wielką chęcią pomogę - wtrącił nowy.
- Widzisz, masz nowego zwolennika. Jesteś jednak taka jak ludzie opowiadają, puszczalska panienka na jedną noc - warknął i w ekspresowym tempie wyszedł ze stajni. Oniemiała odwróciłam się w stronę nowego mężczyzny, który również rozszerzył swoje oczy.
- Cóż - powiedziałam delikatnie trzęsącym się tonem. - Idziemy do drugiej stajni, chcę poćwiczyć przejazd na zawody - warknęłam, a chłopak zasalutował.
~*~
Skarogniada klacz stała na myjce, wesoło tupiąc nogą w pozostałościach z wody, która cały czas ściekała z jej ciała.
- Hej, Notte bo sobie coś zrobisz - zaśmiałam się z gdy wierzchowiec natychmiast przestał i wlepił we mnie swój zdziwiony wzrok. - No co, panisiu? - Powiedziałam rozbawiona. Lucas, który mówił mi o każdym błędzie popełnionym podczas programu, poszedł do biura gdzie został zawołany przez pana Rose. Zadowolona, poklepałam masywną szyję, należącą do Meravigliosy, która ani razu nie spłoszyła się na dzisiejszej jeździe.
Upewniwszy się, że nogi klaczy wyschnęły, zarzuciłam beżową derkę na grzbiet, którą po minucie zapięłam i z moim zwierzęciem wróciłam do boksu. Zmęczona, odniosłam sprzęt do paki, którą dokładnie zamknęłam na dwa zamki i wyszłam ze stajni. Moje kroki skierowałam do akademika, w którym zamiar miałam zjeść jakiś posiłek. Na stołówce spotkałam chłopaka, który wyzwał mnie kilka godzin wcześniej. Oczywiście, był nim Harry, który tępo wpatrywał się w stół, a ukradkiem spoglądał na mnie. Bez zbędnych słów, nogi poniosły mnie do szafek, z których wyciągnęłam jedno, soczyste jabłko.
- Czyli jestem puszczalska? - Zapytałam podrzucając jabłko, po chwili je gryząc. - Doczekam się odpowiedzi? - Mruknęłam.
Hazza? ❤
Od Harry'ego C.D Adeline
Promienie dopiero niedawno wzeszłego słońca delikatnie oświetlały twarz uśmiechniętej, jeszcze nieco zaspanej szatynki. Położona przeze mnie na łóżku, leniwie oplotła moją szyję własnymi chłodnymi dłońmi, by wkrótce we własnym zakresie zainicjować czuły, acz krótki pocałunek.
Bursztynowe oczy z wyraźną uwagą skanowały całą moją twarz, na co tylko jeszcze szerzej uśmiechnąłem się, z dbałością dla jej drobnego, kobiecego ciała, gładząc jedną z jej odkrytych rąk. Widząc, jak przebiegły ją delikatne dreszcze, zaśmiałem się nieco, po raz kolejny obdarowując jej miękkie, a w dodatku ciepłe usta pocałunkami.
Działały na mnie jak narkotyk, który zdążył dosyć szybko uzależnić od siebie cały mój organizm. Pojedyncze serie krótkich całusów definitywnie nie były tym, co zaspokoiłoby moje męskie potrzeby w pełni.
- Definitywnie moglibyśmy to powtórzyć... - mruknąłem w odpowiedzi na jej wcześniejsze pytanie, czule przygryzając płatek jej ucha. Ciche westchnięcie wcale nie pomogło mi w tym, by szybciej się od niej oderwać. - Swoją drogą, nieźle się guzdrzesz. Zdążyłem pójść do pokoju, pobawić się z Twoim kotem, ogarnąć, nawet prawie wypalić papierosa...
Adeline przerwała moje dłużące się wyliczanie, by lekko zepchnąć mnie na materac. Korzystając z okazji, w której leżałem tuż obok niej, z niezauważalnym wręcz wywróceniem oczu objęła mnie ramieniem, by bez zbędnych słów wtulić się w mój bok. Cicho zaśmiałem się, niechętnie sięgając po leżący nieopodal telefon.
Nawet olbrzymia ilość nieodebranych połączeń i nieodczytanych wiadomości nie zszokowała mnie tak, jak wyświetlana na samym środku ekranu godzina. Wzdychając, przymknąłem swe powieki, by poddać się przyjemnemu ciepłu oplatującej mnie szatynki, miękkiemu materiałowi cienkiej pościeli i łapom równie mocno zaspanej Xsary, usiłującej wskoczyć na bok swojej właścicielki.
Oparłem bezradnie podbródek o głowę dziewczyny, nawet nie próbując ukrywać tego, jak bardzo ogromną chęć posiadałem do tego, by ponownie położyć się spać z nadzieją na wstanie za kolejne kilka, bądź nawet i kilkanaście godzin. Kwadranse błogiej ciszy przerwało mruknięcie istoty płci niewątpliwie pięknej, delikatnie szturchającej mnie za ramię.
- Jeśli chcemy zdążyć na cokolwiek i jeszcze coś zjeść, to musimy być na dole za jakieś... - zostawiła mnie w spokoju na chwilę, by z uśmiechem spojrzeć na wiszący na ścianie zegar. Mina jednak jej zrzedła, a cały entuzjazm bez uprzedzenia się ulotnił, gdy wskazówki na złość zaczęły wskazywać coraz to późniejszą godzinę. - Minus piętnaście minut, jeśli się nie mylę.
Prychnąłem, siadając po turecku na łóżku.
- To jest jakikolwiek sens ruszać się dzisiaj z pokoju...? - błagalnie spojrzałem w jej bursztynowe oczy, na co ona, powstrzymując swój całkiem uroczy śmiech, z jasnym i zrozumiałym dla mnie przekazem otworzyła drzwi na oścież, zmuszając mnie do wyjścia.
Dbała równocześnie o to, by nie zapomnieć kluczyka do swojej szafki, mieszczącej się w stajni i nie pozwolić, aby jej kotka niezauważalnie wymknęła się z pomieszczenia.
Powoli, w ogóle nie mając ochoty na to, żeby widywać się z kimkolwiek poza własnym lustrzanym odbiciem, podążałem wraz z Adeline w kierunku niemalże całkowicie wypełnionej po brzegi stołówki. Gdy dziewczyna chwyciła za posrebrzaną klamkę, a ja poprawiałem opadające kosmyki swych włosów, dosłownie wszystkie spojrzenia do tej pory rozmawiających osób padły na naszą dwójkę. W pomieszczeniu zaległa cisza, wynikająca z co najmniej nieznanego nam powodu, w związku z czym szybko i bezgłośnie wycofaliśmy się, nie dostrzegając w międzyczasie żadnych wolnych miejsc.
Jedynym wyjściem była niewypełniona o tej godzinie ludźmi kuchnia.
- Cóż... Mogę zaprosić panienkę na... Budyń? - z niemałym zdziwieniem prychnąłem śmiechem pod nosem podczas przeszukiwania teoretycznie wypełnionych jedzeniem szafek. Dostępna dla nas kuchnia była raczej skromna, bo poza kilkoma saszetkami gotowego budyniu w proszku, wieloma rodzajami makaronów i niezliczoną ilością herbat, raczej nie znaleźliśmy niczego, co nadawało się do skonsumowania. Paczka cynamonu, odnaleziona na samym skraju głębokiej półki, zemdliła mnie nieco przez swój osobliwy zapach. - Względnie budyń, może jeszcze budyń, budyń z budyniem...?
Pokręciła z niedowierzaniem głową, zgrabnie wspinając się na jedną z wysepek.
- Nie podpalisz całego budynku, prawda? - z podziwem, albo i jego brakiem, przyglądała się moim umiejętnościom włączania jednego z palników. Drobny płomień przytulił się do metalowego garnka. Preferowałem znacznie zalewania proszków tego typu zwykłym wrzątkiem, jednakże instrukcja na opakowaniu pouczała mnie o zupełnie innym postępowaniu.
Efekt końcowy jednakże prawdopodobnie nie był tego wart, bowiem mój kucharski wyczyn nie zaspokajał w pełni mojego wymagającego żołądka. Dopiero po wypiciu dwóch kaw, gdy Adeline zaledwie kończyła jedzenie, czułem się względnie gotowy do wyjścia.
Siłą zaciągnięty zostałem do stajni, gdzie chcąc, czy też nie, zmuszony zostałem do wyczyszczenia wierzchowca szatynki. Prawdopodobnie dlatego, że gniada klacz z dbałością o każdą część swego masywnego ciała, obtoczyła się ze skrupulatną perfekcją składającą się w głównej mierze z błota panierką. Dziewczyna w międzyczasie przygotowywała sprzęt, upewniała się co do tego, że wciąż ma zarezerwowany do wyłącznej dyspozycji najmniejszy plac, a jej kask i kilka innych przedmiotów nie uległy nagłej i niespodziewanej destrukcji. Innymi słowy - udawała, że ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż wyręczenie mnie w wyczyszczeniu własnego konia. Nie narzekałem jednak, bo kopytna była wyjątkowo przyjemna w obsłudze jak na tak młodego kopytnego.
- Szukam Adeline - usłyszałem za sobą lekko podirytowany, męski głos, którego posiadaczem był nieco młodszy ode mnie chłopak. Śmiałem podejrzewać, że prędzej oscylował w granicy wieku poszukiwanej szatynki.
Oderwałem się od jeszcze nieco brudnego końskiego boku, by już mieć się odezwać, gdy wyręczyła mnie w wypowiadaniu zbędnych słów sama zainteresowana.
- To chyba ja - uśmiechnęła się lekko, co wprawiło mnie w poczucie... Niebezpieczeństwa? Strachu? Jakiejś obawy? Samo pojawienie się bruneta spowodowało, że spiąłem swe mięśnie i w niemej agresji oczekiwałem momentu, w którym szanowny gość postanowi opuścić stajenne progi bez Adiśki u boku. Nie widywałem go w akademii wcześniej.
Jak się okazało, według niego przysłała go Rose, widząc w dziewczynie idealną osobę do oprowadzeniu nowego ucznia po obiekcie. Nabrałem nieco głośniej powietrza, doskonale wiedząc, że zwiastuje to zmianę całych planów.
A pomyśleć, że chciałem zostać w pokoju i uchronić dziewczynę przed dodatkowymi obowiązkami. Ona jednak wyglądała na całkiem zadowoloną.
- Koń poczeka, trening również - uniosła kąciki swych ust, by odłożyć trzymany wcześniej, własny kask na bok. Przelotnie jeszcze spojrzała na mnie, co za pewne miało być czymś, co choć w drobnym stopniu powinno być chwilowym zadośćuczynieniem.
Sarkastycznie zaśmiałem się tylko, wychodząc z boksu jej klaczy.
- Tak, ja definitywnie też, ku*wa, poczekam. - mruknąłem pod nosem, ruszając przed siebie, by znaleźć sobie mniej irytujące zajęcie, które nie wymagałoby natknięcia się na dwójkę przed chwilą jeszcze towarzyszących mi ludzi.
Adeline? ♥
Bursztynowe oczy z wyraźną uwagą skanowały całą moją twarz, na co tylko jeszcze szerzej uśmiechnąłem się, z dbałością dla jej drobnego, kobiecego ciała, gładząc jedną z jej odkrytych rąk. Widząc, jak przebiegły ją delikatne dreszcze, zaśmiałem się nieco, po raz kolejny obdarowując jej miękkie, a w dodatku ciepłe usta pocałunkami.
Działały na mnie jak narkotyk, który zdążył dosyć szybko uzależnić od siebie cały mój organizm. Pojedyncze serie krótkich całusów definitywnie nie były tym, co zaspokoiłoby moje męskie potrzeby w pełni.
- Definitywnie moglibyśmy to powtórzyć... - mruknąłem w odpowiedzi na jej wcześniejsze pytanie, czule przygryzając płatek jej ucha. Ciche westchnięcie wcale nie pomogło mi w tym, by szybciej się od niej oderwać. - Swoją drogą, nieźle się guzdrzesz. Zdążyłem pójść do pokoju, pobawić się z Twoim kotem, ogarnąć, nawet prawie wypalić papierosa...
Adeline przerwała moje dłużące się wyliczanie, by lekko zepchnąć mnie na materac. Korzystając z okazji, w której leżałem tuż obok niej, z niezauważalnym wręcz wywróceniem oczu objęła mnie ramieniem, by bez zbędnych słów wtulić się w mój bok. Cicho zaśmiałem się, niechętnie sięgając po leżący nieopodal telefon.
Nawet olbrzymia ilość nieodebranych połączeń i nieodczytanych wiadomości nie zszokowała mnie tak, jak wyświetlana na samym środku ekranu godzina. Wzdychając, przymknąłem swe powieki, by poddać się przyjemnemu ciepłu oplatującej mnie szatynki, miękkiemu materiałowi cienkiej pościeli i łapom równie mocno zaspanej Xsary, usiłującej wskoczyć na bok swojej właścicielki.
Oparłem bezradnie podbródek o głowę dziewczyny, nawet nie próbując ukrywać tego, jak bardzo ogromną chęć posiadałem do tego, by ponownie położyć się spać z nadzieją na wstanie za kolejne kilka, bądź nawet i kilkanaście godzin. Kwadranse błogiej ciszy przerwało mruknięcie istoty płci niewątpliwie pięknej, delikatnie szturchającej mnie za ramię.
- Jeśli chcemy zdążyć na cokolwiek i jeszcze coś zjeść, to musimy być na dole za jakieś... - zostawiła mnie w spokoju na chwilę, by z uśmiechem spojrzeć na wiszący na ścianie zegar. Mina jednak jej zrzedła, a cały entuzjazm bez uprzedzenia się ulotnił, gdy wskazówki na złość zaczęły wskazywać coraz to późniejszą godzinę. - Minus piętnaście minut, jeśli się nie mylę.
Prychnąłem, siadając po turecku na łóżku.
- To jest jakikolwiek sens ruszać się dzisiaj z pokoju...? - błagalnie spojrzałem w jej bursztynowe oczy, na co ona, powstrzymując swój całkiem uroczy śmiech, z jasnym i zrozumiałym dla mnie przekazem otworzyła drzwi na oścież, zmuszając mnie do wyjścia.
Dbała równocześnie o to, by nie zapomnieć kluczyka do swojej szafki, mieszczącej się w stajni i nie pozwolić, aby jej kotka niezauważalnie wymknęła się z pomieszczenia.
Powoli, w ogóle nie mając ochoty na to, żeby widywać się z kimkolwiek poza własnym lustrzanym odbiciem, podążałem wraz z Adeline w kierunku niemalże całkowicie wypełnionej po brzegi stołówki. Gdy dziewczyna chwyciła za posrebrzaną klamkę, a ja poprawiałem opadające kosmyki swych włosów, dosłownie wszystkie spojrzenia do tej pory rozmawiających osób padły na naszą dwójkę. W pomieszczeniu zaległa cisza, wynikająca z co najmniej nieznanego nam powodu, w związku z czym szybko i bezgłośnie wycofaliśmy się, nie dostrzegając w międzyczasie żadnych wolnych miejsc.
Jedynym wyjściem była niewypełniona o tej godzinie ludźmi kuchnia.
- Cóż... Mogę zaprosić panienkę na... Budyń? - z niemałym zdziwieniem prychnąłem śmiechem pod nosem podczas przeszukiwania teoretycznie wypełnionych jedzeniem szafek. Dostępna dla nas kuchnia była raczej skromna, bo poza kilkoma saszetkami gotowego budyniu w proszku, wieloma rodzajami makaronów i niezliczoną ilością herbat, raczej nie znaleźliśmy niczego, co nadawało się do skonsumowania. Paczka cynamonu, odnaleziona na samym skraju głębokiej półki, zemdliła mnie nieco przez swój osobliwy zapach. - Względnie budyń, może jeszcze budyń, budyń z budyniem...?
Pokręciła z niedowierzaniem głową, zgrabnie wspinając się na jedną z wysepek.
- Nie podpalisz całego budynku, prawda? - z podziwem, albo i jego brakiem, przyglądała się moim umiejętnościom włączania jednego z palników. Drobny płomień przytulił się do metalowego garnka. Preferowałem znacznie zalewania proszków tego typu zwykłym wrzątkiem, jednakże instrukcja na opakowaniu pouczała mnie o zupełnie innym postępowaniu.
Efekt końcowy jednakże prawdopodobnie nie był tego wart, bowiem mój kucharski wyczyn nie zaspokajał w pełni mojego wymagającego żołądka. Dopiero po wypiciu dwóch kaw, gdy Adeline zaledwie kończyła jedzenie, czułem się względnie gotowy do wyjścia.
Siłą zaciągnięty zostałem do stajni, gdzie chcąc, czy też nie, zmuszony zostałem do wyczyszczenia wierzchowca szatynki. Prawdopodobnie dlatego, że gniada klacz z dbałością o każdą część swego masywnego ciała, obtoczyła się ze skrupulatną perfekcją składającą się w głównej mierze z błota panierką. Dziewczyna w międzyczasie przygotowywała sprzęt, upewniała się co do tego, że wciąż ma zarezerwowany do wyłącznej dyspozycji najmniejszy plac, a jej kask i kilka innych przedmiotów nie uległy nagłej i niespodziewanej destrukcji. Innymi słowy - udawała, że ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż wyręczenie mnie w wyczyszczeniu własnego konia. Nie narzekałem jednak, bo kopytna była wyjątkowo przyjemna w obsłudze jak na tak młodego kopytnego.
- Szukam Adeline - usłyszałem za sobą lekko podirytowany, męski głos, którego posiadaczem był nieco młodszy ode mnie chłopak. Śmiałem podejrzewać, że prędzej oscylował w granicy wieku poszukiwanej szatynki.
Oderwałem się od jeszcze nieco brudnego końskiego boku, by już mieć się odezwać, gdy wyręczyła mnie w wypowiadaniu zbędnych słów sama zainteresowana.
- To chyba ja - uśmiechnęła się lekko, co wprawiło mnie w poczucie... Niebezpieczeństwa? Strachu? Jakiejś obawy? Samo pojawienie się bruneta spowodowało, że spiąłem swe mięśnie i w niemej agresji oczekiwałem momentu, w którym szanowny gość postanowi opuścić stajenne progi bez Adiśki u boku. Nie widywałem go w akademii wcześniej.
Jak się okazało, według niego przysłała go Rose, widząc w dziewczynie idealną osobę do oprowadzeniu nowego ucznia po obiekcie. Nabrałem nieco głośniej powietrza, doskonale wiedząc, że zwiastuje to zmianę całych planów.
A pomyśleć, że chciałem zostać w pokoju i uchronić dziewczynę przed dodatkowymi obowiązkami. Ona jednak wyglądała na całkiem zadowoloną.
- Koń poczeka, trening również - uniosła kąciki swych ust, by odłożyć trzymany wcześniej, własny kask na bok. Przelotnie jeszcze spojrzała na mnie, co za pewne miało być czymś, co choć w drobnym stopniu powinno być chwilowym zadośćuczynieniem.
Sarkastycznie zaśmiałem się tylko, wychodząc z boksu jej klaczy.
- Tak, ja definitywnie też, ku*wa, poczekam. - mruknąłem pod nosem, ruszając przed siebie, by znaleźć sobie mniej irytujące zajęcie, które nie wymagałoby natknięcia się na dwójkę przed chwilą jeszcze towarzyszących mi ludzi.
Adeline? ♥
Od Adeline C.D Harry'ego +18
Swoimi palcami delikatnie dotknęłam obojczyka mężczyzny, na którego ciele pojawiła się gęsia skórka. Ponownie musknęłam wargi chłopaka, który przeobraził to od razu w ognisty pocałunek. Niestety jednak z kieszeni spodni niebieskookiego dobiegł dźwięk, który mówił o przychodzącym połączeniu.
- Cholera.. nie miał kiedy - warknął Harry, a ja zrezygnowana stoczyłam się na łóżko. Mężczyzna z delikatnym zawahaniem podparł się na rękach i odebrał komórkę. Szybko jednak zrezygnował z tej rozmowy, ponieważ jak się okazało była to jego była dziewczyna, która była co najmniej cholernie na niego napalona. Opadłam całkowicie na materac bez żadnej reakcji gdy chłopak ponownie wziął mnie w swoje ramiona. Jego usta szybko znalazły moje wargi, które teraz nie były już wcale tak rozgrzane i chętne do jakiegokolwiek pocałunku.
- Harry - mruknęłam, ale nie spotkałam się z żadnym słowem na odpowiedź. - Ku**a Harry - powiedziałam tym razem dobitniej.
- Słucham? - Szepnął, a później pocałował wolne od malinek miejsce na szyi. Wywołało to u mnie niemały dreszcz, więc przestałam cokolwiek mówić, a mruczeć podobnie do mojej kotki, która teraz biegała po pokoju za jakąś zabawką. Moje palce zawędrowały na brzuch mężczyzny, po którym zaczęłam rysować szlaczki między wyrobionymi mięśniami. Zaśmiałam się gdy chłopak stracił równowagę i to ja przejęłam całą inicjatywę. Nachyliłam się nad ustami Harry'ego, który od razu wpił się w moje i niechętnie je puścił, gdy to ja zeszłam delikatnie w dół i zaczęłam jeździć językiem po całym jego torsie. Brunet pozbył się mojej koszulki, która została rzucona na pobliski skórzany fotel. Jego dłonie odnalazły rozpięcie od biustonosza, który dla niego wydawał się całkowicie zbędny.
- Nie za szybko? - Zachichotałam, ale nie zwrócił na mnie uwagi, a wykorzystał moment by ponownie wrócić 'na górę'.
- A co? Nie chcesz? - Uśmiechnął się półgębkiem i nachylił ku moim piersiom. Westchnęłam dość głośno gdy mężczyzna umiejętnie zassał powietrze i pozostawił niemałego siniaka.
- Ja nie chcę? - Odpowiedziałam pytaniem.
- Mam nadzieję, że chcesz, bo ciężko by mi było teraz się oderwać od takiego zajęcia - powiedział, śląc mokre całusy po moim całym brzuchu. Wygięłam się po wpływem dotyku dłoni mężczyzny, które znalazły się na wewnętrznych częściach moich ud i nie zamierzały szybko stamtąd odejść. Poczułam jak ciasne, krótkie szorty zjechały po moich nogach na róg łóżka, a później na podłogę. Zdenerwowana, że to ja skończyłam szybciej bez ubrań, delikatnie się zsunęłam i drżącymi dłońmi pozbyłam się spodni niebieskookiego, który ponownie podciągnął mnie do góry i zaczął pieścić moją prawą pierś. Nie pozostawiając dłużna, odnalazłam jedną ze swoich dłoni gumkę od bokserek, które delikatnie odchyliłam by wślizgnąć tam swoje smukłe palce. Mężczyzna napiął się, gdy moja ręka chwyciła za jego olbrzymiego i twardego członka. Moje ruchy wciąż przyśpieszały, tak samo jak oddech chłopaka, który cały czas wtapiał się w moje usta, szyję, obojczyki i piersi, które nosiły na sobie ślady mocnego dotyku. Gdy tylko poczułam, że chłopak jest na skraju szczytu, szybko zaprzestałam zabawę, na co on to wykorzystał i pozbył się ostatniej części garderoby, która była jeszcze na mnie. Niebieskooki nie tracił czasu na żadne pieszczoty, abym tylko ja po chwili poczuła ostre pchnięcie w podbrzuszu.
~*~
Obudziłam się wraz z słońcem, czując przyjemne ciepło obok siebie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kto mi je dawał, ponieważ nie zapomnę wydarzeń sprzed kilku godzin. Harry smacznie spał zaplątany w moją kołdrę, która odkrywała delikatnie jego stopy, ponieważ nie oszukując się chłopak był ode mnie sporo wyższy. Nie zwracając uwagi na mężczyznę, weszłam do łazienki by tam chociaż odrobinę się ogarnąć i ubrać na śniadanie. Prysznic to było coś czego pragnęłam, bowiem pot po nocy zaschnął na mnie i czułam się z tym uczuciem okropnie. Tak więc ubrania rzuciłam na półkę i weszłam do kabiny prysznicowej, gdzie po chwili ściany zaparowały od gorącej wody. Na moim ciele pojawiła się piana spowodowana żelem o zapachu lawendowym, który niezwykle dokładnie nawilżył i obmył moją skórę. Po zakręceniu zaworu z gorącą wodą, usłyszałam kaszel dobiegający z drugiego pomieszczenia, rzecz jasna, że był to Harry, którego męczy kaszel zawodowego palacza. Wyszłam spod prysznica i dokładnie wytarłam się puchatym ręcznikiem. Nie potrzebowałam za dużo czasu na ubranie się i nałożenie kremu nawilżającego na twarz, by po chwili przykryć to delikatnym kremem BB i pudrem. Nie podkreślając rzęs czy brwi, wyszłam z łazienki ubrana w zwykłe, czarne bryczesy i koszulkę polo, ponieważ tuż po śniadaniu miałam zamiar przećwiczyć z klaczą program na klasę N.
- Harry? - Mruknęłam, nie widząc nikogo oprócz kotki, która przyglądała się widokowi za oknem. Po chwili jednak poczułam czuły dotyk na swoim ramieniu, a później silne wstrząśnięcie moim ciałem i nawet nie wiem jakim cudem, znalazłam się przerzucona przez ramię chłopaka.
- PUSZCZAJ! - Krzyknęłam przez śmiech, który spowodował łzy cieknące po moich policzkach. Napastnik puścił mnie na materac, by nachylić się nade mną i delikatnie musknąć moje usta.
- Mało Ci? - Uśmiechnęłam się widząc zgłodniały wzrok niebieskookiego.
- Cholera.. nie miał kiedy - warknął Harry, a ja zrezygnowana stoczyłam się na łóżko. Mężczyzna z delikatnym zawahaniem podparł się na rękach i odebrał komórkę. Szybko jednak zrezygnował z tej rozmowy, ponieważ jak się okazało była to jego była dziewczyna, która była co najmniej cholernie na niego napalona. Opadłam całkowicie na materac bez żadnej reakcji gdy chłopak ponownie wziął mnie w swoje ramiona. Jego usta szybko znalazły moje wargi, które teraz nie były już wcale tak rozgrzane i chętne do jakiegokolwiek pocałunku.
- Harry - mruknęłam, ale nie spotkałam się z żadnym słowem na odpowiedź. - Ku**a Harry - powiedziałam tym razem dobitniej.
- Słucham? - Szepnął, a później pocałował wolne od malinek miejsce na szyi. Wywołało to u mnie niemały dreszcz, więc przestałam cokolwiek mówić, a mruczeć podobnie do mojej kotki, która teraz biegała po pokoju za jakąś zabawką. Moje palce zawędrowały na brzuch mężczyzny, po którym zaczęłam rysować szlaczki między wyrobionymi mięśniami. Zaśmiałam się gdy chłopak stracił równowagę i to ja przejęłam całą inicjatywę. Nachyliłam się nad ustami Harry'ego, który od razu wpił się w moje i niechętnie je puścił, gdy to ja zeszłam delikatnie w dół i zaczęłam jeździć językiem po całym jego torsie. Brunet pozbył się mojej koszulki, która została rzucona na pobliski skórzany fotel. Jego dłonie odnalazły rozpięcie od biustonosza, który dla niego wydawał się całkowicie zbędny.
- Nie za szybko? - Zachichotałam, ale nie zwrócił na mnie uwagi, a wykorzystał moment by ponownie wrócić 'na górę'.
- A co? Nie chcesz? - Uśmiechnął się półgębkiem i nachylił ku moim piersiom. Westchnęłam dość głośno gdy mężczyzna umiejętnie zassał powietrze i pozostawił niemałego siniaka.
- Ja nie chcę? - Odpowiedziałam pytaniem.
- Mam nadzieję, że chcesz, bo ciężko by mi było teraz się oderwać od takiego zajęcia - powiedział, śląc mokre całusy po moim całym brzuchu. Wygięłam się po wpływem dotyku dłoni mężczyzny, które znalazły się na wewnętrznych częściach moich ud i nie zamierzały szybko stamtąd odejść. Poczułam jak ciasne, krótkie szorty zjechały po moich nogach na róg łóżka, a później na podłogę. Zdenerwowana, że to ja skończyłam szybciej bez ubrań, delikatnie się zsunęłam i drżącymi dłońmi pozbyłam się spodni niebieskookiego, który ponownie podciągnął mnie do góry i zaczął pieścić moją prawą pierś. Nie pozostawiając dłużna, odnalazłam jedną ze swoich dłoni gumkę od bokserek, które delikatnie odchyliłam by wślizgnąć tam swoje smukłe palce. Mężczyzna napiął się, gdy moja ręka chwyciła za jego olbrzymiego i twardego członka. Moje ruchy wciąż przyśpieszały, tak samo jak oddech chłopaka, który cały czas wtapiał się w moje usta, szyję, obojczyki i piersi, które nosiły na sobie ślady mocnego dotyku. Gdy tylko poczułam, że chłopak jest na skraju szczytu, szybko zaprzestałam zabawę, na co on to wykorzystał i pozbył się ostatniej części garderoby, która była jeszcze na mnie. Niebieskooki nie tracił czasu na żadne pieszczoty, abym tylko ja po chwili poczuła ostre pchnięcie w podbrzuszu.
~*~
Obudziłam się wraz z słońcem, czując przyjemne ciepło obok siebie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kto mi je dawał, ponieważ nie zapomnę wydarzeń sprzed kilku godzin. Harry smacznie spał zaplątany w moją kołdrę, która odkrywała delikatnie jego stopy, ponieważ nie oszukując się chłopak był ode mnie sporo wyższy. Nie zwracając uwagi na mężczyznę, weszłam do łazienki by tam chociaż odrobinę się ogarnąć i ubrać na śniadanie. Prysznic to było coś czego pragnęłam, bowiem pot po nocy zaschnął na mnie i czułam się z tym uczuciem okropnie. Tak więc ubrania rzuciłam na półkę i weszłam do kabiny prysznicowej, gdzie po chwili ściany zaparowały od gorącej wody. Na moim ciele pojawiła się piana spowodowana żelem o zapachu lawendowym, który niezwykle dokładnie nawilżył i obmył moją skórę. Po zakręceniu zaworu z gorącą wodą, usłyszałam kaszel dobiegający z drugiego pomieszczenia, rzecz jasna, że był to Harry, którego męczy kaszel zawodowego palacza. Wyszłam spod prysznica i dokładnie wytarłam się puchatym ręcznikiem. Nie potrzebowałam za dużo czasu na ubranie się i nałożenie kremu nawilżającego na twarz, by po chwili przykryć to delikatnym kremem BB i pudrem. Nie podkreślając rzęs czy brwi, wyszłam z łazienki ubrana w zwykłe, czarne bryczesy i koszulkę polo, ponieważ tuż po śniadaniu miałam zamiar przećwiczyć z klaczą program na klasę N.
- Harry? - Mruknęłam, nie widząc nikogo oprócz kotki, która przyglądała się widokowi za oknem. Po chwili jednak poczułam czuły dotyk na swoim ramieniu, a później silne wstrząśnięcie moim ciałem i nawet nie wiem jakim cudem, znalazłam się przerzucona przez ramię chłopaka.
- PUSZCZAJ! - Krzyknęłam przez śmiech, który spowodował łzy cieknące po moich policzkach. Napastnik puścił mnie na materac, by nachylić się nade mną i delikatnie musknąć moje usta.
- Mało Ci? - Uśmiechnęłam się widząc zgłodniały wzrok niebieskookiego.
Od Harry'ego C.D Adeline
Kotka cicho pomrukiwała pod swym mokrym, drobniutkim noskiem, gdy z należytą delikatnością dla jej drobnego ciałka drapałem ją tuż za nadstawionym w moim kierunku łebkiem. Para niebieskich oczu intensywnie świdrowała każdy mój ruch, a drobne, mięciutkie w dotyku łapki lekko szturchały jedną z moich dłoni. Xsara wbijała w moje udo swe pazurki, jakby wiedząc, że ślad po nieznacznym drapnięciu wkrótce zniknie, zostając przeze mnie właściwie prawie nieodnotowany. W akompaniamencie kocich mruknięć w pokoju dosłyszeć można było się także niedowierzającego, cichego kobiecego śmiechu. Właścicielka dopieszczanej przeze mnie bengalki przez dłuższą chwilę przyglądała się temu, jak jej pupilka, wygodnie ułożona na mych skrzyżowanych kolanach, zwracała na mnie chwilowo całą swoją uwagę, domagając się nieodłącznych wraz z moim pojawieniem się w pokoju udogodnień. Nie przypominałem sobie, żebym dotychczas bardziej polubił jakiegokolwiek zwierzaka.
- Odnoszę wrażenie, że jestem tutaj całkowicie zbędna - mruknęła szatynka, siadając na łóżku tuż obok nas, ówcześnie narzucając na siebie wyglądający na całkiem ciepły i miękki w dotyku koc. Kot nie zaprzestał swego mruczenia, choć przelotnie spojrzał na egzystującą jeszcze nieopodal właścicielkę. - Nie przeszkadzajcie sobie - mruknęła zauważywszy, że z cieniem uśmiechu na ustach począłem przyglądać się jej poczynaniom.
Westchnąwszy, zdjąłem Xsarę z własnych, wygrzanych przez nią nóg, by móc swobodniej oprzeć głowę na ramieniu szatynki, skupionej na poszukiwaniu odpowiedniego filmu.
Oderwała się na chwilę od swego absorbującego zajęcia, by posłać mi roześmiane spojrzenie.
- To jak, kiedy zaczniesz podbijać z Notte międzynarodowe czworoboki?
Tym razem to Adeline wypuściła spory haust powietrza, odkładając pilota na dosyć odległy bok.
- Chyba nie masz żadnych wątpliwości? - roześmiałem się, przelotnie łaskocząc ją po szczególnie wrażliwym na zabiegi tego typu boku. - Nawet jak masz, to mogę szybko wybić Ci je z pustej głowy.
Morderczy wzrok definitywnie miał sprowadzić mnie na wyżyny znacznie doroślejszej powagi, choć działanie te nie przyniosło konkretnie oczekiwanych skutków.
- Znalazłam zawody nawet całkiem niedaleko Akademii, w ten weekend... - westchnęła, by z niezaprzeczalnie sporym rozmarzeniem naciągnąć na swe ramię kolejny odcinek długiego koca. Sprawnie zachęciłem ją do kontynuacji, wyraźnie dostrzegając, jak się waha. - Nie jestem przekonana po prostu, czy to na pewno jest dobry pomysł.
Z trudem powstrzymując w stu procentach nie wypadający w tych okolicznościach śmiech, pokręciłem lekko swą głową.
- Jesteście idealnie przygotowane na to, by wyjechać na jakieś zawody nawet poza Miami - starając się ją pocieszyć, przekręciłem swą twarz na jej ramieniu tak, by móc z łatwością przyglądać się jednemu z profili jej smukłych, kobiecych rys. - W końcu nikt nie każe jechać wam od razu najwyższych klas, choć i w nich z pewnością dałybyście sobie radę.
Dziewczyna delikatnie uśmiechnęła się, sięgając dłonią po błąkającą się po łóżku Xsarę.
- Pojedziesz z nami, prawda? - błagalnie spojrzała na mnie bursztynowymi tęczówkami, zachęcająco przejeżdżając po moim chłodnym policzku drobną dłonią.
Bezgłośnie przytaknąłem, po długiej chwili oddalając się na optymalną odległość nieopodal leżących poduszek.
~*~
Oglądaliśmy już drugi film z kolei, skupiając się na toczącej się na ekranie akcji w różnych częściach pokoju - czy to na łóżku, czy to na fotelu, czy nawet na podłodze. Sączyliśmy w międzyczasie grzecznie trunki, naturalnie nie mające nic wspólnego z obezwładniającym nasze umysły alkoholem, a także udało nam się pochłonąć subtelną część tego, co tylko nadawało się do zjedzenia. Adeline widocznie uważała taki obrót sytuacji za zabawny, bo pierwszym filmem, którym postanowiła mnie uraczyć, były przygody jakże sławnych, wesołych i różowiutkich kucyków.
Dopiero po ponad godzinie udręki, gdy słońce już dawno zniknęło za horyzontem, a księżyc pojawił się na gwieździstym niebie, zyskałem przywilej wybrania następnego filmu. Jeden z uwielbianych przeze mnie filmów, z gatunku tych mrożących krew w żyłach, zyskał początkową aprobatę siedzącej nieopodal mnie szatynki. Sceny jednak pojawiające się w nim zdawały się być zbyt straszne, bo nie minęło zbyt dużo czasu, jak dziewczyna skrupulatnie starała się ukryć przed światłem dziennym swoje wewnętrzne obawy. Pomimo tego iż wiedziała, że utożsamiona w ludzkiej postaci śmierć nigdy nie stanie przed jej oczami w prawdziwym, rzeczywistym świetle, to nie mogła pohamować się przed tym, by wkrótce podzielić się ze mną swym delikatnym lękiem.
Roześmiałem się tylko krótko, widząc, jak Adeline tarmosiła w dłoniach zaspanego kota, byleby nie musieć śledzić toczącej się akcji.
- To jak..? - zafalowałem nieco w rozbawieniu swymi brwiami, gdy odnalazłem wcześniej przyniesioną przeze mnie butelkę nie najgorszego wina. Właściwie ten rocznik, smak i rodzaj był definitywnie moim ulubionym. Krwistoczerwona ciecz zatańczyła w butelkowozielonym szkle, gdy ukazywałem ją niemalże przed oczyma swojej jedynej towarzyszki. - Nietypowo, acz kulturalnie i z umiarem. W celach zwyczajnego rozluźnienia stresogennego momentu.
Szczery uśmiech szatynki tylko napędził mnie do tego, by sprawnie otworzyć butelkę i znaleźć w zanadrzu pokoju dwa przeźroczyste kieliszki. Równomiernie rozlałem trunku do obydwu naczyń, podając jedno ze szkieł uśmiechniętej dziewczynie.
Uniosłem kąciki swych delikatnie spierzchniętych ust, by unieść wino subtelnym ruchem w górę.
- Techniki twego uwiedzenia niewinnych kobiet powoli osiągają coraz wyższe poziomy... - mruknęła ponętnie, gdy zanurzyła po raz pierwszy wargę w wybitnie specyficznie pachnącym alkoholu. Sam uśmiechnąłem się na tę uwagę jeszcze szerzej, aby wkrótce odłożyć trunek na pobliską szafkę.
Nieumyślnie postawiłem jednak kieliszek na krawędzi mebla, co w efekcie końcowym nie tylko objawiło się zbiciem naczynia, ale także rozlaniem wina wprost na moją bladoniebieską koszulę. Westchnąłem, doskonale wiedząc, że plama po zabrudzeniu tego typu nie zejdzie tak łatwo.
- Chyba trzeba będzie się tego pozbyć... - uśmiechnęła się słodko Adeline, sięgając guziczków mojej koszuli. Ku jej zdzwieniu, złapałem jej dłonie w nadgarstkach, by zarzucić je na własną, rozgrzaną do granic możliwości szyję. Bez zbędnych uprzedzeń, w akompaniamencie jej seksownego mruknięcia, wpiłem się w jej ciepłe, smakujące wypitym chwilę wcześniej alkoholem wargi. Łączyłem nasze usta w namiętnych kombinacjach, nie mogąc powstrzymać się przed tym, by złapać ją mocno w talii i zamknąć w gorącym pocałunku na kilkadziesiąt następnych sekund. Szatynka szybko chciała również przejąć inicjatywę, co poczęści jej się udało - oddając moje coraz bardziej natarczywe pocałunki, delikatnie popchnęła mnie na łóżko, gdy usiadła na mnie okrakiem.
Kładąc dłonie tuż pod jej pośladkami, ledwo co zakrytymi materiałem krótkich szortów, z nagłym zachwytem przyglądałem się temu, jak dziewczyna bestialsko pozbywała mojej koszuli następnych i następnych guzików. W końcu, gdy nachyliła się nad moim torsem, nie mogłem w żadnym stopniu zapanować nad ponowną chęcią posmakowania jej ust.
- Odnoszę wrażenie, że jestem tutaj całkowicie zbędna - mruknęła szatynka, siadając na łóżku tuż obok nas, ówcześnie narzucając na siebie wyglądający na całkiem ciepły i miękki w dotyku koc. Kot nie zaprzestał swego mruczenia, choć przelotnie spojrzał na egzystującą jeszcze nieopodal właścicielkę. - Nie przeszkadzajcie sobie - mruknęła zauważywszy, że z cieniem uśmiechu na ustach począłem przyglądać się jej poczynaniom.
Westchnąwszy, zdjąłem Xsarę z własnych, wygrzanych przez nią nóg, by móc swobodniej oprzeć głowę na ramieniu szatynki, skupionej na poszukiwaniu odpowiedniego filmu.
Oderwała się na chwilę od swego absorbującego zajęcia, by posłać mi roześmiane spojrzenie.
- To jak, kiedy zaczniesz podbijać z Notte międzynarodowe czworoboki?
Tym razem to Adeline wypuściła spory haust powietrza, odkładając pilota na dosyć odległy bok.
- Chyba nie masz żadnych wątpliwości? - roześmiałem się, przelotnie łaskocząc ją po szczególnie wrażliwym na zabiegi tego typu boku. - Nawet jak masz, to mogę szybko wybić Ci je z pustej głowy.
Morderczy wzrok definitywnie miał sprowadzić mnie na wyżyny znacznie doroślejszej powagi, choć działanie te nie przyniosło konkretnie oczekiwanych skutków.
- Znalazłam zawody nawet całkiem niedaleko Akademii, w ten weekend... - westchnęła, by z niezaprzeczalnie sporym rozmarzeniem naciągnąć na swe ramię kolejny odcinek długiego koca. Sprawnie zachęciłem ją do kontynuacji, wyraźnie dostrzegając, jak się waha. - Nie jestem przekonana po prostu, czy to na pewno jest dobry pomysł.
Z trudem powstrzymując w stu procentach nie wypadający w tych okolicznościach śmiech, pokręciłem lekko swą głową.
- Jesteście idealnie przygotowane na to, by wyjechać na jakieś zawody nawet poza Miami - starając się ją pocieszyć, przekręciłem swą twarz na jej ramieniu tak, by móc z łatwością przyglądać się jednemu z profili jej smukłych, kobiecych rys. - W końcu nikt nie każe jechać wam od razu najwyższych klas, choć i w nich z pewnością dałybyście sobie radę.
Dziewczyna delikatnie uśmiechnęła się, sięgając dłonią po błąkającą się po łóżku Xsarę.
- Pojedziesz z nami, prawda? - błagalnie spojrzała na mnie bursztynowymi tęczówkami, zachęcająco przejeżdżając po moim chłodnym policzku drobną dłonią.
Bezgłośnie przytaknąłem, po długiej chwili oddalając się na optymalną odległość nieopodal leżących poduszek.
~*~
Oglądaliśmy już drugi film z kolei, skupiając się na toczącej się na ekranie akcji w różnych częściach pokoju - czy to na łóżku, czy to na fotelu, czy nawet na podłodze. Sączyliśmy w międzyczasie grzecznie trunki, naturalnie nie mające nic wspólnego z obezwładniającym nasze umysły alkoholem, a także udało nam się pochłonąć subtelną część tego, co tylko nadawało się do zjedzenia. Adeline widocznie uważała taki obrót sytuacji za zabawny, bo pierwszym filmem, którym postanowiła mnie uraczyć, były przygody jakże sławnych, wesołych i różowiutkich kucyków.
Dopiero po ponad godzinie udręki, gdy słońce już dawno zniknęło za horyzontem, a księżyc pojawił się na gwieździstym niebie, zyskałem przywilej wybrania następnego filmu. Jeden z uwielbianych przeze mnie filmów, z gatunku tych mrożących krew w żyłach, zyskał początkową aprobatę siedzącej nieopodal mnie szatynki. Sceny jednak pojawiające się w nim zdawały się być zbyt straszne, bo nie minęło zbyt dużo czasu, jak dziewczyna skrupulatnie starała się ukryć przed światłem dziennym swoje wewnętrzne obawy. Pomimo tego iż wiedziała, że utożsamiona w ludzkiej postaci śmierć nigdy nie stanie przed jej oczami w prawdziwym, rzeczywistym świetle, to nie mogła pohamować się przed tym, by wkrótce podzielić się ze mną swym delikatnym lękiem.
Roześmiałem się tylko krótko, widząc, jak Adeline tarmosiła w dłoniach zaspanego kota, byleby nie musieć śledzić toczącej się akcji.
- To jak..? - zafalowałem nieco w rozbawieniu swymi brwiami, gdy odnalazłem wcześniej przyniesioną przeze mnie butelkę nie najgorszego wina. Właściwie ten rocznik, smak i rodzaj był definitywnie moim ulubionym. Krwistoczerwona ciecz zatańczyła w butelkowozielonym szkle, gdy ukazywałem ją niemalże przed oczyma swojej jedynej towarzyszki. - Nietypowo, acz kulturalnie i z umiarem. W celach zwyczajnego rozluźnienia stresogennego momentu.
Szczery uśmiech szatynki tylko napędził mnie do tego, by sprawnie otworzyć butelkę i znaleźć w zanadrzu pokoju dwa przeźroczyste kieliszki. Równomiernie rozlałem trunku do obydwu naczyń, podając jedno ze szkieł uśmiechniętej dziewczynie.
Uniosłem kąciki swych delikatnie spierzchniętych ust, by unieść wino subtelnym ruchem w górę.
- Techniki twego uwiedzenia niewinnych kobiet powoli osiągają coraz wyższe poziomy... - mruknęła ponętnie, gdy zanurzyła po raz pierwszy wargę w wybitnie specyficznie pachnącym alkoholu. Sam uśmiechnąłem się na tę uwagę jeszcze szerzej, aby wkrótce odłożyć trunek na pobliską szafkę.
Nieumyślnie postawiłem jednak kieliszek na krawędzi mebla, co w efekcie końcowym nie tylko objawiło się zbiciem naczynia, ale także rozlaniem wina wprost na moją bladoniebieską koszulę. Westchnąłem, doskonale wiedząc, że plama po zabrudzeniu tego typu nie zejdzie tak łatwo.
- Chyba trzeba będzie się tego pozbyć... - uśmiechnęła się słodko Adeline, sięgając guziczków mojej koszuli. Ku jej zdzwieniu, złapałem jej dłonie w nadgarstkach, by zarzucić je na własną, rozgrzaną do granic możliwości szyję. Bez zbędnych uprzedzeń, w akompaniamencie jej seksownego mruknięcia, wpiłem się w jej ciepłe, smakujące wypitym chwilę wcześniej alkoholem wargi. Łączyłem nasze usta w namiętnych kombinacjach, nie mogąc powstrzymać się przed tym, by złapać ją mocno w talii i zamknąć w gorącym pocałunku na kilkadziesiąt następnych sekund. Szatynka szybko chciała również przejąć inicjatywę, co poczęści jej się udało - oddając moje coraz bardziej natarczywe pocałunki, delikatnie popchnęła mnie na łóżko, gdy usiadła na mnie okrakiem.
Kładąc dłonie tuż pod jej pośladkami, ledwo co zakrytymi materiałem krótkich szortów, z nagłym zachwytem przyglądałem się temu, jak dziewczyna bestialsko pozbywała mojej koszuli następnych i następnych guzików. W końcu, gdy nachyliła się nad moim torsem, nie mogłem w żadnym stopniu zapanować nad ponowną chęcią posmakowania jej ust.
czwartek, 28 września 2017
Od Luke'a C.D Holiday
Zmuszony przez nagły huk do podniesienia się na równe nogi, z nawet nieukrywaną niechęcią rozglądałem się po pomieszczeniu, by móc łatwiej zrozumieć wszystkie powody, które przerwały naszą dosyć krótką chwilę odpoczynku. Przelotnie spojrzałem na leżące na podłodze książki, zapewne będące jedynym powodem otworzenia przeze mnie powiek, a także na drzwi, za którymi w ułamku sekundy zniknęła moja rudowłosa towarzyszka. Próbowałem połączyć wszystkie fakty w jednolitą całość, jednak logiczne myślenie szło mi z równym trudem, co rozwiązywanie pod koniec liceum przykładów z prawie zaawansowanej matematyki. W związku z czym, gdyby mój tok rozumowania miałby zostać oceniony mało krytycznym wzrokiem, zapewne, tak czy siak, otrzymałbym ocenę niedostateczną. Samo myślenie nad tym wnioskiem zajęło mi wyjątkowo sporo czasu, co wydawało się najskuteczniejszym i wyjątkowo klarownym dowodem na to, że na moją cześć i mojego niewątpliwego geniuszu, w okolicach orbity ziemskiej, powinna pojawić się planeta nazwana moim zaszczytnym imieniem. Podróż na Ziemię musiałaby zajmować jednak stosunkowo mało czasu, bowiem wątpiłem w to, aby na moim własnym skrawku powierzchni istniało coś na kształt w miarę zjadliwego posiłku. Opracowanie kamieni tak, by nadawały się do względnej konsumpcji, zajęłoby mi bez dwóch zdań kilka dekad. Porzucając jednak myśli o zagospodarowaniu przypadkowej planety, choć wciąż rozpaczając za smakiem jeszcze nigdy nieprzygotowanych kamieni, leniwie, nieco się przy tym ociągając, powlokłem swe jeszcze względnie funkcjonujące ciało w kierunku drzwi. Holiday albo wchłonęła się w ściany, albo postanowiła pobawić się w chowanego, bo nie było jej już od dobrej chwili we własnym pokoju, na niekoniecznie własnym korytarzu, ani w ogóle w zasięgu polu mojego widzenia. Biały sierściuch prawdopodobnie również miał dość oglądania istoty łudząco podobnej do mnie, bo również rozpłynął się w czasoprzestrzeni, nie kłopocząc się z tym, by kręcić się w pobliżu mych nóg.
Może błyskotliwa Holiday postanowiła wziąć kota ze sobą? Wytresować go na smyczy dla agresywnych psów albo krzyczeć na głuchą kotkę na zewnątrz, by jednak uszanować panującą w budynku ciszę?
Zauważywszy jednak rudowłosego krasnala, nie odnalazłem wzrokiem białej kotki.
- Znalazłeś ją, prawda? - z nadzieją spojrzała w moim kierunku, gdy zastałem ją kucającą przy jednym z większych krzaków. Zgubiony z tropu, zmuszony do odrzucenia wszystkich wcześniejszych scenariuszy, chcąc czy też nie, powoli uświadamiałem sobie, że moja jakże odpowiedzialna towarzyszka musiała zgubić swego pupila. Właściwie nie było to niczym nowym ani zadziwiającym, bo jej refleks i spostrzegawczość pozostawiały dużo do życzenia. Prawdopodobnie moja rozkojarzona mina mówiła zbyt wiele, bo nie musiałem prosić o wyjaśnienia, zanim je otrzymałem. - Kota, Luke, kota. Widziałeś Celeste?
- Szukałaś u psów? - prychnąłem, dosyć niedbale rozglądając się dookoła własnej osi. Poza drzewami, krzakami, końmi i kostką brukową nie dostrzegłem niczego, co wymagałoby szczególnego przedstawienia. W każdym bądź razie, kota, tym bardziej białego nie było nigdzie. Opcja dostrzeżenia zwierzaka rudowłosej w paszczy jednego z psów wydawała się jednak bardzo, ale to bardzo prawdopodobna. Holiday niemalże zabiła mnie wzrokiem, gdy rozpocząłem wygłaszanie swych spekulacji.
- Wszystko potrafisz zgubić? Nawet żywe istoty? - z niedowierzaniem kręciłem głową, gdy dziewczyna zmusiła mnie do przeszukiwania niemalże całej akademii wraz z nią. Kota nie było w stajniach, kota nie było na padokach, kota nie było przy lesie, kota nie było w kuchni. O dziwo nie było go również u właścicieli błąkających się po całym obiekcie psów.
Celeste zakpiła z nas, przebiegając tuż pod moim nosem, kiedy to wracaliśmy zrezygnowani prawdopodobnie do własnych pokoi. Po powrocie do swego zacisza planowałem zamówić dla siebie ładną, mahoniową trumnę, wewnętrznie czując nadchodzący zgon. Wolałem wiedzieć, że godnie spocznę pochowany na swej planecie. Uciekające zwierzę zmusiło nas jednak do tego, by pozostać na zewnątrz i z bezradnością oglądać, jak wspina się na coraz wyższe części budynku. W końcu, spocząwszy na dachu, beztrosko usiadła na jednej z dachówek.
- Powodzenia. - mruknąłem tylko, po kilkunastu sekundach przyglądania się całej konstrukcji i bezwzględnemu postanowieniu powrotu we własne strony. Gdy już ruszałem, poczułem jednakże na swym ramieniu drobną, acz zaciśniętą dłoń, stanowczo przywracającą mnie do porządku. Nie dowierzałem temu, iż rudowłosa zdołała zatrzymać mnie całkiem niemałą siłą.
Postawiła na swoim. Zaciągnęła mnie do budynku, nawet zmusiła do wejścia na schody i znalezienia korytarza prowadzącego na poddasze. Schodki na najwyższe piętro budynku były wyjątkowo strome, a sufit na tyle niski, że ciężko było mi się wspiąć na ostatni stopień.
- Chyba przeceniłam Twoje możliwości. - mruknęła, gdy w końcu, po nawet mi dłużących się chwilach, stanąłem wraz z nią na zagraconym strychu. Meble pokrywał co najmniej kilku centymetrowy kurz, a przez stare okno do środka przebijały się jedynie nieliczne promienie słońca.
- Śmiałbym twierdzić, że oceniłaś je zbyt nisko.
Prychnąłem, otwierając jedno z nielicznych okien, by wpuścić do wiecznie zamkniętego pomieszczenia, choć odrobiny powietrza. W międzyczasie, licząc najwidoczniej na to, że kotka porzuciła chęci kontynuacji swej niekoniecznie bezpiecznej wędrówki, Holiday znalazła poszukiwane przez nas wejście na sam dach. Kolejne schody i wąskie przejścia nie zwiastowały niczego dobrego. Tym razem miałem obawy do tego, aby sądzić, że mogę... Nieco nie zmieścić się w wejściu.
W miarę stabilnie udało nam się stanąć na dachówkach, choć stawianie pierwszych kroków było wyjątkowo ciężkie. Zachowanie dyskrecji, by w miarę możliwości nie wzbudzić żadnych zastrzeżeń i nieprzestraszenie kotki, żeby tylko nie czmychnęła w dalszą wędrówkę, także nie należało do naszych codziennych i najłatwiejszych obowiązków.
Poruszanie się z Holiday jednak było wystarczającym utrudnieniem, które sprawiło, że cała wyprawa niekoniecznie powiodła się tak, jak powinna. Choć Celeste dalej lizała swe łapki na skraju dachu, to jej właścicielka... Cóż, nie potrafiła przechadzać się po stromych konstrukcjach z równie godną podziwu gracją.
- Pomóc, nie pomóc, pomóc, nie pomóc, o to jest pytanie... - chwytając nie mniej jednak jej dłonie, próbowałem sam utrzymać względną równowagę, by nie popełnić tego samego błędu co przyjaciółka, zsuwając się ze stromego dachu. Gdyby nie rynna... Pewnie nie byłoby czego zbierać. Lekki, bo mimo wszystko nienależący do szczególnie ciężkich ciężar dziewczyny ciągnął mnie w dół, co nie ułatwiało pozytywnego zakończenia operacji.
Śmiejąc się w duchu, jak to zawsze mieliśmy w zwyczaju we własnym towarzystwie, łaskawie pomogłem stanąć jej na równe nogi i otrzepać się z delikatnie wilgotnych liści.
Odetchnęła głośno, gdy nie wisiała już kilkadziesiąt metrów nad ziemią.
- Mogę spodziewać się jakiegoś podziękowania? - sugestywnie poruszyłem brwiami, opatulając ją dookoła ramieniem.
Może błyskotliwa Holiday postanowiła wziąć kota ze sobą? Wytresować go na smyczy dla agresywnych psów albo krzyczeć na głuchą kotkę na zewnątrz, by jednak uszanować panującą w budynku ciszę?
Zauważywszy jednak rudowłosego krasnala, nie odnalazłem wzrokiem białej kotki.
- Znalazłeś ją, prawda? - z nadzieją spojrzała w moim kierunku, gdy zastałem ją kucającą przy jednym z większych krzaków. Zgubiony z tropu, zmuszony do odrzucenia wszystkich wcześniejszych scenariuszy, chcąc czy też nie, powoli uświadamiałem sobie, że moja jakże odpowiedzialna towarzyszka musiała zgubić swego pupila. Właściwie nie było to niczym nowym ani zadziwiającym, bo jej refleks i spostrzegawczość pozostawiały dużo do życzenia. Prawdopodobnie moja rozkojarzona mina mówiła zbyt wiele, bo nie musiałem prosić o wyjaśnienia, zanim je otrzymałem. - Kota, Luke, kota. Widziałeś Celeste?
- Szukałaś u psów? - prychnąłem, dosyć niedbale rozglądając się dookoła własnej osi. Poza drzewami, krzakami, końmi i kostką brukową nie dostrzegłem niczego, co wymagałoby szczególnego przedstawienia. W każdym bądź razie, kota, tym bardziej białego nie było nigdzie. Opcja dostrzeżenia zwierzaka rudowłosej w paszczy jednego z psów wydawała się jednak bardzo, ale to bardzo prawdopodobna. Holiday niemalże zabiła mnie wzrokiem, gdy rozpocząłem wygłaszanie swych spekulacji.
- Wszystko potrafisz zgubić? Nawet żywe istoty? - z niedowierzaniem kręciłem głową, gdy dziewczyna zmusiła mnie do przeszukiwania niemalże całej akademii wraz z nią. Kota nie było w stajniach, kota nie było na padokach, kota nie było przy lesie, kota nie było w kuchni. O dziwo nie było go również u właścicieli błąkających się po całym obiekcie psów.
Celeste zakpiła z nas, przebiegając tuż pod moim nosem, kiedy to wracaliśmy zrezygnowani prawdopodobnie do własnych pokoi. Po powrocie do swego zacisza planowałem zamówić dla siebie ładną, mahoniową trumnę, wewnętrznie czując nadchodzący zgon. Wolałem wiedzieć, że godnie spocznę pochowany na swej planecie. Uciekające zwierzę zmusiło nas jednak do tego, by pozostać na zewnątrz i z bezradnością oglądać, jak wspina się na coraz wyższe części budynku. W końcu, spocząwszy na dachu, beztrosko usiadła na jednej z dachówek.
- Powodzenia. - mruknąłem tylko, po kilkunastu sekundach przyglądania się całej konstrukcji i bezwzględnemu postanowieniu powrotu we własne strony. Gdy już ruszałem, poczułem jednakże na swym ramieniu drobną, acz zaciśniętą dłoń, stanowczo przywracającą mnie do porządku. Nie dowierzałem temu, iż rudowłosa zdołała zatrzymać mnie całkiem niemałą siłą.
Postawiła na swoim. Zaciągnęła mnie do budynku, nawet zmusiła do wejścia na schody i znalezienia korytarza prowadzącego na poddasze. Schodki na najwyższe piętro budynku były wyjątkowo strome, a sufit na tyle niski, że ciężko było mi się wspiąć na ostatni stopień.
- Chyba przeceniłam Twoje możliwości. - mruknęła, gdy w końcu, po nawet mi dłużących się chwilach, stanąłem wraz z nią na zagraconym strychu. Meble pokrywał co najmniej kilku centymetrowy kurz, a przez stare okno do środka przebijały się jedynie nieliczne promienie słońca.
- Śmiałbym twierdzić, że oceniłaś je zbyt nisko.
Prychnąłem, otwierając jedno z nielicznych okien, by wpuścić do wiecznie zamkniętego pomieszczenia, choć odrobiny powietrza. W międzyczasie, licząc najwidoczniej na to, że kotka porzuciła chęci kontynuacji swej niekoniecznie bezpiecznej wędrówki, Holiday znalazła poszukiwane przez nas wejście na sam dach. Kolejne schody i wąskie przejścia nie zwiastowały niczego dobrego. Tym razem miałem obawy do tego, aby sądzić, że mogę... Nieco nie zmieścić się w wejściu.
W miarę stabilnie udało nam się stanąć na dachówkach, choć stawianie pierwszych kroków było wyjątkowo ciężkie. Zachowanie dyskrecji, by w miarę możliwości nie wzbudzić żadnych zastrzeżeń i nieprzestraszenie kotki, żeby tylko nie czmychnęła w dalszą wędrówkę, także nie należało do naszych codziennych i najłatwiejszych obowiązków.
Poruszanie się z Holiday jednak było wystarczającym utrudnieniem, które sprawiło, że cała wyprawa niekoniecznie powiodła się tak, jak powinna. Choć Celeste dalej lizała swe łapki na skraju dachu, to jej właścicielka... Cóż, nie potrafiła przechadzać się po stromych konstrukcjach z równie godną podziwu gracją.
- Pomóc, nie pomóc, pomóc, nie pomóc, o to jest pytanie... - chwytając nie mniej jednak jej dłonie, próbowałem sam utrzymać względną równowagę, by nie popełnić tego samego błędu co przyjaciółka, zsuwając się ze stromego dachu. Gdyby nie rynna... Pewnie nie byłoby czego zbierać. Lekki, bo mimo wszystko nienależący do szczególnie ciężkich ciężar dziewczyny ciągnął mnie w dół, co nie ułatwiało pozytywnego zakończenia operacji.
Śmiejąc się w duchu, jak to zawsze mieliśmy w zwyczaju we własnym towarzystwie, łaskawie pomogłem stanąć jej na równe nogi i otrzepać się z delikatnie wilgotnych liści.
Odetchnęła głośno, gdy nie wisiała już kilkadziesiąt metrów nad ziemią.
- Mogę spodziewać się jakiegoś podziękowania? - sugestywnie poruszyłem brwiami, opatulając ją dookoła ramieniem.
Holiday?
Zabij, proszę. Błagam już.
środa, 27 września 2017
Od Karola do...
Był piątek. Lekcje się skończyły, a ja dostałem wiadomość od rodzicielki, która miała ochotę się spotkać. Za tą kobietą mógłbym pójść nawet na koniec świata, więc zaproponowałem jej miły wypad do restauracji. Od razu po wyjściu z zajęć poszedłem się mniej więcej ogarnąć. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem koszulę. Cóż, miejsce, do którego się wybierałem, wymagało tego od gości, więc wyjścia nie miałem.
Kiedy wszedłem na salę, mama siedziała już przy stoliku, czekając na mnie z… Michael'em. Nie mówiła, że z nim będzie. Co za przebiegła kobieta. Nie dałem poznać po sobie delikatnej wściekłości. Ani troszkę. Zająłem miejsce przed nimi.
- Dzień dobry mamo, Michael – pierwszą część powiedziałem normalni, jednak z drugiej dało się wyczytać, że życzyłem mu raczej złego dnia.
- Cześć synku – uśmiechnęła się. - Co tam u ciebie? Jak szkoła? Robisz jakieś postępy? - i jak zwykle zaczęła gadać. Uwielbiam to, że usta nigdy jej się nie zamykają i zawsze ma coś do powiedzenia. To właśnie czyni ją jednym z najlepszych prawników w kraju.
- Cóż. Jest dobrze. Masz wgląd do moich ocen – gestem ręki zawołałem kelnera. Poprosiłem go o wodę.
- Nie chodzi mi o to! Masz jakąś dziewczynę? Może chłopaka? - tu się zatrzymamy. Uwielbiam mamusię za jej tolerancję. Zaakceptowałaby mnie, nawet jeśli chciałbym zmienić płeć albo zostać dendrofilem. Tego samego nie można powiedzieć o ojcu. Nawet mu nie powiedziałem o tym, że ciągnie mnie też do facetów.
- Nie mam. Przecież powiedziałbym ci, gdybym kogoś miał – uśmiechnąłem się nieznacznie, patrząc na nią, po czym przeniosłem wzrok na jej męża. Od razu straciłem humor. Nienawidzę tego człowieka całym sercem.
- Więc Karol. Co planujesz po zakończeniu akademii? - odezwał się w końcu. I szok. To, co powiedział, nie było żadną uwagą, poleceniem czy obrazą.
- Nie wiem jeszcze. Myślę nad założeniem własnej hodowli którejś z ras. To tylko plany.
- Nie utrzymasz się z tego – wzruszył ramionami.
- Cóż. Lepiej mieć jakiekolwiek pieniądze niż wyzyskiwać własną żonę – mruknąłem, mierząc go wzrokiem. - Podpisaliście intercyzę? Tak. Czy połowa majątku mamy należy się tobie? Tak. Czy zarobiłeś coś w swoim życiu? Nie. Mamo co ty w nim widzisz? - mruknąłem, wstając od stołu. - Wybacz mi, ale ja naprawdę nie mam ochoty na niego patrzeć. Zadzwoń, kiedy będziesz chciała spotkać się ze mną. Bez tego dupka – pocałowałem ją w policzek, po czym wyszedłem z restauracji. Wsiadłem do samochodu i zapaliłem, wyciągając telefon.
Pojechałem do centrum handlowego. Nie miałem pomysłu na spędzenie dalszej części dnia, więc postanowiłem zapchać ją zakupami. Już po godzinie chodziłem obładowany torbami. Kupiłem dwie pary butów, koszule, kilka koszulek i spodnie. Tamtych Jordanów nie mogłem przepuścić i tak jakoś wyszło, że sprzedawca pokazał mi jeszcze jedne. Nie byłem w stanie wybrać, więc wziąłem dwie pary. Zgłodniałem. McDonald to dzieło Boga, w którego nie wierzę, ale tak właśnie jest. Kupiłem sobie dość sporą porcję fastfoodów, po czym ruszyłem zająć jakiś stolik. No jasne. Piątek południe, wszystko zajęte. A nie! Chwila! Jest! Stolik na dwie osoby, przy którym siedziała jedna osoba. Poszedłem tam od razu.
- Mogę? - uśmiechnąłem się do niej nieznacznie, kiedy uniosła głowę.
- Proszę – odwzajemniła gest. Skądś ją znam. Nie z imprezy… Nie jest przypadkowym przechodnią… Nie jest znajomą znajomych…
- Znamy się? - mruknąłem, zabierając się do posiłku.
<Któraś z pań?>
Kiedy wszedłem na salę, mama siedziała już przy stoliku, czekając na mnie z… Michael'em. Nie mówiła, że z nim będzie. Co za przebiegła kobieta. Nie dałem poznać po sobie delikatnej wściekłości. Ani troszkę. Zająłem miejsce przed nimi.
- Dzień dobry mamo, Michael – pierwszą część powiedziałem normalni, jednak z drugiej dało się wyczytać, że życzyłem mu raczej złego dnia.
- Cześć synku – uśmiechnęła się. - Co tam u ciebie? Jak szkoła? Robisz jakieś postępy? - i jak zwykle zaczęła gadać. Uwielbiam to, że usta nigdy jej się nie zamykają i zawsze ma coś do powiedzenia. To właśnie czyni ją jednym z najlepszych prawników w kraju.
- Cóż. Jest dobrze. Masz wgląd do moich ocen – gestem ręki zawołałem kelnera. Poprosiłem go o wodę.
- Nie chodzi mi o to! Masz jakąś dziewczynę? Może chłopaka? - tu się zatrzymamy. Uwielbiam mamusię za jej tolerancję. Zaakceptowałaby mnie, nawet jeśli chciałbym zmienić płeć albo zostać dendrofilem. Tego samego nie można powiedzieć o ojcu. Nawet mu nie powiedziałem o tym, że ciągnie mnie też do facetów.
- Nie mam. Przecież powiedziałbym ci, gdybym kogoś miał – uśmiechnąłem się nieznacznie, patrząc na nią, po czym przeniosłem wzrok na jej męża. Od razu straciłem humor. Nienawidzę tego człowieka całym sercem.
- Więc Karol. Co planujesz po zakończeniu akademii? - odezwał się w końcu. I szok. To, co powiedział, nie było żadną uwagą, poleceniem czy obrazą.
- Nie wiem jeszcze. Myślę nad założeniem własnej hodowli którejś z ras. To tylko plany.
- Nie utrzymasz się z tego – wzruszył ramionami.
- Cóż. Lepiej mieć jakiekolwiek pieniądze niż wyzyskiwać własną żonę – mruknąłem, mierząc go wzrokiem. - Podpisaliście intercyzę? Tak. Czy połowa majątku mamy należy się tobie? Tak. Czy zarobiłeś coś w swoim życiu? Nie. Mamo co ty w nim widzisz? - mruknąłem, wstając od stołu. - Wybacz mi, ale ja naprawdę nie mam ochoty na niego patrzeć. Zadzwoń, kiedy będziesz chciała spotkać się ze mną. Bez tego dupka – pocałowałem ją w policzek, po czym wyszedłem z restauracji. Wsiadłem do samochodu i zapaliłem, wyciągając telefon.
Pojechałem do centrum handlowego. Nie miałem pomysłu na spędzenie dalszej części dnia, więc postanowiłem zapchać ją zakupami. Już po godzinie chodziłem obładowany torbami. Kupiłem dwie pary butów, koszule, kilka koszulek i spodnie. Tamtych Jordanów nie mogłem przepuścić i tak jakoś wyszło, że sprzedawca pokazał mi jeszcze jedne. Nie byłem w stanie wybrać, więc wziąłem dwie pary. Zgłodniałem. McDonald to dzieło Boga, w którego nie wierzę, ale tak właśnie jest. Kupiłem sobie dość sporą porcję fastfoodów, po czym ruszyłem zająć jakiś stolik. No jasne. Piątek południe, wszystko zajęte. A nie! Chwila! Jest! Stolik na dwie osoby, przy którym siedziała jedna osoba. Poszedłem tam od razu.
- Mogę? - uśmiechnąłem się do niej nieznacznie, kiedy uniosła głowę.
- Proszę – odwzajemniła gest. Skądś ją znam. Nie z imprezy… Nie jest przypadkowym przechodnią… Nie jest znajomą znajomych…
- Znamy się? - mruknąłem, zabierając się do posiłku.
<Któraś z pań?>
Karol!
Karol, mówią mu też Tom od nazwiska.
Nazwisko: Tomaszewski
Wiek: 23 lat
Data urodzenia: 05.11.1994
Płeć: Mężczyzna
Nr pokoju: 14
Rodzina:
- Henryk Tomaszewski – ojciec. Przedsiębiorca posiadający firmę z siedzibami rozrzuconymi po całym kraju. Ma słaby kontakt z synem ale stara się wszystko naprawić drogimi prezentami. Prawie w ogóle nie rozmawiają. Mężczyzna jest wiecznie zapracowany. Przestała go obchodzić nawet własna żona, z którą się rozwiódł, gdyż jak tłumaczył w sądzie, że ma dość jej narzekania.
- Samantha Smith – matka. Wcześniej Tomaszewska jednak po rozwodzie zmieniła nazwisko. Rozchwytywana prawniczka, która pomimo zawodu ma czas dla rodziny. Bardzo sympatyczna kobieta. Nie ma człowieka, którego nie polubiłaby.
- Michael Black – ojczym. Karol nienawidzi go bardziej niż własnego ojca. Człowiek ten uważa, że chłopak powinien się go słuchać i wykonywać wszystkie jego polecenia.
Charakter: Karol jest zdecydowanie zwyczajny. Nie ma w nim ani krzty nadzwyczajności. Jedyne co go wyróżnia ze społeczeństwa to status majątkowy. Jest taki jak inny. Lubi towarzystwo przyjaciół, kocha imprezy i nie unika pięknych kobiet. Boli go trochę to, że większość z nich lgnie do niego tylko przez wzgląd na pieniądze i wygląd. Ale mimo to chłopak nie narzeka i bawi się dalej.
Z natury jest osobą spokojną i opanowaną. Mało rzeczy wyprowadza go z równowagi. Jeśli jednak coś takiego się znajdzie czy też zestresuje się, wypala kilka papierosów i wraca do poprzedniego stanu. Przykład? Kiedyś jakiś starszy pan przywalił w trakcie parkowania w jego nowiutki samochód, którym dopiero co wyjechał z salonu. Chłopak może i na początku był delikatnie zdenerwowany jednak kiedy zobaczył minę zdenerwowanego staruszka, szybko się uspokoił. W takim przypadku nawet nie musiał palić. Grzecznie wytłumaczył nieznajomemu, że nic się nie stało, a nawet zapłacił mu za naprawę jego samochodu. Jeśli jesteśmy przy starszych ludziach, warto zaznaczyć, że Karol bardzo ich szanuje. Uwielbia staruszków. Często zajeżdża do lokalnego domu starców, w którym przebywają jego dziadkowie. Emeryci bardzo go lubią. Zwłaszcza babcie. Każda z nich chce go zeswatać ze swoimi wnuczkami.
Duża część ludzi, która go poznała, może śmiało stwierdzić, że Tom jest świetnym przyjacielem, któremu można zaufać. To świetny słuchacz, który zawsze próbuje pomagać osobie zwierzającej mu się. Możesz powierzyć Karolowi swoje sekrety i mieć pewność, że zostaną tylko u niego. Nawet jeśli się napije, trzyma język za zębami, nieważne jak bardzo ktoś chciałby wyciągnąć od niego informację. Co z tą resztą? Są to ludzie, którzy albo zaleźli mu za skórę, albo skrzywdzili w jakiś sposób jego przyjaciół. Może i jest opanowany, ale w obronie najbliższych stanie zawsze. Wtedy jego opanowanie idzie się je bać. Możecie uwierzyć mi na słowo. On jest w stanie zniszczyć każdego, kto mu podskoczy. Wystarczy kilka telefonów do odpowiednich ludzi.
Chłopak, w sumie już bardziej mężczyzna, nie lubi sprzątać i żyje w wiecznym „artystycznym nieładzie”. Jak sam mówi, nie ma czasu na takie pierdoły. Poza tym przyzwyczaił się do gosposi, które zawsze sprzątały jego śmietnik potocznie zwany sypialnią. Największą część jego bałaganu zajmują ubrania porozrzucane po całym pomieszczeniu, a ma ich dość sporo. Kupuje to, co mu się spodoba. Zawsze. Nigdy nie ma w zwyczaju patrzeć na cenę.
Aparycja: Dobrze zbudowany, mierzący 185 cm wzrostu, już mężczyzna. Posiada ciemnobrązowe włosy pasujące do piwnych oczu, w których można się utopić. Są dość długie tylko po bokach ścięte na krótko. Zawsze nosi je ułożone, idealnie wymodelowane żelem ewentualnie lakierem. Nie ma co się oszukiwać. Jest idealny pod każdym względem. Proponowali mu nawet posadę w modelingu jednak nie zgodził się gdyż stwierdził, że to nie dla niego. Posiada kilka tatuaży na ciele… No może więcej niż kilka. Trochę ich jest. Najlepiej opiszą je dwa zdjęcia. Tu I i tu II
Ulubiony koń: Wogatti
Własny koń: --
Poziom jeździectwa: Średnio zaawansowany
Partner: Chyba warto zaznaczyć, że jest bi chociaż bardziej skłania się ku płci pięknej.
Historia: Karol urodził się w Stanach. Jego ojciec jest Polakiem więc jak przystało imię jego syna musiało być polskie. Od najmłodszych lat wychowywał się głównie w towarzystwie niań. Jego rodzice nigdy nie mięli dla niego za dużo czasu. Ojciec w ogóle. Para rozwiodła się kiedy Karol miał 15 lat. Chłopak uważał to za dobre rozwiązanie. Miał dość słuchania ich kłótni. Chciał spędzać z nimi czas, a nie wysłuchiwać ich gadania. Pomimo tego, że dorastał bez rodziców, obsypywany mnóstwem drogich prezentów i nigdy nie karany wyszedł na porządnego człowieka. Karol nie sprawiał, nawet do tej pory nie sprawia problemów.
Inne:
- Uzależniony od papierosów.
- Ma uczulenie na psy i koty. Objawia się to u niego kichaniem, katarem, spuchniętymi oczami i łzawieniem.
- Nie posiada żadnego talentu.
- Mówi po polsku i angielsku. Uczy się rosyjskiego.
- Słucha rapu. Czarnego i białego.
- Jeździ białym BMW x6, które dostał od tatusia na 20 urodziny.
- Ubiera tylko markowe ciuchy. Gardzi tandetą. „Jeśli coś jest tanie znaczy, że długo służyć nie będzie” ~ Karol.
- Uwielbia literaturę. Czyta wszystko co wpadnie mu w rączki.
- Lubi gry.
- Nie jada słodyczy, ale fastfood uwielbia.
- Codziennie ćwiczy godzinę. Czasami zdarzy mu się dwie w porywach do nawet trzech. Ale to już kiedy naprawdę nie wie co ze sobą zrobić.
- Ma instagrama, na którym posiada ponad pięć milionów obserwatorów. Poza tym często wrzuca fotki na snapa, którego również ogląda dużo ludzi.
Kontakt: xCeres
wtorek, 26 września 2017
Podsumowanie drugiej połowy września!
Cześć i czołem!
Oczywiście zachęcam do pisania opowiadań i zapraszania nowych osób do bloga, a tymczasem ja zapraszam niektóre osoby do przeczytania tego : REFORMA. Jeśli nie macie odpisów, zachęcam do pisania zadań i nabijania punktów!
PUNKTY DODATNIE
PUNKTY DODATNIE
Noah - 3 p.
Lily - 3 p.
Marceline - NIEOBECNOŚĆ
Helen - -20 p.
Alexandra - 3 p.
Edward - 9 p.
Naomi - -20 p. (oj Naomciaa)
Holiday - 3 p.
Esmeralda - 12 p.
Oriane - 15 p.
Phoebe - ZAWIESZONA
Will - 3 p.
Katniss - 6 p.
Luke - ZAWIESZONY
Lena - 6 p.
Adeline - 15 p.
Harry- 15 p.
Artem- 3 p.
Jeśli ktoś zna osoby, które dołączają do blogów i w dodatku interesują się końmi (nie muszą) w miarę możliwości wyślijcie im zaproszenie do naszego bloga*.
Pozdrawiamy i dobrej nocy!
*Zaproszenie możecie uzyskać u administratorów
Pozdrawiamy i dobrej nocy!
~Administracja AMH ^^
*Zaproszenie możecie uzyskać u administratorów
Od Alexandry C.D Edwarda
Wybiegłam na zewnątrz, kierując się szybkim krokiem w stronę parkingu, gdzie zniecierpliwiona już czekała Naomi.
-Ile można czekać? - Mruknęła, siadając za kierownicą czerwonego pick-up.
-Oj tam, daj dziewczynie spokój. Wróciła wczoraj i chciała się nacieszyć chłopakiem. - Parsknęła śmiechem blondynka, puszczając mi dyskretnie oczko. Pokręciłam lekko głową, z uśmiechem rozsiadając się na tylnym siedzeniu. Po około trzydziestu minutach jazdy umilonej naszymi popisami wokalnymi przy radiowych hitach. Wreszcie dotarłyśmy do galerii, a pierwszą osobą, która wpadła do środka była niebieskowłosa. Spojrzałyśmy na siebie wraz z Esmeraldą, rozbawione ruszając w ślad za Naomi. Odwiedzałyśmy każdy sklep po kolei, wychodząc z każdego z coraz to większą ilością toreb. W pewnym momencie przypomniał mi się ważny fakt.
- Wspominałam już, że nie lubię zakupów, zwłaszcza po pierwszej godzinie łażenia? - Jęknęłam, opadając na kanapę, czekając, aż dziewczyny przymierzą kolejne ubrania. Jako pierwsza wyłoniła się Esma w obcisłych czarnych rurkach i luźnej beżowej bluzce.
-Oj tam, nie narzekaj, przecież kupiłaś spodnie i koszulę. - Cmoknęła blondynka, przeglądając się w lustrze.
-Hmm ta sukienka jest nie na moją figurę... - Naomi wyszła w czarnej sukience, poprawiając ją co chwilę, jednak materiał nie układał się, jak powinien. Esmeralda rzuciła okiem na strój koleżanki, a potem na mnie.
-Wstawaj. - Złapała mnie znienacka za nadgarstek, ciągnąc energicznie do góry. Nim zorientowałam się w zaistniałej sytuacji, zostałam wepchnięta do przymierzalni.
-Co wy odwalacie?! - Warknęłam w momencie, kiedy nad drzwiami przeleciała sukienka.
-Zakładaj to i nie gadaj. - Blondynka stała oparta o drzwi, co świadczyło, że tak szybko mnie nie wypuści. Zrezygnowana założyłam w końcu czarny materiał i zapukałam lekko w drzwiczki.
-Już... - Dziewczyna otworzyła drzwi i zmierzyła mnie od stóp do głów krytycznym wzrokiem.
-Wyglądasz jak milion dolców.- Skomentowała, wręczając mi beżowe szpilki i ramoneskę tego samego koloru. - Dawaj, muszę mieć całkowity obraz.
Odebrałam dodatki, zakładając dwunastocentymetrowe obcasy.
-Bierzesz to bez dwóch zdań. - Stanęłam przed lustrem, przyglądając się swojemu obiciu. Czarny materiał podkreślał moje atuty w postaci długich nóg i kobiecych kształtów. Wróciłam do przymierzalni, zakładając z powrotem moje ubrania. Zabrałam sukienkę wraz z dodatkami i skierowałam się do kasy, żeby dziewczyny nie wcisnęły mi jeszcze jakichś rzeczy. Zapłaciłam za wszystko i czekałam na korytarzu. Po paru minutach ze sklepu wyszły moje towarzyszki. Esma złapała moją rękę i zaczęła ciągnąć w stronę drugiej połowy galerii.
- A Naomi? - Zapytałam, zauważając, że niebieskowłosa oddzieliła się od nas.
-Nie wnikaj. - Ucięła, wchodząc do gabinetu kosmetycznego. Zatrzymałyśmy się przed wysoką szatynką. - Sam masz dwie godziny, żeby doprowadzić ją do ładu, potem oddaj ją Matt'owi.
Kobiet skinęła głową, zabierając mnie do oddzielnego pokoju.
-Baw się dobrze. - Esmeralda pomachała mi, wychodząc na zewnątrz. Kosmetyczka najpierw zajęła się moją cerą, a potem paznokciami u rąk i nóg. Po około dziewięćdziesięciu minutach przekazała mnie fryzjerowi. Minął jakiś czas, kiedy po lewym boku głowy szedł dobierany warkocz, a na prawe ramię włosy opadały kaskadami. Znowu trafiłam do Sam, która zajęła się moim makijażem. Smoky eyes i ciemnoczerwona szminka dopełniły całość. Esma zjawiła się w momencie, kiedy kosmetyczka skończyła.
-Idziemy. - Znowu zaczęła mnie gdzieś ciągnąć. Tym razem do łazienki, gdzie miałam włożyć nowo kupioną sukienkę. Wciągnęłam ostrożnie czarny materiał, założyłam buty i wrzuciłam najbardziej potrzebne rzeczy do czarnej kopertówki, którą przywiozła mi Naomi.
-Tylko nie zabij się w tych butach. - Mruknęła niebieskowłosa, kiedy szłyśmy we trzy w stronę samochodu.
-Możecie mi w końcu powiedzieć, gdzie idziemy i czemu mnie tak odstawiłyście? - Zapytałam, zajmując miejsce tym razem na miejscu pasażera.
-Zorganizowałyśmy tobie i Edwardowi randkę. Stwierdziłyśmy, że nie mieliście dla siebie zbyt dużo czasu. - Zdążyła wytłumaczyć, kiedy zatrzymaliśmy się pod jedną z restauracji. - Powodzenia.
Wysiadłam z auta i skierowałam się do środka. Kelner zaprowadził mnie do stolika, gdzie siedział brunet. Nie widział mnie, bo siedział akurat tyłem. Położyłam mu dłoń na ramieniu, przez co chłopak natychmiast się odwrócił. Uśmiechnęłam się szeroko, ukazując rząd białych zębów. Edward natychmiast wstał.
Edward? (emmmmm schrzaniłam)
-Ile można czekać? - Mruknęła, siadając za kierownicą czerwonego pick-up.
-Oj tam, daj dziewczynie spokój. Wróciła wczoraj i chciała się nacieszyć chłopakiem. - Parsknęła śmiechem blondynka, puszczając mi dyskretnie oczko. Pokręciłam lekko głową, z uśmiechem rozsiadając się na tylnym siedzeniu. Po około trzydziestu minutach jazdy umilonej naszymi popisami wokalnymi przy radiowych hitach. Wreszcie dotarłyśmy do galerii, a pierwszą osobą, która wpadła do środka była niebieskowłosa. Spojrzałyśmy na siebie wraz z Esmeraldą, rozbawione ruszając w ślad za Naomi. Odwiedzałyśmy każdy sklep po kolei, wychodząc z każdego z coraz to większą ilością toreb. W pewnym momencie przypomniał mi się ważny fakt.
- Wspominałam już, że nie lubię zakupów, zwłaszcza po pierwszej godzinie łażenia? - Jęknęłam, opadając na kanapę, czekając, aż dziewczyny przymierzą kolejne ubrania. Jako pierwsza wyłoniła się Esma w obcisłych czarnych rurkach i luźnej beżowej bluzce.
-Oj tam, nie narzekaj, przecież kupiłaś spodnie i koszulę. - Cmoknęła blondynka, przeglądając się w lustrze.
-Hmm ta sukienka jest nie na moją figurę... - Naomi wyszła w czarnej sukience, poprawiając ją co chwilę, jednak materiał nie układał się, jak powinien. Esmeralda rzuciła okiem na strój koleżanki, a potem na mnie.
-Wstawaj. - Złapała mnie znienacka za nadgarstek, ciągnąc energicznie do góry. Nim zorientowałam się w zaistniałej sytuacji, zostałam wepchnięta do przymierzalni.
-Co wy odwalacie?! - Warknęłam w momencie, kiedy nad drzwiami przeleciała sukienka.
-Zakładaj to i nie gadaj. - Blondynka stała oparta o drzwi, co świadczyło, że tak szybko mnie nie wypuści. Zrezygnowana założyłam w końcu czarny materiał i zapukałam lekko w drzwiczki.
-Już... - Dziewczyna otworzyła drzwi i zmierzyła mnie od stóp do głów krytycznym wzrokiem.
-Wyglądasz jak milion dolców.- Skomentowała, wręczając mi beżowe szpilki i ramoneskę tego samego koloru. - Dawaj, muszę mieć całkowity obraz.
Odebrałam dodatki, zakładając dwunastocentymetrowe obcasy.
-Bierzesz to bez dwóch zdań. - Stanęłam przed lustrem, przyglądając się swojemu obiciu. Czarny materiał podkreślał moje atuty w postaci długich nóg i kobiecych kształtów. Wróciłam do przymierzalni, zakładając z powrotem moje ubrania. Zabrałam sukienkę wraz z dodatkami i skierowałam się do kasy, żeby dziewczyny nie wcisnęły mi jeszcze jakichś rzeczy. Zapłaciłam za wszystko i czekałam na korytarzu. Po paru minutach ze sklepu wyszły moje towarzyszki. Esma złapała moją rękę i zaczęła ciągnąć w stronę drugiej połowy galerii.
- A Naomi? - Zapytałam, zauważając, że niebieskowłosa oddzieliła się od nas.
-Nie wnikaj. - Ucięła, wchodząc do gabinetu kosmetycznego. Zatrzymałyśmy się przed wysoką szatynką. - Sam masz dwie godziny, żeby doprowadzić ją do ładu, potem oddaj ją Matt'owi.
Kobiet skinęła głową, zabierając mnie do oddzielnego pokoju.
-Baw się dobrze. - Esmeralda pomachała mi, wychodząc na zewnątrz. Kosmetyczka najpierw zajęła się moją cerą, a potem paznokciami u rąk i nóg. Po około dziewięćdziesięciu minutach przekazała mnie fryzjerowi. Minął jakiś czas, kiedy po lewym boku głowy szedł dobierany warkocz, a na prawe ramię włosy opadały kaskadami. Znowu trafiłam do Sam, która zajęła się moim makijażem. Smoky eyes i ciemnoczerwona szminka dopełniły całość. Esma zjawiła się w momencie, kiedy kosmetyczka skończyła.
-Idziemy. - Znowu zaczęła mnie gdzieś ciągnąć. Tym razem do łazienki, gdzie miałam włożyć nowo kupioną sukienkę. Wciągnęłam ostrożnie czarny materiał, założyłam buty i wrzuciłam najbardziej potrzebne rzeczy do czarnej kopertówki, którą przywiozła mi Naomi.
-Tylko nie zabij się w tych butach. - Mruknęła niebieskowłosa, kiedy szłyśmy we trzy w stronę samochodu.
-Możecie mi w końcu powiedzieć, gdzie idziemy i czemu mnie tak odstawiłyście? - Zapytałam, zajmując miejsce tym razem na miejscu pasażera.
-Zorganizowałyśmy tobie i Edwardowi randkę. Stwierdziłyśmy, że nie mieliście dla siebie zbyt dużo czasu. - Zdążyła wytłumaczyć, kiedy zatrzymaliśmy się pod jedną z restauracji. - Powodzenia.
Wysiadłam z auta i skierowałam się do środka. Kelner zaprowadził mnie do stolika, gdzie siedział brunet. Nie widział mnie, bo siedział akurat tyłem. Położyłam mu dłoń na ramieniu, przez co chłopak natychmiast się odwrócił. Uśmiechnęłam się szeroko, ukazując rząd białych zębów. Edward natychmiast wstał.
Edward? (emmmmm schrzaniłam)
niedziela, 24 września 2017
Od Adeline C.D Harry'ego
- Wiesz, drogie dziecię, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? - Zapytałam szyderczo, na co chłopczyk delikatnie się spiął i nie zadawał już żadnych pytań. Cały czas, bez ustanku, moje szczęki były mocno zaciśnięte, a morderczy wzrok świdrował zwijającego się ze śmiechu Harry'ego.
- Odegram się, Loczuś - warknęłam do niebieskookiego, który pomógł zejść chłopcu. - Miłego wieczoru życzę - warknęłam, a blondynek szybko podbiegł do reszty grupy.
- Zmienić Cię? - Zapytała mnie Oriane, która posłała mi pogodny uśmiech.
- Idź tym z koniem w cholerę. Nienawidzę dzieciaków. - Powiedziałam, po czym wyszłam z ujeżdżalni. Moje kroki zmierzały w stronę oddzielnych padoków, gdzie na jednym stała moja klacz. Trzęsącymi się dłońmi wyjęłam ostatniego papierosa z kieszeni i zapaliłam, by po chwili wypuszczać gęste kłęby dymu. Gniadoszka biegała w każdą stronę, by po chwili zatrzymać się i z dzikim fukaniem spoglądać na niebieski traktor, który toczył się, przewożąc belę wysokiej jakości siana. Zaśmiałam się gdy dopiero po kilku minutach zorientowała się, że stoję pod ogrodzeniem. Rozweselony wierzchowiec podkłusował do mnie, stawiając przy tym niewyobrażalnie ogromne kroki.
- Hola, koleżanko, bo krzywdę sobie zrobisz - mruknęłam, wyciągając z kieszeni kokosowy smakołyk, na którego widok nawet mi ślinka leciała. Zgniotłam skończonego już papierosa i wrzuciłam go do kieszeni. - No co, tak bardzo się, panienka stęskniła? - Zaśmiałam się, a po chwili pogładziłam wąski pas białej sierści. Na swoich plecach poczułam czyjś dotyk, na co ja podskoczyłam, a klacz zwiała na drugi koniec padoku.
- Dzięki, Obrońco! - Krzyknęłam za nią. - Ohh.. no kogo mogłam się spodziewać? Harry.
- No ja, przepraszam, ale wyraz twarzy tego dzieciaka, doprowadzał mnie do łez - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - No mi nie wybaczysz? - Zapytał.
- Jakbym nie wybaczyła, to już dawno bym tutaj nie stała. - Bąknęłam. - Wiesz, że wszystko pamiętam?
- Chciałbym wiedzieć co się tam takiego wydarzyło, ale widząc malinki na Twoim dekolcie, jestem w stanie się po części domyślać. Z chęcią dowiem się szczegółów - uniósł brwi w rozbawieniu.
- Cóż, prawie się spaliłam, ale Ty mój wybawicielu, mnie uratowałeś. Słusznie zauważyłeś, pozostawiłeś mi sporo pamiątek, a w tym jedno, ciekawe wspomnienie.. nieźle całujesz - uniosłam jedną brew, ukazując rząd białych zębów. Mężczyzna stał jak zamurowany, ale widać było cień zadowolenia na jego twarzy.
- No cóż.. z chęcią wyrażę opinię o Tobie, ale trzeba by było to powtórzyć, ponieważ tak się składa, że teraz jestem trzeźwy - uśmiechnął się zadziornie, na co ja wspięłam się na palce w celu musknięcia warg chłopaka. Delikatny pocałunek przeobraził się w niewielki wulkan, który był niezwykle namiętny. Jakimś dziwnym cudem znalazłam się na ogrodzeniu, co ułatwiało mi zadanie kontynuowania przyjemnej czynności. Nadszedł jednak moment, że coś musiało to przerwać, a była to gniadoszka, która trąciła moją łopatkę.
- JEZUS CHRYSTUS, NOTTE! - Krzyknęłam i z braku równowagi, wpadłam w objęcia Harry'ego, który uniósł mnie nad ziemię. - Kolejny raz mnie ratujesz, no nieźle - uśmiechnęłam się.
- Za taki pocałunek, mogę Ciebie ratować za każdym razem - mruknął, niczym moja kotka, która prawdopodobnie teraz czekała na kolację.
- Przykro mi, ale teraz muszę odprowadzić tą panienkę do stajni, aczkolwiek mogę Cię zaprosić na obejrzenie jakiegoś filmu.
- Cóż, prawdopodobnie skorzystam z tej propozycji, więc żegnam się, Adeline - zaśmiał się i odszedł do akademika. Wzięłam uwiąz przewieszony przez furtkę, na co klacz od razu do mnie podbiegła. Na szczęście, Meravigliosa wiedziała, że jeśli nie będzie współpracowała to zwyczajnie w świecie nie dostanie dodatkowej porcji jej ukochanego musli. Już po chwili podkowy gniadoszki obijały się o bruk, co dawało znak do wszystkich innych wierzchowców, że już zaraz zostaną zabrane do swoich boksów. Ogiery szalały na widok klaczy, która bez żadnej reakcji kroczyła dumnie na przód. Kary wierzchowiec wywijał przeróżne baranki na trawie, tylko po to by jakimś cudem przedostać się do jak się okazało mojej klaczuchy, która prawdopodobnie nie byłaby aż taka niechętna do powiększenia gatunku.
~*~
Xsara kręciła sie wkoło moich nóg, usilnie starając się zwrócić na siebie uwagę.
- Przestań, dostałaś już jedzenie, więc daj mi chwilę spokoju - bąknęłam, zrzucając z siebie w tym samym momencie brudny t-shirt. Notte postanowiła umazać mnie swoją zabarwioną na kolory tęczy śliną. Na moich ramionach zawisła niezwykle luźna koszulka, która odsłoniła każde, ale to każde dzieło pozostawione przez Harry'ego. Wywróciłam oczami, widząc, że chłopak zawędrował.. dość nisko ze swoimi malunkami.
Już dosłownie po kilku sekundach, rozległo się delikatne pukanie w drzwi. W futrynie stał Harry, wypchany po brzegi przeróżnymi trunkami.
- Nie piję - mruknęłam. - Nie można po wczorajszym - uśmiechnęła się szeroko.
- Skąd wiesz, że to alkohol? Mam za dużo butelek, więc w nich przechowuje wszystko.
- Uważaj bo uwierzę. - Po tych słowach, schyliłam się do szafki, z której wyrzuciłam stos jedzenia, były w nim suszone owoce, kisiele, chipsy, zupki błyskawiczne.. dosłownie wszystko. - No cóż, trzeba chociaż odrobinkę przytyć - zaśmiałam się.
Haaaaaaazzuuuuuuś? ❤❤❤
- Odegram się, Loczuś - warknęłam do niebieskookiego, który pomógł zejść chłopcu. - Miłego wieczoru życzę - warknęłam, a blondynek szybko podbiegł do reszty grupy.
- Zmienić Cię? - Zapytała mnie Oriane, która posłała mi pogodny uśmiech.
- Idź tym z koniem w cholerę. Nienawidzę dzieciaków. - Powiedziałam, po czym wyszłam z ujeżdżalni. Moje kroki zmierzały w stronę oddzielnych padoków, gdzie na jednym stała moja klacz. Trzęsącymi się dłońmi wyjęłam ostatniego papierosa z kieszeni i zapaliłam, by po chwili wypuszczać gęste kłęby dymu. Gniadoszka biegała w każdą stronę, by po chwili zatrzymać się i z dzikim fukaniem spoglądać na niebieski traktor, który toczył się, przewożąc belę wysokiej jakości siana. Zaśmiałam się gdy dopiero po kilku minutach zorientowała się, że stoję pod ogrodzeniem. Rozweselony wierzchowiec podkłusował do mnie, stawiając przy tym niewyobrażalnie ogromne kroki.
- Hola, koleżanko, bo krzywdę sobie zrobisz - mruknęłam, wyciągając z kieszeni kokosowy smakołyk, na którego widok nawet mi ślinka leciała. Zgniotłam skończonego już papierosa i wrzuciłam go do kieszeni. - No co, tak bardzo się, panienka stęskniła? - Zaśmiałam się, a po chwili pogładziłam wąski pas białej sierści. Na swoich plecach poczułam czyjś dotyk, na co ja podskoczyłam, a klacz zwiała na drugi koniec padoku.
- Dzięki, Obrońco! - Krzyknęłam za nią. - Ohh.. no kogo mogłam się spodziewać? Harry.
- No ja, przepraszam, ale wyraz twarzy tego dzieciaka, doprowadzał mnie do łez - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - No mi nie wybaczysz? - Zapytał.
- Jakbym nie wybaczyła, to już dawno bym tutaj nie stała. - Bąknęłam. - Wiesz, że wszystko pamiętam?
- Chciałbym wiedzieć co się tam takiego wydarzyło, ale widząc malinki na Twoim dekolcie, jestem w stanie się po części domyślać. Z chęcią dowiem się szczegółów - uniósł brwi w rozbawieniu.
- Cóż, prawie się spaliłam, ale Ty mój wybawicielu, mnie uratowałeś. Słusznie zauważyłeś, pozostawiłeś mi sporo pamiątek, a w tym jedno, ciekawe wspomnienie.. nieźle całujesz - uniosłam jedną brew, ukazując rząd białych zębów. Mężczyzna stał jak zamurowany, ale widać było cień zadowolenia na jego twarzy.
- No cóż.. z chęcią wyrażę opinię o Tobie, ale trzeba by było to powtórzyć, ponieważ tak się składa, że teraz jestem trzeźwy - uśmiechnął się zadziornie, na co ja wspięłam się na palce w celu musknięcia warg chłopaka. Delikatny pocałunek przeobraził się w niewielki wulkan, który był niezwykle namiętny. Jakimś dziwnym cudem znalazłam się na ogrodzeniu, co ułatwiało mi zadanie kontynuowania przyjemnej czynności. Nadszedł jednak moment, że coś musiało to przerwać, a była to gniadoszka, która trąciła moją łopatkę.
- JEZUS CHRYSTUS, NOTTE! - Krzyknęłam i z braku równowagi, wpadłam w objęcia Harry'ego, który uniósł mnie nad ziemię. - Kolejny raz mnie ratujesz, no nieźle - uśmiechnęłam się.
- Za taki pocałunek, mogę Ciebie ratować za każdym razem - mruknął, niczym moja kotka, która prawdopodobnie teraz czekała na kolację.
- Przykro mi, ale teraz muszę odprowadzić tą panienkę do stajni, aczkolwiek mogę Cię zaprosić na obejrzenie jakiegoś filmu.
- Cóż, prawdopodobnie skorzystam z tej propozycji, więc żegnam się, Adeline - zaśmiał się i odszedł do akademika. Wzięłam uwiąz przewieszony przez furtkę, na co klacz od razu do mnie podbiegła. Na szczęście, Meravigliosa wiedziała, że jeśli nie będzie współpracowała to zwyczajnie w świecie nie dostanie dodatkowej porcji jej ukochanego musli. Już po chwili podkowy gniadoszki obijały się o bruk, co dawało znak do wszystkich innych wierzchowców, że już zaraz zostaną zabrane do swoich boksów. Ogiery szalały na widok klaczy, która bez żadnej reakcji kroczyła dumnie na przód. Kary wierzchowiec wywijał przeróżne baranki na trawie, tylko po to by jakimś cudem przedostać się do jak się okazało mojej klaczuchy, która prawdopodobnie nie byłaby aż taka niechętna do powiększenia gatunku.
~*~
Xsara kręciła sie wkoło moich nóg, usilnie starając się zwrócić na siebie uwagę.
- Przestań, dostałaś już jedzenie, więc daj mi chwilę spokoju - bąknęłam, zrzucając z siebie w tym samym momencie brudny t-shirt. Notte postanowiła umazać mnie swoją zabarwioną na kolory tęczy śliną. Na moich ramionach zawisła niezwykle luźna koszulka, która odsłoniła każde, ale to każde dzieło pozostawione przez Harry'ego. Wywróciłam oczami, widząc, że chłopak zawędrował.. dość nisko ze swoimi malunkami.
Już dosłownie po kilku sekundach, rozległo się delikatne pukanie w drzwi. W futrynie stał Harry, wypchany po brzegi przeróżnymi trunkami.
- Nie piję - mruknęłam. - Nie można po wczorajszym - uśmiechnęła się szeroko.
- Skąd wiesz, że to alkohol? Mam za dużo butelek, więc w nich przechowuje wszystko.
- Uważaj bo uwierzę. - Po tych słowach, schyliłam się do szafki, z której wyrzuciłam stos jedzenia, były w nim suszone owoce, kisiele, chipsy, zupki błyskawiczne.. dosłownie wszystko. - No cóż, trzeba chociaż odrobinkę przytyć - zaśmiałam się.
Haaaaaaazzuuuuuuś? ❤❤❤
Od Harry'ego C.D Adeline - zadanie 19
Gniada klacz ze spokojem przyjęła moment, w którym to ja dosiadłem jej muskularnego grzbietu. Spoczywając w wygodnym, dokładnie wyczyszczonym, czarnym siodle ujeżdżeniowym, z delikatnie drżącymi rękoma wydłużałem o kilka dziurek strzemiona, by z większą swobodą siedzieć w głębokim siedzisku. Minęła dobra chwila, zanim przyzwyczaiłem się nie tylko do innego profilu siodła, ale i samego dosiadanego przeze mnie wierzchowca - niewątpliwie Meravigliosa nie dość, że była młodym, w dodatku energicznym i lekko stąpającym koniem, to nie była przedstawicielką innych kopytnych, które przyszło mi dosiadać po przyjeździe do Miami - nie toczyła się bowiem przed siebie niczym ciężki, nie daj Boże zmęczony życiem czołg, ani nie potrzebowała dodatkowych próśb, by ruszyć przed siebie żwawszym i szybszym chodem czy wykonać bardziej spektakularne elementy niemalże stworzonego dla niej ujeżdżenia.
Mimo tego, że klacz od samego momentu kupna była bardzo obiecującym i co najmniej dobrze prosperującym wierzchowcem, widziałem znaczną różnicę w tym, jak zachowywała się i poruszała po przyjeździe, a jak nawet po krótkim okresie, w którym dosiadała ją niezwykle utalentowana szatynka. Razem prezentowały się zjawiskowo, choć nikt inny oprócz mnie nie miał odwagi tego głośno i klarownie przyznać. Obydwie wyglądały przy sobie jak jedna, nierozerwalna całość.
- Nie jestem pewien, czy na pewno chciałaś mi to zaproponować - zaśmiałem się, kiedy to po raz kolejny już przejeżdżaliśmy w obszernie wyciągniętym stępie obok stojącej przy wejściu Adeline.
Dziewczyna bezskutecznie od dobrej minuty, czy może nawet dwóch, próbowała nakłonić mnie do przejścia do kłusa. W końcu jednak najwidoczniej jej cierpliwość się skończyła, bo nie zważając na moje nieme protesty, zacmokała przeciągle w stronę rozluźnionej ciemnogniadoszki i machnęła kilkukrotnie długim, ujeżdżeniowym batem o kwarcowe podłoże.
Bezradnie, wiedząc, że w tej sytuacji jestem zmuszony do podporządkowania się towarzyszce, musnąłem koński bok łydką, by tylko dokończyć to, co niemalże w stu procentach skutecznie rozpoczęła jej właścicielka.
- I co, aż tak strasznie? - ignorując moje przelotne wywrócenie oczu, oparła się o mlecznobiały płot, by z uwagą szanującego się sędzi przyglądać się temu, jak radzę sobie na jej najukochańszym dziecku w nieco szybszym chodzie. Mimo tego, że nie wymagałem od siebie szczególnych rewelacji, z wewnętrznym zadowoleniem odnotowywałem fakt, że klacz nie zachowywała się w żadnym stopniu aż tak karygodnie, jak w rzeczywistości mogła - byłem nie raz, ani nie dwa świadkiem tego, jak narzucała własną wolę dosiadającym ją jeźdźcom.
Dopiero podczas zmiany kierunku po najdłuższej przekątnej odskoczyła na bok, z postawionymi do góry uszami i nerwowo wypuszczanym powietrzem spoglądając na duży, o kolorze metalicznego srebra autobus, podjeżdżający tuż pod bramę ośrodka. Specjalnie zająłem więc ją kręceniem coraz to mniejszych kół, co właściwie wyszło nam tylko i wyłącznie na spory plus.
Na sam koniec, jak to stwierdziła Adeline - ,,na pocieszenie", na środku placu ustawiła nam szereg składający się z sześciu drągów. Po przejechaniu pierwszych trzech, kręciliśmy średniej wielkości koło, którego zarówno koniec, jak i początek, mieścił się w konieczności przejechania kombinacji po raz wtóry. Dopiero wtedy, na oko siedem metrów dalej, przejeżdżaliśmy dokładnie taki sam układ, tym razem na drągach w jaskrawszych odcieniach.
Całą kombinację przejeżdżaliśmy kilkukrotnie, z coraz lepszymi rezultatami. Chwalona nie tylko przeze mnie klacz ładnie wyciągała swą szyję w kierunku podłoża, by w ostatnim już stępie coraz głębiej dokraczać tylnymi kopytami do przednich.
Nie potrafiłem nawet na nią narzekać, pomimo tego, że nie sprawdzałem się w ujeżdżeniu, a mentalność klaczy była dla mnie całkowicie czarną magią.
Gdy zsiadłem już z kopytnej, a jej wodze przejęła jej jedyna właścicielka, w odległości może metra, góra dwóch, mknęła przed naszymi oczyma nieco zdyszana i co najmniej roztrzepana instruktorka.
Sue uświadamiając sobie, obok kogo przeszła obojętnie, cofnęła się o kilka kroków, mierząc nas pedagogicznie triumfującym wzrokiem.
- Nawet nie próbujcie mnie przekonać do zmiany decyzji - ostrzegła na samym wstępie, wygładzając lekko pomiętą koszulkę, niedbale włożoną do kremowych bryczesów. - Jesteście mi winni przysługę za ten... Pewien incydent. - dodała dobitniej, mimowolnie przerzucając swoje spojrzenie na starannie przykryte przez Adeline siniaki, wciąż zdobiące jej dotychczas gładką szyję.
Choć szatynka usilnie próbowała udawać powagę i całkowity brak zainteresowania tymże komentarzem, w końcu spuściła lekko głowę w dół, by zakryć szkarłatne rumieńce pojawiające się na jej twarzy.
Mój cichy śmiech widocznie nie został zasłyszany przez żadną z kobiet, co za pewne było skutkiem ubocznym pojawienia się na dziedzińcu kilkunastu wrzeszczących dzieci. Obydwoje czuliśmy już co się święci.
- Sama przypomniałam sobie o tym przed chwilą... - westchnęła, urywkowo oglądając się za siebie, gdzie pozostawione z dziećmi dwie młode opiekunki próbowały przeliczyć całą grupę przed odjazdem autokaru. Zaledwie trzy, może cztery dziewczynki stały na uboczu, z rzeczywistym zaciekawieniem spoglądając na pasące się nieopodal konie. - Adeline, musisz zająć się tymi oprowadzankami. Możesz wziąć Ferra, Mount Blancę, cokolwiek, co nie podepcze tych dzieciaków i da poszarpać się kilka razy za ogon. Harry ładnie zajmie się opiekunkami i zapewni je, że wszystko było z góry ustalone i przygotowane, a wy jesteście do tego wprost stworzeni. Wypadałoby też, żebyś pomógł Adeline.
Już mieliśmy się odezwać, kiedy kobieta sama dostrzegła jeden z błędów w swym pozornie idealnym planie. Chaotycznie nabrała kolejnej dawki powietrza, jakby z obawą o utratę pracy przyglądając się temu, jak dzieciaki rozbiegają się w stronę stajni.
Odetchnęła jeszcze raz, nim pozostawiła nas na pastwę losu.
- Tak, tak, wiem. Odprowadź swojego konia, ja przygotuję kucyki - szybko poprawiła się, jeszcze przelotnie mierząc nas upewniającym wzrokiem, że nie zostawimy jej w tak ciężkim momencie na lodzie.
Fakt faktem, byliśmy winni jej drobną przysługę.
- To jak, pani instruktor? - zaśmiałem się obejmując szatynkę ramieniem, kiedy to podwijała strzemiona i luzowała opatulony miękkim miśkiem popręg.
Zdążyła posłać mi tylko mordercze spojrzenie, bowiem zaledwie kilka sekund później w moim najbliższym polu widzenia pojawiła się opiekunka grupy, nie do końca wiedząc, gdzie zniknęła jej współpracowniczka z całą resztą dzieciaków. Westchnąłem tylko pod nosem, z po części wymuszonym uśmiechem kierując się w stronę niewiele starszej ode mnie kobiety.
- Dzień dobry, Styles Harry - wyszczerzyłem się nieco szerzej podczas ściskania drobnej dłoni blondynki. Nieco rozkojarzona wlepiła we mnie swój wzrok, wciąż próbując zachować pozory profesjonalizmu. - Wraz z koleżanką zajmiemy się dziećmi - wyjaśniłem, prowadząc kobietę za sobą w stronę placu, gdzie wkrótce miała zjawić się Adeline z pierwszymi podopiecznymi.
Podparliśmy się o ogrodzenie, wypatrując na horyzoncie małego, kucykowego łba.
- Jak wygląda sprawa z organizacją? Ile czasu zajmie całość?
~*~
Młodzi przedstawiciele rasy ludzkiej wesoło wtargnęli na kwarcowe podłoże, we względnym posłuszeństwie drepcząc za niekoniecznie zadowoloną z powierzonej jej roli szatynką. Wkrótce pierwszy siedmiolatek odnalazł swe miejsce w malutkim siodle, podskakując w siedzisku nawet wtedy, gdy zmęczony pracą kucyk ledwo co stawiał swe kroki w wymuszonym stępie.
Dwa następne osobniki dosiadły wierzchowców także wtedy, gdy inne, nieco tylko kojarzone przeze mnie dziewczęta zostały wplątane w przedsięwzięcie wyręczające zabieganą instruktorkę.
Widziałem, jak Adeline od pewnej chwili starała się cierpliwie tłumaczyć chłopcu zasady panujące podczas siedzenia na końskim grzbiecie, jednak dopiero te słowa zapadły szczególnie w mą pamięć, gdy dziewczyna trzymała kucykowe wodze nieopodal mojego miejsca obserwowania całej sytuacji.
- Skąd pani ma te siniaki? - zapytał wesoło szczupły blondynek, palcem wskazując na dorodne okazy malinek, znajdujących się na szyi zakłopotanej dziewczyny.
Niemalże umarłem ze śmiechu, gdy Adisia przeniosła na mnie swój wzrok.
Adelinka? Road to 18, Lodziarnio! ♥
Miła ma, 25 punkcików i piękny uścisk za cudowny odpis! ❤
Mimo tego, że klacz od samego momentu kupna była bardzo obiecującym i co najmniej dobrze prosperującym wierzchowcem, widziałem znaczną różnicę w tym, jak zachowywała się i poruszała po przyjeździe, a jak nawet po krótkim okresie, w którym dosiadała ją niezwykle utalentowana szatynka. Razem prezentowały się zjawiskowo, choć nikt inny oprócz mnie nie miał odwagi tego głośno i klarownie przyznać. Obydwie wyglądały przy sobie jak jedna, nierozerwalna całość.
- Nie jestem pewien, czy na pewno chciałaś mi to zaproponować - zaśmiałem się, kiedy to po raz kolejny już przejeżdżaliśmy w obszernie wyciągniętym stępie obok stojącej przy wejściu Adeline.
Dziewczyna bezskutecznie od dobrej minuty, czy może nawet dwóch, próbowała nakłonić mnie do przejścia do kłusa. W końcu jednak najwidoczniej jej cierpliwość się skończyła, bo nie zważając na moje nieme protesty, zacmokała przeciągle w stronę rozluźnionej ciemnogniadoszki i machnęła kilkukrotnie długim, ujeżdżeniowym batem o kwarcowe podłoże.
Bezradnie, wiedząc, że w tej sytuacji jestem zmuszony do podporządkowania się towarzyszce, musnąłem koński bok łydką, by tylko dokończyć to, co niemalże w stu procentach skutecznie rozpoczęła jej właścicielka.
- I co, aż tak strasznie? - ignorując moje przelotne wywrócenie oczu, oparła się o mlecznobiały płot, by z uwagą szanującego się sędzi przyglądać się temu, jak radzę sobie na jej najukochańszym dziecku w nieco szybszym chodzie. Mimo tego, że nie wymagałem od siebie szczególnych rewelacji, z wewnętrznym zadowoleniem odnotowywałem fakt, że klacz nie zachowywała się w żadnym stopniu aż tak karygodnie, jak w rzeczywistości mogła - byłem nie raz, ani nie dwa świadkiem tego, jak narzucała własną wolę dosiadającym ją jeźdźcom.
Dopiero podczas zmiany kierunku po najdłuższej przekątnej odskoczyła na bok, z postawionymi do góry uszami i nerwowo wypuszczanym powietrzem spoglądając na duży, o kolorze metalicznego srebra autobus, podjeżdżający tuż pod bramę ośrodka. Specjalnie zająłem więc ją kręceniem coraz to mniejszych kół, co właściwie wyszło nam tylko i wyłącznie na spory plus.
Na sam koniec, jak to stwierdziła Adeline - ,,na pocieszenie", na środku placu ustawiła nam szereg składający się z sześciu drągów. Po przejechaniu pierwszych trzech, kręciliśmy średniej wielkości koło, którego zarówno koniec, jak i początek, mieścił się w konieczności przejechania kombinacji po raz wtóry. Dopiero wtedy, na oko siedem metrów dalej, przejeżdżaliśmy dokładnie taki sam układ, tym razem na drągach w jaskrawszych odcieniach.
Całą kombinację przejeżdżaliśmy kilkukrotnie, z coraz lepszymi rezultatami. Chwalona nie tylko przeze mnie klacz ładnie wyciągała swą szyję w kierunku podłoża, by w ostatnim już stępie coraz głębiej dokraczać tylnymi kopytami do przednich.
Nie potrafiłem nawet na nią narzekać, pomimo tego, że nie sprawdzałem się w ujeżdżeniu, a mentalność klaczy była dla mnie całkowicie czarną magią.
Gdy zsiadłem już z kopytnej, a jej wodze przejęła jej jedyna właścicielka, w odległości może metra, góra dwóch, mknęła przed naszymi oczyma nieco zdyszana i co najmniej roztrzepana instruktorka.
Sue uświadamiając sobie, obok kogo przeszła obojętnie, cofnęła się o kilka kroków, mierząc nas pedagogicznie triumfującym wzrokiem.
- Nawet nie próbujcie mnie przekonać do zmiany decyzji - ostrzegła na samym wstępie, wygładzając lekko pomiętą koszulkę, niedbale włożoną do kremowych bryczesów. - Jesteście mi winni przysługę za ten... Pewien incydent. - dodała dobitniej, mimowolnie przerzucając swoje spojrzenie na starannie przykryte przez Adeline siniaki, wciąż zdobiące jej dotychczas gładką szyję.
Choć szatynka usilnie próbowała udawać powagę i całkowity brak zainteresowania tymże komentarzem, w końcu spuściła lekko głowę w dół, by zakryć szkarłatne rumieńce pojawiające się na jej twarzy.
Mój cichy śmiech widocznie nie został zasłyszany przez żadną z kobiet, co za pewne było skutkiem ubocznym pojawienia się na dziedzińcu kilkunastu wrzeszczących dzieci. Obydwoje czuliśmy już co się święci.
- Sama przypomniałam sobie o tym przed chwilą... - westchnęła, urywkowo oglądając się za siebie, gdzie pozostawione z dziećmi dwie młode opiekunki próbowały przeliczyć całą grupę przed odjazdem autokaru. Zaledwie trzy, może cztery dziewczynki stały na uboczu, z rzeczywistym zaciekawieniem spoglądając na pasące się nieopodal konie. - Adeline, musisz zająć się tymi oprowadzankami. Możesz wziąć Ferra, Mount Blancę, cokolwiek, co nie podepcze tych dzieciaków i da poszarpać się kilka razy za ogon. Harry ładnie zajmie się opiekunkami i zapewni je, że wszystko było z góry ustalone i przygotowane, a wy jesteście do tego wprost stworzeni. Wypadałoby też, żebyś pomógł Adeline.
Już mieliśmy się odezwać, kiedy kobieta sama dostrzegła jeden z błędów w swym pozornie idealnym planie. Chaotycznie nabrała kolejnej dawki powietrza, jakby z obawą o utratę pracy przyglądając się temu, jak dzieciaki rozbiegają się w stronę stajni.
Odetchnęła jeszcze raz, nim pozostawiła nas na pastwę losu.
- Tak, tak, wiem. Odprowadź swojego konia, ja przygotuję kucyki - szybko poprawiła się, jeszcze przelotnie mierząc nas upewniającym wzrokiem, że nie zostawimy jej w tak ciężkim momencie na lodzie.
Fakt faktem, byliśmy winni jej drobną przysługę.
- To jak, pani instruktor? - zaśmiałem się obejmując szatynkę ramieniem, kiedy to podwijała strzemiona i luzowała opatulony miękkim miśkiem popręg.
Zdążyła posłać mi tylko mordercze spojrzenie, bowiem zaledwie kilka sekund później w moim najbliższym polu widzenia pojawiła się opiekunka grupy, nie do końca wiedząc, gdzie zniknęła jej współpracowniczka z całą resztą dzieciaków. Westchnąłem tylko pod nosem, z po części wymuszonym uśmiechem kierując się w stronę niewiele starszej ode mnie kobiety.
- Dzień dobry, Styles Harry - wyszczerzyłem się nieco szerzej podczas ściskania drobnej dłoni blondynki. Nieco rozkojarzona wlepiła we mnie swój wzrok, wciąż próbując zachować pozory profesjonalizmu. - Wraz z koleżanką zajmiemy się dziećmi - wyjaśniłem, prowadząc kobietę za sobą w stronę placu, gdzie wkrótce miała zjawić się Adeline z pierwszymi podopiecznymi.
Podparliśmy się o ogrodzenie, wypatrując na horyzoncie małego, kucykowego łba.
- Jak wygląda sprawa z organizacją? Ile czasu zajmie całość?
~*~
Młodzi przedstawiciele rasy ludzkiej wesoło wtargnęli na kwarcowe podłoże, we względnym posłuszeństwie drepcząc za niekoniecznie zadowoloną z powierzonej jej roli szatynką. Wkrótce pierwszy siedmiolatek odnalazł swe miejsce w malutkim siodle, podskakując w siedzisku nawet wtedy, gdy zmęczony pracą kucyk ledwo co stawiał swe kroki w wymuszonym stępie.
Dwa następne osobniki dosiadły wierzchowców także wtedy, gdy inne, nieco tylko kojarzone przeze mnie dziewczęta zostały wplątane w przedsięwzięcie wyręczające zabieganą instruktorkę.
Widziałem, jak Adeline od pewnej chwili starała się cierpliwie tłumaczyć chłopcu zasady panujące podczas siedzenia na końskim grzbiecie, jednak dopiero te słowa zapadły szczególnie w mą pamięć, gdy dziewczyna trzymała kucykowe wodze nieopodal mojego miejsca obserwowania całej sytuacji.
- Skąd pani ma te siniaki? - zapytał wesoło szczupły blondynek, palcem wskazując na dorodne okazy malinek, znajdujących się na szyi zakłopotanej dziewczyny.
Niemalże umarłem ze śmiechu, gdy Adisia przeniosła na mnie swój wzrok.
Adelinka? Road to 18, Lodziarnio! ♥
Miła ma, 25 punkcików i piękny uścisk za cudowny odpis! ❤
sobota, 23 września 2017
Od Katniss C.D Artema
- Katniss – Uśmiechnęłam się nieśmiało.- Mogę podejść jeszcze po moją sunię?
- Jasne! Poczekam. – Gdy mężczyzna to powiedział, od razu popędziłam do pokoju po Lunke.
Po chwili wparowałam do pokoju z numerkiem 3. Zamknęłam drzwi, będąc w pomieszczeniu, gdzie mieszkałam. Po nie całej sekundzie moja Lununia skoczyła na mnie, liżąc mnie po twarzy. Migiem założyłam jej szelki i podpięłam do niej smycz. Tuż przed wyjściem Naomka zapytała mnie:
- Gdzie tak lecisz?
- Em… Na spacer z sunią… - Próbowałam dyskretnie wyminąć temat po którym „dyskusja” ciągnęłaby się bez końca.
- A co to za chłopak? Ten, z którym idziesz.- Pytała szyderczo.
- Ech… To Artem. Idę z nim, to znaczy z naszymi psami.
- Ale z ciebie szybkie bestia!- Wtrąciła Esma.
- Dajcie spokój!- Odpowiedziałam zaczerwieniona.
Zbiegłam z pieskiem u boku po schodach, przy okazji się z nią ścigając. Chwila moment i wybiegłam z budynku, a następnie znalazłam się przy chłopaku. On poczochrał mojego psiaka po główce i ruszyliśmy w drogę. Jednak po minucie puściłam Lune wolno, by mogła swobodnie biegać.
- Skąd pochodzisz? Co robiłeś przed akademią?- Zaczęłam rozmowę.
- Z Rosji… - Powiedział ozięble mężczyzna.
- To tutaj pewnie zdychasz z gorąca… -Próbowałam rozweselić atmosferę… niestety na próżno.
- Prawda. Moi rodzice raczej ze mną i moim rodzeństwem nie przebywali. Więc wpadłem w nie za fajne towarzystwo, a potem do woja. Skończyłem jako snajper, ale po jednej takiej feralnej misji postanowiłem to rzucić i przyjechałem tu. A ty? Skąd pochodzisz?
- Z racji tego, że moi rodzice zginęli w pożarze, wychowywałam się z dziadkami. Mój przodek miał hodowlę Quarter Horse i miał też kilka Mustangów. I stąd moja pasja, potem weterynaria, zarabianie w restauracji, barach, knajpach aż w końcu udało mi się tu dostać. Niestety musiałam opuścić technikum, żeby móc tu być, ale moim zdaniem było warto.
- A… Masz już konia? – Dopytywał.
- Mam moją ślicznotkę Tofflairs… pół Quaterek, pół Mustang. Myślę, że odnajdzie się w Westernie.
- To fajnie…- Po skromnej odpowiedzi chłopak wziął do ręki patyk i rzucił daleko, żeby pies mógł się pobawić.
Po kilku minutach maszerowania w ciszy doszliśmy na plażę, gdzie psy od razu wbiegły do wody, by się pobawić. Ja też tak uczyniłam i wbiegłam do morza. Artem stał na brzegu i się ze mnie śmiał.
- Co Cię tak bawi? – Zapytałam.
- Ty!- Wydusił z siebie chłopak pomiędzy śmianiem się.
- A więc tak? – Wyszłam na brzeg i popchnęłam Artema w wodę.
Po 25 minutach stwierdziliśmy, że pora wracać do akademii. Podczas powrotu opowiadaliśmy sobie różne kawały… Przeszliśmy przez bramę AMH i tam się rozeszliśmy. Podziękowałam Artemowi za wspólną przechadzkę i poszłam w stronę stajni, by przywitać się z moim konisiem.
<Artem?>
- Jasne! Poczekam. – Gdy mężczyzna to powiedział, od razu popędziłam do pokoju po Lunke.
Po chwili wparowałam do pokoju z numerkiem 3. Zamknęłam drzwi, będąc w pomieszczeniu, gdzie mieszkałam. Po nie całej sekundzie moja Lununia skoczyła na mnie, liżąc mnie po twarzy. Migiem założyłam jej szelki i podpięłam do niej smycz. Tuż przed wyjściem Naomka zapytała mnie:
- Gdzie tak lecisz?
- Em… Na spacer z sunią… - Próbowałam dyskretnie wyminąć temat po którym „dyskusja” ciągnęłaby się bez końca.
- A co to za chłopak? Ten, z którym idziesz.- Pytała szyderczo.
- Ech… To Artem. Idę z nim, to znaczy z naszymi psami.
- Ale z ciebie szybkie bestia!- Wtrąciła Esma.
- Dajcie spokój!- Odpowiedziałam zaczerwieniona.
Zbiegłam z pieskiem u boku po schodach, przy okazji się z nią ścigając. Chwila moment i wybiegłam z budynku, a następnie znalazłam się przy chłopaku. On poczochrał mojego psiaka po główce i ruszyliśmy w drogę. Jednak po minucie puściłam Lune wolno, by mogła swobodnie biegać.
- Skąd pochodzisz? Co robiłeś przed akademią?- Zaczęłam rozmowę.
- Z Rosji… - Powiedział ozięble mężczyzna.
- To tutaj pewnie zdychasz z gorąca… -Próbowałam rozweselić atmosferę… niestety na próżno.
- Prawda. Moi rodzice raczej ze mną i moim rodzeństwem nie przebywali. Więc wpadłem w nie za fajne towarzystwo, a potem do woja. Skończyłem jako snajper, ale po jednej takiej feralnej misji postanowiłem to rzucić i przyjechałem tu. A ty? Skąd pochodzisz?
- Z racji tego, że moi rodzice zginęli w pożarze, wychowywałam się z dziadkami. Mój przodek miał hodowlę Quarter Horse i miał też kilka Mustangów. I stąd moja pasja, potem weterynaria, zarabianie w restauracji, barach, knajpach aż w końcu udało mi się tu dostać. Niestety musiałam opuścić technikum, żeby móc tu być, ale moim zdaniem było warto.
- A… Masz już konia? – Dopytywał.
- Mam moją ślicznotkę Tofflairs… pół Quaterek, pół Mustang. Myślę, że odnajdzie się w Westernie.
- To fajnie…- Po skromnej odpowiedzi chłopak wziął do ręki patyk i rzucił daleko, żeby pies mógł się pobawić.
Po kilku minutach maszerowania w ciszy doszliśmy na plażę, gdzie psy od razu wbiegły do wody, by się pobawić. Ja też tak uczyniłam i wbiegłam do morza. Artem stał na brzegu i się ze mnie śmiał.
- Co Cię tak bawi? – Zapytałam.
- Ty!- Wydusił z siebie chłopak pomiędzy śmianiem się.
- A więc tak? – Wyszłam na brzeg i popchnęłam Artema w wodę.
Po 25 minutach stwierdziliśmy, że pora wracać do akademii. Podczas powrotu opowiadaliśmy sobie różne kawały… Przeszliśmy przez bramę AMH i tam się rozeszliśmy. Podziękowałam Artemowi za wspólną przechadzkę i poszłam w stronę stajni, by przywitać się z moim konisiem.
<Artem?>
Od Oriane- zadanie 7
- Esma! Szwagierko!- Zawołałam, kiedy tylko zobaczyłam dziewczynę gdzieś w oddali, która spojrzała się na mnie pytającym wzrokiem. Podbiegłam do niej, prawie zabijając się po drodze o wystający drut.
-Co się stało, Orianko?- Zapytała rozbawiona moimi dzikimi wygibasami podczas biegu. Zdyszana pochyliłam się, łapiąc za kolana i biorąc parę głębokich wdechów i wydechów. Gdzieś w oddali zauważyłam biegnącego Wirtuoza kopiącego powietrze, Rose stała w boksie i zapewne nie miała co ze sobą zrobić, ale w każdym razie wpadłam na genialny pomysł.
-Co ty na to, żebyśmy poćwiczyły przejazd toru cross'owego?- Zapytałam z nutką nadzieją w głosie, grzebiąc butem w ziemi, udając niewiniątko.
- Czemu nie. Idę po Draculę i możemy jechać.- Odpowiedziała z uśmiechem, wraz ze mną idąc w kierunku stajni, po drodze się popychając, przepychając i prawie wpadając w błoto- pozostałość po ostatnich deszczach. I w końcu powolnym, zygzakowatym krokiem jak dwie dziewczyny wracające z imprezy, które przesadziły z alkoholem, doszłyśmy do boksów naszych koni. Wyprowadziłyśmy je i przywiązałyśmy do kraty boksu, by nie czyścić ich w środku, ponoć nie powinno się tego robić. Wyciągnęłam szczotki i zaczęłam dokładnie czyścić siwą sierść klaczy, która stała dość spokojnie. Nie zapomniałam o miejscach, gdzie sierść może się szczególnie posklejać, zerkałam co jakiś czas na dziewczynę, która właśnie rozczesywała ogon Blast'a. Uniosłam nogę Night, podpierając ją na kolanie i wyczyściłam dokładnie jej kopyto, pozbywając się gnoju, słomy i ewentualnych kamyków, to samo uczyniłam z trzema następnymi. Potem pozostało mi zapleść ogon Rose, co poszło mi dość sprawnie, nie chciałam potem wyciągać z jej ogona wszelakich gałęzi i tym podobnych. Z siodlarni przyniosłam siodło wraz z uzdą, żelem, czaprakiem i futerkiem, najpierw nałożyłam ów czaprak koloru lazurowego, na to żel potem futerko. Wszystko dokładnie poprawiłam, aż w końcu nałożyłam siodło, zapięłam popręg i zajęłam się ogłowiem, sprawdziłam, czy wszystko dokładnie pozapinałam i poczekałam na moją towarzyszkę, która też kończyła siodłać swojego konia. Wreszcie wyruszyłyśmy, jechałyśmy ścieżką w kierunku lasu kompletnie roześmiane, żartowałyśmy z różnych dziwnych rzeczy, tańczyłyśmy makarenę na grzbiecie koni, śmiejąc się w niebo głosy. Krajobraz był piękny, jak zawsze... bujne łąki pełne kolorowych kwiatów, a tuż niedaleko rozciągał się las. Wjechałyśmy do niego nadal cisnąć przysłowiową bekę z Gilberta Blythe, no i co z tego, że był moim ,,głównym” nauczycielem, bo w większości z nim miałam lekcje.
Nieliczne promyki słońca przebijały się przez konary drzew i padały na ścieżkę, nie było jednak duszno jak na Florydę, byłyśmy tak rozbawione, że nawet nie zauważyłyśmy dziwnego zachowania naszych koni, które niespokojnie i niepewnie kroczyły dalej. Umilkłyśmy dopiero, wtedy kiedy do naszych uszu dobiegło wycie... wycie wilków, zatrzymałyśmy się, a Rose i Dracul, gdyby mogli, to by wyskoczyli ze skóry i pogalopowaliby bez niej w siną dal. Siwka cofnęła się, błyskając białkami, spanikowana. Ucichło nawet śpiewanie uroczych ptaków, nie dziwię się, szczerze mówiąc. Esmeralda przełknęła głośno ślinę, zaczynając się trząść jak galaretka, sama jednak prawie narobiłam w spodnie, kiedy usłyszałam po raz kolejny zew wilków, przez co Night zaczęła się niespokojnie kręcić i parskać, razem z Draculą, który też nie wyglądał na zachwyconego obecnością drapieżników.
- Orianko... chyba musimy... spierdylać.- Wyszeptała dziewczyna, kiedy zobaczyła w oddali biegnące do nas wygłodniałe wilki. Night stanęła dęba i zawróciła w kierunku domu, szczerze mówiąc, gdyby nie to, że się złapałam siodła to bym na pewno spadła, Esma jechała tuż koło mnie blada jak ściana. Popędzałyśmy konie praktycznie do cwału, w końcu przeskoczyłyśmy płot i zaczęłyśmy ryczeć wniebogłosy by ostrzec innych o zbliżającym się zagrożeniu w postaci wygłodniałej watahy. Na szczęście jednak nie podeszły zbyt blisko... razem z Esmeraldą stwierdziłyśmy, że poćwiczymy jednak parkur w bezpiecznym miejscu... W Akademii.
Brawcia! Dostajesz 25 punktalków :3
-Co się stało, Orianko?- Zapytała rozbawiona moimi dzikimi wygibasami podczas biegu. Zdyszana pochyliłam się, łapiąc za kolana i biorąc parę głębokich wdechów i wydechów. Gdzieś w oddali zauważyłam biegnącego Wirtuoza kopiącego powietrze, Rose stała w boksie i zapewne nie miała co ze sobą zrobić, ale w każdym razie wpadłam na genialny pomysł.
-Co ty na to, żebyśmy poćwiczyły przejazd toru cross'owego?- Zapytałam z nutką nadzieją w głosie, grzebiąc butem w ziemi, udając niewiniątko.
- Czemu nie. Idę po Draculę i możemy jechać.- Odpowiedziała z uśmiechem, wraz ze mną idąc w kierunku stajni, po drodze się popychając, przepychając i prawie wpadając w błoto- pozostałość po ostatnich deszczach. I w końcu powolnym, zygzakowatym krokiem jak dwie dziewczyny wracające z imprezy, które przesadziły z alkoholem, doszłyśmy do boksów naszych koni. Wyprowadziłyśmy je i przywiązałyśmy do kraty boksu, by nie czyścić ich w środku, ponoć nie powinno się tego robić. Wyciągnęłam szczotki i zaczęłam dokładnie czyścić siwą sierść klaczy, która stała dość spokojnie. Nie zapomniałam o miejscach, gdzie sierść może się szczególnie posklejać, zerkałam co jakiś czas na dziewczynę, która właśnie rozczesywała ogon Blast'a. Uniosłam nogę Night, podpierając ją na kolanie i wyczyściłam dokładnie jej kopyto, pozbywając się gnoju, słomy i ewentualnych kamyków, to samo uczyniłam z trzema następnymi. Potem pozostało mi zapleść ogon Rose, co poszło mi dość sprawnie, nie chciałam potem wyciągać z jej ogona wszelakich gałęzi i tym podobnych. Z siodlarni przyniosłam siodło wraz z uzdą, żelem, czaprakiem i futerkiem, najpierw nałożyłam ów czaprak koloru lazurowego, na to żel potem futerko. Wszystko dokładnie poprawiłam, aż w końcu nałożyłam siodło, zapięłam popręg i zajęłam się ogłowiem, sprawdziłam, czy wszystko dokładnie pozapinałam i poczekałam na moją towarzyszkę, która też kończyła siodłać swojego konia. Wreszcie wyruszyłyśmy, jechałyśmy ścieżką w kierunku lasu kompletnie roześmiane, żartowałyśmy z różnych dziwnych rzeczy, tańczyłyśmy makarenę na grzbiecie koni, śmiejąc się w niebo głosy. Krajobraz był piękny, jak zawsze... bujne łąki pełne kolorowych kwiatów, a tuż niedaleko rozciągał się las. Wjechałyśmy do niego nadal cisnąć przysłowiową bekę z Gilberta Blythe, no i co z tego, że był moim ,,głównym” nauczycielem, bo w większości z nim miałam lekcje.
Nieliczne promyki słońca przebijały się przez konary drzew i padały na ścieżkę, nie było jednak duszno jak na Florydę, byłyśmy tak rozbawione, że nawet nie zauważyłyśmy dziwnego zachowania naszych koni, które niespokojnie i niepewnie kroczyły dalej. Umilkłyśmy dopiero, wtedy kiedy do naszych uszu dobiegło wycie... wycie wilków, zatrzymałyśmy się, a Rose i Dracul, gdyby mogli, to by wyskoczyli ze skóry i pogalopowaliby bez niej w siną dal. Siwka cofnęła się, błyskając białkami, spanikowana. Ucichło nawet śpiewanie uroczych ptaków, nie dziwię się, szczerze mówiąc. Esmeralda przełknęła głośno ślinę, zaczynając się trząść jak galaretka, sama jednak prawie narobiłam w spodnie, kiedy usłyszałam po raz kolejny zew wilków, przez co Night zaczęła się niespokojnie kręcić i parskać, razem z Draculą, który też nie wyglądał na zachwyconego obecnością drapieżników.
- Orianko... chyba musimy... spierdylać.- Wyszeptała dziewczyna, kiedy zobaczyła w oddali biegnące do nas wygłodniałe wilki. Night stanęła dęba i zawróciła w kierunku domu, szczerze mówiąc, gdyby nie to, że się złapałam siodła to bym na pewno spadła, Esma jechała tuż koło mnie blada jak ściana. Popędzałyśmy konie praktycznie do cwału, w końcu przeskoczyłyśmy płot i zaczęłyśmy ryczeć wniebogłosy by ostrzec innych o zbliżającym się zagrożeniu w postaci wygłodniałej watahy. Na szczęście jednak nie podeszły zbyt blisko... razem z Esmeraldą stwierdziłyśmy, że poćwiczymy jednak parkur w bezpiecznym miejscu... W Akademii.
Brawcia! Dostajesz 25 punktalków :3
Reforma
Cześć, Moi Drodzy!
Weszła w życie nowa „reforma” wieku. Teraz sprawa z postarzaniem naszych postaci będzie jasna. W rubryce „Wiek” (w postaciach ludzkich i zwierzakach typu koń, kot) piszemy wiek naszej postaci, np. 17 lat. Po wieku piszemy dzień, miesiąc i rok urodzenia naszej postaci [00.00.0000]. Rok jest bardzo łatwo obliczyć, więc tu problemu nie będzie. Najlepiej, by dzień i miesiąc był waszą datą urodzenia, gdyż wtedy będziemy mogli także składać wam wtedy życzenia! Na razie rok uzupełnili administratorzy. Na koniec przypominamy także o pisaniu opowiadań!
Aha, i co do trudnej sytuacji wieku młodych koni - jako że nie każdy ma chęć czekania aż 4 lata, by móc robić cokolwiek ze swoim źrebakiem, system młodziaków przedstawiać się będzie tak:
- kilka miesięcy - źrebak po urodzeniu. W podsumowaniu następnego miesiąca postarzany o 1 rok,
- 1 rok - w podsumowaniu następnego miesiąca, postarzany o kolejny 1 rok,
- 2 lata - w podsumowaniu następnego miesiąca, postarzany o kolejny 1 rok,
- 3 lata - w podsumowaniu za dwa miesiące, postarzany o kolejny 1 rok (np. we wrześniu ma 3 lata - dopiero w listopadzie zostanie postarzony do 4 lat),
- 4 lata - to już wejście do dorosłości i możliwość wprowadzenia regularnych treningów i zawodów!
Jeśli chodzi o dzieci, zasada jest podobna:
- Kilka miesięcy, 2 lata, 4 lata, 6 lat, 8 lat, 10 lat - postarzany co miesiąc.
- 10 lat - postarzany za 2 miesiące do wieku 12 lat, kiedy będzie pełnoprawnym uczniem.
Przykłady:
Wiek: 17 lat [12.04.2000]
Wiek: 14 lat [04.10.2003]
Bye bye ^.^
Administracja Akademii Magic Horse
Od Oriane- zadanie 21
Oczywiście moje złe przeczucia prawie zawsze się sprawdzają i sprawdziły się w tym oto momencie.Ale może od początku!
Po dzikiej akcji z dziećmi, ze wczoraj ból brzucha mi niestety nie minął, a co za tym szło, Will obiecał, że zajmie się moimi czterkopytnymi dziećmi. Powoli otworzyłam oczy, nasz zegar powieszony na ścianie wskazywał godzinę dziewiątą trzydzieści, chyba nigdy nie wstawałam tak późno, od kiedy należę do tej Akademii. Spojrzałam kątem oka na szafkę nocną, na której stał kubek pełny świeżo zaparzonej miętowej herbaty. Prosto z ogródka, świeżo wysuszona! Nie ma nic lepszego... taka z torebki to nie to samo, co taka mięta! Wypiłam ją i od razu mi się cieplej na serduszku zrobiło... zresztą nie tylko na serduszku, bo w żołądku również. Weszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, miałam w planach zajrzeć do koni, a potem zjeść coś na stołówce, bowiem mój brzuszek domagał się dziś papu.
Po wytarciu ciała z kropelek wody nałożeniu balsamu i ubrań zbiegłam na dół, pchając drzwi od Akademika, kierując się w stronę stajni koni prywatnych. Już teraz zauważyłam, że coś jest tu kuźwa nie tak! Mianowicie reszta akademiczów dziwnie się na mnie gapiła i śmiała się pod nosem, wlepiając co jakiś czas wzrok w ekran telefonu. Wzruszyłam ramionami, jak na razie to ignorując, ale kiedy podeszłam do boksu, przeżyłam szok... cały w spreyu! Grrr... zaraz ktoś strzeli iksy zamiast oczu, jak Boga kocham! Miałam nadzieję, że to tylko głupi kawał mojego równie głupiego brata... ale nie! Gdzieś kątem oka zauważyłam trzech rozchichotanych uczniów pobryzganych owym spreyem. Podeszłam do nich nieźle wkurzona, co często mi się nie zdarzało i pchnęłam jakąś dziewczynę, tak że prawie straciła równowagę, ta odwdzięczyła mi się i pchnęła mnie jeszcze mocniej tak, że wylądowałam twardo na plecach w błocie.
Skrzywiłam się i westchnęłam cicho zniesmaczona, czułam się...poniżona. Ktoś rzucił mi kartkę A4 z wydrukowanym zdjęciem... mnie! Nieprzytomnej mnie w rozpiętej koszuli... więcej szczegółów nie będę opowiadać.
- Co to jest...?-Zapytałam odruchowo, spoglądając na akademiczów, którzy roześmiali mi się prosto w twarz.
- To, co widzisz!- Zawołał jeden z chłopaków.
-Co wy sobie...!- Próbowałam wstać, ale zostałam pchnięta z powrotem do gęstej mazi. Kiedy otworzyłam oczy, towarzystwa już nie było. Za to poczułam wibracje w kieszeni, wyciągnęłam telefon i odblokowałam go, spojrzałam na powiadomienie o nowym zdjęciu i z duszą na ramieniu je otworzyłam... znów ja, tym razem w błocie. Niech to! Zgłosiłam je jak najszybciej do administracji, jednak wiadomo, jak to jest z adminami na portalach społecznościowych, mają masę roboty i w ogóle. No nieważne... zabrałam się za czyszczenie napisów z mojego boksu, co było dość uciążliwe.
-Oriane?- Usłyszałam znajomy głos za sobą... był to mój brat, który aktualnie dorabiał jako stajenny.- Co się stało?- Zapytał, wbijając widły w stos siana.
- A nie widzisz?- Odburknęłam załamana i zdenerwowana, jednocześnie szorując jasne drewno od drzwi boksu klaczy, kilka metrów dochodziły jeszcze ciche rżenie Wirtuoza, Marcel schylił się, przytulając mnie do swojego ramienia, zaczęłam cicho szlochać, po chwili materiał jego koszulki nasiąkł moimi łzami. Naprawdę byłam w tej chwili bezradna i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, nie wiedziałam nawet jak to wszystko odkręcić.
- Chodźmy do Pani Rose i powiedzmy jej wszystko.- Odrzekł stanowczym głosem.
- Chyba sobie żartujesz! Będzie jeszcze gorzej!- Warknęłam zirytowana do granic możliwości... prawie się gotowałam ze złości, ale co się dziwić?
Nie dość, że ktoś porozsyłał akademiczom moje kompromitujące zdjęcia, to jeszcze byłam totalnie bezradna w tej sytuacji.
Dokończyłam mycie drzwi, aż w końcu spray zniknął z jasnego drewna, co oczywiście nie było łatwym zadaniem, pogłaskałam moją klacz po kości nosowej, zapięłam jej uwiąz i wyszłam z nią na dwór, kierując się w stronę padoków. Kiedy została wypuszczona, poszłam coś zjeść na stołówkę, bo jak już wspominałam, mój żołądek domagał się papu. Ledwo weszłam do pomieszczenia, a zostałam zmierzona wzrokiem wszystkich tam zebranych. Podeszłam do blatu i niepewnie zabrałam swoją tacę z jedzeniem i usiadłam gdzieś bardziej z boku, z cichym westchnięciem i niechęcią nałożyłam na widelec trochę ryżu i już miałam go wziąć do ust, kiedy nagle... BACH! Ktoś uderzył pięścią o stół, tak że jedzenie z powrotem spadło mi na talerz.
- Won mi stąd!- Warknął delikwent.- Zajęte.
-Ale ja...- Zaczęłam.
-Wypi******j!- Krzyknął, na całe pomieszczenie zwracając na nas uwagę. Wstałam gwałtownie i pod wpływem impulsu rzuciłam talerzem prosto w jego twarz i pchnęłam na ziemię.
Delikwent natychmiast padł na posadzkę, chyba nieźle zdezorientowany i wściekły, zanim jednak się podniósł, wyszłam już ze stołówki, mając łzy w oczach. Minęłam Willa i Marcela, nie chciałam z nikim rozmawiać... chciałam zostać sama, dlatego postanowiłam przejść się na plażę.
Ok. godzinę później byłam na miejscu... szum morza od razu mnie uspokoił, położyłam się na piasku, patrząc w niebieskie sklepienie, po którym płynęły niewielkie białe kłębki chmur. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w kojącą ciszę...
Minął tydzień... niestety nie rozwiązałam tego problemu do tej pory, nadal miałam przyklejoną tę łatkę, mimo to dalej robiłam to, co kocham, nie poddawałam się i nie rezygnowałam z Akademii... cieszyłam się, że mogę tu być, że poznałam Willa i że mam dwa wspaniałe konie oraz głupiego brata... więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Podejrzewam, że za parę tygodni zapomną, a jak nie... to, co z tego? Żyje się dalej! Ważne, by się nie poddawać!
35 punkcików Orianko 8)
Po dzikiej akcji z dziećmi, ze wczoraj ból brzucha mi niestety nie minął, a co za tym szło, Will obiecał, że zajmie się moimi czterkopytnymi dziećmi. Powoli otworzyłam oczy, nasz zegar powieszony na ścianie wskazywał godzinę dziewiątą trzydzieści, chyba nigdy nie wstawałam tak późno, od kiedy należę do tej Akademii. Spojrzałam kątem oka na szafkę nocną, na której stał kubek pełny świeżo zaparzonej miętowej herbaty. Prosto z ogródka, świeżo wysuszona! Nie ma nic lepszego... taka z torebki to nie to samo, co taka mięta! Wypiłam ją i od razu mi się cieplej na serduszku zrobiło... zresztą nie tylko na serduszku, bo w żołądku również. Weszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, miałam w planach zajrzeć do koni, a potem zjeść coś na stołówce, bowiem mój brzuszek domagał się dziś papu.
Po wytarciu ciała z kropelek wody nałożeniu balsamu i ubrań zbiegłam na dół, pchając drzwi od Akademika, kierując się w stronę stajni koni prywatnych. Już teraz zauważyłam, że coś jest tu kuźwa nie tak! Mianowicie reszta akademiczów dziwnie się na mnie gapiła i śmiała się pod nosem, wlepiając co jakiś czas wzrok w ekran telefonu. Wzruszyłam ramionami, jak na razie to ignorując, ale kiedy podeszłam do boksu, przeżyłam szok... cały w spreyu! Grrr... zaraz ktoś strzeli iksy zamiast oczu, jak Boga kocham! Miałam nadzieję, że to tylko głupi kawał mojego równie głupiego brata... ale nie! Gdzieś kątem oka zauważyłam trzech rozchichotanych uczniów pobryzganych owym spreyem. Podeszłam do nich nieźle wkurzona, co często mi się nie zdarzało i pchnęłam jakąś dziewczynę, tak że prawie straciła równowagę, ta odwdzięczyła mi się i pchnęła mnie jeszcze mocniej tak, że wylądowałam twardo na plecach w błocie.
Skrzywiłam się i westchnęłam cicho zniesmaczona, czułam się...poniżona. Ktoś rzucił mi kartkę A4 z wydrukowanym zdjęciem... mnie! Nieprzytomnej mnie w rozpiętej koszuli... więcej szczegółów nie będę opowiadać.
- Co to jest...?-Zapytałam odruchowo, spoglądając na akademiczów, którzy roześmiali mi się prosto w twarz.
- To, co widzisz!- Zawołał jeden z chłopaków.
-Co wy sobie...!- Próbowałam wstać, ale zostałam pchnięta z powrotem do gęstej mazi. Kiedy otworzyłam oczy, towarzystwa już nie było. Za to poczułam wibracje w kieszeni, wyciągnęłam telefon i odblokowałam go, spojrzałam na powiadomienie o nowym zdjęciu i z duszą na ramieniu je otworzyłam... znów ja, tym razem w błocie. Niech to! Zgłosiłam je jak najszybciej do administracji, jednak wiadomo, jak to jest z adminami na portalach społecznościowych, mają masę roboty i w ogóle. No nieważne... zabrałam się za czyszczenie napisów z mojego boksu, co było dość uciążliwe.
-Oriane?- Usłyszałam znajomy głos za sobą... był to mój brat, który aktualnie dorabiał jako stajenny.- Co się stało?- Zapytał, wbijając widły w stos siana.
- A nie widzisz?- Odburknęłam załamana i zdenerwowana, jednocześnie szorując jasne drewno od drzwi boksu klaczy, kilka metrów dochodziły jeszcze ciche rżenie Wirtuoza, Marcel schylił się, przytulając mnie do swojego ramienia, zaczęłam cicho szlochać, po chwili materiał jego koszulki nasiąkł moimi łzami. Naprawdę byłam w tej chwili bezradna i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, nie wiedziałam nawet jak to wszystko odkręcić.
- Chodźmy do Pani Rose i powiedzmy jej wszystko.- Odrzekł stanowczym głosem.
- Chyba sobie żartujesz! Będzie jeszcze gorzej!- Warknęłam zirytowana do granic możliwości... prawie się gotowałam ze złości, ale co się dziwić?
Nie dość, że ktoś porozsyłał akademiczom moje kompromitujące zdjęcia, to jeszcze byłam totalnie bezradna w tej sytuacji.
Dokończyłam mycie drzwi, aż w końcu spray zniknął z jasnego drewna, co oczywiście nie było łatwym zadaniem, pogłaskałam moją klacz po kości nosowej, zapięłam jej uwiąz i wyszłam z nią na dwór, kierując się w stronę padoków. Kiedy została wypuszczona, poszłam coś zjeść na stołówkę, bo jak już wspominałam, mój żołądek domagał się papu. Ledwo weszłam do pomieszczenia, a zostałam zmierzona wzrokiem wszystkich tam zebranych. Podeszłam do blatu i niepewnie zabrałam swoją tacę z jedzeniem i usiadłam gdzieś bardziej z boku, z cichym westchnięciem i niechęcią nałożyłam na widelec trochę ryżu i już miałam go wziąć do ust, kiedy nagle... BACH! Ktoś uderzył pięścią o stół, tak że jedzenie z powrotem spadło mi na talerz.
- Won mi stąd!- Warknął delikwent.- Zajęte.
-Ale ja...- Zaczęłam.
-Wypi******j!- Krzyknął, na całe pomieszczenie zwracając na nas uwagę. Wstałam gwałtownie i pod wpływem impulsu rzuciłam talerzem prosto w jego twarz i pchnęłam na ziemię.
Delikwent natychmiast padł na posadzkę, chyba nieźle zdezorientowany i wściekły, zanim jednak się podniósł, wyszłam już ze stołówki, mając łzy w oczach. Minęłam Willa i Marcela, nie chciałam z nikim rozmawiać... chciałam zostać sama, dlatego postanowiłam przejść się na plażę.
Ok. godzinę później byłam na miejscu... szum morza od razu mnie uspokoił, położyłam się na piasku, patrząc w niebieskie sklepienie, po którym płynęły niewielkie białe kłębki chmur. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w kojącą ciszę...
Minął tydzień... niestety nie rozwiązałam tego problemu do tej pory, nadal miałam przyklejoną tę łatkę, mimo to dalej robiłam to, co kocham, nie poddawałam się i nie rezygnowałam z Akademii... cieszyłam się, że mogę tu być, że poznałam Willa i że mam dwa wspaniałe konie oraz głupiego brata... więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Podejrzewam, że za parę tygodni zapomną, a jak nie... to, co z tego? Żyje się dalej! Ważne, by się nie poddawać!
35 punkcików Orianko 8)
piątek, 22 września 2017
Od Lily C.D Noah'a
Mój krótki śmiech przyprawił go o głośne wyrażenie swych emocji w postaci westchnienia, które równie dobrze mogło być słyszalne na drugim końcu korytarza. Wesoło się poderwałam z szorstkiego materiału wycieraczki, wprawiając swe nogi w krótki bieg i obierając za cel schody, tuż obok chłopaka. Układające się w zgrabne stopnie, dawały jedyny powód istnienia połyskującym metalicznie poręczom. Klucze, zapewne nie tylko do pokoju, radośnie pobrzękiwały w całym zamieszaniu w poszukiwaniach, pojedynczego praktycznie niczym się niewyróżniającym. Drugie piętro, oznaczone również jako pokoje płci męskiej, praktycznie niczym się nie różniło od naszego i jak podejrzewam, na trzecim również nie było specjalnych powodów, dlaczego by miało być inaczej. Dębowe drzwi nawet nie drgnęły po tym, jak jednej klucz nieudolnie próbował się przekręcić w zamku.
— Wiesz, nie ma specjalnej różnicy, czy będziemy spać na Twojej wycieraczce, czy na mojej — rzuciłam, nadal zachowując wytłumiony głos. W odpowiedzi otrzymałam jedynie kpiący uśmiech, kiedy drugi klucz zgrabnie otworzył wrota do nieznanego mi królestwa, jednak tym razem nie mojego. Pomieszczenie o barwach zbliżonych do bladożółtego kremu i pozbawione w szczególności tych żywych kolorów. Oczami wodziłam po zakątkach pokoju, jakby nie mogąc się nacieszyć swoją obecnością w tym miejscu.
— Łał, pierwszy raz widzę u Ciebie taki porządek — przyznałam z ręką na sercu, nie mogłam w żaden sposób porównać stanu jego pokoju, do tego, w którym jeszcze miałam okazję rzucić skarpetą w twarz Noah'a.
— Czyżbyś wątpiła w moje umiejętności? — nagle jego wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, tuż po tym, jak spora lampa zwisająca bezwładnie z sufitu nagle obudziła się, rozświetlając pomieszczenie.
— Skądże — sarkazmem zapewniłam towarzysza o jego zwycięstwie nad wszelkim chaosem, zazwyczaj tu panującym. Pokój mieścił w sobie jedno, szerokie i mieszczące co najmniej cztery osoby łóżko, na którym o dziwo równiutki bez żadnej skazy koc, w odcieniu mniej więcej podobnym do zimnych ścian, przyozdobionych zaledwie zdjęciami stajennych ulubieńców.
— Skąd ta zmiana?— zaśmiałam się, jeszcze przypominając sobie o bałaganie. Teraz, nawet nie mogłam doszukać się choć jednej niedoskonałości, która obróciłaby jego zwycięstwo, w moje.
— Czasem warto się ogarnąć, Lil — odpowiedział, jakby właśnie zasugerował, że moja organizacja nie dorównuje mu do pięt... Owszem, nie dorównuje i nie ma sensu oszukiwać swojego umysłu, który i tak już ledwie pracuje w całym bałaganie. Prychnęłam pod nosem jakieś przypadkowe słowa na odczepne, choć nie miały one najmniejszego sensu, a co dopiero związku z tematem. Stojąca niedaleko wysoka półka z licznymi książkami chciała już całować chmury, jednak sufit jej to skutecznie utrudniał.
— Jak Ty tam dosięgasz?! — z nutą zdziwienia umiejętnościami Noah'a nabytymi w nowym pokoju, próbowałam choć dotknąć ostatniej półki.
— Istnieje tak zwane krzesło. W dzisiejszych czasach to zupełna rzadkość. — kolejnym sarkazmem przywrócił mnie do stanu zupełnego rozbudzenia, mimo iż zbliżała się trzecia godzina po północy.
— Zaprezentujesz?
Prychnął cicho pod nosem w pogardzie, jednak krzesło obrotowe od ciemnego biurka miało jeszcze parę właściwości, o których Noah raczej zapomniał, a ja nie zamierzałam obracać jego przekonań, że nie ma możliwości upadku. Nawet jak przesuwał siedzisko po podłodze, nie przypomniał sobie, że krzesło może równie dobrze się przesunąć, tylko z nim na sobie. Oparłam się ramieniem o lodowatą ścianę, upewniając się, że nie skończę tak jak na pastwisku - na glebie i podziwiałam z mizernie ukrywanym rozbawieniem, wyczyny chłopaka.
Powolnie rozprostowywał nogi, by jednak móc dosięgnąć jakiejkolwiek książki, mimo że był ode mnie dużo wyższy. Już dłonią jeździł po półce, by odszukać skarb, czyli jakąś sensowny utwór literacki. Jednak oparty ciężar górnej partii ciała na rękach, z kolei opartych na szafce. Krzesło od początku, tak jak przewidywałam, odskoczyło niczym wystraszony koń do tyłu, odejmując jedynie magiczne podwyższenie chłopakowi. Jeden trzask, a mogłabym być pewna, że obudził właśnie cały akademik. Przeciągły jęk jedynie sprowokował mnie do pomocy na chłopaku, leżącym na boku i wzdychającym ciężko z bólu.
— Dzisiaj raczej powinno się wiedzieć, jak funkcjonują krzesła obrotowe — uśmiechnęłam się delikatnie, przenosząc dość dużą głowę (ale raczej nie zawierającą za dużo) na swoje kolana.
— Zrobisz mi herbatkę? — błagalny, a jednocześnie wygięty w bólu wyraz twarzy rozczulił mnie do tego stopnia, że roześmiałam się.
Noaś?
— Wiesz, nie ma specjalnej różnicy, czy będziemy spać na Twojej wycieraczce, czy na mojej — rzuciłam, nadal zachowując wytłumiony głos. W odpowiedzi otrzymałam jedynie kpiący uśmiech, kiedy drugi klucz zgrabnie otworzył wrota do nieznanego mi królestwa, jednak tym razem nie mojego. Pomieszczenie o barwach zbliżonych do bladożółtego kremu i pozbawione w szczególności tych żywych kolorów. Oczami wodziłam po zakątkach pokoju, jakby nie mogąc się nacieszyć swoją obecnością w tym miejscu.
— Łał, pierwszy raz widzę u Ciebie taki porządek — przyznałam z ręką na sercu, nie mogłam w żaden sposób porównać stanu jego pokoju, do tego, w którym jeszcze miałam okazję rzucić skarpetą w twarz Noah'a.
— Czyżbyś wątpiła w moje umiejętności? — nagle jego wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, tuż po tym, jak spora lampa zwisająca bezwładnie z sufitu nagle obudziła się, rozświetlając pomieszczenie.
— Skądże — sarkazmem zapewniłam towarzysza o jego zwycięstwie nad wszelkim chaosem, zazwyczaj tu panującym. Pokój mieścił w sobie jedno, szerokie i mieszczące co najmniej cztery osoby łóżko, na którym o dziwo równiutki bez żadnej skazy koc, w odcieniu mniej więcej podobnym do zimnych ścian, przyozdobionych zaledwie zdjęciami stajennych ulubieńców.
— Skąd ta zmiana?— zaśmiałam się, jeszcze przypominając sobie o bałaganie. Teraz, nawet nie mogłam doszukać się choć jednej niedoskonałości, która obróciłaby jego zwycięstwo, w moje.
— Czasem warto się ogarnąć, Lil — odpowiedział, jakby właśnie zasugerował, że moja organizacja nie dorównuje mu do pięt... Owszem, nie dorównuje i nie ma sensu oszukiwać swojego umysłu, który i tak już ledwie pracuje w całym bałaganie. Prychnęłam pod nosem jakieś przypadkowe słowa na odczepne, choć nie miały one najmniejszego sensu, a co dopiero związku z tematem. Stojąca niedaleko wysoka półka z licznymi książkami chciała już całować chmury, jednak sufit jej to skutecznie utrudniał.
— Jak Ty tam dosięgasz?! — z nutą zdziwienia umiejętnościami Noah'a nabytymi w nowym pokoju, próbowałam choć dotknąć ostatniej półki.
— Istnieje tak zwane krzesło. W dzisiejszych czasach to zupełna rzadkość. — kolejnym sarkazmem przywrócił mnie do stanu zupełnego rozbudzenia, mimo iż zbliżała się trzecia godzina po północy.
— Zaprezentujesz?
Prychnął cicho pod nosem w pogardzie, jednak krzesło obrotowe od ciemnego biurka miało jeszcze parę właściwości, o których Noah raczej zapomniał, a ja nie zamierzałam obracać jego przekonań, że nie ma możliwości upadku. Nawet jak przesuwał siedzisko po podłodze, nie przypomniał sobie, że krzesło może równie dobrze się przesunąć, tylko z nim na sobie. Oparłam się ramieniem o lodowatą ścianę, upewniając się, że nie skończę tak jak na pastwisku - na glebie i podziwiałam z mizernie ukrywanym rozbawieniem, wyczyny chłopaka.
Powolnie rozprostowywał nogi, by jednak móc dosięgnąć jakiejkolwiek książki, mimo że był ode mnie dużo wyższy. Już dłonią jeździł po półce, by odszukać skarb, czyli jakąś sensowny utwór literacki. Jednak oparty ciężar górnej partii ciała na rękach, z kolei opartych na szafce. Krzesło od początku, tak jak przewidywałam, odskoczyło niczym wystraszony koń do tyłu, odejmując jedynie magiczne podwyższenie chłopakowi. Jeden trzask, a mogłabym być pewna, że obudził właśnie cały akademik. Przeciągły jęk jedynie sprowokował mnie do pomocy na chłopaku, leżącym na boku i wzdychającym ciężko z bólu.
— Dzisiaj raczej powinno się wiedzieć, jak funkcjonują krzesła obrotowe — uśmiechnęłam się delikatnie, przenosząc dość dużą głowę (ale raczej nie zawierającą za dużo) na swoje kolana.
— Zrobisz mi herbatkę? — błagalny, a jednocześnie wygięty w bólu wyraz twarzy rozczulił mnie do tego stopnia, że roześmiałam się.
Noaś?