poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Od Vivian do Marco

Czułam, jak orzeźwiająca smuga muska lekko moją twarz, a wschodzące słońce razi w oczy swym jestestwem. Mrużąc je, starałam się biec dalej przed siebie, jakby robiąc na przekór ognistej kuli, która ewidentnie chciała mnie dziś oślepić.
- Co, że niby ja nie dam rady?- burknęłam mu wyzywająco i co sił popędziłam przed siebie, robiąc slalomy między małymi padokami.
Wstałam dzisiaj niczym wariatka o 4:00, żeby pół godzinki sobie pobiegać, tak przed poranną jazdą… Większość ludzi pomyślałaby, że jestem nienormalna, i w sumie mieliby rację. A przeciwko mnie byłby właśnie wyścig z tym chol*rnym słońcem, które utrudniało mi wygranie. Mimo to uśmiechnęłam się radośnie, gdy mój stoper zapiszczał, dając mi znać, że czas minął, dałam radę. Zwolniłam nieco i wróciwszy spacerkiem do pokoju, wzięłam szybki prysznic. I chociaż siedziałam w łazience jedyne siedem minut, tak, dokładnie tyle, to moi współlokatorzy marudzili, żebym wychodziła, bo się nie wyrobią na śniadanie.
- Trzeba było wcześniej wstać lenie!- podsumowawszy ich nieustanne wołania, wyszłam z pokoju.
Właściwie to krzyczał tylko Jake wraz z Marceline, ostatniego z trójki nie było w pokoju. Szczerze powiedziawszy to nie znałam go, bo wpadałam na niego tak często, jak równie często chodziłam do kina. Czyli prawie w ogóle. Ciekawiło mnie, kiedy w końcu go poznam. Owszem, wiedziałam, jak wygląda, trudno jest ominąć chłopaka, z którym mieszka się w pokoju, lecz bardziej skomplikowane było z nim porozmawiać.
Zeszłam po schodach nie spiesząc się, czując jak coś czmycha mi między nogami. A raczej ktoś… Nim się zorientowałam, mój pupil radośnie biegł, merdając przy tym irytująco ogonem, z moją ukochaną bluzką.
- Scott, ja się pytam jak ty się wdarłeś do pokoju?!- krzyczałam na pół korytarza, goniąc uciekającego psa.
I jakim cudem on wziął moje ubranie, nie zostawszy zauważonym przez Marcy bądź Jake’a? Mniejsza o to, ten cudak ma już taką wprawę w kradzeniu moich rzeczy, że pewnie nawet się nie spostrzegli.
Wybiegając za psem na dwór, dziękowałam Bogu, że rano się rozgrzałam, bo teraz byłabym prawdopodobnie zbyt zaspana, żeby móc dogonić Scotta- skubany, biegał szybko, i lubił to tak mocno, jak ja. Dosyć często się z nim ganiałam właśnie w ten wymuszony sposób, ubierając się rano do szkoły. Jednak nigdy, jak żyję, nie wybiegł poza budynek. Klęłam na niego pod nosem, czując, jak ludzie się na mnie patrzą. A, niech się patrzą, przynajmniej mają rozrywkę tego ranka.
Już myślałam, że mój jakże kochany i wyrozumiały piesek, wpadnie do stajni i zniknie w którymś z boksów, gdy nieoczekiwanie, wybiegając zza rogu, zauważyłam, jak ktoś go trzyma.
- Nieładnie jest kraść i uciekać, wiesz?- Scott merdał ogonkiem i gdyby nie moja bluzka w jego pysku, już dawno wywaliłby jęzor i polizał twarz, jak się okazało, mojemu nowemu współlokatorowi.
- Marco?- podeszłam do niego zdziwiona i przejęłam od niego swojego niesfornego towarzysza.- Dzięki, myślałam, że już zgubię go wśród koni.- popatrzyłam z upomnieniem w oczach, po czym pies skulił się w moich rękach, czując ewidentną skruchę. Wiedziałam jednak, że nie potrwa ona długo i, jak przyjdzie co do czego, zrobi to znowu.
- Nie ma sprawy. Nie mogłem patrzeć, jak biegasz za nim, jak oszalała.- uśmiechnął się z przekąsem.
- Och, doprawdy?- uniosłam prawą brew.- Przyzwyczaj się, ja zawsze się tak zachowuję.
Zaczęłam wyjmować z pyska Scotta moją własność, mając cichą nadzieję, że nie jest doszczętnie podziurawiona i da się jej jeszcze używać. Na moje szczęście- tak właśnie było.
- Scott, ja pie*dolę, jeszcze kilka takich numerów, a zostanę bez ubrań przez ciebie.

Marco? C:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)