środa, 24 sierpnia 2016

Od Noah'a C.D Vivian

- Ja czy on? - poruszyłem wymownie brwiami, przyglądając się ochroniarzowi, który odjeżdżał z naszym pojazdem. - Przyznaj że niezłe z niego ciacho, te fałdki tłuszczyku są niezwykle ponętne.
- Kierowca widmo-busa był lepszy - wykrzywiła z niezadowoleniem twarz, nieznacznie się przy tym uśmiechając.
Kiedy tak robiła, wyglądała jak taki mały - duży buldog, dosłownie. Brakowało tylko, żeby zaczęła się ślinić, a mógłbym ją wziąć na wystawę.
Ciekawe, czy mają takie duże szelki? Oczywiście Vivian nie jest pulchna, czy coś w tym rodzaju, jednak mimo wszystko jest delikatnie szersza od tych czteronożnych pupili, które od zawsze mi się nie podobały.
Czy w takim razie powinienem określać dziewczynę mianem znienawidzonej rasy psów? Chyba nie za bardzo, ale co zrobić, jak tylko to mi przyszło na myśl?
Za pewne stałbym tak i nie dając żadnej oznaki życia, oprócz niezauważalnego oddychania, rozmyślałbym nad tym, jak wyglądałaby Vivian - buldog w psim osprzętowaniu. Gnałbym też pewnie z powrotem do sklepu po karmę dla psów, gdyby nie to, że dziewczyna wybudziła mnie z rozmyślań.
- Mam to sama wypić..? - pomachała mi butelką przed moimi oczyma, na co energicznie pokręciłem głową.
- Chciałabyś.. - zabrałem wino z jej rąk, rozglądając się za przedmiotem, który pomógłby nam w otwarciu boskiego napoju.
Przecież na każdym parkingu, znajdującym się w nocy i dodatkowo na jakimś zad**iu leży otwieracz, czyż nie?
Moje prośby nie zostały wysłuchane, więc musiałem mocno wytężyć swój umysł i rozwinąć spryt, który niewątpliwie posiadałem, aby odnaleźć przedmiot, który uwolni trunek ze szklanej butelki, bez użycia korkociągu.
Moje umiejętności jednak nie wystarczająco dały o sobie znać, więc Vivian chwyciła za problematyczny przedmiot i po chwili wróciła z nim, już otwartym.
Właśnie nadeszła hańba dla męskiego gatunku.
- Nie chcę wiedzieć jak Ty to zrobiłaś.
- To dobrze - uśmiechnęła się cwaniacko, prowadząc mnie w nieznanym mi kierunku.
- Tylko mnie nie gwałć w tych krzakach - wyjąkałem walcząc z gałęziami, które ocierały się o mój policzek. Ich listki zachowywały się gorzej, niż niedowartościowane kobiety.
Nie ma to jak porównywać prawie ludzkie istoty do flory, ale to już inna sprawa...
- No nie wiem, zastanowię się.

- Czyń honory - odezwałem się, podając dziewczynie jeszcze nienaruszone wino, kiedy znaleźliśmy się na takiej al'a polanie, umiejscowionej za lasem.
Las natomiast rósł za sklepem,pewnie od dobrych kilkadziesięciu dekad.
Po niedługim okresie czasu, może góra piętnastu minut, na nasze plecy spadły pierwsze krople deszczu.
Kiedy wreszcie ruszę się poza Akademię zawsze musi złapać mnie burza, prawda? Powoli zacząłem się przyzwyczajać do takowej wizji mojej przyszłości.
Po dobrych kilku łykach przestaliśmy zwracać uwagę na to, że ulewa podąża naszym śladem.
Wspólnie stwierdziliśmy, że lepiej dla nas będzie, jak przetransportujemy się w znane nam, albo raczej kojarzone tereny, na wypadek gdyby niewinnie zapowiadający się deszczyk miał przysporzyć nam większe problemy.
Pomimo, że dziewczyna nie skarżyła się na jakikolwiek ból w kostce, wiedziałem i nawet widziałem, że chodzenie sprawia jej coraz większy problem.
Dlatego kilka najbliższych kilometrów spacerowałem z nią, uwieszoną na moich plecach, ignorując jej protesty.

<Vivian?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)