Od dwóch dni chodziłem po Akademii ze świadomością, że został przywieziony koń, którego będę miał pod opieką.
Stwierdzicie pewnie teraz, że to dużo czasu - jednak nie znajdowałem w
między czasie ani krótkiej chwili, aby zejść na dół i wrzucić swoje
rzeczy do pralki, więc pomimo że zżerała mnie ciekawość, odkładałem
poznanie kopytnego na późniejszy moment.
Tak naprawdę, nie wiele zdążyłem się dowiedzieć o kopytnym stworzeniu, które będzie pod moją opieką.
Wiedziałem tylko tyle, że jest to klacz o imieniu Melissa.
Dodatkowo zostałem poinformowany, że kobył niezbyt toleruje ludzi, jakichkolwiek, prawdę mówiąc.
Wszedłem do stajni, w której się znajduje z myślą, że czekają nas żmudne tygodnie pracy, wzloty i upadki i tego typu pierdoły.
Podniosłem jednak głowę do góry i tryskając optymizmem przeszedłem przez
stajnię, poszukując wzrokiem tabliczki na boksie, która wskazywałaby na
to, że zaszedłem w odpowiednie miejsce.
Melissa stała w rogu swojego lokum, nie przywiązując większej wagi do
faktu, że stoję zaledwie kilka metrów od niej, żywiołowo ją przy tym
nawołując.
Pomyślałem, że zachęcę ją do podejścia smaczkiem - klacz jednak
stanowczo odparła moją próbuję nawiązania kontaktu i wciąż stała
niewzruszona.
Czyli na marne stałem bite kilka godzin z Esther w kuchni, próbując jej dogodzić.
Nie poddałem się jednak i po prostu wtargnąłem w jej przestrzeń osobistą, co okazało się błędem.
Po tym incydencie, na własnej skórze sprawdziłem ostrość krawędzi jej
zębów i poznałem zaledwie początki wkurzenia w wykonaniu klaczy.
Początek naszej znajomości zapowiadał się ciekawie, nie powiem.
Kolejne podejście wyglądało nieco inaczej.
Wszedłem do jej boksu z nastawieniem na to, aby ustawić ją delikatnie do
pionu, co by kopytna wiedziała, że nie może na każdego kłapać zębami.
Od razu założyłem jej kantar, aby bez większych problemów móc ją przesunąć.
Na szczęście z tym nie było większych problemów.
Delikatnie pocieszony tym faktem, od razu wziąłem się za wyczyszczenie jej posklejanej sierści.
Prawdopodobnie nie była czyszczona od momentu jej przyjazdu, czemu się w sumie nie dziwię.
Na początku wydawała się być zdziwiona, kiedy przejechałem jej grzbiet zgrzebłem.
W końcu udało mi się zobaczyć klacz w tej.. Lepszej odsłonie.
Może nie od strony charakteru, ale przynajmniej od zewnątrz.
Z wyczyszczoną, rozczesaną grzywą, kopytami pozbawionymi drobnych
kamyków i jak wiadomo - odchodów oraz co najważniejsze i najbardziej
zauważalne - sierścią pozbawioną zaklejek - wyglądała zupełnie nie jak
koń, do którego wcześniej przyszedłem.
Prawdę mówiąc... Inaczej wyobrażałem sobie początek naszej współpracy -
jednak postanowiłem się nie poddawać przy pierwszej lepszej
przeszkodzie, więc wróciłem do pokoju, z nastawieniem jeszcze lepszym,
niż miałem wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)