niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Noaha - zawody - ujeżdżenie P6

Zawody.
Jak wiadomo – huk, dużo ludzi.
Jak jest na zawodach jeździeckich?
Bardzo podobnie. Do tego wszystkiego dochodzi odgłos koni. Ich kopyt, nawoływania.
Wszędzie gra muzyka, wszystkiego jest pełno.
Hala służy za rozprężalnię, na której tłoczą się nie tylko nasze kopytne – w dniu dzisiejszym, oprócz osób z naszej Akademii, rywalizowaliśmy również z inną – Akademią HeatherHill.
Tak czy inaczej, tam, gdzie ludzi jest pełno, nie mogło zabraknąć również mnie – został mi przydzielony Eldorado, więc byłem prawie pewien, że damy sobie radę.
A przynajmniej wiedziałem, że zmieścimy się w maksymalnym czasie przejazdu, pomimo leniwego usposobienia holsztyńskiego wałacha.

Obudziło mnie słońce, które wkradło się do mojego pokoju za pomocą okna.
Normalnie przeklinałbym siebie za to, że zapomniałem zasłonić rolet.
Jednak w dniu dzisiejszym, cieszyłem się że zostałem obudzony w taki dosyć przyjemny sposób, a nie za pomocą darcia budzika.
Wstałem z lekkim ociąganiem, spowodowanym niechęcią.
Naprawdę w moim pokoju znajduje się bardzo wygodne łóżko, dodatkowo bardzo duże…
I weź tu człowieku rano wstań.

Tak czy inaczej, ostatecznie moje stopy dotknęły dosyć chłodnej podłogi o godzinie piątej rano.
Sam stałem chwilę w konspiracji, zastanawiając się, dlaczego mimo wszystko wstałem tak wcześnie.
Odpowiedź jednak była mi znana.
Postanowiłem wreszcie dotrzeć na śniadanie o ludzkiej godzinie, nie śpiesząc się wcześniej z ogarnięciem swojej własnej egzystencji, czy też posprzątania przynajmniej z wierzchu pokoju.
I tak, wciąż nie zdążyłem się rozpakować. W chwili obecnej żyję dosłownie na walizkach.

Wchodząc do łazienki, zabrałem ubrania z krzesła.
Postanowiłem, że ubiorę się od razu w rzeczy, w których mam zamiar startować.
Pozostawała mi jedynie możliwość błagania samego siebie i opatrzności losu o łaskę, aby ubrania pozostały w jak najlepszym stanie, podczas czynności, które zamierzałem przed konkursem zrobić.
Kiedy już je ubrałem, obejrzałem się w lustrze.
Gdybym miał się określić, jak wyglądałem w tam tej chwili …
Zdecydowanie byłbym na pierwszy rzut oka homoseksualny…
Oczywiście nie mam nic do osób o odmiennych poglądach czy innych sprawach tego typu, jednak takie określenie nie miało odbicia w mojej rzeczywistości, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.
Całe to określenie mojej osoby w tym momencie było spowodowane spodniami.
Kiedy spytałem się P. Cecylii, co sądzi o tym, abym startował w dresach, dosłownie zabiła mnie wzrokiem.
Cóż, to chyba nie było dobre pytanie.
P. Mia, kiedy zadałem jej to samo pytanie, zareagowała bardzo podobnie.
Więc byłem skazany na ubranie bryczesów.
Ratowało je tylko to, że mają znośny kolor – czarny.
Do tego biała, czysta koszulka i mogłem iść na podbój obornika, gdyż zegar wskazywał godzinę za dziesięć szóstą.
Zastanawiacie się pewnie, co mi aż tyle zajęło?
Oprócz przebrania się, w między czasie ogarnąłem jeszcze pokój i wreszcie rozpakowałem swoje rzeczy.
Zauważyłem że wziąłem dosyć mało ubrań ze sobą, co automatycznie skazywało mnie na wyjazd na zakupy.
Teraz jednak, myślałem tylko o tym, aby znaleźć się na śniadaniu.



Na jadalni zająłem miejsce w najdalszym kącie, izolując się od reszty towarzystwa.
Przeżuwałem płatki z nadzieją, że nikt mnie nie zauważy i nie zacznie rozmowy.
Chyba nie byłem w nastroju do rozmów - zastanawiałem się nad tym, co powinienem jeszcze zrobić.
Podczas jakiejkolwiek konwersacji, mógłbym po prostu palnąć o jedno słowo za dużo, nie skupiając się na jej temacie.

Jak chciałem, tak się stało.
Prawdopodobnie wyczuli, że nie bez powodu zająłem się sam sobą i posiłek jadłem w całkowitym milczeniu.
Jedyne, co słyszałem dookoła siebie to stukanie mojej łyżeczki o już pustą miskę.
Byłem tak zamyślony, że nawet nie zauważyłem, kiedy nabierałem do ust powietrze.
Po odniesieniu naczynia w odpowiednie miejsce, skierowałem się na zewnątrz.
Usiadłem na delikatnie wilgotnej trawie, po czym przeszukiwałem nerwowo kieszenie.
Zawsze miałem przy sobie paczkę czy dwie, jednak tym razem, z wielkim bólem, odnalazłem jednego papierosa i prawie pustą zapalniczkę.
Bez zastanowienia dokonałem na nim mordu, podpalając go.
Miałem wrażenie, że robię wszystko z automatu - wydmuchuję powietrze, chowam zapalniczkę, rozglądam się dookoła siebie.
Ku mojej radości, podczas szybkich obserwacji stwierdziłem, że dzień się zapowiada się dosyć.. Idealnie.
W nocy padał deszcz, jednak do tej pory wszelkie kałuże zdążyły wyschnąć, a po błocie nie było ani śladu.
Jedyne co wskazywało na to, że faktycznie coś wcześniej padało to rześkie powietrze, jakie zawsze jest po deszczu, czy nawet po lekkiej mżawce.
Teraz świeciło słońce, które jednak nie raziło bardzo w oczy, a jedynie grzało na tyle, że mogłem pozostać w bluzce z krótkim rękawem.
W ciągu następnej godziny okazało się, że w Akademii istnieją dobre dusze, które same proponują poczęstowanie śmiercionośnym produktem.
Właściwie w dwadzieścia minut uzbierałem taką ilość papierosów, jaka by zapełniła niecałe trzy paczki.
Pomyśleć, że chciałem jednego…
Po uzupełnieniu swojego nikotynowego głodu, wreszcie zebrałem się i ruszyłem na podbój wcześniej wymienionego obornika.
Byłem przygotowany na to, że Eldorado nie wygląda zbyt dobrze.
Zaledwie kilka minut przed moim przyjściem wrócił z pastwiska, na którym był, kiedy jeszcze delikatnie kropiło.
Kiedy stanąłem przy boksie wałacha tylko potwierdziły się moje obawy. Jego sierść nie połyskiwała, jak to miała w zwyczaju, a prezentowała jedynie błotną skorupę, która przywarła na dobre do jego grzbietu.
Po chwili, z lekka załamany opłakanym wyglądem konia, ruszyłem z nim w stronę myjki, która na szczęście była wolna, więc mogłem spokojnie wprowadzić a następnie uwiązać w niej wałacha.

Trzeba przyznać, że Eldorado to istna oaza spokoju.
Kiedy z początku pryskały na niego zimne strumienie wody stał niezbyt wzruszony, nawet nie zauważając znacznej różnicy, kiedy woda stała się do zniesienia dla kopytnych.

Ostatecznie z tej kąpieli ja wyszedłem z większym skutkiem. Pomimo, że nie było to zamierzonym efektem, czułem się jak żywa ścierka, która nie jest do końca wyciśnięta.
Krople kapały z każdej części mojego odzianego ciała, w takim natężeniu, że po chwili, tylko z powodu mojej osoby, cała droga z boksu holsztyna do myjki była usłana wodą.
Dosłownie jakby przeszła powódź.

Efektem kąpieli, jaki był widoczny na koniu, było tylko to, że błoto się jeszcze bardziej rozmyło i stało się bardziej.. Płynne. Mniej więcej takie, jakby dopiero co się w nim wytarzał.
Stwierdziłem więc, że umyję go ponownie, jednak już nie pod myjką. Wyprowadziłem ogiera na zewnątrz i uwiązałem go do płotu, który miał sprawiać wrażenie prowizorycznego koniowiązu.
Nalałem letnią wodę do niebieskiej miski i po chwili poszukiwań, odnalazłem również w nienajgorszym stanie gąbkę.
Po dokładniejszym wyszorowaniu wałach wyglądał o niebo lepiej. Dopiero teraz były widoczne jabłka, które pokrywały każdą część jego sporego grzbietu, czy też zadu.
Grzywa i ogon, potraktowane wodą również pokazały swoją lepszą odsłonę.
Więc zdecydowanie byłem zadowolony z efektów tego krótkiego zabiegu.
Kiedy słońce już praktycznie całkowicie wysuszyło hosztyna, zabrałem się za przyniesienie jego sprzętu.
Na miejscu dosyć szybko stwierdziłem, że komplet, jaki jest przypisany do jego skromnej osoby, niekoniecznie pasuje do dzisiejszej okoliczności. No chyba że na co dzień widuje się konie na zawodach w komplecie Batmana. Na nasze wspólne szczęście odnalazłem dosyć schludnie wyglądający czarny czaprak i w tym samym kolorze owijki.
Co prawda bardziej się zapatrywałem na odcienie bieli, ale nie mogłem narzekać. Jak to mówią, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Z takim przesłaniem też powróciłem do swego kopytnego towarzysza, biorąc cały jego sprzęt i w ostatniej chwili zauważając gumeczki, które również ze sobą zabrałem.
Eldorado, nie mając nic ciekawszego do roboty, przez cały czas, kiedy go siodłałem, wyrywał się do rosnących nieopodal, wręcz pod jego pyskiem, kęp trawy.
Niezbyt podobała mi się wizja podjadywania w jego wykonaniu, zwłaszcza, ze stał już z podpiętym popręgiem. Nic sobie z tego jednak nie zrobił, więc cały proces siodłania spędziliśmy na użeraniu się ze sobą – on wykręcał się na wszelkie możliwe sposoby, a ja, niedobry człek, podpinałem mu jakieś ustrojstwa do pychola, nie zważając na jego zachcianki.
Tak też spędziliśmy okres, w którym próbowałem ogarnąć jego grzywę a następnie ogon. Grzywa jego swój żywot spędziła w koreczkach, a ogon powiewał tak, jak chce, zadbany jedynie odżywką, dzięki czemu połyskiwał jeszcze bardziej, niż wcześniej.
Wałach wyglądał jak milion dolarów w porównaniu do mojej osoby. Tak zadbany mógłby iść na wystawy, startować w CC ujeżdżenia, ja natomiast, pozostawiałem wiele do życzenia.
Może będę mógł zostać chociaż księciem swego ukochanego obornika? Mam taką skrytą nadzieję.

W końcu nastał moment, kiedy mogliśmy zjawić się na hali. Oprócz nas było wiele osób, jednak wszyscy tak się odpicowali, że nie wszystkich zdołałem rozpoznać.
Nie było tam osób z mojego naj - najbliższego otoczenia, więc z resztą dałem sobie spokój.
Ostatnią rzeczą, jaką jeszcze zrobiłem to odnalazłem swój czarny kask wraz z rękawiczkami.

Postawiliśmy swe kopyta na rozprężalni koło godziny jedenastej, dzięki czemu mieliśmy niecałe półgodziny na krótką rozgrzewkę, przygotowującą nas do figur, które za chwilę mieliśmy wykonać.
Czy się obawiałem? Nie za bardzo, uważałem, że nie ma czym – Eldorado to maszyna do ujeżdżenia, więc byłem pewien że program, który czeka nas dziś, jest dla niego od dłuższego czasu znany.

Piasek na placu poruszył się pod kopytami wałacha, kiedy na niego wstąpiliśmy.
Kilkadziesiąt sekund wcześniej zostało wywołane jakże znienawidzone przeze mnie nazwisko, którym posługuję się od chwili urodzenia.
Ale przecież rodziców się nie wybiera, niestety.
„Wjazd na czworobok kłusem roboczym, w X zatrzymanie, ukłon, ruszyć dalej w prawo” – słowa z programu dzwoniły w mojej głowie, jednak zanim się obejrzałem, za nami była już ponad połowa programu. Eldorado nie miał żadnych problemów z serpentyną, zmianą nogi, wydłużeniem galopu, czy też dużym kołem. Widać że czuł się jak ryba w wodzie – już nie był ospały i niechętny do większej roboty – biegł płynnym krokiem, oszałamiając tym samym niewielką publiczność, która zebrała się za ogrodzeniem.
Wszystko szło pięknie, do momentu, kiedy przechodziliśmy z galopu do kłusa. Koń potknął się, tracąc chwilowo równowagę. Kiedy byłem pewien, że już zaraz runę, wałach powrócił do swojej dawnej pozycji i nie ujmując nam tym ukazanego wdzięku, wjechał do środka, w odpowiednim miejscu kłaniając się.
Cały program zajął nam dosłownie kilka minut, które niezbyt odnotowałem. Myślałem o przyziemnych rzeczach, zamiast zająć się faktem, że siedzę na koniu profesorze, który zawiezie mnie tam, gdzie tylko będę chciał.
Dał z siebie wszystko, a ja pływałem w obłokach.
Mimo wszystko byłem dumny z zaangażowania ogiera, za co go solidnie pochwaliłem w boksie, oferując mu wysłodki i kilka suszonych owoców.
Nie tylko ja zauważyłem fakt, że koń chodził jak marzenie – kilka osób z zewnątrz również pochwaliło kopytnego, niekiedy też ja usłyszałem komplement, jednak nie robiły na mnie większego wrażenia. Większość roboty odwalił koń.
Tak czy inaczej, uwolniłem go z ciężaru ekwipunku i wprowadziłem do jego prywatnego lokum, własnej oazy, gdzie wytarzał się w świeżo wyłożonych trocinach.
Później zamierzałem do niego wrócić i wypuścić go na padok – teraz jednak, westchnąłem z nieukrywaną ulgą, że poszło nam nie najgorzej. Teraz pozostawało mi czekać na werdykt sędziów i oglądać pozostałe przejazdy, orientując się, w jakim świetle mnie one stawiają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)