Zgodnie z radą Noah’a, jadłam powoli, nie spiesząc się, dokładnie
badając każdy kęs naleśników przygotowanych przez chłopaka. Szczerze?
Zaskoczył mnie swoim niewielkim darem kulinarnym. Naleśniki to już coś, z
głodu nie umrze chłopak. Dajmy na to istnie hardkorowe warunki, jak
brak kobiety w domu, a jedynym narzędziem kuchennym jest stara patelnia…
Wielu osobników gatunku ludzkiego płci męskiej wymarłoby, kończąc swój
marny żywot w kuchni, na podłodze. A Noah? Byłby bohaterem wśród kobiet!
- Powiem Ci, że prawie jak u babci.- zaśmiałam się na tę myśl i
spojrzałam na niego. Jadł płatki z mlekiem, jedzenie warte samego Amaro.
- Porównujesz mnie do swojej babci?- uśmiechnął się, prawie wypluwając mleko.
Spojrzałam na niego poważnie i potaknęłam.
- Bo to najbardziej kochana osoba, jaka stąpała po tej Ziemi…
Zamyśliłam się, przypominając sobie najmłodsze lata. Pamiętam ten
nieszczęsny dzień, gdy biegłam po żużlu, chcąc dogonić psa, matkę
Scotta… Nie skończyło się to dla mnie dobrze, ponieważ moje własne nogi
doprowadziły do tego, iż poleciałam jak kłoda, wywracając się na czarne
kamienie. Cóż mogę więcej powiedzieć? Bolało, jak ch*lera… Pobiegłam z
płaczem do babuńki, z krwawiącymi oba kolanami i lewą ręką. Była wówczas
niesamowicie spokojna, jak mur, który jest nieugięty przed żadnym
nieszczęściem i zagrożeniem. Mówiła do mnie czule, głaszcząc po głowie,
starając się jak najdelikatniej opatrzyć mi rany, bym nie płakała
jeszcze głośniej. A głośniej to się chyba już nie dało… Serio.
Właściwie to tylko babcia widziała moje łzy, nikt inny w życiu nie mógł
doświadczyć tego zaszczytu. No chyba, że moja matka, gdy byłam mała… Ale
to się nie liczy. Wówczas nie kontrolowałam tego, co robię, nie byłam
świadoma przed kim ukazuję swe uczucia.
- Hm, co mówiłeś?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Noah’a.
- Siedzisz tak przez kilka minut…- pokręcił z westchnieniem głową.- Już pewnie zimne są.
- Jak siedzę?- spojrzałam na siebie.
Tak, idealna pozycja do zostania myśliwym- ręka oparta na stole,
podbródek na dłoni i wzrok w dal… Tylko tu brakuje jakiegoś malarza, by
zatwierdzić tę moją pozycję dla kolejnych pokoleń. Brawo Vivian, byłabyś
sławna.
- Oj, no… Zamyśliłam się…- zamilkłam, chcąc wymyślić jakieś ciekawe
zdrobnienie jego imienia. Kurczę, trudne…- Noaszku.- dodałam z kamienną
miną.
Gdyby miał płatki w ustach, prawdopodobnie by się nimi zakrztusił. Na
całe szczęście, skończył konsumować swój posiłek, gdy to wypowiedziałam.
- Że co proszę?- skrzywił się, patrząc na mnie.- Ja ci dam Noaszka…
Zaśmiałam się.
- Moja wina, że od Twojego imienia nie mogę nic innego wymyślić? Trzeba
było się inaczej nazywać.- przerwałam, lecz po chwili znów odezwałam się
z ekscytacją.- No chyba, że wolisz Noasiuś.
- Ja pierd*lę…- walnął się w czoło i spojrzał na mnie, jak na idiotkę.- Z kim ja się zadaję…
Już prawie mi się cisnęło na usta „z córką ku*wy”, ale się
powstrzymałam, przypomniawszy sobie wszystkie te obelgi skierowane pod
moim adresem, tylko z tego względu, że mam taką matkę. Spuściłam więc
głowę i jadłam dalej. Faktycznie, naleśniki już były zimne, ale to nie
zepsuło ich wspaniałego smaku.
Wkrótce potem pożegnaliśmy się, gdyż Noah chciał się ogarnąć przed jazdą
w teren. No tak, zostawi mnie, samej sobie i moim porypanym myślom. To
nienajlepszy pomysł, ale nie mogę zadręczać ludzi swym towarzystwem,
zwłaszcza, jeśli nie mam ku temu powodów.
Dzień okropnie mi się dłużył… Musiałam siedzieć na tyłku w pokoju, nic
nie robiąc, bo noga zbyt mocno mnie bolała. Klęłam pod nosem na siebie i
swoje leniwe dupsko, no ale miałam, na co zasłużyłam. Tak więc z
radością poszłam (odpowiedniejszym słowem byłoby tu chyba-
pokuśtykałam), na zajęcie teoretyczne, na których, o zły losie, nie
mogłam ujrzeć nikogo znajomego. Czyżbym upadając, zwichnęła sobie
również oczy? Nie, bo się nie da… Dopiero, gdy o 21:30 skończył się
przepisowy plan dnia, ujrzałam zmierzającego w moją stronę Noah’a.
- Jak tam, kaleko?- uśmiechnął się.
- Jakoś leci, Noasiuś.- zmierzwiła mu włosy, choć musiałam stanąć na jednej, zdrowej nodze, by dosięgnąć jego głowy.
Udawał, że warczy na mnie, co wyglądało przekomicznie.
- Warczysz lepiej od mojego psa.- zaśmiałam się, mrużąc oczy.
Odpowiedział mi tym samym, lecz po chwili spoważniał.
- Jaki dziś dzień tygodnia?- zagaiłam, mając w głowie misterny plan.
- Piątek.
- A co Ty na to, by…- zamyśliłam się, a po chwili pstryknęłam palcami.-
Posiedzieć w lesie, czy gdziekolwiek indziej, palić fajki pokoju i wypić
trochę trunku?
Widziałam po jego minie, że ostro się zastanawiał.
- Wiesz, zrobiłoby to dobrze na moją bolącą nogę…- uśmiechnęłam się
zachęcająco, by po chwili zobaczyć w jego oczach aprobatę mego jakże
wielce trafionego pomysłu.
Wiem, musieliśmy jutro wcześnie wstać, ale raz się żyje, prawda?
Noah?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)