Święta, Święta i po Świętach, jak to mawiają.
Po moim powrocie od rodziców i z nieplanowanej powtórki wycieczki za Atlantyk, w końcu trzeba było wrócić do rzeczywistości. A także dodać do codzienności nowy element - Moon. Moje popołudniowe odwiedziny u niej stały się już rutyną, jednak mimo natłoku pracy z nią, nadal musiałam przecież pamiętać o Charliem. Który, gdy nic nie robił, zaczynał wymyślać głupoty.
Dzisiaj środa, a to znaczy, że będę miała w zasadzie pół dnia na ogarnięcie jednego z drugim. Istniała szansa, że się wyrobię i może nawet uda mi się znaleźć wieczorem chwilę dla siebie.
I tak po zaledwie czterech godzinach obowiązkowych zajęć szkolnych, które każdy musiał dzisiaj odbębnić, zaszłam szybko do pokoju przebrać się i zabrać potrzebne do stajni rzeczy, a potem od razu na trening z Charliem. Odkąd od Nowego Roku zostałam przeniesiona do grupy bardzo-zaawansowanej, nie miałam okazji uczestniczyć w treningu grupowym, jedynie Blythe raz zrobił mi wielką łaskę, zgadzając się poprowadzić mój trening indywidualny. I tym razem zdecydowałam się na samotny trening, jednak w dość nietypowej formie.
Szybko wyczyściłam Księcia, który na szczęście w derce się nie tarzał, więc nie uwalał się wzorem każdego siwka w błocie. Obwiązałam mu nogi bordowymi owijkami ze złotym fragmentem na rzepie, oraz założyłam kaloszki do kompletu, po czym zarzuciłam mu na szyję kordeo. Tak ubranego, choć niektórzy protestowaliby przeciwko takiemu określeniu konia bez siodła czy ogłowia, wyprowadziłam na krytą halę.
Pod koniec treningu na ujeżdżalnię zajrzał Camille. Przywitał się i od drzwi rzucił żartobliwie, że mam poprawić strzemiona, bo są nierówne. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, poprowadziłam Charliego do mojego współlokatora i zeskoczyłam na ziemię.
- Już skończyłam, więc jakby co, możesz przychodzić z Rokoszem - poinformowałam, odpychając od siebie łeb Księcia, który już zaczął żebrać o jedzenie.
- Obawiam się, że z tego chyba nici - wskazał doskonale odcinające się na piasku nasze cienie. - Ale mówi się trudno. Masz jakieś plany na popołudnie?
- Muszę wpaść do Moon - wyszłam na korytarz, kierując się do stajni prywatnej i boksu Charlesa, a Camille podążył za nami.
- No właśnie, Moonnight Lady - chłopak podchwycił temat. Pomiział zamkniętego w boksie Rokosza po chrapach i podsunął mu wysupłane z kieszeni ciasteczko. - Co tam u niej?
- A cóż może być? - wzruszyłam ramionami. Puściłam Charliego przodem, a gdy wszedł do swojego boksu, zdjęłam mu z szyi kordeo i zaczęłam rozwiązywanie owijek. - Jest tak samo uparta, jak była. Chociaż mam wrażenie, że do mnie albo nabrała zaufania, albo się przyzwyczaiła. W każdym razie, pani Laura zaproponowała mi wczoraj, żebym spróbowała jakiejś tam metody na zaufanie, żeby się przekonać, która z tych teorii jest prawdą.
- Może ci potowarzyszyć? - zasugerował chłopak. - I tak poza treningiem z Rokoszem nie miałem na dzisiaj innych planów.
- Jak masz ochotę - uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Zawsze lepiej mieć przy sobie kogoś, kto mógłby wezwać pomoc, gdyby Dzikuska mnie poturbowała.
Wspólnie opuściliśmy budynek stajni i po krótkim spacerze drogą między padokami, dotarliśmy do tego zajmowanego przez Lady. Klacz natychmiast podniosła łeb, badając, kto też się do niej zbliża. Po czym wróciła do skubania siana, które dostaje z powodu niedoboru trawy o tej porze roku.
- Chyba lepiej, żebyś został pod drugiej stronie ogrodzenia - zasugerowałam. - Najlepiej z krok albo dwa dalej, bo nie ręczę, że czegoś nie wykobinuje, żeby cię dosięgnąć.
Nie spojrzawszy już na chłopaka, zgrabnym, wyćwiczonym ruchem przesadziłam ogrodzenie. Moon natychmiast dostrzegła lonżę, którą specjalnie na tę okazję zabrałam ze stajni, a teraz dzierżyłam w ręce niczym jakiś oręż. Najwyraźniej się jej nie spodobała. Poderwała gwałtownie głowę, spłaszczyła ostrzegawczo uszy, a gdy niewzruszona nadal szłam w jej kierunku, ruszyła z kopyta na drugą stronę niewielkiego padoku.
- Ha, zaczyna się - zaśmiałam się bez zbytniej wesołości. Zerknęłam szybko na Camille'a, żeby upewnić się, czy znajduje się w odpowiedniej odległości od "strefy zagrożenia". Napotkawszy mój wzrok, chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i uniósł kciuki w górę.
Szybko wróciłam uwagą do klaczy, która gdy tylko zbliżyłam się do niej z przerażającym zwojem liny, natychmiast rzuciła się do ucieczki. Jednak ogrodzenie skutecznie jej to uniemożliwiło. Dlatego zaczęła biegać od jednego końca do drugiego, a ja spokojnie chodziłam pośrodku, co jakiś czas zagradzając jej drogę i zmuszając do zmiany kierunku. Po jakichś 10 minutach klacz w końcu się uspokoiła. Zwiesiła nos do ziemi i przeszła do stępa. Na ten znak odwróciłam się do niej plecami i odeszłam kilka kroków. I tak stałam, czekając, aż klacz do mnie podejdzie.
Po chwili poczułam jej chrapy niepewnie wąchające moje plecy, a zaraz potem Moon minęła mnie i zatrzymała przodem do mnie. Uśmiechnięta od ucha do ucha pogładziłam ją wolną ręką po szyi, przez łopatkę do nogi, następnie przechodząc do grzbietu i aż do zadu. Gdy moja ręka spoczęła na tym ostatnim, Lady tupnęła zirytowana zadnią nogą. Odsunęłam się więc od niej ostrożnie i odeszłam kilka kroków. Z początku Moon podążała za mną, jednak ostatecznie na powrót podjęła gonitwę dookoła padoku.
Po około pół godzinie podobnych zmagań Moon przestała rzucać się do ucieczki, gdy tylko wykonałam jakiś nieprzewidziany przez nią ruch. Ku mojemu zdziwieniu, Camille cały czas śledził moje poczynania zza ogrodzenia. Wcześniej zakładałam, że w którymś momencie mu się znudzi i wróci do swoich zajęć. Widocznie go nie doceniłam.
- Chyba możemy już skończyć - rzuciłam do chłopaka. Moon parsknęła zadowolona i szturchnęła mnie nosem w ramię.
Camille zeskoczył z ogrodzenia sąsiedniego padoku i przeciągnął się, rozprostowując zastałe kości. Sięgnęłam do kieszeni po smaczek, który podsunęłam pod nos klaczy. Obwąchała go nieufnie, ostatecznie jednak spałaszowała go ze smakiem.
- Ciekawie się na was patrzyło - oznajmił Camille.
- Chyba mogę mówić o szczęściu, że mnie nie staranowała w którymś momencie - mruknęłam. Pogłaskałam ostatni raz Moon po szyi i zebrałam się do przeskoczenia płotu. Po drugiej stronie Camille pomógł mi zeskoczyć z powrotem na ziemię.
- Nie mogłaś wejść po prostu przez bramę? Byłoby prościej.
- Raz próbowałam - przyznałam, krzywiąc się na samo wspomnienie. - Moon natychmiast rzuciła się do wyjścia i gdybym o sekundę spóźniła się z zamknięciem jej, musiałabym ganiać ją po całym tym terenie. O ile by mnie nie stratowała.
- Widzę, że masz z nią ciekawie - zaśmiał się Francuz.
- Niemal tak śmiesznie, jak ty z Rokoszem - bąknęłam w odpowiedzi. - No ale mniejsza. Jestem głodna. Co powiesz na wizytę na stołówce? Chociaż, wiesz - skrzywiłam się znacząco. - Pulpety.
Camille? 😅
1012 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)