- Gdzie jest sól? - w końcy kiedy wywróciłem ostatnią szafkę
do góry nogami, poddałem się i poprosiłem Holiday o pomoc. Ta w odpowiedzi
tylko prychnęła cicho i przemądrzale pod nosem. Mentalnie przygotowałem się do
wywiadu.
- Do ciasta nie dodaje się soli, geniuszu! - gdyby nie to,
że wcale, a wcale nie znam się na kucharstwie, być może nie uwierzyłbym jej.
Usiadłem na podłodze i zamknąłem mocno oczy. Przed chwilą zmarnowałem 5 całych
minut mojego cennego czasu na szukanie składnika, którego jak się potem okazało
nie potrzebowałem.
- No chyba sobie teraz ze mnie kpisz... - jęknąłem cicho pod
nosem.
- Nie, wcale nie - do konwersacji po chwili dołączyła się
Anabell, która zdawała się być najbardziej rozbawiona naszą rozmową.
Prawdopodobnie najlepiej z naszej trójki znała się na gotowaniu, a ponieważ ani
ja ani Holi za grosz nie znamy się na gotowaniu, byłem skłonny w to uwierzyć -
Chyba, że chcesz, żeby Pani Mia, wymiotowała do białego rana - rzuca mi szybkie
spojrzenie, ale szybko jednak się odwraca i z górnej szafki wyciąga jakieś
urządzenie. Pradopodobnie jest to jeden z tych zabójczych narzędzi, które używa
się do miksowania.
Przez następne parę minut milczymy. Kiedy już myślę, że przez
chwilę będzie cicho, słyszę głośne burczenie , a potem dosłownie ogłusza mnie
głośny krzyk Holiday i jej ciche klnięcie pod nosem. Odwracam się szybko w jej
stronę, podobnie jak Ana, która wygląda jakby miała zaraz wybuchnąć śmiechem.
Cały palec rudowłosej jest we krwi, po szybkim spotkaniu z urządzeniem.
Widząc nasze... hm... dość dziwne miny, odezwała się
podniesionym głosem:
- To nie jest śmieszne! - przez te słowa, razem z Anabell
wybuchamy głośnym śmiechem, po chwili oglądania nas z zniesmaczonym wyrazem
twarzy, dołącza do nas.
- Pozwól, że ja to zrobię za ciebie - powiedziała
czarnowłosa przez łzy śmiechu i zbliżyła się do rudowłosej, wyrywając jej
śmiercionośny przedmiot z chudej ręki. Holiday w tym czasie, razem ze mną
śmiała się w najlepsze. Anabell w tym czasie już się uspokoiła się i teraz
patrzyła się na naszą dwójkę, zastnwiając się czy dzwonić do domu wariatów.
Kiedy po parunastu minutach wszystko było już gotowe,
wsadziła ciasto do piekarnika i razem, aczkolwiek dość niechęnie zaczęliśmy
masowe sprzątanie. Kuchnia była trochę brudna, ponieważ podczas pracy razem z
Holiday strasznie się śmieliśmy i rozsypaliśmy całą mąkę tak, że w opakowaniu
nic nie zostało. W końcu kiedy w pomieszczeniu był już porządek, chociaż nie
można było przyznać, że idealny, ja pod nadzorem w postai klęczącej obok mnie
Anabell, wsadziłem ciasto do piekarnika. Holiday w tym czasie, obserwowała
nasze starania z góry, śmiejąc się cichutko pod nosem.
Mógłbym się spodziewać wszystkiego, począwszy od ataku
zielonych stworków na Ziemię, aż po wsadzenie mojej głowy do piekarnika, w
wyniku śmiania się, ale to co nastąpiło piętnaście minut później, przerosło
moje wszelkie oczekiwania. Z piekarnika, dużymi kłębami, zaczął unosić się pył,
przez co rodowłosa musiała wyjść z kuchni i zawołać jedną z trzech kucharek od,
których wypożyczylismy dziś kuchnię. Jedna z nich wyprawiła nam wykład o tym
jak się włącza piekarnik i jak się do niego wkłada jedzenie do pieczenia, druga
zaś broniła nas, mówiąc, że piekarnik był bardzo stary i, że to nie była za
grosz nasza wina, a trzecia - najmłodsza z tych trzech stała przy ścianie i
klepała w telefon, co jakiś czas uśmiechając się pod nosem.
W końcu po jak się zdaje wiecznościach, które okropnie nam
się dłużyły, druga z pań, czyli ta, która nas broniła, zdołała wywalczyć
wyjście z pomieszczenia u tej pierwszej. Z ulgą opuściliśmy kuchnię.
No jest, powiedzmy... na styk z długością. Dostajesz 20 punktów i 10 dolarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)