Wsiedliśmy do samochodu, zapinając pasy bezpieczeństwa,
miałam tylko nadzieję, że Cavan kieruje dość spokojnie... zgodnie z przepisami.
Na szczęście nie zawiodłam się, już po chwili lekkie spięcie minęło i mogłam
oddychać spokojnie.
- Więc... jak to było z Toru? Dlaczego akurat on?- Zapytał
dość ciekaw, chociaż nie było tego widać na jego twarzy, wnioskuję jednak, że
skoro pytał... no to go interesowało.
-Ym... kiedyś pojechaliśmy na dwutygodniowy rajd. Podczas
odpoczynku pomiędzy treningami, szukałam konia idealnego dla siebie, pod
hipoterapię czy coś w tym rodzaju. Przeglądałam chyba miliony ogłoszeń i
wreszcie trafiłam na niego. To była taka miłość od pierwszego wejrzenia,
wiedziałam, że to ten.- Uśmiechnęłam się spoglądając na niego.- Po jakimś
czasie, kiedy już mogłam mieć tego konia, pojechałam z panem Jamesem, do
stajni... wtedy wyglądałam trochę bardziej kontrowersyjnie, co nieco...
odrzuciło właścicieli, widać, że mieli wątpliwości, czy to dobry pomysł, żeby
oddawać mi tak dobrego konia, potem jednak się przekonali do mnie. Potem już
tylko jazda próbna... i tak wyszło, że jest teraz moim konisiem.- Zaśmiałam
się, uradowana tym, że mam swojego wierzchowca, teraz jednak był pod opieką weterynarzy,
z obrażeniem nogi, miałam tylko nadzieję, że wszystko się dobrze skończy i Toru
wróci to pełni sił. Zobaczyłam jak chłopak z lekka się uśmiecha, ale potem jego
twarz znów przybrała ten kamienny, chłodny wyraz. Po chwili spojrzałam przed
siebie obserwując krajobraz malujący się przed nami. Był to nieco chłodnawy,
ale słoneczny dzień, złociste promienie oświetlały nam drogę przez liczne lasy
i łąki, rozciągające się wokół nas. Co jakiś czas rozmawialiśmy to o tym to o
tamtym... ale większość jednak przemilczeliśmy. Miami... to piękne miasto, dość
wyjątkowe... często się kojarzy z Kryminalnymi Zagadkami CSI, no wiecie...tym
serialem. Spojrzałam na budynki wokoło nas i cicho westchnęłam, w stajni jednak
lepiej się czułam... ciche rżenie i stukot kopyt... mimo iż byliśmy po za
Akademią jakiś czas, to strasznie za nią tęskniłam. Zadzwonił telefon...Pan
James...wreszcie! Przeprosiłam mojego kolegę jak to miałam w zwyczaju i
odebrałam.
- Tak słucham?
- Witam, z tej strony weterynarz, opiekujący się Toru.-
Przedstawił się, potem podając swoje imię i nazwisko.- Wszystko jest w
porządku, raczej nie grozi mu już żadne niebezpieczeństwo, wyciągnęliśmy kulę i
założyliśmy szwy. Niedługo odwieziemy go do domu, jedyne co musisz teraz robić
to zmieniać mu codziennie opatrunek... rano i na noc. Po ok. dwóch tygodniach
możecie już wychodzić na krótkie spacery, oczywiście zero jeżdżenia na ten
czas, do póki nie wydobrzeje.
- Jasne... Dziękuję za telefon. Do usłyszenia.- Uśmiechnęłam
się z lekka rozłączając się.
- Coś się stało?- Zapytał Cavan.
- To tylko wet, jest już wszystko dobrze.- Po tych słowach
wreszcie mogłam zrzucić ten ciężki kamień z serca i odetchnąć z ulgą ciesząc
się tym, że mój koń wróci do zdrowia i wszystko będzie dobrze, znów wszystko
wróci do normy.
- To świetnie.- Odwzajemnił uśmiech, po chwili parkując
przed centrum handlowym, wyszliśmy z samochodu biorąc wszystkie dokumenty,
pieniądze itd. ze sobą, ruszyliśmy w kierunku wejścia, w moje oczy od razu
rzuciły się dekoracje sklepów w stylu walentynkowym, chociaż te już dawno
minęły, nie przepadałam ogółem za tym świętem, nie rozumiałam ludzi
obściskujących się w miejscach publicznych, nazywając siebie ,,żabciu"
itd. Czy nie wystarczą zdrobnienia od imion czy np. skarbie, kochanie itd?
Znaczy, nie żebym coś do tego miała...
Pewnie jakbym była w związku patrzyłabym na to zupełnie
inaczej, ale nie jestem, nigdy nie wiedziałam jak to jest być zakochaną, czy
nawet zauroczoną.
Spoglądałam na to wszystko z niewielką odrazą malującą się
na mojej twarzy, Cavan nie okazywał uczuć, nie dało rady nic wyczytać z jego
wyrazu twarzy, spojrzałam teraz przed siebie i po chwili usłyszałam:
- Wejdźmy do tego sklepu.- Odrzekł i po chwili znaleźliśmy
się pomiędzy ubraniami, wiszących na wieszakach, aż ledwo się mieściły. Gdzieś
w morzu tych ubrań, znalazłam białą z niewielką domieszką naprawdę jasnego
niebieskiego (ledwo było go widać ) bluzę przedstawiającą głową wyjącego
wilczka, który również był biały, miał leciutko przymknięte lazurowe oczka.
Natrafiłam na jeszcze kilka bluzek i spodni w różnych kolorach, głównie był to
jednak biały i czarny co jakiś czas widać było czerwony, niebieski, czy
zielony. Sprawdziłam swój budżet w portfelu, po czym weszłam do przymierzalni,
zakładając czarne spodnie z motywem kwiatowym i przyjrzałam się w lustrze,
pasowały jak ulał, normalnie jak szyte na mnie! Postanowiłam jednak nie męczyć
mojego towarzysza tekstami typu ,,Jak wyglądam?" bo z doświadczenia wiem,
że faceci tego nie znoszą ( przykład... mój brat), znaczy... większość facetów.
Potem przyszedł czas na czarną bluzkę, której dekolt był wykonany z koronki,
zaś w miejscu piersi był już normalny czarny materiał, na którym również była
naszyta koronka, miała niezwykle krótkie rękawki. Przyszedł czas na moją bluzę
z wilczkiem, również pasowała, więc wzięłam wszystkie trzy rzeczy ( ach, ta
moja skąpość nie lubię dużych zakupów) i zapłaciłam przy kasie, Cavan też
widocznie sobie coś kupił. Kiedy wyszliśmy ze sklepu zatrzymałam się na uboczu.
- Chcesz jeszcze gdzieś iść?- Zapytałam spoglądając na
niego.
- Nie, raczej wszystko mam, a ty?
- Wejdźmy jeszcze do tamtego sklepu i potem pójdźmy do
jakiejś księgarni, kawiarni czy gdzie chcesz.- Zaproponowałam. Cavan zgodził
się, tak więc weszliśmy do jeszcze jednego sklepu, rozdzieliliśmy się, chłopak
poszedł do działu męskiego, ja poszłam w poszukiwaniu jakiś bluzek i kilku par
spodni, żeby mieć coś na zapas. Po zakupach, tak jak obiecałam poszliśmy do
księgarni połączonej też z kawiarnią, zajęliśmy miejsce, złożyliśmy zamówienie
i zaczęliśmy gawędzić.
- Ciekawe jak się czuje Toru.- Westchnęłam ciężko mieszając
czarną kawę z wyraźnym przejęciem, stanem mojego konia.
- Wydobrzeje, jest pod dobrą opieką.- Odpowiedział,
spoglądając na mnie, widząc, że po moich policzkach spływają łzy sięgnął po
chusteczkę, podając mi ją do ręki.- Hej, nie płacz, będzie dobrze.- Uśmiechnął
się z lekka. Pokiwałam głową starając się myśleć pozytywnie, chociaż nie byłam
w tym zbyt dobra... zwłaszcza w takich chwilach. Na szczęście zawsze miałam
kogoś kto by mnie pocieszył w takich sytuacjach, w tym wypadku był to Cavan,
wytarłam chusteczką łzy spoglądając w dół, pokiwałam twierdząco głową, po
chwili spoglądając na mojego kolegę.
- Tak, masz rację. Wyjdzie z tego.- Uśmiechnęłam się z lekka
spoglądając mu w oczy. Po wypiciu kawy, postanowiliśmy się już powoli zbierać,
ponieważ do Akademii było dosyć daleko, a zbliżał się wieczór. Wyszliśmy z
zakupami i skierowaliśmy się do samochodu, Cavan otworzył bagażnik i włożył tam
torby i reklamówki, które były wypełnione ubraniami. Moją uwagę przykuło duże
kartonowe pudło, pod ścianą, wyszłam z samochodu i podeszłam do niego,
spodziewając się w środku jakiś trupów, myszy, szczurów, pająków itp. , z
sercem w gardle uchyliłam płaty kartonu i moim oczom ukazały się piękne
błękitne oczka, białego kocurka. Był głodny i zmarznięty, westchnęłam ciężko,
nie potrafiłam pojąć jak można coś takiemu zrobić zwierzęciu, który jest naszym
przyjacielem.
Rozejrzałam się za potencjalnym właścicielem, ale nikogo
takiego nie zauważyłam, wszyscy przechodzili obojętnie. Wzięłam kiciucha na
ręce i skierowałam się do samochodu , wchodząc do środka.
- Mam nadzieję, że nie masz uczulenia na koty.- Rzuciłam,
zapinając pasy.- Czy pan kiciuch może wyjątkowo przejechać się Twoim
samochodem? - Wyszczerzyłam się z lekka mając nadzieję, że się zgodzi. Nie
miałam serca go zostawiać od tak tam w mieście, było bardzo prawdopodobne , że
nikt się nim nie zainteresuje, bo ludzie zazwyczaj tłumaczą się tym, że mają
alergię, bądź nie mają czasu, ale przecież to żaden kłopot odwieźć kota to
weterynarza czy do schroniska, tam przecież zaopiekują się nim odpowiednie
służby.
- Spoko, nie mam nic przeciwko.
Po drodze wstąpiliśmy do jakiegoś sklepu by kupić karmę dla
kotów, a potem ruszyliśmy w dalszą podróż, w trakcie której zaczęło padać.
Kiedy dotarliśmy do Akademii był już wieczór, wzięłam kota na ręce wchodząc do
budynku i zaprosiłam Cavana do siebie do pokoju. Kota owinęłam kocem, by nie
było mu aż tak zimno i w pustych pudełkach po maśle podałam mu jedzenie i
picie, które pochłonął zanim się obejrzałam.
- Jest uroczy- Stwierdziłam głaszcząc go po główce.
- Zatrzymasz go?- Spytał Cavan trzymając kubek z herbatą,
którą wcześniej mu zrobiłam.
- Zastanowię się jeszcze.- Uśmiechnęłam się z lekka siedząc
na kanapie.- Dzięki Cavan. To był wspaniały dzień. - Rozciągnęłam się.- Jutro
dzień treningu.- Mruknęłam pod nosem.- A ja chyba będę chora.- Wyszeptałam
spoglądając na niego, Cavan spojrzał na mnie, przez chwilę nic nie mówiąc, ale
widział, że nie najlepiej się czuję...
<Cav? Wiem beznadziejne zakończenie.>
Dostajesz 40 pkt. i 20 dolarów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)