Wystarczyło naprawdę niewiele, żebym dosłownie poczuła, jak
grunt osuwa się tuż pod moimi nogami. Musiałam oprzeć się o nieopodal stojącą
szafę, aby mieć większą pewność, że nie osunę się nagle w stronę zimnych
paneli. Mogłabym przysiąc, że czułam już, jak zrobiłam się blada, a cała moja wcześniejsza
nadzieja na to, że uda się jakoś to poprowadzić do końca, zniknęła w momencie,
w którym Aleksander zmuszony był opuścić dzielony ze mną pokój. Pozostawił po
sobie jedynie kilka przelotnych spojrzeń, jak i uśmiech, którym uraczył mnie
tuż przed sekundą, w której przekroczył próg pomieszczenia. Widać było, że nie
do końca zadowolony był z takiego przebiegu całej sytuacji, a zostawienie mnie
z jego rodzicielką nie do końca było mu na rękę, zwłaszcza w takich warunkach,
w jakich nas zastała.
Nie było praktycznie takiej rzeczy, która działała na naszą
korzyść.
Pomijając już nawet gips na ręce bruneta (chociaż ciężko
jest pominąć tak istotną kwestię...), niekoniecznie wszystko wyglądało tak, jak
powinno. Podejrzewam nawet, że nikt nie omieszkał powiadomić kobietę o tym, że
dzielimy już ze sobą nie tylko większość wolnego czasu, ale i pokój, co
prezentowało się tak już od jakiegoś czasu. W dodatku, w naszym lokum choć
panował wcześniej względny ład, to akurat rodzicielka Aleksandra wkroczyła do
niego w takim momencie, który akurat nie stawiał nas w korzystnym świetle. Nie
dość, że Kociak postanowił nieco utrudnić całą sprawę, to jeszcze robił to na
moich ubraniach, których akurat tego poranka (no, może nie tylko) było wszędzie
pełno.
Choć udało mi się nawet pochować wszystkie niewątpliwie
przeszkadzające części garderoby, to wciąż w moim umyśle krążył obraz tego, co
czaiło się w pokoju jeszcze chwilę wcześniej... Na szczęście pamiętałam również
o założeniu na swe cztery litery spodni, bo choć koszula Aleksandra była dosyć
długa, to wciąż nie na tyle, abym mogła w niej w jakikolwiek przemyślany i
swobodny sposób rozmawiać. A liczyłam na to, że przynajmniej wypowiadane przeze
mnie słowa będą w jakikolwiek sposób kontrolowane i trzymające się
jakiegokolwiek sensu... Często bywało i tak, że zdarzało mi się zapomnieć
odpowiednich słów, którymi zastąpić mogłabym te, które niekoniecznie nadają się
do tego typu rozmów. Zwyczajnie wyglądało to tak, jakbym sama nie wiedziała, co
chcę powiedzieć, ani tym bardziej przekazać swoją wypowiedzią. Zwłaszcza wtedy,
gdy stres zjadał mnie całkowicie od środka, tak, jak też było i w tym
przypadku. W końcu jednak, wiedząc, że milczeniem w tym wypadku niczego nie
wskóram, zebrałam się nieco w sobie, mając nawet nie ukrywaną nadzieję, że
wszystko przejdzie chociażby w sposób dostateczny, jeśli tylko nie taki, jaki
bym chciała.
Siadając więc na krześle nieopodal tego, które zajmowane
było przez kobietę, wpatrywałam się w przeciwległą ścianę, oczekując na moment,
w którym zalać będę mogła czekające już kubki wodą. W duchu dziękowałam sobie,
że pamiętałam o kluczowym zdaniu, które choć padło właściwie dawno, to wciąż
liczyło się nie tylko i w tamtym momencie. Przypomniwszy sobie o tym, jak
Aleksander wspominał, że kobieta miała poważne problemy z sercem, w porę
ugryzłam się w język przed tym, aby zaproponować jej kawę. Wiedząc, że
niekoniecznie będzie to dobrym pomysłem, odetchnęłam z delikatną ulgą, kiedy
przystała na propozycję napicia się herbaty.
Uporczywie przypatrywałam się postawionemu przede mną
naczyniu, zastanawiając się, jak to wszystko ubrać w sensowne słowa. Kompletnie
nie wiedziałam, jak się do tego "zabrać" a tym bardziej co zrobić,
żebym przynajmniej w oczach jednej osoby na tym świecie wyglądała w miarę sensownie...
Z jednej strony, bardzo ale to bardzo chciałam, żeby cała ta rozmowa była już
za mną. Z drugiej, miałam ochotę uderzyć głową o pobliską ścianę, albo
przynajmniej uciec przez okno, ewentualnie kratkę, która znajdowała się w
łazience. Wszystkie opcje wydawały się być dobre, tylko nie ta, która
zakładała, że w prawie przemyślany sposób odezwę się, ale i nieco poprowadzę
rozmowę.
Nie będę ukrywać - nie spodziewałam się, że kobieta akurat
wtedy postanowi złożyć nam niezapowiedzianą wizytę. Gdybym tylko wiedziała chociażby
dzień wcześniej...
Na pewno starałabym się wtedy, żeby wszystko dopięte było na
ostatni guzik, a sama zastanowiłabym się nad tym, co ewentualnie mogłabym
powiedzieć... Jednakże, sprawy potoczyły się inaczej, a ja chcąc nie chcąc
winna byłam zachować zimną krew, starając się przynajmniej sprawiać pozory
osoby normalnej.
Chyba nieszczególnie mi to wyszło, kiedy siedziałam już
dobre kilka chwil wpatrzona w kubek, z którego zwykłam pić niemalże codziennie.
Wszystko wydawało się być wtedy interesujące, tylko nie to,
żeby wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.
- Nie spodziewaliśmy się, że mimo wszystko Pani przyjedzie -
odezwałam się w końcu, siląc na sobie jak najprawdziwszą szczerość w uśmiechu,
który zagościł na mojej twarzy. Na dobrą sprawę, sama nie wiedziałam, dlaczego
z moich ust padły akurat te słowa - chciałam nas usprawiedliwić, czy może
jakkolwiek zacząć rozmowę, nie zważając zbytnio uwagi na to, co mówię? Bardzo
prawdopodobne też, że połączyłam obie opcje w jedną.
- Nie pokoiło mnie to, że tak usilnie odwlekacie całe to
spotkanie - przyznała kobieta, spoglądając na kota, który akurat postanowił
ruszyć się z miejsca, głośno i dobitnie uświadamiając wszystkich wokół o swojej
niewątpliwej obecności. Nim się za nim obejrzałam, żeby go nieco uciszyć, ten
już gdzieś zniknął w zakamarkach pokoju, na szczęście robiąc to już we
względnej ciszy. Brakowało tylko tego, żeby Kociak przysporzył dodatkowych
kłopotów. Wystarczyło, że po prostu był, bowiem sam w sobie ten fakt był
ciężkim orzechem do zgryzienia.
- To nie tak, po prostu... - zaczęłam, jednak dosyć szybko i
ja ucichłam, bo i sama nie wiedziałam, jak się z tego wszystkiego wygrzebać. W
końcu, co takiego mogłam powiedzieć? Że nie byłam, nie jestem i nie będę gotowa
na tą rozmowę? To chyba nie było dobrym argumentem, skoro i tak się odbyła.
Zresztą, wyglądało na to, że kobieta bardziej zdawała sobie z tego wszystkiego
sprawę, aniżeli śmiałam przypuszczać.
W gruncie rzeczy... Wcale nie było tak źle, jak jeszcze
chwilę wcześniej usilnie twierdziłam. Wciąż i nadal nie wyglądało to tak, jak w
mym mniemaniu powinno, ale nie było najgorzej, a na pewno nie w takim stopniu,
abym bardzo żałowała jakichkolwiek słów. Wszystko pewnie wyglądałoby inaczej,
gdyby tylko Aleksander został w pokoju... Naprawdę było mi ciężko od samego
momentu, w którym pozostawił mnie sam na sam z jego rodzicielką.
<Aleksiątko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)