Promienie słoneczne delikatnie muskały moją bladą twarz, wpadając przez fragment szyby, którego nie zdołała zakryć roleta. Przekręciłem się na drugi bok i naciągnąłem kołdrę na głowę. W tle usłyszałem kroki Any, która najwidoczniej przed chwilą wygramoliła się z łóżka. Otworzyłem jedno oko, wyglądając spod pierzyny.
- Która godzina? - zapytałem ospale.
Zobaczyłem, jak moja współlokatora sprawdza ją na dotykowym telefonie. Po chwili odparła bez emocji:
- Dochodzi siódma.
Poszła w stronę łazienki, a ja zacząłem się powolnie wybudzać. Zamachałem palcami stóp, dłoni, wyjrzałem na świat oboma oczyma, żeby w końcu podnieść się do pozycji siedzącej. Ziewnąłem przeciągle. Kątem oka spojrzałem na mój kalendarz z bogami rzymskimi wiszący nad moim łóżkiem, ale coś sprawiło, że mój wzrok został zmuszony, żeby zatrzymać się na nim na dłużej niż rutynowe kilka sekund. Data. Dzisiejsza w dodatku. W kółku. Dlaczego mnie dziwi, że wściekle czerwonym? Poderwałem się z łóżka, żeby z bliska przeczytać adnotację zapisaną przy owej dacie.
- Wyjazd na tygodniowy rajd - przeczytałem na głos i oświeciło mnie niczym XVIII wiecznego filozofa.
To dziś! Tak czekałem, a zapomniałem! Najlepiej od razu ubrałbym się w ubrania przeznaczone do jazdy konnej i wybiegł do stajni. Niestety łazienka była zajęta. Te kilka minut, które współlokatorka najprawdopodobniej miała spędzić na porannej toalecie, wykorzystałem na spakowanie plecaka. Przekąski i ubrania zajęły znaczną część jego wnętrza. Przyszykowałem też sprzęt do jazdy - kask i oficerki, ale z tym nie było większego problemu, ponieważ używałem ich na codziennych treningach. W międzyczasie zza łazienkowych drzwi wyszła moja współlokatorka i oznajmiła, że wkrótce wychodzi. Wspomniałem, że na rajd wybierali się wszyscy uczniowie z grup średnio-zaawansowanych oraz zaawansowanej? Pożegnałem się z dziewczyną i szybko pognałem do łaźni, zgarniając po drodze ubrania. Było około dwadzieścia po siódmej, kiedy wyszedłem stamtąd w stanie pozwalającym na pokazanie się wśród ludzi. Na koniec jeszcze niedbale przeczesałem włosy, zarzuciłem plecak na plecy i wyruszyłem w stronę stajni. Po drodze zapaliłem papierosa. Było to dla mnie rutyną. Wiedziałem, że moje nawyki są niezdrowe, o tak, ale nie potrafiłem przestać. Chociaż kilka razy próbowałem... Tytoń w ustach sprawiał, że wszystko było na miejscu w moim planie dnia, nawet jeśli tylko pozornie. Chyba miałem skłonność do uzależnień, bo jazda konna wciągnęła mnie na równi z papierosami, lecz tym razem pozytywnie. Do kosza na śmieci obok gmachu uczelni wyrzuciłem niedopaloną fajkę, a następnie zerknąłem na mój własny zegarek. Orientacyjny czas wyjazdu to godzina ósma, więc miałem dobre trzydzieści minut. W stajni zastałem większość ludzi, których kojarzyłem z treningów bardziej lub mniej. Anę znałem oczywiście z pokoju - aktualnie gawędziła z koleżankami. W oczy rzuciły mi się Gaia z Holiday. Do tej drugiej jedynie pomachałem przyjaźnie, widząc, że jest zajęta oporządzaniem swojego wierzchowca. Podszedłem do Gai, a ona gdy tylko mnie spostrzegła, powiedziała wesołym tonem:
- Cześć, Camille! Co tak późno?
Podrapałem się nerwowo po głowie.
- Witam, Gaiu. Zapomniało mi się trochę... Mam nadzieję, że nie mam aż tak monstrualnego poślizgu czasowego. Czy już przydzielono konie?
Dziewczyna kiwnęła głową twierdząco.
- Instruktorka kazała ci przekazać, że tym razem pojedziesz na Melanii.
Kryłem zawiedzenie. Ze stoickim spokojem zapytałem:
- A Paris?
- Zdaje się, że przypadł jemu. - Wskazała na chłopaka, który kręcił się obok boksu Paryżanki.
Wzruszyłem ramionami. Byłem zbyt biernym człowiekiem, aby angażować się w prośbę o zamianę. Ponadto perspektywa rozmowy z nim nieco mnie przerażała. Z pozoru prosta sytuacja przerosła mnie, więc poszedłem do boksu kłusaka, aby zaprzyjaźnić się z klaczą. Była na tyle sympatyczna, że szybko złapaliśmy wspólny język. W końcu kłusak FRANCUSKI. To nie przypadek, że jako patriota na obczyźnie zwróciłem uwagę na rasę klaczy. Siodłanie Melanii przeszło sprawnie. Wkrótce wyprowadziłem ją z boksu i ustawiliśmy się obok osób z mojej grupy. Przed wyruszeniem instruktorzy rozdali każdemu śpiwór. Ja swój przymocowałem do siodła. Kazano nam ustawić się w zastęp. Jakoś tak wyszło, że Melanii i mnie przypadło miejsce pomiędzy tamtym chłopakiem na Paris oraz Gaią, która zamykała szeregi innej z grup tym razem na Ferro. Końsko-rajdowy biwak nie odbywał się daleko, bo na polanie tuż za lasem otaczającym akademię. Nie spodziewałem się tego jak hiszpańskiej inkwizycji, ponieważ instruktorzy zakręcili trasę do tego stopnia, że na miejsce dotarliśmy pod wieczór. Po drodze wielokrotnie zmienialiśmy tempo, ale też robiliśmy postoje. Dzień był męczący zarówno dla mnie, jak i Melanii, więc zamiast zabrać się od razu za swój śpiwór, rozsiodłałem i napoiłem klacz. Na miejscu wszystko było doskonale przygotowane. Wiata dla koni, derki, pasza, a dla jeźdźców obszerny namiot robił wrażenie. Odstawiłem kłusaka na miejsce "postoju" wierzchowców. Później powędrowałem do ogniska, gdzie piekły się już kiełbaski. Instruktorka skoków podawała chętnym herbatę. Ech... Coś czuję, że będziemy tu żyć o kiełbasach i grochówce. Pokrzepiała mnie myśl, że wziąłem przekąski do plecaka. Po posiłku poszedłem spać.
Dzień II
Zaczął się jak marzenie! Nie dość, że mogliśmy pospać dłużej niż statystycznie, to jeszcze instruktorzy zrobili nam kanapki na śniadanie. Posileni dostaliśmy polecenie osiodłania koni. Zrobiłem to jak zwykle. Celem dzisiejszej jazdy była plaża. Wszystkie grupy średnio-zaawansowane spędziły tam pół dnia. Zaawansowani najpierw urządzili towarzyskie wyścigi, a później zniknęli. Moja grupa między innymi skakała przez naturalne przeszkody ustawione przez instruktorkę czy odbywała treningi z ziemi w odległości od siebie. Po powrocie do obozowiska nic szczególnego się nie wydarzyło. Pragnę jedynie zauważyć, że na obiad była grochówka.
Dzień III
Tym razem szybka pobudka i od razu na konie, bez śniadania. To skandal, ale zachowałem ten fakt dla siebie. Dopiero później okazało się, że po jedzenie wróciliśmy do akademii. Zadanie polegało na to, że należy wrócić na polanę bez użycia rąk, ponieważ miało się je zajęte trzymaniem własnego prowiantu. Zastęp ułatwiał sprawę. Melania zachowywała się spokojnie. Tego dnia po śniadaniu dostaliśmy polecenie, aby dobrać się w dwójki (z końmi - w czwórki), ponieważ szykują dla nas grę terenową. Odruchowo szukałem Gai, która o ile nie zaklepały jej koleżanki, była mi dość przychylna. Zadanie polegało na zrywaniu kartek z drzew. Wspólnie uzgodniliśmy, że rozdzielimy się i po ustalonym czasie spotkamy się pod sporych gabarytów sosną na rozwidleniu dróg. Poszło po naszej myśli. Żadne z nas się nie zgubiło. Mimo że nie wygraliśmy konkursu, tego dnia byłem zadowolony.
Dzień IV
Stało się! Grochówka na śniadanie, obiad, kolację... Ponadto był to dzień odpoczynku dla ludzi i koni. Udało mi się ukradkiem pogłaskać Paris, kiedy inni grali w piłkę nożną.
Dzień V
Czekała nas długa trasa. Z tego względu wstałem wcześniej, żeby spędzić więcej czasu z Melanią - wypucować ją i pomiziać. Owa długa trasa, o której mówili instruktorzy, prowadziła nad odległe o kilka kilometrów jezioro. Byłem pewien, że opuściliśmy bliższe okolice Porec. Nad płytkim jeziorem konie zamoczyły nogi, a ludzie poddali się malowniczym widokom. Pierwszy raz użyłem mocy przekąsek z plecaka. Może nie zdobyłem nowych znajomych, ale za to coraz więcej osób uśmiecha się, kiedy na mnie patrzy. Nad jeziorem siedzieliśmy do zachodu słońca. Dobę uatrakcyjniła nocna trasa. Zrozumiałem, dlaczego instruktorzy polecili zabrać ze sobą kurtki. Brrr!
Dzień VI
Już przedostatni. Miał zostać poświęcony na misje indywidualne. Szybko przekonałem się, że chodzi o parkur ustawiony w lesie, który jeszcze nie został przedstawiony na treningach. Gdybym miał dobry węch, zapewne wyczułbym, że pachniał wtedy nowością. Średnio-zaawansowani i zaawansowani rywalizowali w osobnych kategoriach i każdy mógł przejechać dwa razy. Największą wagę miał czas. Najlepszy wynik liczył się do klasyfikacji generalnej. Wykorzystałem oby dwa przejazdy. Byłem dumny z Melanii, jako że dała z siebie wszystko, chociaż to nie koń przeznaczony do leśnych galopów i o niebo lepiej czuje się w wyciągniętym kłusie, o czym zdążyłem się przekonać przez te sześć dni wspólnej zabawy. Z dziewiętnastu jeźdźców na poziomie średnio-zaawansowanym znalazłem się na siódmym miejscu, czego nie oceniłem jako zły wynik. Na podium wśród osób na moim poziomie stanęli Harry, Navarro oraz Gabriel. W grupie zaawansowanej zwyciężyły Ana, Ada i Riley. Różnice czasowe były niewielkie. Klasyfikację generalną zdominowała dwójka zaawansowanych dziewcząt, ale na trzecim miejscu znalazł się utalentowany chłopak z mniejszym doświadczeniem. Pogratulowałem każdemu. Jako że symboliczne zawody nie miały żadnego znaczenia, a za cel obrały dobrą zabawę, zwycięzcy otrzymali jedynie czekoladowe monety. A, i tym razem nie jedliśmy grochówki. Dzień definitywnie zdominowały kiełbasy.
Dzień VII
Pomogłem złożyć obozowisko i uporządkować terytorium. W porze obiadowej ruszyliśmy na koniach z powrotem. Tym razem pozostawiono nam całkowitą dowolność przy wyborze trasy, ponieważ przez tydzień zdołaliśmy poznać nieco lepiej tę część lasu. Podłączyłem się pod niezobowiązującą grupkę, która wracała najprostszą z dróg. Biwakowy rajd podobał mi się na tyle, że byłbym skory wrócić tu wkrótce.
1371 słów = 6p.
Gratuluję świetnego zadania, dostajesz za nie 50 punktów oraz dodatkowo 6, za słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)