Bezmyślnie zainicjowana przeze mnie bliskość sprawiła, że skutecznie rozproszona tak namacalną obecnością szatyna, nie potrafiłam zbyt długo utkwić swego wzroku w ekranie telewizora. Minął z całą pewnością choćby kwadrans, zanim odważyłam się przerwać irytującą ciszę, próbując dać upust zbierającym się we mnie emocjom.
Położyłam policzek na ciepłym ramieniu Harry'ego. Wsłuchiwałam się w jego spokojny oddech i ciche bicie serca, dopóki to i on nie postanowił posłać mi długiego spojrzenia. Wówczas, zachęcona do podjęcia spontanicznych działań, wyprostowałam się nieznacznie, wciąż czując na sobie jego uważny wzrok.
- Bardzo, ale to bardzo dziękuję za dzisiaj. - Mówię, uśmiechając się lekko, po zadarciu do góry własnego podbródka. W ramach okazywanej wdzięczności, niepewnie położyłam jedną z dłoni na jego karku, by po niezbyt długiej chwili, złożyć na jego policzku subtelnego całusa. Oszołomiona ponownym, wyjątkowo bliskim kontaktem z szatynem miałam już się odsunąć i przeklnąć się za własną lekkomyślność, jednak obejmujące mnie ramię mężczyzny skutecznie przytrzymywało mnie tuż przy nim. Po jego wzroku i wstrzymanym przez sekundę oddechu podejrzewałam, że dzisiejsze wydarzenia wywarły na nim dokładnie takie samo wrażenie, co i na mnie - zresztą, późniejsza opiekuńczość Harry'ego była ujmująca.
Bawiąc się między palcami kosmykiem włosów szatyna, złożyłam kolejny, szybki pocałunek w kąciku jego miękkich ust - czując jednocześnie, że opatulający mnie dotychczas koc spoczął na podłodze pod wpływem dużych, męskich dłoni.
Otrzeźwił mnie dopiero dźwięk własnego telefonu. Spłoszona, ponownie odstąpiłam od obiektu swoich zainteresowań.
- Muszę odebrać. - Wymamrotałam jak gdyby nigdy nic, gdy po dotarciu do położonego na blacie urządzenia, ujrzałam na nim numer swojego ojca. Podejrzewałam, że nie dzwoniłby do mnie niemalże w środku nocy bez ważnego uzasadnienia.
- Coś się stało? - Mówię tym razem do rodziciela, odchrząkując nieznacznie, by wyzbyć się ze swojego głosu uciążliwej chrypki. W oczekiwaniu na nadchodzącą odpowiedź upijam łyka zimnej już herbaty. Nie potrafię jej jednak przełknąć tak szybko, jak bywało to zwykle, gdy do moich uszu dobiega kpiący śmiech po drugiej stronie słuchawki.
Siadam więc na niedaleko postawionym krześle, spodziewając się wówczas nadchodzącej, rodzicielskiej litanii.
- Rozmawiałem z właścicielem Akademii. - Odpiera niedługo potem, co daje mi pewność co do wcześniejszych podejrzeń. Wzdycham cicho.- Możesz mi powiedzieć, gdzie ty, Caroline, do cholery jesteś?
Po jego głosie czułam, że był zły. Nawet bardzo.
Starałam się jakkolwiek wytłumaczyć. Streścić mu wszystko, z wyjątkiem incydentu na lodowisku, kąpieli w jeziorze, po której czułam się fatalnie, jak i samego faktu, że znajdowałam się w jednym pomieszczeniu, sam na sam, z poznanym miesiąc wcześniej mężczyzną. Ojciec nie byłby zadowolony po usłyszeniu takiej informacji - zwłaszcza, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że dzieliłam na co dzień z Harry'm także lokum w akademiku. Oficjalna wersja była taka, że moją współlokatorką była dziewczyna w moim wieku - rzekomo nie dogadywałam się z nią zbyt dobrze, więc nie wspominałam mu o niej zbyt często. Jak się okazuje jednak, wyimaginowana persona została szybko zaprzeczona do mojego rodziciela przez Rose'a. Na domiar złego, ten znowuż, opowiedział mu o kłótni na balu, wszystkich niepożądanych wydarzeniach i o naszej dzisiejszej, niezaplanowanej wyciecze.
- Nie wiedziałem też, że ta twoja współlokatorka w rzeczywistości na imię ma Harry i jest dwudziestoczteroletnim, dorosłym facetem. - Podnosi znacznie głos. - Wiedziałaś, że nigdy w życiu się na coś takiego nie zgodzę.
- Tak, ale... - Próbuję podjąć się po raz ostatni polemiki, ale mężczyzna nie dał mi dokończyć i prędko uciął moją wypowiedź. Upewnił się tylko jeszcze, nieco ściszając ton, czy mamy gdzie przenocować do następnego ranka - informując mnie tym samym, że oczekiwano nas w gabinecie właścicieli tak szybko, jak było to tylko możliwe. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, w jak bardzo patowej sytuacji się znaleźliśmy - nie mogłam liczyć też na wsparcie ojca, który wyraźnie rozeźlony, bezceremonialnie zakończył trwające od niemalże trzydziestu minut połączenie.
W tym czasie nawet nie zauważyłam, kiedy Harry znalazł się przy moim boku, ostrożnie dotykając mojego ramienia. Próba wyjaśnienia mu całej sytuacji nie doszła do stuprocentowej realizacji, kiedy to, zmęczona zarówno tym wszystkim, jak i pogarszającym się samopoczuciem, zażyłam ostatecznie tabletkę i zmuszona przez towarzysza, prędko udałam się spać. Choć zasnąć było ciężko.
W Akademii przywitani zostaliśmy niezwykle ciepło - pierwsza lepsza spotkana osoba już poinformowała nas, że im wcześniej znajdziemy Rose'ów, tym lepiej. Na domiar złego, w drodze do budynku, drogę zastąpił nam Victor - gdyby nie to, że szłam z Harry'm, najpewniej wyraziłby swoje niezadowolenie mojej obecności przy szatynie. Dzień wcześniej, na porannym karmieniu, na które udało mi się, w porównaniu do tego wieczornego, dotrzeć, stwierdził, że nie powinnam mieć z mężczyzną nic do czynienia. Twierdził bowiem uparcie, że z naszej relacji nie wyniknie nic dobrego.
Kiedy mijaliśmy się jednak, nieznacznie skinął na niego głową, w niemym geście powitania. Zbyłam go wówczas, czując, że oddalam rozmowę tylko w czasie - wtedy, naprawdę mocno wszystkim zirytowana, nie chciałam słuchać pouczeń i wykładów o swojej bezmyślności. To czekało nas dopiero u właścicieli.
~*~
Kolejny tydzień minął dość spokojnie. Staraliśmy się w nim z Harry'm nie wchodzić nikomu w drogę i najlepiej nie pojawiać się przed oczami dyrektorującego małżeństwa. Oni, gdy wróciliśmy z niedawnej wycieczki, nie pozostawili na nas choćby suchej nitki. Jawnie pogardzili naszym zachowaniem, a nawet postanowili przenieść mnie na jakiś czas do jednoosobowego pokoju, po wniesionej przez mojego ojca prośbie. Uległ on jednak dosyć szybko moim naleganiom i po dłużącym się w nieskończoność czasie, mogłam z powrotem przenieść swoje rzeczy do dotychczasowego lokum. Nie potrafiłam nawet ukrywać, że rozłąka nie była mi na rękę, ale był to czas, w którym mogłam przynajmniej poukładać sobie wszystko w głowie, uzmysławiając sobie przy tym, że szatyn znaczy dla mnie stanowczo zbyt wiele. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, choć przez ten okres nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Nie widywaliśmy się wtedy ze sobą zbyt często, jedynie na wspólnych treningach i nierzadko, na szczęście, podczas posiłków. Ja skupiłam się na nauce i częstszym pojawianiem się w stajni, zaś szatyn, z tego co mi wiadomo, nieustannie był potrzebny do drobnych prac przy ośrodku. Miało być to swego rodzaju zadość uczynienie za niedawne ekscesy - mnie zresztą przedłużono pomoc w karmieniu do tego stopnia, że niekiedy czułam się jak pełnowymiarowy pracownik.
Radość, którą odczuwałam, gdy tylko Harry zjawił się w naszym wspólnym pokoju, była nie do opisania. On sam zresztą zdawał się zdziwiony, nie wiedział bowiem, że właściciele zgodzili się na mój powrót w tak jednak szybkim czasie.
Odrzucając wówczas książkę do francuskiego, którą namiętnie czytałam, zanim współlokator zjawił się w progu, nie oczekując na jakąkolwiek większą reakcję z jego strony, rzuciłam mu się na szyję.
- Stęskniłam się. Bardzo.
Harry?
1052 słowa = 6 punktów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)