Siedziałem w aucie myślami gdzieś daleko stąd. Nigdy nie prosiłem się o to. Nigdy nie chciałem od tamtego wypadku jeździć zawodowo w tym brutalnym sporcie. A tu proszę, tatuś zafundował jakąś tam 'prestiżową' akademię, żeby mi się przypomniało 'jak to fajnie jeździć konno'. Oparłem się o siedzenie i wyciągnąłem telefon. Spojrzałem na moją tapetę, na której byłem ja i mój ukochany wierzchowiec Aaron. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Przy okazji spojrzałem na godzinę. 8:15. Całkiem szybko dotarliśmy z Ameryki do Chorwacji. Znowu wróciłem do obserwowania krajobrazu za oknem. Jednak spokoju nie dawała mi papuga mojego brata, która co jakiś czas wrzeszczała jak opętana, a mój pies na nią szczekał. Powodem zabrania naszych pupili, było to, że nikt nie chciał zajmować się nimi w domu. Świetnie.
- Vanitas, spokój! - skarciłem psa, który od razu się uciszył.
- Zaraz będziemy na miejscu — oznajmił oschle ojciec. Wcale mnie ta wiadomość nie cieszyła, zresztą mojego brata bliźniaka też. Obydwoje mieliśmy inne plany na życie niż jazda konna. Po niecałych dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Gdy ojciec zaparkował, wypiąłem się z pasów i ruszyłem do bagażnika. Otworzyłem kojec Vanitasa i przypiąłem go do smyczy. Później wyciągnąłem moją walizkę i poczekałem na brata, który musiał jeszcze uporać się z klatką żółtodzioba. Od kiedy Felix odkupił tego ptaka, zacząłem go tak nazywać. Nagle podeszła do nas kobieta, która ewidentnie dopiero co skończyła jazdę, sądząc po jej stroju.
- Witam, nazywam się Elizabeth Rose i jestem dyrektorką szkoły, a pan to musi być słynny William Souxfall, tak?- przedstawiła się, podając rękę mojemu ojcu i uśmiechając się do niego.
- Miło mi — potrząsnął rękę i też się uśmiechnął. - Mam nadzieję, że moi synowie nadrobią braki sprzed ostatnich paru lat i będą w tej samej formie co kiedyś — dodał. Chciałbyś ojcze. Nigdy.
- Oczywiście, ta szkoła ma taki tytuł nie bez powodu — odparła dyrektorka.
- Chłopcy — zwróciła się tym razem do nas. - Pójdźcie do tego białego budynku, tam powiedzą wam jaki macie pokój — uśmiechnęła się do nas. Posłałem jej słaby, wymuszony uśmiech i ruszyłem razem z moim bratem, Felixem, do owego budynku. Skierowaliśmy się do portierni. Zapukałem i usłyszałem ciche 'proszę'. Weszliśmy do środka, a przed biurkiem zobaczyliśmy młodą kobietę. - Przyszliście po klucze? Proszę, podajcie swoje imię i nazwisko — powiedziała z uśmiechem.
-Felix — odparł brat.
- i Dakota — dodałem.
- Souxfall — powiedzieliśmy razem.
- Dobrze, w takim razie wasz pokój to numer dwanaście — oznajmiła kobieta, podając klucze Felix'owi.
Podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się, wychodząc z portierni.
- Felix — powiedziałem — Hm? - odparł — Zapomnieliśmy spytać, gdzie jest akademik...- jak mnie to nie dziwi. Zawsze o czymś zapominamy.
- Poszukamy go sami — odpowiedział.
Po piętnastominutowym szukaniu owego budynku w końcu znaleźliśmy go. Teraz tylko odszukać pokój i ja nie mam zamiaru ruszać się z niego. Felix otworzył drzwi i ujrzeliśmy przestronny trzyosobowy pokój. Był w kolorach niebieskich, czyli nawet okey. Spuściłem Vanitasa ze smyczy i rzuciłem się na łóżko. Wybrałem swoje koło jednego okna a Felix koło drugiego. Zaczęło się rozpakowywanie, chociaż nie odpowiadało mi, zostanie tutaj to i tak nie miałem wyjścia. Brat ostrożnie postawił klatkę ary i po chwili ją wypuścił. Często Hoodoo, bo tak nazywał się ów żółtodziób, latał po mieszkaniu. O ile Vanitas uwielbia polować na jakieś drobniejsze zwierzęta, to z Hoodoo nawet się zaprzyjaźnił.
- Idziesz ze mną porozglądać się po okolicy? - spytał brat, wyrywając mnie z transu.
- Idź sam. Nie chce mi się — odparłem znużonym głosem
— Jak chcesz, zostawiam kluczyki na stole — odpowiedział, wychodząc. W końcu cisza i spokój. Jednak zaczęło mi się nudzić. W sumie to może się przejdę z Vanitasem? Czemu nie? Wstałem i ponownie zapiąłem psa, przy okazji zabierając klucze. Zamknąłem drzwi i ruszyłem przed siebie. Gdzie mnie nogi poniosą, tam pójdę. Oczywiście mojego czworonoga zaintrygował zapach koni, nawet jeżeli od małego z nimi żył. Wszedłem do dużej, przestronnej, drewnianej stajni. Bez jakiegoś większego zapału przyglądałem się wierzchowcom stojącym w boksach. Nagle przykuł moją uwagę pewien jeden koń. Wyglądał dosłownie jak... Aaron?! Stanąłem przed boksem wierzchowca.
- Lemon... - przeczytałem etykietkę. Klacz? Poczułem się trochę rozczarowany, ale to podobieństwo między nimi...
- Vanitas, siad — rozkazałem psinie i rzuciłem na ziemię smycz. Powoli, lecz pewnie wszedłem do boksu konia. Delikatnie pogłaskałem klacz po szyi. Odwdzięczyła się szturchnięciem mnie w bark.
- Hej! Co ty robisz? - zawołał ktoś do mnie. Gwałtownie się odwróciłem, co trochę przestraszyło Lemon.
- Hej, spokojnie — powiedziałem ciepłym głosem, by uspokoić klacz i wyszedłem z boksu do ewidentnie niezadowolonej osoby z powodu mojego zachowania.
Ktoś?
715 słów = 3p.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)