•~●~•
Paris spokojnie stała przy dopinaniu popręgu. Szybkim i zdecydowanym ruchem zamieniłem kantar na ogłowie. Po chwili znajdowałem się na koniu. Po kilkunastu minutach energicznego stępu pogoniłem klacz do kłusa, a z czasem do galopu. Klacz zaczęła się denerwować, gdy z nieba zaczęły zlatywać płatki śniegu. Nagle z lasu wybiegła sarna. Paris stanęła dęba, zrzucając mnie z grzbietu, po czym pocwałowała w głąb drzew.
- Świetnie!- Krzyknąłem do konia. - Może jeszcze się zgubisz, ha?! - Rozwścieczony zajściem, podążyłem śladami kopyt. Na moje nieszczęście zaczęło się ściemniać. Paris nie odbiegła daleko. Stała dosłownie 300 metrów od granicy lasu.
- Oj, ty dzidzie...- Mruknąłem, wsiadając na konia. Śnieg coraz mocniej prószył, przez co nie widziałem za bardzo, dokąd jadę. Zarówno klacz, jak i ja odczuliśmy śnieżycę. Stopnie spadały nieubłaganie, tak samo, jak słońce z nieba. Mój brzuch coraz mocniej domagał się obiadu. Gdy nareszcie wydostałem się z lasu, pomyślałem: "Hej, teraz może być tylko lepiej! Na spokojnie wrócimy do domu". Jednak, ślady przysypał śnieg, a niebo już było całkiem czarne. Byłem w przysłowiowej "czarnej dupie". Mimo obaw ruszyłem konia przed siebie. Z daleka usłyszałem krzyk: - Heeeej! Kto tam jest?!
- Gale! - Krzyknąłem, po czym pogalopowałem do dziewczęcego głosu. Powoli sylwetka postaci się wyostrzała. - Kto tam?
- Riley. - Odpowiedziała, już całkiem widoczna dziewczyna. - Co ty tu robisz o tej porze?
- Podziwiam kwiatki. - Powiedziałem, rozglądając się. - Czy ty też czujesz ich jakże mocny zapach?
- Zaśmiałem się. Nastolatka na szczęście znała drogę powrotną.
<Riley?
449 słów
Zaliczone, 20 punkcików prezentowych ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)