poniedziałek, 5 listopada 2018

Od Riley C.D Ansela

- To jakiś rodzaj spalonej w słońcu papugi? - wypalił chłopak, lustrując zwierzaka wzrokiem od góry do dołu tak, jakby za chwilę miał wyparować albo co. A temu co? Kruka nigdy nie widział?
- Przyjaciel - odparłam krótko wciąż zajęta przeglądaniem sterty zrobionych wcześniej notatek, przy czym odnoszę wrażenie, iż zawarte w nich informacje to i tak pewnie stanowczo za mało. No trudno. Pan Blythe będzie musiał się zadowolić tym co jest, bo nie mam zamiaru marnować czasu na zagadnienia, o których nawet sam wujek google nie ma zielonego pojęcia. Ansel też raczej nie wyglądał na skorego do dalszej współpracy, w obecnej chwili bardziej interesował go mój pupil a niżeli nauka.
- A jakieś imię ma? - dopytywał się chłopak, jednak nim zdążył otrzymać jakąkolwiek odpowiedź, wyciągnął dłoń w stronę ptaka.
- Uważaj, on... - nie dokończyłam, gdy Nil wbił dziób w gładką powierzchnię biurka jakimś niewytłumaczalnym cudem omijając ręce Elgorta. Zapewne gdyby nie refleks kolegi prawdopodobnie miałby już elegancko rozwalony paznokieć. - Dziobie. - dopowiedziałam zakłopotana zawijając kosmyk włosów wokół palców. Głupia sytuacja, powinnam była wcześniej go uprzedzić.
- Jaki właściciel, takie zwierzę. - podsumował krótko brunet i choć nie patrzyłam teraz w jego kierunku, dałabym sobie rękę odciąć, że na twarzy chłopaka znów zawitał pełen kpiny, jak nie arogancji; szelmowski uśmieszek. Okey, zaczynam żałować, że nie oberwał. Chociaż z drugiej strony znając podejście mojego psychicznego pupilka może nie wszystko stracone?
- Wracając do twojego pytania, wabi się Nilay Leonadro Francesco aka Oskar, ale i tak wszyscy pamiętają tylko to pierwsze.
- A ty masz jakiegoś pupila...? - zagaiłam po chwili w celu przerwania kłębiącej się od dłuższego czasu w powietrzu ciszy. Z braku reakcji rozmówcy wywnioskowałam, że albo odpowiedź brzmi nie, albo zwyczajnie nie ma ochoty sobie więcej strzępić języka. Niepotrzebne skreślić.
- Rozumiem, że koniec nauki na dziś? - odezwał się w końcu Elgort, jakby dopiero teraz wybudził się z umysłowej śpiączki. Swoją drogą ciekawe nad czym tak przez cały czas rozmyśla... A zresztą, to już nie mój interes. Grunt, że udało nam się skończyć ten referat, marny bo marny, ale jest.
- Na to wygląda - z cichym westchnieniem zgarnęłam karty, po czym upchałam je do szuflady - ...choć szczerze wątpię, czy w ogóle uda nam się to zaliczyć - dorzuciłam w myślach.
Skinąwszy głową kolega podniósł się z krzesła, w drodze do drzwi rzucając krótkie "cześć" na do widzenia, by niedługo potem oddalić się w bliżej nieznanym mi kierunku.
Nie wiedzieć czemu odczuwałam teraz niepohamowaną potrzebę wyjścia z akademika, co chyba było nie najlepszym pomysłem, zważywszy na to, iż od dobrych paru minut lało jak z cebra. Z drugiej strony świadomość, że zegar nie wybił jeszcze nawet szesnastej, a panna ADHD wciąż siedzi sama w stajni, zdawała się być dość przekonującym pretekstem, by ruszyć tyłek. Nieoczekiwanie z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł do mnie cichy odgłos skrobania. Oho, zdaje się, że mój nieuleczalnie chory pupilek znów postanowił przewertować regał z książkami. Znając życie zdążył już elegancko rozdziobać kawałek okładki "Wyklętego" bądź "Sześć lat później", bo przecież niszczyć trzeba to, co najbardziej w tej kolekcji wartościowe, prawda? Ku memu zaskoczeniu przedmiotem maltretowanym obecnie przez dziób kruka okazała się być nie jedna z lektur, a paczka papierosów. Ta sama, którą skonfiskowałam Anselowi na czas zajęć (i ta sama, którą oczywiście zapomniałam potem oddać. Cholera). Podniósłszy zmasakrowane do granic możliwości pudełeczko, wepchnęłam je do kieszeni, uprzednio sprawdzając czy aby na pewno Nili nie zdążył już się dobrać do jego zawartości. Na szczęście same fajki pozostały w stanie nienaruszonym. Chyba nic się nie stanie, jeśli oddam mu je dopiero jutro? Eh, nawet gdybym chciała zrobić to teraz ciężko byłoby mi go znaleźć, zwłaszcza, że nawet nie wiem w którym pokoju Elgort urzęduje, a pukanie do jednej trzeciej drzwi w akademiku raczej mi się nie uśmiecha. Jeden dzień bez papierosów powinien przeżyć, zresztą, założę się, że w swej komnacie ma tego towaru znacznie więcej.
~•~●~•~
Budzik rozwył się tak głośno, jak tylko mu jego malutki, telefoniczny głośniczek pozwolił, tłukąc głupawą melodyjką me nieszczęsne uszy. Niechętnie, w iście ślimaczym tempie zwlokłam się z ciepłej pierzyny i narzuciwszy szlafrok nieco ospałym krokiem powędrowałam do kuchni. Tak na dobrą sprawę powinnam chyba trochę się pośpieszyć zważywszy na to, iż samo porzucenie ukochanej poduszki zajęło mi parę dobrych minut, a do wyjścia z domu pozostało już niespełna pół godziny; ale jedynym o czym w obecnej chwili byłam w stanie myśleć był kubek mocnej, gorącej kawy. Zaraz po wypiciu czarnej mikstury bogów, pomknęłam do łazienki żeby możliwie ogarnąć się przed szkołą. Niestety, mimo wielkich starań, makijaż nijak nie współgrał z ubiorem, lecz nie miałam teraz czasu na zastanawianie się nad tym czy z czernią lepiej komponuje się cień szary czy brązowy, więc po prostu zmieszałam jeden i drugi, co chyba nie wyglądało jakoś specjalnie wizytowo, ale mniejsza z tym. I tak lepiej niż gdybym miała pokazać się bez jakiegokolwiek make-up'u, z paskudną niczym u warana cerą i "pięknymi" worami pod oczami. Ta, tego drugiego właściwie mogłabym sobie oszczędzić, gdybym miała choć odrobinkę więcej oleju w głowie i kładła się o ludzkich porach, zamiast mantyczyć do nie wiadomo której godziny, albo gdyby ktoś ze stacji telewizyjnej się nie uparł żeby puścić jeden z moich ulubionych filmów akurat o drugiej w nocy. Tak czy inaczej, sama jestem sobie winna tej nędznej doli. Kątem oka zerknęłam na ścienny zegar. Za dwadzieścia ósma. Kurde.
~ Riley, ogarnij się! Nie po to przesiedziałaś ponad trzy godziny z nosem w podręczniku żeby teraz zawalić ten pitolony sprawdzian. ~ odezwał się głos w mej głowie. Swoją drogą co za kretyn robi testy na pierwszej godzinie lekcyjnej? Przecież wiadomo, że mózg człowieka jeszcze nie funkcjonuje normalnie o tej porze...
W powietrzu wciąż kłębiła się wilgoć i nie zapowiadało się na większą poprawę pogody. Zgarnąwszy z wieszaka długi, czarny płaszcz zdegustowana koniecznością opuszczenia przyjemnego, cieplutkiego akademika, pomaszerowałam pokrytym licznymi kałużami chodnikiem w stronę budynku zajęć.
~•~●~•~
Cóż, z czystym sumieniem przyznaję, iż życie czasem bywa piękne. Jakaż to radość wypełniła całą salę, kiedy to okazało się, że pan Ivan za namową kilku wygadanych osóbek z klasy, zgodził się przełożyć sprawdzian (pomińmy fakt, że i tak czeka nas on w poniedziałek, ale weekend to chyba wystarczająco dużo czasu na naukę, czyż nie?). Tia, zgaduję, że Blythe nie będzie na tyle łaskawy, by darować mnie i Anselowi dzisiejszy referat... Właśnie. Ansel! Co z nim? Przygotował się na tą prezentację? Przyjdzie w ogóle? Nie no, musi przyjść. Przyjdzie. Chyba?
Kiedy tak analizowałam sobie w łepetynie, jak mogłaby wyglądać dziś ostatnia godzina lekcyjna, ni z tego ni z owego, gdzieś daleko w tłumie ludzi dostrzegłam znajomą sylwetkę. Proszę! Pojawił się jak na życzenie.
- Ansel, poczekaj! - zawołałam doganiając chłopaka - To chyba twoje... - wysapałam szybko wygrzebując paczkę fajek z kieszeni.
- Nie przypominam sobie żeby było dziurawe - podrapał się po głowie z lekkim rozbawieniem.

Ansel?

1098 słów = 6 pukntów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)