czwartek, 24 maja 2018

Od Naomi C.D Esmeraldy

Kobieta obrzuciła mnie zmieszanym spojrzeniem, jej następna wypowiedź nie straciła jednak na zimnej uprzejmości.
- Tak, powinien leżeć w siodlarni.
Po krótkiej chwilce dzierżąc bezprzewodowy sprzęt, udałam się do samochodu. Z werwą uruchomiłam niezwykle głośne jak na odkurzacz urządzenie i dość sprawnie oczyściłam przednie siedzenia. Następnie, jako iż trzeźwo myśląca kobieta przezornie zniknęła, odniosłam sprzęt na swoje miejsce.
- No dobrze, gdzie teraz jedziemy? - chciała wiedzieć Esma, kiedy znalazłam się już w jej limonkowym mercedesie. Mimo zaistniałej sytuacji jej pytanie okazało się całkiem trafne, było dopiero popołudnie.
- Wzięłaś może kasę? Świetnie, w takim razie do sklepu jeździeckiego! - oznajmiłam, po czym jeszcze mocniej zaakcentowałam. - Jak szaleć, to już na całego!
- W sumie, futerka od kantarków moich dzieci są już mocno wytarte, przyda mi się nowa paczka paszy... A ty, jaki masz ważny interes, że podchodzisz do tego z taką ekscytacją?
- Czaprak Szczurzego się już psuje, a Pędzelowi stuka rok pracy pod siodłem, przydałby mu się jakiś porządny, dorosły pad. Jest nowa kolekcja od Anky! A, i jeszcze MTG, Młodemu przeraźliwie przerzedził się ogonek...
***
- Jesteśmy! - rzuciła entuzjastycznie Esma, przekręcając kluczyk w stacyjce. Zaparkowałyśmy tuż pod jedną z ogromnych galerii sklepu jeździeckiego - największego w Porec. Szybko wyskoczyłyśmy z auta i udałyśmy się więc do środka budynku, chwytając jeszcze w locie wózek.
Gdy tuż po wejściu zauważyłam korytarz sklepowy uwieńczony kolorowym, pełnym czapraków zakątkiem, nie zastanawiając się wiele, popędziłam do wypatrzonego zakamarku, beztrosko zostawiając Esmeraldę z koszykiem z kółkami na pastwę losu. Na pierwszy ogień poszedł Młody, wybór padu dla niego okazał się wyjątkowo prosty. Czterolatek jest w treningu możliwie najbardziej wszechstronnym, jeśli w ogóle można nazwać to treningiem - raczej zabawą, daleko od mocnej, dorosłej jazdy (aczkolwiek bawimy się wspaniale, luz i mało wymagań nie skazują na nudę). Od razu skierowałam się więc do padów wszechstronnych, moje oko przyciągnął efektowny, odważny pomarańcz od Anky w zestawie z owijkami, jednocześnie idealnie pasujący do skarogniadej sierści Mezzo i jednego urwisa miałam już z głowy.
Empire przysporzył trochę więcej kłopotu - owszem, czaprak skokowy, ale gustowny grafit, makowa czerwień, ciemna zieleń czy granat? Korzystając z faktu, iż Esma przeglądała preparaty do sierści i istotnie była w zasięgu wzroku, postanowiłam poprosić ją o pomoc.
- Brukselko - zwróciłam się do przyjaciółki dość ekscentrycznie. - Który pad jest niepodważalnie najidealniejszy z tych czterech?
Po chwili ostrej koncentracji i dokładnego lustrowania przedmiotów dziewczyna wydała wyrok:
- Beżowy.
Nie odważyłabym się nawet zastanawiać nad decyzją Esmeraldy, wrzuciłam do koszyka piękną, ciemną zieleń.
***
Po długim buszowaniu między regałami udałyśmy się w końcu do kasy. Oprócz dwóch wcześniej wspomnianych padów od Anky z owijkami do moich zdobyczy dołączyłam jeszcze MTG i wielką, ziołową lizawkę, Brukselka natomiast białe futerka na kantar, paszę od Nuby oraz preparat do kopyt. Starając się zapomnieć o cenie, przytaszczyłyśmy zakupy do limonkowego auta, upchnęłyśmy do bagażnika, po czym ruszyłyśmy do akademii, zwyczajowo słuchając mocnego metalu. Nie zajechałyśmy jednak daleko, zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej ze względu dosłownie pustego baku.
- Pójdę do klopa - stwierdziłam, głośno zamykając jasnozielone drzwi. O dziwo, okazało się, że toaleta nie mieści się bezpośrednio na stacji. Dzierżąc uzyskane od pracownika instytucji kluczyki, udałam się przez leśną dróżkę do budynku. Nagle przede mną, w otaczającej zewsząd zieleni wyrósł kot. Był cały czarny, jego wielkie oczy mieniły się w słońcu ciekawym odcieniem złotego z domieszką szarości.
- Cześć, Kochasiu! - przywitałam się ze zwierzęciem. To fuknęło i stanęło na nogi, unosząc wysoko ogon - jakby zdziwione moją reakcją. - Och, przepraszam, Kochasia! - poprawiłam szybko, rozpoznając płeć dzięki zmianie pozycji kruczej kity. Ostrożnie podeszłam bliżej i kucnęłam, kiedy jednak delikatnie musnęłam ręką jedwabistą sierść, kotka gwałtownie odskoczyła.
- Przepraszam, tak haniebnie uraziłam twój majestat, mała... Mała Czarna. Idealnie!
Poczekałam jeszcze chwilkę, ale nie otrzymując żadnego odwetu, wstałam i odeszłam w stronę toalety.
- Jakaś egocentryczna! Ciągnie cię, ale godność nie może zostać urażona? - zapytałam tuż przed drzwiami, odwracając się i widząc tę samą samiczkę ostrożnie truchtającą za mną. Mój wzrok spowodował u niej nagły bezruch, widocznie była zainteresowana zabawą w Baba Jaga Patrzy. Nie chciałam jednak za bardzo spłoszyć kotki, ponadto nawet mnie to bawiło - doszłam do toalety i załatwiłam się, a potem jak gdyby nic wróciłam na stację, mając na karku samicę śledzącą mnie w oczywiście bezpiecznej odległości kilku metrów. Postanowiłam jednak poruszyć jej temat przy oddawaniu kluczyka.
- Dziękuję. Tak w ogóle, kojarzy pan może taką czarną kocicę? - zapytałam, wyciągając rękę z przedmiotem.
- Tak, błąka się tutaj od kilku tygodni. Wystawiam jej trochę resztek i wody, nawet zawiesiłem plakaty, nikt się nie zgłosił. Wie pani, szkoda mi jej na schronisko, zresztą tak bardzo to mnie to nie obchodzi.
- Była mną widocznie zainteresowana. Czyli... Nie ma domu?
Pracownik uśmiechnął się lekko.
- Jeśli tylko chcesz, weź ją. Co jak co, za dużo mi zapasów zjada. Dziękuję pięknie!
Pod wpływem chwili kompletnie rozradowałam się. W sumie, po odejściu Abigail przez naprawdę długi czas odkładałam zakup nowego podopiecznego, a Mała wydawała się idealna, tak egocentryczna i z charakterkiem.
Wróciłam do samochodu z czarną, miotającą się kulką na rękach, nie przejmując się jej agresywnym zachowaniem i zadrapaniami na rękach.
- Co ty czasami znajdziesz w toalecie, to przechodzi wszelkie pojęcia! - zawołała na mój widok Esma, najprawdopodobniej tak ukrywając strach o jej tapicerkę.
- Nie martw się, nie wyciągnęłam bezpośrednio. Wtedy przecież byłoby jeszcze całe mokre. To samiczka, tyle o niej wiem. Musimy koniecznie wstąpić do weta!

Esma? :3

środa, 23 maja 2018

Od Demi C.D Riley

- Miło mi was poznać, dziewczyny – powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Mogłaby któraś mnie trochę oprowadzić? Jeszcze nie do końca znam całą okolicę – zapytałam pełna nadziei.
- Ja z chęcią – odpowiedziała Riley i ruszyła przed siebie, dając mi przy tym znak ręką, abym poszła za nią. Po chwili weszłyśmy do stajni, dziewczyna zaczęła mi przedstawiać wszystkie konie po kolei.
- A to jest Melinda. Moja klacz – powiedziała zadowolona, głaszcząc czterokopytną przyjaciółkę po grzbiecie. - Jest dosyć nieufna, więc radzę się do niej nie zbliżać – westchnęła.
-Rozumiem – Odpowiedziałam, uśmiechając się do dziewczyny, po czym ruszyłyśmy na dalsze oprowadzanie po stajni. Gdy Riley przedstawiła mi już wszystkie konie, skierowałyśmy się do siodlarni. Po dość długim wykładzie dziewczyny pod tytułem ,,Co gdzie leży'', ruszyłyśmy żwawym krokiem w stronę budynku, w którym rzekomo miały się odbywać lekcje ogólne. Weszłyśmy do budynku, a ja jak zawsze zaczęłam się rozglądać. Udało mi się zwiedzić chyba całą uczelnię, z czego byłam naprawdę dumna. Zdążyłyśmy jeszcze szybko przelecieć parkur, dużą halę, tor treningowy oraz kryty lonżownik. Po jakże wyczerpującym ,,spacerze'' udałyśmy się do naszych pokoi. Dziewczyna pokazała mi na końcu, w którym pokoju mieszka i zniknęła za drzwiami sypialni. Z braku pomysłów postanowiłam, że odpocznę chwilę w pokoju. Skierowałam się w stronę niedużego pomieszczenia, które było moją tymczasową sypialnią. Usiadłam na łóżku i wyjęłam z torby moją ostatnio ulubioną książkę, po czym zagłębiłam się w lekturę.

Riley?

niedziela, 20 maja 2018

Od Riley C.D Demi

Poranek zaczął się wyjątkowo spokojnie, można by rzec, że wręcz idealnie. Tia, weekend to jednak piękny czas. Zero budzika, zero pospiechu i zero jakichkolwiek zajęć (no, może prawie, nie licząc rzecz jasna Nilay'a, który od dobrych dziesięciu minut nachalnie dopominał się o śniadanie).
- Dobra, już dobra, zaraz wstanę... - wymruczałam, niechętnie zwieszając nogi z łóżka, by następnie wpakować je w kapcie które... O dziwo wcale nie leżały tam gdzie zwykle.
- Aduś, Raven znowu podwędziła mi kapcie! - stęknęłam rzucając w śpiącą jeszcze przyjaciółkę poduszką, na co dziewczyna tylko wyburczała coś pod nosem z grymasem na twarzy i owinęła się kołdrą.
Postanowiłam darować sobie poszukiwania obuwia, prędzej czy później się znajdzie, a póki co jedynym o czym marzyłam był kubek gorącej herbaty. Zaraz po śniadaniu, wpadłam szybko do łazienki, by możliwie się ogarnąć i po niecałej godzinie powędrowałam do stajni, gdzie czekała już zniecierpliwiona Melinda.
- Cześć piękna - cmoknęłam ją w chrapę, otwierając boks. Drewniane drzwiczki zaskrzypiały ze złością, w pierwszej chwili stawiając mały opór. Będę musiała wreszcie porozmawiać z którymś ze stajennych żeby w końcu zrobili porządek z tymi starymi zawiasami, bo znając Mel, nie przepuści żadnej okazji, by wymknąć się z boksu. Po chwili pieszczot, chwyciłam uwiąz, który następnie przypięłam do fioletowego kantara klaczy i wyprowadziłam ją na zewnątrz. Z racji tego, że panna ADHD nadal sprawiała wrażenie trochę sennej, postanowiłam dać jej w spokoju porzuć sobie trawę na pastwisku, które wraz ze wzrostem temperatury i częstymi, ale niewielkimi deszczami; obfituje teraz w ogrom rozmaitych, smakowitych roślin. Otwarłszy bramę, wpuściłam mlaskacza na wybieg, a sama udałam się na krótki spacer w nadziei, że natknę się na jakąś znajomą twarz i tak też się stało, bowiem zaledwie parę minut później, mijając plac dostrzegłam Anę i Expresso zataczające zgrabne kółka przy barierce. Oparłam się o ogrodzenie, obserwując przebieg ich ćwiczeń, aż w pewnej chwili mą uwagę zwróciła osoba stojąca parę metrów dalej. Nie mam dobrej pamięci do twarzy, aczkolwiek tę dziewczynę z pewnością bym zapamiętała. Nigdy wcześniej jej tutaj nie widziałam, to zapewne nowa uczennica akademii. Oczywistym było powitać ją w Magic Horse. Ciemnowłosa zdawała się być zupełnie pogrążona w swoim świecie i przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam do niej zagadać, a jeśli to jak w ogóle zacząć tą rozmowę? Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób się wysłowić, nieznajoma zorientowała się, że od dłuższego czasu na nią zerkam. Głupia sytuacja.
- Em, cześć... Nie przeszkadzam? - uśmiechnęłam się pogodnie do dziewczyny.
- Nie, nie, skądże - zapewniła z lekkim zakłopotaniem.
- Chyba nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałam... - zaczęłam już nieco pewniejszym głosem - Jesteś nowa w Magic Horse?
W odpowiedzi pokiwała głową, z delikatnym uśmiechem - Tak, dopiero co przyjechałam - oznajmiła odgarniając z twarzy brązowy kosmyk włosów - Jestem Demi.
- Riley, miło poznać - uścisnęłam ciepło jej dłoń i pomachałam do Any, żeby podjechała bliżej - To Ana, moja przyjaciółka. Ana, to jest Demi - przedstawiłam je sobie szybko.

Demi?

Od Demi do...

No tak... człowiek nawet nie może się wyspać... kto mnie obudził?
-Tata?- Zapytałam, otwierając oczy.
-Dokładnie. Jesteśmy na miejscu.- Odparł z lekkim uśmiechem na ustach.
-Słucham?!- Wyskoczyłam z samochodu jak poparzona, a następnie pobiegłam po walizkę, która znajdowała się obecnie w bagażniku. Zastanawiałam się, jak to musiało śmiesznie wyglądać, dziewczyna, która lata wokół samochodu jakby ją goniły co najmniej tygrysy, wyrzucająca wszystkie rzeczy nieopodal pojazdu. Cała moja rodzina czekała już na mnie w pełnej gotowości, gdy ja dopiero zbierałam wszystkie walizki w jedną całość.
-Skończyłaś?- Zaśmiała się moja mama.
-Mam nadzieję.- Przewróciłam oczami.
-W takim razie, idziemy do sekretariatu, żeby w końcu zakończyć tę papierkową robotę.- Westchnął ojciec i ruszył w stronę biura. Wszyscy udali się za nim a ja przy okazji miałam chwilę, aby porozglądać się po okolicy. Jedna z pań wskazała mi mój pokój, więc podreptałam od razu rozpakować rzeczy, zostawiając rodzinę tonącą w papierach wraz z dyrektorką Akademii.
-Całkiem tu ładnie.- Rozejrzałam się po sypialni. -Ciekawe czy będę miała współlokatorów.- Westchnęłam i usiadłam na łóżku, kładąc obok siebie walizkę. Po chwili bezczynnego siedzenia w bez ruchu postanowiłam się rozpakować, otworzyłam walizkę i zaczęłam segregować ubrania na odpowiednie półki. Po około trzydziestu minutach większość rzeczy miała swoje miejsce. Gdy zaczęłam wyciągać buty, do mojego pokoju weszli rodzice wraz z Meggie.
-My już musimy jechać. Baw się dobrze.- Powiedziała mama, przytulając mnie dosyć mocno.
-Ja wiem, że wy zawsze chcieliście ode mnie odpocząć.- Zaczęłam chichotać pod nosem.
-Widzę, że humorek ci dopisuje. Oby nic go nie zepsuło.- Westchnął ojciec, posyłając mi uśmiech.
-No to my już nie przeszkadzamy. Pokaż wszystkim, jak dobrze jeździsz.- Powiedziała mama, wychodząc z pokoju z całą resztą osób jej towarzyszących. Odsiedziałam jakieś dziesięć minut w pokoju, aby mieć pewność, że na pewno już odjechali, a następnie wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę stajni. W drodze do wielkiego budynku zauważyłam odkryty plac na, którym już ktoś trenował. Podeszłam bliżej i oparłam się o ogrodzenie, obserwując pięknego konia z jeźdźcem na grzbiecie. Niedługo potem, zorientowałam się, że ktoś stoi obok mnie.

Demi!

Imię: Dziewczyna ma na imię Demi, chociaż nie przepada, gdy się tak na nią mówi. Woli, kiedy ludzie wołają do niej po nazwisku.
Nazwisko: Dumna nosicielka nazwiska Adams.
Data urodzenia: Urodzona 4.5.2002. Odkąd ma 16 lat, za bardzo uważa się za ''dorosłą''.
Płeć: Żeńska
Nr pokoju: Demi nie ma problemu z nawiązywaniem znajomości, więc wybrała pokój trzyosobowy z numerem 25.
Głos: Shawn Mendes - Treat You Better & Mercy ( cover by J.Fla )
Rodzina:
Elizabeth Adams - 37-latka, która zajmuje się nauką historii w szkole podstawowej.
Tony Adams - Jej 40-letni ojciec, pracuje jako weterynarz. To po nim jego córka odziedziczyła miłość do zwierząt.
Meggie Adams - Młodsza siostra Demi. Pierwszoklasistka, która ma wielkie ambicje. Pomimo swojego wieku (6 lat) zadecydowała już, że będzie studiować prawo.
Charakter: Odwaga nie jest jej obca i idzie w parze z rozumem. Bardzo liczy się dla niej zdanie rodziny. Ma bardzo głęboką więź z siostrą, którą nie łatwo zepsuć. Lubi przebywać na łonie natury. Jest towarzyska i stosunkowo łatwo zdobyć jej zaufanie, ale trzeba na to uważać, bo jak się ją zawiedzie, można skończyć na wąchaniu kwiatków od spodu. Z reguły wolno się irytuje, do czego przystosowali ją rodzice. Nigdy nikt, poza jej siostrą, nie widział jak płacze. Zazwyczaj towarzyszy jej dobry humor, a ona sama nie należy do osób narzekających. Łatwo zawiera nowe znajomości i lubi poznawać ludzi. Dziewczyna jest dość śmiała i pewna siebie, co nie znaczy, że uważa się za lepszą od innych. Cechuje ją spryt i umie zadziałać na swoją korzyść, choć nie zawsze to robi. Łatwo przychodzi jej przekonanie ludzi do swoich poglądów, umie wyciągać sensowne i mocne argumenty. Niekiedy zdarza jej się działać pod wpływem emocji, czego skutki nie zawsze są najlepsze. Jak każdy człowiek, czasami podejmuje złe decyzje, lecz kiedy zrozumie swój błąd, ma bardzo duże wyrzuty sumienia i próbuje wszystko odkręcić.
Aparycja: Nieduża brunetka, mierząca około 168 cm. Posiadaczka błękitnych oczu oraz bardzo delikatnie umięśnionego ciała.
Ulubiony koń: Od samego początku, gdy tylko weszła do stajni, wpadły jej w oko trzy konie, a mianowicie Wings, Paint oraz Paris.
Własny koń: Niestety Demi nie posiada jeszcze własnego konia.
Poziom jeździectwa: Średnio-zaawansowany
Partner: Serce dziewczyny nadal puste.
Historia: Przed rozpoczęciem przygody z Akademią, Demi prowadziła zwyczajne i spokojne życie w niedużym miasteczku. Codzienna rutyna dawała jej się we znaki. Gdzieś w najdalszych zakątkach jej serca mieściły się konie. Nie da się ukryć, że jako mała dziewczynka nie widziała świata poza tymi stworzeniami. Po ukończeniu 15-stu lat zaczęła szukać miejsca dla siebie. Jej poszukiwania nie okazały się bezsensowne. Kilka dni przed swoimi 16-stymi urodzinami, zapisała się do Akademii, która miała zmienić jej życie.
*Inne:
- Jej skrytym marzeniem jest wystartowanie w WKKW.
- Dziewczyna nie przepada za alkoholem i papierosami.
- W przyszłości chciałaby wygrywać różnorodne zawody jeździeckie oraz otworzyć własną stajnię.
Kontakt: Howrse - яσѕє / Doggi - Seungli

sobota, 19 maja 2018

Od Any C.D Riley

Wchodząc, próbowałam przytrzymać Ghost'a na tyle, żeby nie wparował do pokoju niczym burza i nie zrobił niczego głupiego. Niestety, mój pies z niestwierdzonym ADHD tak pałętał mi się pod nogami, bijąc przy okazji ogonem po nogach, że niemal się przez niego wyłożyłam na progu. Nie chcąc wywołać efektu domino poprzez mój prawdopodobny upadek na Riley, puściłam zrezygnowana obrożę husky'ego, a ten korzystając z sytuacji wparował do pokoju, potrącając brunetkę i dopadając do siedzącego na oparciu kanapy Nilay'a. Ptak zakraczał poirytowany obecnością psa, zatrzepotał skrzydłami i odleciał umościć się na wyżej położony punkt: w tym przypadku szafę.
- Co za pies - westchnęłam zrezygnowana.
- Pocieszny - rzuciła wesoło Riley.
- Nieobyty towarzysko - uściśliłam, po czym zawołałam do psa - Ghost, siad!
Czworonóg odwrócił głowę w moją stronę, popatrzył na mnie pytająco, po czym, jakby nagle go olśniło co do znaczenia wypowiedzianych przeze mnie słów, gwałtownie usiadł na swoich tak zwanych czterech literach.
- Nie próbowałaś go tego oduczyć? - zapytała mnie przyjaciółka, gdy weszłam w końcu do jej pokoju.
- Próbowałam - odpowiedziałam, dostrzegając kątem oka ruch husky'ego. Rzuciłam mu znaczące spojrzenie na co pies, nauczony doświadczeniem, zaprzestał prób zmienienia pozycji. - Jest chyba jednak zbyt towarzyski, żeby się ogarnąć przy spotkaniu osób, które lubi.
Zaproponowałam, żebyśmy poszły do mnie, gdyż zostawiłam tam wszystkie składniki potrzebne do ciasteczek dla koni, na których zrobienie się umówiłyśmy. Przywołałam mojego kochanego narwańca do nogi, Riley zawołała Nilay'a i ruszyłyśmy ramię w ramię na trzecie piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Gdy tylko weszliśmy, Ghost pobiegł do sypialni, by zaraz wrócić z wygrzebaną zapewne spod łóżka zieloną piłką tenisową. Potruchtał do nas z dumnie podniesioną głową. Zatrzymał się przy Riley, upuszczając jej pod nogi znalezisko i, usiadłszy, spojrzał na nią prosząco niebieskimi oczami.
- Zignoruj go - poprosiłam, ruszając w stronę kuchni. - Wie, że nie wolno rzucać piłki w pomieszczeniu. Próbuje cię wykorzystać.
Riley wyglądała na rozbawioną moją uwagą, ale wedle moich instrukcji nie podniosła zabawki, tylko dołączyła do mnie przy aneksie kuchennym. Wszystko leżało już przyszykowane przeze mnie na blacie, pozostało nam tylko zabrać się do pracy.
- Powierzam ci chwalebne zadanie potarcia marchewki - zaczęłam uroczystym tonem, wręczając przyjaciółce cztery dorodne marchewki. Gdy ta się zaśmiała, cofnęłam ręce. - To nie jest zabawne, giermku Riley. Potarcie marchwi to bardzo trudne, chwalebne zadanie - nie wytrzymałam, i przy ostatnich słowach na twarzy wykwitł mi szeroki uśmiech. - W każdym razie, potrzyj tą marchewkę, a ja chwilowo zajmę się resztą.
- Znowu zostawiasz mi najmniej lubiane przez ciebie zadanie, nie mylę się? - rzuciła rozbawiona Riley, wspominając nasze poprzednie wspólne gotowanie, kiedy to poprosiłam ją, aby obrała dla mnie ziemniaki.
W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
Nastawiłam piekarnik na 180°C, zabierając się następnie za wsypywanie do miski kolejno dwóch szklanej płatków owsianych, jedną szklankę mąki, dwie płaskie łyżeczki soli i cztery łyżki cukru. Rozłożyłam na ściereczce kilka ususzonych uprzednio liści mięty i roztarłam pod palcami. Dodałam je do utworzonej już mieszanki składników, polałam wszystko jedną łyżką oleju słonecznikowego i zaczęłam je delikatnie ze sobą mieszać. Po chwili, gdy Riley skończyła wykonywanie powierzonego jej zadania, dodałam do ciasta startą marchew, a przyjaciółce poleciłam rozpuścić łyżkę miodu w połowie szklanki wody. W międzyczasie przypałętał się do nas Ghost i teraz pałętał nam się pod nogami.
- Leżeć - rzuciłam. Gdy pies wykonał polecenie, odsunęłam się od niego na kilka kroków, na co ten tylko położył głowę na przednich łapach i zaskamlał, jakby działa mu się niewyobrażalna krzywda.
Riley podała mi szklankę z miodem, której zawartość dodałam do utworzonej już masy. Przekazałam dziewczynie miskę z poleceniem dalszego ugniatania, a sama poczęłam wyciągać z szafek płaską blaszkę, papier do pieczenia i wałek.
- Bawimy się w wycinanie kształtów, czy idziemy na łatwiznę i robimy ciasteczka w kształcie rombów?
- Nigdzie nam się nie spieszy - padło w odpowiedzi.
Wyciągnęłam więc jeszcze silikonową stolnicę-matę oraz obręcz z nawleczonymi na nią foremkami. Przejrzałam wszystkie posiadane przeze mnie kształty, wybierając te nieliczne, niebędące foremkami do świątecznych pierniczków i podsunęłam je Riley.
- Wybieraj - poleciłam, odbierając od dziewczyny miskę. Gdy przeglądała dostępne kształty, ja rozpoczęłam procedurę formowania sporych kul z ciasta i obtaczania ich w mące. Następnym etapem było rozwałkowanie każdej z nich na grubość zaledwie kilku milimetrów. Podczas gdy ja się tym zajmowałam, Riley zaczęła wykrawać ciasteczka w kształtach serduszek i kwiatków, układając je następnie na blaszce.
- Nie musisz robić tak dużych odstępów - poinformowałam, rzucając okiem na gotowe ciastka. - Nie powinny urosnąć przy pieczeniu.
Posłusznie przearanżowała ułożenie ciastek na blaszce.
Gdy skończyło się już ciasto, włożyłyśmy ciasteczka do piekarnika. Nastawiłam czas pieczenia i odwróciłam się do Riley.
- Mamy 25 minut, aż się upieką - poinformowałam. - Jakieś pomysły, co z tym czasem zrobić?

Riley? ^^

[Jak poprzednio przepis prawdziwy, tym razem jednak niewypróbowany. Ale zapowiada się dobrze ^^]

środa, 16 maja 2018

Od Riley C.D Christiny

Właściwie można się było tego spodziewać, Meli zawsze będzie się bać skoków i bez względu na to co zrobię, tak czy siak nie cofnę jej traumatycznych wspomnień związanych z ową dyscypliną. No nic, trzeba się będzie z tym pogodzić. Powoli podniosłam się z twardej gleby, spoglądając na czarną z politowaniem.
- Oj, Mel, Mel, ty uparta wariatko - poklepałam ją po szyi, wskakując z powrotem w siodło - To co, jedziemy dalej? - zwróciłam się do ciemnowłosej, posyłając jej delikatny uśmiech.
- A dasz radę? - brew Rihy lekko uniosła się ku górze, a oczy zaserwowały mi podejrzliwe spojrzenie.
- Spokojnie, nic mi nie jest! Nawet nie wiesz ile razy już z niej spadłam - parsknęłam śmiechem, gładząc dłonią miękką głowę klaczy - Chodź, przecież nie będziemy tak tu bezczynnie siedzieć. Szkoda dnia, jedźmy na tę plażę! - nie czekając na pozwolenie przyjaciółki, lekko klepnęłam czarną w zad, dając jej do zrozumienia, że możemy już ruszyć w dalszą drogę, na co klacz zarżała radośnie i zanim się obejrzałam wystrzeliła niczym rakieta daleko przed siebie.
- Ej no! Poczekajcie na nas! - usłyszałam po chwili za swymi plecami. Odwróciwszy się przez ramię, posłałam Christi chytry uśmieszek.
Niedługo potem naszym oczom ukazała się piękna, malownicza plaża. Przez pewien czas obserwowałyśmy dumny i lekki cwał wierzchowców, brykających beztrosko po piaszczystym podłożu, które rozpieszczały przybrzeżne fale.
***
Z racji tego, że dochodziła dziewiętnasta i było już trochę za późno aby ćwiczyć na świeżym powietrzu, postanowiłam zabrać pannę ADHD do hali zamkniętej, która na nasze szczęście, okazała się być pusta. Właściwie to wolę treningi ze znajomymi, ale wiem też, że Mel robi większe postępy, gdy jesteśmy same, bo inne konie zawsze ją rozpraszają. Wykonałam zmianę kierunku przez całą długość ujeżdżalni, następnie wjechałam na koło, przez cały czas kłusując. Zginałam ją w prawo, pierwsze kilka kółek czarna nie za bardzo załapała o co mi chodzi, ale po bodajże piątym lub szóstym podejściu, w końcu zrozumiała na czym polega to ćwiczenie i dalej poszło nam już jak po maśle.
- Tak jest, dobra robota - pełna entuzjazmu, z dumą poklepałam klacz po szyi, która w odpowiedzi parsknęła zadowolona. Muszę przyznać, iż radzi sobie coraz lepiej. Nie żebym się szykowała na jakieś zawody, czy coś w tym stylu, bo przed nami jeszcze daleka droga. Zwyczajnie cieszy mnie, że godziny spędzone na treningach, początkowo tak bardzo przerażających, zarówno Mel jak i mnie; wreszcie przyniosły jakieś efekty.
- Całkiem nieźle, a już myślałam, że odpuściłyście sobie ujeżdżenie bez kontroli trenera...
Drgnęłam niczym trzaśnięta prądem, gdy tuż za swymi plecami, usłyszałam czyjś głos, którego ton choć brzmiał raczej sympatycznie, w pierwszej chwili wywołał we mnie taki mini atak paniki. Kara zastrzygła uszami, machnąwszy niespokojnie łbem. Najwyraźniej udzielił jej się mój nastrój. Odwróciłam się przez ramię, spoglądając na osobę, która owe zamieszanie wywołała. Oczywiście, musiała być to pani Rose. Że też nie mogłam trafić na innego nauczyciela, znaczy się, nie żebym nie lubiła pani Elizabeth, ma sporo doświadczenia i rękę do zwierząt ale... No, powiedzmy sobie szczerze, zbyt często spotykam się z krytyką z jej strony. Hm, teraz nie wyglądała jakby miała zamiar coś skorygować.
- T... tak, ćwiczymy od pewnego czasu - wysiliłam się na lekki uśmiech, pilnując by zbyt szybko nie znikł z mej twarzy.
Porozmawiałyśmy przez chwilę, w zasadzie o wszystkim i o niczym, po czym każda z nas poszła w swoją stronę. Powrót do stajni przebyłyśmy w biegu, bo jak na złość zaczął wiać silny, północny wiatr, któremu wtórowały deszcz i kłęby ciemnych, bodajże burzowych chmur. Choć trasa nie była długa, na miejsce dotarłyśmy praktycznie całe przemoczone. Już miałam sięgnąć po sporą, niebieską płachtę wiszącą na prawym skrzydle drzwi, gdy czarna nieoczekiwanie przyspieszyła, przemierzając żwawym krokiem kamienną posadzkę i przy okazji ciągnąc mnie za sobą.
- Mlaskacz, wariatko! Stój! - starałam się ją zatrzymać, ale klacz ku najmniejszej linii oporu brnęła przed siebie niczym czołg.
W pewnej chwili pociągnęłam mocniej za wodze, by choć odrobinę zwolnić jej chód - Czekaj, dokąd tak lecisz? - parsknęłam śmiechem, podsuwając pod jej chrapy smakołyk, który na szczęście okazał się skuteczniejszą metodą. Pochłonąwszy szybciutko łakoć, Mel zwróciła swój wielki łeb w stronę osoby stojącej przy jednym z boksów, a dokładniej obok "mieszkanka" Różyczki, która zdawała się być równie uradowana widokiem Rihy, jak sama dziewczyna.
- Ello - pomachałam przyjaciółce, podprowadzając wierzchowca bliżej, po czym wprowadziłam zwierzaka do boksu.
- O, hej - ciemnowłosa odwzajemniła mój uśmiech - Dobrze, że cię widzę. Widziałaś gdzieś Adę?
- Adę? - spojrzałam na nią nieco zaskoczona zadanym pytaniem - Nie. Myślałam, że jest u ciebie.
- Ee... To nie wróciła jeszcze?
- No nie, niestety nie - westchnęłam, podciągając rękaw białej koszuli, by sprawdzić godzinę - Już po dwudziestej, gdzie ona się podziewa?

Christina?

poniedziałek, 14 maja 2018

Od Zaina C.D Riley

Poczekałem przy drzwiach pokoju Riley, i poszliśmy do pierwszej stajni.
─ To jest Faldo, Rosabell, Sifil, Wings, Storm, Lemon, Ametyst.. ─ mowiła bardzo szybko Riley, naprawde nie wiedziałem kiedy miała czas na złapanie oddechu między słowami. Nie wiedziałem też czy zapamiętam te wszystkie imiona, chociaż niby mam dobrą pamięć chyba mogę mieć z nimi na początku problem.
─ A ty dzierżawisz jakiegoś konia?
─ Nie. Mam własnego. Mieszka w stajni dla koni prywatnych ─ powiedziała.
─ Która godzina? ─ spytała się jak przeszliśmy między wszystkimi boksami, i stanęliśmy przy dwóch ostatnich boksach w, których stały siwy Hollywod i łaciata Flower.
─ Czternasta.. ─ odpowiedziałem jednocześnie patrząc na dużego wałacha podobnego do Mustanga czyli mojej ulubionej rasy konia, i spytałem się dziewczyny jak ten koń się nazywa.
─ Cień Kartaginy. Przed chwilą to mówiłam ─ zaznaczyła brunetka zdziwiona moim zapominalstwem.
─ Wiem ale dużo ich tutaj ─ wzruszyłem ramionami.
─ No dużo ─ przyznała dziewczyna, i powiedziała, że niedługo powinienem się przyzwyczaić do tych nietypowych imion.
Zrezygnowałem z obiadu zeby jeszcze pozwiedzać. Podczas rozmowy Riley spytałem się też o pochodzenie tego konia, który mi się spodobał i o to czy trzeba mieć jakieś szczególne doświadczenie żeby na nim jeździć, ale podobno nadaje się dla jeźdźców zaawansowanych.
Wielka szkoda. Widać że to fajny koń, ale Lemon na, której pojechałem na pierwszą przejażdżkę też zrobiła na mnie dobre wrażenie. Riley pojechała na swoim koniu - Melindzie. Pojechaliśmy do lasu żeby konie mogły naprawde się wybiegać.
─ Jeździcie często w teren czy wolicie jeździć na placu, padoku i dużej hali? ─ odezwałem się.

(Riley?)

niedziela, 13 maja 2018

Od Riley C.D Ady

- Hm, właściwie to wpadło mi do głowy jeszcze jedno miejsce... - posłałam przyjaciółce chytry uśmieszek, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu.
- O, nie! Nie, nie, nie! Nawet o tym nie myśl! - zaprzeczyła pospiesznie Ada, której także udzielił się chichot - Wystarczy, że zdemolowałyśmy komuś auto. Jak tak dalej pójdzie to następną wiosnę spędzimy za kratkami.
- A właśnie, skoro już jesteśmy w temacie tego... - ekhem, chyba powinnam powiedzieć "przestępstwa", ale to słowo nie chciało mi przejść przez gardło; więc postanowiłam po prostu kontynuować - ... znalazłam coś, co chyba wpadło w niewłaściwe ręce... - po tych słowach sięgnęłam do kieszeni, przez moment wędrując palcami po jej mrocznych odmętach, wśród których prócz upragnionego, pomiętego już do granic możliwości świstka papieru, udało mi się również wymacać szminkę, paczkę gum do rzucia, klucz francuski i... a zresztą mniejsza.
- Co to jest? - blondynka zatrzymała na moment konia, ostrożnie otwierając papierową kulkę - To ten artykuł, ten z internetu?!
Z bólem serca pokiwałam głową, obserwując dziewczynę, która wyglądała jakby za chwilę miała strzelić mocnego face palma. Prawidłowa reakcja. Przyznaję, teraz to mnie faktycznie złapał cykor tym bardziej, że przecież już raz znalazłyśmy za łóżkiem w dziewiątce stronę z wzmianką o naszym... Dobra, dobra, niech będzie "przestępstwie".
- Skąd... Skąd to masz? - zapytała w końcu, gdy szokowe odrętwienie nieco ustąpiło.
- No właśnie to jest najgorsze! - stęknęłam, zaciskając powieki - Było tam, w naszym pokoju, a dokładniej pod szafką nocną. Coś mi się wydaje, że ten ktoś, kto mieszkał w dziewiątce bardzo się zainteresował tą sprawą, no bo w końcu kto normalny kupuje kilka egzemplarzy różnych gazet i wyrywa z nich strony, by następnie pochować je po całym pomieszczeniu?
- Myślisz, że były lokator tego pokoju zorientował się, że to my? - zielonooka spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
- Nie mam pojęcia... - westchnęłam ciężko, przyglądając się fotografii - Ale jedno jest pewne - ten ktoś musiał być w jakiś sposób powiązany z tą sprawą.
Z litanii rozmyślań wyrwało nas dopiero rżenie wierzchowców, najwyraźniej znudzonych tym długim postojem.
- Szafirek, spokój - poklepałam ogiera po szyi, dając mu łydką znak by ruszył.
- Ścigamy się do tamtego drzewa? - przyjaciółka zerknęła na mnie z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. Długo nie musiała czekać na odpowiedź. Konie pognały dzikim galopem, biegnąc jakby dla własnej przyjemności.

Ada?

Od Riley C.D Any

Dotarłszy do Magic Horse, odprowadziłyśmy klacze do boksów i powędrowałyśmy do budynku akademika. W pokoju zastałyśmy Adę i Christi, zajadające się chipsami przed telewizją.
- Ello - odmachnęłam dziewczynom, zdejmując szybko buty - Co oglądacie?
- Właściwie to chwilo nic, film ma się dopiero zacząć, a póki co lecą reklamy - blondynka przeciągnęła się na kocu, po czym odchyliła się do przodu, by zgarnąć ze stolika karton soku, który następnie nam podała - Siadajcie.
Dosiadłyśmy się zadowolone, po chwili Ghost również wpakował się na kanapę. Tylko Nilay postanowił usiąść gdzie indziej i usadowił kuper na parapecie, obserwując krople wody, powoli spływające po gładkiej powierzchni szyby. Dobrze, że zdążyłyśmy wrócić przed deszczem, w przeciwnym razie pewnie nasze ubłocone wierzchowce byłyby skazane na "złowrogie" myjki, których przynajmniej Meli szczerze nie znosi.
Dochodziła dwudziesta trzecia, film dawno się skończył, ale jakoś tak naszło nas na rozmowy. Dopiero gdy uświadomiłyśmy sobie, że nikt jeszcze nie wysadził w powietrze miejscowej szkoły; Ana i Christie uciekły do swoich pokoi, zaś Ada i ja... No, ona pognała do łazienki, za to mnie zostało jeszcze powtórzenie materiału na test z matematyki, do którego oczywiście nie chciało mi się przysiąść wcześniej, eh... Zanim się obejrzałam, wskazówka ściennego zegara powędrowała sobie jakby nigdy nic daleko do przodu, a konkretniej do numerku trzy; co w efekcie zmobilizowało mnie do położenia się wreszcie spać.
***
Budzik darł się niemiłosiernie, wypalając me uszy od środka, przy czym wtórował mu uradowany porankiem Nilay. Złowrogie urządzenie i jego straszliwe dźwięki udało się na szczęście bardzo szybko poskromić, czego niestety nie można powiedzieć o kruku, który wyłącznika nie posiada, więc tak czy siak byłam zmuszona zwlec się w końcu z łóżka. Nie tracąc czasu, szybkim krokiem udałam się do łazienki, zgarniając po drodze z oparcia krzesła ciuchy przygotowane na dzisiejszy dzień. Radość związana z gorącym prysznicem nie trwała zbyt długo, bo zaledwie parę minut po tym jak weszłam do łazienki, zaczął dryndać mój telefon. Super. Wcześniej się nie dało? Dobra, niech się ktoś dobija. O tej porze mam chyba prawo do choć odrobiny spokoju. Kiedy już się możliwie ogarnęłam, narzuciłam szarą, obcisłą koszulkę i jeansy (które prawdę mówiąc ani trochę nie pasowały do reszty ubioru, ale mniejsza z tym), przed wyjściem napełniając jeszcze karmą miskę Nilay'a. Dopiero zmierzając w stronę szkoły dotarło do mnie ile mam nieodebranych połączeń od... Alice. No właśnie, Alice. Dziwne. Rzadko dzwoni, żeby nie powiedzieć, że prawie w ogóle. Ostatnim razem kontaktowałyśmy się by złożyć sobie życzenia świąteczne. Zapewne ma jakiś interes... Dobra, mniejsza z tym. Zadzwonię do niej po zajęciach.
***
Opuściwszy budynek szkoły, przemierzałam spokojnym krokiem chodnik, gdy nagle dostrzegłam w oddali znajomą sylwetkę.
- Hej, Ana! - pomachałam dziewczynie, podbiegając do niej.
- O, cześć, już po lekcjach?
Pokiwałam głową i poprawiłam plecak na ramieniu - Zabierasz dzisiaj Expresso w teren? Pytam, bo wybieramy się z Meli do lasu, trochę smutno nam będzie samym...
- Pewnie, czemu nie! - rozpromieniła się niebieskooka - Pod warunkiem, że pomożesz mi dzisiaj w kuchni przy pieczeniu końskich ciastek. Chcę przetestować nowe przepisy - dodała z uśmiechem na twarzy.
Przegadałyśmy praktycznie całą drogę powrotną i zanim się obejrzałyśmy, byłyśmy już pod akademikiem.
- To do zobaczenia później!
- Pa! - odmachnęłam przyjaciółce, przekręcając kluczyk w zamku. W tej samej chwili, z mego telefonu znów zaczęła się wydobywać irytująca melodyjka.
- Cześć, Alice - odebrałam, wszedłszy do pokoju - Coś się stało? Dobijasz się od rana.
- A co? To źle, że dzwonię? - głos kuzynki sugerował, iż nieco rozbawiła ją owa reakcja, ale nie wnikałam w to zbytnio.
- Nie no, pewnie że nie... - speszyłam się trochę - ... tylko że z reguły dzwonisz do mnie dość... Hm, no cóż, robisz to rzadko.
- I?
- I nic - wzruszyłam ramionami - Po prostu stwierdzam fakt.
- Wiesz co, zawsze się z tobą dziwnie rozmawiało, ale naprawdę nie sądziłam, że zrobiła się z ciebie taka nudziara... - skomentowała bezczelnie, a w głośniku dało się słyszeć ciche westchnięcie.
- Już to kiedyś słyszałam - oparłszy się plecami o parapet, przez chwilę wędrowałam palcami po jego gładkiej powierzchni, przy okazji zastanawiając się nad tym, co powiedzieć dalej. Równie dobrze mogłabym teraz przerwać tę bezsensowną rozmowę, ale z bólem serca muszę przyznać, że brakowało mi złośliwych uwag Alice, które przecież towarzyszyły mi przez całe szczęśliwe (no dobra, nie do końca szczęśliwe, ale przyjmijmy na moment, że takowym było) dzieciństwo.
- Powiesz coś w końcu, czy mamy się rozłączyć? - jak widać mego rozmówcę, cisza zaczęła trochę nudzić.
- Mów zwyczajnie czego chcesz, bo nie zamierzam spędzić reszty dnia przy telefonie. Muszę przygotować Meli przed jazdą, a pan Gilbert nie daruje mi kolejnego spóźnienia, rozumiesz? - przewróciłam oczyma, w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
- Właściwie to nic ważnego... Ale skoro już poruszyłaś ten temat...
- Alice! Mów rzesz! - wydarłam się do słuchawki, aż Ada wyszła z kuchni zobaczyć o co chodzi. Tak, Alice bez wątpienia ma dar. Tylko ona potrafi mnie w tak szybkim czasie doprowadzić do szału.
- Dobra, już dobra, wyluzuj dziewczyno! - kuzynka parsknęła śmiechem, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło, ale w porę powstrzymałam się od kolejnego wybuchu, zachowując resztki godności.
- O co chodzi? - zadałam pytanie po raz drugi, biorąc przy tym głęboki oddech.
- A więc, mówiłaś coś o Neli...
- Meli - poprawiłam ją szybko - Melinda to mój koń.
- Wiem, wiem, Meli... Chodzi o to, że być może odwiedzę cię niebawem i chętnie bym ją zobaczyła - oświadczyła jakże uroczystym tonem.
- D-do akademii? Ty... Chcesz przyjechać... Tutaj? - no teraz to mnie zatkało.
- No tak. Starzy stwierdzili, że najwyższa pora się mnie pozbyć - zaśmiała się. Zapewne na jej twarzy zawitał teraz szeroki uśmiech, którego niestety ja nie byłam w stanie z siebie wycisnąć - A tak szczerze, to chcę się wyrwać z tej małej mieściny. Najwyższa pora na jakieś zmiany!
- Nie chcę cię rozczarować, ale wiesz, Porec to też taka trochę...
- Mieścina? Tak, mam tego świadomość - zapewniła, nadal radosna niczym filmowy William B. Tensy zapalający swego papieroska. Dobra, rezygnuję. Nic nie jest w stanie ostudzić jej entuzjazmu.
- Too... Kiedy masz zamiar przyjechać...? - zapytałam przeciągle. Teoretycznie chyba powinnam w to włożyć trochę więcej uczucia, eh, trudno.
- Cóż, prawdopodobnie już od przyszłego miesiąca będę mogła się tutaj uczyć. Cudownie, prawda?
- Yhmm... - pokiwałam głową w myślach błagając, by to co właśnie miało miejsce, okazało się jedynie jakimś porąbanym snem.
Pogadałyśmy jeszcze chwilę, aż w końcu pod pretekstem "popołudniowego treningu" (który w rzeczywistości zaczynał się dopiero po szesnastej) ucięłam rozmowę. Z mrocznych odmętów rozmyślań wyrwało mnie dopiero pukanie do drzwi. Leniwie zsunęłam się z wygodnego fotela, który usilnie starał się mnie przy sobie zatrzymać. Otwarłszy drzwi, u progu swego pokoju ujrzałam...
- Cześć, mogę wejść? - Ana uśmiechnęła się szeroko, jedną ręką przytrzymując Ghost'a usiłującego wślizgnąć się do środka.
- Jasne, jasne, wchodźcie - odwzajemniłam jej uśmiech i korzystając z okazji pogmerałam po głowie rozweselonego psa.

Ana?

Od Any do...

- Dobra, Czajnik, koniec leniuchowania - rzuciłam do klaczy, siłując się jednocześnie z zasówą przy jej boksie. Już jakiś czas temu miałam zgłosić, że się zacina, ale zawsze coś mi wypadało, skótkiem czego po dzień dzisiejszy sprawia mi problemy.
Z męczenniczym westchnieniem porzuciłam próby otwarcia bramy jedną ręką, przez drugą mając przerzucony sprzęt w postaci siodła i ogłowia, a także położonych na wierzchu, trzymających się na słowo honoru, ochraniaczach i szczotkach. Odłożyłam ostrożnie wszystko na ziemię i gdy tym razem sięgnęłam zasówy, przesunęła się z głośnym zgrzytem. Expresso oderwała się zaskoczona od powolnego przeżuwania siana i spojrzała na mnie z niepokojem.
- Spokojnie - mruknęłam, wchodząc do boksu, zgarniając po drodze szczotki zostawione na ziemi. - Dzisiaj na pewno pójdę do biura, żeby to zgłosić...
Wyczyszczenie gniadoszki wyjątkowo zabrało mi stosunkowo niewiele czasu. A jak ma się zbyt dużo wolnego czasu, jak wiadomo, wpada się na niecodzienne pomysły. Spojrzałam na zegarek zastanawiając się, czy wyrobię się przed umówionym z panem Blythem treningiem.
Pół godziny wydało się do tego odpowiednie.
~•~
Jak się okazało, jeśli chodzi o Małą Czarną, nic nie jest takie, jakim by się wydawało.
- Nosz, kobieto, opóść łaskawie tą głowę! - warknęłam zirytowana, gdy klacz, zamiast jak zwykle przed treningiem pochłaniać siano jak głupia, stała z wysoko podniesionym łbem. Jakby tego było mało, im bardziej zbliżałam się z pleceniem siateczki do uszu konia, tym wyżej wędrowała jego głowa. Zmuszał mnie tym samym do podnoszenia rąk coraz to wyżej. A że generalnie jakoś szczególnie rozwiniętych mięśni kończyn górnych nie mam, co chwilę musiałam przerywać pracę, żeby dać bolącym rękom odetchnąć.
Gdy spojrzałam znowu na zegarek, zostało mi raptem dziesięć minut do początku treningu. Oceniłam moje "dzieło" krytycznym wzrokiem. Przez pozostały mi czas (doliczając osiodłanie) nie zdążyłabym misternej fryzury ani skończyć, ani rozpleść. A tak, jak była, w połowie zaplecionego drugiego rzędu, wyglądała beznadziejnie.
Już miałam się poddać i iść na trening z koniem z takim stanem grzywy, z jakim był, gdy usłyszałam, że ktoś wchodzi do stajni. Uśmiechnęłam się, pełna nowej energii, i doskoczyłam do bramy boksu. Pomachałam do nowoprzybyłego człeka, żeby zwrócić jego uwagę, a doczekawszy się reakcji, zapytałam z całą słodyczą, na jaką było mnie stać:
- Mogłabym liczyć na twą pomoc?

Ktoś, coś?

Od Ady C.D Riley

- Jasne, trzymam cię za słowo. - zaśmiałam się.
Riley oddaliła się ode mnie, prosto do siodlarni. Ja natomiast jednym, zgrabnym ruchem, wylądowałam na grzbiecie Różyczki. Klacz zaczęła kiwać łbem w górę i w dół, tupiąc przy tym nogami (coś jakby chodziła w miejscu), dając mi znać, że już chce jechać.
- Ćśś… Poczekajmy na Rilałkę. – zachichotałam, poklepując klacz po boku.
Po jakimś czasie pojawiła się przyjaciółka, jadąca na Szafirze. Pogadałyśmy przez chwilę, aż w końcu zdecydowałyśmy ruszyć – wszystko za sprawą Red Royal, która to po raz kolejny zaczęła wierzgać głową i tupać nogami.
Ruszyłyśmy stępem w las, podziwiając rozbudzoną już do życia przyrodę. Jechałyśmy w stronę plaży, jednakże nie korzystałyśmy z trasy o długości 3 km – pojechałyśmy nieco dłuższą drogą.
~ Aj, jak ja kocham tą okolicę… ~ pomyślałam. ~ W sumie, to ciekawa jestem ile rzeczy się zmieniło od mojego odejścia… Czy wszyscy mają mi za złe wyjazd, czy wszyscy mnie znienawidzili lub zapomnieli?... Czy ci nowi w ogóle o mnie słyszeli, chociaż jedno słowo?... Z resztą, nie będę o tym gadać, bo wezmą mnie za dziwoląga… znowu…
- Aduś, słyszałaś co powiedziałam? – zapytała Riley.
- Ojć, przepraszam… Trochę się zamyśliłam… - powiedziałam. No ładnie, Ada, znowu to zrobiłaś! – Mogłabyś powtórzyć?
- Pytałam, czy masz jakiś pomysł, gdzie dodatkowo mogłybyśmy iść w ten weekend.
- No… Kawiarnia i sklep z przyborami na sto procent odwiedzimy… Może zajdziemy jeszcze do galerii? Wiesz, może po jakieś książki, albo kosmetyki… Co ty na to?

Rilciu 1 z dynastii mieszkańców dziewiątki, co ty na to? XDD

sobota, 12 maja 2018

Od Christiny C.D Riley

Po jakim czasie ujrzałam Riley jadącą na Melindzie w moją stronę. Na ten widok wsadziłam prawą nogę w strzemię,chwyciłam siodło, i jednym, zgrabnym ruchem wylądowałam na grzbiecie Wings.
- Jedziemy na plażę? - zapytałam.
- Hmm... Mnie pasuje. - odparła Ril.
- A więc... Jedziemy! - zaśmiałam się, i docisnęłam łydkę. Już po chwili Wings biegła przez las, a Mlaskacz niedaleko za nią.
Czułam wiatr we włosach, a grzywa Wings powiewała, dotykając co raz to moich rąk. Przeskakiwałyśmy każdą napotkaną przeszkodę, słysząc tylko szum lasu w uszach. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma za mną Riley. No nie, o jeśli jej się coś stało, i to przeze mnie? ~Dobra, Christina, ciołku, nawet tak nie myśl! Po prostu, wróć się i sprawdź.~ Tak więc zawróciłam, i popędziłam konia aby biegł tak szybko, jak tylko da rady. W pewnym momencie ujrzałam nerwowo podskakującą Meli, i leżącą obok niej Riley.
Zatrzymałam konia gwałtownie, co wyszło jak po maśle, ze względu na to że Wings to koń westernowy; szybko zsiadłam z konia, przeszłam przez kłodę, podbiegłam do Riley i kucnęłam przy niej.
- Nic ci się nie stało? - zapytałam zaniepokojona.
- Meli zatrzymała się przed przeszkodą, i mnie zrzuciła. Tak więc jedyne co mnie boli to tak zwane cztery litery. - odparła, patrząc na klacz z lekkim ,,fochem'' w oczach.

Rilly? I'm back, torturing moimi opkami XD

czwartek, 3 maja 2018

Od Riley C.D Zaina

Siedziałam sobie spokojnie na krzesełku, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni i przeglądałam jakieś stare zdjęcia w telefonie. Zbyt jasno żeby położyć się dalej spać, a zbyt cicho żeby się w pełni rozbudzić - oto jest dylemat każdego, wolnego poranka. Przejechałam palcami po twarzy aby choć trochę się rozbudzić. Średnio mi to wyszło. Nilay zdążył już elegancko usadowić kuper na moim ramieniu, od czasu do czasu kosztując brązowego napoju. Przez pewien czas nasłuchiwałam szumu wody spływającej z kranu w sąsiednim pomieszczeniu. Ada weszła tam parę minut temu i jak znam życie, jeszcze przez co najmniej godzinę taki stan rzeczy pozostanie niezmienny. Nieoczekiwanie w pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie. Niechętnie zwlokłam się z wygodnego siedzenia, by zobaczyć kogo niesie w nasze skromne progi. Otwarłszy drzwi ujrzałam promienną twarz pani Rose. Serio? Teraz?
- Dzień dobry... - ukłoniłam się, odrobinę zmieszana. O tej porze spodziewałabym się raczej kogoś innego...
- Wybacz, że cię tak nachodzę, ale czy mogę ci zająć chwilę? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Tak, oczywiście. Proszę wejść - wysiliłam się na delikatny uśmiech, który pewnie wyglądał teraz wyjątkowo sztucznie, choć wcale nie miał taki być.
- A więc, mam do ciebie ważną sprawę... - zaczęła kobieta, siadając na fotelu obok - Dziś rano w naszej akademii zawitać ma nowa osoba...
Pokiwałam głową, nadal zastanawiając się o co właściwie chodzi.
- Nazywa się Zain Roberts... - kontynuowała - ... chciałabym abyś oprowadziła go po Magic Horse.
- O, tak. Oczywiście... - przygryzłam wargę, szczerząc się jeszcze usilniej niż wcześniej.
- Dobrze, wobec tego staw się około dwunastej przed akademikiem - po tych słowach Elizabeth skierowała się w stronę drzwi.
Dwunasta. Okey, nie jest tak źle. Zerknęłam kątem oka na okrągły, ścienny zegar wiszący w drugim kącie pokoju. Kto właściwie wpadł na pomysł żeby wieszać go tak wysoko? Dobra, mniejsza. Miałam sprawdzić godzinę, a nie rozważać położenie zegara który...
- A niech to! - złapałam się za głowę, o mały włos nie zwalając się z krzesła.
Jeśli urządzenie nie strzeliło żadnego focha, co w przypadku przedmiotów nieożywionych zdarza się wyjątkowo często; to dochodzi 11:20. Ch***ra.
- Aduś, otwórz! - powaliłam chwilę w drzwi, niczym wściekły pinczer sąsiadów, aż przyjaciółka wychyliła się w szlafroku i ręczniku na głowie.
- Co się stało? - zmarszczyła brwi niezbyt zachwycona tym nagłym alarmem.
- Rose tu była. Około dwunastej mam czekać na kogoś przy parkingu... - wyjaśniłam naprędce, zgarniając ciuchy z oparcia krzesła i wpadłam szybko do łazienki - Daj mi tylko chwilę.
- Okey, okey, weź się tak nie ekscytuj... - blondynka parsknęła śmiechem.
***
Wedle prośby pani Elizabeth, o wyznaczonej porze wyszłam przed budynek akademika. Od rana lało jak z cebra i nie zapowiadało się na poprawę pogody. Niezbyt dobre warunki na zwiedzanie, ale cóż poradzić? Przez pewien czas błądziłam beznamiętnym wzrokiem po pobliskich kałużach, które z każdą chwilą stawały się coraz to większe. Z obserwacji "rosnących kałuż" wyrwał mnie dopiero pisk hamujących opon. Niedługo potem z taksówki wysiadł jakiś wysoki chłopak, zapewne Zain. Wyglądał na trochę zdezorientowanego.
- Cześć! - pomachałam do blondyna, który żwawym krokiem kierował się w moją stronę - Ty pewnie jesteś Zain, tak?
- Taak... - odparł nieco zaskoczony - A ty...?
- Riley, miło poznać - uścisnęłam ciepło jego dłoń, po czym przeszłam do szybkich objaśnień - Dyrektorka poprosiła mnie bym oprowadziła cię po akademii. Proponuję abyś najpierw odniósł bagaże do pokoju... - zerknęłam dyskretnie na sporą walizkę pod nogami nowego znajomego - ... a później możemy się przejść do stajni, jeśli oczywiście będziesz miał ochotę.
Kolega pokiwał tylko głową, bez słowa podążając za mną. Wpierw udaliśmy się do sekretariatu, gdzie przekazano Zainowi klucze do pokoju.
- Podobno w pokoju 22 mieszka już jedna osoba... - ciemnooki przeskanował wzrokiem złoty numerek, usytuowany u góry drewnianych drzwi.
- Tak, to Louise - uśmiechnęłam się, zdejmując zmasakrowaną przez deszcz, czarną bluzę - Sympatyczna osoba, na pewno się polubicie. Jak się rozpakujesz i trochę odpoczniesz, to daj mi znać. Jestem w dziewiątce - po tych słowach obróciłam się na pięcie i powędrowałam do siebie.
Zaledwie piętnaście, no, może dwadzieścia minut później zastałam Zaina u progu swych drzwi.

Zain?