wtorek, 29 stycznia 2019

Od Dakoty C.D Riley

- A więc, co chcielibyście zobaczyć? Stajnie, krytą halę, a może zrobimy sobie mały wypad w teren? Mamy w pobliżu całkiem ładne jeziorko... - wysunęła propozycję Riley. Spojrzał na mnie zmieszany Felix.
- To może stajnie, a potem przejażdżka? - zaproponowałem. Riley nie musi wiedzieć o moim problemie. Widziałem zaskoczenie na twarzy brata. Później mu wyjaśnię. Cała nasza trójka ruszyła do stajni. Później pokazała nam konie, na których mieliśmy jechać w teren. Mnie trafiła się Lemon. Była uderzająco podobna do Aarona, co jeszcze bardziej zniechęciło mnie do jazdy, ale nie pozwoliłem sobie tego po mnie poznać. Wcześniej Riley pomogła mi przynieść sprzęt dla owej klaczy, a teraz na spokojnie ją czyściłem. Niedługo po tym ruszyliśmy na przejażdżkę. Nie powiem, było, to całkiem relaksujące galopując przez ścieżki pokryte białym puchem i wsłuchując się w dudnienie kopyt. Jednak i tak nic nie zmieni mojego zdania co do jazdy.Przejeżdżaliśmy jeszcze przez las, który jak się później okazało, prowadził prosto do akademii. Gdy wróciliśmy do stajni, zaczęliśmy oporządzać mokre rumaki.
- Mam coś jeszcze do załatwienia. Dzięki za jazdę. Widzimy się później! - powiedział Felix, pośpiesznie wychodząc ze stajni. Nie mam pojęcia, jak on tak szybko uporał się z tym. Moją pierwszą myślą, kiedy w końcu razem z Riley skończyliśmy robotę i odstawiliśmy klacze do boksu, było to, by pójść do pokoju i zacząć ogarniać temat jak wydostać się z akademii. Nie miałem zamiaru zagrzać tu długo.
- Hej, Dakota. Chciałbyś może na herbatę? Mam też ciasteczka... - zaproponowała Riley.
- Uh, wiesz co? Jestem trochę nie w humorze na babskie pogadanki, może innym razem? - próbowałem się wymigać, jednak jest to trudne, gdy ktoś robi maślane oczy, przy okazji kusząc cię słodyczami.
- Proszeeę, tylko na chwilę! Chciałabym cię lepiej poznać — błagała dziewczyna. Poznawanie kogoś nowego całkowicie mijało się z moim celem. Im mniej osób wiedziało, że jestem tym większa szansa była na to, że się z tond urwie.
- Tylko ten jeden raz — uległem błaganiom Riley i ruszyłem za nią. Stojąc już przy drzwiach, zaczęła nerwowo przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu klucza, oczywiście znajdując przy okazji milion niepotrzebnych rzeczy. Trochę byłem zniecierpliwiony, bo każda kolejna minuta stania tutaj oznaczała mniej czasu na plan.
- Przepraszam, że tak długo mi zajęło to, ale ten klucz najwidoczniej mnie nie lubi — powiedziała zawstydzona dziewczyna, otwierając mi drzwi. Mimowolnie uśmiechnąłem się.
- Czego się napijesz? Kawa, herbata, sok? - spytała, idąc do kuchni.
- Może być herbata. - odparłem, rozglądając się po pokoju. Kątem oka zauważyłem półkę pełną...mang? Czyżby Otaku?
- Lubisz mangę...? - spytałem, zaciekawiony przeglądając kolekcję.
- Wiem, nieduża kolekcja, ale większość czytam przez internet, niektóre tomy trudno dostać, a nawet jeśli, to zazwyczaj za kosmiczną cenę. - wytłumaczyła się. Podeszła do blatu z dwoma kubkami pełnych po brzegi gorącej herbaty.
- Zgaduję, że też przepadasz za animcami? - dodała.
- Czasem coś tam obejrzę, poczytam lub pójdę na konwent. - powiedziałem, uśmiechając się.
- Chodzisz na konwenty? A robisz cosplaye? - spytała z iskierką nadziei w oczach.
- Powiedzmy, że za coś tam się przebierałem, ale nic spektakularnego — odpowiedziałem zawstydzony.
- Masz zdjęcia, prawda ? - popatrzyła na mnie z tym uśmiechem dziecka, co dostało wymarzony prezent pod choinkę.
- Tak? - wiedziałem, że teraz mam przekichane, jeżeli jej je pokaże. Wzrok Riley mówił wszystko. Pokaż zdjęcia albo zginiesz. Z niechęcią wyciągnąłem telefon z bluzy i go odblokowałem.
- Masz i naciesz swoje oczy — powiedziałem, podając jej telefon już z włączonym zdjęciem.Na jej twarzy zawitał uśmiech.
- Lubisz yaoi? - oddała mi telefon. Zaczerwieniłem się. CZY JA WŁAŚNIE DAŁEM JEJ ZŁE ZDJĘCIE?!?
- Eee...uhh, ja...ten...no — nie wiedziałem jak to zacząć.
- Spoko, nie mam nic przeciwko gejom i yaoi — uśmiechnęła się dwuznacznie.
- N-nie wiedziałem co to była za postać, Felix kazał mi się przebrać — dodałem.
- Czyli twój brat je... -
- Ta, dlatego często jego partnerzy mylą mnie z nim — powiedziałem zrezygnowany.
- Haha, a to ci dopiero. Ty to masz farta co? - zaśmiała się.
- Ta, po prostu świetnie. Może zmienimy temat? Robi się trochę, niezręcznie... Przynajmniej dla mnie — nie mam ochoty o tym gadać.

Riley? (sry, że coś mi 2 miechy zajęło dopisanie default smiley xd)

638 słów

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Od Any C.D Camille'a

Śledziłam uważnie reakcje Camille'a na tą pierwszą łyżkę niezachęcającej substancji, którą kucharki nazwały zupą. Gdy tylko zniknęła w jego ustach, skrzywił się, jednak zaraz nabrał kolejną porcję.
- Pachnie gorzej, niż smakuje - zawyrokował, przyglądając się w pełnym skupieniu zawartości łyżki. - Chociaż naprawdę nie wiem, czym jest breja, która pływa w tej zupie.
Zaryzykowałam i spróbowałam podanego nam dania. Jednak mi nie przypadł aż tak do gustu, jak mojemu współlokatorowi. Cudem powstrzymałam odruch wyplucia zupy z powrotem do talerza.
- Co to, do cholery, jest?!
- Po namyśle stwierdzam, że chyba fasolowa - Camille wyłowił z talerza coś, co w istocie mogło być strąkiem fasoli. O ile ma się bujną wyobraźnię. - Ale mogę się mylić.
- Dlaczego ona jest słodka? - spojrzałam krzywo na talerz i ostatecznie zrezygnowałam z dokończenia pierwszego dania, a okropny smak zapiłam kompotem.
- Może taka była idea...? - zastanowił się chłopak.
- Może powinnam się podłożyć, żeby znowu dostać karny dyżur w stołówce? Wyświadczyłabym wszystkim przysługę - zastanowiłam się, wyglądając zamyślona przez okno.
- Znowu? - Camille spojrzał na mnie nieco zaskoczony.
- Opiekunom akademika nie podoba się idea jazdy na rolkach po korytarzach - wzruszyłam ramionami.
Kilka minut później koło naszego stolika pojawiła się ta sama kelnerka, tym razem z drugim daniem. Już z daleka rozpoznałam znienawidzone pulpety.
- Zmiana planów, Camille - orzekłam, dopijając kompot. - Mamy kilka sekund na ucieczkę, albo kaplica...

Camille?

213 słów

Od Camille'a C.D Any

- Aj, co ty masz do tych pulpetów? - zażartowałem.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że nie należały one do jedzenia z wyższej półki ani nie odznaczały się wykwintnym smakiem godnym restauracji. Szczerze mówiąc, jedzenie na stołówce było jedną z tych rzeczy, których obawiałem się najbardziej po przyjeździe tutaj.
- Uważaj, bo w pokoju zafunduję ci scones i dopiero będzie. - Zawtórowała mi pogodnym chichotem.
Skubana! Znała moje najbardziej znienawidzone ciastka szkockiego pochodzenia!
- Chodźmy na tę stołówkę, aby przekonać się, czy tym razem serwują coś, co zadowoli podniebienia nas obu - mruknąłem po chwili i zacząłem iść w stronę miejscowej świątyni jedzenia-niespodzianki, a Ana za mną.
Przy drzwiach przyjrzałem się zmiętolonej kartce. Kiedyś było to menu na dzień, ale to już przeszłość.
- Tamten rok? - powiedziałem cicho, przejeżdżając palcem po wyblakłych od zjawisk atmosferycznych literach.
- Stąd się raczej nie dowiemy, co zastaniemy w środku - stwierdziła Ana.
Momentalnie pociągnęła mnie za sobą na drugą stronę drzwi. Zajęliśmy miejsce przy oknie. Poszedłem do lady, żeby zameldować, że czekamy na dwie porcje obiadowe. Po drodze próbowałem zapuścić żurawia do talerzy innych obywateli, jednak było ich niewielu, a większość kończyła jedzenie, więc trudno było określić rodzaj serwowanego dzisiaj posiłku.
Wziąłem dwa kompoty malinowe i wróciłem do stolika.
- Zaraz przyniosą - mruknąłem i postawiłem jedną ze szklanek przed koleżanką.
Ona posmakowała czerwonego kompotu.
- Picie akurat podają niezłe - stwierdziła. - A co do smaku... Dzwoniłeś w święta z podziękowaniami za prezent, ale nie wspomniałeś na temat wrażeń twoich kubków smakowych. Wyszło zjadliwe?
Kiwnąłem głową, uśmiechając się.
- Książka pyszna. - Zaśmiałem się subtelnie, przekręcając w dłoniach szklankę. -A jedzenie sprawiło, że poczułem się jak w domu. Jak najbardziej dobry wybór! Dziękuję, teraz twarzą w twarz.
- Cieszę się, że smakowało - odparła.
Wtedy do stolika podeszła stołówkowa kelnerka z zupą. Skrzywiłem się, czując jej brzydki zapach.
- Co to za zupa? - spytała Ana.
Widziałem po jej gestach, że pierwszego wrażenia również nie wywarła na niej pozytywnego.
- Chyba zupa z trupa - parsknąłem i zamieszałem breję.
Nabrałem trochę na łyżkę. Powoli zbliżyłem ją do ust, a dziewczyna z niecierpliwością czekała na moje wrażenia z jedzenia tego czegoś.

Ana?

360 słów

niedziela, 20 stycznia 2019

Od Camille'a C.D Gai

Spojrzałem na bok klaczki. Przyjrzałem się brudowi i uniosłem brew, próbując udać fachowe spojrzenie.
- To da się zrobić. Zajmiesz się jedną ze stron, dobrze?- rzuciłem w stronę Gai i odszedłem na chwilę od boksu Kleopatry, aby dobyć mojego ekwipunku.
W jednej dłoni dzierżąc zgrzebło, w drugiej szczotkę miękką, wszedłem do boksu klaczki. Gaia już pracowicie uwijała się przy mniej usmarowanym na brązowo boku. Ja zacząłem od łopatki po przeciwnej stronie. Zająłem się zaklejkami z kategorii tych wyjątkowo upierdliwych przy likwidowaniu. Klacz była na początku trochę zdezorientowana, że nagle aż dwoje ludzi się przy niej kręciło. Zwykle też głaskałem konie i przemawiałem do nich w trakcie czyszczenia, lecz tym razem nie znalazłem czasu na sentymenty. Czyszczenie Kleopatry szło opornie. Gaia szybciej uporała się ze stroną, za którą była odpowiedzialna. Przeszła bliżej mnie, aby zacząć usuwać zaklejki bliżej zadu klaczy. Przez cały czas trwania zabiegu nie odezwaliśmy się ani słowem prócz krótkich ,,tam jeszcze" albo "szoruj szybciej". Żadnemu z nas nie nasunęło się pytanie, dlaczego właściwie wpadliśmy na siebie w stajni czy na jakie zajęcia szykujemy klacz. Ja miałem brać Ice Tea na trening crossowy z grupą, ale nie przypominałem sobie, żeby w poprzednim tygodniu w takim przedsięwzięciu uczestniczyła Gaia. Póki co zignorowałem kłębiące się domysły, oznajmiając, że zajmę się czyszczeniem kopyt. Myślę, że dalszych procesów przygotowawczych nie ma co opisywać. Warto wspomnieć o wyniku – niecałe dziesięć minut spóźnienia.
- Współpraca popłaca – Posłałem jej promienny uśmiech, pokazując godzinę na zegarku.
Gaia była już gotowa do wymarszu, ponieważ dzierżyła w dłoni wodze Kleopatry. Otworzyłem dla nich drzwi, a sam skierowałem się do boksu Ice Tea, która z niecierpliwością stukała kopytem w jego wejście. Była już praktycznie gotowa. Musiałem jedynie zarzucić na jej grzbiet siodło i też zapiąć popręg, co uczyniłem z wprawą. W tym czasie spostrzegłem, że Gaia się przygląda.
- Bym zapomniała... Awansowałam do grupy zaawansowanej – pochwaliła się. - Także trening mamy razem. Świetnie, nie?
Podniosłem głowę znad siodła Ice Tea.
- Gratuluję! Wierzyłem w ciebie! - Rozpromieniłem się, kiedy moje wątpliwości uległy rozwianiu. - Myślę jednak, że to nie czas na długą sielankę. Zmierzajmy na miejsce zbiórki.
Gaia kiwnęła głową ze zrozumieniem. Szliśmy do przodu żwawo.
- Nie masz mi za złe, że byłbyś na czas, gdyby nie tamta sytuacja? - zapytała mnie blondynka niespodziewanie.
- Ależ nie! - oburzyłem się. - Dobro innych wyższym prawem.
Nie zdążyliśmy dokończyć wymiany zdań, ponieważ zobaczyliśmy zniecierpliwioną panią Frau i grupę jeźdźców.
- Dziesięciominutowe spóźnienie? - Uniosła brew.
Spłoszony spojrzałem na Gaię.
- Ale... - dziewczyna próbowała się tłumaczyć, lecz nauczycielka jej przerwała.
- Czeka was zadanie karne. - Westchnęła. - Nie mogę sobie pozwalać na brak punktualności moich podopiecznych, bo wszyscy tu czekali.
Podciągnąłem popręg. Wsiadłem na grzbiet wierzchowca. Nerwowo owinąłem palec wokół kasztanowej grzywy Quarter Horse'a. Co to za zadanie?

Gaia?

441 słów

Od Marco C.D Alice

Pogoda na zewnątrz była wręcz fatalna. Jakby się uprzeć to może nawet podchodziłoby to pod mini burzę śniegową. W każdym razie, trening to trening i nie mogłem go ominąć, toteż zjawiłem się chwilę przed czasem by móc sobie w spokoju ogarnąć mojego ulubionego rumaka.
Oczywiście później, gdy już zaczęły się ćwiczenia bardzo skrupulatnie wykonywałem polecenia
jednej z trenerek, której nawet imienia nie znam. Jak się później okazało - znienawidziłem ją całym sercem, gdy kazała mnie i mojej ukochanej towarzyszce (O Alice mowa), czyścić końskie boksy.
- Protestuję! - krzyknąłem zirytowany.
- Nie wydurniaj się Marco! Idziesz w tej chwili. - Żachnęła się pani Cooper.
- Pierdziele, gorzej niż moja matka - bąknąłem jeszcze pod nosem.
No nic... Korzystając z faktu, że konie z głównej stajni były albo na treningu, albo na padoku zgarnęliśmy wszystkie odpowiednie sprzęty (czytaj: dwie taczki, widły, wiaderko i inne niezbędniki).
- Dobra, zróbmy to szybko i udajmy się jak najdalej od siebie dobra? - zaproponowała szorstko.
- Jestem za.
- Moja jest ta część. - Wskazałem palcem na boksy po jednej stronie. - Weź zajmij się tymi na przeciwko. - Skinąłem głową w ich stronę.
- A może ja wolę te po twojej stronie? Pewnie sobie je wziąłeś bo jest ich mniej. - Prychnęła.
- Na pewno tak jest - Uśmiechnąłem się z sarkazmem. - To sobie weź tamte boksy ja mam to gdzieś. - Wbiłem widły w siano i udałem się do boksów na przeciwko.
Bez słowa zacząłem odgarniać zbędną słomę i jakoś upychać ją na wyżej wspomnianą taczkę. Alice chwilę przyglądała mi się w milczeniu, a później dołączyła do mnie. W sumie to nie odzywaliśmy się do siebie przez dobre pół godziny, a ze względu na to, iż sprzątaliśmy to wręcz na błysk to zarówno ja i ona skończyliśmy zaledwie ogarniać trzeci boks.
- Jak tylko to skończę to sobie stąd pójdę i nie chcę ci już dzisiaj widzieć. - powiedziała.
- I tak skończę pierwszy. - Wzruszyłem barkami.
- O nie, nie, nie, chyba nie wiesz z kim rozmawiasz. Będę przed tobą.
- Chciałabyś skarbie. - Zaśmiałem się z dezaprobatą. - Możemy się założyć, że będę pierwszy.
- Zgoda! O co?
- O przysługę.
- Przysługę?
- Jeśli ja wygram, to wyświadczysz mi przysługę i odwrotnie. Uściślając, w miarę normalną jeśli łaska.
- Szykuj się na przegraną! - Uśmiechnęła się tryumfalnie.
- W twoich snach.
Tak więc zawarliśmy układ. Czym prędzej wziąłem się za siebie i jeszcze szybciej wrzucałem słomę na taczkę, uzupełniałem jedzenie i wodę dla zwierząt. Miałem tę przewagę, że byłem mężczyzną (dość wysportowanym swoją drogą), więc z natury łatwiej było mi wykonywać wszelkiego rodzaju prace fizyczne. Chcąc nie chcąc Alice nie zostawała w tyle co kłóciło się z moimi planami. Chwilami to ja byłem jeden boks do przodu, to znowuż byliśmy na równi...
Przyznam szczerze iż miałem już dość i najchętniej rzuciłbym się na moje łóżko chcąc pójść spać. To jednak nie miało prawa bytu, bowiem przede mną było jeszcze kilka mini pomieszczeń.
W międzyczasie oczywiście cały czas sobie dogryzaliśmy i przeszkadzaliśmy. W pewnym momencie nawet wywiozłem pustą taczkę dziewczyny gdzieś w pole żeby nie mogła jej znaleźć. Jak nietrudno się domyślić ona nie pozostała mi dłużna i niedługo potem również zaczęła nieco bardziej utrudniać mi życie.
- No, nie spodziewałam się, że zrobicie to tak dokładnie! - Pani Cooper pojawiła się w drzwiach wejściowych. - Widać, że jesteście zgranym duetem i bardzo się lubicie!
Wymieniłem nienawistne spojrzenia z brunetką, lecz na mojej twarzy dalej przyklejony był uśmiech, gdyż wolałem nie mieszać w nasz konflikt nauczycieli i instruktorów.
Kilka ostatnich boksów uprzątnęliśmy w ciszy, bowiem każdy skupiony był na wygranej.
- Ile? - spytałem pod koniec naszej pracy.
Po zliczeniu wszystkich pomieszczeń, zdaliśmy sobie sprawę jakimi idiotami jesteśmy.
- Przecież po obu stronach jest tyle samo. - Bąknęła już nieco przytłoczona, a ja tylko się zaśmiałem.
- To prawie tak jakbym wygrał - Wzruszyłem ramionami.
- Tak, tak chciałbyś. Po prostu nie potrafisz zaakceptować faktu, że mogłabym być lepsza. - Prychnęła zakładając przy okazji ręce na piersi.
- Tak? W takim razie udowodnię ci, że potrafię. Przegrałem, jestem winien ci przysługę. Może jeszcze powinienem przed królową uklęknąć? Czy może jednak sobie podaruję...
- Jesteś żałosny.
- Powiedz co jestem ci winien w ramach mojej przegranej, tyle wystarczy. - Puściłem jej oczko.

Alice?

661 słów

piątek, 18 stycznia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

Wyperswadowanie czegokolwiek z głowy Harry'ego graniczyło z cudem. Wszystkie, ale to absolutnie wszystkie moje próby kończyły się fiaskiem, narastającym przejęciem i jeszcze większą zawziętością mężczyzny. Bezskutecznie próbowałam nakłonić go do zmiany zdania i spostrzeżenia, że przedstawienie mnie jego siostrze może nie być najlepszym rozwiązaniem. Za każdym razem szatyn skwitowywał moje starania stwierdzeniem, że nie dość, że dziewczyna jest w porządku, to w dodatku potencjalnie powinnam nawiązać z nią choćby minimalną nić porozumienia. Nakłaniałam go chyba na wszystkie możliwe sposoby - począwszy od słodkich pocałunków i trzepotania rzęsami, skończywszy na groźbach karalnych i próby przemierzenia miasta na własną rękę. Starałam się jednak do niemalże ostatniego momentu, kiedy to wysiedliśmy z taksówki na początku odpowiedniej ulicy.
Nie musiałam nawet wypowiadać zbyt wielu słów, żeby Harry domyślał się, do czego mogę zmierzać.
- Próbuj dalej. - Prychnął, gdy spróbowałam zmienić taktykę i spytać się go, w jaki sposób mogę go przekonać do zmiany zdania. Obejmując mnie szczelnie w talii, bezkompromisowo stąpał prosto przed siebie. - Ale wątpię, żeby ci się udało.
- Nie masz tu jakiejś dobrej koleżanki w sąsiedztwie? Przyjaciółki? Potencjalnej dziewczyny? - Wypaliłam bezmyślnie, szczerze zestresowana nadchodzącymi wydarzeniami, próbując złapać się każdej deski ratunku. Szybko jednak pożałowałam na samą myśl o tym, że jakakolwiek inna kobieta miałaby znaleźć się w jego objęciach. Szatyn też momentalnie zaobserwował absurdalność moich myśli, zatrzymując od razu nasze kroki. 
- Nie masz przypadkiem gorączki? - W rozbawieniu przyłożył swoje wargi do mojego czoła, choć obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że wszystko z temperaturą mojego ciała było absolutnie w porządku. - Pamiętasz w ogóle, że wypadałoby oddychać? 
Uśmiechnęłam się nieznacznie, wypuszczając dotychczas wstrzymywane powietrze. Nabierając kilka głębszych wdechów, próbowałam nawet i minimalnie rozluźnić wszystkie spięte ze stresu mięśnie.
Ostatecznym lekarstwem na wszelkie problemy były miękkie usta mężczyzny. Ledwo tylko jego wargi musnęły moje, a lekko chłodne dłonie odnalazły policzki, jak w mgnieniu oka rozluźniłam się i na moment zapomniałam o dotychczas towarzyszących mi obawach. Nie mógł mi obiecać, że pozwoli mi pójść w swoją stronę za zaledwie kilka kroków, ale upewnił mnie w tym, że mnie wspiera, poświęcając mi całą swoją uwagę mimo ustalonej z siostrą, minionej już godziny.
Wszystko to jednak nie sprawiło, że czułam się całkowicie komfortowo, gdy Harry pukał do odpowiednich drzwi. Owszem, nastawiałam się na to, że na odbywanym dnia następnego ślubie poznam nietylko jego siostrę, ale i matkę wraz z pewnie większą częścią rodziny, ale czułabym się znacznie lepiej, bo nikt na dobrą sprawę nie zwracałby na nas szczególnej uwagi. To nie byłby nasz dzień, więc szczerze wątpiłam, by ktokolwiek miałby zamienić z nami jakiekolwiek głębsze dyskusje. Tymczasem mój ukochany, ale kompletnie nieliczący się ze mną w tej kwestii mężczyzna, wrzucił mnie na głęboką wodę, stawiając w sytuacji, w której tylko ja byłam nową i nikomu oprócz niego znaną osobą. Stałam jednak cierpliwie, o dziwo pamiętając nawet o oddychaniu, gdy po przekroczeniu progu rodzeństwo zaczęło się ze sobą witać.
- Demma, to Caroline, moja dziewczyna. - Uśmiechnął się, posyłając mi ciepłe spojrzenie. - Caroline, moja siostra Demma.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się równie szczerze, co wszyscy dookoła, podając sobie ręce z kobietą. - Miło mi cię poznać.

- I co, zjadła cię? - Śmiał się szatyn, łącząc nasze dłonie w niemalże nierozerwalnym splocie. Pokręciłam przecząco głową, zakrywając delikatnie zziębnięte policzki kosmykami zaczesanych wcześniej za ucho włosów. - Chyba nie było aż tak źle?
Prawdę mówiąc, spodziewałam się, że ze stresu i wszelkich uniedogodnień wypadnę dużo gorzej, a sama siostra Harry'ego mogła być bardziej mi nieprzychylna i niekoniecznie zadowolona, że to właśnie ja stałam się niespodziewanie wybranką jej brata. Tymczasem wydawało mi się nawet, że wzajemnie przypadłyśmy sobie do gustu, choć nie miałyśmy zbyt wiele okazji do większych dyskusji. Starałam się nie wtrącać za bardzo, gdy rozmawiali o ściśle rodzinnych sprawach.
- Nie było, to prawda. - Przyznałam ostatecznie, spoglądając krótko w niebieskie tęczówki mężczyzny. - Po prostu chciałam zrobić jak najlepsze wrażenie i nie wyjść jako twój życiowy błąd, troszeczkę za bardzo się tym wszystkim przejęłam i... To wszystko idzie tak szybko, że... - Wymamrotałam na niemalże jednym wydechu, choć pewnie mogłabym kontynuować swój monolog w nieskończoność, gdyby nie Harry, który nie pozwolił mi skończyć. Przerwał nasz dotychczas równy, spokojny chód, ponownie zatrzymując nas w miejscu. Marszcząc lekko brwi, objął moją twarz dłońmi, bym spoglądnęła prosto w jego świdrujące mnie, przenikliwe oczy.
- Żałujesz? - Dokończył niepewnie, z nutką rozczarowania i obawy w głosie.
- Nie, to nie tak... - Uśmiechnęłam się lekko, dla rozładowania napięcia i stopniowo ciążącej trwogi. - Wszystko jest dla mnie trochę nowe i potrzebuję czasu, żeby się przyzwyczaić do całej sytuacji... Ale nie martw się, bo kocham cię najbardziej na świecie. - Mruknęłam, całując go czule w nos. - I zrobiłabym dla ciebie wszystko. Na przykład poznała się z twoją siostrą albo stała tu teraz i zapewniała cię o swoich uczuciach, mimo cholernego mrozu.
Chyba mu ulżyło, bo uśmiechnął się, przytulając mnie do siebie.
- Zmierzałam do tego, że do tej pory nikt nie traktował mnie tak, jak ty. Jasne, był mój były, ale on absolutnie nie dorasta ci do pięt swoim zachowaniem. - Wymruczałam, wtulając się w niego jeszcze bardziej. - Pozytywnie mnie zaskakujesz.
Szatyn uśmiechnął się jeszcze szerzej, gładząc mnie po zakrytych pod płaszczem plecach. Nieznacznie oderwałam się od niego, by dosłownie sekundę później stanąć na palcach i ułożyć delikatnie dłonie na jego karku, by wygodniej spleść nasze usta w spokojnym pocałunku.
- Jeszcze zaraz dostaniemy mandat. - Prychnął, składając całusa na moim czole. Ponownie splotł ze sobą nieco zziębnięte dłonie, by po chwilowym postoju na powrót ruszyć przed siebie. Na szczęście udało mi się go szybko i bez zbędnych oporów namówić do tego, by przejść się kawałek przed ostatecznym powrotem do domu.
- Jeśli jutro się nie pokłócimy, to będzie to nasze historyczne, najspokojniejsze wyjście. - Zaśmiałam się, delikatnie pocierając kciukiem wierzch jego dłoni. Spoglądnęłam prosto w jego oczy, gdy przeniósł na mnie wzrok. Liczyłam, że odkąd jesteśmy razem, to uspokoi to nasze temperamenty i obejdzie się bez sprzeczek. - Prawdę mówiąc, to nieszczególnie lubię się z tobą kłócić.
- Przynajmniej tym razem nie będzie przeszkadzał nam żaden stajenny. - Prychnął, powodując zresztą, że sama pożałowałam bliższej relacji z Victorem.
- I żadna dziewczyna z okolicznej Akademii. - Dodałam, zyskując tym samym delikatnie zdezorientowane spojrzenie Harry'ego.
- Byłaś o nią zazdrosna?
- Teraz na pewno byłabym bardziej. - Uśmiechnęłam się, ucałowując jego policzek.

Harry? ♡
1006 słów = 6 punktów

środa, 16 stycznia 2019

Od Any C.D Camille'a

Święta, Święta i po Świętach, jak to mawiają.
Po moim powrocie od rodziców i z nieplanowanej powtórki wycieczki za Atlantyk, w końcu trzeba było wrócić do rzeczywistości. A także dodać do codzienności nowy element - Moon. Moje popołudniowe odwiedziny u niej stały się już rutyną, jednak mimo natłoku pracy z nią, nadal musiałam przecież pamiętać o Charliem. Który, gdy nic nie robił, zaczynał wymyślać głupoty.
Dzisiaj środa, a to znaczy, że będę miała w zasadzie pół dnia na ogarnięcie jednego z drugim. Istniała szansa, że się wyrobię i może nawet uda mi się znaleźć wieczorem chwilę dla siebie.
I tak po zaledwie czterech godzinach obowiązkowych zajęć szkolnych, które każdy musiał dzisiaj odbębnić, zaszłam szybko do pokoju przebrać się i zabrać potrzebne do stajni rzeczy, a potem od razu na trening z Charliem. Odkąd od Nowego Roku zostałam przeniesiona do grupy bardzo-zaawansowanej, nie miałam okazji uczestniczyć w treningu grupowym, jedynie Blythe raz zrobił mi wielką łaskę, zgadzając się poprowadzić mój trening indywidualny. I tym razem zdecydowałam się na samotny trening, jednak w dość nietypowej formie.
Szybko wyczyściłam Księcia, który na szczęście w derce się nie tarzał, więc nie uwalał się wzorem każdego siwka w błocie. Obwiązałam mu nogi bordowymi owijkami ze złotym fragmentem na rzepie, oraz założyłam kaloszki do kompletu, po czym zarzuciłam mu na szyję kordeo. Tak ubranego, choć niektórzy protestowaliby przeciwko takiemu określeniu konia bez siodła czy ogłowia, wyprowadziłam na krytą halę.
Pod koniec treningu na ujeżdżalnię zajrzał Camille. Przywitał się i od drzwi rzucił żartobliwie, że mam poprawić strzemiona, bo są nierówne. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, poprowadziłam Charliego do mojego współlokatora i zeskoczyłam na ziemię.
- Już skończyłam, więc jakby co, możesz przychodzić z Rokoszem - poinformowałam, odpychając od siebie łeb Księcia, który już zaczął żebrać o jedzenie.
- Obawiam się, że z tego chyba nici - wskazał doskonale odcinające się na piasku nasze cienie. - Ale mówi się trudno. Masz jakieś plany na popołudnie?
- Muszę wpaść do Moon - wyszłam na korytarz, kierując się do stajni prywatnej i boksu Charlesa, a Camille podążył za nami.
- No właśnie, Moonnight Lady - chłopak podchwycił temat. Pomiział zamkniętego w boksie Rokosza po chrapach i podsunął mu wysupłane z kieszeni ciasteczko. - Co tam u niej?
- A cóż może być? - wzruszyłam ramionami. Puściłam Charliego przodem, a gdy wszedł do swojego boksu, zdjęłam mu z szyi kordeo i zaczęłam rozwiązywanie owijek. - Jest tak samo uparta, jak była. Chociaż mam wrażenie, że do mnie albo nabrała zaufania, albo się przyzwyczaiła. W każdym razie, pani Laura zaproponowała mi wczoraj, żebym spróbowała jakiejś tam metody na zaufanie, żeby się przekonać, która z tych teorii jest prawdą.
- Może ci potowarzyszyć? - zasugerował chłopak. - I tak poza treningiem z Rokoszem nie miałem na dzisiaj innych planów.
- Jak masz ochotę - uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Zawsze lepiej mieć przy sobie kogoś, kto mógłby wezwać pomoc, gdyby Dzikuska mnie poturbowała.
Wspólnie opuściliśmy budynek stajni i po krótkim spacerze drogą między padokami, dotarliśmy do tego zajmowanego przez Lady. Klacz natychmiast podniosła łeb, badając, kto też się do niej zbliża. Po czym wróciła do skubania siana, które dostaje z powodu niedoboru trawy o tej porze roku.
- Chyba lepiej, żebyś został pod drugiej stronie ogrodzenia - zasugerowałam. - Najlepiej z krok albo dwa dalej, bo nie ręczę, że czegoś nie wykobinuje, żeby cię dosięgnąć.
Nie spojrzawszy już na chłopaka, zgrabnym, wyćwiczonym ruchem przesadziłam ogrodzenie. Moon natychmiast dostrzegła lonżę, którą specjalnie na tę okazję zabrałam ze stajni, a teraz dzierżyłam w ręce niczym jakiś oręż. Najwyraźniej się jej nie spodobała. Poderwała gwałtownie głowę, spłaszczyła ostrzegawczo uszy, a gdy niewzruszona nadal szłam w jej kierunku, ruszyła z kopyta na drugą stronę niewielkiego padoku.
- Ha, zaczyna się - zaśmiałam się bez zbytniej wesołości. Zerknęłam szybko na Camille'a, żeby upewnić się, czy znajduje się w odpowiedniej odległości od "strefy zagrożenia". Napotkawszy mój wzrok, chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i uniósł kciuki w górę.
Szybko wróciłam uwagą do klaczy, która gdy tylko zbliżyłam się do niej z przerażającym zwojem liny, natychmiast rzuciła się do ucieczki. Jednak ogrodzenie skutecznie jej to uniemożliwiło. Dlatego zaczęła biegać od jednego końca do drugiego, a ja spokojnie chodziłam pośrodku, co jakiś czas zagradzając jej drogę i zmuszając do zmiany kierunku. Po jakichś 10 minutach klacz w końcu się uspokoiła. Zwiesiła nos do ziemi i przeszła do stępa. Na ten znak odwróciłam się do niej plecami i odeszłam kilka kroków. I tak stałam, czekając, aż klacz do mnie podejdzie.
Po chwili poczułam jej chrapy niepewnie wąchające moje plecy, a zaraz potem Moon minęła mnie i zatrzymała przodem do mnie. Uśmiechnięta od ucha do ucha pogładziłam ją wolną ręką po szyi, przez łopatkę do nogi, następnie przechodząc do grzbietu i aż do zadu. Gdy moja ręka spoczęła na tym ostatnim, Lady tupnęła zirytowana zadnią nogą. Odsunęłam się więc od niej ostrożnie i odeszłam kilka kroków. Z początku Moon podążała za mną, jednak ostatecznie na powrót podjęła gonitwę dookoła padoku.
Po około pół godzinie podobnych zmagań Moon przestała rzucać się do ucieczki, gdy tylko wykonałam jakiś nieprzewidziany przez nią ruch. Ku mojemu zdziwieniu, Camille cały czas śledził moje poczynania zza ogrodzenia. Wcześniej zakładałam, że w którymś momencie mu się znudzi i wróci do swoich zajęć. Widocznie go nie doceniłam.
- Chyba możemy już skończyć - rzuciłam do chłopaka. Moon parsknęła zadowolona i szturchnęła mnie nosem w ramię.
Camille zeskoczył z ogrodzenia sąsiedniego padoku i przeciągnął się, rozprostowując zastałe kości. Sięgnęłam do kieszeni po smaczek, który podsunęłam pod nos klaczy. Obwąchała go nieufnie, ostatecznie jednak spałaszowała go ze smakiem.
- Ciekawie się na was patrzyło - oznajmił Camille.
- Chyba mogę mówić o szczęściu, że mnie nie staranowała w którymś momencie - mruknęłam. Pogłaskałam ostatni raz Moon po szyi i zebrałam się do przeskoczenia płotu. Po drugiej stronie Camille pomógł mi zeskoczyć z powrotem na ziemię.
- Nie mogłaś wejść po prostu przez bramę? Byłoby prościej.
- Raz próbowałam - przyznałam, krzywiąc się na samo wspomnienie. - Moon natychmiast rzuciła się do wyjścia i gdybym o sekundę spóźniła się z zamknięciem jej, musiałabym ganiać ją po całym tym terenie. O ile by mnie nie stratowała.
- Widzę, że masz z nią ciekawie - zaśmiał się Francuz.
- Niemal tak śmiesznie, jak ty z Rokoszem - bąknęłam w odpowiedzi. - No ale mniejsza. Jestem głodna. Co powiesz na wizytę na stołówce? Chociaż, wiesz - skrzywiłam się znacząco. - Pulpety.

Camille? 😅

1012 słów

Od Harry'ego C.D Caroline /16+/

Próbując odnaleźć w ciemności usta Caroline, błądziłem wargami po ciele kobiety, pozostawiając w losowych miejsca niezauważalne niemalże malinki, aż w końcu odnalazłem lekko rozchylone, kobiece usta. Musnąłem je lekko, z każdą chwilą pogłębiając pocałunek, starając się ciągnąć go w nieskończoność. Ciemność, która nie odstąpiła nas na ani jedną sekundę, nie przeszkadzała nam w żadnym stopniu. Dłonią jeździłem po kobiecym ciele, na nowo poznając każdą jego część, starając się zapamiętać każdy jego kształt. Palce delikatnie zacisnęły się na prawej piersi, wyrywając z ust Caroline ciche jęknięcie, jakby obawiała się, że ktoś może nas przyłapać.
- Kocham Cię. - mruknąłem, zsuwając się z mokrymi pocałunkami na szyję. - Jesteś moim, podkreślam moim Skarbem, pamiętaj. - dodałem, całkowicie oddając się dziewczęcej figurze. Tuż pod uchem zostawiłem po sobie mocną, siną malinkę, jakby naznaczając szatynkę, która próbowała się dłońmi dobrać do paska moich spodni. Irytując się przez kolejną jej próbę, objąłem jej nadgarstki, rozstawiając je szeroko nad jej głową, uniemożliwiając jej nawet najmniejszy ruch rękami. Przyzwyczajając się już do ciemności, spojrzałem na twarz kobiety i delikatnie uniosłem brew, posyłając jej łobuzerski uśmiech. Całując płaski brzuch, zaczepnie schodziłem z pocałunkami nieco niżej, drażniąc się tym samym z wiercącą się Caroline. Moja lewa dłoń zwolniła uścisk na delikatnym nadgarstku, przekładając go między palce mojej prawej ręki, która spokojnie mieściła drobne dłonie. Nieco niezdarnie odpiąłem guzik od spodni i błyskawiczny zamek, po czym powolnym ruchem zsunąłem je z bioder Caroline. Kobieta czując moje zamiary rozchyliła delikatnie swoje uda, dając mi dostęp do największej jej intymności. Badając jednak granice cierpliwości nastolatki, zacząłem błądzić po wrażliwej skórze wewnętrznej strony ust, pozostawiając tam niezliczoną ilość krótkich całusów. Kobieta niecierpliwie odchyliła głowę, napinając lekko mięśnie. Śmiejąc się z jej reakcji, moje wargi zawędrowały do koronkowej, delikatnej bielizny Caroline. Nie mając zamiaru jednak pozbycia się ich, ucałowałem krótko wzgórek łonowy, i zacząłem brnąć ku górze, znowu wracając do kobiecych piersi. Na zmianę błądziłem raz po jednej, a później po drugiej, muskając, delikatnie przygryzając czy ssąc, pozostawiając niemalże niewidoczne ślady. Ostatecznie powróciłem do ust nastolatki, zażarcie je całując, nie dając dojść do jakiegokolwiek rozłączenia naszych warg. Odrywając się jednak po chwili, wróciłem do kobiecych majtek, które szybkim ruchem zostały zsunięte. Bez żadnych wstępów, wsunąłem jeden palec w kobiecość Caroline, wykonując coraz to szybsze ruchy. Czując napinające się mięśnie, zaprzestawałem dalszych czynności, zastygając w całkowitym bezruchu. Uśmiechałem się widząc pojawiające się zdenerwowanie kobiety, która nie mogła ruszyć swoimi rękoma. Prężyła się na kanapie, wydając coraz to głośniejsze jęki. Po kilku minutach dołączył drugi palec, który dawał mi jeszcze większość zabawy dziewczęcym organizmem. Na zmianę przyśpieszałem i zwalniałem swoje ruchy, wsłuchując się w każde jęknięcie i westchnięcie Caroline. Czując, że kobiece ciało zaczyna się mocno napinać, jeszcze bardziej starałem się przyśpieszyć ruchy, doprowadzając do jeszcze większego orgazmu. Szatynka w pewnym momencie wyprężyła się na kanapie, mocno zaciskając swoje palce wokół moich dłoni. Ucałowałem delikatnie wierzchołek mostka i podniosłem się do pionu, wyglądając przez okno. Widząc, że w pozostałych domach światła nadal są zgaszone, cicho westchnąłem i wywróciłem mimowolnie oczami, zażenowany beznadziejnością obecnej sytuacji. Poczułem na swoich ramionach delikatny dotyk szatynki, która stając na palcach pocałowała mój policzek. Zapaliłem zamontowaną w telefonie lampę błyskową i rozejrzałem się po całym parterze, szukając świeczek.
- Romantyczny wieczór? - uśmiechnąłem się, wskazując na rządki świeczki, które układały się na półce z książkami. Starając się zagarnąć ich jak najwięcej, z niemalże wysypującym się woskiem, brnąłem do schodów, potykając się w drodze o zawinięty dywanik. Usłyszałem ciche kroki Caroline, która za moim przykładem również zabrała kilka zapachowych świec. Odnajdując drzwi do przestronnej łazienki wpadłem do niej, ostrożnie układając przedmioty na podłodze. Nie czekając na nastolatkę, odkręciłem wodę, która z łoskotem odbiła się od akrylowej powierzchni przestronnej wanny. Ustawiłem świeczki w każdym możliwym miejscu, zapalając je po kolei skrytą w kieszeni zapalniczką. Zaskoczona kobieta delikatnie się uśmiechnęła, i zaczęła odpalać od siebie knoty, również rozstawiając świece. Widząc, że jest ich już wystarczająco dużo, rzuciłem zapalniczkę na półkę i zacząłem rozpinać spodnie. Caroline znowu pozbyła się swoich ubrań, stojąc przede mną kompletnie naga, pociągała mnie jeszcze bardziej niż wszystkie moje poprzednie dziewczyny razem wzięte. Uśmiechnęliśmy się do siebie nieśmiało, po czym weszliśmy do wanny. Szatynka wygodnie ułożyła się na moim torsie, wtulając swoją głowę w moje ramię. Zadowolony z trwającej chwili, delikatnie objąłem talię dziewczyny i odchyliłem głowy, czując, że to jest właśnie to, czego potrzebowałem od bardzo dawna.

Obudził mnie delikatny pocałunek dziewczyny, która rozanielona opierała się dłońmi o moją klatkę piersiową. Przeciągnąłem się i ściągnąłem usta w dziubek, domagając się kolejnych całusów. Caroline zaczęła słać milion urywkowych całusów, odbijając się jak piłeczka od moich warg. Wykorzystując jeden z całusów, pogłębiłem pocałunek. Delikatnie odstąpiliśmy od siebie, by uśmiechnąć się do siebie nawzajem.
- Chcę więcej takich poranków. - mruknąłem i mocno przytuliłem nastolatkę.
- Jestem skłonna przystać na taki pomysł. - roześmiała się i ułożyła swoją głowę na moim ramieniu. Przyjemną chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu, który natarczywie wibrował na szafce nocnej. Niechętnie odebrałem przychodzące połączenie, widząc, że dzwoni do mnie siostra.
- Wiem, że trochę nieodpowiednia pora na dzwonienie, ale mam do ciebie sprawę. - usłyszałem zdecydowany głos Demmy, który nie pozwalał na żaden sprzeciw z mojej strony.
- Jaką? Kiedy i gdzie mam przyjechać? - zapytałem, pocierając wolną dłonią swoje powieki.
- Do mnie przyjedź, najlepiej jak najszybciej potrafisz, braciszku. Musimy się dogadać co do ślubu naszej matki. - bąknęła niechętnie.
- Będę za jakąś godzinę, przy okazji, poznasz kogoś. - zaśmiałem się i posłałem ciepłe spojrzenie zaciekawionej brązowookiej. Nie oczekując na odpowiedź Demki, rozłączyłem się i odrzuciłem telefon.
- Coś się stało? - zapytała po krótkiej chwili szatynka, bawiąc się moimi włosami.
- Nic takiego, ale za godzinę musimy być u mojej siostry. Razem. - powiedziałem i ślamazarnie podniosłem się z łóżka. - Wstawaj, wstawaj. - pogoniłem nastolatkę, która niemalże spełzła z białego materacu. Jej wymowny wzrok krótko informował mnie o tym, że nie jest przekonana co do tego pomysłu. Odnajdując w bałaganie jakieś ubrania, zarzuciłem na siebie dresową bluzę i śliskie, czarne dresy, nie mając żadnego natchnienia do eleganckiego ubioru. Caroline założyła na siebie biały, opinający golf, oraz luźne jeansy, całość dopełniając czarnym paskiem. Z przejęciem zaczęła gładzić białą tkaninę, starając się wyprostować każdy jej zakamarek.
- Spokojnie, nie stresuj się, Demma jest akurat w porządku. - mruknąłem, szczerząc się. Brązowooka posłała mi dziwne spojrzenie i głęboko odetchnęła.
- Chcesz zjeść śniadanie w domu, czy gdzieś po drodze zajedziemy? - zapytała, czesząc swoje włosy.
- Oczywiście, że gdzieś pojedziemy. - parsknąłem i podnosząc się z łóżka, złapałem dziewczynę w talii i przerzuciłem ją przez ramię. - Skarbie, śpieszymy się, więc ile można?

1053 słowa = 6 punktów

Od Riley C.D Grace

Podczas gdy nowa znajoma zajęła się oporządzaniem Pompei, pomknęłam do stajni prywatnej ogarnąć Czarną przed jazdą. Tak jak przypuszczałam, Meli jak zawsze czekała już zniecierpliwiona w boksie, stukając tylko od czasu do czasu kopytami o podłoże, dając mi tym samym do zrozumienia, abym się pospieszyła. Hah, założę się, że już wie dokąd się dziś wybieramy. Właściwie to czasem naprawdę odnoszę wrażenie, że Panna ADHD ma jakiś szósty zmysł, czy jak tam to inaczej można nazwać...
Zaraz po usunięciu licznych sklejek z ciała karej i szybkim, acz dość dokładnym wyszczotkowaniu jej zdecydowanie przydługiej już sierści (którą swoją drogą wypadałoby już przystrzyc, ale mniejsza z tym), udałam się jeszcze na moment do sąsiedniego budynku po siodło, czaprak, ogłowie i całą resztę ekwipunku. Kiedy już uporałam się z oczyszczeniem i osiodłaniem klaczy, nie pozostało nic innego, a wyjść przed stajnię. Ku memu zaskoczeniu, Evans uwinęła się z tym naprawdę szybko, bo zaraz po wyjściu na zewnątrz usłyszałam odgłos zamykających się drzwi, a chwilę potem zza sąsiedniego budynku wyłoniła się Grace.
- Gotowe? - wyszczerzyłam się od ucha do ucha, spoglądając na koleżankę i stojącą u jej boku Pompeję, która zdawała się być bardzo podekscytowana perspektywą opuszczenia stajni.
Skinąwszy głową Grace odwzajemniła uśmiech, po czym podparłszy się jedną nogą na strzemieniu zgrabnie wskoczyła na grzbiet konia, lekko skracając lonżę na wypadek gdyby gniadoszce przyszło do głowy ruszyć w stronę ścieżki.
- Pasujecie do siebie - stwierdziłam, również dosiadając swego wierzchowca, na co Panna ADHD tylko parsknęła cicho przyglądając się uważnie stojącej obok klaczy.
No tak, chyba jeszcze nie miały okazji się poznać. Oby tylko Meli nie wpadła na cudowny pomysł, by popisać się przed swoją nową towarzyszką, tak jak to miało miejsce przy kilku innych koniach, kiedy to postanowiła zaprezentować im eleganckie podskoki, świadomie lub nie zrzucając mnie wtedy na ziemię.
- Myślisz? - uniosła brew ku górze serwując mi szelmowski uśmieszek, po czym odgarnąwszy z czoła czekoladowe kosmyki włosów, dodała - Mam nadzieję, że nie spłoszy się, jeśli pojedziemy gdzieś dalej. Wiesz, w końcu to nasza pierwsza przejażdżka...
- Spokojnie, Pompeja raczej nie jest typem panikary, moja koleżanka często zabierała ją w teren. Gdybyś trafiła na Violet albo Crix, wtedy faktycznie byłoby się czym martwić... - uspokoiłam ją, wracając na moment myślami do jakże przyjemnej przejażdżki na wspomnianej w wypowiedzi hucułce (tia, przyjemnej, przynajmniej póki nie uwiadomiła sobie, że na polanie nie ma nikogo oprócz nas i nim zdążyłam ogarnąć się w sytuacji, ruszyła spłoszona w stronę stajni). W zasadzie to trochę szkoda, iż nie będę mieć już raczej okazji, by na niej pojeździć. Co prawda miewała swoje humorki, ale w gruncie rzeczy całkiem dobrze się sprawowała...
Ze stanu rozmyślań wyrwał mnie dopiero głos koleżanki, a właściwie zadane przez nią pytanie. Um, chyba za dużo dzisiaj myślę, jak zwykle zresztą...
- Um, wybacz, zamyśliłam się... - podrapałam się po głowie, ganiąc się w myślach.
- Wiem, zauważyłam - zaśmiała się - To co, ruszamy?
Z racji tego, iż temperatura na zewnątrz nie sprzyjała dziś dalekim wędrówkom, postanowiłyśmy zabrać konie na krótką, acz w zupełności wystarczalną do rozruszania mięśni przejażdżkę, kierując się wąską, leśną ścieżyną, którą obecnie przykryła gruba warstwa białego puchu i zapewne gdyby nie drewniane słupki ustawione wzdłuż trasy, prawdopodobnie już dawno zboczyłybyśmy z drogi. Choć nie jestem zwolenniczką zimy, muszę przyznać, że ośnieżone wierzchołki pobliskich drzew skąpane w mlecznym tle nieba nadawały temu miejscu wyjątkowy klimat. Zerknęłam kątem oka na jadącą obok Grace, która od dobrych paręnastu minut nie odezwała się słowem, od czasu do czasu jedynie kontrolując idącą spokojnie Pompeję.
- Ładnie tu - odetchnęła cicho, spoglądając na korony mijanych iglaków - Dokąd właściwie jedziemy? - zapytała w końcu brunetka, zwalniając nieco chód wierzchowca, który najwyraźniej zupełnie zapomniał o tym, że ktoś w ogóle na nim siedzi i uparcie brnął na przód, nie zważając na napotykane na drodze przeszkody, w tym liczne niższe gałązki.
- Zobaczysz. Spodoba ci się. - puściłam jej oczko lekko unosząc kąciki ust w tajemniczym uśmieszku.
Nie chciałam psuć jej niespodzianki, może i nie było to tak interesujące miejsce jak sama plaża, aczkolwiek miałam nadzieję, że przypadnie ono do gustu koleżance.
- Grace?
- Hm?
- Wybacz mi tę ciekawość, ale jak to się stało, że trafiłaś do Magic Horse? Oczywiście zrozumiem, jeśli nie chcesz rozmawiać na ten temat...

Grace? ^-^

680 słów = 3 punkty

wtorek, 15 stycznia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

Nie potrzebowałam spoglądać w delikatnie zaśnieżone, zewnętrzne lusterko, by wiedzieć, że moją twarz ozdobił niedyskretny, szkarłatny rumieniec. Zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie, dosłownie, jak i nie, płonęłam z absurdalnego połączenia pożądania, zażenowania i rozbawienia w jednym. Doskonale czując, że szkarłat objął moje policzki niemalże po sam czubek nosa, odetchnęłam głęboko, uchylając na ułamek sekundy okno. Wskutek kontaktu z otrzeźwiająco chłodnym powietrzem udało mi się choćby na chwilę ostudzić wszystkie targające mną emocje.
- Następnym razem po prostu postaraj się trzymać ręce przy sobie. - Zaśmiałam się lekko, zapominając już niemalże o niezręczności minionej sytuacji i oskarżeniach policjanta. Nachylając się nieznacznie znad swojego miejsca, złożyłam czułego buziaka na policzku Harry’ego. Szatyn, wprawiając na powrót silnik w ruch, ponownie ułożył dłoń przy górnej granicy mojego uda. Ujęłam ją ostrożnie, zupełnie tak, jakbym robiła to po raz pierwszy, splatając nasze palce w delikatnym uścisku.
- Następnym razem zadbam o własny samochód i korzystniejsze okoliczności. - Obdarował mnie nonszalanckim uśmiechem, sprawiając, że mimowolnie uniosłam kąciki swych ust ku górze. Upewniwszy się przelotnym spojrzeniem, że zdążyłam zapiąć już wcześniej pasy, niebieskooki ruszył z miejsca, nie zabierając ku mojemu zadowoleniu ręki z jej dotychczasowego położenia.
Nie mogłam uwierzyć w to, jak wciąż oddziaływała na mnie sama obecność Harry'ego. Nie wspominając już nawet o jego dotyku, który jak podejrzewam, gdyby ponownie powrócił swoimi ruchami wzwyż mojego kolana, mógłby absolutnie pozbawić mnie kontroli nad sobą i resztek zdrowego rozsądku. Zarządzenie bezdyskusyjnego zjazdu na najbardziej dyskretne miejsce, jakie tylko znajdowało się po drodze, byłoby wtedy absolutną koniecznością. Zresztą, gdyby nie interwencja policjanta, zapewne nie oderwałabym się od mężczyzny tak szybko. Wystarczyło, że szatyn znajdował się w zasięgu mojego wzroku, żebym całkowicie traciła poczucie czasu i możliwość jakiejkolwiek samodyscypliny. Nie sądziłam co prawda, że było to możliwe, ale niepodważalne jest, że kochałam go przy tym wszystkim z dnia na dzień coraz bardziej. Nawet wtedy, gdy testował granice mojej cierpliwości.
Z zamyślenia wyrwał mnie sam zainteresowany. Podniósł nasze splątane ze sobą palce, dając mi równocześnie możliwości zaobserwowania, że jakimś cudem dotarliśmy już do celu naszej podróży. Posyłając mi jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów, ucałował z czułością wierzch mojej delikatnie zziębniętej dłoni.
Nie potrafiłam jednak myśleć wtedy o niczym innym jak o tym, co powiedzieć dziadkom, do których za jakiś czas powinno przyjść wystosowane przez policję pismo. Sytuacja była żenująca do tego stopnia, że nawet nie wiedziałam, jak za to wszystko się zabrać.
- Musimy wam o czymś powiedzieć. - Wygłosiłam ostatecznie po zdjęciu wierzchniego ubrania, zauważając, że małżeństwo widocznie tylko oczekiwało naszego powrotu, szykując się niemalże od razu do wyjścia. Opierając się o chłodną ścianę, liczyłam na to, by na moje policzki nie wpłynął wymowny rumieniec. Musiałam jednak pospieszyć się z przekazywaniem informacji, świadoma, że dziadek zdążył już pomyśleć o ciąży, ślubie i rozstaniu. - Dostaliśmy mandat.
- Za prędkość? - Mruknął widocznie uspokojony już mężczyzna, z całkowitą ulgą wiążąc buty. Babcia za to z nieustanną trwogą przysłuchiwała się wyjaśnieniom.
- Nie, po prostu...
Westchnęłam ciężko. Zakrywając swoją twarz dłonią z rosnącym skrępowaniem, odrzekłam w końcu, przymykając powieki, by nie widzieć miny małżeństwa:
- Policjant twierdził, że wywoływaliśmy zgorszenie w miejscu publicznym.
Na początku w pomieszczeniu zapadła wyjątkowo wymowna cisza. Nie zdążyłam jednak zacząć tłumaczyć, że do niczego gorszącego nie doszło i wyjaśniać całe zajście, jak dziadkowie, spoglądając po sobie, wybuchli głośnym śmiechem. Nie była to najbardziej komfortowa sytuacja w moim życiu, ale niewątpliwie ich reakcja sprawiła, że odetchnęłam z nieopisywalną ulgą.
Temat, na całe szczęście, prędko uległ zmianie. Zainteresowaniem cieszyła się wtedy wieść, że do dnia następnego zostajemy w domu zupełnie sami, kiedy to okazało się, że bliżej nieznana mi krewna gorzej się poczuła i potrzebowała pomocy. Istotnie, kiedy emocje opadły, błyskotliwie zauważyłam przygotowane już drobne bagaże.
- Przynajmniej w domu nikt wam nie wystawi mandatu. – Mruknął mi na ucho dziadek, gdy nachylał się ku mnie przy pożegnaniu. Nie wiedząc, czy skuteczniej będzie zapaść się pod ziemię, czy wtórować mu w rozbawieniu, przyglądałam się tylko, jak podawał rękę szatynowi. Pokręciłam z niedowierzaniem głową dopiero wtedy, gdy Harry, z trudem opanowując śmiech, był jedyną otaczającą mnie osobą.
- Nie próbuj tego nawet komentować. – Oderwałam się od nieustannie podpieranej ściany, kierując się niemalże od razu do kuchni. Mężczyzna nie próbował już nawet powstrzymać rozbawienia, unosząc ręce w geście kapitulacji, nie mniej jednak nie pozwalając, abym w samotności pogrążała się we własnym skrępowaniu. Odrobinę podirytowana wywróciłam oczami, kiedy to, nie dając mi choćby możliwości nalania wody do czajnika, przyparł mnie do blatu. – Nie wiem, czy dam radę tak długo tu z tobą wytrzymać.
Widziałam, jak jego twarz rozświetlił czarujący, szeroki uśmiech. Nie robiąc sobie w zasadzie nic z moich słów, całkowicie zaprzepaścił dzielący nas do tej pory dystans, sprawiając, że z łatwością mogłam poczuć intensywny zapach jego perfum. Musiałam wtedy niemalże walczyć, by także się nie uśmiechnąć.
- Ja za to, Kochanie – Wymruczał wprost do mojego ucha, zanim zaczął słać drobne pocałunki po wcześniej odsłoniętej spod włosów szyi. – jestem absolutnie pewien, że nie będziesz mogła się ode mnie oderwać.
Zaczęłam się śmiać. Tak po prostu, szczerze rozbawiona jego nieomylną tezą. Przymknąwszy oczy, gdy usta szatyna zaczęły niebezpiecznie zbliżać się w stronę dekoltu, zmuszałam się do samego końca, by nie zacisnąć dłoni na blacie, całkowicie poddając się wtedy dotykowi mężczyzny.
- Straszny z ciebie narcyz. – Próbuję odsunąć go od siebie na znaczniejszą odległość, robiąc to bardziej z przekory, niż rzeczywistej potrzeby posiadania własnej przestrzeni. Harry nie wydawał się być jednak zainteresowany takim obrotem spraw. Obmyśliwszy prędko najskuteczniejszy plan, jaki tylko mógł zakwitnąć wtedy w mojej głowie, objęłam twarz niebieskookiego dłońmi. Zyskując wówczas jego uwagę skupioną na mnie i moich poczynaniach, delikatnie złączyłam ze sobą nasze wargi. Nadawałam pocałunkowi spokojne, dużo wolniejsze niż zwykle tempo. Mężczyzna, widocznie bardziej rozluźniony i upewniony w tym, że nie zamierzam już stawiać oporu, nie zdążył się zreflektować, gdy zwinnie uwolniłam się z jego objęć. Przemknęłam tuż pod jego opartą o wysepkę kuchenną ręką, z jeszcze większym śmiechem niż do tej pory biegnąc w stronę najbliższego pomieszczenia, jakim był otwarty salon. Usiadłam wygodnie na długiej kanapie, niepocieszona jedynie faktem, że przez swojego mężczyznę nie zdążyłam zrobić herbaty. Winowajca chwilę później zjawił się obok mnie z nosem utkwionym w wyświetlaczu telefonu. Błądziłam w tę i z powrotem po wszystkich dostępnych w telewizorze kanałach, nie odnajdując jednak nic godnego uwagi. Westchnąwszy, oparłam głowę o jedną z poduszek, nogi kładąc na kolanach szatyna. On jednak dalej był niewzruszony, choć przeczuwałam, że jego foch mógł być reżyserowany.
- Obraziłeś się na mnie, Kotku? – Uniosłam się ostatecznie po chwili, z nadzieją, że uda mi się wybadać sytuację. Tym razem to ja zniwelowałam jakąkolwiek dzielącą nas przestrzeń, siadając Harry’emu na udach. Zmusiłam go tym samym do odłożenia komórki i spojrzenia na mnie, zaraz po tym, jak sięgnęłam palcami do jego policzków. Ściskając je delikatnie, zachichotałam lekko, gdy udało mi się uformować z ust szatyna dziubek. Wyglądał niewątpliwie uroczo, gdy poddawał się dotykowi znacznie drobniejszej od siebie kobiety.
Leciutki kamień spadł mi z serca, gdy po złożonym przeze mnie pocałunku na jego czole, posłał mi prawdopodobnie mimowolny i całkowicie niekontrolowany uśmiech. – Mam rozumieć, że oczekujesz przeprosin? Jeśli tak, to się ich nie doczekasz.
Prychnął, gdy zaczęłam się podnosić, skłonna do zajęcia swojego wcześniejszego miejsca na kanapie. Tym razem zaobserwował moją chęć zmiany położenia w odpowiednim czasie, skutecznie przyciągając mnie do siebie chwytem na biodrach. Zachłannie wpijając się w moje usta, nie musiał nakłaniać mnie po raz drugi, żebym natychmiastowo zaczęła oddawać każdy z jego ruchów. Poddałam się pocałunkowi w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Zignorowałam ponownie przeszkadzający nam telefon, chłód wpadającego do pomieszczenia wiatru, a nawet tak obowiązkową czynność, jaką było oddychanie. Odrywaliśmy się od siebie tylko na nieznaczne ułamki sekund, do czasu, gdy Harry przeniósł swoje wargi na moją szczękę, szyję i nieznacznie odsłonięte obojczyki. Tym razem nie stawiałam żadnego oporu, nie tłumiąc swoich cichych westchnięć.
- To chyba nie będzie ci już potrzebne. – Uśmiechnął się szeroko, bezpardonowo chwytając za krawędź osłaniającej mnie koszulki. Zdejmował ją powoli, drocząc się ze mną, zupełnym przypadkiem przejeżdżając palcami po okrytych pod biustonoszem piersiach. Zadrżałam lekko pod wpływem jego niewątpliwie zadowolonego z siebie spojrzenia, gdy udało mu się odrzucić materiał poza zasięg mojego wzroku. Nie chciałam być w żaden sposób dłużna. Celowo poprawiając nacisk swojego ciała tuż przy kroczu szatyna, w równie leniwym tempie i z niego zdjęłam koszulkę. Błądziłam palcami po jego tatuażach, niezmiennie zachwycona tym, jak idealnie komponowały się z całością wizerunku mężczyzny. Uprzedziłam go jednak, gdy sunął dłońmi od moich pośladków w górę kręgosłupa. Chwyciwszy za jego rozgrzane ręce, ułożyłam je poniżej własnych bioder, samodzielnie dążąc do rozpięcia biustonosza. Postanowiłam jednak nie pozbyć się go tak łatwo, jak mógł oczekiwać tego Harry. Nieustannie spoglądając w jego niebieskie, roziskrzone pożądaniem oczy, przygryzałam wargę, nie musząc udawać onieśmielenia. Zsunęłam jednak powoli cieniutkie ramiączka, uśmiechając się z niepodobną do siebie delikatnością. Czułam się dosłownie tak, jakby wszystko dookoła nas zwolniło i przestało mieć jakiekolwiek znacznie. Niesłyszalny już był dźwięk poruszających się po ulicy samochodów, nie słyszałam też już wciąż włączonego telewizora, mogąc stwierdzić nawet, że przestałam oddychać, a wszystkie moje czynności życiowe zwolniły, gdyby nie serce, które uparcie próbowało wyrwać się niemalże z mojej klatki. Śmiałości dodał mi ostatecznie szatyn. Musnął z czułością moje usta, powodując tym samym, że nie pragnęłam wówczas niczego innego, jak pozostania w jego ramionach. Nie drocząc się z nim dłużej, zdjęłam w końcu górną część bielizny, obdarowując tym samym Harry’ego kolejnym miejscem do pozostawienia mokrych pocałunków. Już dopadaliśmy do swoich spodni, zniecierpliwieni dłużącym się pozbawianiem ostatnich ograniczeń, gdy niespodziewanie cały dom został pozbawiony prądu. Wtedy już rzeczywiście wszystko ucichło, a my zostaliśmy otuleni całkowitym, nieproszonym mrokiem. Obracając głowę w stronę oddalonych o kilka metrów okien, zauważyłam jednak, że utrata prądu musiała być masowa. Na zewnątrz nie świeciła się ani jedna latarnia, a w szybach sąsiadów nie mrugało ani jedno, nawet najdrobniejsze światło.

Harry? Miziamy się dalej? 8)
1607 słów = 6 punktów

Od Any C.D Riley

Otworzyłam wręczony mi przez Riley prezent. Na widok znajdujących się w nim przedmiotów, uśmiechnęłam się promiennie.
- Dziękuję bardzo - zamknęłam przyjaciółkę w uścisku. Po chwili odsunęłam się i wyciągnęłam z pakunku bransoletkę przedstawiającą smoka, żeby od razu zapiąć ją na nadgarstku, obok tej z grupą krwi, którą nosiłam codziennie. Ta nowa pewnie do niej dołączy. - Jest śliczna. I rękawiczki - zaśmiałam się cicho. Ciekawe, czy wiedziała, że te, w których do tej pory jeździłam, jakiś tydzień temu padły ofiarą Ghosta, który uznał je za wspaniałą zabawkę, ściągnął ze stołu i pogryzł do tego stopnia, że nadawały się tylko do wyrzucenia.
- Cieszę się, że ci się podoba - Riley odwzajemniła uśmiech. Całe spięcie, które w niej wyczuwałam, gdy wręczała mi prezent, uleciało.
- Ja też coś dla ciebie mam - przyznałam. - Ale co: zobaczysz później - mrugnęłam do niej zadziornie.
Chwilę później w końcu udało nam się zasiąść na kanapie z miską popcornu i kubkami kawy. W błyskawicznym tempie wybrałyśmy film, który nam obydwu przypadł do gustu. Gdy Ada wróciła z treningu, z impetem wskoczyła między nas, by po chwili śledzenia akcji filmu, ostatecznie przysnąć.
Wróciłam do siebie chwilę przed północą. Gdy otworzyłam drzwi, przywitała mnie cisza, założyłam więc, że Camille już śpi. Neron, który leżał w rogu pokoju, otworzył tylko jedno oko, a gdy mnie zobaczył, ziewnął potężnie i powrócił do przerwanego odpoczynku. Tak cicho, jak potrafiłam, poszłam do swojej sypialni, a Ghost podreptał za mną.

~•~

*dłuższy czas później*

Od mojego powrotu z USA chodziła za mną chęć na wybranie się na lodowisko. Jednak, po części dzięki Moon, nie znalazłam jak dotąd na to czasu. Cały czas wolny schodził mi na próbach ucywilizowania jej i jak na razie nie było znać większych efektów. Tak jak na początku, pozwalała mi do siebie podejść. Progresem było to, że teraz pozwalała mi się zazwyczaj dotknąć, mogłam ją również spokojnie prowadzić w ręce w obrębie jej padoku. Ale gdy tylko próbowałam przekroczyć z nią ogrodzenie, zachowywała się gorzej niż Charlie na samym początku naszej znajomości i natychmiast wyrywała do przodu, często omal nie wyrywając mi ramienia ze stawu. Dlatego ograniczałam ćwiczenia z nią do bezpiecznej, ogrodzonej strefy.
Tak się jednak złożyło, że dzisiejszy dzień miałam wolny. Był czwartek, czyli dzień zajęć sportowych, na które i tak zazwyczaj nie chodziłam z powodu "mojej starej kontuzji" (zapytacie, jakim cudem w takim razie jeżdżę konno? Cóż, w siatkówkę też mogłabym grać, ale po co, jak można wykpić się bólem stawu skokowego?). Do tego wczoraj Mon Cherie zgubił podkowę na padoku, był więc uziemiony do jutra, kiedy to do stajni miał przyjechać kowal. A Moon? Nic jej się nie stanie, jak jeden dzień spędzi bez mojej obecności. Spuściłam na padok koło niej Charliego, żeby nie czuła się zbyt samotna.
Teraz wystarczyło przeciągnąć kogoś na swoją stronę, jeśli chodzi o pomysł wagarów.
Oczywistym wyborem była Riley, do której wpadłam z przewieszoną przez ramię gitarą w pokrowcu, zaraz po porannym karmieniu koni. Otworzyła mi zaspana, natychmiast przenosząc wzrok ze mnie, na gitarę.
- O co chodzi? - zapytała, pytanie kończąc ziewnięciem.
- Mam plan na dzisiaj - oznajmiłam, wyciągając z kieszeni kluczyki od samochodu i zadzwoniłam nimi przed twarzą przyjaciółki. - A składa się on na trzy sylaby - promienny uśmiech rozjaśnił moją twarz i oznajmiłam, akcentując każdą sylabę: - Wa-ga-ry.
- Serio? - Riley nie wyglądała na przekonaną. - Ty i...
- Och, daj spokój, dzisiaj jest czwartek! Zajęcia sportowe!
- A no tak, to wszystko wyjaśnia - westchnęła Ril z doskonale wyczuwalnym sarkazmem. - Ana, ty możesz podeprzeć się kostką, ale ja...
- Daj spokój, coś wymyślimy. Powiemy, że jesteś niedysponowana czy coś... - w zasadzie skakałam już podekscytowana w miejscu. Mimo negatywnego przyjęcia mojego pomysłu byłam w zasadzie pewna, że dziewczyna w końcu się zgodzi. I zrobiła to nawet wcześniej, niż się spodziewałam.
- Boże, jesteś niemożliwa - w głosie brunetki dało się usłyszeć coraz większe rozbawienie. - Dobra. Olewamy dzisiejsze lekcje - zanim skończyła zdanie, ja już piszczałam z radości.
- No i o takie podejście mi chodziło! Dobra, za pół godziny przy moim samochodzie. Ubierz się ciepło, bo planuję spędzić dzisiejszy dzień na świeżym powietrzu.

~•~

- Tak w zasadzie, to po co ci gitara? - zapytała Riley, ściszając radio, które włączyłam na maksymalną głośność, gdy tylko wsiadłyśmy do samochodu.
- Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać - odparłam, rzucając przyjaciółce krótkie spojrzenie, żeby zaraz na powrót skupić uwagę na drodze.
- Mimo to nigdy nie zabierałaś jej do miasta - zauważyła, z resztą trafnie.
- Dzisiaj jest wyjątkowa sytuacja.
Riley chciała jeszcze coś dodać, ale uniemożliwiłam jej to, z chytrym uśmieszkiem pogłaśniając z powrotem muzykę. Z głośników ryknęła piosenka Spice Girls "Wannabe". Zaczęłam śpiewać, to znaczy, przy tym natężeniu dźwięków, wydzierać się:


Yo, I'll tell you what I want, what I really, really want
So tell me what you want, what you really, really want
I'll tell you what I want, what I really, really want
So tell me what you want, what you really, really want


Wskazałam Riley palcem, rzucając jej znaczące spojrzenie, żeby również zaczęła śpiewać. Co zrobiła po chwili, niepewnie, ale już chwilę później obydwie darłyśmy się na cały regulator.


I wanna, I wanna, I wanna, I wanna,
I wanna really, really, really wanna zigazig ah

If you want my future, forget my past
If you wanna get with me, better make it fast
Now don't go wasting my precious time
Get your act together we could be just fine

I'll tell you what I want, what I really, really want
So tell me what you want, what you really, really want
I wanna, I wanna, I wanna, I wanna,
I wanna really, really, really wanna zigazig ah

~•~

- Dowiem się w końcu, jaki jest plan naszej dzisiejszej ucieczki z zajęć sportowych? - zapytała mnie Riley, gdy w końcu skończyłyśmy ze zdzieraniem sobie gardeł i włączyłyśmy wolniejszą piosenkę. Właśnie wjechałyśmy do miasta.
- Jeśli musisz wiedzieć... - włączyłam kierunkowskaz i skręciłam w drogę prowadzącą na lodowisko. - No więc tak: najpierw lodowisko, bo zbieram się już od kilku dni, a poza tym dzisiaj jest Ice Freestyle Day - Riley rzuciła mi pytające spojrzenie, więc wytłumaczyłam. - Impreza dla miłośników łyżwiarstwa. Można się popisać przed osobami, które również kochają łyżwy, a także zdobyć nowe doświadczenie.
- Nie obraź się, ale to chyba... - zaczęła, jednak szybko jej przerwałam.
- Wiem. Mimo to uznałam, że możesz spróbować - uśmiechnęłam się do przyjaciółki, zanim płynnie zajęłam upatrzone wcześniej miejsce parkingowe. - Postaram się nie zanudzić cię, gdybyś jednak uznała, że ci wystarczy, z okazji tej imprezy będą na lodowisku stoiska z gorącą czekoladą i na pewno czymś do jedzenia. Także możesz na chwilę zejść z lodu i nacieszyć się tymi atrakcjami - zgasiłam silnik, wyjęłam kluczyk ze stacyjki i opatuliwszy się szalikiem, który zdjęłam na czas jazdy, wysiadłam z samochodu.
- Więc uciekasz z zajęć sportowych, żeby uprawiać inny rodzaj sportu.
- Mniej więcej - otworzyłam bagażnik, żeby wydobyć z niego łyżwy, które zawsze woziłam ze sobą zimą, w pozostałe pory roku zastępując rolkami. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja do pojeżdżenia. - Potem myślałam nad centrum handlowym, chociażby tylko po to, żeby coś zjeść. Jak nie, to może jakaś restauracja w mieście? - dołączyłam do Riley na chodniku i ramię w ramię ruszyłyśmy do hali, na której znajdowało się lodowisko. - Po południu, jeśli by zbytnio nie wiało, mogłybyśmy pójść na plażę pooglądać statki w porcie. A może nawet załapać się na jakiś rejs, gdyby akurat ktoś organizował.
- A co z gitarą? - Riley widocznie nie mogła przeboleć, że cały czas omijam ten temat.
Ta gitara to była w sumie niespodzianka. Dla wszystkich. To znaczy, zostałam zaproszona na ten Freestyle Day przez chłopaków, z którymi "rywalizowałam", gdy pierwszy raz wybrałam się z Riley na lodowisko, a po nim, w okolicach 16:00, miało się odbyć ognisko na plaży. Na które również zostałam zaproszona. Wraz z osobą towarzyszącą. Uznałam, że moglibyśmy wspólnie pośpiewać przy akompaniamencie gitary, jeżeli uczestnicy wyraziliby taką wolę.
- Dowiesz się później - odpowiedziałam na pytanie przyjaciółki z chytrym uśmieszkiem.

Riley? To co z zaplanowanych czynności robimy? 😃 Oczywiście ognisko obowiązkowe 😘

1282 słowa

Od Riley C.D Gai

Już miałam coś powiedzieć, kiedy nagle gdzieś wśród zarośli rozległ się przenikliwy, wysoki dźwięk, który skutecznie zdekoncentrował zarówno nas, jak i pasące się jeszcze chwilę temu wierzchowce. Konie podniosły głowy, strzygąc nerwowo uszami, starając się zlokalizować źródło owego odgłosu.
- Co to było? - wymieniłyśmy z lekka spanikowane spojrzenia.
Z chwilą gdy gałązki pobliskich krzewów znów zaczęły się niepokojąco poruszać, obydwie zesztywniałyśmy niczym potraktowane prądem, niemniej jednak nim któraś z nas postanowiła podjąć jakiekolwiek kroki, sprawa sama się wyjaśniła. Zza liściastych kęp wyłonił się dość szczupły, podłużny pyszczek o skośnych, jakże uroczych ciemnych oczkach, przez dłuższy czas lustrując nas wzrokiem od góry do dołu. Lis, serio? Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem kto w obecnej sytuacji wystraszył się bardziej, aczkolwiek sam psowaty zdawał się być raczej zainteresowany końmi, a niżeli spłoszony. Długo nie musiałyśmy czekać aż zniknie gdzieś w leśnych gęstwinach, machnąwszy rudą kitą na odchodne.
- No brawo! Rany, ale z nas strachajła! - mimowolnie wybuchłam głośnym śmiechem, zaciskając dłonie na brzuchu, który z każdym kolejnym wdechem serwował mi coraz mocniejsze bodźce.
- Ejeje! Kogo nazywasz strachajłem?! - wykrzyknęła dziewczyna chwyciwszy mnie za plecy i nim zdążyłam ogarnąć co się dzieje, obydwie wylądowałyśmy z powrotem na trawie.
Muszę przyznać, w obliczu jej wypracowanych do perfekcji metod łaskotania byłam całkowicie bezbronna, przynajmniej do momentu, kiedy to ja nie odpłaciłam jej się pięknym za nadobne, lekko odpychając od siebie przyjaciółkę, by gdy już znajdzie się na glebie przypuścić atak. Tia, ta głupawka naprawdę jest zaraźliwa... W sumie to trochę współczuję biednym leśnym stworzeniom skazanym na słuchanie naszych wrzasków, które znając życie dotarły pewnie nawet do samej akademii. Nie zdziwiłabym się, gdyby zupełnie przypadkiem ktoś wysłał po nas odział ratunkowy.
- Wy-wystarczy! Przestaaaań! - parsknęła śmiechem blondynka, z trudem łapiąc oddech. Dopiero po chwili ogarnęłyśmy, że jesteśmy całe w liściach, trawie i żółtych kwiatkach bliżej nieokreślonego pochodzenia - No, to teraz chyba jesteśmy kwita. - dorzuciła z szelmowskim uśmieszkiem, na co skinęłam głową, otrzepując spodnie z ziemi.
- Swoją drogą... - wskoczyłam na grzbiet Panny ADHD, ściągając lekko wodze - przyznaj, że to spotkanie było nawet ciekawym doświadczeniem.
- Noo uroczy był, szkoda tylko, że żadna z nas nie wpadła na pomysł, żeby zrobić mu zdjęcie. - odparła towarzyszka, także dosiadając swego wierzchowca, który z cichym parsknięciem stuknął kopytem w glebę, jakby dając jej do zrozumienia, że jest gotowy do drogi.

~•~Kilka miesięcy później~•~

Niedziela. Szczerze powiedziawszy, miałam nadzieję na nieco przyjemniejsze zajęcia w ferie, niż odśnieżanie caluteńkiego chodnika koło akademika i budynku kadry, ale cóż poradzić? Sama jestem sobie winna. Eh, a było się nie ruszać rano pokoju, ale nie, zachciało się świeżego powietrza! Że też musiałam wpaść na panią Rose akurat dzisiaj. Niezbyt zachwycona koniecznością przepychania grubych warstw białego puchu, sięgającego mi niemalże do kolan, raz na jakiś czas zerkałam kątem oka na kłusujące przez pastwisko wierzchowce, wśród których udało mi się wypatrzyć między innymi Wogatti i Storm. Trzeba przyznać, ich długie, częściowo ośnieżone grzywy falujące na wietrze wyglądały naprawdę imponująco, gdybym miała przy sobie teraz telefon od razu popstrykałabym im kilka klimatycznych fotek. Swoją drogą, chyba nie tylko ja zauważyłam, że ostatnimi czasy ta dwójka zaczęła naprawdę się dogadywać.
Kiedy tak przyglądałam się krążącym koło ogrodzenia zwierzakom, nagle ni z tego ni z owego poczułam, że coś uderza w moje ramię, rozpryskując się na tysiące maleńkich kawałeczków. Co do...?!
- Nie przeszkadzam w czymś czasem? - Lavelle uśmiechnęła się szeroko, poprawiając ciemnoniebieski, wełniany szalik.
Przewróciwszy oczyma pokręciłam głową z rozbawionym uśmiechem.
- Um, ciebie też pogonili dziś do odśnieżania? - zagaiłam, podążając wzrokiem za oddalającą się w stronę budynku gospodarczego przyjaciółką.
Odwróciwszy się przez ramię dziewczyna skinęła tylko głową, rzucając krótkie "Zaraz przyjdę". Tak jak się spodziewałam, chwilę później zastałam ją już z dużą czerwoną łopatą w dłoni, co (nie ukrywając) naprawdę mnie ucieszyło, gdyż nie spodziewałam się, iż przyjdzie mi wykonywać tę czarną (a właściwie to białą) robotę akurat w towarzystwie Gai. Hm, czyżby jakaś zmowa nauczycieli? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy.
Z racji tego, iż żadnej z nas nie uśmiechało się wyjeżdżać w taki mróz w teren, gdy tylko uporałyśmy się z odśnieżeniem chodnika, z nogami sztywnymi niczym sople lodu czym prędzej udałyśmy się do akademika. Nie miałam żadnych konkretnych planów na dzisiejsze popołudnie, tak więc zaprosiłam Gaię do siebie.
Podczas gdy Nilay zafascynowany przybyciem Gai obrabiał jej kapcie, najwyraźniej starając się zwrócić w ten sposób na siebie uwagę, co wychodziło mu chyba całkiem nieźle; zajęłam się zalaniem herbatki i przygotowaniem kilku przekąsek. Tak, te dwie wyżej wymienione rzeczy to zdecydowanie najlepsza recepta na okres jesienno-zimowy i nieodłączną chandrę z nim związaną. Nie żebym miała coś do tej pory roku, po prostu wolę cieplejsze miesiące, ale to już chyba mało istotne.
- To co robimy przez resztę dnia? - wysunęłam pytanie, odstawiwszy kubki z gorącym napojem na mały stolik przy łóżku i dosiadłam się obok Gai.

Gaiuś? Wybacz, że znowu musiałaś tak długo czekać na odpis :c Chyba najwyższa pora zainwestować w kajdanki i przykuć wenę do kaloryfera XD

780 słów = 3 punkty

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Podsumowanie Eventu Świątecznego

He, he, "na dniach". xD


Podobny obrazKażdy prezent: 65 p.
Nie licząc prezentów, działa przelicznik:
2 punkty prezentowe - 1 punkt zwykły

Esmeralda - 70 + 1 prezent = 65 p.
Camille - 145 + 2 prezenty = 132 p.
Ana - 155 + 2 prezenty = 137 p.
Gaia - 105 = nie możemy znaleźć opka z prezentem, prosimy o kontakt, potem uzupełnimy
Olivia - 20 = 10 p.
Naomi - 30 = 15 p.
Riley - 20 = 10 p.
Gale - 60 = 30 p.



Wesołych ferii, szczególnie szczęściarzom (oww that's me), którym się już zaczęły! :3
~Administracja

Od Camille'a - prezent dla Gai

Przed Świętami należało pamiętać o prezentach dla przyjaciół. W akademii nie miałem rzeszy znajomych, jednak nawiązałem kilka świeżych kontaktów. Jedną z osób, z którą spędziłem wspaniały czas w tym semestrze, była Gaia. Przy okazji wizyty w centrum handlowym, aby kupić dekoracje do pokoju, rozglądałem się za prezentem dla niej. Wiedziałem, że lubiła modę. Ja natomiast kompletnie się na tym nie znałem. Przecież przez tyle lat kupowałem cokolwiek, co było adekwatne do pogody i w miarę wygodne. Skierowałem się do pierwszego z brzegu butiku dla kobiet. Podszedłem do konsultantki z zapytaniem, co było modne w tym roku.
- Polecam naszą najnowszą kolekcję szerokich spodni - powiedziała jak z automatu.
Przyjrzałem się prezentowanym tekstyliom. Wyglądały... dziwnie, śmiesznie, karykaturalnie? Ale nie mnie tu modę oceniać. W każdym bądź radzie nie byłem pewny co do adekwatności takiego prezentu. Kiedy już miałem podziękować i się ulotnić, konsultantka odezwała się ponownie:
- Jeżeli to pana nie satysfakcjonuje, proponuję najnowsze berety we wszystkich kolorach jesieni.
Yy... Co? Z grzeczności podążyłem za nią w róg sklepu, rozglądając się z dezorientacją. Berety wyglądały jak nakrycie głowy mojej świętej pamięci babci, więc tym bardziej zrezygnowałem. Wyszedłem jak najszybciej, aby nie próbowano mi wcisnąć niczego innego. Otrząsnąłem się przed wejściem do kolejnego sklepu. Ten wyglądał trochę skromnie.
- Co modnego pani proponuje? - zapytałem kobiety za ladą.
Proponowała mi mniej nachalnie, czym ta obsługa zyskała moją pozytywną opinię. Dostałem jednak zbyt wiele propozycji, aby je umiejętnie wyselekcjonować. W końcu zatrzymałem się przy półkach z ozdobnymi czółenkami. Czy to prawda, że kobiety kochają buty? Już miałem ryzykować i robić wyliczankę, które brać, kiedy uświadomiłem sobie, że nie znałem jej rozmiaru buta. Koniec końców ten sklep również opuściłem z niczym. Po drodze zerknąłem z rozbawieniem na plastikopodobne odzienie, po czym oddaliłem się od sklepów odzieżowych. Może biżuteria? Przecież kolczyki czy wisiorki nigdy nie miały rozmiarów. Wszedłem do jubilera i od razu rzucił mi się w oczy dział srebrnych ozdóbek.
- Szuka pan czegoś konkretnego? - Zaskoczył mnie głos konsultantki.
- Szukam czegoś ładnego dla... - Nie dokończyłem, bo mi przerwała.
- Dla dziewczyny? Zapraszam, mamy pełno romantycznych świecidełek.
Zaśmiałem się nerwowo.
- Nie, dla dobrej koleżanki - odparłem.
Konsultantka zawróciła.
- Też coś się znajdzie. Białe złoto czy brylanty? - spytała.
Przełknąłem ślinę, zerkając na ceny proponowanych materiałów. Po chwili odezwałem się:
- Nie, dziękuję. Wolę mieć za co jeść, a tymczasem pójdę jednak poszukać sam.
Odeszła. Zostałem sam na sam z gablotką ozdób średniej klasy. Niektóre były naprawdę ładne, ale żaden wisiorek nie wyglądał wystarczająco wyjątkowo. Postanowiłem zmienić sklep jubilerski. Zrezygnowany poszedłem do ostatniego miejsca tego typu w galerii handlowej. Trochę już traciłem nadzieję, że cokolwiek znajdę, kiedy w oczy rzuciła mi się złota bransoletka z małym koniem ze srebra. Miała formę delikatnego łańcuszka, a dowieszka była na tyle przyległa, że nie powinna w niczym przeszkadzać. Zdecydowałem się na zakup. Nawet cena była przystępna, więc ze sklepu wracałem zadowolony.
~~~~~~
Kiedy powróciłem na teren akademii z bransoletką w plecaku, miałem wielkie szczęście, ponieważ akurat zastałem Gaię wracającą z terenu na Kleopatrze. Przywitałem się z dziewczyną.
- Mam coś dla ciebie - oznajmiłem na wstępie.
Nie bałem się o opakowanie. W sklepie dodano pudełeczko z białą kokardą.
- Dobra, tylko rozsiodłam Kleopatrę. - Poklepała klacz po szyi i wcale nie wyglądała, jakby się czegokolwiek domyślała.
Poczekałem na nią przed stajnią. Z jej szybkiego uporania się z koniem wywnioskowałem, że jednak trochę korciła ją ciekawość.
- Co to takiego jest? - zapytała, kiedy tylko zobaczyła mnie ponownie.
Potrząsnąłem delikatnie pudełeczkiem, które wcześniej wyjąłem z plecaka.
- To prezent dla ciebie. - Otworzyłem je, ukazując ozdobę na nadgarstek.
Gaia wyglądała na zdziwioną. Delikatnie pochwyciła ozdobę w dłonie, przyglądając się srebrnemu dodatkowi.
- Ach, konik! - ucieszyła się. - To Święta przed Świętami?
- Nie mogłem się powstrzymać - przyznałem się z uśmiechem.
Pomogłem jej zapiąć ozdobę na ręce.
- Dziękuję. Nie spodziewałam się - dopowiedziała jeszcze.
Staliśmy przed stajnią i uśmiechaliśmy się do siebie. Magia Świąt, radość dawania!

Od Camille'a - prezent dla Any

Z przyjemnością patrzyłem na hasającego Ghosta, który biegał za piłką i przynosił ją sprawnie, niekiedy łapiąc zabawkę w powietrzu. Neron nie przejawiał zainteresowania harcami. Wodził wzrokiem za czarno-białym psem, biegającym w tę i z powrotem. Co jakiś czas podnosił wzrok na mnie, jakby chciał zapytać: ,,Po co tak szaleje?".
- Nie mam konkretnych planów - odpowiedziałem na pytanie Any, nie odrywając jednak wzroku od mojego strojącego miny psa. - Jak zwykle.
Ghost kolejny raz rzucił piłkę przed kozakami właścicielki, a ona pochyliła się i podniosła ją. Tym razem nie rzuciła od razu. Zignorowała skaczącego z niecierpliwością psa, wpatrując się w dal, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Po kilku sekundach ciszy przemówiła:
- Wkrótce wyjeżdżam. Może zrobilibyśmy coś razem ostatni raz w starym roku i przed Świętami?
Spodobała mi się propozycja koleżanki. Miło spędzonego czasu nigdy za wiele!
- Bardzo chętnie - odparłem. - Jak wrócimy do pokoju, na spokojnie znajdziemy coś godnego uwagi.
Postaliśmy tak jeszcze chwilę, ale kiedy zrobiło nam się zimno, postanowiliśmy pójść z powrotem do wspólnego lokum. Tylko Ghost był rozgrzany. Przez całą drogę truchtał wesoło obok właścicielki, podczas gdy Neron wlókł się za mną, jak to miał w zwyczaju. Kiedy tylko weszliśmy do pokoju, Ana zasiadła na łóżku z telefonem komórkowym. Ja natomiast wziąłem gazetę.
- Nic nie ma na tym Fejsie - narzekała dziewczyna, która najwyraźniej to tam szukała miejsc, gdzie moglibyśmy się wybrać.
Mruknąłem. Myślałem, że gazeta w tych czasach tym bardziej nic nie oferuje, ale nagle spostrzegłem niewielką reklamę nowo otwartego sklepu jeździeckiego na ostatniej ze stron. Szybko pokazałem to Anie.
- Co sądzisz? Może wybierzemy się pooglądać? - spytałem.
Entuzjastycznie przyjęła mój pomysł. Sklep znajdował się na obrzeżu miasta, więc należało przejechać autobusem tylko dwa przystanki. Dotarliśmy tam dość sprawnie. Sklep z zewnątrz nie prezentował się okazale. Ot, średniej wielkości budka z szyldem w kształcie konia. Jednak różnorodność asortymentu w środku zaskoczyła mnie. Oboje niezbyt wiele czasu spędziliśmy na dziale z rzeczami dla jeźdźca. Bardziej zainteresowały nas akcesoria dla koni, jako że oboje byliśmy właścicielami własnych. Z początku nie planowałem nic kupować, ale różnorakość wzorów i kolorów sprawiła, że myślałem nad zakupem jakiegoś gadżetu. Na szczęście wziąłem więcej niż trochę pieniędzy. Wkrótce okazało się, że to był dobry pomysł. Przy czaprakach zaczepiła mnie Ana:
- Ej, patrz! Jakie słodkie!
Obróciłem się w jej stronę na pięcie, ponieważ w owym czasie przyglądałem się kantarom. Dziewczyna wskazywała na czaprak ujeżdżeniowy... w babeczki! Doskonale pasował do miłośniczki wypieków. Rozpromieniłem się.
- Czy zamierzasz go kupić? - zapytałem. - Myślę, że pasuje do was.
- Może. - Westchnęła.
Przewróciła czaprak na stronę, gdzie była przyklejona cena.
- Nie mam ze sobą tylu pieniędzy w tej chwili. - Spochmurniała.
Spojrzałem na cenę produktu. Chwilę pogrzebałem w portfelu. Miałem przy sobie tę kwotę.
- Kupię go - zaproponowałem po chwili namysłu.
Zdziwiła się i przez chwilę upierała się, że nie muszę. Ja jednak byłem nieugięty.
- Potraktuj to jako prezent - powiedziałem spokojnie i wcisnąłem jej czaprak do rąk. - Przecież zbliżają się Święta.
Uległa. Na jej twarzy pojawił się skryty uśmiech. Pochwyciłem upatrzone wcześniej doczepiane futerko do kantaru i poszedłem do kasy zapłacić. Dawanie prezentów to świetna sprawa!

Ana?

Od Any - prezent dla Rilley

Długo myślałam nad prezentem dla Riley.
Na tyle długo, że zajęło mi to kilka wizyt w galerii, kilkanaście w mniejszych sklepach i parę godzin przeglądania różnych stron internetowych.
Ostatecznie coś godnego uwagi znalazłam na jarmarku bożonarodzeniowym, a że nie należę do osób, które lubią chodzić po takich imprezach samotnie, na wypad przewidziany na kupowanie prezentów zabrałam ze sobą brata, który postanowił zrobić mi niespodziankę i tydzień przed świętami (na które, swoją drogą, i tak miałam wracać do domu) przyjechał do mnie w odwiedziny. Przy okazji zobaczyć, co tam u Charlesa. I Ghosta. Husky nie odstępował Lore'a na krok, odkąd zobaczył go w progu naszego pokoju, toteż i teraz pies nam towarzyszył.
- Może to? - mój brat wskazał ruchem głowy stoisko z masą różnych bibelotów. - Dziewczyny chyba mają do takich słabość - za swoją uwagę zarobił kuksańca pod żenbra, skwitowanego szczerym śmiechem jednej i drugiej strony, oraz wesołym szczeknięciem Ghosta.
- Co tam u rodziców? - zapytałam, gdy przeglądaliśmy bąbki wystawione na innym stoisku.
- To co zwykle - Lore wzruszył ramionami. - Mama marudzi w zasadzie o wszystko, a tata stara się jej wyperswadować, że przesadza. Chociaż odkąd zapowiedziałaś, że przyjeżdżasz na święta, obydwoje chyba myślą tylko o tym.
- Niech zgadnę - tata nie może usiedzieć z radości, a matka rzuca garnkami w kuchni zła, że nie będzie mnie wcześniej, żeby pomóc.
- Ha - Lore uśmjechnął się, nieco tylko smutno. - Zgadłaś.
Kilka stoisk dalej natrafiliśmy na budkę z domowej roboty ciastami. Przez chwilę zastanawiałam się, czy może czegoś z niej nie wybrać na prezent, ale uznałam, że równie dobrze sama mogę coś upiec. A dla Ril chciałam coś, czego nie dostaje w zasadzie na co dzień.
- A może zrobisz tej swojej koleżance tą mieszankę na świąteczną czekoladę, którą dałem ci kilka lat temu? - rzucił Lore pomysłem. - Zakładając, że lubi gorącą czekoladę. No ale z drugiej strony, kto jej nie lubi?
- Też nad tym myślałam - przyznałam. - Ale to nie to.
- Albo ta twoja przykaciółka jest strasznie skomplikowana, albo ty przesadzasz. Znając ciebie, druga odpowiedź jest bliższa prawdy.
Prychnęłam, obruszona jego insynuacją, ale nic nie powiedziałam. Bo po prawdzie, chyba miał nieco racji.
- Moim zdaniem powinnaś przestać się aż tak bardzo tym przejmować - rzucił w którymś momencie Lore, gdy odeszliśmy już chyba od setnego stoiska, nic nie wybrawszy. - W dawaniu prezentów chodzi o gest, nie o to, co się dostanie.
- Chyba nie chciałabym dostać czegoś, czego potem nie wykorzystam.
- Więc pomyśl, co może się przydać tej twojej koleżance i to kup.
- Nazywa się Riley.
- Ładnie.
- Nie mówię ci tego, żebyś je oceniał. Ta "moja koleżanka" ma imię, więc mógłbyś go używać.
- Wybacz, siostrzyczko, memu ubodzeniu w twe uczucia - w głosie mojego brata pobrzmiewała lekka kpina.
- Odwal się.
Naprawdę tęskniłam za tym kretynem.
W międzyczasie kupiliśmy sobie po kubku grzanego wina. Popijając je, zbliżyliśmy się do kolejnego stoiska.
- Tutaj już musisz coś kupić - zawyrokował Lore, oglądając wystawiony na sprzedaż towar.
A były to czapki z puchatymi pomponami, szaliki, rękawiczki, wełniane skarpetki i wiele innych temu podobnych rzeczy. W śród nich dostrzegłam specjalne podgrzewacze do rąk z rysunkami zwierząt. Uznałam, że coś takiego w stajni może okazać się błogosławieństwem. W końcu nie możne nazywać siebie prawdziwym, zagorzałym koniarzem ten, kto zimą nigdy nie doprowadził swoich palców przed, po, albo w trakcie jazdy do stanu bliskiego odmrożeniu.
Zdecydowałam się w końcu na ten drobiazg. W końcu, jak słusznie zauważył wcześniej Lore, nie chodzi o to, jak wielki i niesamowity jest prezent, ale o gest. Że pamiętało się o danej osobie.
~•~
Wróciliśmy do Akademii i mojego pokoju w akademiku. Korzystając z tego, że zajmowałam go tylko ja z Camille'm, a trzy łóżka były wolne, Lore miał się gościć u nas. Jeszcze tego samego wieczoru pomógł mi przygotować proszek na czekoladę, którą chciałam dodać do prezentu dla Riley. Do późna siedziałam nad ładnym udekorowaniem słoika, w którym chciałam umieścić proszek. Pokryłam go z zewnątrz czymś na kształt sztucznego śniegu. Górę, tuż przy nakrętce, obwiązałam srebrnym sznurkiem, do krótego przykleiłam klejem na gorąco małe laski cynamonu i pomalowaną wcześniej na srebrno małą szyszkę.
- Widzę, że zmysł artystyczny cię nie opuścił - zauważył Lore, który przez cały czas półeżał wyciągnięty z Ghostem na kanapie, czytając książkę, tylko od czasu do czasu zerkając na postępy mojej pracy.
- Ktoś w tej rodzinie musi go mieć - zauważyłam, posyłając mu niewinny uśmiech. Mój brat wybuchnął tylko w odpowiedzi śmiechem.
- Cóż, masz rację, reszta z nas zupełnie się na tym nie zna.
~•~
- Hej - rzuciłam od progu, gdy następnego dnia weszłam do pokoju nr 22, przed umówionym z Riley i Adą treningiem.
- Hejka - Riley pomachała do mnie od stołu, przy którym siedziała. - Ada jeszcze się szykuje, więc musisz chwilę poczekać - oznajmiła od razu.
- To dobrze się składa - podeszłam do przyjaciółki i z uśmiechem na ustach wyciągnęłam zza pleców pakunek. - Wiem, że Święta dopiero za kilka dni, ale wiesz, wyjeżdżam do USA, więc mnie nie będzie... Dlatego chciałam ci dać prezent już teraz. Mam nadzieję, że się spodoba - wręczyłam torebkę zaskoczonej Ril. - Wesołych Świąt!

Od Any - prezent dla Camille'a

Dzień przed wylotem postanowiłam spędzić na ostatnich przygotowaniach do mojego wyjazdu. Wstałam z łóżka skoro świt, zjadłam szybkie śniadanie w postaci croissanta z masłem i zaparzyłam kawę do termosu dla siebie i Lore'a, który obiecał mi towarzyszyć tego dnia w stajni.
Brat dołączył do mnie przy stole, witając potarganiem włosów i roziewanym "dzień dobry". Usiadł naprzeciwko mnie i zapatrzył się w przestrzeń gdzieś ponad moim ramieniem.
- Nikt ci nie przyniesie śniadania, królewiczu - kopnęłam go żartobliwie pod stołem, zanim wstałam odnieść swój talerz do zlewu.
- Wieeeem - mruknął, kładąc głowę na stole. - Zaraz coś sobie zrobię, tylko... daj mi wstać - ziewnął potężnie. - Po co zrywamy się tak wcześnie, skoro masz cały dzień wolny?
- Muszę załatwić sporo rzeczy - odpowiedziałam. Posprzątawszy po sobie, nasypałam do miseczki płatków i zalałam je mlekiem. - Gdybym zaczęła później, mogłabym nie zdążyć. Podsunęłam miskę z płatkami pod nos Lore'a. - Jedz szybko i idziemy do Charliego.
~•~
Robienie prezentów zdecydowanie nie było moją mocną stroną. Nigdy nie wiedziałam, co wybrać, żeby spodobało się obdarowanemu. Tym razem nie było inaczej i przez dłuższy czas nie miałam pomysłu na nic, co mogłoby mu przypaść do gustu.
Wspominał kiedyś, że na święta zostaje tutaj. Po książkach, które czytał, oraz tym, jak wystroił się na paradę, która miała niedawno miejsce w mieście, wynikało, że interesuje się historią, choć nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy.
Ostatecznie skupiłam się na tych dwóch informacjach. Kilka dni temu odwiedziłam księgarnię i wybrałam coś, co w mojej opini mogłoby mu przypaść do gustu. Wiem, wiem, książka to oklepany prezent, ale na nic innego wpaść nie mogłam.
Teraz, zapakowana w ładny papier prezentowy i przewiązana czerwoną wstążką, leżała na szafie w mojej części pokoju, do której Camille nie zaglądał. Miałam w planach dać mu ją dzisiaj wieczorem, ale po prawdzie nie byłam pewna, czy uda nam się spotkać.
- Piękny jest - słowa Lore'a przerwały moje rozważania i ściągnęły mnie z powrotem na Ziemię. Natychmiast skarciłam się w myślach za nieuwagę. - I, kurcze, szacun, że potrafisz tak nad nim zapanować.
- Kwestia wielomiesięcznej współpracy - stwierdziłam, poprawiając się nieco na grzbiecie Charlesa, z którego, przez brak siodła i wspomnianą wcześniej nieuwagę, nieco się zsunęłam.
- Nie wątpię - Lore siedział na stojaku do przeszkód i przyglądał się nam, popijając kawę. - W domu nigdy tak nie jeździłaś - zauważył po chwili, gdy pogoniłam Siwego do kłusa. - W zasadzie byłem w szoku, jak z siodlarni wzięłaś tylko ochraniacze i kawałek sznurka...
- To się nazywa kordeo, bałwanie - zaśmiałam się. Dałam Charliemu łydką znak do skrętu i wykonania wolty, kiedy niczym niechamowany za bardzo się rozkręcił i prawie zagalopował.
- Jak zwał, tak zwał - wzruszył ramionami w odpowiedzi. - Często tak na nim jeździsz?
- Nieczęsto - przyznałam. - Czasami, jak Charlie ma lepszy chumor albo ja chcę popełnić samobójstwo.
- Mam nadzieję, że w tym momencie sobie żartujesz - Lore przybrał ganiącą minę starszego brata.
Nie odpowiedziałam na pytanie, tylko dałam znak Charliemu do chodu bocznego, ciekawa, czy uda mi się go wykonać bez ogłowia.
~•~
W zasadzie w ostatnim momencie postanowiłam do prezentu dla mojego współlokatora dodać coś typowo od siebie. Kierując się tym, że Wigilię i resztę Bożego Narodzenia spędzi tutaj, gdzie będzie zmuszony zdać się na łaskę naszych kucharek, które, jak wszyacy doskonale wiedzą, czasami przygotowują arcydzieła kulinarne, a czasami... nieszczęsne klopsy w sosie pomidorowym.
Po treningu z Siwym i załatwieniu kilku spraw związanych z opieką nad nim pod moją nieobecność, zastało nas już południe. Lore uparł się, żebyśmy na obiad pojechali do miasta. Na czym zleciało nam kolejne parę kodzin. Po powrocie do Akademii pozstało mi się spakować i, co najważniejsze, uzupełnić prezent dla Camille'a o jeden mały drobiazg.
Niestety, nie udało mi się zobaczyć z moim współlokatorem, gdyż zasnęłam, zanim on wrócił. Z kolei mój samolot wylatywał o 6:00, musiałam więc stosownie wcześniej wstać, a bez sensu byłoby budzenie chłopaka.
Zostawiłam więc przygotowany wcześniej przeze mnie prezent na blacie w kuchi, z załączoną karteczką:

"Wesołych Świąt! Nie zdążyłam wręczyć ci tego osobiście, ale mam nadzieję, że się nie obrazisz, a prezent ci się spodoba.
PS Zajrzyj do lodówki, tam też jest coś dla Ciebie
~ Twoja współlokatorka"

Miałam nadzieję, że tradycyjne we Francji, świąteczne ciasto o intrygującej nazwie Bûche de Nöel będzie dla chłopaka miłym urozmaiceniem świąt, które tutaj na pewno odbędą się zgodnie z tradycją chorwacką. I być może sprawi, że święta z dala od domu staną się trochę bardziej do zniesienia.

sobota, 12 stycznia 2019

Od Camille'a - Bal Noworoczny

Byłem podekscytowany na wyjście z Gaią. Mimo że potrafię bawić się sam, towarzystwo kogoś bliżej znanego poprawi mój komfort. Wiadomo - nie zamierzałem zbytnio wydziwiać w kwestii poprawy swojego wyglądu na bardziej okazjonalny. Nie byłem specem od wizerunku - to pierwsze, miałem tylko jeden garnitur - to drugie. Jedyny szczegół, który odróżniał sylwestrowego mnie od wersji egzaminowej, to mucha w kolorze bardziej finezyjnym niż zwykle i zapach cytrusowych perfum. Używałem ich tak rzadko, że prawie zapomniałem o istnieniu psikadła. Zwykle szkoda mi marnować go na co dzień, lecz Sylwester zdarzał się każdego roku tylko raz. Pachniały wonią pomieszanych ze sobą cytryny i pomarańczy, chociaż zapach nie był ostry. Szybko uporałem się z szykowaniem, więc czekałem kilkanaście minut z sercem w gardle. Wiedziałem, że Gaia wyszykuje się modnie i według aktualnych trendów. Z tego względu nieco obawiałem się reakcji na klasykę, dlatego w ramach ubezpieczenia nie ubierałem klasycznego krawatu. Na miejscu i tak zjawiłem się przed czasem. Poczekałem na Gaię rzecz jasna - inaczej bym jej nie zapraszał. Zjawiła się niebawem. Zlustrowałem jej kreację od góry do dołu. Nie potrafiłem znaleźć finezyjnych określeń, więc skomentowałem krótko:
- Bardzo ładnie.
Odpowiedziała mi uśmiechem i razem weszliśmy na salę. Była bardzo różnorodnie przystrojona. Wykorzystano nawet świąteczne łańcuchy! Wisiały one pod sufitem. Liczne serpentyny zwisały przy oknach. Nie zabrakło też balonów, które zostały przyczepione przy każdym krześle. Na parkiet błyskały kolorowe światła. Kilka osób już tańczyło. Pozostali już się zgromadzili. Nie było zbędnych wstępów. Od razu poleciała muzyka. Ja skupiłem się głównie na jedzeniu, kiedy Gaia spędzała czas z pozostałymi znajomymi. Nie byłem fanem współczesnej muzyki, więc nie wiedziałem, jak się tam bawić. Jednak gdy usłyszałem znajome Kaczuchy, od razu pognałem po towarzyszkę.
- To dziecinne - zachichotała.
- Daj spokój! Każdy uwielbia Kaczuchy! - zawtórowałem jej śmiechem.
Dała się namówić. Dziubek, skrzydełka, kuperek... Udało mi się rozluźnić. W szampańskich nastrojach wzięliśmy jeszcze udział w pociągu. DJ "zabierał" uczestników do różnych krajów świata. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Nie zabrakło również Francji! W oczach Gai też dostrzegłem cień nostalgii, tęsknoty za życiem tam. Lecz wiadomo - w Chorwacji nie było źle! Później przesiadłem na chwilę przy stole, pożywiłem się wraz z towarzyszką. Na parkiet wróciłem, kiedy rozgrywała się zabawa w kółku. Wiadomo - tam dla każdego znajdzie się miejsce. Jednak najbardziej ucieszyłem się z decyzji zaproszenia Gai na bal, kiedy pół godziny przed północą została puszczona wolna melodia. Ja sam potrafiłem tańczyć jedynie walca, lecz po namowach moja towarzyszka przystała na propozycję wspólnych prób ogarnięcia kroków we dwoje.
- Do przodu, do tyłu... To dwa, powtarzające się ruchy - instruowałem ją.
Fakt faktem znałem tylko jeden taniec, ale Gaia z zaciekawieniem chłonęła kroki. Wszakże nie było to takie trudne. Wkrótce jednak wolne piosenki ustały. Zbliżała się północ. Naturalnie zgłosiłem się do otwierania szampana. Jak mówiłem - sufit cały. Stuknęliśmy się kieliszkami.
- Dobrego roku! Samych sukcesów!- życzyłem Gai, na co odpowiedziała podobnie.
Odpalono zimne ognie, aby konie się nie bały. Początek roku spędziłyśmy na miłej pogawędce na temat dzisiejszego wieczoru.
- Kiedyś dokończymy tego walca - stwierdziłem na sam koniec.
Następnie odprowadziłem Gaię do jej pokoju w akademiku. Koniec imprezy,początek roku!

502 słowa

50 puntków <3

Od Gai - Bal Noworoczny

Parsknęłam śmiechem, słysząc pytanie istotki, jaką była Riley. Dziewczyna przynajmniej piąty raz pytała się mnie, czy naprawdę nie idę sama na Bal Noworoczny.
- Oh, Kobito, mówię ci to setny raz. - powtórzyłam. - Idę z Camille'em. Zakoduj to sobie!
Brunetka uniosła brwi, a na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Jej mina wyglądała naprawdę zabawnie. Zachichotałam, na co na jej twarzy pojawiła się kolejny, szeroki uśmiech. Dziewczyna klepnęła mnie w ramię, na co ja zmarszczyłam brwi i prychnęłam.
- Nie prychaj, jeszcze się naprychasz w życiu.
Na te słowa roześmiałam się jeszcze bardziej. Riley właśnie była świadkiem dostawania przeze mnie głupawki. Brązowooka pokręciła rozbawiona głową, po czym odstawiła nasze kubki po herbacie do zlewu. Przeprosiłam ją za te śmiechy chichoty i podziękowałam za posprzątanie za mnie naczynia. Gdy ta ponownie usiadła na dużej, skórzanej kanapie pogrążyłyśmy się w rozmowie na temat dzisiejszego dnia i bałaganu, jaki będzie dzisiaj wieczorem w akademiku.

~~~-~~~

W sobotnie popołudnie, a właściwie już wieczór, w akademiku panował prawdziwy harmider, spowodowany przygotowaniami do Balu Noworocznego. Płeć żeńska (mówię też o sobie), nie mogła się powstrzymać od podzielenia informacją co która założy na bal, lub jak będzie wyglądać, a przeciwną najwyraźniej męczyły krzyki i piski ich partnerek. Nie ukrywajmy, mężczyźni mają naprawdę ciężko z kobietami.
Moje przygotowanie rozpoczęły się o godzinie dwudziestej, a zakończyły niespełna pięć minut później, gdy uznałam, że nie mam co na siebie założyć. Mogłabym iść po poradę do koleżanek, jednak ciężko było przejść przez zatłoczony korytarz. Dlatego postanowiłam, że decyzję podejmę sama. Po dziesięciominutowej ”przerwie”, podczas której myślałam, że w końcu nie wyjdę z pokoju i napiszę do Camille'a, że niestety jestem chora, wstałam pełna nadziei z łóżka i podeszłam do szafy. W jej wnętrzu był rząd wieszaków, a na nich różnych, wybranych przeze mnie kompletów na tę okazję. Kompletów, które w ogóle nie pasowały do okoliczności i wydarzenia. Jedna sukienka była za elegancka, inna spódnica bardziej nadawała się do klubu niż na Bal Noworoczny. Przeglądanie szafy i ubrań nigdy nie było dla mnie tak trudne, jak dzisiejszego dnia. Zazwyczaj robiłam to z wielką ochotą i przyjemnością, dzisiaj miałam ochotę upaść na łóżko i czekać, aż ktoś kreację mi wybierze. W pewnym momencie zatrzymałam dłoń na różowym wieszaku, dostrzegając sukienkę wręcz idealną dla mnie. Kupiłam ją dość niedawno, zaledwie dwa tygodnie temu, korzystając z okazji. Super wyglądała, a na mnie naprawdę dobrze leżała. Poza tym czułam się w niej bardzo komfortowo, a to jest chyba najważniejsze. Wyjęłam kreację z szafy i uważnie jej się przyjrzałam, z przodu i z tyłu. Wyglądała dokładnie tak, jak dwa tygodnie temu. Była to granatowa suknia, sięgająca nieco nad kolano. Była wykonana z delikatnego, jednak lekkiego i grubego materiału – nie musiałam się martwić, czy będzie mi zimno. Dekolt, mój ulubiony w takich sukniach, czy sukienkach - Off Shoulder. Posiadał opadające rękawy, mieszczące się nad dekoltem, tuż pod ramionami. Suknia u góry była dopasowana, a na dole rozchodząca się. Sam dół nie był wzbogacony z żadne tiulowe warstwy. Zapinana na suwak błyskawiczny, sukienka mogłaby zostać nazwana ”zwykłą”, gdyby nie to, że na talii został umieszczony pasek zrobiony z kamyczków, podobnych do Aleksandrytów. Idealnie się składało, ponieważ miałam kolczyki i bransoletkę z podobnymi kamykami. Do niej miałabym założyć cieliste rajstopy, granatowe buty na malutkim obcasie, torbę kopertówkę oraz marynarkę. Oczywiście do tego dojdą dodatki, makijaż i włosy. Tak więc, mając całą stylizację w głowie, położyłam sukienkę na łóżko. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w łazience, gdyż bycie w samym ręczniku przy odsłoniętym oknie, nie było zbyt komfortowe. Więc weszłam do owego pomieszczenia. Od razu zaczęłam się przygotowywać, a dokładniej robić z włosów koka. Poszło mi dość szybko, ponieważ nie robiłam go idealnie, specjalnie miał być niedbały. Następnie przyszła pora na makijaż, z którym było troszkę ciężej, tym bardziej figlarną kreską. Chyba każda osobnik płci żeńskiej zna ten okropny problem.

~~-~~
- Dobra, wszystko chyba mam…-powiedziałam, zakładając na marynarkę kurtkę i przeglądając środek kopertówki. - Tak, wszystko jest.
Poprawiłam jeszcze raz włosy, po czym wzięłam do ręki kluczyki, zgasiłam wszystkie światła i wyszłam z pokoju. Wyszłam akurat trzy minuty przed godziną, na którą umówiłam się z Camille'em przed akademikiem. Godzina dwudziesta pierwsza osiemnaście jest godziną, o której zaczyna się mój ulubiony serial, jednak dzisiaj mało się tym przejmowałam. W końcu jest sylwester, a ja w końcu nie przesiedzę go w pokoju, zajadając popcorn, popijając herbatką.
Gdy wyszłam na zewnątrz, od razu poczułam chłód wiejącego wiatru. Zeszłam po murowanych schodach w dół, gdzie stał mój dzisiejszy towarzysz palący niejakiego lolka. Szczerze mówiąc, nie widziałam go nigdy palącego i nie myślałam, że doczekam się dnia, gdy zobaczę. Ale jeżeli lubi, to mu nie zabronię.
- Cześć, przyjacielu! - przywitałam się, na co mężczyzna odwrócił się.
- Witam panią punktualną. - odparł z uśmiechem na ustach. - Mam nadzieję, że jesteś gotowa na sylwestra?
Prychnęłam, jakby to było oczywiste. Na początku chłopak nie był zbyt pewny, co znaczyło to prychnięcie. Szybko dowiedział się, że to zwykły żart, gdy na mojej twarzy pojawił się uśmiech rozbawienia. Zaczęliśmy rozmowę na temat dzisiejszego wieczoru, a ja przynajmniej dziesięć razy spytałam się, od kogo dostał pozwolenie, na wcześniejsze wyjście. Oczywiście, oboje śmialiśmy się z tego pytania. W pewnym momencie Camille zaproponował pójście do stajni i złożenie noworocznych życzeń również wierzchowcom. Zgodziłam się, energicznie kiwają głową i już po chwili szliśmy w stronę stajni, pogrążeni w rozmowie.
- To ciekawe, mimo tego, że mam buty na obcasie, nadal jestem od ciebie niższa. - poskarżyłam się.
Zielonooki przewrócił oczami.
- Eee tam. - odparł.
Tuż przed stajnią mężczyzna wyrzucił papierosa. Wchodziliśmy do każdej stajni po kolei, podchodziliśmy do każdych konia i składaliśmy mu krótkie życzenia. Może nie do każdego, gdyż do tych, które szczególnie zapamiętaliśmy w tym roku. Gdy znaleźliśmy się w stajni, w której stała Kleopatra, znacznie wyprzedziłam chłopaka. Siwa słysząc kroki, odwróciła się w naszą stronę. Ja wtedy od razu zaczęłam mizianie jej, jednak nie robiłam tego zbyt długo, gdyż uświadomiłam sobie, że mizianie, równa się sierść. A sierść, równa się… Nawet nie powiem co. Powiedzenie jej wszystkiego, co chciałam, zajęło mi, dość dużo czasu, a ona przez cały czas wyglądała, jakby mnie słuchała. Urocza. Po Kleopatrze odwiedziliśmy Ice Tea, której Camille złożył życzenia najdłuższe, jakie kiedykolwiek słyszałam. Dla mnie nie było potrzeby, by odwiedzić stajni z końmi prywatnymi, ale mężczyzna musiał iść do Rokosza. Nie miałam zbyt wielu okazji, by zobaczyć kuca, więc chętnie poszłam z nim. Siwy kuc miło powitał swojego właściciela, jak i pożegnał. Nie ukrywajmy, ta podróż, by poskładać wierzchowcom życzenia, oraz samo składanie życzeń, zajęło nam trochę czasu, a gdy wyszliśmy ze stajni telefon, wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą pięćdziesiąt. Znaczyło to, że impreza rozpocznie się za całe minut dziesięć. Droga do pokonania długa nie była, więc szliśmy spokojnie, rozmawiając o roku dwa tysiące osiemnastym, sukcesach, jak i porażkach, oraz jeździe konnej.

- Czekaj, czekaj, przyszłaś sama? - spytałam się Olivii, będąc już na sali balowej.
Za chwilę miała się odbyć pierwsza, zaplanowana przez dyrektorów gra. Nikt nie wiedział co to będzie, jednak znając państwo Rose, nie pozwolą, byśmy się nudzili. Blondynka zerknęła na mnie i westchnęła przeciągle.
- Tak jakby. Dotrzymuję towarzystwa Mali, a ona mi. - powiedziała, wskazując na brunetkę, stojącą przy bufecie i rozmawiającą z Dakotą. - Jest fajnie.
Pokiwałam głową z uznaniem, po czym usłyszałam dość głośne wypowiedzenie swojego imienia. Przekręciłam się w lewą stronę, by ujrzeć Camille'a wołającego mnie. Przeprosiłam Olivię i podeszłam do chłopaka, który stał obok swojego kolegi. Zaczął tłumaczyć, czemu przerwał mi rozmowę. Podobno Peter dowiedział się, jaką grę wymyślili instruktorzy. Już chciał wyznać nazwę gry, gdy przerwał mu głośny pisk mikrofonu. Jak się okazało, była to niezdarna Rose, która wypuściła z ręki mikrofon. Gdy wszyscy zwrócili uwagę, ona ogłosiła uroczyste rozpoczęcie Balu Noworocznego, na co wszyscy zaczęli bić brawo. Gdy owe brawa ucichły, kobieta ogłosiła nam pierwszą zabawę, jaką, zaznaczyła, ONA SAMA wymyśliła. Czy jest możliwość, żeby ta osoba, która za nazwisko ma nazwę kwiatu, sama wymyśliła zabawę, jaką były krzesełka? Czy może nie?
W zabawie brali udział wszyscy, którzy postanowili przyjść na bal, więc ustawionych krzeseł było naprawdę dużo. Odpadaliśmy po kolei. W finale zmierzyła się Ada, razem z Riley, a rywalizacja była naprawdę zacięta. Gdy muzyka ucichła, obie usiadły jednocześnie na krzesełku, które upadło do przodu. Wszyscy się roześmieli, a zaraz później Blythe uznał to zakończenie rywalizacji za remis. Kolejne zabawy nie były obowiązkowe. Wzięłam udział w kolejnych dwóch, po czym zaczęłam rozglądać się po sali w poszukiwaniu kogoś chętnego do rozmowy. Mój towarzysz balowy został jeszcze na zabawie, jaką było przeciąganie liny. Tego typu zajęcie niezbyt mnie interesowało, tym bardziej mając na sobie buty na obcasie. Zresztą, w zabawie uczestniczyły tylko dwie dziewczyny, Naomi i Ana, które trafiły do dwóch oddzielnych drużyn. Na horyzoncie zauważyłam stojącą przy ścianie Esmeraldę. Kobieta przyglądała się rywalizacji o przeciągnięcie liny. Bez zastanowienia podeszłam do niej i wraz z nią, w ciszy, przyglądałam się. Nie zauważyła mnie, ale jak już się odwróciła, odskoczyła dwa kroki w tył przestraszona.
- Gaia, ty Konewko…- powiedziała. - Zawału bym przez ciebie dostała.
Zaśmiałam się.
- Konewko? A nie, Ziemniaku?
Zielonooka pokręciła przecząco głową, po czym uparcie dążyła do tego, żeby nazywać mnie Konewką. Przezwisko wcale nie takie złe, spotykałam gorsze. Zaczęłyśmy rozmawiać na temat tej cudownej zabawy, która wcale nie wyglądała, jakby miała się zakończyć. Wręcz przeciwnie, wyglądała, jakby co dopiero się zaczynała, mimo że drużyna, w której była współlokatorka Esmy i Camille, mieli niewielką przewagę nad drugą. Po kilku sekundach drużyna przeciwna przybrała na siłach i w ciekawy sposób przeciągnęła linę, na drugą stronę, powodując upadek uczestników, na ziemię, z tej drugiej drużyny. W tym samym czasie Rose ogłosił chwilową przerwę od jakichkolwiek zabaw.
Większość par, czy pojedynczych osób zebrała się wtedy na parkiecie. Wraz z Camille'em nie byliśmy gorsi i również dołączyliśmy do tańczących na środku ludzi. Z początku z głośników leciały piosenki stosunkowo szybkie i energiczne, które stopniowo stawały się wolniejsze. Bardzo dobrze, gdyż nie powiem, ale po tych paru-nastu, lub paru szybkich piosenkach było się dość zmęczonym. Jednocześnie rzadko kiedy tańczyłam wolne tańce z płcią przeciwną, więc z początku czułam się dość niekomfortowo, jednak po chwili przyzwyczaiłam do tego. W pewnym momencie wraz z zielonookim stwierdziliśmy, że pójdziemy się napić i może coś przegryźć. Udaliśmy się do szwedzkiego stołu, gdzie piętrzyło się od najróżniejszych przekąsek, a czasem dań ciepłych, czy czegoś na słodko. Od kawioru, po paluszki. Ja miałam ochotę przede wszystkim na szarlotkę, której zapach czuć było na całej sali. Po zjedzeniu tego jakże pysznego ciasta, wzięliśmy po kieliszku Prosecco, które szybko zostało opróżnione. I kolejne zabawy. Kalambury, gry planszowe, czy nieznana mi do dzisiaj ”Parkowa Ławka”. Jak się dowiedziałam, gra polegała na postawieniu dwóch krzeseł, na których siadają dwie osoby. Celem osób siedzących na nich, jest przekonanie przeciwnika do wstania, bez dotykania jej. Fajna zabawa udało mi się zmusić siedzącą koło mnie Grace do wstania. Ta natomiast odpłaciła mi się w kolejnej rundzie, ciekawym sposobem stawiając mnie na nogi. Lecz gdy instruktorzy i nauczyciele uznali, że koniec z grami i poszli na parkiet, my zajęliśmy się grą w butelkę. Jak się podczas gry okazało, sylwestrową butelkę. Zadawane pytania i wyzwania kojarzyły się przede wszystkim z Nowym Rokiem, np. "Jakie jest twoje postanowienie noworoczne”, czy ”Wskaż palcem osobę, której nie może zabraknąć w twoim 2019 roku”. Czułam tutaj podstęp, pytanie, o osobę, której nie może zabraknąć, ktoś wziął z tych, aktualnie popularnych, łańcuszków. Po grze również zaczęliśmy tańczyć, jednak tym razem DJ zgodził się puścić coś mocniejszego, czy popularnego w 2018 roku. W pewnym momencie, widząc idącą na bok Lenę, oznajmiłam Camille'owi, że do niej idę, a później rzeczywiście to zrobiłam. Kasztanowate włosy dziewczyny tańczyły w powietrzu, a ona wręcz od razu oświadczyła, że mam wracać z powrotem, jednak ja odparłam, że jestem zmęczona. Przysiadłam na krześle koło niej.
- Dziwnie, jest dopiero…- zaczęła, po czym spojrzała na zegar. - Oł, za dziesięć minut dwudziesta czwarta.
Podążyłam jej śladem, niezbyt wiedząc, jak czas tak szybko mija. Miała racje. Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt już wybiła, a nawet minuta po. Wpatrywałam się jak zaczarowana w zegar, dopóki Lena nie szturchnęła mnie w ramię. Odwróciłam głowę z powrotem w jej stronę.
- Już, żyję.
Całe dziewięć, czy tam osiem, minut później, wszyscy stali przed budynkiem, niecierpliwie czekając na odliczanie. Po kilku sekundach Rose spojrzała w telefon i zaczęła odliczanie od dwudziestu. Po kolei wymienialiśmy cyfry, czekając, aż będziemy mogli krzyknąć i powitać Nowy Rok. Wszyscy na twarzy mieli szeroki uśmiech, nikt nie był smutny, czy niezadowolony z dzisiejszego wieczoru, który tak naprawdę jeszcze się nie skończył.
- 5...4...3…2...1…- wymienialiśmy po kolei cyfry.
Ale zamiast wymienienia cyfry "zero", wszyscy zaczęli wykrzykiwać ”Nowy Rok”, piszczeć, czy życzyć wszystkim zebranym dobrego Nowego Roku. W tej samej chwili na niebie zaczęły pojawiać się kolorowe iskry, fajerwerki. Miło było patrzeć, jak dobrzy przyjaciele przytulali siebie nawzajem, niektórzy zaczęli wspominać rok 2018…Ale było cudownie! Już czuję, że następny Sylwester, również będzie tak miło przez wszystkich świętowany.

2102 słowa c:

50 puntków - przechodzisz na poziom zaawansowany!