niedziela, 31 grudnia 2017

Podsumowanie punktów - druga połowa grudnia

Ojoj, ostatnie chwile starego roku! A postanowienia noworoczne są? No, mamy nadzieję! :D


Punkty 22.12. - 31.12.
Helen - 6 p.
Alexandra - Czas na napisanie opowiadania
Edward - NIEOBECNOŚĆ
Naomi - 3 p.
Holiday - 9 p.
Esmeralda - 24 p.
Oriane - 3 p.
Will - 12 p.
Lena - 18 p.
Artem- Czas na napisanie opowiadania
Karol- Czas na napisanie opowiadania
Rhaea - -10
Katrins - nieobecność
Riley - 54 p.
Nolan - -10 p.
Adrianna - 48 p.
Lucy - 12 p.
Gale - 21 p.
Dagobert - 3 p.
Bellamy - 21 p.
Livia - 3 p.

Osoby wyrzucone: 0
Przybyło osób: 3
Odeszło osób: 2


UWAGA, TO 140 POOOOOST W GRUDNIU! Loffciamy was wszystkich za to, że tym razem dosłownie każdy się udzielał <3

 ~Admini

Od Ady C.D Riley

W sumie, to jazda naokoło trochę mi się znudziła. Tak więc wjechałam do środka i zaczęłam robić piruety i inne proste figury.
Nagle, gdy podczas "kroku'' w tył odwróciłam się w stronę wejścia, ujrzałam Riley obserwującą mnie z małym uśmiechem. Podjechałam, więc promiennie się uśmiechając w stronę koleżanki.
- Cześć Riley! Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
- Cześć! Zgadłam... - zachichotała cicho.
Wyszłam z lodowiska, po czym usiadłam na ławce w odpowiednim miejscu.
Gdy już odpuściłyśmy miejsce, zaproponowałam wspólny wypad do cukierni na kawę - oczywiście Ril się zgodziła.
Dotarłyśmy do mojej ulubionej cukierni w mieście, gdzie Riley jeszcze nigdy wcześniej nie była (tak mi powiedziała). Tak więc ja zamówiłam late macchiato, a Riley cappuccino (ja wzięłam jeszcze ciastko).
Spędziłyśmy czas na wesołej rozmowie, piciu kawy jedzeniu ciastek (heh, przynajmniej jedna z nas).
- A widziałaś może nowy filtr na instagramie? Moim zdaniem jest cudowny!
- Jeszcze nie... Ale ostatnio słyszałam, że pani Sue ostatnio nie przyszła na lekcje! No, co prawda zjawiła się 5 minut przed zakończeniem, gdy miała lekcje z grupą bardzo-zaawansowaną...
- Serio? Ale ja jej współczuję, co niektórzy nie mają do niej szacunku, a jest taka miła...
- Też tak uważam... Czasami to nawet bym chciała mieć takie luźne lekcje i spędzać ze Star'em więcej czasu.
- Ja już, prawdę mówiąc, nudzę się na tych zajęciach, chciałabym jeździć na poziomie zaawansowanym. - westchnęłam, opierając głowę na spodzie nadgarstka.

Riley?^^ Jak ja lubię ,,ploteczki''

Od Naomi - kupno Mezza i Jak Pędzel Dorastał #0

Był ranek, jak zwykle zdecydowałam się pójść do stajni. Po chwili wahania przekroczyłam próg tej dla koni stajennych, by zobaczyć, jak miewają się dzisiaj podopieczni Akademii. Zatrzymałam się przy boksie Mezza, 2 i pół latek radośnie wychylił łeb. Nie mogłam się szczerze doczekać, aż będę mogła na niego wsiąść - jednak, znając zapał instruktorów akademii, jeszcze trochę sobie poczekam.
- No cioo, Pędzelku? - pogładziłam go po łopatce. - Za niedługo będą Cię zajeżdżać, na pewno się nie cieszysz, ale ja jak najbardziej.
- Powinnaś chyba użyć pierwszej osoby liczby pojedynczej - powiedziała pani Rose, która jak wszystko w tej akademii pojawiła się znikąd.
- Co ma pani na myśli?
- Otóż chcielibyśmy złożyć Ci pewną propozycję... Ale chodź najpierw do gabinetu - stwierdziła. Podekscytowana nie wymieniłam z nią już słowa, zanim nie usiadłam na dobrze mi znanym, szarym krześle.
- A więc do rzeczy - nie owijając w bawełnę, nie mamy czasu, żeby zajeżdżać Mezza. I wiemy, że nawet jeśli, zepsuje się w szkółce, a przecież już od źrebaka dobrze się zapowiadał. Zauważyliśmy też, że jest jedna osoba, która wspaniale nadaje się właściciela takiego konia, która ma możliwość zajeżdżenia go i dalszej jazdy tak,  że nie zmarnuje się - to ty.  Chciałabym ci sprzedać tego wierzchowca,  za niską cenę oczywiście - powiedziała jwdnym ciągiem słów kobieta,  prosto z mostu. - Omówiłam już sprawę z twoimi rodzicami,  pytanie tylko,  czy ty chcesz.
 Przez chwilę nie mogłam ochłonąć po takim obrocie spraw. Jasne,  że chcę!
- Rzecz jasna! Od dawna czekałam,  aż zaczną się państwo nim bardziej interesować, ale nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
- No widzisz. W takim razie zostaje tylko wypełnić formalności.
Po podpisaniu papierów radośnie pobiegłam do pokoju,  by opowiedzieć,  co się właśnie wydarzyło.

***DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ, bo czas w akademii płynie inaczej 8))***
Przez pierwszy kwartał z Mezzem wiele się stało - w szczególności to,  że się do skubańca bardzo przywiązałam. Wprowadziłam w jego życie codzienne spacerki po okolicy, bo młodemu koniowi takie jak najbardziej były potrzebne. Nie zamierzałam się zbytnio śpieszyć z zajazdką - raczej dopiero tuż przed trzecimi urodzinami będę go zaznajamiać ze sprzętem. Często go lonżowałam, by wykształcił sobie odpowiednie mięśnie, ale nigdy nie były to długie sesje i zawsze po największym kole. Pędzel, bo tak go stajennie ochrzciłam na cześć narzędzia malarskiego, które omal nie wylądowało w jego brzuchu przy pracach remontowych stajni, był bardzo pojętny. Doskonale rozumiał już słowne komendy do przejścia w różne chody, co bardzo przydałoby się w przyszłości.
Ogólnie, zrobiłam mu szybką powtórkę z wychowania, bo zazwyczaj nierobienie tego konsekwentnie przez jedną osobę przynosiło średnie skutki. Dostał też nowy osprzęt (ten, który na razie jest mu potrzebny) - nowy kantarek, uwiązik i derka na pewno się przyda, kupiłam też Magic Brush'a, a reszta jego szczotek była na tyle zdatna do użytku, by nie wydawać więcej kasy. Co jeszcze? Młody dorasta, psoci i zjada jednocześnie, próbując pobić rankingi w uprzykrzaniu życia ludziom. Szczerze mówiąc, jak na razie i tak bardziej koncentruję się na moim drugim podopiecznym.

Koń Naomi - Mezzo!

Imię: Zwie się Mezzo. Jego stajenna ksywka to Pędzel, bo uwielbia pożerać rzeczy ów gatunku równie bardzo, jak nosić grzywkę w takim stylu.
Data urodzenia: 4 stycznia 2015 roku.
Płeć: Ogier, ale obecna właścicielka rozważa pozbawienie go tego tytułu.
Rasa: Jest to czysty KWPN.
Charakter: Mezzo ma bardzo ciekawą osobowość, może między innymi z tej przyczyny, iż jego właścicielka chce, żeby nie był zwykłym, szarym koniem tylko do wsiadania. Jest energiczny, szybki w reakcjach, elektryzujący, wrażliwy na otaczający go świat, ale jednocześnie bardzo pewny siebie. Dużą zaletą jest jego podejście do rzeczy nowych - nie straszy się i nie usztywnia, ale od razu chce zaspokoić swoją ciekawość, czyli zbadać bliżej dziwny przedmiot. Bo wścibski jest okropnie.
Holender uczy się nadzwyczaj szybko, taki pojętny cwaniaczek. Uparciuch z niego, na pewno będzie sprawdzał, czy da się gdzieś oszukać prawo. Lubi się popisywać, jakby wiedział, że ma własną wartość. Generalnie jednak chętnie współpracuje, lubi człowieka. Jednym słowem - ma swój charakterek, ale właśnie taki, jaki jest idealny do pracy dla Naomki.
Pędzelek jest koniem ciemnogniadym, szczególnie piękny odcień przybierającym w zimie. Natura obdarzyła go też białymi skarpetkami mniej więcej po staw pęcinowy, żeby mu w nocy nie było zimno, i, jako znak opatrzności - łysina z gwiazdką na łebku. Mierzy dokładnie 164 centymetry, a znając życie, jeszcze kilka spokojnie podskoczy. Grzywa i ogon rosną na razie własnym życiem, ale kiedy będzie już w jeździe, tak jak i u Empika przytnie mu się je ładnie i równo.
Warto wspomnieć też o eksterierze - kłoda ciut przykrótka, ale jak za niedługo zacznie się rozciągać, najpewniej przybierze dobre wymiary (przynajmniej nie wyrośnie na jamnika ;). Poprawnie skośny zad, kątowanie łopatki piękne - mieści się akurat w kącie prostym. Szyja ładna, prosta i smukła, jeszcze nieumięśniona, ale za kilka lat z pewnością będzie się dobrze prezentować, stawy skokowe dobrze osadzone i szerokie. I co jeszcze chcesz wiedzieć o koniu, który dopiero za kilka miesięcy zacznie nosić jeźdźca na grzbiecie?
Historia: Urodził się w akademii, jego hodowcą jest Lily White, była uczennica. Dziewczyna jednak dość szybko oddała źrebaka w ręce kadry, nie mając czasu na jego wychowanie. Dwa pierwsze lata Mezza upłynęły jednak dość jednostajnie - wypas, wypas i jeszcze raz wypas na ogromnej łące razem ze zgranymi, dobrze dobranymi kolegami. Wspaniałe dzieciństwo, czyż nie? W międzyczasie starsi uczniowie akademii nauczyli go po trochu dobrego wychowania, a Młody, przecież pojętny, usilnie starał się pamiętać tylko godziny rozdawania świeżego owsa pod pretekstem "My, źrebaki, też musimy coś jeść!". Kadra brała go na pierwsze lonże, ale już wtedy było wiadomo, że muszą coś z koniem zrobić, a zajazdka wymaga sporo czasu. Zauważyli jednak, że ktoś jeszcze przejmuje się Pędzelkiem, a była to Naomka. Wiedząc, że ma czas i odpowiednie doświadczenie, postanowili sprzedać go jej. Od tej pory Młody dumnie rozwija się pod jej skrzydłami.
Specjalizacja: W trakcie zajeżdżania.
Status: Nie planuje się.
Pochodzenie:
matka - Moonlight,
ojciec - Spartan.
Inne:
- zjadacz wszystkiego, bez względu na to, czy nadaje się do zjedzenia, czy nie. A jak już ludź je, no to "panie, daj trochę, bo spróbuję tego pysznie wyglądającego rosołku sam". Ma szczególne zamiłowanie do pożerania ludziom sweterków oraz czapek, ale nie tknie zwyczajnych t-shirtów, bo "jak już zniszczyć, to z klasą".
Starter pack: Brak.
Właściciel: Naomi Sullivan Po Lily White i Akademii MH

Od Oriane C.D Will'a

Czując znajomy dotyk, łza mi się zakręciła w oku, był on tak przyjemny i ciepły... Niesfornie odwzajemniłam pocałunek, delikatnie zamykając oczy przy tym, ten gest sprawił mi tyle radości... tyle że aż płakałam ze szczęścia, czując jego bliskość przy sobie.
-Tęskniłem Orciu. -Usłyszałam cichy szept Will'a przy uchu. Uśmiechnęłam się na te słowa rozczulona i scałowałam jego policzek, po czym wtuliłam się w niego i nagle usłyszałam ciche, ale znajome rżenie, klacz, która była mi dobrze znana, już stała obok bramki i delikatnie dębowała jakby zaraz miała to ogrodzenie przeskoczyć. Podniosła wyżej łeb i raz jeszcze zarżała, podeszłam nieco bliżej w milczeniu i położyłam na jej ciepłej szyi dłoń, którą przysunęłam wzdłuż brązowej sierści.
-Witaj kochana. -Szepnęłam, przytulając jej chrapy do swojego czoła, poczułam jej oddech na skórze. Nagle odskoczyła w tył i zaczęła brykać, kopiąc przy tym powietrze. - Obiecuję, że jeszcze dziś zabiorę Cię w teren. - Zaśmiałam się, kierując niewinny wzrok w stronę Will'a.-Szykuj Europe - Wyszeptałam, przytulając się do niego
~~~
Ostatni pasek z ogłowia został zapięty, wyszłam ze stajni, włożyłam nogę w strzemie i wybiłam się, wreszcie mogłam zasiąść na grzbiecie swojej ukochanej klaczy, ruszyłam w stronę lasu, ignorując krzyki Will'a abym na niego zaczekała.
-Dogoń mnie! -Pokazałam mu język, dodając łydki przez co klacz zaczęła przyspieszać, jednak Europe ją dogoniła. Zakończyliśmy wyścig krótkim pocałunkiem, po czym zaczęliśmy rozmawiać... Poczułam lekkie szarpnięcie wodzy, spojrzałam na Nadziejkę, która podekscytowana przeskoczyła kłodę leżącą na ziemi. -Spokojnie! -Usiadłam głębiej w siodle zwalniając nieco tępo galopu.- Prrr... Izi bejb. - Patrzyłam na drogę pokrytą śniegiem...wszystko było takie piękne, śmialiśmy się i rozmawialiśmy na różne tematy, byliśmy zachwyceni czasem spędzonym razem. Konie nagle napotkały dość groźną przeszkodę, a mianowicie oblodzoną górę... Zaczęły rżeć, ślizgając się, przyłożyłam łydki, wiedząc, że sobie z tym poradzi.
-No dalej. Do góry. -Szepnęłam, pochylając się nad nią, wkrótce konie się poślizgnęły i zaczęliśmy się z krzykiem staczać. Gniadoszka i ja wylądowałyśmy na asfalcie, który teraz był jedną wielką szklanką.
-Niech to! -Warknęłam, czując, jak klacz się podnosi i ciągnie mnie za sobą, nie mogłam wyciągnąć nogi ze strzemienia, nie mogłam nawet jej zatrzymać ani uspokoić. Zaczęła dębować podnosząc moją obolałą nogę jeszcze bardziej do góry. W końcu się uspokoiła, gdyż skusiła ją zamrożona trawa przy boku, spróbowałam uwolnić nogę, kiedy nagle poczułam, jak klacz zaczyna znów się wiercić, a ja usłyszałam ciężarówkę.
- Choleraa, Will! -Wrzasnęłam przerażona, a chłopak wydostał się spod klaczy jak najszybciej mógł. Kilka razy się poślizgnął..
-Oriane!-Krzyknął.
-Nadziejka! -Dodałam.

Will? Przepraszam że takie krótkie :c

Od Riley do Oriane

Było późne popołudnie. Siedziałam w fotelu, popijając gorącą kawę i wpatrywałam się w oszronioną szybę. Choć pogoda zbytnio nie skłaniała do wyjścia, stwierdziłam, że spędzenie reszty dnia w akademiku, nie miałoby żadnego ma sensu, zważywszy na to, iż jeszcze nie zapadł zmrok. Postanowiłam więc udać się na krótki spacer. Narzuciłam na plecy długi, czarny płaszcz i dokładnie zamknąwszy za sobą drzwi, skierowałam się wąskim korytarzem w stronę wyjścia. Wolnym krokiem przemierzałam pokryte białym puchem tereny Magic Horse, zastanawiając się, czy Dancing będzie dziś chętny do ćwiczeń. Szczerze powiedziawszy, naprawdę miałam dziś ochotę na przejażdżkę. Cóż, to zależne też od nastroju konia, ale znając pełnego energii Stara, raczej nie powinno być z tym problemu.
***
Na szczęście srokacz nie miał nic przeciwko odrobinie ruchu, toteż już po kilku minutach, mogłam wyprowadzić go ze stajni. Galopowałam właśnie w kierunku kolejnej belki, nieco wyższej niż poprzednie, skupiając się, aby Dancing Star utrzymał swoją uwagę na przeszkodzie. Niespodziewanie wierzchowiec ostro zahamował, o mało nie zrzucając mnie ze swego grzbietu.
- Star, spokojnie... - skorygowałam zachowanie konia, pozwalając mu na odejście kawałek dalej, po czym przełożywszy nogę, zsiadłam ze zwierzęcia, wciąż nie odrywając wzroku od jego pyska - Co się dzieje? Czego się wystraszyłeś?
Wałach parsknął tylko, odwracając wzrok w stronę zagrody, gdzie stał jakiś inny koń, a obok niego dziewczyna, o pięknych, ciemnych włosach.
Oriane?^^

Louise!

Imię: Rodzice dziewczyny długo się spierali między sobą, czy córka ma mieć na imię Nathalie, czy Louise, jednak wygrało imię zaproponowane przez ojca. Dzisiaj dziewczyna przedstawia się jako Lou, często ignorując drugą część imienia.
Nazwisko: Turner, odziedziczone zgodnie z powszechną regułą - po rodzicach.
Wiek: Co roku tuż w połowie, konkretnie siedemnastego dnia, zimowego miesiąca - lutego, kiedy śnieg jeszcze przytula się do parapetów okien, kończy kolejne lata swego życia, które jak dotąd trwa od dwudziestu dwóch lat.
Płeć: Louise jest w stu procentach kobietą.
Nr pokoju: Cztery fiołkowe ściany są określane numerem dwadzieścia dwa. Póki co nie ma w nim nikogo prócz dziewczyny, która przywłaszczyła sobie ten pokój.
Rodzina: Rodzina Lou to zawężony skład, głównie ze względu na to, że dziewczyna jest jedynaczką. Matka dziewczyny - Lily - jest szaloną kobietą o ciemnobrązowych włosach. To ona wciągnęła Lou w swoją pasję poświęconą koniom, natomiast ojciec - Logan, z którego Lou został tylko kolor włosów, nie ukrywając, nie dbał zbytnio o relacje z córką, odpowiadały mu jego godziny pracy dłużące się do późna w nocy i nawet nie próbował ich zmieniać by spotkać się z Louise i poświęcić jej czas. Dziadkowie z obu stron już nie żyją, więc o drugiej takiej osobie jak mama, nie było mowy.
Charakter: Jej usta bardzo lubią wydobywać z wnętrza śmiech, co wiąże się z tym, że mimo wszystko łatwo ją rozbawić. Stara się wysysać każdą radość, jaka ją napotka, głównie by zaćmić te gorsze chwile. Choć z początku tak było, później zaczęła czerpać z tego prawdziwą przyjemność. Louise z pewnością nie należy do osób towarzyskich, jednak nie strąca to jej osoby od razu do typowego samotnika, ceniącego sobie ciszę i spokój. Naruszone poczucie spokoju przy mających co najmniej dużo ludzi tłumach zaczyna ją z czasem przytłaczać. Mimo że na ogół lubi wszystkie słowa, nasuwające się na język, zdradza je tylko i wyłącznie swoim myślom, nie oznacza to, że nie zawaha się przed swoimi zamiarami i ostrymi słowami. Lubi mieć wszystko uporządkowane i nie musieć robić niczego na gwałt, jednoznacznie burząc swój wewnętrzny spokój. Nie należy do grupy zrównoważonych i nieraz jej częsta towarzyszka rozmów, czyli ona sama, usłyszała soczyste przekleństwa. W połowie perfekcjonistka dostaje istnego szału, kiedy pozostawiona przez niebo choćby drobna rzecz nie będzie znajdować się tam, gdzie ją zostawiła. W takich przypadkach najlepiej zejść jej z drogi, zanim coś się stanie i zostanie wypowiedziane o jedno słowo za dużo. Jeszcze spokojna podchodzi do wszystkiego z dużym dystansem i stara się nie ukazywać swoich słabości oraz uczuć bezwzględnie duszonych w środku. Poznając nowe osoby, nie zwraca zwykle na nie uwagi. Dopiero później staje się bardziej otwarta. Można powiedzieć o niej, że jest „cichą rybką", czyli robi wszystko jak najlepiej umie, ale nie wykazuje się zbytnio swoją obecnością, właśnie milcząc. Mimo wszystko ma zwyczaj niesienia pomocy wszystkim dookoła, co skutkowało tym, że kiedyś już nie jeden raz była przez to wykorzystywana. Jest jak każdy człowiek - ma swoje chwile słabości, nie robi niczego idealnie. Potrafi okazać się zołzą, choć stara się powstrzymywać od złośliwości. Nie pozwoli sobą pomiatać. Tym bardziej przystanie na chwilę, zanim zrobi coś, co będzie sprzeczne z jej tokiem myślenia.
Aparycja: Twarz Louise zdobi dwoje grafitowych tęczówek na gałkach ocznych okalanych przez długie wachlarze atramentowych rzęs. Tuż nad „zwierciadłami duszy” znajduje się także dwoje brwi. Warto też wspomnieć o smukłym, nieco zadartym nosku, który tak samo, jak reszta skóry dziewczyny ma przerażająco białą karnację. Wargi, zazwyczaj blado-różowe nie wyróżniają się niczym szczególnym. Dookoła drobnej twarzyczki można ujrzeć rozsypane gdzie popadnie złote kosmyki, zwykle układające się w małe fale. Dziewczyna mierzy nie mniej niż sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, przynajmniej tak uważa. Z daleka robi wrażenie osoby drobnej i delikatnej, mimo pod ubraniem kryje się elastyczne ciało. 
Ulubiony koń: Jak dotąd znając konie zaledwie ze spacerów po stajniach, najbardziej w jej pamięci uwiecznił się wizerunek spokojnego Hollywood’a.
Własny koń: -
Poziom jeździectwa: Wszystkie te lekcje z mamą, które później stały się rzadkością ze względu na naukę, zsumowały się na poziom średni zaawansowany.
Partner: Póki co, woli sobie tego elementu w życiu oszczędzić.
Historia: O niezwykłym życiu z przygodami niemalże codziennie, niestety nie można powiedzieć, chociaż czy od razu takie niestety? Wszystko zaczęło się w dniu kota, roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt szóstym, kiedy Lilian i Loganowi urodziła się córka. Całe dzieciństwo mała Louise spędziła jak każde inne dziecko, jednak raz w tygodniu miała okazję pojechać z matką do stajni, w której trzymała swoją karą klacz. Co prawda nigdy się nie odważyła wejść na grzbiet Moonlight, jednak właścicielka stajni oferowała siedmiolatce kucyka. Z czasem w szkole było coraz więcej nauki, a dziewczyna wracała coraz później do domu. Lata spędzone na edukacji dłużyły się niemiłosiernie, aż któregoś cudownego dnia, mogła ucieszyć swoje oczy świstkiem papieru, świadczącego o ukończeniu szkoły średniej. Kolejny czas spędzony na niczym, póki Lily nie wysunęła propozycji, aby powrócić na jej dawną uczelnię. Lou co prawda zawahała się przed decyzją, ale po dłuższej rozmowie z rodzicami postanowiła się zdecydować i spróbować.
Inne:
- Uwielbia słone przekąski niemal tak samo, jak te słodkie.
- Poza jazdą konną uwielbia łucznictwo, zamierzała kiedyś spróbować mieszanki tych sportów.
- Kocha wszystkie gorące napoje typu: czekolada, herbata, czy kawa.
- Nie przepada za opalaniem się, za to kocha pływać.
Kontakt: Tigerek (Howrse)

Od Gale'a C.D Esmeraldy

Jej wargi przyssały się do moich ust jak pijawka. Nie wiedziałem do końca jak zareagować, więc dałem się ponieść chwili. Mimo że było nam niewygodnie, trwaliśmy w tej pozycji, a gdy oboje chcieliśmy zmienić pozycję, zaczęliśmy się wolno przetaczać, jednak spadliśmy z łóżka, zamiast leżeć w wygodnej pozycji. Nie zważając na upadek, nadal wymienialiśmy się pocałunkami. Czułem na sobie wzrok dziewięciu osób czekających na dalsze poczynania. Nasze usta odrywały się tylko na chwilę, by nabrać choć trochę powietrza.
- Eska.- powiedziałem, odrywając na chwilkę swoje usta. Dziewczyna tylko mruknęła.- Może dokończymy później? – niechętnie zapytałem. Esmeralda spojrzała na tłum gapiów i na mnie.
- Może masz rację…- dziewczyna wstała i znów usiadła w kręgu. Butelka po kilkunastoletnim winie kręciła się nieustannie. Aż w końcu Will wylosował mnie.
- Prawda czy wyzwanie?- zapytał.
- Prawda.- odpowiedziałem stanowczo.
- A więc. Czy chcesz kiwnąć moją sis?- Po tym pytaniu zbladłem. Nerwowo spoglądałem na Esmeraldę. Ta jednak oczekiwała na moją odpowiedź, rozszerzając powieki. Nie mogłem się zdecydować czy odpowiedzieć zgodnie z prawdą, czy skłamać. Z jednej strony jak bym ich oszukał, to moje sumienie by mnie zjadło, ale z drugiej głupio tak się przyznać przy tej osobie…
- Em… W jakim sensie.- grałem na czas.
- No tak po prostu…- Po wypowiedzeniu tego zdania przez Will’a Esmeralda zabijała go wzrokiem. –No dalej! Jednym słowem! Tak lub nie.- dodał po chwili.
- Możliwe…- odpowiedziałem, nie chcąc mówić wprost.
Wiedziałem, że temat mój i Esmy będzie dalej drążony… Chyba każdy wylosował, kogo tylko mógł. Chociaż? Zostałem tylko ja i Eska. I tak też się stało! Po tym, jak dziewczyna wylosowała mnie, zdecydowała w mojej osobie, że da mi wyzwanie.
- Jutro o 22:00 w stajni prywatnych na sianie.- powiedziała bez zastanowienia. Wszyscy byli zaskoczeni tym, co powiedziała Esmeralda. Każdy po wyjściu zaczął główkować, co Esma chce tam ze mną zrobić… Szczerze mówiąc, byłem i podniecony i wystraszony. Jednak udało mi się zasnąć. Z samego rana obudził mnie Avenger żądający karmy. Po założeniu sensowniejszych ubrań zszedłem na śniadanie. Dziś nie chciałem siadać obok Esmeraldy… Więc usiadłem przy Riley, która zresztą była bardzo miła. I ja i Eska co chwila patrzyliśmy się na siebie. Jednak tylko po to, by zobaczyć czy ten drugi nie spogląda… Nawet moja ulubiona herbata z sokiem malinowym mnie aż tak nie cieszyła. W pokoju o mały włos, a bym umył zęby mydłem w płynie! Coś siedziało mi na sercu (a może na wątrobie, żołądku, płucach?). Nie mogłem zebrać myśli. Cały czas w głowie huczało to zdanie, które wypowiedziała wczoraj Esmeralda. Gdy podszedłem do pani Rose po to, by oświadczyć, że chcę dzierżawić Miriam, spotkałem tam Eskę, która na mój widok odwróciła wzrok. Tak czy siak, udało mi się „zdobyć” klacz. Uradowany w podskokach pognałem po ów konia. W boksie nr 2 czekała moja piękność (nie. To nie była Esmeralda XD). Na dzień dobry dałem jej smaczka. Klacz cicho parsknęła. Podążyłem w stronę siodlarni, gdzie czekały też na mnie szczotki. Ekwipunek wystawiłem na powietrze. Po wyprowadzeniu ze stajni i przywiązaniu do słupka Miriam wyciągnąłem pierwszą szczotkę. Czyszcząc jej sierść z drobin zaschniętego błota, myślałem o tym, dlaczego Esmeralda spoliczkowała moją twarz… Bo w końcu to ona zaczęła… XD Po dokładnym wyszczotkowaniu klaczy zacząłem rozczesywać jej grzywę. Po tej czynności zaprałem się za czyszczenie kopyt kopystką. Po trzydziestu minutach pielęgnacji klacz promieniała. Siodło było dość lekkie, ale cały cyrk zaczął się przy dopinaniu popręgu! Miriam próbowała mnie ugryźć i kopnąć! Jednak ja się nie dałem. Jak lew walczyłem ze wstrętnym paskiem. Na ujeżdżalni nikogo nie było. Do jazdy miałem półtorej godziny. Po rozstępowaniu klaczy ustawiłem sobie drągi, przez które później przejeżdżałem. Po zagalopowaniu na ujeżdżalni pojawił się Avenger! Nie wiedziałem, jak klacz na niego zareaguje. Od razu zacząłem go wyganiać, jednak ten z każdą sekundą był coraz bliżej Miriam! Byłem przygotowany na upadek, jednak klacz zaprzyjaźniła się z psiakiem. Po udanej przejażdżce na mojej nowej klaczy wypuściłem ją na padok, po czym udałem się do pokoju. Całkiem zapomniałem o słowach dziewczyny! Minął już obiad i kolacja. Wszedłem pod prysznic. Po kąpieli przypomniałem sobie, że Esmerala miała się ze mną spotkać! Pobiegłem pod miejsce spotkania, jednak ta była oblężona! Nagle z kieszeni dobiegł dzwonek informujący mnie o tym, że ktoś napisał do mnie wiadomość. Napisała ją Eska.
- Stajnia dzierżawek. Czekam.- napisała dziewczyna. Niezwłocznie pobiegłem do tego miejsca. W jednym z boksów leżało siano, a na nim Eska. Dziewczyna jak otworzyłem boks, wstała i podeszła do mnie. Zamknąłem boks, uśmiechając się. Esma chwyciła mnie za koszulkę i przyciągnęła do siebie, po czym delikatnie mnie musnęła w usta swoimi wargami. Dziewczyna popchnęła mnie na siano, gdzie czekałem na to, co zrobi dalej. Esmeralda położyła się na mnie i zaczęła całować. Spodobało mi się. Eska zaczęła ściągać mi koszulkę, a gdy miałem zacząć rozpinać pasek od spodni ta wstała i powiedziała:
- No chodź…
- Ale… Myślałem, że… Gdzie?!- Zapytałem zawiedziony.
- No w końcu chciałeś, żebym dała ci kilka wskazówek na temat skoków… Bierz Miriam.- Powiedziała.

Esma?

Od Bellamy'ego C.D Riley

Czarny kruk Riley latał dookoła nas od razu, kiedy skończył swoją porcję. Starał się wyłudzić od nas jakieś resztki, ale dziewczyna była nieugięta.
- Nie mogę dawać mu za dużo - westchnęła, spoglądając pobłażliwie na pupila. - Zacznijmy od tego, że w ogóle nie powinien jeść jajecznicy. Wtedy tylko byłby taki problem, że nie dałby nam spokoju.
- Widać, że lubi rozrabiać - stwierdziłem z uśmiechem. - Trudno jest hodować takiego kruka? Właściwie to nigdy się nie zastanawiałem nad posiadaniem takiego zwierzaka. Raczej jestem przyzwyczajony do pospolitych podopiecznych.
- Jak już mówiłam - odparła ciemnowłosa poważnym tonem. - Nie lubię generalizowania. Nilay jest mega inteligentny, poza tym jest tak samo wspaniały, jak każdy inny zwierz.
Spojrzałem na ptaka uważnie - faktycznie, cechowało go inteligentne, łagodne spojrzenie. Był też wyjątkowo towarzyski.
- Zarąbisty z niego typek - zaśmiałem się w końcu, obserwując, jak ptak zasiada na szafie w rogu pokoju.
Riley zachichotała sympatycznie i już chciała coś powiedzieć, gdy mój telefon zaczął głośno wibrować, a po chwili włączył głośny, irytujący dzwonek.
- To Octavia - poinformowałem koleżankę, odbierając połączenie i przykładając komórkę do ucha.
- Co tam? - zapytałem siostrę pogodnie. Bardzo się cieszyłem, że w końcu sama zadzwoniła.
- Faaaantastycznie - mała wydawała się nieprzeciętnie podekscytowana. - Bellamy, nie mogę bez ciebie wytrzymać. Mama cały czas wyjeżdża, a ja siedzę sama w domu. Więc postanowiłyśmy, że...
- Że co?
- Że przyjadę do akademii - odparła O radośnie.
- Super, Octavia - stwierdziłem z uśmiechem. Razem z moją młodszą siostrzyczką będzie mi raźniej, zdecydowanie. Poza tym, na pewno będzie tu szczęśliwa.
Siostra zakończyła rozmowę, oznajmiając, że niedługo przylatuje do Chorwacji i idzie się pakować do nowej szkoły.
Przez moment czułem się oszołomiony - w końcu nie spodziewałem się takiego obrotu akcji. Właściwie, nie myślałem nawet, że O chciałaby przyjechać do Magic Horse, tak daleko od domu.
- Więc co się dzieje, jeśli mogę zapytać? - wtrąciła Riley, przerywając moje rozmyślenia.
- Moja młodsza siostrzyczka przyjeżdża do akademii - wyznałem ze szczerym, radosnym uśmiechem. - Pomożesz mi ją odebrać z lotniska?
Ciemnowłosa poprawiła się na siedzeniu i głośno westchnęła.
- Jestem pewien, że się polubicie - dodałem. Obie dziewczyny były kontaktowe, co więc mogło stać na przeszkodzie?
Koleżanka skinęła głową z nieśmiałym uśmiechem.

(Riley? Przepraszam, że tak krótko)

sobota, 30 grudnia 2017

Od Riley C.D Lucy

Koleżanka szybko zsiadła z konia, spoglądając na pasmo drzew w oddali.
Lucy, wszystko dobrze? - spojrzałam na dziewczynę ze współczuciem.
Strasznie zrobiło mi się jej żal. Nie miałam pojęcia, co ją gryzie, ale bardzo chciałam jej jakoś pomóc. Z jednej strony, wiem że nie powinnam być wścibska, z drugiej zaś miałam świadomość tego, iż właśnie w takich momentach potrzebne jest wsparcie.
- T... Tak, jest okey... - odparła po chwili dziewczyna, wbijając wzrok w glebę.
- Na pewno? - podeszłam do koleżanki - Co się dzieje? - położyłam dłoń na jej ramieniu.
- Nieważne. Nie chce teraz na ten temat rozmawiać... - po tych słowach dziewczyna otarłszy łzy, podeszła do wierzchowca i przełożywszy nogę, znów znalazła się na jego grzbiecie - Możemy już jechać dalej?
- Możemy. - westchnąwszy, zerknęłam na twarz dziewczyny - Jeśli będziesz chciała pogadać to... No wiesz.
- Ale nie ma takiej potrzeby. Naprawdę, już mi przeszło... - stwierdziła Lucy, jednak jej spojrzenie wciąż zdawało się być pogrążone w smutku - Chodźmy, chcę jak najszybciej dojechać do schroniska. Już nie mogę się doczekać!
Najwyraźniej koleżanka nie miała ochoty na rozmowy, toteż uznała, że lepiej będzie zmienić temat. Nie chciałam niczego na niej wymuszać, toteż postanowiłam nie pytać o to, co się stało Przynajmniej na razie. Czasem troska może przynieść zupełnie odwrotny skutek, coś o tym wiem...
***
O dziwo, podczas przejażdżki nasze konie nie sprawiały żadnych problemów. Zarówno Pompeja jak i Star sprawowały się dziś na medal. Dancing nawet nie kombinował jak wyjąć głowę z uzdy, co niestety próbował robić bardzo często. Z kantarem nawet raz mu się udało. Niezłe z niego ziółko...
Niedługo potem dotarłyśmy na miejsce. Nieopodal znajdowało się kilka drzew do których mogłyśmy przywiązać wierzchowce na czas naszej nieobecności. Gdy każda z nas przypięła lonże do uzdy swojego konia, wolnym krokiem oddaliłyśmy się w stronę bramy schroniska.

Lucy?^^

Od Ady C.D Dagoberta - zadanie 23

Kobieta w napadzie furii opuściła budynek, prowadząc fryza z powrotem do stajni.
- No to widzimy się za kwadrans... - powiedziałam zniesmaczona sytuacją, po czym domknęłam boks i odeszłam
***
Stawiłam się tuż przed budynkiem kadry, gdzie stałam lekko w stresie - ile my będziemy wykonywać tą p********ą robotę?
W końcu zjawił się Dagobert, a gdy tylko doszedł, otworzyły się drzwi budynku kadry, przez które wyszła pani Elizabeth Rose, ciągle niezadowolona...
- Za mną. - mruknęła szybko, a my oczywiście ruszyliśmy za nią.
Oboje szliśmy, trzymając ręce w kieszeniach, nie odzywając się do siebie. Co raz to zerkałam na wyraźnie zniesmaczonego Dago, a co raz to na kroczącą panią Rose. Instruktorka była jak zawsze wyprostowana, zapewne to dzięki koniom...
- Wypielcie te wszystkie chwasty. - powiedziała, wskazując palcem dwie pary gumowych rękawiczek i dwie motyki, a więc już wszystko przygotowane...
- Dobrze pani Rose... - powiedziałam pokornie, po czym schyliłam się, aby wziąć do rąk gumowe rękawiczki.
Gdy tylko je założyłam, chwyciłam motykę, po czym wstałam i powoli weszłam do ogródka - tych ,,chwastów'' było sporo...
- Tylko uważajcie na moje roślinki! - powiedziała pani Rose, odchodząc z powrotem w stronę budynku kadry.
- No to co? Trzeba ubrudzić ręce... - powiedziałam, patrząc na Dago z niesmakiem.
- Najwyraźniej... - odparł, po czym schylił się w stronę najbliższego chwastu.
Ja skierowałam się aż na sam koniec ogródka. Przykucnęłam tam niechętnie, po czym wyrwałam pierwszy chwast za pomocą motyki, po czym wrzuciłam go do worka (wspominałam, że zostały przygotowane?). Czynność tę powtarzałam wiele razy, uważając na resztę ogródka państwa Rose'ów. Nagle, gdy ja i Dago byliśmy już całkiem niedaleko siebie (blisko środka ogródka, bo w końcu każde z nas zmierzało z przeciwnych stron, usłyszałam... jak koń biegnie. Niby normalne? Otóż NIE! To brzmiało, jakby jakiś koń pędził w naszą stronę. Zaczęłam powoli odwracać, lecz usłyszałam tylko ,,Padnij!'' po czym już leżała na ziemi.
Spojrzałam trochę zdziwiona na chłopaka, który prawie leżał NA MNIE.
Pospiesznie się odsunął, mówiąc ,,Sorry..''
Ja spojrzałam przed siebie, ale coś mi tu... A tak, jasne... KOŃ W OGRODZIE!
Pospiesznie wstałam, próbując zatrzymać konia, który to bez przerwy kręcił się tu i tam, tym samym depcząc roślinki i naszą staranną pracę...
- Follow, przestań! - krzyknęłam w stronę konia, po czym złapałam za kantar klaczy.
Nagle Dago podbiegł do mnie, także chwytając klacz za kantar, który ta miała na sobie.
- Bramka, szybko! - powiedział, siłując się z wierzgającą klaczą, co najwyraźniej nie było łatwe.
Czym prędzej otworzyłam bramkę, podczas gdy chłopak starał się zaciągnąć konia do wyjścia. Wiadomo, nie ciągał klaczy za mocno, aby nie zrobić jej krzywdy.
Jednak klacz nie dawała za wygraną, w końcu kopnęła chłopaka w udo (na szczęście nie za mocno).
- Dago! Nic ci nie jest? - powiedziałam do chłopaka, który puścił klacz.
- Nie, nic mi nie będzie... - odparł.
- Idę po panią Rose! - sama nie wierzyłam, że to powiem, w końcu klacz zniszczyła nam pracę, jednak wolałam poprosić o pomoc.
Po drodze jednak spotkałam panią Rose.
- Proszę pani! - krzyknęłam, pospiesznie biegnąc w stronę instruktorki.
- Coś się stało? - zapytała zdziwiona.
- Follow uciekła! Wpadła do ogródka i... wszystko niszczy! Zdążyła nawet kopnąć Dagoberta!
- Jak to? - powiedziała pani Rose, po czym nie czekając na odpowiedź podbiegła truchtem do ogródka.
Gdy tylko tam wpadła, ujrzała porozrzucaną ziemię, Dago trzymającego się za udo i wierzgającą Follow.
Szybko wbiegła do ogródka, łapiąc klacz za kantar, pospiesznie wyciągając z kieszeni smaczek, podając go klaczy na otwartej ręce, po czym pogładziła ją ręką po szyi.
Powoli wyprowadziła klacz z ogródka, najwyraźniej prowadząc ją w stronę stajni.
- Zawołaj pielęgniarkę, jest w budynku kadry. – powiedziała, gdy już wychodziła.
Tak więc truchtem udałam się w stronę budynku kadry (znowu…).
***
- Bardzo cię boli? – zapytałam Dago, gdy byliśmy już przed akademikiem (pomagałam mu się tam dostać).
- Nie, tylko trochę… - powiedział tak, jednak pod wpływem tego, w jaki sposób ciągle się na niego gapiłam, postanowił powiedzieć prawdę. – Tak, boli…
- Będziesz mógł samodzielnie chodzić?
- Za jakiś czas dam radę, chociaż po solidnym kopniaku chyba jeszcze nie dzisiaj…
Resztę drogi przeszliśmy w ciszy, gdy tylko odprowadziłam Dago do pokoju, udałam się z powrotem w stronę ogródka.
O dziwo, że czekała tam pani Rose…
- Słuchaj Ada… - zaczęła, gdy znalazłam się bliżej. – Pomyślałam, że skoro kara miała być dla was obojga, a póki co Dago doznał ,,urazu’’, nie musicie jej kończyć. Dobrze wykonaliście waszą pracę, jednak to Follow nabroiła... Gdy dowiem się jakim sposobem uciekła, karę dostanie inna osoba.
- Dziękuję pani Rose…
- A teraz możesz już iść. – powiedziała, po czym skierowała się w stronę budynku kadry.
Ja natomiast postanowiłam udać się z powrotem do pokoju i skorzystać z komputera (oczywiście pijąc przy tym herbatę).

Dagobert?

Brawo, dostajesz punkty ^^

Od Will'a C.D Ady

Jeszcze Esmy tu brakowało. Nie dość, że czułem się jak skończony d***l, to jeszcze najpewniej dostanę opieprz, że nie poszedłem z siostrą do właścicielki.
***
Gdy wyszedłem z pokoju z trójką na drzwiach, zobaczyłem Adę - niby nic nie robiła, ale ja już wiedziałem.
-Wszystko słyszałaś?- zapytałem, zapinając granatową bluzę.
-Tak jakby...- Ada uśmiechnęła się ciepło.
-No tak, Esma, jak się drze, to już po całości.- odparłem, szukając wzrokiem swojego psa.- Byłem pewny, że go tu zostawiłem. - podrapałem się w zakłopotaniu po głowie.
-Kogo?
-Psa.- warknąłem, zbiegając na dół, gdzie na dywanie, nasze psy lizały się po nosach.- Kolego, nie zarywaj panien.- uśmiechnąłem się, pokazując zęby.
Chwyciłem dobermana za obrożę, po czym zaprowadziłem go do pokoju, by odpoczął. Do Ady napisałem SMS-a, z pytaniem, czy nie chciałaby jutro wybrać się ze mną w teren. Dziewczyna odpisała mi, że chętnie. Tak więc umówiliśmy się na 10 rano. Rano wstałem całkiem zadowolony, po czym szybko poszedłem na śniadanie, na które były po prostu jakieś kanapki i papryka do przegryzienia. Godzina 9 byłem już w stajni i siodłałem Sabinę, by później dumnie zasiąść na jej nierozgrzanym grzbiecie. Po chwili nadjechała Ada na karym Hanowerze imieniem Blue Sky.
-To gdzie jedziemy?- zapytałem, próbując utworzyć jakiś większy uśmiech. niż do szpiku kości nieszczery i do tego mały jak mrówka.


Ada? Spie******m i tyle, sorry

piątek, 29 grudnia 2017

Podsumowanie eventu

Gdy z nieba lecą płatki białe
Kiedy cieszą nawet rzeczy małe
Cały świat się raduje
W Akademii się świętuje
Tu choinka ozdobiona
A Naomka jak to ona
Wywaliła się na piasku
Nie obejdzie się bez wrzasku
Ale Esma kawał drania
Już by rwała się do lania
Czapki czerwone
Lampki kolorowe
Prezentów milion
Cukierków bilion
Każdy śpiewa, się raduje
Na twarzach uśmiech się maluje
Wszystkie spory poszły w kąt
Życzę Wam wesołych Świąt
Dużo ciepła i miłości
Oraz bardzo wielu gości

~Lenka

Przepraszamy wszystkich jeszcze raz za takie opóźnienia - ale list od Mikołaja do Leny dotarł dopiero dzisiaj, a bez niego podsumowania by nie było :')

Kalendarz adwentowy

Esma - 19 czek. - 38 p.
Riley - 3 czek. - 6 p.
Rhaea - 5 czek. - 10 p.
Gale(Kat) - 9 czek. - 18 p.
Lena - 9 czek. - 18 p.
Ada - 2 czek. - 4 p.

Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za udział!

Świąteczna Przygoda

Mikołaj kazał przekazać Ci następujący list:

Dom Świętego Mikołaja, 25 grudnia 2017 r.

Droga Leno!
Zacznijmy od tego, że świetnie sobie poradziłaś - no, no, no, nie spodziewałbym się, że potrafisz być taka uczynna! Z tego też powodu postanowiłem dać Ci pod choinkę to, co chciałaś - ale widocznie nie ufasz staremu, dobremu dziadkowi i postarałaś się o to sama. W takim razie, dostaniesz trochę kasy - 35 punkcików do kieszonki. Zauważyłem, że babcie tak zawsze robią, no nie, starzeję się... Podoba się?

Pozdrawiam
Święty Mikołaj

P.S. Prezenty razem z tym listem pewnie przyjdą trochę później, nie martw się z tego powodu.

Mamy nadzieję, że cieszysz się z nagrody :D Opka, które napisałaś, też wstawiliśmy niżej.

Ale jak to? Jeszcze jeden list i paczka...


Dom Świętego Mikołaja, 25 grudnia 2017 r.

Droga Riley!
Nie wysłałaś do mnie, listu, wiem... Ale doszły mnie słuchy, co chciałaby dostać - w końcu akurat tobie się należy. Nie stać mnie na takie luksusy, nawet na jakże tańszą willę we Włoszech, ale mam dla Ciebie coś lepszego!
Podobny obraz
Makieta domku w górach! Gór akurat nie uchwyciło, ale przysięgam, że w paczce są po drugiej stronie.
No i jak, fajna? Mam nadzieję, że tym prezentem zaspokoiłem twoje nadzwyczaj wymagające wymysły i za rok poprosisz o coś mniej wybrednego.

Pozdrawiam
Święty Mikołaj

Od Leny - event bożonarodzeniowy #4

Państwo Rose wyjeżdżają, wrócą dopiero na wigilię! Okazuje się, że obowiązek zorganizowania uroczystości spada właśnie na Ciebie - ozdoby, jedzenie, stół wigilijny, kolędy, pasterka... Na szczęście, masz przy sobie przyjaciół! Jak to zrobiłaś? Napisz na ten temat opko (minimum 800 słów). Jako, że to zadanie finałowe, spróbuj się postarać!


Odgłos uderzania obcasików o schody roznosił się po całym holu. Skrzypiące drzwi nie ułatwiały cichego wyjścia z akademika. Szybko wyszłam na zewnątrz i powoli zatrzasnęłam za sobą wrota do budynku. Powolutku brnęłam przez śnieg w kierunku stajni. Po kilku minutach marszu moje kozaczki były całe pokryte warstwą białego puchu, którego nie ubywało. Nagle usłyszałam głosy dochodzące z domku kadry. Zatrzymałam się - podczas takiej pogody nie było mowy o szybkiej ucieczce.
- Jesteś pewien? - chciała się upewnić Elizabeth.
- Może nie w stu procentach, ale uważam, że to właściwy wybór - stwierdził James - O, Lena, właśnie mieliśmy do ciebie iść.
'Do mnie? Co ja znowuż przeskrobałam?" pomyślałam, lecz powiedziałam tylko - Coś się stało?
- Widzisz, musimy wyjechać w naglącej sprawie, możemy wrócić dopiero na Wigilię - zaczął pan Rose.
- I chcieliśmy, abyś zajęła się przygotowaniami w Akademii. Wiesz, światełka, inne ozdoby, jakieś jedzenie... - dokończyła myśl męża pani Rose.
- Ja? Przecież jest tyle ode mnie starszych uczniów, z pewnością sobie lepiej poradzą - chciałam wymigać się od trudnego zadania.
- Znamy cię, Leno. Z pewnością sobie poradzisz. A przecież ci 'starsi od ciebie' będą ci pomagać.
- Nie wiem, czy potrafiłabym zapanować nad tą bandą - burknęłam - Postaram się.
- Dobrze. Mamy nadzieję, że nas nie zawiedziesz. My musimy już się pakować, a ty wracaj już do pokoju.
- Oczywiście - odparłam i jakby nigdy nic zaczęłam kierować się w stronę akademika, dziękują w duchu, że państwo Rose nie zaczęli się zastanawiać, co robiłam po 20 na placu.
~~*~~
Z rana zakradłam się cicho do pokoju, który okupywała dobrze znana mi osoba.
- Esma? Jesteś tam?
- Śpię - ziewnęła dziewczyna i nakryła się kołdrą.
- Esma, to ważne - odparłam, ściągając z niej miękką powłokę.
- Co się znowu dzieje? - zapytała trochę zła.
- Dostałam za zadanie przygotować święta w akademii.
- Nie żartuj sobie, daj spać.
- Nie żartuję - odparłam, zabierając znowu kołdrę.
- Przyrzekasz?
- Z ręką na sercu.
- Daj mi chwilę - odparła tamta.
Wyszłam z pokoju i w tak zwanym 'międzyczasie' odwiedziłam inne osoby, które jako tako znałam. Gdy wróciłam pod 'rewir Esmy' miło się zdziwiłam.
- Przyprowadziła posiłki - rzekła dumna z siebie dziewczyna, wskazując ręką na mały tłumek za nią.
- Dzięki.
Wszyscy złączyli się w jedną grupkę. Standardowo nie obeszło się bez szumu rozmów.
- Czy moglibyście być ciszej? Dziękuję. Mamy za zadanie przygotować święta w akademii. Plan mam taki - niech ci, którzy chcą iść do sklepu po ozdoby i składniki do dań, pójdą na lewo, ci co będą dekorować akademię, niech staną przede mną, a ci, co będą siedzieć w kuchni, niech pójdą na prawo.
Najwięcej osób zostało tam, gdzie stało, czyli przede mną.
- Dobrze. Więc ci od zakupów mogą już iść do miasta - lewa strona rozeszła się do pokoi i zaraz potem wszyscy zbiegli na dół - Ci od jedzenia biegiem do kuchni - wszyscy ruszyli w ślad poprzedników - Dobrze. Wie ktoś, gdzie są ozdoby z poprzednich lat?
- Ja chyba wiem! - podniosła się jedna ręka.
- Prowadź.
Wszyscy ruszyliśmy do składziku, a gdy ogołociliśmy sterty pudeł z ozdóbkami, popędziliśmy do stajni głównej, by ozdobić ją światełkami i jemiołą. Akurat w momencie, gdy stajnia była gotowa na tip-top, zaczęli wracać inni z rzeczami ze sklepów. Natychmiast zanieśli wszystkie produkty do kuchni, gdzie 'kucharze' zajmowali się wypiekami i daniami, a ci obładowani kolejnymi ozdobami przynieśli je do nas. Wszystkich, którzy już skończyli rozdawać rzeczy, zagoniłam do dekorowania budynków. W pewnym momencie przyszła do mnie jedna z dziewczyn działających w kuchni.
- Skończyła się mąka i mleko - powiedziała trochę niezadowolona z tego faktu.
- Nic nie szkodzi i tak kończymy na dziś - stwierdziłam - poinformuj resztę twojej grupy.
Gdy Lucy (bo to była ona) odeszła, zarządziłam chwilowy fajrant. Natychmiast wszyscy się rozeszli do swoich pokoi. Ja zostałam jeszcze chwilę i dokończyłam dekorować choinkę w holu akademika.
~~*~~
- Szybciej, nie ma czasu. Już jutro wigilia, a my nie gotowi! - zachęcałam wszystkich do pracy.
Większość budynków była już gotowa, uwijaliśmy się jak mrówki. Kulebiaki, serniczki, makowce, barszcz, i wszystkie te dania, które podaje się podczas wigilii, piętrzyły się w spiżarni, a coraz to nowe porcje lądowały tam, by poczekać do wigilijnej kolacji. Gdy domek kadry był już wyszykowany, a stało się to przy pomocy niektórych instruktorów (w końcu nie tylko państwo Rose pracowali w akademii) wzięliśmy się za plac i obejścia. Światełka, jemioła, migające figurki - tworzyło to cudowną atmosferę, która utrzymywała się tylko w święta. Kiedy osoby zajmujące się jedzeniem uznały, że zrobiły już dość, przybiegły nam pomagać.
- Ludzie! - krzyknęłam do tłumu, który tłoczył się przy choinkach rosnących na zewnątrz. Gdy wszyscy zwrócili na mnie uwagę, kontynuowałam - Już skończyliśmy! Możemy spokojnie odpocząć i poczekać na powrót państwa Rose i oficjalne rozpoczęcie się świąt!
- Nie, jeszcze nie koniec! - krzyknęła Rhaea i stając na palcach, wsadziła na szczyt ostatniej choinki granatową gwiazdę.
- Super. Teraz już wszystko skończone - odparłam z uśmiechem.
Rhaea się zarumieniła, niektórzy się śmieli, inni skakali z radości. Było cudownie, jak w bajce.

Od Leny - event bożonarodzeniowy #2

Doszły nas słuchy, że w Porec organizowana jest wielka, świąteczna akcja mająca na celu pomoc zwierzętom ze schroniska. Na wielkim targu będą sprzedawane własnoręcznie wykonane przedmioty (także jedzenie), za pieniądze rzecz jasna kupuje się później potrzebne rzeczy. Postanawiasz wesprzeć świąteczny bazarek! Napisz opowiadanie (min. 500 słów), jak to robisz.


- Gdzie są moje czekoladki?! - krzyknęłam trochę głośniej, niż chciałam, otwierając bombonierkę.
Wstrzymałam oddech ze strachu i zaczęłam się zastanawiać, czy jakiś wnerwiony człowiek nie wpadnie, by zwrócić mi uwagę, że nie powinno się krzyczeć w akademiku. Gdy nic takiego się nie zdarzyło, zajrzałam ponownie do pudełeczka, gdzie powinny znajdować się małe słodkości.
- Kto mógł mnie pozbawić moich ulubionych? Akurat wtedy, kiedy potrzebne są, żeby poprawić mi humor.
Westchnęłam i rzuciłam się na łóżko. Ręką wyczułam w torbie coś kształtem przypominającego telefon ze słuchawkami. Już miałam nacisnąć ikonkę Muzyka, kiedy wyświetliła się bateria z czerwono-czarnym wnętrzem. Chwilę potem smartfon wyzionął ducha.
- Ch****a - syknęłam.
Zwlekłam się z wyrka i podłączyłam telefon do ładowarki. Ruszyłam do pokoju Esmy.
- Pojedziesz ze mną do miasta? - zapytałam z nadzieją na darmową podwózkę i towarzystwo.
- Jazda - powiedziała przepraszająco dziewczyna, mijając mnie w drzwiach.
- Okay... To pójdę na przystanek.
~~*~~
Wysiadłam z w miarę ciepłego wnętrza busa na zimno.
- Boże, za jakie grzechy - sapnęłam. Kuląc się, podeszłam do najbliższego sklepu i szybko weszłam do środka.
- Dzień dobry - przywitałam się grzecznie ze sprzedawczynią, rozglądając się po pomieszczeniu.
Było bardzo małe, a produkty poupychane gdzie się dało.
- Dobry - odpowiedziała z uśmiechem starsza kobieta za ladą.
- Będzie mleczna czekolada?
- Będzie - odparła kobieta, kładąc przede mną średniego rozmiaru tabliczkę - Coś jeszcze?
- Może te ciasteczka, jakaś niegazowana woda... Co by tu jeszcze...
Podeszłam do ściany, by mieć lepszy widok na wszystko. Wtedy też zauważyłam plakat wiszący na ladzie.
"Pomórz bezdomnym zwierzakom!"
Wczytałam się treść owego plakatu. Ponownie rozejrzałam się po sklepie.
- To jeszcze bym chciała to, to i jeszcze tamtego.
~~*~~
- Ał, mój palec... Czemu igły nie mogą się same nawlekać?
Gdy w końcu udało mi się dokonać niemożliwego, przystąpiłam do zszywania wszystkich elementów, wcześniej dokładnie wyciętych. Do różowego konturu sowy doszyłam, składające się z kilku elementów w różnych odcieniach niebieskiego, skrzydła. Następnie dziób z pomarańczowego skrawka, oczy z białych i czarnych kółek. 'Uszy' z kolejnych niebieskich elementów. Zaczęłam przyszywać plecy pluszaka, ale zanim dokończyłam to robić, napchałam do środka pluszu. Gdy opanowałam tę technikę, zaczęłam tworzyć sówki w różnych wariantach kolorystycznych, a później do grona milutkich zwierzątek dołączyły kotki, pieski i konie. Nie wyglądały one, jakby wyszły dopiero co z dobrej fabryki, ale nie można było narzekać na brak uroku. Zresztą od zawsze wiadomo, że rzeczy robione ręcznie mają duszę. Tak więc wrzuciłam całą wesołą gromadkę do siatki, która o mało nie eksplodowała od tłoku, który tak zapanował i skierowałam się ponownie do pokoju Esmy.
- A teraz masz czas?
- Tak, zaraz... Co ty tam masz? - dziewczyna rzuciła się do mojej torby.
- Pluszaki na targ dobroczynny.
- Słodkie. Sama robiłaś?
- No, tak. Idziemy już?
- Czekaj, daj wziąć swoje rzeczy - poprosiła dziewczyna, prawie zabijając się przez kota, który zaszedł jej drogę.
Wybuchnęłam śmiechem, widząc, jak kotka ucieka pod łóżko, nie przejmując się, że jej pani nie bez powodu leży na podłodze.
~~*~~
- Mamo, kup mi taką sówkę - usłyszałam błagalny ton jakiejś dziewczynki przed moim ala' stoiskiem.
- Ile one kosztują?
- Pięć kun - odparłam, wskazując na, nalepiony na skrzynce służącej za ladę, napis.
- Hej, dużo już ci ubyło - usłyszałam głos Esmy, obładowanej różnymi klamotami.
- Schodzą jak ciepłe bułeczki. Może chcesz jednego?
- Ile chcesz za tego czarnego kucyka?
- Masz kuny?
- Jakieś tam mam.
- To dawaj pięć i konik jest twój.
- Rozbój w biały dzień - zaśmiała się dziewczyna, wrzucając do mojej puszki monety.
~~*~~
- Dziękuję wszystkim za przybycie! Zebraliśmy już wszystkie zarobki od sprzedawców. Po podliczeniu okazało się, że pieniędzy starczy na utrzymanie zwierząt, oraz na remont! W imieniu wszystkich mieszkańców oraz pracowników schroniska dziękuję za poświęcenie nam waszego cennego czasu i pieniędzy. Życzymy wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!
Większość ludzi klaskała, niektórzy gwizdali. A chwilę później wszyscy zaczęli się rozchodzić. Tłum był prawie nie do przebicia się, więc truchtałam tuż za Esmą.
- To do akademii?
- A co chcesz robić tu jeszcze?
- No właśnie nic.
Otworzyłam drzwi od auta Esmy i razem pojechałyśmy z powrotem do akademii.

The End

Od Riley do Livii

Sięgnąwszy do tekturowego pudełeczka, wyjęłam jeden z najcieńszych pędzli, jakie posiadam, po czym zatopiłam jego końcówkę w pomarańczowej farbie i jednym, zdecydowanym ruchem delikatnie przeniosłam kolor na płótno. Tego dnia czułam, że nachodzi mnie wena. Sama właściwie nie wiedziałam, co tak naprawdę mam zamiar uwiecznić. Rzadko zdarza mi się malować w ten sposób. Kreska za kreską, przecinały się jakby nigdy nic, tworząc przy tym zupełnie nowe barwy, a każda kolejna, zdawała się jeszcze piękniejsza od poprzedniej. Fioletowe plamki u góry obrazu, w połączeniu z błękitem innych farb; niczym poranna rosa na źdźbłach trawy spływały po kartce, tworząc swego rodzaju pas, przypominający wodospad. Wokół niebieskiej linii, rozciągały się ciepłe, słoneczne barwy, nieco zbliżone swym odcieniem do liści, odpadających z drzew wczesną jesienią. Całość otaczała gęsta, jasna, biała powłoka - jak na mój gust podobna do mgły, ale to już kwestia indywidualna, jak kto co widzi.
Z tego jakże dziwnego, artystycznego stanu, wyrwał mnie głośny wrzask Nilaya, który jak zwykle żądał zainteresowania.
- Nili, błagam cię... - pokręciwszy głową, zerknęłam na kruka, marszcząc brwi.
Tak dawno nie malowałam i teraz kiedy wreszcie nadarzyła się ku temu okazja, nawet nie mogę skończyć jednego obrazu. No nic, z Nilayem nie wygram. Postanowiłam więc wyjść z pupilem na krótki spacer. Może jak trochę sobie polata po okolicy, to się zmęczy i da mi święty spokój. Swoją drogą i tak miałam niedługo zajrzeć do Dancing Stara. Pewnie mu się nudzi.
***
Tym razem postanowiłam zabrać ze sobą Nilaya, który o dziwo w stajni zachowuje się zwykle wyjątkowo cicho. Otworzyłam drzwiczki od boksu. Wałach stał spokojnie, przeżuwając paszę, jednak na mój widok przerwał jedzenie. Uśmiechnęłam się do zwierzaka, gdy zbliżył swój wielki czarno-biały łeb do mojej twarzy.
- Cześć piękny... - delikatnie pogładziłam chrapę ogiera.
Widząc to, kruk sfrunął na moje ramię, rzucając Starowi ostre spojrzenie.
- Nili, nie bądź zazdrosny... - zachichotałam, odkładając kurtkę na drewnianą ściankę, po czym zajęłam się sprzątaniem w boksie.
Załadowałam do taczki brudną słomę, po czym wyszłam z boksu, w celu usunięcia jej zawartości. Gdy wróciłam, zajęłam się rozłożeniem świeżej ściółki.
- Ryl... - ptak odezwał się cicho, nieco strosząc pióra na głowie.
- Nilay, nie teraz... - wciąż byłam zajęta wykładaniem podłoża, jednak pupil uporczywie powtarzał moje imię.
Zerknęłam w końcu na zwierzaka, jednak ku memu zaskoczeniu, wcale nie patrzył na mnie. Dwa boksy dalej ktoś podawał marchewkę jednemu z koni.
- Cześć... - uśmiechnęłam się, podchodząc do nieznajomej.

Livia?

Od Riley do Gale'a

Dziś sobota - idealny dzień na poranny spacer. Wreszcie można w spokoju zjeść śniadanie i ogranąć się bez większego stresu. Szkoda, że weekendy upływają tak szybko...
Narzuciwszy czarny płasz, owinęłam się szalikiem, wyjmując rękawiczki z szuflady.
- Nilay, idziemy! - zawołałam do pupila.
Kruk sfrunął z oparcia krzesła i w mgnieniu oka znalazł się na mym ramieniu. Wychodząc z pokoju, dokładnie zamknęłam za sobą drzwi i po chwili skierowałam się długim, pustym jeszcze o tej porze korytarzem w stronę wyjścia. Gdy tylko znaleźliśmy się przed budynkiem akademii, pozwoliłam Nilayowi rozprostować skrzydła. Jak zawsze poleciał w swoje ulubione miejsce, mianowicie pobliską polanę, gdzie niczym najpospolitsza kura, mógł pogrzebać w śniegu. Sięgnąwszy do kieszeni, wyjęłam telefon, aby zrobić mu kilka zdjęć na tle lasu. Jego ciemne pióra, wręcz idealnie komponowały się z białym puchem. Już miałam pstryknąć kolejną fotkę, gdy nagle, tuż za moimi plecami, usłyszałam czyjeś kroki. Ku memu zaskoczeniu, wcale nie stał za mną człowiek. Uśmiechnęłam się, widząc czarny, smukły pyszczek. Początkowo piesek tylko mi się przyglądał, jednak po chwili odważył się zrobić kolejny krok. Gdy już znalazł się wystarczająco blisko, przykucnęłam na śniegu, powoli wyciągając dłoń w jego stronę. Czworonóg ostrożnie powąchał rękaw, na moment kładąc uszka po sobie, jednakże wcale nie miał zamiaru uciekać. Delikatnie pogładziłam główkę stworzonka, które odruchowo zamerdało ogonkiem. Niespodziewanie dał się słyszeć niski głos. Zwierzak uradowany podniósł pysk, spoglądając na chłopaka biegnącego w naszym kierunku.
- Avenger! Gdzieś ty pobiegł... - westchnąwszy, nieznajomy spojrzał na pupila z politowaniem, po czym skierował wzrok na mnie - Sorry, zwykle się ode mnie nie oddala.
- Spoko, mam to samo z moim zwierzakiem... - lekko się uśmiechnęłam, wyciągnąwszy do chłopaka rękę, by się przedstawić - Jestem Riley, a ty?
- Gale. - odparł, przypinając szarą smycz w paski do obroży pieska.

Gale?

Od Esmeraldy C.D Gale'a

Byłam mocno na kacu i naprawdę nie wiedziałam, co się przed chwilą stało. Pierwsze co zrobiłam, to oczywiście położyłam się do łóżka, gdyż łeb na*******ał mnie tak mocno, iż nic nie mogłabym zrobić w takim stanie. Jedynym dobrym rozwiązaniem, przy którym nie trzeba było mieć świeżej głowy, było właśnie położenie się spać.
***
-Esma, ale ty wiesz, że wczoraj całowaliście się przed naszymi drzwiami?- Naomi wypaliła, gdy już otworzyłam oczy.
-CO?!- wrzasnęłam wściekła, wstając szybko.- Wykorzystał to, że byłam pijana...- warknęłam, wychodząc z pokoju.
-Ale ty nic do niego nie czujesz?! Na trzeźwo i tak niedługo byście to zrobili. To niewinny pocałunek, Jezu, a zresztą chyba Ci się nawet podobało. - Naomi wrzasnęła za mną, nie odpowiedziałam, jednak powstrzymałam się przed atakiem na chłopaka. Fakt, nawet mi się podobało.
Wróciłam się więc do pokoju, jednak złość nadal nie ustąpiła. Na pewno pójście teraz na jazdę prywatną, którą miałam umówioną wraz z Naomi u pana Rose, było kolejnym najlepszym wyjściem. Umyłam zęby, po czym machnęłam lekki i szybki make-up (korektor pod oczy, by rozświetlić twarz, na powieki beżowy cień matowy, maskara na rzęsy, foliowy jasnożółty cień na powiece i oczywiście różowy kolor na ustach, tak, to jest lekki makijaż). Postanowiłam z braku laku pójść porządnie wyszczotkować moje konie, które świeciły czystością, gdy chciałam się nimi zająć od serca i miałam dużo czasu. Pierwsze co zrobiłam po wejściu do stajni, to rozpoczęłam poszukiwania mojej skrzynki z najróżniejszymi przyborami pielęgnacyjnymi dla koni, właściwie to do każdego miałam inną - dla Desert w kolorze beżowym, dla Jaskółki w kolorze różowym, a dla Draculi w kolorze jabłka Antonówki. Koniem, którego postanowiłam pomęczyć jako pierwszego, była Desert, wręcz skacząca z radości na myśl, że zostanie wymyta i naoliwkowana przez swoją ulubioną osóbkę, rzecz jasna mnie. Do ręki wzięłam kantar Kasztanki, w tym przypadku Queen i mówiąc czułe słówka, odsunęłam zasuwę zabezpieczającą i otworzyłam boks na tyle szeroko, by klacz nie poobijała sobie żeber czy łopatek i wyprowadziłam ją do myjki, gdzie ze szlaucha lała się tylko i wyłącznie letnia woda. Podwinęłam rękawy, po czym już przypiętą klacz do obu ścian zaczęłam powoli oblewać wodą, a następnie mydlić jej sierść szamponem.
-Hej Eskuś.- usłyszałam nagle niski głos, który wprawił mnie w kolejny nalot samolotów, które spuszczały złość.- Wiesz...ja chciałem pogadać.- powiedział niepewnie.
-Pogadać?!- warknęłam cicho, po czym ścisnęłam w dłoni butelkę z szamponem. Obróciłam się na pięcie i wymierzyłam Gale'owi siarczysty policzek.- Nie będę z tobą gadać, nie po tym, co wczoraj zrobiłeś.- Bezwiednie się uśmiechnęłam.
-Ty tak na serio?- Gale zaśmiał się, pocierając czerwone miejsce na twarzy.
-Nie.- odparłam, śmiejąc się.- Przepraszam...- podeszłam do bruneta, kładąc swoją dłoń na jego policzku.
Klacz spłukałam i wytarłam, niestety okazało się, że mam bardzo mało czasu, więc Holsztynkę zaprowadziłam do boksu w polarowej derce i osiodłałam Jaskółkę.
Po treningu Naomi zaprosiła mnie, Gale'a, Lenę, Riley, Willa, Bellamy'ego, Adę, Helen, Oriane i Holiday na niby dziecinną, ale fajną grę w butelkę...oczywiście wszystko było dozwolone. Wszyscy zebraliśmy się wieczorem w pokoju numer 3, który swoją drogą zamieszkiwałam ja i Naomi. Butelka to była flaszka po winie, dobrym winie, które wypiliśmy przed zaczęciem gry. Usiadłam pomiędzy Leną a Willem, naprzeciwko mnie był Gale i Naomi. Jakoś tak wypadło, że pierwsze butelka wypadła na Oriane, która wybrała prawdę. Pytanie brzmiało: Wirtuoz czy Nadziejka. (nie wiem, co by wybrała Orcia, więc sorrki, nie ma odpowiedzi). Butelka kręciła się i kręciła, aż wypadło na mnie i Naomi, czyli to blondynka miała mi dawać prawdę (pytanie) lub wyzwanie.
-Prawda czy wyzwanie?- dziewczyna uśmiechnęła się, po czym zaplotła dłonie.
-Wyzwanie.- odparłam pewnie, siadając na kolanach.
-A więc pocałuj Gale'a.
-Poj****o Cię?!- warknęłam, spoglądając na oczywiście uśmiechniętego Gale'a.
Jednak wyzwanie to wyzwanie, więc ścisnęłam rączki i wstałam, po czym podeszłam do bruneta i już chciałam zrezygnować, jednak coś mnie powstrzymało. Przybliżyłam swoje usta do ust chłopaka, wszyscy patrzyli się na nas, jak na dziwaków, więc dodatkowo mi to przeszkadzało. Nagle Naomi popchnęła mnie na Gale'a i runęliśmy na łóżko. Popchnięcie spowodowało, że pocałowałam chłopaka, jednak nie potrafiłam się oderwać, i choć leżałam na nim w całkiem niewygodnej pozycji, to nadal trwałam w romantycznej chwili. Byłam na siebie tak bardzo zła, choć gdy spoglądnęłam w oczy chłopaka po pocałunku, zachciałam jeszcze i jeszcze. Znowu wbiłam się w jego męskie wargi, tym razem dobrowolnie. Gale objął mnie w talii, całkiem nie zważając na to, że dziewięć osób wpatruje się w nasze igraszki w osłupieniu.


Gale? ^^

Od Lucy C.D Riley

Bystre spojrzenie Riley dodało mi odwagi, chociaż myślałam, iż odwiedzenie schroniska będzie bardziej... Nieprzewidywalne? Spontaniczne? Jakoś tak.
- Co powiesz na wypad do pobliskiego schroniska dla zwierząt, hmm? - zapytałam, chociaż Riley nie mogła już się wycofać, konie były gotowe do drogi.
- Jasne. Masz jakieś plany? - zapytała.
- Jeden, ale nie wiem, czy wypali. - uśmiechnęłam się tajemniczo. - To co, ruszamy? - powiedziałam, wsiadając na konia.
- Ruszamy. - kiwnęła głową.
Gdy znalazłyśmy się poza murami akademii, postanowiłam odrobinkę popisać się przed nową koleżanką. Śniegu nie było, obumarła trawa pokrywała całą ziemię. Powoli wzięłam oddech, a potem wypuściłam powietrze z płuc. Ponieważ na razie jechałyśmy stępem (a obecnie stałyśmy w miejscu i gadałyśmy), skończyłam rozmowę, i ruszyłam dzikim galopem z miejsca. Pompeja w swoim żywiole biegła po łące rozpędzona. Obejrzałam się i zobaczyłam towarzyszkę próbującą nas dogonić. Gdy nasze konie biegły już łeb w łeb, pociągnęłam niezauważalnie za wodze, a klacz momentalnie zaryła kopytami w ziemię, stając. Riley odwróciła się i łagodnie zahamowała. A ja dałam znak klaczy i stanęła dęba. A ja trzymałam się grzywy ze śmiechem.
- Jak? - spytała towarzyszka.
- Lata ćwiczeń - powiedziałam - z mamą... - i tu zeszkliły mi się oczy. Matka... Marion. Tak dawno jej nie widziałam. Lata przyglądania się jej pracy, a niedawno sama przejęłam jej stanowisko zaklinaczki koni... Próbowałam ukryć łzy przed Riley...

< Riley? >

Od Will'a C.D Oriane

Oriane jeszcze leżała na łóżku, gdy do pokoju zapukał Gilbert. Mężczyzna otworzył drzwi bez pytania, po czym usiadł na łóżku obok brunetki, która szybko podniosła się.
***5 miesięcy później***
Pokój, w którym mieszkałem, był pusty bez Oriane, która choćby najmniejszym uśmiechem potrafiła rozweselić dzień. Każdy dzień mijał podobnie, choć jazda na którymś z moich koni pomagała, i to bardzo. Dziewczyna, która parę miesięcy temu zamieszkiwała ze mną pokój numer 24, teraz była na leczeniu i nie odbierała telefonów, choć rozumiałem - nikt nie chciałby rozmawiać w takich momentach. W każdym razie dzisiejszy dzień nie był taki jak inne - o 5 nad ranem do mojego pokoju przybiegła Esma, z wiadomością, że w godzinach wieczorowych mam oprowadzić nową dziewczynę po terenach Akademii. Nie powiem, zdziwiło mnie to, iż to bardziej wprawieni w boju uczniowie oprowadzali nowych członków.
-Witaj księżniczko.- uśmiechnąłem się w stronę mojej nietypowej Gniadoszki.- Masz ochotę na jazdę?- wszedłem do boksu, po czym na pysk kobyłki założyłem kantar.
Sabinę wyprowadziłem z boksu, wyczyściłem ją i założyłem siodło. Do popręgu przyczepiłem futerko i dopiero wtedy dopiąłem dokładnie popręg. Sam ubrany jak na wojnę, wsiadłem na klacz i jeszcze raz sprawdziłem popręg, po czym ruszyłem kłusem na wolną ujeżdżalnię. Ten mini trening składał się głównie z przejść, które z mojej perspektywy wyglądały fatalnie. Europe ogarnęła dość szybko galop ze stępa bądź stęp z galopu. Prócz tego, próbowaliśmy cofania, jednak Sabinie coś nie pasowało, więc gdy tylko zaczynałem manewrować, klacz odbiegała na kilka metrów. Po około 1,5 godzinie zobaczyłem, że moja podopieczna jest już zmęczona, w polarowej derce wypuściłem ją na padok. Gdy na podjeździe Akademii zobaczyłem czarne, terenowe auto, to czułem, iż coś mi się przypominało. Zatrzymałem się kilka metrów od samochodu, po czym w środku ktoś się ruszył. Oczywiście pomyślałem, że to nowa dziewczyna. Drzwi otworzyły się, najpierw zobaczyłem nogi - stopy wyraźnie kobiece stanęły na ziemi, później dłoń, i nagle...twarz. Gdy dziewczyna zobaczyła mnie, od razu uśmiechnęła się.
-Jezu, Oriane!- krzyknąłem, szybko biegnąc w stronę brunetki. Złączyłem nasze usta w głębokim pocałunku, poczułem to, co kiedyś, miłość płynącą z pięknych srebrnych tęczówek, ciepłe słowa płynące z pięknych, czerwonych ust, zapach włosów o zapachu skoszonej trawy i głos, cudowny głos dzwonu. -Tęskniłem, Orciu.- wyszeptałem, gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie.


Orcia? Zwaliłam na początku, mam do tego talent xD

czwartek, 28 grudnia 2017

Od Gale'a C.D Esmy - zadanie 4

Następnego dnia obudziły mnie ciepłe promyki wpadającego przez okno słońca. No i oczywiście głodny Avenger. Dałem psu jeść. Następnie wziąłem prysznic. Zimna woda rozbudza człowieka bardziej niż kawa... Po szybkim przepłukaniu się położyłem się na łóżku. Wziąłem do ręki mój telefon LG G4c. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc zacząłem spamować emotkami moją konwersację z Esmą na Messenger'ze.
- Co chcesz?- napisała do mnie Esmeralda.
- A nic...- odbiłem piłeczkę- Tylko spamuję XD.
- Idziemy dziś gdzieś? Bo nie ma jazd...
- Spk- odpisałem.- Ja wymyślam trasę!- zarezerwowałem ten przywilej.
- o 9:00 pod bramą? - Będę odliczał sekundy... - napisałem Esce.
- XD Chwilę później byłem już na stołówce, która jak co dzień tętniła życiem. Usiadłem obok Naomi. Na talerzu była sałatka z kukurydzy jajek i majonezu. W kubku była moja ulubiona herbata z sokiem malinowym. Po posiłku powędrowałem do pokoju, gdzie umyłem zęby. - Spakuj się na basen- znów napisałem do dziewczyny. Ta jednak nie odpisała. Zbliżała się godzina 9:00. Czekałem pod bramą tam, gdzie się umówiliśmy. Taksówka czekała, a Eskę gdzieś wcięło! Kierowca był zniecierpliwiony. Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Ta osoba najwyraźniej biegła. Tak. To była Esmeralda. Dziewczyna wskoczyła do taksówki, która podwiozła nas do centrum. Zapłaciłem za podwózkę. "Rydwan" odjechał, a my pomaszerowaliśmy na przystanek tramwajowy. Pojazd przyjechał punktualnie. Drzwi rozsunęły się, a z nich wyłonił się tłum ludzi chcących wyjść. Oboje usunęliśmy się z drogi temu stadu. Tramwaj był prawie pusty. Oboje zajęliśmy pojedyncze miejsca. Esmeralda siedziała za mną.
- Więc mówisz, że skoki Ci się podobają?- zapytała dziewczyna.
- Tak... Coraz bardziej!
- Jak chcesz, to będę mogła cię podszkolić w tym temacie- uśmiechnęła się Esmeralda.
- Z najdzikszą rozkoszą- odparłem, odsłaniając białe zęby. Nagle do tramwaju wsiadła starsza pani. Jednak nie miała gdzie usiąść, więc Eska wstała z siedzenia i zaproponowała swoje miejsce. Starsza kobieta podziękowała i usiadła. Wziąłem Esmeralde na kolana. Jej delikatne włosy co chwila łaskotały mnie w nos. Oddychając, czułem zapach jej skóry. Najwyraźniej używała płynu do ciała o zapachu lawendy. Nie wiedzieć czemu miałem wielką ochotę, żeby pocałować ją w szyję... Jednak w ostatnim monecie dziewczyna wstała i powiedziała, że musimy wysiadać. Faktycznie nadszedł czas na opuszczenia tramwaju... Gdy stanęliśmy przed Aqua Parkiem, spojrzeliśmy na siebie, po czym ruszyliśmy na przód. Po zakupieniu biletów rozeszliśmy się do szatni. Już na basenie zobaczyłem Esmeraldę w dwu częściowym stroju. Dziewczyna miała tęczowe bikini i płaski brzuch. Włosy związała sobie w wysokiego kucyka. Ja nie wyglądałem tak ładnie... Eska podeszła do mnie i spojrzała mi w oczy. Paznokciem zaczęła jeździć mi po rysach sześciopaka. Gdy nasze twarze się do siebie zbliżyły miałem tylko jedno w głowie, ale Esmeralda gwałtownie spojrzała na coś na mną i pochyliła się. Ja oberwałem piłką w głowę.
- Nic ci nie jest?- zaśmiała się dziewczyna. Ja odrzuciłem jakiemuś chłopcu ów przedmiot.
- Nic- odpowiedziałem. Poszliśmy w stronę rwącej rzeki. Dziewczyna bez zastanowienia wskoczyła do wody i zaczęła odpływać. Nie chcąc być gorszy, zacząłem ją gonić. W ogóle to tor rwącej rzeki wyglądał jak wielka ósemka. Nigdzie nie mogłem znaleźć Esmeraldy... Nagle coś chwyciło się mojej nogi! Tak to była moja zguba. Po kilku okrążeniach nieustannych gonitw wyszliśmy z tej atrakcji. Okazało się, że w tym parku wodnym były również termy! Z Eską wyszliśmy na pole. Było tam tak zimno, że od razu weszliśmy do wody. Jednak ta też najcieplejsza się nie okazała (chociaż zimna nie była). Zdecydowaliśmy, że musimy iść do jakuzzi. Woda tam jeszcze stała nienaruszona żadnymi drganiami. Dziewczyna weszła pierwsza. Gdy przyszła moja kolej i tylko zdążyłem zanurzyć dolną część mojego ciała, z wody zaczęły się wyłaniać miliony bąbelków powietrza. Woda zawrzała. A gdy usiadłem obok dziewczyny, powiedziałem do niej:
- Przepraszam... Jadłem fasolkę.- dziewczyna zaczęła śmiać się z mojego suchara. I znów nasze oczy się spotkały. Zbliżyliśmy się do siebie i gdy miałem dotknąć jej wargi moimi ustami weszła starsza para. Ze złości przygryzłem dolną wargę.
- „ No k***a! Kolejna szansa wzięła w łeb!- pomyślałem. Gdy tylko małżeństwo usiadło, spod siedzenia mężczyzny wypłynęły bąbelki z toksycznymi oparami. Z Esmeraldą stwierdziliśmy, że czas się stąd zmywać. Popłynęliśmy więc do jednego z ratowników, który rozdawał dmuchane koła w kształcie flamingów. Jako pierwszy wskoczyłem na ponton, a Esmeralda siadła na mnie okrakiem. Cały czas nie wiedzieć czemu oboje się śmialiśmy. Eska przez śmiech powiedziała:
- Stanął Ci!
- Wal się!- wrzuciłem ją do wody. Ponton po jakimś czasie nam się znudził. Chcieliśmy na spokojnie popływać w ciepłej wodzie. Esmeralda zaczęła płynąć pod wodą. Jej włosy ciągnęły się za nią jak grzywa i gon Rainbow Dash podczas ponaddźwiękowego Bom (jakie skojarzenia XD). Stwierdziliśmy, że przyszedł czas na pontonową zjeżdżalnię. Porwaliśmy dwuosobowe koło i zaczęliśmy wchodzić po schodach. Przed rurą stało kilka osób. Gdy ta ostatnia zjechała, my położyliśmy ponton do zjeżdżalni i wsiedliśmy do niego. Zaczęliśmy szukać uchwytów, a gdy nasze prawe ręce go znalazły przyszła pora, żeby lewe też. W tym samym momencie chwyciliśmy tę samą rączkę. Nasze zarumienione twarze po chwili przestały takie być, bo ponton ruszył z kopyta! Oboje krzyczeliśmy jak wariaci. W rurze były efekty odblaskowe i dźwiękowe.
Po wyjściu z przebieralni ja poszedłem wysuszyć włosy. Esmeralda uczyniła tak samo, jednak nie wysuszyła ich porządnie, bo te nadal były wilgotne. Zdążyliśmy idealnie wyjść, bo gdybyśmy przyszli kilka sekund później, trzeba by było dopłacać. Po udanym pływaniu poszliśmy do Starbucks’a. Dziewczynie nagle zrobiło się bardzo zimno. Nałożyłem na jej głowę moją czapkę. Oboje zamówiliśmy sobie gorącą czekoladę z bitą śmietaną i polewą korówkową. Gdy zajęliśmy miejsca przy kaloryferze. Jednak jej nadal było zimno! Zarzuciłem na nią moją kurtkę i przytuliłem Esmeraldę. Znów patrzyliśmy sobie głęboko w oczy i zrobiło nam się gorąco. Zabrakło kilka centymetrów, żeby doszło do pocałunku, ale pani stojąca za barkiem zawołała mnie, bym odebrał zamówienie. Ze złości zgrzytałem zębami, ale po chwili uspokoiłem się. Duszkiem wypiliśmy gorący napój.
***
Po drodze do pizzerii wrzuciliśmy grosiki do fontanny. Na włosach Esmeraldy zaczął osiadać szron. Dla śmiechu wziąłem najbardziej zamarznięte pasemko jej włosów do ust. Eska zaczęła się śmiać i wyrwała swoją tęczę z moich warg. W restauracji uderzył nas zapach pizzy, którą mieliśmy ochotę zamówić. Jeden z kelnerów zaprowadził nas do stolika, gdzie złożyliśmy zamówienie. Po jakichś 15 min dostaliśmy pizzę, która była pyszna! Poprosiliśmy o rachunek, a następnie zapłaciliśmy i wyszliśmy z lokalu.
- Gdzie teraz?- zapytała jak zawsze uśmiechnięta Esmeralda.
- No… Więcej pomysłów nie mam…- powiedziałem.
- Ale ja mam. Klub.
- Okay…- odpowiedziałem nie pewnie.
Przed wejściem do klubu stał jakiś mięśniak. Z początku myśleliśmy, że to ochroniarz. Na szczęście nasze obawy były mylne. Po wejściu do klubu oślepiło nas jaskrawe fioletowo-niebieskie światło. Próbowaliśmy się przedrzeć przez tłum tańczących ludzi, a gdy nam się udało, poprosiliśmy o… No właśnie. Z początku nie wiedzieliśmy co, ale po chwili Eska powiedziała stanowczo.
- Wódka z colą.
- Zaraz podam.- odpowiedział barman. Po wypiciu trunku zachciało nam się tego więcej.
- Idę do toalety- powiedziałem do dziewczyny.
- Co?!- Zapytała się przez krzyk dziewczyna, która nie mogła mnie usłyszeć ze względu na głośną muzykę.
- Mówię, że do sracza idę!!!- Krzyknąłem, by tym razem mnie usłyszała.
- A… Okay.
- Co?!
- OKAY!!!- krzyknęła moja przyjaciółka. Po załatwieniu potrzeby umyłem ręce i wyszedłem z toalety. Jakiś nachlany typek zaczepiał Eskę! Z każdą chwilą robił się coraz bardziej nachalny! Podszedłem do gościa i zapytałem:
- Co jest? Masz jakiś problem?!
- Wal się! Nie twoja sprawa! Suń się- powiedział mężczyzna, po czym zaczął mnie pchać. Nie wytrzymałem i przywaliłem mu z piąchy, a on mi oddał! I tak zaczęliśmy się bić. Po chwili rozdzieliła nas Esmeralda. Ona zatrzymała mnie, a tego gościa ochrona. Zapłaciliśmy za alkohol i wyszliśmy z klubu.
***
W tramwaju Eska usiadła obok mnie i zaczęła wacikiem (wziętym nie wiadomo skąd) Wycierać cieknącą mi z ust i nosa krew. W końcu wsiedliśmy do taksówki, która miała zawieść nas do akademii. To właśnie w niej Esmeralda zasnęła i oparła głowę na moim ramieniu. Kiedy dojechaliśmy, musiałem ją obudzić. Każdy z nas wziął torbę z bagażnika. W budynku mieszkalnym było ciemno. Jakoś doszliśmy pod pokój z numerem 3. Dziewczyna oparła się o ścianę (drzwi od pokoju miała po swojej lewej stronie).
- Było super. Dziękuję.- szepnęła dziewczyna, a gdy próbowała dosięgnąć ręką klamki od drzwi, ja (stojący naprzeciwko niej) oparłem się prawą dłonią o ścianę, nie dając Esmie otworzyć owych drzwi. –Em… Gale?
- Esma? – zbliżyłem się do dziewczyny.- Cały dzień myślę tylko o jednej rzeczy…- szepnąłem, po czym przywarłem do dziewczyny. Czułem, jak jej serce zaczyna szybciej bić. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Powoli nasze usta zaczynały się zbliżać… Nie wytrzymałem i dałem dziewczynie buziaka w szyję i zacząłem całować ją coraz wyżej, aż w końcu dotarłem do jej ust, przy których się zawiesiłem. Miałem wątpliwości czy ją pocałować… Jednak to Esmeralda chwyciła mnie za głowę i połączyła nasze usta. I tak ten jeden długi i namiętny pocałunek przerwała nam Naomi, która otworzyła drzwi od pokoju trzeciego. Przyjaciółka Esmy osłupiała. Nastała taka niezręczna chwila… W tym samym czasie Z Esmeraldą odwróciliśmy się od siebie i rozeszliśmy się do swoich pokoi. Leżąc na łóżku, rozmyślałem o tym, co może czuć teraz Esma. Wiedziałem, że ten pocałunek poniesie za sobą konsekwencje…

-Eska? :3



Dostajesz 40 punktów, mruczku 8)

Od Lucy Cd Ady - zadanie 2

Odprowadziłyśmy razem z Adą konia do boksu. Po chwili zaproponowała oględziny konia pod względem uszkodzeń ciała bądź innych obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych - gdy znalazłam konia, był w szoku i musiałam użyć proszku od mojej matki, aby koń mi zaufał i dał chwycić wodze.
Oględziny nie potrwały długo. Nagle koń zamachnął się głową w naszym kierunku. Obie zgrabnie uniknęłyśmy uderzenia i w tym samym czasie powiedziałyśmy:
- Nic Ci nie jest?
Roześmiałyśmy się. Wstałam i podałam rękę Adzie. Uff, nic jej nie jest. Wyczyściłyśmy porządnie jej ulubieńca i koleżanka się odezwała:
- Lucy, podasz mi uwiąz z kantarem?
- Jasne. - odpowiedziałam i odwróciłam się po rzeczy.
Zwierzę zdenerwowało się mocno i kopnęło mnie z całej siły. Widziałam końskie kopyta tuż nad moimi oczami. Uderzyłam głową o ściankę boksu tak, że zadudniło w całej stajni i wszystkie konie zastrzygły uważnie uszami. Do moich uszu doszedł krzyk. W ustach poczułam smak krwi, a chwilę potem odpłynęłam. Przez chwilę nie było nic, nawet kolorów, dźwięków czy osób. Nagle znalazłam się w samochodzie. O nie - to tamto straszne popołudnie. Deszcz lał strumieniami, a ja z mamą jechałyśmy lekko popsutym samochodem po konia. Wysiadłyśmy i działy się cuda. Gniadosz wszedł do przyczepy za mamą, ja usadowiłam go i podpięłam. Wsiadłyśmy ponownie do wozu i ruszyłyśmy. Koń bał się i kopał w drzwi przyczepy niemiłosiernie. Nagle rozpętała się okropna burza z mnóstwem piorunów. Koń próbował wydostać się z przyczepy - lecz bez skutków. Nagle tuż obok nas spada błyskawica i słyszę własny krzyk: "Mamo!". Wydawało się, że spokojnie przejedziemy... Jedna nie... Straciłam przytomność. Obudziłam się w szpitalu, a nade mną siedziała Lou z dziadkiem. "Gdzie mama?" Moje nerwowe pytanie. "Lucy... Ona nie żyje..." Ta odpowiedź bolała mnie długo. Czułam ciągle ten ból w klatce piersiowej co wtedy. Nagle obudziłam się, a nade mną stała instruktorka - p. Laura i Ada.

< Ada? Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać >

Brawo, dostajesz 15 punktów ^^

Od Livii do Esmeraldy

Gdy rodzice zaprowadzili mnie do akademii, czułam się dziwnie. Nie znam jeszcze nikogo ani nic. Podeszłam rozejrzeć się. Najpierw poszłam do stajni. Znalazłam tam chomika. Był biały. Chrupał starą skórkę od pomarańczy. Miał przy sobie zbiór starych skórek. Gdy wyszłam ze stajni, instruktorka westernu powiedziała, że czas na tę lekcję westernu najwyżej wiedzących o koniach. Zaprowadziła mnie do pana od ujeżdżenia. Ten, nauczył mnie różnych podstaw ujeżdżenia.
- Koń wygląda na głodnego - powiedział pan Gilbert. Tak właśnie miał na imię. Pan Gilbert dał mi marchewkę i kostkę cukru. Podeszłam do konia, a on do mnie. Dałam mu na początek marchewkę. Sifil to jego imię. Dałam mu jedną z trzech kostek cukru. Polizał mój policzek. Po ujeżdżeniu czekała na mnie pani Sue, nauczycielka naturalu. Nauczyła mnie prostych rzeczy. Potem czas na panią Modgomery Smith. Uczyła gry w polo i wyścigów. Nauczyłam się o wyścigach i o przyspieszaniu w nagłych wypadkach. Potem czas na panią, która zgubiła chyba kopertę z imieniem. Na własnej skórze dowiedziałam się, że woltyżerka jest trudna. I tak mijały nauki. Po wszystkich zaplanowanych na dziś poszłam do jakiejś dziewczyny, by spytać się o drogę do mojego pokoju. Nic jednak nie wiedziała o moim pokoju, lecz o wszystkich gdzie się znajdują, wiedziała. Zaprowadziła mnie do jednego pustego, w którym ktoś czekał. Tu będę mieszkać, bo tak powiedział ten ktoś. A ta dziewczyna nazywała się Esmeralda.

<Esmeralda? Tak, wiem Esma, że to ty.>

Od Esmeraldy C.D Gale'a

-Już myślałam, że nie przyjdziesz.- uśmiechnęłam się, odbierając tacę z pożywieniem.- Nie jestem chyba egoistką?- zapytałam, chwytając widelec do ręki.
-Wcale.- Gale odparł, odwracając się w moją stronę, usłyszałam tylko stłumiony chichot.
Zaśmiałam się, po czym spaliłam cegłę, przypominając sobie, że jestem pod kołdrą jedynie w koszuli nocnej, a na łóżku siedział chłopak, powtórzmy...CHŁOPAK. Śniadania nie zjadłam prawie w ogóle, na co brunet siedzący na łóżku, zareagował jedynie niezadowolonym mruknięciem - później i tak to zjadł. Zerknęłam ukradkiem w stronę paczki chipsów. Od otworzenia paczuszki dzieliły mnie milimetry, gdy do pokoju wtargnęła pielęgniarka.
-O nie moja droga, tego nie jesz.- Kobieta wyrwała mi z rąk paczkę, niczym zabawkę małemu dziecku.- Śniadanie było?- pielęgniarka spojrzała na pusty talerz i kubek z resztką herbaty na dnie, na co jedynie pokiwałam głową.
Kobieta w białym fraczku szybko ustąpiła i wyszła z pokoju, zostawiając mnie przy Gale'u, który wpatrywał się w nie wiadomo co za oknem, z czego skorzystałam. Natychmiast podniosłam się z łóżka, oczywiście ono zaskrzypiało, co przyciągnęło wzrok bruneta. Na moje szczęście stałam tyłem, a koszula nie była prześwitująca, ale i tak wprawiło mnie to w zawstydzenie. Szczerze miałam nadzieję, że nie gapi się na mnie. Czegokolwiek bym nie robiła, czułam na sobie czyiś wzrok - czy to całowałam kota, czy poprawiałam strzemiona, dziwne uczucie nie znikało. Gdy odkładałam na wieszak wypastowane siodło konia, zauważyłam, że na przednim łęku, skóra delikatnie się ściera, zapewne przez zsiadanie w niewygodnej kamizelce. Siodło nie było stare, z resztą w naprawie było kilka razy, właśnie przez piekielną kamizelkę, tym bardziej dziwiło mnie, że znowu problem z łękiem. Usiadłam więc przy stole i zaczęłam naprawiać przednią część. Po 30 minutach siodło odstawiłam na wieszak, po czym poszłam umyć posklejane Kropelką palce, które swoją drogą chciałam jeszcze zatrzymać, przydają się do wielu czynności, uwierzcie. W moich spodniach coś zawibrowało, o nieee, bez takich, nie myślcie sobie. Wyciągnęłam z tylnej kieszeni ocieplanych bryczesów mojego fona, po czym odblokowałam ekran. ~Gdzie jesteś?~ dostałam wiadomość od Gale'a. Oczywiście od razu wysłałam wiadomość, że w stajni. ~A co tam robisz?~ Kolejna wiadomość przyszła. Znowu odpisałam coś zupełnie dla was nieważnego...i tutaj nie dostałam żadnej odpowiedzi.
-Esma, idziesz do pokoju?- Naomi spytała, odkładając na jeden z wieszaków siodło i ogłowie Mezza.
-Właściwie to idę, choć mi się nie chce, zapewniam, że mam znowu zły dzień.-miauknęłam, łapiąc rzucane do mnie jabłko.- Poczekaj chwilę... Albo idź. - powędrowałam starymi schodami na górę do składziku siana.- A co ty tu robisz?- zapytałam, zdziwiona widokiem dobrze znanego mi bruneta.
-A co mam robić?- zapytał, dłubiąc palcem w sianie.
-No nie wiem.- usiadłam obok niego. Nagle poczułam woń mocnych męskich perfum, tak, to na pewno Gucci. Znam ten zapach doskonale, wąchałam go raz w jakieś cholernie drogiej perfumerii, nigdy nie miałam tak drogiej perfumy, wolałam wydać pieniądze na nowy sprzęt dla konia, niż na perfumę, którą raz psiknę, a i tak się skończy.- Ładnie pachnie. Gucci?- zapytałam, śmiejąc się.
Szybko zbiegliśmy po schodach, po czym wskoczyliśmy na konie i pogalopowaliśmy w las.
-Złap mnie, jeśli potrafisz!- krzyknęłam, dodając łydki Jaskółce. Choć uraz biodra i nogi miałam całkiem niedawno, to werwa wróciła mi na tyle mocno, iż potrafiłam zrobić coś takiego, co zrobiłby zdrowy człowiek.
***


Gale? Koniec całkiem lipny, więc wymyślaj co chcesz ^^ <3

Livia!

Imię: Livia. Liv to skrót.
Nazwisko: Monerd
Data urodzenia: 22.01.2005 
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: 6
Głos: Friendship is Magic - This Day Aria (głos pierwszy)
Rodzina:
Matka: Lilra Monerd
Ojciec: Miv Monerd
Charakter: Jest jeszcze trochę mała, więc trochę nie zbyt dużo wie. Jest dobra dla innych, między innymi dla zwierząt, i jest miła. Czasami jednak może popełnić błąd. Jednak czasami się z nich wyplącze. Zawsze nie lubiła sprawdzianów, i nigdy ich nie będzie lubić. Nie zbyt lubi słodycze. Najbardziej lubi pomidorówkę i lody w lato. Czasami jest jej żal dzieci bez rodziny, lub odrzuconych. Zawsze w jakiejś akcji weźmie udział, by wszystkim pomóc choćby jeden raz. Marzy też o koniu, więc po to przyszła do akademii. Teraz, spełniają się jej marzenia, i jest smutno bez rodziców, lecz zapomina o nich. szkoda tylko, że nie ma więcej marzeń. Szkoda jej wszystkich.
Aparycja: Złote, lekko brązowe włosy, ma niebieskie oczy, które są słodkie.Skóra jej jest lekko opalona. Ma małe i leciutkie piegi. Nie nosi okularów. Ma też ciągle zimne policzki, nie wiadomo dlaczego, są różowe.
Ulubiony koń: na razie brak
Własny koń: brak
Poziom jeździectwa: początkujący
Partner: brak
Historia: Jej marzeniem było jeździć konno. Dla tego jej rodzice ją porzucili, bo oni uważali, że zwierzęta są najgorszym stworzeniem. Więc zapisali ją tu i bez łez uciekli. Liv była smutna.
Kontakt:  Doggi Piesia123, howrse świat opowiadań

Oriane powraca!

http://s2.favim.com/orig/150922/black-black-hair-cute-fashion-Favim.com-3341153.jpg
Imię: Ma wyjątkowe imię Oriane (czyt.Orian)
Nazwisko: Clavel (czyt. Klavel)
Wiek: 20 lat
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: 24
Głos: Evanescence - My Heart Is Broken
Rodzina:
Edward Clavel- Ojciec
Corine Clavel- Matka
Marcel Clavel- Starszy brat
Charakter: Zacznijmy od tego, że Oriane jest osobą bardzo spokojną i cichą, ale zawsze uśmiechniętą. Ze względu na wychowywanie się w gotyckiej rodzinie nauczyła się skutecznie tłumić uczucia, chociaż nie często korzysta z tej opcji, skrywa jedynie swój żal i smutek i jak się możesz domyślić jest osobą o wrażliwej psychice. W dzieciństwie doświadczyła wystarczającego bólu, by zamknąć się w sobie i popaść w depresję, której skutki niestety odczuwa do dziś, walczy z niechęcią do jedzenia i pomimo iż wydaje się, że wszystko jest z nią w porządku, tak naprawdę w jej głowie toczy się wieczna bitwa, mimo to jest osobą miłą i chętnie zawiera nowe znajomości. Można powiedzieć, że wręcz szuka wsparcia w innych osobach, ale też próbuje pomóc ludziom i zwierzętom w potrzebie, bowiem nie lubi gdy ktoś cierpi, czy koń czy to człowiek. Chociaż rzadko płacze, zazwyczaj to robi w samotności, tak by inni nie zauważyli, chcąc pokazać, że jest silna psychicznie, to jedna strona monety... druga strona... cóż, tu zaczyna jej się ta zła strona, która to pała nienawiścią do siebie i świata, a zwłaszcza... swoich rodziców. Zdarzają się jej chamskie odzywki i nie miłe teksty, jednak nigdy nie jest w stanie nikogo uderzyć- ma zbyt mało siły i nie jest w stanie się przełamać w sensie psychicznym. Oriane potrafi być niemiła i arogancka, jednak u niej rzadko się to zdarza... musisz najpierw wytrącić ją z równowagi, czego nie da się tak łatwo zrobić. Wróćmy jednak do tej dobrej strony, ponieważ to głównie tą da się u niej zauważyć na co dzień...
Jest pełna skrajności, lubi rozmyślać i filozofować, oraz jest perfekcjonistką, ale tylko wobec siebie, poświęca dużo czasu na planowanie czegoś, jest sumienna i skłonna do poświęceń, nawet dla osób do których nie pała sympatią, jest dobrą słuchaczką i jak już wspominałam jest wrażliwa na problemy innych. Oriane dobiera sobie ostrożnie przyjaciół, tak by mieć pewność, że nie skrzywdzi jej na tle psychicznym, czy fizycznym.
Chociaż wydaje się to bezsensowne podchodzi do wielu rzeczy z dystansem, czy to do żartów na jej temat, czy dziwnych odzywek innych członków Akademii.
To osoba pogodna o wysokim poziomie samokontroli, obiektywna w ocenie i obserwacji, jest cierpliwa co jest widoczne zwłaszcza w stajni, kiedy to Silver nie chce np. wyjść z boksu z niewiadomego powodu. Oriane to dowcipna dziewczyna można ją nazwać śmieszkiem, potrafi się cieszyć z życia i chwytać każdy dzień. Lubi obserwować ludzi i ich zachowania, poświęca dużo czasu sprawie czy człowiekowi, dość powolna w działaniu, ale skuteczna (zazwyczaj), potrafi współczuć. Pomimo iż lubi nawiązywać nowe relacje z ludźmi to i tak woli towarzystwo zwierząt, dlatego większość czasu spędza z końmi czy ze swoim kotem w pokoju. Może się wydawać to dziwne, ale potrafi rozmawiać z końmi... przestudiowała ich język (mowa ciała) bardzo dokładnie, to obserwując na padoku, to dużo czytając. Ma podejście do koni i nie zamierza rezygnować z tego pięknego sportu jakim jest jeździectwo, sprawia jej to wiele radości, a w siodle może zapomnieć chociaż na chwilę o przeszłości, która mimo wszystko ją dręczy ( w dobrym towarzystwie też zapomina... zazwyczaj). Kocha przyrodę i najchętniej cały czas siedziałaby na padoku, marząc o normalnym życiu, czy o założeniu rodziny. Jest pacyfistką co oznacza, że kocha i szanuje pokój, jest przeciwko wojnie i pomimo, że rozważała pójście do wojska (by właśnie o ten pokój zawalczyć), zrezygnowała dla jazdy konnej. Oriane w przeciwieństwie do reszty rodziny jest osobą wierzącą, dość często zagłębia się w czytanie Biblii, nie lubi jak ktoś jej narzuca swoją religię czy poglądy, dlatego ona zazwyczaj tego nie robi.
Aparycja: Ta dziewczyna jest dość niska jak na swój wiek, ale wiele ludzi mówi jej, że to nadaje jej uroku osobistego, mierzy 160 cm, co nie odpowiada jej niskiej wadze. Na początku jej przygody w Akademii włosy dziewczyny były w połowie białe, natomiast teraz ma je tylko czarne, z grzywką na całe czoło, ubierała się gotycko, natomiast obecnie... normalnie, chociaż dalej preferuje ciemne barwy. Skóra Oriane jest blada, praktycznie nigdy nie opalona, nawet gdy w lecie przebywa cały czas na słońcu, natomiast jej oczy są srebrno-szare. Rzadko się maluje, ale jak już się zdarza... to delikatnie.
Ulubiony koń: Faldo
Własny koń: Silver Silence
Poziom jeździectwa: Zaawansowany
Partner: Brak... może kiedyś komuś skradnie serce i ją pokocha?
Historia: Zacznijmy od tego, że przeszłość Oriane nie jest tak kolorowa jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Ta dziewczyna pochodzi z Francji, tam się urodziła i tam się uczyła, jednak tradycje rodzinne niestety ją dopadły i ona tez niestety musiała chodzić ubrana na styl gotycki, co na początku nie podobało się jej nauczycielom w szkole, jednak gorszej krzywdy zaznała od rówieśników, którzy zaczęli ją wytykać palcami i się z niej naśmiewać. Trwało to aż do skończenia liceum muzycznego przez Oriane, przez te długie lata walczyła z anoreksją, po tym jak ojciec postanowił ją molestować, chociaż zdarzyło się to raz wystarczyło by wpędzić dziewczynę w depresję i chęć do samozagłady. Od czasów dzieciństwa Oriane kochała konie i za każdym razem wracając do domu, zatrzymywała się przy pobliskiej stadninie i zawsze musiała jakiegoś pogłaskać. Ponieważ jej rodzice zajęci byli pracą, nie mieli dla niej czasu, krótko mówiąc nie interesowały ich jej problemy, za to brat Oriane- Marcel- postanowił, że sam spróbuje jej pomóc... i zaczęła się terapia... Zaprzestała jej dopiero wtedy, kiedy trafiła tu do Akademii. Orcia raczej nie lubi rozdrapywać starych ran i rzadko opowiada komuś historię swojego życia, chyba, że jest to osoba którą darzy naprawdę dużym zaufaniem.
Inne:
- Jak już wspominałam ukończyła szkołę muzyczną, co za tym idzie potrafi grać na wiolonczeli i fortepianie, słucha dość starych artystów muzyki klasycznej, ale często też sięga po cięższe kawałki muzyki rock czy metal
- Wykryto u niej silną genofobię ( strach przed seksem) i afenfosmofobię (strach przed dotykiem), jednak to drugie bardziej ujawnia się, gdy dotknie się ją ,,niewłaściwie"
- Dość dobrze gotuje, pomimo, że kiedyś chorowała na anoreksję
- Jest wegetarianką
- Nie specjalnie przepada za gorzką czekoladą
- Swojego czasu była harcerką, chciała wstąpić do wojska jednak zrezygnowała z tego pomysłu
- Jeżeli chodzi o choroby to od dziecka choruje niestety na raka złośliwego przełyku, z którego na szczęście wychodzi i praktycznie leczenie niedługo ma zostać zakończone
- Lubi owoce zwłaszcza truskawki i jagody
Kontakt: Lrysa11

Od Gale'a C.D Leny

- To chyba twoje… -powiedziałem do dziewczyny spotkanej dziś rano. Nastolatka nie odpowiedziała, tylko siedziała cała zarumieniona. Nerwowo się uśmiechnąłem i odszedłem w stronę swojego miejsca. W pokoju razem z Avengerem rozmyślaliśmy, kim ona mogła być. Nie wiedziałem co zrobić. W głowie dudniła mi jedna myśl: ”Jak ona ma na imię?” . Rozmyślanie musiałem zakończyć z powodu zbliżającej się lekcji jazdy konnej. Uradowany wszedłem do stajni koni stajennych po moją Melanię. Instynktownie podążyłem w stronę boksu z numerem 21. Dałem klaczy smaczek, który od razu spałaszowała. W siodlarni znów spotkałem dziewczynę ze stołówki (jak to brzmi…).
- Cześć… Emmm- liczyłem, że tajemnicza nieznajoma, podczas gdy ja udawałem, że próbuję sobie przypomnieć jej imię, podsunie mi odpowiedź. Jednak tak się nie stało. Ona tylko patrzyła mi w oczy…- Jak masz na imię? Bo chyba nie miałem przyjemności poznać… - puściłem jej oczko. Ta stała się bardziej różowa niż była.
- L-L-Len-Lena…- Wyjąkała dziewczyna.
- No… To do zobaczenia. – pożegnałem się grzecznie i wyszedłem. Klacz dziś dziwnie dała się osiodłać i nawet nie kąsała przy dopinaniu popręgu! Ktoś mógłby pomyśleć, że coś złego się stanie. Ale nie ja! Na parkurze pojawiłem się jako pierwszy. Jednak nikt się nie stawił!
- Ja pi*****ę! Dziś nie ma jazd idioto!- krzyczałem na siebie.- No cóż… Bywa- próbowałem się pocieszyć. Po chwili stwierdziłem, że mogę pojechać w teren. Za bramą wjazdową do akademii dodałem łydkę i ruszyłem kłusem. Chwila moment i dziki galop przez polanę. Jednak usłyszałem też galop innego konia. Zatrzymałem Melanię i rozejrzałem się. Z lasu dobiegał stukot kopyt. Ów teren był ogrodzony metrowym białym płotem. Dźwięk wydawał się coraz bardziej wyraźny, nagle zza płotu wyskoczył koń, na którym siedziała… Nie zgadniecie. Lena!
- Lena?

środa, 27 grudnia 2017

Od Riley do Holiday

Przez zasłony nieśmiało przedzierały się cienkie promienie grudniowego słońca, które o tej porze roku, można zaobserwować stosunkowo rzadko. Nie przekonało mnie to jednak do wykonania jakiejkolwiek czynności, mającej na celu rozbudzenie się. Zwinnym ruchem nakryłam się kołdrą i ponownie zamknąwszy powieki, powoli odpływałam. W tym momencie musiał zadzwonić budzik. Z trudem zwlokłam się z łóżka.
- Jak to miło prawie zasnąć i po chwili zostać obudzonym... - westchnęłam, wyłączając alarm.
Nie do wiary, że jedna z moich ulubionych piosenek, ustawiona jako sygnał budzika zaledwie kilka dni temu, teraz stała się jednym z mych największych koszmarów. A już myślałam, że poranki bywają przyjemne.
Gdy już wzięłam prysznic, skierowałam się do pokoju. Opróżniwszy niemal całą szafę, wreszcie znalazłam ubrania, możliwie spełniające moje oczekiwania. Wyszłam z pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
***
Wpierw udałam się do siodlarni, po ekwipinek dla konia, a następnie skierowałam się do stajni.
- Cześć, Star... - uśmiechnęłam, się widząc czarno-biały łeb, wychylający się z boksu.
Oporządziwszy ogiera, wyjęłam z kieszeni kilka kawałków marchewki i podałam je w nagrodę do pyszczka zwierzaka.
- Chodź, pogalopujemy sobie trochę po łące... - pogładziwszy wałacha po szyi, nałożyłam na jego grzbiet czaprak, a zaraz po nim duże, skórzane, czarne siodło.
Ku memu zaskoczeniu, przy zakładaniu uzdy, Star nawet nie drgnął. Czyżby miał dziś lepszy dzień? A może w końcu zrozumiał, że uzda to nic strasznego? Cóż, tego nie wie nikt.
Gdy tylko opuściliśmy stajnię, Star poderwał się z miejsca, galopując przed siebie. Zwolnił, dopiero kiedy znaleźliśmy się w pobliżu lasu.
- Star, dlaczego stanąłeś? - zerknęłam zaskoczona na konia.
Wałach wbił wzrok w świerki na wprost. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić. Niespodziewanie, kilka metrów dalej zza jednego z drzew, wyłonił się jakiś inny koń, na którym siedziała dziewczyna, o pięknych, długich, rudych włosach. Widziałam ją już kilka razy w szkole, ale nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiałyśmy, toteż zastanawiałam się, czy teraz nie jest dobra ku temu okazja, aczkolwiek nie chciałam się jej zbytnio narzucać.

Holiday?^^