piątek, 29 grudnia 2017

Od Lucy C.D Riley

Bystre spojrzenie Riley dodało mi odwagi, chociaż myślałam, iż odwiedzenie schroniska będzie bardziej... Nieprzewidywalne? Spontaniczne? Jakoś tak.
- Co powiesz na wypad do pobliskiego schroniska dla zwierząt, hmm? - zapytałam, chociaż Riley nie mogła już się wycofać, konie były gotowe do drogi.
- Jasne. Masz jakieś plany? - zapytała.
- Jeden, ale nie wiem, czy wypali. - uśmiechnęłam się tajemniczo. - To co, ruszamy? - powiedziałam, wsiadając na konia.
- Ruszamy. - kiwnęła głową.
Gdy znalazłyśmy się poza murami akademii, postanowiłam odrobinkę popisać się przed nową koleżanką. Śniegu nie było, obumarła trawa pokrywała całą ziemię. Powoli wzięłam oddech, a potem wypuściłam powietrze z płuc. Ponieważ na razie jechałyśmy stępem (a obecnie stałyśmy w miejscu i gadałyśmy), skończyłam rozmowę, i ruszyłam dzikim galopem z miejsca. Pompeja w swoim żywiole biegła po łące rozpędzona. Obejrzałam się i zobaczyłam towarzyszkę próbującą nas dogonić. Gdy nasze konie biegły już łeb w łeb, pociągnęłam niezauważalnie za wodze, a klacz momentalnie zaryła kopytami w ziemię, stając. Riley odwróciła się i łagodnie zahamowała. A ja dałam znak klaczy i stanęła dęba. A ja trzymałam się grzywy ze śmiechem.
- Jak? - spytała towarzyszka.
- Lata ćwiczeń - powiedziałam - z mamą... - i tu zeszkliły mi się oczy. Matka... Marion. Tak dawno jej nie widziałam. Lata przyglądania się jej pracy, a niedawno sama przejęłam jej stanowisko zaklinaczki koni... Próbowałam ukryć łzy przed Riley...

< Riley? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)