piątek, 30 września 2016

Od Hope C.D Ryana

Uśmiechnęłam się do niego.
- Niesamowity jesteś - powiedziałam.
Ryan odwzajemnił uśmiech i zaczął się rozglądać po moim pokoju. Aż czymś się zaciekawił.
- Ty też piszesz piosenki i nie tylko - dodał i cicho się zaśmiał widząc jak czerwona na twarzy jestem...
Szybko to od niego wzięłam.
- Nic nie piszę - odparłam
- Kłamiesz - powiedział - Teraz ty zaśpiewaj.
- Nie! - powiedziałam czując jak coraz bardziej sę rumienię... - Może później, ale nie teraz...
Ryan przystał na to, a ja zaczęłam głaskać jego psa. Był strasznie mądry. Ryan musiał iść, wziął psa
- Jutro ty mi zaśpiewasz - odparł i zniknął za zakrętem
Zamknęłam i drzwi oraz osunęłam się na ziemię. Miałam przy kimś śpiewać? Nie! Ja nie dam rady! Hades usiadł mi na kolanach...
- Malutki i co ja mam począć? - spytałam się do kota.
Westchnęłam ciężko, no cóż chyba nie będę mieć wyboru... A może będę go unikać? Było dość późno, więc poszłam spać

*Następnego dnia*

Wstałam dość późno i zaczęłam wykonywać poranne czynności. Jednak ciągle myślałam jak uniknąć śpiewania przy Ryanie. Czy uda mi się go unikać? A może wymyślę, że mnie boli gardło? Nie, to nie będzie fair w stosunku do niego. Westchnęłam i zaczęłam coś szkicować. Miałam zamiar naszkicować dwa konie na osobnych kartkach. Zajęło mi to prawie cały dzień... Moje "dzieła" były gotowe... Oto one:





Uśmiechnęłam się na moje prace, lecz nie uważałam, by nadawały się by komuś je pokazać. W tym czasie usłyszałam pukanie do drzwi. otworzyłam je, a do pokoju wszedł Ryan. Od razu podszedł do biurka i pod nosem coś mówił.
- Obiecałaś mi pokazać jak śpiewasz - zaczął
- Dobrze - odparłam i usiadłam obok niego - Ale.... Nie będziesz się śmiał?
- Nie. - odparł
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam śpiewać:



Ryan?? Wybacz, że czekałeś

Od Irmy – Kupno konia

Był spokojny, niedzielny poranek. Szłam właśnie do stajni by oporządzić Jumpera i poćwiczyć na nim skoki. Powietrze było chłodne i rześkie co oznaczało że jesień trwa w najlepsze. Szłam spokojnym krokiem a gdy tylko przekroczyłam próg stajni, to konie które znajdowały siew swoich boksach, zaalarmowane tajemniczym hałasem, wyjrzały ze swoich boksów. Gdy tylko zobaczyły ze to tylko człowiek a nie żadne zagrożenie, to z powrotem wróciły do jedzenia sobie siana. Podeszłam pod drzwiczki do boksu Jupera i zajrzałam do środka. Jumper akurat pił spokojnie wodę. Już wyciągałam rękę żeby otworzyć zasuwkę, gdy nagle usłyszałam kogoś za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego ze stajennych. Przywitałam się z nim.
- Hej! Przestraszyłeś mnie… - powiedziałam ze śmiechem.
- Wybacz ale wiesz że lubię się skradać i straszyć ludzi – odparł złośliwie.
- Jeśli dalej tak będziesz robił, to możesz oberwać w końcu patelnią od kogoś; - powiedziałam tylko i poszłam po sprzęt Jumpera do siodlarni. Wtedy nagle usłyszałam jak pod akademię podjeżdża jakiś samochód. Rozpoznałam go! To był samochód moich opiekunów! Ale co to? Czemu mają podpiętą przyczepę dla koni?! Zaciekawiona poszłam to sprawdzić. Po chwili z samochodu wyłonili się moi opiekunowie, a gdy zobaczyli, że zbliżam się do nich, to się uśmiechnęli, machnęli do mnie ręką, żebym za nimi poszła i skierowali się do przyczepy. Zanim zdążyłam do niej podejść z ni kąt pojawiła się Pani Rose.
- Dzień dobry! Widzę że mamy nowego lokatora w stajni? - spytała retorycznie moich opiekunów.
- Chodź Irmo! - zachęcił mnie przybrany ojciec.
Podeszłam do przyczepy i otworzyłam ją dość niepewnie. Gdy zajrzałam do środka, zobaczyłam pięknego kasztanowatego ogiera! Patrzył na mnie wielkimi i zaciekawionymi oczyma. Wychyliłam się ze drzwi i spojrzałam pytająco na „rodziców”.
- Od teraz należy do Ciebie! Ma na imię Alkatras i to koń rasy wielkopolskiej, prosto z najlepszej Polskiej hodowli tej rasy.
- Co?! Mój własny koń?! Aż z Polski?!!! - spytałam z niedowierzaniem.
Ci tylko kiwnęli głową na potwierdzenie, a po chwili odezwała się Pani Rose.
- Irmo! Chcesz żeby nas ciekawość zeżarła? Wyprowadź wreszcie tego konia! - powiedziała rozbawiona.
Spojrzałam na nią a ta tylko zachęciła mnie ruchem głowy. Po chwili złapałam konia za kantar i odwiązałam lonżę od słupka, po czym wyprowadziłam pięknego ogiera z naczepy. Dopiero teraz zauważyłam jak jego sierść pięknie lśni. Koń rozglądał się ciekawie po swoim nowym domu. Spojrzałam na opiekunów i powiedziałam tylko niepewnie:
- Dziękuję – po czym spojrzałam pytająco na Panią Rose.
- Zaprowadź go do stajni, gdzie są konie prywatne! Tam czeka już na niego przyszykowany boks! - powiedziała i zaczęłam rozmawiać z moimi rodzicami. Gdy już chciałam odchodzić, nagle usłyszałam głos swojej opiekunki:
- Irmo! My już jedziemy ale zostawiamy Ci pieniądze, żebyś mogła sobie kupić ekwipunek dla konia! Powodzenia! - powiedziała, wsiedli do samochodu i odjechali.
Ja zaprowadziłam konia do jego boksu. Wciąż nie mogłam uwierzyć że to mój koń! W duchu skakałam wręcz z radości! I nie mogłam się doczekać, kiedy kupię mu cały sprzęt! Pogłaskałam go po ciepłej szyi i wprowadziłam go do boksu, gdzie byłą przyczepiona złota tabliczka z jego imieniem „Alkatras”. Właścicielka Irma Enderfind, przeczytałam. A więc Pani Rose o wszystkim wiedziała! Pomyślałam jeszcze.

Od Kiary - opieka nad koniem

Byłam w akademii dopiero drugi dzień. Spiner całkiem dobrze zniósł przeprowadzkę. Zgłosiłam się do opieki nad koniem. Nie miałam własnego, więc postanowiłam zajmować się koniem z akademii. Dostałam piękna klacz. Bella Mafia rasy Fryzyjskiej. Niedziela była dniem wolnym od zajęć, jednak postanowiłam poświęcić ten cały dzień dla Belli.
Rano ruszyłam do stajni, szybko znałam boks klaczy.
-Hej, maleńka.- powiedziałam, Mafia wystawiła łeb z boksu i traciła mnie łbem. -Będę się tobą zajmować.- pogłaskałam ją po głowie, i dałam jej na otwartej ręce kawałek marchewki. -Myślę, że się polubimy.- zaśmiałam się. Zostawiłam na chwilę klacz, po to, aby wziąść jej kantar, linkę oraz rzeczy do czyszczenia. Weszłam do boksu, i nałożyłam kantar dla Belli, poszło łatwo i bez większych przeszkód. Zapięłam linkę i wprowadziłam klacz z boksu, przywiązałam ją i wzięłam pierwszą szczotkę. Już chciałam zabrać się za czesanie, kiedy usłyszałam czyjś głos.
-Dzień dobry.- odwróciłam się szybko i zobaczyłam jakąś kobietę. Za nim przyjechałam do akademii, sprawdziłam na stronie kadrę, więc szybko zgadłam kim jest.
-Dzień dobry pani Alison.
-Jesteś nową uczennicą, prawda?
-Tak.
-Dostałaś w opiekę Belle Mafię. Może ci pomóc?
-Nie trzeba. Mój wujek ma konie, i nie raz pogałam mu w opiece nad nimi. Wiem co do czego służy.
-W takim razie życzę powodzenia.- kobieta odeszła w swoją stronę a ja wróciłam do pielęgnacji klaczy.
Kiedy miała już wczesną sierść, zabrałam się do czyszczenia kopyt. Wszystko poszło gładko. Spojrzałam na grzywę klaczy, ją także postanowiłam dokładnie rozczesać. Wszystko robiłam bardzo deliktanie. Kiedy byłam zadowolona z pracy jaką wykonałam, podałam dla Mafii drugi kawałek marchewki. Odłożyłam rzeczy na bok i wprowadziłam klacz na padok. Było tam jeszcze kilka koni, ale nie znałam ich imion. Odparłam się o płot i obserwowałam zwierząt, nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła mieć własnego konia. Na razie za mało umiałam, ale w przyszłości... Znów odpłynełam w krainę marzeń.

Od Castiel'a CD. Helen

Obudziłem się nad ranem, a kątem oka zobaczyłem wtuloną we mnie Helen, która słodko spała. Ostrożnie wyswobodziłem się z jej uścisku i ją przykryłem kocem by nie zmarzła. Czyli jak zwykle ja robię śniadanie? Zaśmiałem się cicho. Co tym razem przyszykować nam na śniadanie? Nie miałem pojęcia... Rissotto! Szybko kupiłem, co potrzeba i zabrałem się do roboty. Chętnie bym został dłużej, lecz obowiązki mnie wzywały. Zostawiłem karteczkę na stole i wyszedłem do pracy. W restauracji " De la Costa" był dzisiaj okropny natłok ludzi. Jednak potem poszedłem do szefa i poprosiłem o miesiąc przerwy w pracy. Następnym krokiem było pójście do dyrektora Akedemii. Wyjaśniłem mój powód, dla którego chciałem na miesiąc opuścić Akdemię.
Znowu to do mnie powróciło. Myślałem, że udało mi się z tym uporać, lecz jednak nie. Znowu czułem się jak śmieć. Wolałem uniknąć by ktoś mnie widział w takim stanie...
*Miesiąc później*
Po miesiącu wróciłem. Trochę się pozmieniało. Atlantic'iem opiekował się nowy chłopak. Brakowało mi go, lecz na pewno mu lepiej z nowym opiekunem. Postanowiłem się najpierw przejść zanim udam się do dyrektora.Spokój i cisza, te dwie rzeczy czasami lubiłem, choć wolałem towarzystwo innych, jednak miesiąc wcześniej nie chciałem z nikim rozmawiać ani nikogo widzieć. Powoli wracam do dawnej formy, z czego jestem rad. Nauczycielka poprosiła mnie bym zajął się tymczasowo pewną klaczą. Ostatnio musiałem zrezygnować z opieki nad Atlantic'iem, bo musiałem na trochę wyjechać. Z wahaniem się zgodziłem.
- Ale od jutra dobrze? - spytałem, na co się zgodziła
Zamyśliłem się i wpadłem na kogoś...
- C-Castiel? - usłyszałem niepewne pytanie kogoś.
Spojrzałem się na dziewczynę, którą była Helen!
- Helen! Miło cię widzieć - powiedziałem lekko się uśmiechając.
- Czemu cię nie było przez miesiąc? - spytała łapiąc mnie za rękę..
- Wiesz... Miałem problemy ze sobą i musiałem wyjechać... Nie chciałem by ktoś widział mnie w tym stanie... - zacząłem....

Helen??? Strasznie cię przepraszam, ale miałam problemy... Ty zdecyduj czy Cas ci powie

Od Irmy – Zadanie 8

Niedługo miał się u nas odbyć rajd konny, w którym zamierzałam wziąć udział. Był tygodniowy, więc był bardzo długi i wyczerpujący dla wszystkich koni jak i jeźdźców. Miał być podzielony, gdyż nie można było wszystkich jeźdźców naraz wystartować! Tak więc, rajd był trzy dniowy. Termin zawodów zbliżał się wielkimi krokami a ja z Jumperem coraz mocniej trenowałam. Często nie było mnie w akademii lecz później odrabiałam to po zajęciach… Pomagali mi także niektórzy nauczyciele w przygotowaniach. Pomagała mi instruktorka crossu Pani Cecylia Frau, Pani Mondgomery Smith oraz Pani George Lee. Wszystkie instruktorki mnie strasznie cisnęły i nie miałam czasu na chwilę wytchnienia! Zależało mi na dobrym starcie w tych zawodach! Cały czas trenowałam i sprawdzałam jak się czuje Jumper, bo to na nim chciałam wystartować i trenowałam z nim ciężko. Troszkę się denerwowałam, gdyż nigdy nie startowałam w żadnych rajdach i bałam się, że mogę sobie nie poradzić… No cóż! Trema była!
Najwięcej czasu jednak spędzałam z Panią George, ponieważ to ona przygotowywała do rajdów długodystansowych. Znała się na tym najlepiej, więc treningi z nią traktowałam bardzo poważnie. I stawiałam je na pierwszym miejscu. Z samego rana wstałam na trening. Zwlekłam się leniwie z łóżka i ziewnęłam. Poszłam szybko do łazienki się odświeżyć, ubrałam się i szybko zbiegłam na dół. Przy okazji wypuściłam moją suczkę Blue na dwór; Pobiegłam do stajni, żeby przygotować Jumpera. Koń przywitał mnie radośnie i już grzecznie czekał. Na karmiłam go, dałam mu wody, później wyprowadziłam go na chwilkę na padok i posprzątałam jego boks. Troszkę czasu mi to zajęło lecz w końcu się zebrałam i byłam gotowa. Przebrałam się w strój do jazdy konnej, założyłam kask i osiodłałam konia.
Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze pięć minut! Szybko wsiadłam na konia i popełznąłem go w kierunku toru crossowego. Tam już czekała na mnie instruktorka.
- Spóźniłaś się Irma! - powiedziała na powitanie.
- Wiem! Przepraszam ale jakoś mi to troszkę dłużej zeszło z oporządzaniem konia.
- Nie toleruję wymówek! Niedługo zaczyna się długi rajd, a Ty i Jumper musicie być w szczytowej formie! - powiedziała, na co ja tylko kiwnęłam głową.
- Dobrze! Skoro już się zjawiłaś, to teraz po trenujemy! Tym razem masz popędzić konia do granic wytrzymałości! Oczywiście cały czas będziemy monitorować jego stan. Musimy lepiej oszacować, kiedy masz jechać szybciej, a kiedy wolniej, żebyś mogła ukończyć cały wyścig.
- Dobrze ale nie chcę żeby stała mu się krzywda… - powiedziałam niepewnie.
- Nic się nie bój! Konie są twardsze nisz myślisz! Pamiętaj! Cały czas będzie mieć mierzony puls i czy nie ma żadnych kontuzji, jest cały czas monitorowany, więc nie masz co się bać jasne?
- Dobrze!
- No! To teraz ruszaj! - krzyknęła a ja wystrzeliłam jak z procy.
**
Minęły dwa tygodnie. Dzisiaj był dzień rajdu konnego! Jumper i ja byliśmy świetnie przygotowani do zawodów! W rajdzie brało udział wiele znanych szkół jeździeckich. Każdy chciał wypaść jak najlepiej. Było około 426 zawodników. Z mojej grupy było 247 osób a reszta była z młodszych i mniej doświadczonych grup. Wszędzie było pełno ludzi… Ciężko się było przecisnąć do rejestracji bądź do konia. Zainteresowanie było ogromne!
Gdy już przecisnęłam się przez tabun ludzi, zarejestrowałam się i dostałam numerek zawodnika. Miałam numer 68. Szybko go założyłam i poszłam do konia. Stał grzecznie w boksie, przygotowany do jazdy. Jumper był całkowicie zrelaksowany, podczas gdy ja niemal cała chodziłam ze zdenerwowania!
- To już niedługo koniku! - powiedziałam zdenerwowana. - To już niedługo…
**
Byliśmy puszczani po kolei. Siedziałam już w siodle na rozgrzanym koniu i czekałam, aż nadejdzie moja kolej. Pojechał właśnie zawodnik z numerem 62. Niedługo była moja kolej. Wzięłam głęboki wdech. Głośniki co chwilę informowały kto startuje, jakie ma osiągnięcia, z jakiej jest akademii i takie tam. Siedziałam w siodle na uboczu i obserwowałam jak inni startują, gdy nagle nadeszła moja kolej. Stanęłam na linii startu i mocniej usiadłam w siodle. Nagle z głośników przekazano informacje:
- A teraz pojedzie Irma Enderfind na koniu Jumper z Akademii Magic Horse! - zakomunikowały głośno. Nagle usłyszałam dzwonek startu, więc mocno spięłam konia, a ten zerwał się błyskawicznie. Usłyszałam komunikat:
- I ruszyła!
Jumper zaczął rwać do przodu niczym strzała wystrzelona z procy. Taki był plan. Musiałam dogonić resztę uczestników, co wystartowali przede mną. Koń biegł bardzo szybko. Za mną jechało jeszcze dużo osób. Przeskoczyłam już kilka przeszkód bezbłędnie. Zawodnicy z tyłu deptali mi po pietach. Nagle usłyszałam jakieś krzyki za sobą, więc na chwilę się obróciłam i zobaczyłam jak dziewczyna spada z konia, szybując w powietrzu.

Nie mogłam w to uwierzyć! Wtedy do mnie dotarło jaki to niebezpieczny rajd! Po drodze mijałam kolejne poważne wypadki, w których obrażenia odnosiły konia jak i jeźdźcy. Wiedziałam, że muszę w zmorzyć swoją czujność! Nakierowywałam właśnie konia na kolejną przeszkodę…. Nagle koń wskoczył do wody a woda rozbryzgała się we wszystkie strony.

Zbliżałam się do pierwszej z czterech stacji. Zaczęłam uspokajać konia by biegł wolniej i żeby jego tętno się obniżyło.
- Spokojnie… Zwolnij, uspokój się… - mówiłam cicho do niego.
Minęło jakieś dwanaście minut gdy dotarłam na miejsce. Zatrzymałam spoconego i zmęczonego konia, zsiadłam z niego i zaczęto dokonywać pomiarów. Modliłam się. Żeby tętno Jumpera było w normie! Po minach lekarzy nie można było nic wyczytać, przez co się bardziej denerwowałam! Nagle usłyszałam jakiś pisk. Spojrzałam na kobietę, która trzymała jakieś urządzenie przy klatce piersiowej Jumpera. Spojrzała na mnie i powiedziała:
- Wszystko w normie! Możesz iść na dalsze badania – powiedziała,a mi dosłownie spadł kamień z serca! Podeszłam do konia i powiedziałam do niego cicho:
- Brawo koniku! Teraz idziemy dalej!
Dalsze badania Jumper także przeszedł bez zarzutu… Wsiadłam z powrotem na grzbiet konia i po chwili znowu ruszyłam! Jeszcze trzy stacje! Pomyślałam sobie i popędziłam konia. Dalszy wyścig nie przyniósł ilości niespodzianek, prócz tego iż paru zawodników musiało się wycofać ze względu na kontuzje bądź zostali zdyskwalifikowani. Pierwszy dzień rajdu mogłam uznać za udany!
**
Następnego dnia zebrałam się bardzo szybko! Zjadłam i napiłam się napoju pomarańczowego i ruszyłam w stronę stajni. Nie za dobrze spałam w nocy, bo ciągle się denerwowałam nadchodzącymi zawodami. Szybko się przebrałam i pobiegłam do osiodłanego i oporządzonego już konia. Pogłaskałam go na dzień dobry i przytuliłam się do jego miękkiej szyi.
- No koniku! Musimy dać z siebie wszystko! - powiedziałam i wyprowadziłam go z boksu.
Wystartowaliśmy tym razem szybciej niż wcześniej. Pogoniłam Jumpera jeszcze bardziej by zapewnić sobie przewagę nad tymi, co jechali za mną z tyłu. Przede mną natomiast było osiem osób. Jechałam bardzo szybko lecz nie chciałam zwalniać, gdyż przed nami znajdowała się dość duża przeszkoda. Nakierowałam konia i usiadłam mocniej w siodle w razie gdyby koń nagle by się zatrzymał i by przez przypadek mnie zrzucił. Po chwili pięknie przeskoczyłam przeszkodę. Jumper jak było widać, świetnie wypoczął podczas nocy.

Jechałam na kolejna przeszkodę która było wyjątkowo blisko od poprzedniej. Trzeba było przeskoczyć przez płot, który stał na ukos. Nie było to łatwe, gdyż gdybym popełniła błąd, to koń i jak moglibyśmy się nieźle poranić. Kiedy koń uniósł się w powietrzu, to wstrzymałam aż oddech na chwilę. Leciałam w powietrzu dług czas. A gdy nagle poczułam puknięcie kopyta o grubą belkę płotu, to aż serce podeszło m ido gardła!

Ulżyło mi gdy koń wylądował bezpiecznie po drugiej stronie przeszkody… Zwolniłam go nieco. Był dość mocno zdyszany co mnie zaniepokoiło. Może się myliłam i może jednak nie wypoczął podczas nocy tak dobrze jak z początku myślałam?
- Dalej Jumper! Zbyt ciężko trenowaliśmy aby teraz przegrać! - powiedziałam do niego.


****

Była już po trzech kontrolach i dalej kontynuowałam rajd. Jumper był cały spocony i pokryty białym potem. Ja też nie wyglądałam za pięknie, bo byłam cała przemoczona i w błocie! Co jakiś czas, ślizgały mi się strzemiona bądź ciężko mi się było utrzymać w siodle na niektórych przeszkodach. W dodatku ręce strasznie bolały od ciągłego zaciskania i szarpania za wodze. Czułam straszny ból lecz starałam się skupić mimo wszystko na wyścigu. Jednak ciężko było gdyż miałam ręce w pęcherzach i każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał ogromny ból.
Jumper to chyba wyczuwał, ponieważ wyjątkowo nie szarpał tak łbem jak pierwszego dnia wyścigu. Miałam jeszcze przed sobą dwie kontrole.
Nagle usłyszałam że jeden z zawodników zaczyna mnie doganiać. Jumper lekko się spiął lecz momentalnie go uspokoiłam. Wiedziałam ze później wyprzedzę zawodnika, który mnie wyprzedził. Nie chciałam aby kontrola źle wypadła, więc wolałam być ostrożna. Na ostatniej kontroli i tak cud że przeszła! Weterynarz wyjątkowo zmierzył drugi raz puls mojego konia po tym jak pokazał ze jest za wysoki. Ubłagałam go jakoś by sprawdził jeszcze raz i wynik był w normie…
Wiedziałam ze dzisiejszego dnia nie mogę tak popędzać Jumpera jak poprzedniego dnia gdyż mogłam zostać zdyskwalifikowana, a tego nie chciałam!
**
Gdy dojechałam na ostatnią z kontroli, zobaczyłam, że przede mną mierzą puls konia, który mnie wyprzedził. Mierzyli mu puls już trzeci raz. Jeździec był zdenerwowany i przestępował z nogi na nogę, czekając na ostateczny wynik. Usłyszałam piknięcie… Weterynarz pokręcił głową i powiedział:
- Przykro mi! Ma za wysoki puls… Jesteś zdyskwalifikowany – powiedział i odszedł. Jeździec był wkurzony i krzyczał. Przy okazji przeklinał. Wziął w nerwach konia, jakby ten był coś winien, że był pospieszany tak a nie inaczej. Po chwili zniknęli mi z oczu. Wtedy usłyszałam jak weterynarz, co poprzednio badał siwego konia tamtego chłopak, podszedł do mnie.
- I jak? Wynik będzie w normie? - spytał przyjacielsko.
- Na pewno! - powiedziałam.
Przyłożył urządzenie do klatki piersiowej Jumpera i zaczął mierzyć mu puls. Widziałam na ekranie skaczące cyfry. Serce znowu miał w gardle! Co chwilę sobie tylko powtarzałam „Błagam bądź w normie, błagam!”. Wtedy usłyszałam piknięcie. Serce mocniej mi zabiło… Popatrzyłam na weterynarza z zapytanie a ten powiedział uśmiechając się lekko:
- Gratulacje! Puls jest w normie, możecie jechać dalej! - powiedział.
Uradowana wsiadłam na konia, podziękowałam mu i pojechałam dalej.
**
Ostatniego dnia mojego wyścigu, pędziłam konia ile mogłam. Przede mną były trzy konie, które musiałam dogonić. Jechałam coraz szybciej i szybciej a meta była już blisko. W końcu jakoś udało mi się dogonić cała trojkę. Wszyscy dawali z siebie wszystko. Zbliżaliśmy się do przeszkody. Jumper uniósł się w powietrzu i gdy już myślałam że przeskoczy, nagle zahaczył tylnymi kopytami o belkę i oboje się przewróciliśmy.
Link
Leżałam na ziemi obolała. Słyszałam krzyki ludzi. Wszystko działo siew zwolnionym tempie. Widziałam jak Juper się powoli podnosi i że był cały zdenerwowany.
Link
Ja leżałam na ziemi i nic nie mogłam zrobić. Wiedziałam ze to koniec naszego wyścigu… Poczułam że ktoś mnie dotyka i coś do mnie mówi. Nagle wszyscy się zebrali wokoło mnie. Ktoś trzymał konia. Powoli wstałam z dużym jękiem z ziemi, przy pomocy paru osób. Nie mogłam się jednak wyprostować, a chodzenie sprawiało mi duży ból. Po chwili kazali mi znowu usiąść, bo zobaczyli mój stan. Byłam zmuszona wycofać się niestety z wyścigu ale długo go nie zapomnę i z pewnością będę chciała go powtórzyć! Tylko że następnym razem dojadę do mety!

Od Lily cd. Noah'a

-Nie moja wina. Co ja mam jakiś obowiązek ci o wszystkim mówić?- rzuciłam z nutą drwiny w głosie.
-Zastanówmy się... - udał że się zastanawia. -A co ty sobie myślałaś? Że chcę być osobą która o niczym nie wie?! Tak nie będziemy się bawić. Uraziłaś mnie.- założył ręce jak obrażony na cały świat 5-cio latek. Zaśmiałam się tylko cicho pod nosem i weszłam do stajni.
-Skoro masz jeszcze szasnę się odegrać zanim rozpoczną się teoretyczne to chodź na parkur.- uśmiechnęłam się chytro. Chłopak jedynie pognał do drugiej stajni. Z ostatniego boksu wystawała czarna głowa, szukająca zapewne rozrywki. Nic dziwnego. Ostatnio miała ostry trening, więc wolałabym trochę jednak by odpoczęła. Widać Moon nie da sobie nic wytłumaczyć.
-Chodź śliczna, trochę poskaczemy.- uśmiechnęłam się do niej odgarniając czarne pasma grzywy z jej oczu. Czułam jej ciepły oddech na rękach. Zarżała cicho.

****

-Myślałem, że już nie przyjdziesz.- uśmiechnął się zataczając w kłusie woltę. Wziął Szafira. Mogłam się tego spodziewać. Wsiadłam jedynie na Moon która niespokojnie stała w miejscu.
-Spokojnie. Będzie dobrze.- pogłaskałam ją po szyi. Przeszły ją tylko ciarki i ruszyła żywym stępem. Po rozstępowaniu koni zabraliśmy się kolejno za przeszkody. Koperta, stacjonata, okser, mur. Z tego się składał nasz parkur. Nie było więcej drągów więc nie mogliśmy ustawić jeszcze kilku (tzn. Były ale nie chciało nam się ustawiać). Po podwyższeniu o kilka centymetrów drągów zajęłam miejsce w siodle czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
-Spróbuj!- zachęciłam Noaha. Jedynie w odpowiedzi mi skinął głową i zagalopował. Powoli się zbliżał do przeszkody i... bezbłędnie.
-No, no, no. Zaczynasz mnie zaskakiwać.- uśmiechnęłam się.
-Ty nie gadaj, Młoda tylko zabieraj się za te skoki.- odpowiedział.
-O nie. Przesadziłeś.- prychnęłam dodając łydkę. Klacz zagalopowała zbliżając się do oksera. Odepchnęła się do ziemi zostawiając zapas nad belkami.
-Która godzina?- spytałam gładząc szyję Moon.
-20.10. Zbieramy się.- odparł patrząc na zegarek.
-Poprawka. Ty się zbierasz. Ja zostaję.
-Zrywasz się z teoretycznych? Serio?
-Tak.
-Chyba zrobię to samo.- zastanowił się.
-Nawet o tym nie myśl.- przeraziła mnie wiadomość że zamiast samotnego galopu po łąkach będę musiała spędzić go z Noah'em. (Nie wiem jak to się odmienia. Sory. Taki lajf XD) Nie to że coś do niego mam. Ale jednak.
-Mi się jednak coś wydaje że też sobie zrobię wolne.
-Nie, proszę.
-Nie słyszę!- nadstawił teatralnie ucho upewniając się czy napewno usłyszał dobrze.
-Proszę, idź na te teoretyczne.
-A ty sobie będziesz hasać po polach i lasach? Nie dzięki.
-A jak zrobię ci ciasto czekoladowe?- czymś trzeba gościa przekupić.
-Umm.... nadal jakoś mnie nie przekonałaś.
-NOAH!!!
-LILY!!! Nigdzie sama nie idziesz. Albo pójdziesz na teoretyczne, albo mnie zabierasz na przejażdżkę, więc wybieraj.
-Uch... dobra... jedziemy na przejażdżkę.- odparłam znudzonym tonem.
-Czyli jednak można się z tobą dogadać.
-Jednak. A teraz się zbieraj.- zaśmiałam się.


Noah?
Chwalić dzień w którym napisałeś mi odpowiedź!

czwartek, 29 września 2016

Od Irmy – Zadanie 4

Ostatnie dni w akademii były bardzo ciężkie. Ciągle mieliśmy dużo treningów, nie mówiąc już o ciągłych sprawdzianach i niezapowiedzianych kartkówkach. Pierwszy raz byłam taka zmęczona! Nauczyciele nas wyjątkowo cisnęli. Nie mieliśmy nawet czasu, żeby pojeździć sobie spokojnie konno po okolicy, bo cały czas siedzieliśmy w książkach…
Gdy w końcu przyszła sobota, nikomu nie chciało się iść na zajęcia, jednak poszliśmy, gdyż wiedzieliśmy, że dostanie się nam wtedy jeszcze bardziej. Szłam właśnie do stajni, aby zaopiekować się konie, gdy nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła.
- Irmo! Proszę chodź na zbiórkę! - krzyknął Pan Rose, co mnie zdziwiło.
- Dobrze już idę! - odkrzyknęłam i pobiegłam na tą cała zbiórkę, nie wiedząc o co chodzi.
Gdy już dobiegłam na miejsce i się ustawiłam, zobaczyłam że stoją ze mną Lily, Leo, Luna, Nathaniel, Lisa, Castiel i Jake.
Nikt z nas nie wiedział dlaczego stoimy na zbiórce. Czyżby mieli nam coś znowu wymyślić, po czym będziemy cali obolali? Mogliśmy tylko zgadywać. Staliśmy dość nerwowo i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Nagle Pan Rose stanął naprzeciwko nas i zaczął mówić:
- Na sam początek Dzień dobry wszystkim! - przywitał się. - Zebraliśmy was tutaj, gdyż ostatnio mieliście dość ciężkie dni… Pełno nauki i tak dalej. Postanowiliśmy wam więc dać cały, calutki dzień i wieczór wolnego! - powiedziała nagle.
Wszyscy staliśmy osłupiali i nie wiedzieliśmy jak zareagować. A co jeśli to żart? Pomyślałam sobie i pewnie, nie tylko ja!
- Na… Naprawdę? - spytał ktoś z szeregu.
- Oczywiście że tak! Nie cieszycie się?! Możemy komuś innemu dać calutki dzień wolnego…
- NIE!!! - od razu wszyscy wykrzyczeliśmy, na co Pan Rose się szeroko uśmiechnął, próbując powstrzymać śmiech.
- W takim razie, ubierajcie się i jedźcie do miasta czy gdzie tam chcecie – powiedział, pożegnał się i poszedł. Nastąpiła między nami konwersacja, co mamy robić. I w końcu stanęło na tym, że wybierzemy się do miasta, bo żadne z nas jeszcze tam nie było…
Oporządziliśmy szybko swoje konie, zaopatrzyliśmy się przed wyjazdem i pojechaliśmy do miasta. Podróż trwała jakieś dwie godziny lecz było warto!
Szybko wysiedliśmy z autobusu i ruszyliśmy na miasto. Byliśmy bardzo podekscytowani. Wchodziliśmy do każdego sklepu, rozglądaliśmy się, a niektórzy z nas coś kupowali na pamiątkę. Ja stałam i się przyglądałam reszcie. Nie specjalnie ciekawiły mnie takie pamiątki… Lecz nagle zauważyłam sklep z biżuterią! Od razu chciałam tam pójść! Podeszłam więc do Lily i spytałam:
- Lily? Pójdziemy do jubilera zobaczyć? - spytałam z błyskiem w oczach. Ta spojrzała na mnie i się szeroko uśmiechnęła mówiąc:
- Ty się jeszcze pytasz?! Pewnie że pójdziemy! - powiedziała radośnie, na co ja też się uśmiechnęłam.
Gdy już wszyscy wyszliśmy ze sklepu, nasze kroki skierowaliśmy do Jubilera, tak jak zresztą mówiła Lily. Gdy wzeszliśmy do środka, dookoła było pełno pięknej biżuterii! Oglądałyśmy z zachwytem błyskotki a chłopaki się z nas śmiali i dogadywali, jak to jest z tymi babami;
Jeden naszyjnik przykuł moją szczególną uwagę… Był w kształcie serca z diamentami a w środku był piękny, granatowy kryształ… Jego ciemny, granatowy kolor mnie przyciągał. Był przepiękny!
Link
- Coś Ci wpadło wo oko? - spytała nagle Luna.
- Można tak powiedzieć… - powiedziałam i pokazałam jej naszyjnik.
- Nie wiem co w nim takiego widzisz… Jest łady ale ja mam zupełnie inny gust niż Ty… - powiedziała ze śmiechem.
- Jest przepiękny! Ciekawi mnie ile kosztuje… - powiedziałam ni do siebie ni do niej.
- Spytaj się! Pewnie nie jest wiele wart bo teraz robią w większości podróby i takie tam.
- Chyba faktycznie się spytam – powiedziałam, podeszłam do sprzedawcy i zapytałam się o naszyjnik.
- A! Chodzi Pani o ten z sercem prawda? - spytał.
- Tak! - potwierdziłam.
- Już mówię… - powiedział i podszedł do naszyjnika. Otworzył szklaną szafę i wyją naszyjnik, aby sprawdzić cenę. - Kosztuje 250 dolarów. - powiedział i pokazał mi go.
- Dwieście pięćdziesiąt dolarów… - powiedziałam głośno, trzymając naszyjnik w ręce. Zastanawiałam się czy go nie kupić. Nie był specjalnie drogi… Cóż! W dolarach oczywiście, bo gdyby był przeliczony na polskie, to by kosztował prawie tysiąc złotych! W końcu bo dużym namyśleniu powiedziałam:
- Biorę go! - powiedziałam do niego – Proszę go spakować, zapłacę gotówką. - powiedziałam stanowczo.
- Ma panienka oko do biżuterii! - powiedziała zadowolony, po czym poszedł go spakować. Nagle podeszłą do mnie Luna.
- Kupujesz go?! To dużo pieniędzy! - powiedziała do mnie.
- Wcale nie tak dużo… W przeliczeniu na polskie pieniądze wyszło by o wiele drożej…
- Irma! Kobieto! Weź Ty się opanuj! - powiedziała nagle.
- Mam na to pieniądze spokojnie! Moi opiekunowie zarabiają bardzo dużo i dla nich to jak kupić tani chleb! Chociaż tyle mam od nich, że przesyłają mi co miesiąc pieniądze. W ich mniemaniu mało, ale wystarczająco żeby mogła sobie kupić co tylko zechcę… - powiedziałam do niej przekonująco.
- Fajnie masz! - powiedziała nagle.
- Wierz mi że nie mam tak dobrze jak Ci się zdaje… - powiedziałam z ciężkim westchnieniem.
- Jak chcesz… Nie pytam więcej. - odparła ze zrozumieniem.
- Dzięki – powiedziałam tylko.
Nagle podszedł do nas sprzedawca i podał mi opakowanie, w którym był naszyjnik. Otworzył go jeszcze przy mnie, żebym zobaczyła, ze naszyjnik znajduje się naprawdę w środku. Kiwnęłam tylko głową i sięgnęłam do plecaka, gdzie miałam portfel z pieniędzmi. Nie wyjęłam z plecaka portfela, tylko otworzyłam go w plecaku i wyjęłam całą sumę, gdyż nie chciałam, żeby ludzie widzieli, ile mam pieniędzy przy sobie.
Dałam mu całą sumę do ręki, które chętnie przyjął z szerokim uśmiechem. Podał mi opakowanie i powiedział:
- Życzę panience udanego dnia! I dziękuję za zakup! - powiedział uradowany ze zarobił.
- Ja również dziękuję! Do widzenia! - powiedziałam, spakowałam naszyjnik do plecaka i wyszłam ze sklepu, gdzie wszyscy już czekali.
- W końcu stamtąd wylazłaś! - powiedział Leo chichocząc.
- To co teraz robimy? - spytał Castiel.
- Jest już ciemno, więc może gdzieś potańczymy? - spytała Luna.
- Chciałbym pójść do jakiegoś sklepu sportowego… Muszę kupić jakąś fajną bluzę i spodnie, bo ostatnio zniszczyłem je w trakcie jazdy, jak spadłem w błoto i je gdzieś rozerwałem… - powiedział Nathaniel.
- Ja też bym poszła! Muszę sobie w końcu kupić jakieś buty i tez bluzę! - powiedziałam do niego.
- Dobra! To zrobimy tak! Irma i Nathaniel pójdą do sklepu sportowego do galerii, która jest za nami, a my pójdziemy poszukać jakiegoś jedzenia… W razie czego zdzwonimy się i ustalimy miejsce spotkania! Co wy na to? - spytał Jake.
Wszyscy się zgodzili i się rozdzieliliśmy. Weszliśmy do sklepu sportowego i zaczęliśmy szukać dla siebie rzeczy. Po godzinie, ja wybrałam takie buty:
Link
I taką bluzę:
Link
Zadowolona zapłaciłam za zakupy razem z Nathanielem i wyszliśmy ze sklepu. Nagle mój telefon za wibrował mi w kieszeni. Sięgnęłam po niego i zobaczyłam na wyświetlaczu numer Lisy. Odebrałam go:
- Halo? - odezwałam się.
- Hej Irma! Słuchaj… My czekamy na was po KFC, tuż przy fontannie. Za ile będziecie? - sypałam.
- Myślę że za jakieś dziesięć do piętnastu minut… Jak myślisz Nathaniel? - spytałam go.
- Myślę że spokojnie tam dotrzemy w piętnaście minut. - powiedział.
- To będziemy za jakieś piętnaście minut Lisa ok? - spytałam.
- Ok! To do zobaczenia! - powiedziała i się rozłączyła.
- To idziemy? - spytał chłopaka.
-Tak! - potwierdziłam.
Szliśmy ulicą a wokoło nas kursowały samochody i autobusy. Ruch był nawet duży. Większość ludzi byłą zmęczona po pracy lecz nie chcieli cały dzień spędzać w domach, więc wychodzili na miasto. Szliśmy spokojnie chodnikiem gdy nagle chłopak zobaczył na wystawie gitary.
- Poczekasz tu? Pójdę tylko zobaczyć i zaraz wracam ok? - spytał.
- Dobra… - powiedziałam bez większego zainteresowania. Po chwili chłopak wszedł do sklepu, a ja zostałam sama na chodniku. Auta co chwilę przejeżdżały po dużej ulicy w różnych kierunkach. Nagle usłyszałam ostry warkot silnika. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam pirata drogowego, który jechał taką prędkością, że aż go wyrzucało na zakrętach.
Link
Minął mnie w niecałą sekundę, gnając przed siebie ile fabryka dała. Po chwili usłyszałam dźwięk kogutów policyjnych, a po chwili policyjne wozy również mnie minęły z dużą prędkością, goniąc pirata drogowego.
- To tylko kwesta czasu, kiedy się rozbijesz… - powiedziałam cicho.
Kompletny baran! Mógł kogoś zranić! Co by było, gdyby ktoś przechodził po pasach i by w niego uderzył?! Człowiek na pewno by zginął na miejscu… Gdyż nie miał by szans z rozpędzoną kupa metalu. Nagle usłyszałam za sobą ruch. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka. Nic nie mówiąc, ruszyliśmy na miejsce spotkania, zjedliśmy i wróciliśmy zmęczeni do akademii. To był prawdziwy dzień wolnego!

Od Kiary do Lily

Przez całą drogę do akademii rozmyślałam o najróżniejszych rzeczach. Nie byłam pewna czy się tam odnajdę. Miałam dość dziwne zainteresowania, nikt kogo do tej pory znałam, nie miał zbytnio wspólnych tematów ze mną. Podróż była dość długa, do tego siedziałam koło kota, który nie przepada z podróżami. Biedak siedział zamknięty w transporterze, ale innej opcji nie było. Słuchałam piosenek, ale w końcu i to mi się znudziło. Nie mogłam się doczekać, aż dojadę do akademii, ale im bliżej celu byłam tym bardziej odczuwałam niepewność i niepokój. W końcu dojechaliśmy do bram akademii. Wysiadłam niepewnie z samochodu i zaczęłam wyciągać walizkę i torby, a nie było tego mało. Po pożegnaniu się z rodzicami przekroczyłam bramę wkraczając tym samym na teren akademii. Lubiłam nowe wyzwania, i naprwdę chciałam tu być, ale jednak niepokój ograniał mnie ze wszystkich stron. Spiner miałkną cicho.
-Jeszcze trochę wytrzymaj.- szepnęłam do kocura. Zaczęłam iść przed siebie rozglądając się za kim kolwiek kto mógłby mi pomóc. Nie za bardzo wiedziałam gdzie mam iść, do kogo się zgłosić. Jednym słowem miałam przerąbane.
-Coś się stało?- usłyszałam czyjś głos. Wzięłam głęboki wdech i obruciłam się do nieznajomej osoby.
-Tak, jestem nowa i nie za bardzo wiem gdzie mam konkretnie iść.- wydukałam niepewnie, a Czarno-biały kot miałkną już nieco głośniej niż wcześniej. Coraz bardziej się niecierpliwił siedząc w małej klatce.
-Najpierw należy się zgłosić do właścicieli i takie tam.- dziewczyna chyba była w moim wieku, miała brązowe włosy i oczy.
-Dobrze, a gdzie będę mogła ich znaleźć?- zaczęłam patrzeć na niebieski transporter kota.
-Chodź, zaprowadzę cię.- nieznajoma machneła ręką, a ja poszłam za nią.

Po załatwieniu wszytskich formalności, dostałam kluczyk od pokoju i mogłam iść rozpakować się do akademiku.
-A tak w ogóle jestem Lily.- przedstawiła się brunetka.
-Kiara.- odprłam krótko, ponownie wzięłam głęboki wdech powietrza.

W budynku już łatwo znalazłam przeznaczony mi pokój. Był naprwdę ładny i przestronny. Postawiłam torby na ziemi i wypuściłam Spinera, kot szybko wybiegł z klatki i przeciągnął się. Zaśmiałam się i zaczęłam wpakować rzeczy.

W końcu wszystko było na swoich miejscach, do czasu. Nie jestem błaganiarą, ale jednak idealny porządek wydaje mi się nienaturalny. Kiedy usiadłam ma łóżku, kot podszedł do mnie i otarł się o mnie.
-Już zaraz dam ci jeść.- wstałam i do jednej z misek nasypałam suchej karmy a do drugiej nalałam wody. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Proszę!- zawołałam. Kto to mógł być? Kiedy tylko drzwi się otworzyły, zobaczyłam Lily. Po co mogła do mnie przyjść?

<Lily?>

Od Estrielly- następna część opowiadania

Po 5 minutach odluzowywania go pani powiedziała bym już go poszła czyścić.Więc odpięłam mu popręg i poszłam do jego boksu. Był duży i schludny. Wprowadziłam go i zdjęłam siodło. Położyłam je na drzwiach boksu. Odpiełam podgardle i zdjęłam ogłowie. Wyszłam i umyłam wędzidło. Odniosłam wszystko do siodlarni na swoje miejsce. Tam spotkałam pewną dziewczynę.
-Hej!- powiedziałam wchodząc.
-Hej…- odpowiedziała mi dziewczyna.
Odłozyłam wszystko na swoje miejsce i wróciłam do konia. Wzięłam kopystkę i zaczęłam czyścić kopyta. Nogi podawał bardzo posłusznie, ale gdy wyczuł marchewkę w kieszeni skubnął mnie w ramię.
-Oj ty grubasku- powiedziałam z uczuciem w stronę konia. Nie zauważyłam, że dziewczyna z siodlarni oparła się o boks gdy zaczęłam czyścić kopyta.
-Dziwne… słucha się ciebie… I nie jest uparty..- powiedziała w zamyśleniu.
Odwróciłam się do dziewczyny i uśmiechnęłam się szczerze. Odwzajemniła to.
-Nazywam się Eska.- powiedziałam podając rękę przez boks.
-Ja Luna… - podała mi rękę.
-Miło mi- odpowiedziałam biorąc szczotkę ryżową.
-Ja muszę iść- powiedziała dziewczyna.
Po wyczyszczeniu konia dałam mu marchewkę i nakryłam cienką derką.
-Pa śliczny!- powiedziałam na pożegnanie.
Wracając zobaczyłam przemoczoną koteczkę. Wzięłam ją na ręcę i owinęłam moją chustą. Pobiegłam do pokoju i wykąpałam ją w moim szamponie. Wytarłam do sucha i przykryłam kołdrą. Ubrałam buty i wybiegłam na portiernię.
-Pani Claro!- krzyknęłam zbiegając
-Co się dzieje drogie dziecko?- zapytała czule.
-Gdzie jest najbliższy sklep zoologiczny?- zapytałam.
-Za rogiem. Jest taki duży szyld „Zoolo”- odpowiedziała
-Dziękuję!- krzyknęłam i wybiegłam.
Znalazłam sklep. Weszłam.
-Poproszę: dobrą karmę dla kota suchą i dwie saszetki mokrej.
-Jaka marka?- zapytała sprzedawczyni.
-Purina One.
-Proszę. Coś jeszcze?- zapytała ponownie.
-Taka średnia fioletowa kuweta, jakiś tani żwir, legowisko średnie, łopatka do kuwety i jakaś fajna zabawka.- powiedziałam
-To wszystko kosztuje panią: kuweta- 30 zł, żwir-10 zł, legowisko- 20 zł, łopatka- 2 zł, zabawka-3 zł karma sucha i mokra -21 zł. Wszystko razem: 86 zł.
Zapłaciłam i pobiegłam do akademika. Wbiegłam na górę i weszłam do pokoju.
Kuwetę położyłam w łazience, wsypałam żwirek. i położyłam łopatkę. Do jednej z misek wlałam wodę a do 2 pozostałych dałam jedzenie. Legowisko położyłam obok kotki. A zabawkę w nim. Wybiegłam jeszcze raz z pokoju i pobiegłam do bufetu po kilka kanapek i plastry szynki. Gdy wróciłam zobaczyłam puste miski i kotkę leżącą na legowisku. Położyłam jej 2 plastry szynki w misce przykryłam ją ręcznikiem i poszłam zrobić z sobą porządek i spać.

Od Noah'a C.D Lily

- Właściwie to tak - oparłem się o framugę niegdyś białych drzwi, trzymając rzekomo należącą do mnie skarpetkę za plecami. Dziewczyna podniosła jedną brew do góry, jakby nie spodziewając się, że będę miał jakąkolwiek sposobność odezwać się raz jeszcze. Nie robiąc sobie nic z obecności instruktorek rzuciłem prosto w jej stronę zgubę, czego prawdopodobnie też się nie spodziewała, czego efektem było rozbicie filiżanki, stojącej na stoliku, na którego swoją drogą wpadła. Próbowałem powstrzymać śmiech - naprawdę próbowałem, jak kocham czekoladowe ciasta, a kocham je ponad miarę. Pewnie stałbym tak jak kołek, próbując zatrzymać ramiona przed niepochamowanym drganiem, gdyby nie to, że spotkałem się ze wzrokiem właścicielki (nawiasem mówiąc dosyć przerażającym spojrzeniem). Ostatecznie Lily podniosła się z gruzów, a kobiety pozostawiły nas z rosnącym bałaganem.
- Mówisz że to ja śmiecę, droga koleżanko? - usiadłem wygodnie na fotelu, oglądając, jak próbuje pozbierać resztki porcelanowego naczynia, co z resztą nie przyniosło większych skutków, pomijając fakt, że zjadło jej to jedynie czas. - Nie wiem jak Ty, ale mnie nie interesują różowe skarpetki.
- Pieprzony daltonista, przecież.. - już oczywiście miałem wysłuchiwać jej argumentów, jednak nie byłbym sobą, gdybym nie przytoczył dowodu w sprawie prosto przed jej oczy. Przytaknęła powoli głową, widząc, że mimo wszystko mam rację. Czując, że już ma coś mówić o moim zboczeniu zawodowym, które tłumaczyłoby fakt noszenia uroczych skarpetek, obróciłem się na pięcie, kierując się w stronę kuchni. Po chwili dołączyła i do mnie ona, dzierżąc w drobnych dłoniach (a przynajmniej tak widziane były one dla mnie z mojej perspektywy) odłamki filiżanki, pogrzebane następnie w koszu. Wzięła również różową część odzieży, która ponownie trafiła, ku mojemu niezadowoleniu, w moje ręce.
- Dobra dobra, ja wszystko rozumiem. - podniosłem ręce w geście obronnym, na wskutek czego zguba upadła na kafelki. - Kupuję różowe staniki, to jedno. Ale naprawdę, chole*a, do jasnej ciasnej, to nie jest moje, i nie mam zamiaru tego gówna ponownie widzieć. - wskazałem panicznie na kafelki, tak, jakby połowa społeczeństwa zareagowała na węża.
- Proponuje zakończyć sąsiedzki konflikt symbolicznym spaleniem zwłok. - podniosła skarpetkę i, kiedy już miała wychodzić z budynku, wróciła się po gazetę, leżącą na blacie. - Idziesz czy nie? - wybełkotała nie obracając się w moją stronę, a ja, niczym robot, posłusznie za nią podążyłem.
- Nie brałam, bo wiedziałam, że Ty byś się bez niej nie ruszył - odparła widząc, jak podpalam na zewnątrz stosik swoją zapalniczką. Ja skwitowałem wszystko milczeniem i krótkim, a jednak powolnym ruchem głowy.
- Miejmy nadzieje, że nasz brat, o to aktualnie umarły, powróci do nas w innym ciele - rozłożyłem ręce niczym ksiądz podczas mszy, pozwalając, aby Lily, pełniąca funkcję niewiasty - grabarza, samotnie zakopała zbeszczeszczone zwłoki. Moje kondolencje wyraziłem wypalając połowę paczki fajek, co było równie tragiczne w skutkach.
- Dobra, młoda, słuchaj. - widząc Lily kierującą się w stronę budynku, złapałem ją za ramię. Zabiła mnie wzrokiem, a to za krzywdzące określenie, a to za zbyt mocny uścisk. Nieznacznie wzruszyłem ramionami, obracając ją w stronę stajni. - Słyszałem - a chyba mam dobrych informatorów, że załatwiłaś sobie konia. Moonlight czy coś takiego, nie? Szkoda tylko, że dowiaduje się od osób trzecich.- udając pokrzywdzonego kota, popchnąłem nas nieznacznie w odpowiednim kierunku, pomijając fakt, że może niekoniecznie dziewczyna akurat tam zmierzała.
<Lilka? Taak, udało mi się>

Od Lily cd. Irmy

-Z tobą zawsze.- odparłam z uśmiechem. Irma szybko go odwzajemniła. Rzuciłam się na trawę biorąc głęboki wdech.
-Gilbert się uwziął
-Który raz już zrobiłaś mu psikusa.
-Nawet nie pamiętam.- w odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech Irmy. -No co? Trzeba sobie w życiu znaleść rozrywkę.- popatrzyłam na nią z wyrzutem.
-Szkoda tylko że to jest twój instruktor.- wydukała.
-Oj, cicho.- zaśmiałam się. Zapadła chwila ciszy.
-Co powiesz na małe ognisko?- zapytała odrywając nas od poprzedniego tematu.
-Oczywiście.- odpowiedziałam. Już chwilę potem chodziłyśmy po pobliskim lesie szukając drewna. Gdy w końcu znalazłyśmy potrzebne rzeczy wróciłyśmy nad rzekę i zaczęłyśmy układać coś na wzór koła z kamieni. W efekcie wyszło... banan? Coś banano-podobnego. Cóż... Przeżyjemy.
-A mamy coś w ogóle do jedzenia?- zapytałam.
-Czekaj... chyba mam.- podeszła do sakwy Eldorado. Po chwili uśmiechnęła się chytrze stukając w torebkę z piankami i kiełbaskami.
-Dziewczyno... życie nam ratujesz!- zaśmiałam się z ulgą. Już chwilę później siedziałyśmy na kocykach, smażąc kiełbasę, i śpiewając jakieś stare piosenki. Dopadła nas przy okazji głupawka.
-No, i ona... wtedy...- próbowałam wydusić pojedyncze słowa przez śmiech. -wzięła tą lalkę... i ugotowała ją w makaronie .- wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem. Magia głupawki jest taka że się śmieje z niczego. Wyrazie na to zachorowałyśmy.

Irma?
Szkoła=wyniszczanie weny kawałek po kawałku.

Od Shiry - opieka nad Melissą

Kolejny niezapomniany czas zajmowania się klaczą lusatino - Melissą. Dziś czekała mnie nie byle jaka robota, klacz była w fatalnym stanie. Tyle kurzu, zaklejek, kopyta - całe w sianie. Na wypadek poszłam po kask. Tak dla ochrony. Szczotki i kopystki też się przydadzą. Na pewno! Dziś miałam trochę bardziej zapoznać się z Melissą niż ostatnio. Miałam jej dosiąść. Przygotowałam wszystko i zaczęłam czyścić. Trwało to dość długo. Melissa była bardzo niespokojna. Nie wiem czemu, to koński kaprys. Wyrywne kopyta wyrywała, nie myśląc, że zrobi krzywdę jeźdźcu. Włożyłam wędzidło, wszystko tam zrobiłam, siodło też. I dałam na przegryzkę marchew. Nie dla mnie, dla Melissy. Żeby trochę ją okiełznać. Zaprowadziłam ją w pobliże łąk i pól, gdzie miałam jej dosiąść. Postanowiłam, że trochę poduczę się galopu. A Melissa, skoro bryka, na pewno będzie do tego wymarzona. Zacisnęłam popręg. I od razu szarpanina z koniem. Dała mi w kość tylnymi kopytami. Szarpnęłam za wodze i wsiadłam. Dałam mocną łydkę. Klacz ruszyła... Nieco szybszym galopem... Aż spadłam. A klacz pogalopowała (albo nawet cwałowała) gdzieś, gdzie nie wiedziałam.

[Gdy ją znalazłam]

Stała sobie na małej polance. Pogłaskałam ją mówić cicho "przepraszam". Patrzyła się na mnie wielkimi oczami, jakby chciała powiedzieć to samo. Usiadłam na trawie. Patrzyłam, jak się na mnie gapi. Może uda mi się dosiąść klaczy tym razem? Powoli wsiadłam i ruszyłam do kłusa. Posłuchała się i grzecznie to zrobiła. Chyba to moja wina, że tak szybko jechałam, za mocno przyciągnęłam łydkę. Gdy skończyłam jazdę, odprowadziłam ją na padok, gdzie stały Laydy, Wings i ogier Parys.

Od Ryana Cd Susan

Po tym jak pozbierałem się wraz z motorem,zaproponowałem aby dziewczyna wsiała i przewiozłem ją. Zatrzymałem się przed garażem. Po czym zsiedliśmy z motoru, Susan poszła w swoją stronę a ja odstawiłem motocykl.
Sprawdziłem czy wszystko działa i dokonałem napraw lekkich usterek.
Poszedłem do pokoju i przebrałem się w dżinsy i biała koszulkę a na to bluza i sportowe adidasy. Strój w raz z brudnymi ubraniami dałem do pralni.
Dałem psu jedzenie i wodę powstawiałem fotki na fb i instagrama po czym poszedłem z psem na rekach na spacer,nagle ktoś na mnie wpadł
-Hej .. przepraszam
-Okey .. spoko nie jestem mięczakiem ledwo poczułem te twoją wpadkę
-To twój pies ! o jeny ile on ma lat ?
-Dwadzieścia
-Jest starszy ode mnie .. gdzie z nim idziesz
-Do ogrodu ..
-Mogę ?
-Jak chcesz
Poszliśmy do ogrodu Riki powoli wąchał i chodził a ja usiadłem na ławce obok mnie Susan

<Susan>

Od Harley - przygotowania do zawodów

Budzik, 5:40. Wstajemyyy! Podniosłam się z łóżka i myślałam, że umrę. Deszcz za oknem, nienawidzę treningów na hali. Szczerze to pierwszy raz wsiądę na Alaskę. Jestem ciekawa możliwości klaczy, ma bardzo przyjemną budowę dla oka. Założyłam nowe bryczesy:
Link
Bluzkę polo:
Link
Oficerki:
Link
Kask:
Link
Wyszłam z akademika i skierowałam się w stronę stajni. Klacz stała praktycznie na samym początku więc od razu chwyciłam za kantar i przywiązałam na korytarzu na dwa uwiązy. Poszłam po rzeczy Alaski. Miała skokowe siodło stubbena i ogłowie z pięknym naczółkiem. Zaskoczyło mnie to, że klacz jeździła na munsztuku. Zabrałam również czaprak Eskadron Freshberry i szczotki. W mgnieniu oka kobyłka była czysta i błyszcząca. Założyłam czaprak i żelową podkładkę. Z lekkimi powikłaniami zarzuciłam siodło i lekko zapięłam popręg. Założyłam klaczy ogłowie i pozapinałam wszystkie paski i łańcuszki. Założyłam kask i ruszyłam z klaczą na halę. Hala była pusta, ale szczęście. Przeszkody były poustawiane tak samo jak a zawody + dwie przeszkody na oko 90cm. Pewnie na rozgrzewkę. Podpięłam klaczy popręg, Alaska zarzuciła lekko łbem przy tej czynności nie zwracałam na to uwagi. Dopasowałam strzemiona, włożyłam płytko stopę i lekkim ruchem znalazłam się w siodle. Klacz ciekawsko zastrzygła uszami. Przyłożyłam lekko łydkę i klacz o dziwo płynnie ruszyła harmonijnym stępem. Przeszkody wydawały się niskie z takiej wysokości. Zrobiłam dwa kołka w jedną i drugą stronę stępem i zaczęłam z Alaską zabawę wędzidłem. Po 10 minutach klacz zrelaksowana zaczęła rzuć wędzidło. Popędziłam ją do kłusa. Klacz była mocno wybijająca, ale udawało mi się z nią zgrywać. Gdy wsiadałam w kłusie ćwiczebnym kobyła lekko podskakiwała i kuliła uszy. Cofnęłam łydki i jeszcze raz spróbowała. Za drugim razem wyszło znacznie lepiej. No dobra przyszła pora na galopy. Za każdym razem klacz tylko wydłużała krok w kłusie. W końcu się wkurzyłam i lekko puknęłam batem. Klacz zaczęła sadzić ostre baranki i zaczęła stawać dęba. Nagle wyrwała dzikim galopem, zataczałam wolty i stosowałam pół parady. Alaska wreszcie ruszyła miarowym galopem. Gładko i wręcz idealnie najechaliśmy na przeszkodę 90cm. Klacz zrobiła co najmniej 50cm zapasu. Ostro skręciłam by zobaczyć czy kobyłka nadaje się na mega wielkie skracanie drogi do przeszkód. Bezbłędnie skoczyliśmy po raz drugi. Skoczyliśmy jeszcze z 6 razy te przeszkody i nadszedł czas na skoki przez parkour. Jedynie co klaczy się nie podobało to rów z wodą. Trudno spróbujemy. Pierwsze cztery przeszkody były ułożone wręcz pijackim wężykiem. Najechałam na pierwszą przeszkodę i ją pokonałyśmy. Druga przeszkoda była cudowna.
Link

Trzecia poszła bezbłędnie. Mur o wysokości 130cm został za nami dawno w tyle. Przyszedł czas na rów. Klacz mocno rwała i pędziła na przeszkodę ostatecznie skoczyliśmy ją! I to w jakim stylu! Poklepałam klacz i ruszyłam na przeszkodę nr.6. Szereg wyszedł bezbłędnie tak jak reszta przeszkód. Rozstępowałam klacz i wracałam do stajni. Za chmur wyszło ładne słońce. -Uda nam się- szepnęłam do klaczy.

środa, 28 września 2016

Natalia!


Natalia
Nazwisko: Darowska
Wiek: 20
Płeć dziewczyna
Nr pokoju: 24
Rodzina Mama Anna, Ojciec Kuba, siostra Wiktoria
Charakter: Jest życzliwie nastawiona do wszystkich ludzi, z jakimi ma styczność i zawsze ma dobry nastrój. Otoczeniu wydaje się wręcz radosna i jej radości życia nie jest w stanie zmącić największe nieszczęście, a jeśli nawet, to na pewno nie na długi czas. Jest osobą bardzo szlachetną i dobrą, gotową do bezinteresownej pomocy nawet tym, których w ogóle nie zna. Jeśli ktoś poprosi ją o wsparcie, można mieć pewność, że mu go udzieli bez względu na to, ile wysiłku będzie ją to kosztować, gdyż dla innych gotowa jest na największe nawet poświęcenia. jej cechą charakterystyczną jest to, że jeśli coś sobie postanowi, to już się tego trzyma, bez względu na okoliczności. Mimo jej życzliwości i dobrego nastawienia jest w pewnym sensie nieufna. Nie wielu ma prawdziwych przyjaciół, zaufaniem dopiero kogoś obdarzy, gdy pozna go bliżej.
Jest inteligentna, lubi się uczyć, ale zamiast siedzieć nad książkami woli coś sama odkryć, przez co lubi podróżować. Nie ulega wpływom.
Aparycja Ma długie brązowe włosny, które się lekko falują. Jest dość wysoka - ma 170 cm wzrostu. Jej oczy są koloru niebieskiego. jest chuda i ma ładną figurę. Zawsze robi sobie lekki, prawie wogle nie widozczny makijaż. Lubi ubierać się na kolorowo.
Ulubiony koń: Sun 
Własny koń narazie nie ma
Poziom jeździectwa początkujący
Partner nie ma
Historia: Urodziła się w Wielkiej Brytani, ale po jakimś czasie wyjechała do Polski gdzie mieszkała w ośrodku jeździeckim. Po kilkunastu latach wyjechała do Akademii Magic Horse. Od razu pokochała klacz Sun.
Inne Miała psa ale niestety umarł, ale zastanawia się na kupnie kota.
Kontakt komam konie4

Od Estrielly - pierwsza jazda

Gdy przyjęto mnie do akademii skakałam z radości,postanowiłam się wypakować. Weszłam do swojego pokoju. Nie było nikogo. Oglądając je nie sprawdziłam ilu jest osobowy. Ale to nic. Wszystkie swoje ciuchy ułożyłam w szafie. Przebrałam się w 1 z kilku moich stroi do jazdy konnej i poszłam powiedzieć, że wychodzę z akademika. Jak się dowiedziałam stajnia była nie daleko. Gdy dotarłam zobaczyłam pięknego konia, który stał przywiązany do słupa i czekał na jazdę. Wyglądał na holsztyna. Założyłam kask i kamizelkę. Wzięłam bat i podeszłam do konia.
-Witam! -Krzyknęła dziewczyna jeżdżąca na białym koniu.- Na jazdę?
-Tak! Co to za koń?- zapytałam z nadzieją, że na niego wsiądę.
-To jest Eldorado. Przygotowałam go dla jakiejś nowej. To ty?- zapytała z błyskiem w oku.
-Tak!-krzyknęłam a koń mnie uszczypnął- Auć…
-Nazywam się ….- nie dokończyła bo już wsiadłam na konia.
-Ja jestem Estriella. Proszę mi mówić Eska.- przedstawiłam się i przycisnęłam łydki.
Eldorado ruszył stępem. A pani przyglądała mi się i zapytała.
-A co już umiesz?
-Ja… Umiem galopować i skakać przez małe przeszkody.- odpowiedziałam dociskając jeszcze bardziej łydki.
-No to zacznij go sobie rozgrzewać. Kilka okrążeń w stepie i 2 kłusem. Później cały czas w kłusie 5 wolt. I później wolny galopik i znowu kłus.
Posłusznie zaczęłam robić okrążenia w stępie. Zrobiłam ich pewnie z 5. Następnie pani krzyknęła:
-Kłus i półsiad!
Więc dołożyłam bat i ruszyliśmy pięknym kłusem. Całe 2 okrążenia.
-I wolty.- powiedziała pani gdy dojechałam do niej.
Znowu dołożyłam bat i zaczęliśmy kłusować i robić wolty. Po skończonej rozgrzewce pani weszła na środek z długim batem ,a że nie jeździłam po ścianie pani dołożyła bata Eldowi i ruszył doskonałym galopem. Wyjechaliśmy na ścianę.
-Świetnie.- wyszeptałam mu.
Docisnęłam łydkę i ruszył szybciej. Galopowaliśmy ok.10 minut.
-STOP!- krzyknęła pani.- Teraz zatrzymania z kłusa do stępa i dołożenia do kłusa.
Zaczęliśmy kłusem i zatrzymywaliśmy się co chwilę. Na początku miałam problem ze wstrzymaniem Eldorado , ale później było OK. Pani ustawiła nam na środku przeszkodę 90 cm.
-Eska! Teraz ta przeszkoda!- powiedziała pani.
Ja skupiłam się na przeszkodzie i nakierowałam konia na nią. Bardzo się cieszyłam i nie zapanowałam nad koniem i skręcił.
-Eska! Panuj nad koniem! Jeszcze raz!- powiedziała poważnie instruktorka.
Najechałam jeszcze raz.
-Półsiad!- krzykneła instruktorka.
Eldorado przeskoczył ja płynnie i bez żadnego problemu.
-I wyżej.-pani podeszła do przeszkody i podniosła do 110.
-Przyśpiesz go!- krzyknęła pani gdy najeżdżaliśmy na nią.
-OK.!- odpowiedziałam i dołożyłam bat.
-Uda nam się Eldorado- szepnęłam do niego.
Eldorado wzbił się w powietrze i przeskoczył ją bez żadnego wysiłku. Ja opadłam w siodło zadowolona z siebie i Eldiego.
-Cudnie!- szepnęłam już głośniej do ucha Eldiego i pogłaskałam go.
Po 5 minutach odluzowywania go pani powiedziała bym już go poszła czyścić.
<Reszta w następnym opku>

Kiara!


Kiara
Nazwisko: Carver
Wiek: 17 lat
Płeć: dziewczyna
Nr pokoju: 88
Rodzina: Matka - Sabina Carver
Ojciec - Thomas Carver
Młodszy brat - Max Carver
Charakter: Kiara jest dość skomplikowaną osobą, niełatwo ją ogarnąć i niektórzy sądzą, że ona sama do końca siebie nie zna. W kontaktach z innymi na początku jest nieco nieśmiała, mało się odzywa i unika kontaktu wzrokowego. Często wydaje się jakby była nieobecna, zdarza jej się zamyślić, ogólnie jest typem marzycielki, która najchętniej tylko bujała by w obłokach. Uwielbia bezchmurne noce, wtedy najczęściej bierze jakiś koc i wychodzi na dwór, aby patrzeć gwiazdy. Ma lekkie problemy z publicznymi występami, w stresie zaczyna się lekko trząść, podobnie ma z głosem. Inna sprawa jest jak się ją bliżej pozna. Pomimo swojej przeszłości dalej ufa ludziom i cieszy się życiem. Kija to ogólnie radosna i pełna energii osoba. Uwielbia się śmiać i to właśnie uśmiech najczęściej gości na jej twarzy. Zna dużo żartów i dowcipów, którymi dzieli się z innymi. Przyjaźń i przyjaciele to dla niej rzecz święta i bardzo o nią dba. Bardzo często przekłada dobro innych nad swoje, ale taka już jest. Znacznie bardziej woli dawać niż brać i dzielenie się z innymi sprawia jej radość. Jeśli jest organizowany jakiś konkurs, to kto pierwszy się na niego zapisuje? Oczywiście Kiara! Uwielbia brać udział w różnych konkursach i tego typu rzeczach. Lubi nowe wyzwania, ale na dłuższą metę może się to okazać zgubne, gdyż jest nieco leniem i szybko może się jej to znudzić. Z drugiej zaś strony jeżeli jej na czymś zależy to będzie o to walczyła i łatwo się nie podda. Jest niezwykle uparta i trudno jej coś przetłumaczyć. Lubi droczyć się z przyjaciółmi, swoją drogą, Ki woli mieć tylko kilku przyjaciół, ale takich prawdziwych od serca, niż cały tłum udawaczy. Nie lubi mieć także wrogów i dąży raczej do pokoju niż wojny. Jednak jeżeli już jakaś osoba chce koniecznie mieć w niej wroga to... Marny jej los. Po wydarzeniach z młodszych lat stała się bardziej odważna i wredna. Tak, jeżeli ktoś jest wredny to i ona taka będzie. Nienawidzi znęcania się nad słabszymi, jeżeli widzi takie zachowanie to nie stoi obojętnie tylko działa! Praktycznie zawsze działa bez zastanowienia i żadnego planu, przez co mogą wyniknąć z tego nie zbyt dobre konsekwencje. Nie jest typem imprezowicza, woli unikać imprez. Znaczniej bardziej od tego woli posiedzieć w samotności, najlepiej na jakiejś polanie w lesie. Natura... Rzecz którą Kiara uwielbia. Zwierzęta to jej hobby, uwielbia się o nich uczyć i chce pogłębiać widzę na ich temat. Konie to jej drugie życie, mogła by o nich słuchać i gadać w nieskończoność. Wobec wszystkich zwierząt jest bardzo łagodna i troskliwa. Od dzieciństwa wychowywała się w śród zwierząt, dlatego zawsze jakiegoś musi mieć blisko siebie. Bez tego czuje się dziwnie. Szalone i dziwne pomysły to jej specjalność, lubi wygłupy a nuda to jej najgorszy wróg. Uwielbia muzykę, często można zobaczyć ją ze słuchawkami wszelkiego rodzaju. Często zderzają się u niej stany depresyjne. Mogą one trwać kilka dni albo kilka tygodni. W takich chwilach z nikim nie rozmawia i wszystkich unika. Przy innych zachowuje kamienną twarz i udaje wredną i twardą. W samotności zaś daje upust emocjom i zaczyna płakać. Nigdy nie wiadomo co jej w takim momencie przyjdzie do głowy. Nigdy, ale to nigdy nie mówi o swoich problemach innym. Zawsze milczy i stara się zgrywać twardą chociaż tak naprawdę jest delikatna i łatwo ją zranić.
Aparycja: Kiara posiada proste brązowe włosy sięgające lekko za ramiona, zielono-szare-niebieskie oczy są czymś co ją wyróżnia z tłumu. Jest bardzo chuda, często przy pierwszym spotkaniach inni ludzie pytają ją czy nie anemii albo bulimii. Oczywiście jest to nieprawda. Nie lubi się malować i woli naturalny wygląd.
Ulubiony koń: Bella Mafia
Własny koń: brak
Poziom jeździectwa: początkujący
Partner: kto z nią wytrzyma?
Historia: Odkąd pamięta ciągnęło ją do koni. Jej wujek miał, i dalej ma, kilka własnych koni, zawsze jak jeździła do niego z rodziną, pierwsze co robiła to było odwiedzenie właśnie koni. Siedziała kilka razy w siodle, ale nic po za tym. Przez bardzo długi okres swojego życia, męczyła rodziców aby zapisali ją na jazdę konną, oni jednak cały czas odmawiali. W końcu zostały jej tylko marzenia, a gdy w wieku 10 lat dostała od cioci gitarę, bardziej skupiła się właśnie na graniu, jednak konie nie poszły w zapomnienie. Dalej dużo o nich czytała, i poznawała koleje fakty. Przez swoje zainteresowania i styl bycia, bardzo wyróżniała się na tle innych dziewczyn. I nie chodzi tu tylko o konie, czy grę na gitarze, również o inne zainteresowania które stara się teraz nieco bardziej ukrywać. W wieku 14 lat zaczęły się drobne problemy z pewną grubą dziewczyn, które zaczęły przybierać na sile. Przez swój charakter, problem został rozwiązany dopiero po dwóch latach. Oczywiście miała trzy najlepsze przyjaciółki, które przez ten czas bardzo ją wspierały, i do teraz utrzymują kontakty. Ale już tylko z dwójką z nich. Z trzecią z nich jest to nie możliwe. Dlaczego? Bo jedna z nich umarła w wieku 16 lat. Kija bardzo to przeżyła, zamknęła się w sobie, i zmieniła się. Po kilku miesiącach rodzice postanowili zapisać ją na jazdę konną. Ale nie do bo byle jakiej szkółki, a jednej z najlepszych akademii. Marzenie dziewczyny o posiadaniu własnego konia, może się wkrótce ziścić.
Inne: Gra na gitarze od dziesiątego roku życia. Potrafi całkiem nieźle grać w siatkówkę. Ma małe problemy z sercem, ale zawsze mówi, że to nic poważnego.
Kontakt: Wilkena - HW

Od Penelope do ...

Przełknęłam ślinę i zacisnęłam ręcę na kasku. Widać było na nim lekkie ryśnięcia po upadkach w których o dziwo przeżył, co dodatkowo sprawiło że dostałam mdłości.
Pani Elizabeth Rose przyjęła moją prośbę o pilnowanie mnie podczas jazdy, jako że panicznie bałam się po trzech latach wejść na siodło. Instruktorka idąc korytarzem uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, trzymając w ręku kantar i uwiąz.
- Myślę że szybko sobie wszystko przypomnisz, ale weźmiesz Severusa. - zdołałam jedynie potaknąć nieśmiało głową niczym mała, nowa uczennica i poszłam w ślad pani Rose. Wzięliśmy sprzęt i aż ugięłam się pod ciężarem siodła. To naprawdę było takie ciężkie? Przyzwyczajenia zaczynają powoli znikać.
Wyszliśmy ze stajni i położyliśmy sprzęt na koniowiązie. Instruktorka wskazała mi kilka położonych obok siebie padoków gdzie na niektórych pasły się konie i powiedziała:
- Ten kasztanowaty to Severus. Przyprowadź go tutaj. - popchnęła mnie lekko i weszła do stajni, zostawiając mnie samą ze swoimi mieszanymi uczuciami. Powoli podążyłam w stronę bramki i gdy byłam niecałe dwa metry od płotu, wałach uniósł łeb i zastrzygł uszami. Powoli otworzyłam furtkę i podpięłam mu uwiąz.
- Dokładnie. - mruknęłam bardziej do siebie niż do niego. Owszem, pracowałam przez te lata ,w których nie jeździłam, z końmi ale nie znałam Severusa i łączyło to się z moim lękiem wsiadania na grzbiet wierzchowca. Koń powąchał mnie zaciekawiony i grzecznie ruszył za mną, co zdecydowanie mi dodało ulgi. Po chwili rozluźniłam się całkowicie i przywiązałam go do rury.
Przez chwilę nie wiedziałam co zrobić aż w końcu chwyciłam za zgrzebło i miękką szczotkę. Ostrożnie zaczęłam czyścić mu szyję aż po zad i pod brzuchem. Przez cały ten czas stał spokojnie i niemalże zasnął pod dotykiem miękkiego włosia na szczotce. Walczyłam z uczuciami by podnieść mu kopyta, lecz wydawał się taki spokojny i zrelaksowany ... w końcu przełamałam po części lody i podniosłam mu kopyto. Gdy skończyłam wszystkie jego kończyny, właścicielka akademii wróciła niosąc butelkę wody.
- Wiem że potrafiłaś osiodłać konia, więc teraz na pewno będziesz umiała. - powiedziała i poklepała Severusa po szyi. Spojrzałam na nią niepewnie, ale ona tylko ponagliła mnie łagodnie wzrokiem. W końcu wzięłam czaprak i nałożyłam go na grzbiet. Potem siodło i popręg. Koń trochę kulił uszy przy podpinaniu ale to normalne, w końcu nikt nie lubi kiedy zaciska mu się brzuch grubym paskiem. Kiedy przyszła kolej na ogłowie, nie do końca byłam pewna czy mnie nie ugryzie gdy włożę mu palec w miejsce gdzie nie ma zębów (odpowiedź sama się nasuwa xd) ale zdałam sobie sprawę że prawie nigdy się tak nie stało więc czemu nie?
Wzięłam głęboki oddech (no dobra, trzy oddechy) i podążyłam słabo za panią Rose na plac.
- Jak będziesz taka wymizerniała jak teraz, to sama się zsuniesz siodła zanim w ogóle zaczniesz kłusować - zaśmiała się instruktorka. Podźwignęłam się na strzemieniu i zachwiałam się kiedy znalazłam się w siodle. Dziwnie się czułam, siedząc tak wyżej niż wszyscy. Dawno tego nie czułam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę jakie to było przyjemne.
Bardzo, bardzo powoli ruszyłam stępem po kółku. Było to dziwnie satysfakcjonujące więc mimo chwilowego siedzenia niczym kłoda, zdołałam się trochę rozluźnić. Przez piętnaście minut bez słowa łaziliśmy stępem po piasku aż Elizabeth krzyknęła:
- No to poproszę zakłusować.
Spojrzałam na nią błagalnie ale nic to nie dało więc delikatnie pognałam Severusa. Ten szybko przeszedł do szybszego chodu przez co ja spięłam się bardziej.
- Rozluźnij się! - zawołała instruktorka. - Siedzisz sztywna jak kawałek zaschniętej kłody!
"Tak właśnie się czuje" mruknęłam w myślach ale spróbowałam się odprężyć.
****Po godzinie****
- Możemy już skończyć. - stwierdziła właścicielka stajni wstając z drąga. - To było naprawdę duże osiągnięcie, galopować pół kółka po tylu latach lęku.
Ja sama uśmiechnęłam się w duchu z dumy. Co prawda nie zamierzałam galopować ale Severus chciał tego zdecydowanie bardziej niż ja więc nic nie dawały mu moje znaki na zwolnienie. W końcu stwierdziłam że już przegalopuje tą chwilę.
Zeszłam z wałacha i pogłaskałam go po szyi. Ten szturchnął mnie przyjacielsko chrapami kiedy zdejmowałam mu ogłowie i zakładałam kantar. Czułam że za dwa tygodnie zaczne ponownie skakać, jeżeli wszystko pójdzie tak dobrze jak teraz.
Wprowadziłam Severusa do boksu i zdjęłam kask. Westchnęłam głęboko i rozejrzałam się po oświetlonej pomarańczowym światłem stajni. Przez otwarte drzwi wpadało ciemne, nocne niebo. Spojrzałam na zegarek zdziwiona - była już 18:35! Nie pamiętałam jak czas szybko mijał w końskim siodle.
W końcu zmusiłam się do ruszenia w stronę pokoju. Przechodząc obok jednego z ostatnich boksów jakiś siwy kucyk wysunął pysk i szturchnął mnie w ramię. Był bardzo ciekawej maści - czysto biały z ciemnymi "podkrążeniami" wokół oczu. Miał inteligentne, niemalże ludzie spojrzenie choć mówiło: "Zniszczę cię jak tylko na mnie wejdziesz". Od razu rozpoznałam w nim kuca walijskiego co dziwnym sposobem podniosło mnie na duchu, chociaż powinnam się teraz rozkleić, ale wydawało mi się to głupie, dlatego uśmiechnęłam się delikatnie i wyciągnęłam dłoń by pogłaskać wałacha po pysku. Na początku się odsunął ale kiedy zrobiłam to trochę wolniej dał mi się dotknąć. Spojrzałam na ozdobną, srebrną tabliczkę gdzie wyraźnym pismem było napisane "Kaprys. 2004 r".
W końcu wyszłam z ciepłej stajni i wyszłam na zimny, wieczorny chłód. Otuliłam się mocniej kurtką i ruszyłam przez dziedziniec stajni do domu właścicieli. Gdy znalazłam się już przy drzwiach nr. 3 i wkładałam kluczyk usłyszałam czyjeś kroki.
<Ktoś? :3>

Od Irmy do Quintosa


Z moją ręką było już dużo, dużo lepiej i w końcu zdjęto mi gips! Byłam uradowana, bo w końcu mogłam poćwiczyć jazdę konną! Bardzo się stęskniłam na Jumperem… Koniem, którego dostałam do opieki. Gdy tylko wyszłam ze szpitala i wróciłam do akademii, od razu pobiegłam do stajni, żeby zobaczyć się z ogierem. Wtargnęłam do stajni niczym super nowa i podbiegłam pod drzwiczki boksu Jumpera. Koń od razu zarżał cicho na powitanie, podszedł do mnie a ja go mocno przytuliłam i zaczęłam go gładzić po ciepłej szyi.
- Witaj Jumper! Stęskniłam się za Tobą… - powiedziałam cicho, nadal tuląc szyję konia. W końcu jakoś się od niego oderwałam i z energia w oczach powiedziałam do niego:
- To co koniku? Przejedziemy się?! – spytałam na co koń lekko zarzucił głową i tupnął kilka razy w miejscu kopytami. Uśmiechnęłam się na to! Szybko się przebrałam i pobiegłam do siodlarni. Osiodłałam konia dość wolno, gdyż ręka nie odzyskała jeszcze pełnej sprawności… W końcu miałam złamaną rękę i dopiero dzisiaj zdjęli mi gips!
Wyprowadziłam konia ze stajni, wsiadłam na niego, wyprostowałam się, wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na akademię. Było dość wcześnie rano lecz zauważyłam, że ktoś podjechał autem i zaczął wypakowywać rzeczy z auta. Zobaczyłam jakiegoś chłopaka, dziewczynę i dwójkę „rodziców’ z tego co wywnioskowałam. Po chwili podszedł do nich pan Gilbert. „A więc mamy kolejnych nowych członków w akademii?” Pomyślałam sobie. Ruszyłam w ich kierunku powoli, siedząc wygodnie w siodle. Końskie kopyta wybijały stały rytm, o brukowana kostkę.
Gdy podjechałam bliżej od razu powiedziałam:
- Dzień dobry Panie Gilbercie! – powiedziałam do nauczyciela, poczym zwróciłam się do „gości”
- Dzień dobry Państwu! – powiedziałam kulturalnie. Odpowiedzieli mnie, wiec lekko się uśmiechnęłam. Wstrzymałam na chwilę konia i zwróciłam się do pana Gilberta:
- Panie Gilbercie! Pani Rose, kazała panu przekazać, żeby Pan przyszedł do jej biura po południu. – powiedziałam.
- Pani Rose chciała mnie widzieć? Dobrze! W takim razie dziękuję Ci Irmo! – powiedział i się uśmiechnął, lecz nagle dodał – o! Widzę, że gips już zdjęty! – zauważył.
- Tak! Dzisiaj rano mi go zdjęli – powiedziałam zadowolona – Przepraszam… To ja już pojadę dalej, bo nie chcę przeszkadzać… - powiedziałam szybko i lekko szturchnęłam konia łydką by ruszył. Jednak zanim całkowicie minęłam, spojrzałam na chłopaka, który stał obok, chyba swoich rodziców. Szybko jednak odwróciłam wzrok i popędziłam dalej konia.
- Ha! – powiedziałam, uderzyłam konia mocniej łydką i przyspieszyłam do galopu.
Trafiłam na parkur zamknięty. Zsiadłam z konia i ustawiłam wszystkie przeszkody. Zajęło mi to jakieś dwadzieścia minut. Wsiadłam na konia i zaczęłam go rozgrzewać. Robiąc ósemki i kółka. Rozgrzewałam go dość długo bo czterdzieści minut, ale to tylko dlatego, iż koń długo stał w boksie bądź przebywał na padoku i nie miał za wiele ruchu.
Gdy już byłam pewna, że koń się rozgrzał, nakierowałam go na przeszkodę. Przeskoczył idealnie! Uśmiechnęłam się pod nosem i nakierowałam go na drugą przeszkodę. Nieco go rozpędziłam bo to jednak był przed nami okser. Podjechałam do niego i po chwili wisiałam w powietrzu nad przeszkodą, a po chwili wylądowałam po drugiej stornie okseru bezbłędnie.
 
Nagle usłyszałam, że ktoś mnie zawołał:
- Irma! Mogłabyś tu podjechać?! – krzyknął ktoś. Lekko zwolniłam konia i spojrzałam w kierunku, z kąt dobiegał krzyk. Po chwili zobaczyłam Panią Rose i tego chłopaka, co widziałam z samego rana. Podjechałam do nich ostrożnie.
- Dzień dobry Pani Rose! Coś niestało? – spytałam.
- Witaj Irmo! Przepraszam, ze przeszkodziłam Ci w treningu! Ale czy aby nie miałaś się zgłosić do gabinetu pielęgniarki po szpitalu? – spytała retorycznie.
- Oh! Zupełnie o tym zapomniałam! Zaraz się tam udam… Przepraszam – powiedział nieco zakłopotana – Tak się skoncentrowałam na treningu, że jakoś mi to wyleciało z głowy…
- Idź odstawić konia do boksu i szybko się tam udaj! – powiedziała spokojnie, ze zrozumieniem.
Nagle się zwróciła do chłopaka.
- Ja już niestety muszę iść, ale w razie czego możesz spytać kogokolwiek, czy by Cię nie mógł oprowadzić, po reszcie akademii. A! I Pamiętaj, że Ty także musisz iść do gabinetu pielęgniarki, żeby zanieść dokumenty – powiedział, pożegnała się i poszła. Oboje przez chwilę odprowadzaliśmy ją wzrokiem, aż zniknęła za budynkiem. Wtedy zdałam sobie sprawę, że zostałam sama z chłopakiem… Spojrzałam na niego z grzbietu konia i się przywitałam:
- Tak w ogóle to jestem Irma! Jak chcesz to możemy pójść razem do pielęgniarki… Przy okazji, pokażę ci troszkę okolice akademii! Jeśli chcesz oczywiście! – powiedziałam przyjacielsko. Chłopka patrzył na mnie to na Jumpera, co mnie troszkę zdziwiło.
- Coś nie tak? – dodałam po chwili.

< Quintos? ;> >

Od Irmy C.D Lily

- Szczerze mówiąc to sama tego nie wiem… - powiedziałam z lekkim westchnieniem – Jest tu tak spokojnie… - powiedziałam i spojrzałam w niebo.
- Prawda – powiedziała robiąc to samo co ja.
- Wiesz…? Nie chce mi się wracać do akademii! Gdybym mogła, to zrobiłabym tu ognisko i tu przenocowała! – powiedziałam ze śmiechem.
- Fajnie by było… - powiedziała nieco rozmarzona Lily.
- Rany! Zupełnie zapomniałam! – wykrzyczała nagle, co mnie przestraszyło. Spojrzałam na nią zdziwiona a ta posłała mi uśmiech i spytała:
- Wiesz, że jutro jest dzień otwarty dla rodziców?! Wszyscy rodzice przyjadą, żeby się z nami zobaczyć i ocenić nasze postępy w nauce! Fajnie nie?! – spytała z uśmiechem.
Spojrzałam na nią nieco niepewnie lecz zaraz odwróciłam od niej spojrzenie i wbiłam wzrok w płynącą wodę, w której były zanurzone moje nogi. Lily od razu wyczuła, że coś jest nie w porządku.
- Co się stało? Masz złe oceny czy co? – spytała.
- Nie… Oceny mam dobre! Ale… ale wolałabym nie widzieć swoich opiekunów – odparłam ponuro.
Nienawidziłam ich do tej pory, mimo iż minęło tyle czasu… Jakoś nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że moich prawdziwych rodziców już nie ma i dali nam jakiś ludzi, co podszywają się pod naszych rodziców! A przynajmniej ja tak odczuwałam… Nie wiedziałam jak na to reaguje moja siostra. I mimo iż nasi opiekunowie byli dla nas dobrzy, to nie potrafiłam im zaufać i ich zaakceptować. Może tak było łatwiej/ Nie wiem… Tęskniłam za rodzicami. Nagle, niespodziewanie spłynęła mi łza z oka, co natychmiast zaalarmowało Lily.
https://secure.static.tumblr.com/dfdca0be5c8880e0c842042e2ceceb47/cx5hs3a/BrHnmbu6e/tumblr_static_filename_640_v2.gif
- Ej! Wszystko dobrze?! – spytała ze zmartwieniem w głosie.
- Sama nie wiem… - przyznałam. – Zastanawiam się tak już od dłuższego czasu… I wciąż nie mogę na to znaleźć odpowiedzi! – powiedziałam, po czym otarłam łzę z oka i spojrzałam na nią. Nie chciałam jednak jej psuć dnia przez moje użalanie się nad sobą więc od razu zmieniłam temat, by troszkę ocieplić sytuację.
- A może któregoś dnia urządzimy tu sobie mały piknik? Skoro inni czasami znikają na kilka dni, to my też! – powiedziałam z iskierkami w oczach.

< Lily? >

poniedziałek, 26 września 2016

Quintos!

Quintus
Nazwisko: Hopper
Wiek: 24 lata
Płeć: Mężczyzna
Nr pokoju: 19
Rodzina: Nicandro Hopper - ojczym; Amanda Hopper - matka; Orphea Hopper - młodsza siostra
Charakter: Kompletnie nie potrafi jeździć - tak właściwie to boi się koni i niechętnie się do nich zbliża, o wsiadaniu na jednego z nich i utrzymywaniu się na jego grzbiecie już nawet nie wspominając. Ale ma dobre serce, więc pozwolił siostrze zaciągnąć się na Florydę, żeby Orphie mogła spędzić semestr w siodle. On sam planuje zaś siedzieć z nosem w książkach i pisać pracę naukową, od czasu do czasu także poszwendać się po terenie Akademii z aparatem. Jest typem spokojnego, potulnego domatora, który lubi ustępować innym tylko dlatego, że sam wie, że to właśnie on przeważnie ma rację, i ta wiedza mu w zupełności wystarcza - po co się wymądrzać, skoro można po prostu przytaknąć, unikając przy tym burdy, po czym i tak zrobić wszystko po swojemu? Ale liczy się z cudzym zdaniem; z natury jest bowiem osobą bardzo empatyczną, niemogącą patrzeć na cudze cierpienie i niesprawiedliwość, ale zbyt słabą psychicznie i fizycznie, by zdołać jakkolwiek zareagować. W obliczu niebezpieczeństwa jest jak skamieniały, kompletnie nie radzi sobie ze strachem - przerażenie obezwładnia go na tyle, że na dobrą sprawę nie może się ruszyć, a co dopiero cokolwiek powiedzieć. Ogółem dość źle radzi sobie z okazywaniem emocji, jest w tym jakaś niezręczność, choć przecież sam jest bardzo emocjonalny - wszystkim wiecznie się przejmuje, sporo płacze, jeszcze więcej się uśmiecha (delikatnie, nieśmiało, bo w końcu cały jest delikatny i nieśmiały), zbyt szybko ufa ludziom i nie umie dostrzec ich wad. Mimo wszystko jest przecież niepoprawnym optymistą, przecież wszystko będzie dobrze, przecież jeszcze się ułoży, bo świat jest piękny a ludzie dobrzy. Naiwność i zaślepienie wyższymi ideami? Tak, zapewne.
Aparycja: Nie należy do osób specjalnie wysokich, mogących poszczyćić się wypracowanym na siłowni sześciopakiem - mierzy równiutkie 175 centymetrów i jest raczej drobny, choć i chuderlawym nie można by go nazwać. Ma twarde rysy i brązowe loczki nadające mu wyglądu uroczego kupidynka. Prawie-idealnie-prosty mostek nosa odziedziczył po matce, podobnie jak długie palce i delikatne dłonie. Piwne oczy ma po ojcu - podobno.
Ulubiony koń: Napoleon
Własny koń: Brak
Poziom jeździectwa: Początkujący. Bardzo początkujący.
Partner: Brak
Historia: Nigdy nie poznał swojego biologicznego ojca - Horace Maxwell zostawił swoją dziewczynę, siedemnastoletnią wtedy Amandę Lovett, kiedy tylko dowiedział się, że ta zaszła z nim w ciążę. Amanda wychowywała więc syna samotnie przez pierwszy rok jego życia, polegając w dużej mierze na wsparciu rodziców i dwóch starszych sióstr. Mały Quintus skończył właśnie roczek, kiedy w ich życiu pojawił się Nicandro; miał dwa latka, kiedy Nicandro prawnie został jego ojczymem i mężem jego matki, zastępując mu ojca, którego nigdy nie miał. I od tej chwili własnie tak był traktowany przez Quintusa - jak ukochany papa. Dobrze się zresztą wywiązywał ze swoich obowiązków rodzica, a już kilka lat później na świat przyszła Orphea. Quintus uczył się dobrze, egzaminy po liceum zdał śpiewająco i dostał na wymarzoną uczelnię z zamiarem zostania tłumaczem starożytnej greki.
Inne: Od czterech lat studiuje filologię klasyczną na Cornell University w stanie Nowy Jork. Z zamiłowania fotograf, miłośnik literatury angielskiej, Elvisa Presley'a, filmów kostiumowych i komedii romantycznych. Ma wrodzoną wadę serca, niegroźną, ale wymagającą stałego obserwowania i regularnych wizyt u kardiologa. Nienajlepiej radzi sobie z długotrwałym wysiłkiem fizycznym. Bardzo nie lubi podróży - pakowanie się to jego najgorszy koszmar, a dodatkowo cierpi na aerofobię. Płynnie w mowie i piśmie posługuje się językiem angielskim, włoskim oraz starożytną greką, zna także podstawy łaciny i języka szwedzkiego.
Kontakt: frania099

Estriella!

Estriella nick"Eska"
Nazwisko: Schrase 
Wiek: 18 lat
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: 73
Rodzina: Erlina Ewratson- Mama
Mohmad Schrase - ojciec
Charakter: Jest wyjątkowo miłą dziewczyną. Chętnie pomoże choć gdy ktoś ja obrazi umie dokopać. Gdy nie jest w humorze ma dość dużo różnych wymysłów, więc wybaczcie jej. Od spotkań z końmi jest jednak bardzo spokojna. Traktuje wszystkich jak równych. Nie ma niższych i wyższych. Póki nikt jej nie zezłości jest oazą spokoju.
Aparycja: Ładna dziewczyna o lekko brązowych włosach. Prostolinijna. Chudziutka dziewczyna. Ma duże piersi i pupę. Uwielbia czytać. Lubi chodzić na imprezy.
Ulubiony koń: Eldorado
Własny koń: Brak, ale wkrótce będzie go mieć.
Poziom jeździectwa: średnio zaawansowany
Partner: Nie ma ochoty na partnera. Ale chętnie będzie obiektem zainteresowania.
Historia: Pochodzi z Niemiec. Nie umie do końca po polsku ale jednak sobie radzi. Mama zapisała ją tu bo nie dawała rady sobie z nią radzić. Dała jej też pieniądze na konia.
Inne: - Uwielbia imprezować
-Ma wielki talent rysowniczy
-swietnie dogaduje się z końmi
- Przy okazji może zapalić. Nie pije.
Kontakt: Kochanekonie

Od Iriny C.D Christiana

Wzięłam swoje torby i poszłam do akademii. Na specjalnej smyczy dla kotów, szedł obok mnie Max. Dziś na szczęście nie miał humorków i szedł tak jak powinien. Weszłam do pokoju, który był fioletowy, miałam własny telewizor, a na ścianach były obrazki. Na jeden był fioletowy koń, a na drugiej jakieś jakby drzewo. Wtedy moje oczy przykuły drzwi, podeszłam do nich i je otworzyłam. Okazało się, że to była łazienka. Była niewielka z wanną, umywalką i różnymi szafkami na rzeczy. Nie czekając chwili dłużej zaczęłam wszystko rozpakowywać. Ubrania schowałam do szafek, a buty postawiłam obok drzwi. Nie zapomniałam też o moim kocie i wyjęłam z mojej torby jego legowisko. Bardzo się z tego powodu ucieszył, a także wyjęłam jego miski i zabawki, które ze sobą wzięłam. Byłam już rozpakowana, więc mogłam iść trochę zobaczyć tereny akademii. Niestety nie mogłam wziąć ze sobą Maxa i byłam zmuszona zostawić go w swoim pokoju. Wiedziałam jednak, że nie będzie z tego zadowolony, ale musiałabym go ciągle pilnować, aby nigdzie mi nie zwiał. Zamknęłam go w pokoju i wyszłam z akademii. Zobaczyłam nagle dużą stajnię. Postanowiłam zobaczyć co tam się znajduje i weszłam dużymi drzwiami. Przed moimi oczami było sporo boksów, a w nich konie, ale mój wzrok przykuł tylko jeden koń. Podeszłam do niego. Moim zdaniem był kremowy, jego grzywa była czarna, oczy, a także końcówki uszu. Zaczęłam głaskać pięknego ogiera, bo tylko tyle wiedziałam. Wtedy podeszła do mnie jakaś dziewczyna.
- Ma na imię Szafir
A więc tak masz na imię piękny? Powiedziałam nagłos do konia.
- Jestem Luna. Powiedziała dziewczyna
- Irina.
- Ja już muszę niestety iść, ale jak będziesz czegoś potrzebowała to możesz się pytać, do zobaczenia. Powiedziała
- Okej.
Od tamtej chwili już wiedziałam, że na pewno polubimy się z Szafirem. Niestety musiałam się już z nim pożegnać i poszłam dalej. Cały dzień spędziłam na przechadzaniu się po terenach akademii. Zobaczyłam już padok, różne wybiegi i tory, a także poszłam nad jezioro. Niestety robiło się już późno i czas było iść do akademii. Weszłam do pokoju, a Max już na mnie czekał.
- Co tam kotku? Powiedziałam z uśmiechem
Poszłam wziąć jego miskę i dać mu jeść w końcu nie było mnie cały dzień i na pewno był głodny. Kiedy już Max jadł, poszłam do łazienki wziąć kąpiel. Wyszłam wytarłam się, umyłam zęby i założyłam swoją piżamę. Nic już nie oglądałam i poszłam spać.

*****

Czułam jak coś mnie liże w rękę i słyszałam mruczenie, które było coraz to głośniejsze. Otworzyłam oczy, a przede mną stał Max i ciągle miauczał
- Cicho Max idź już spać. Mówiłam trochę przez sen
Kot jednak nadal nie przestawał miauczeć, postanowiłam wstać i dać mu trochę jeść, ale zobaczyłam, że ciągle stoi obok drzwi no i nadal miauczy.
- Max jest 5 rano, nigdzie z tobą nie pójdę.
Ale kot i tak nie dawał za wygraną i miauczał coraz głośniej, aż w końcu się zdenerwowałam i krzyknęłam
- No dobrze, dobrze idziemy, ale na chwilę.
Wzięłam mój sweter, bo było mi trochę chłodno. Wzięłam smycz, a także Maxa i wyszłam z nim z akademika. Byłam tak zmęczona, że już nie myślałam gdzie idę. Kot załatwił swoje potrzeby, a ja postanowiłam już wracać. Jednak najgorsze było to, że nie do swojego pokoju poszłam i wpadłam na jakiegoś chłopaka.
- Auć, co ty robisz?! Krzyknęłam
- Co ja robię? To jak chodzisz?
I wtedy zobaczyłam, że nie mam przy sobie Maxa i zaczęłam go szukać. Na szczęście nie odszedł daleko i wzięłam go na ręce, a następnie podeszłam do chłopaka, który na mnie wpadł
- A może byś przeprosił?

<Christian? :3>

Od Alexandry C.D Edwarda

-Żartujesz, prawda? -Zapytałam z cieniem nadziei, jednak chłopak pokręcił jedynie przecząco głową. Jęknęłam biorąc ścierkę do czyszczenia skóry.
-Przepraszam, źle to zabrzmiało. Chodzi o to, że do tej pory mieszkałam sama, bo ten dupek Lucas gdzieś wyjechał. Zresztą im więcej go nie ma tym lepiej dla mnie. Nie przepadamy zbytnio za sobą.-Wytłumaczyłam szybko, przecierając popręg.
-A wiesz, że jeszcze dziewczyna się dzisiaj wprowadza.-Odparł po chwili zamyślenia.
-Boże, oby tylko nie jakaś księżniczka.-Westchnęłam na co chłopak się zaśmiał.
-I co się głupio podśmiewasz? Nie lubię takich dziewczyn. Ja osobiście nie gonie zbytnio za modą, mam swój styl. Zresztą bardziej preferuje ubrudzić się na torze motocrossowym. –Wyjaśniłam odkładając czysty już popręg.
-Jeździsz na motorze?- Zapytał zdziwiony przecierając strzemiona.
-Od kilku lat.-Odparłam zaczynając czyścić ogłowie. Zerknęłam kątem oka na Edwarda, który przestał na chwile czyścić siodło. Zaśmiałam się cicho.
-Dawaj, dawaj, bo nigdy stąd nie wyjdziemy.-Powiedziałam uśmiechając się lekko. Chłopak wyrwał się z letargu i zabrał się do pracy. Po pół godzinie szliśmy w stronę pokoju.
Edward – brak weny 

Od Christiana

Przez kilka tygodni zrobiłem sobie przerwę najzwyczajniej w świecie opuściłem akademie i pojechałem do znajomego, który mieszkał w tutejszych stronach. Oczywiście dyrekcja wiedziała o tym czym nie byłem zachwycony. Jednak jakoś przetrawiłem ten fakt i po prostu spędziłam „wakacje” u przyjaciele.
~*~*~*~*~
- Dzięki za gościnę i dobrą zabawę – powiedziałem do Alexa, który jechał samochodem tylko po to by mi pomóc. Gdyż miałem u niego torbę, ja jechałem motorem więc nie za bardzo mogłem ją wziąć. Zabrałem rzeczy od przyjaciela i uśmiechnąłem się do niego.
- Stary, wiesz gdzie mnie szukać jakbyś potrzebował pomocy, co do zabawy… taka tylko z tobą – powiedział i puścił całusa w powietrzu. Wywróciłem oczami, ale mój uśmiech poszerzył się.
- Tak wiem, że mnie kochasz, ja ciebie też, a teraz jedź zanim ci pozwalam – skłamałem w jednej rzeczy. Że go kocham, może i był moim przyjacielem, a nawet i z nim sypiałem, ale ku.wa! Ja i miłość? Uśmiałem się…
- Tsa… niby lubisz buntowników – powiedział i wyszczerzył się do mnie. Otworzyłem drzwi do jego samochodu i wsiadłem do niego szybko, przyciągnąłem do siebie chłopaka i pocałowałem go.
- Lubię, ale ty powinieneś już jechać bo inaczej będę cię posuwał przed tą akademią – szepnąłem mu do ucha i zszedłem z pocałunkami na jego szyje. Zadrżał pod wpływem słów i mojego dotyku co wywołało u mnie uśmiech. Włożyłem dłoń pod jego bluzkę i zacząłem gładzić jego ciało wywołując jego jęk.
- Więc spie.dalaj skarbie – powiedziałem i odsunąłem się od niego. Wyszedłem z jego samochodu i zarzuciłem swoją torbę na ramię, poprowadziłem motor do garażu. Poszedłem do pokoju i rzuciłem torbę na swoje łóżko. Poszedłem wziąć prysznic i przebrać się.

~*~*~*~*~*~
Obudziłem się koło godziny 5… pier.olona bezsenność! Wstałem z łóżka i wziąłem poranny prysznic, przebrałem się i poszedłem pobiegać, jednak przed drzwiami wpadłem na nieznaną mi dziewczynę.

Irina?

niedziela, 25 września 2016

Od Alexandry C.D Ryana

Od paru tygodni mój motocykl stał nieużywany w garażu, a z okazji dnia wolnego postanowiłam wybrać się na tor. Założyłam kombinezon oraz kask, po czym wyprowadziłam jednoślad. Po paru minutach znalazłam się na torze.
Związałam włosy i sprawdziłam czy z motocyklem wszystko w porządku. Kiedy byłam pewna wsiadłam i zaczęłam robić jakieś triki.



Po dwóch godzinach zatrzymałam się z boku i przyglądałam się innym osobą. Nagle jakiś chłopak uległ wypadkowi. Zostawiłam kask i motor, po czym podbiegłam do niego. Kiedy okazała się, ze nieznajomemu nic nie jest zaczęliśmy rozmawiać.
-Dzięki jestem Ryan a ty ?
-Alexandra.-Odparłam kierując się w stronę swojego motoru. Podniosłam go i założyłam kask.
-Jeździsz?- Zapytał zdziwiony chłopak.
-Trochę.-Odparłam odpalając maszynę.
-Jadę jeszcze jedną pętle, a potem wracam do akademii. Jedziesz ze mną?- Zaproponował, a ja skinęłam twierdząco głową. Ruszyliśmy na trasę… Początkowo chłopak jechał pierwszy, jednak przy pierwszej okazji, podczas skoku.
http://25.media.tumblr.com/tumblr_mem98hohen1qdimblo1_500.gif
Lądując jako pierwsza popędziłam do wjazdu na tor. Ryan przyjechał dosłownie kilka sekund po mnie. Zdjęłam kask i zerknęłam na chłopaka, który uważnie lustrował wzrokiem mnie i maszynę.
-No co?-Zapytałam rozbawiona.

Ryan

Judith!

Judith
Nazwisko: Willaine
Wiek: 20 lat
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: 15 
Rodzina: rodzice Linda i Rick, starszy brat Carl 
Charakter: Judith, mimo swojego pochodzenia, nie należy do stereotypowego Amerykanina, którego język jest dosyć wulgarny i najchętniej chodziłby z kałachem w ręce po mieście. Dziewczyna jest raczej mieszanką wszystkiego, a jej osoba w jakimś stopniu owiana jest tajemnicą. Da się u niej zauważyć przejawy introwertyzmu. Ze względu na swój niewyparzony język, woli trzymać się z dala od ludzi niż żeby potem wszyscy byli na nią obrażeni za szczerość. Judith jest raczej bezpośrednia w tym, co mówi. Nie ma zahamowań, wali prosto z mostu. Nie znaczy to, że nie potrafi kłamać. Miewa huśtawki nastroju. Możesz ją spotkać z uśmiechem na twarzy, by po jakimś czasie wyglądała jak wściekłe, dzikie zwierzę. Podczas robienia czegoś skupia swoją uwagę wyłącznie na tym i prawie niemożliwe jest zdekoncentrowanie jej. Nie lubi zostawiać niedokończonych spraw. Zawsze musi wszystko być wykonane na sto procent. Podczas jakichkolwiek zajęć daje z siebie wszystko, co świadczy o jej determinacji. Nie boi się podejmować wyzwań. Jest odważna i pewna siebie, co dodatkowo ją nakręca. Rzadko kiedy działa pochopnie, wszystko musi dobrze przemyśleć. Na co dzień raczej spokojna, ale jak każdy miewa napady agresji i gniewu. Wychodzi wtedy zazwyczaj na długi spacer w samotności, żeby móc się wykrzyczeć i ochłonąć. Stara się zachować zimną krew w skrajnych przypadkach, a wychodzi to różnie. Jest raczej typem obserwatora. Często, zanim kogoś pozna, obserwuje go. Nie łatwo zdobyć jej zaufanie, co często graniczy z niemożliwym. Do ludzi podchodzi z dystansem. Sama czasami porównuje się do dzikiego konia, którego powoli trzeba ze sobą oswajać. Jeśli chodzi o nowo poznane osoby, jej twarz często jest obojętna i ma się wrażenie, jakby w ogóle nie była zainteresowana rozmową, a wręcz była nią znudzona. Trudno ją rozgryźć, nigdy nie wiadomo o czym myśli, co zamierza. 
Teraz o kolejnym obliczu Judith. Ta “twarz” zarezerwowana jest dla najbliższych jej osób. To wesoła, pomocna dziewczyna, która chętnie pomoże w miarę swoich możliwości. Nigdy nie da skrzywdzić bliskich, zawsze staje w ich obronie, nawet jeśli tym samym naraża siebie. Lubi pożartować. 
W stosunku do zwierząt wykazuje się niezwykłą cierpliwością i delikatnością. Bywa i tak, że traktuje je lepiej od ludzi. Zachowuje największą ostrożność, ale nie przesadza. Zachowuje się też pewnie w stosunku do nich, nie okazuje strachu. 
Aparycja: Judith to szczupła, wysoka dziewczyna, mierząca 175 cm. Urocza brunetka o błękitnych, przenikliwych oczach. Dba o siebie, każdego dnia biegając. Jednak nie to przyciąga uwagę. Charakterystyczną rzeczą w jej wyglądzie są tatuaże. Zaczynając od ośmiornicy, twarzy i innych dziwów na rękach, wielkiej ćmy i napisów na obojczyku, rekina na brzuchu, poprzez geometrycznego jelenia na lewym udzie, paru innych nie stworzonych rzeczy na prawym, robaki, twarz, rośliny i napisy na łydkach, kończąc na dwóch różach, po jednej w okolicach kostek. A to wszytko wypisane na jednym tchu. Sporo tego, nie wiadomo, kiedy je wszystkie sobie zrobiła, ale ona nie żałuje, mimo iż wielu już krzywiło się na ich widok u tak młodej dziewczyny. 
Ulubiony koń: Alaska
Własny koń: To za duża odpowiedzialność jak dla niej. 
Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany
Partner: Był taki jeden, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił. 
Historia: Ta cudowna istotka, o jakże pięknym imieniu Judith, urodziła się na przedmieściach Fayetteville w stanie Arkansas. Położone wśród wzgórz i rzeki miasto od zawsze będzie uważać za swój azyl. Była drugim dzieckiem państwa Willaine. Odkąd pamięta, miała dobry kontakt z o trzy lata starszym bratem. Nie może mówić, że czegoś jej brakowało. Rodzice dawali z siebie wszystko, żeby tylko dwójka ich kochanych dzieci miała pod dostatkiem. Dbali też o edukację Judith, przez podłapała tyle zainteresowań. Dzięki temu, że niedaleko była stajnia, pokochała konie i jazdę konną. W późniejszym okresie, w czasach szkolnych wpadła w nieciekawe towarzystwo, ale na szczęście w porę się opamiętała, dzięki starszemu bratu. Potem pojawił się w jej życiu pewien chłopak. Namieszał trochę w życiu Judith i zniknął. Z początku to przeżywała, ale wzięła się w garść. Starała się pomagać innym jak tylko potrafiła, pracowała w wakacje. W końcu udało jej się uzbierać na jej marzenie - wyjazd do akademii jeździeckiej. Radość Judith była niesamowita. 
Inne:
- Interesuje się behawiorystyką. 
- Gra na gitarze akustycznej, keyboardzie i trochę na perkusji, czasem śpiewa. 
- Uwielbia długie, wieczorne spacery. 
- Często słucha starych kawałków. 
- Tańczy od sześciu lat. 
- Hobbystycznie rysuje, szkicuje, fotografuje, ogólnie, interesuje się sztuką w jakimś tam małym stopniu.
- Od trzech lat pasjonuje się też gimnastyką artystyczną. 
- Już od najmłodszych lat przejawiała zamiłowanie do gotowania, dzięki czemu kuchnia stała się jej małym azylem. 
- Codziennie rano biega. 
- Uwielbia motocykle, a jej ulubionym modelem jest Harley. 
- Zna się poniekąd na motoryzacji. 
- Pije i pali okazjonalnie.
Kontakt: Misza213