czwartek, 29 września 2016

Od Shiry - opieka nad Melissą

Kolejny niezapomniany czas zajmowania się klaczą lusatino - Melissą. Dziś czekała mnie nie byle jaka robota, klacz była w fatalnym stanie. Tyle kurzu, zaklejek, kopyta - całe w sianie. Na wypadek poszłam po kask. Tak dla ochrony. Szczotki i kopystki też się przydadzą. Na pewno! Dziś miałam trochę bardziej zapoznać się z Melissą niż ostatnio. Miałam jej dosiąść. Przygotowałam wszystko i zaczęłam czyścić. Trwało to dość długo. Melissa była bardzo niespokojna. Nie wiem czemu, to koński kaprys. Wyrywne kopyta wyrywała, nie myśląc, że zrobi krzywdę jeźdźcu. Włożyłam wędzidło, wszystko tam zrobiłam, siodło też. I dałam na przegryzkę marchew. Nie dla mnie, dla Melissy. Żeby trochę ją okiełznać. Zaprowadziłam ją w pobliże łąk i pól, gdzie miałam jej dosiąść. Postanowiłam, że trochę poduczę się galopu. A Melissa, skoro bryka, na pewno będzie do tego wymarzona. Zacisnęłam popręg. I od razu szarpanina z koniem. Dała mi w kość tylnymi kopytami. Szarpnęłam za wodze i wsiadłam. Dałam mocną łydkę. Klacz ruszyła... Nieco szybszym galopem... Aż spadłam. A klacz pogalopowała (albo nawet cwałowała) gdzieś, gdzie nie wiedziałam.

[Gdy ją znalazłam]

Stała sobie na małej polance. Pogłaskałam ją mówić cicho "przepraszam". Patrzyła się na mnie wielkimi oczami, jakby chciała powiedzieć to samo. Usiadłam na trawie. Patrzyłam, jak się na mnie gapi. Może uda mi się dosiąść klaczy tym razem? Powoli wsiadłam i ruszyłam do kłusa. Posłuchała się i grzecznie to zrobiła. Chyba to moja wina, że tak szybko jechałam, za mocno przyciągnęłam łydkę. Gdy skończyłam jazdę, odprowadziłam ją na padok, gdzie stały Laydy, Wings i ogier Parys.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)