piątek, 16 września 2016

Od Vivian C.D Marcy

Większość czasu, który pozostał mi do mojej jazdy w terenie, spędziłam z Noahem, patrząc jak dosiada swego konia i po mistrzowsku majstruje jego uzdą. Uwielbiałam spoglądać na jego ręce- takie męskie, smukłe i, co kochałam najbardziej w tym obrazie, z widocznymi żyłami. Przez dobrą godzinę nie spuszczałam wzroku z miejsca, gdzie zniknął razem ze swym rumakiem, tęsknie czekając aż powróci. Na szczęście, nie musiałam czekać sama, gdyż Scott wyczuł moją niezmierną chęć do spędzenia z kimś tego niezwykle dłużącego się czasu, by upłynął mi on szybciej, i wyręczył Marceline, która, jak właśnie widziałam, bawiła się ze swoim Lelouchem na dworze. Skubiąc trawę, a następnie wkładając ją psu do pyska, czułam wzrok dziewczyny na sobie, jednak gdy uniosłam głowę, ona już zdążyła zasłonić twarz jasnobrązowymi, lśniącymi włosami, pozwalając by kotek drapał pazurkami jej rękę. Uśmiechnęłam się. Marcuś była dziewczyną niezwykle nieśmiałą, jednak miała w sobie coś, co sprawiało, że przyciągała mnie do siebie i, że nawet ją polubiłam. Choć nie powiem, moim hobby było doprowadzanie ją do staniu zakłopotania- taka się już urodziłam. Jakby to inni ludzie określili… Wredna? Może. Jednaka ja postrzegałam siebie za osobę niezwykle uprzejmą osobę, bo powiedzmy to szczerze- są gorsi, niż ja.
Od kiedy kątem oka ujrzałam ukochaną ciemną postać wyjeżdżającą zza rogu, oderwałam wzrok od Marceline, podnosząc się jak na komendę, uśmiechnięta od ucha do ucha. Noah zaprowadził konia do stajni, wyczyścił go, po czym wyszliśmy, trzymając się za ręce, co oczywiście było moją sprawką.
Dopóki nie przyszła moja kolej na jazdę w teren, spędziłam całą godzinę w pokoju Noah’a. Wieczorem miał jakiś „męski” wypad, więc nie było mowy o spotkaniu.
Dzisiejszy dzień był dla mnie wyjątkowo dobry- jazda w terenie okazała się czystą przyjemnością, gdyż trafiła mi się niewymownie cierpliwa klacz- Avery, co jest bardzo przydatne, patrząc na moje zdolności jeździeckie. Mimo to, zauważyłam już pewną poprawę- odkąd byłam w akademii szybciej potrafiłam wyczuć konia i znaleźć z nim nić porozumienia, sprawniej również działałam nogami i rękami, byłam uważniejsza. Trenerzy byli tu naprawdę bardzo dobrzy, więc byłam spokojna o to, jak mnie przygotują by kiedyś, o ile to nastąpi, być perfekcjonistką.
W południe, zgodnie z rozpiską dnia, wszyscy z mojej grupy, jak jeden mąż, powrócili do Akademii, by doprowadzić do ładu i składu konie. Wracałam do pokoju, trochę zmęczona ciągłym siedzeniem z wyprostowanymi plecami, i z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica. Otworzywszy cicho drzwi i weszłam do pokoju, gdzie zastałam naprawdę zabawny widok. Marceline szukała czegoś w szafce, nucąc przy tym jakąś piosenkę, która kompletnie do niej nie pasowała- zważywszy na to, że ciągle z jej słuchawek leciała muzyka klasyczna, kręcąc przy tym nieznacznie biodrami. Przez melodię, która wydobywała się z jej ust, nie zorientowała się nawet, że weszłam, o ironio już kolejny raz w ciągu naszej znajomości. Miałam dwie opcje- nastraszyć Marcusię we właściwy dla mnie sposób albo stracić tę cudowną okazję i po prostu wejść do łazienki z hukiem, tak, by mnie zauważyła. Oczywistym było to, że wybrałam tę pierwszą opcję… Podchodząc po chichu z tyłu, tłumiłam w sobie śmiech, który przywędrował do mnie niczym gwałtowne kichnięcie, i z rozmachem oplotłam dziewczynę w pasie ramionami, przyciskając ją mocniej do siebie. Zawsze robiłam wszystko przez dotyk, gdyż wówczas cała twarz Marceline przybierała najczerwieńszy odcień skóry, wpadający nawet w buraczany, truchlała i jąkała się, co najbardziej mnie w niej fascynowało (swoją drogą dlatego, że ja nigdy nie doświadczyłam tego uczucia). I tak też się stało i tym razem, lecz zamiast wyrywać mi się, jak kot, stanęła skamieniała.
- Marcuś, Marcuś… - westchnęłam, kręcąc głową.- Jaka Ty jesteś przewidywalna.- zaśmiałam się koło jej ucha i nie chcąc jej już dłużej gnębić swą osobą, puściłam jej chude ciało.
Jak szybko się pojawiłam, tak szybko zniknęłam w czeluściach łazienki. Po paru minutach, gdy już ocierałam swoje mokre ciało ręcznikiem, zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam ubrań na zmianę. Zaklęłam pod nosem zakładając bieliznę, i stając przy drzwiach krzyknęłam:
- Marcuuuś!- przedłużyłam tak, by mnie usłyszała.- Nie ma chłopaków?
Usłyszawszy przeczącą odpowiedź, wyszłam z łazienki. Dziewczyna siedziała na łóżku, zapewne czytając przed chwilą, gdyż teraz wbiła wzrok w moje ciało z lekko rozdziawionymi ustami. Jej szeroko otwarte fiołkowe oczy nie spuszczały wzroku z moich bioder, kiedy przemierzałam drogę dzielącą mnie z szafką. Wyjęłam szybko jakieś ubrania- czarne rurki i siwy top na cienkich ramiączkach, po czym szybko skoczyłam na łóżko współlokatorki. Dziewczyna w dalszym ciągu nic nie mówiła, do czego właściwie się już przyzwyczaiłam, i sięgając po książkę znajdującą się w jej rękach, pochyliłam się nad nią.
- A cóż to za poezja?- mruknęłam, właściwie sama do siebie, ściągając lekko brwi.- Lepiej nie marnuj czasu, tylko zrób mi masaż. Okropnie bolą mnie plecy po tej jeździe, w sumie nie za bardzo wiem, czemu…
- M-masaż?- powtórzyła szepcząc, chyba bardziej po to, by dobrze przetrawić tę informację.
- Tak, masaż. Przyjaciółki czasem sobie pomagają, moja droga. A coś czuję, że te rączki zdziałają cuda i magicznie mnie uzdrowią.- uśmiechnęłam się szeroko, unosząc jej dłonie o długich palcach, pomalowanych jasnoróżowym lakierem.
Nie czekając nawet nie zgodę dziewczyny, gdyż jej milczenie uznałam już za pewnego typu akceptację mego pomysłu, położyłam się wzdłuż jej łóżka na brzuchu, kładąc głowę na skrzyżowanych rękach.

Marcuś? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)