sobota, 17 września 2016

Od Marceline C.D Vivian /+18/


Ułożyła się tuż koło moich nóg, odwracając swą krągłą pupę w moją stronę. Jej bielizna, ni to sportowa, ni to zwyczajna, zdawała się być jakby ciut za mała – jej pośladki, tak idealnie okrągłe, będące odbiciem siebie nawzajem, bez ani jednej skazy. Jasne ramiona, gdzieniegdzie upstrzone malutkimi piegami, złożyła pod głową, wyginając łokcie na zewnątrz. Głowę przełożyła na bok tak, że tylko czasami widziałam, jak jej oliwkowe oko błyskało między kosmkami ciemnobrązowych włosów. Uśmiechała się pod nosem, starając się nie pokazywać swych zębów. Podniosła łydki do góry i zaczęła machać stopami, powtarzając:
- No, Marcuś, pomasuj mnie.
Przełknęłam ślinę, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Ona żartuje? A może nie? Kłębowisko myśli, niczym stado ptaków, zaczęło obijać się o siebie w zamkniętej przestrzeni, jaką była moja głowa. Podniosłam do góry drżące dłonie, starając się je opanować. Dziwne uczucie, które znikąd się pojawiło, zapoczątkowało mrowienie w koniuszkach palców u stóp, przechodząc to coraz wyżej. Co się dzieje? Położyłam, powoli i ostrożnie, dłonie na jej plecach. Kiedy poczułam ciepło jej skóry, prąd przeszył moje ciało. Wstrzymałam oddech, aby nie westchnąć zbyt głośno.
- No, co tak powoli? Przez ciebie za chwilę zasnę – ziewnęła ostentacyjnie, jednocześnie zamykając powieki.
Zaczęłam delikatnie jeździć dłońmi po jej gładkich plecach, nie mogąc oderwać od nich oczu. Czy to sen? Jest zbyt pięknie, zbyt cudownie, aby mogła to być rzeczywistość…
- Wiesz, nie sądziłam, że naprawdę zaczniesz mnie masować – zaśmiała się pod nosem, nadal z zamkniętymi oczyma – Ale jest to dosyć relaksujące, więc kontynuuj.
Jej słowa nie miały dla mnie sensu – słyszałam tylko barwę i ton jej głos. Jednocześnie nieco ochrypnięty, pewnie za sprawą papierosów, ale także kryjący w sobie pewną dozę słodyczy, która przebijała się przez każde wypowiadane przezeń słowo. Moje dłonie coraz to pewniej dotykały jej skóry, jakby nie mogąc się nacieszyć jej obecnością tak bliską, tak bliską… Pochyliłam się delikatnie, wsłuchując się w rytm jej oddechów. Raz, dwa, trzy… Zaczęła machać stopami w nieznanym mi takcie, delikatnie stukając w obramowanie łóżka. Pochyliłam się jeszcze bardziej, coraz bliżej jej skóry… Nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Nagle przyłożyłam twarz do jej pachnącej mydłem ciała, delikatnie muskając ustami ją w szyję. Poczułam, jak Vivan momentalnie spina się i odskakuje.
- H-hej – chyba pierwszy raz zauważyłam, aby na jej twarzy wyszedł rumieniec zawstydzenia – Co ty wyprawiasz?
- Ja… - szybko schowałam twarz za włosami, próbując ukryć swój swoje zakłopotanie. Co ja zrobiłam?! Poczułam, jak wielka gula staje mi w gardle, a chociaż chciałam jakoś się usprawiedliwić, żadne słowo nie mogło mi przejść przez usta.
- To był tylko żart, prawda? – Vivi nerwowo się zaśmiała, jednocześnie nakładając na siebie czerwoną bluzkę na ramiączka – Nie powinnaś udawać mnie, niezbyt ci to wychodzi.
Nie odezwałam się. Po prostu wstałam i wyszłam z pokoju. Słyszałam, jak coś jeszcze za mną mówiła, chyba starała się mnie zatrzymać. Przeogromny smutek i żal ogarnął moje serce. Przycisnęłam drżące dłonie do piersi i przyspieszyłam kroku. Wyskakując za drzwi, wpadłam wprost na grupkę obcych mi dziewczyn. Chciałam je prędko ominąć, te jednak mnie zatrzymały.
- Kto by się spodziewał? Vivi zdradza swego chłopaka z dziewczyną? – odezwała się kpiąco jedna z nich. Spojrzałam z trwogą w jej twarz. Wykrzywiona w złośliwym grymasie blondynka, podniosła swoją komórkę do góry. Puściła wideo, na którym niewyraźnie rysowały się mój pokój, Vivi oraz… ja, całująca ją w szyję.
- C-co? – wyszeptałam głucho.
- Patrz Molly, jaka głupia – odezwała się druga – Nawet porządnego zdania nie potrafi sklecić. Widać, że tylko jedno jej w głowie.
Poczułam, jak łzy zaczęły cisnąć się mi do oczu, a żałość przygniotła mi barki. Opuściłam w dół głowę, odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Biegnij, biegnij, biegnij. Aż zabraknie tchu, nie zatrzymuj się! Zostaw, zostaw to za sobą, biegnij, nie zatrzymuj, zostaw. Ledwo co omijając drzewa, przemierzałam las, a ostatnie promienie słońca przebijające się przez konary drzew wskazywały mi drogę. Udało mi się w końcu dotrzeć na przystanek, kiedy zmrok zapadł już na dobre. Wdychałam i wydychałam gwałtownie powietrze, próbując zapanować nad łzami, płynącymi strugami po policzkach, zostawiając za sobą mokre smugi. Jakby na jakieś nieme zawołanie, nadjechał autobus. Wsiadłam do niego, nie zastanawiając się ni chwili. Oparłam się czołem o szybę, zamykając oczy i starając się zapomnieć. Chłód szkła działał kojąco, więc po chwili przestałam już drżeć, jedynie obejmując się ramionami. Byłam sama. Nikt o tej porze nie opuszczał już Akademii. Czy przypadkiem nie było to zabronione? Nie wiem. Wiem natomiast, że nie mogę tam wrócić. Nie teraz. Gdyby nie te dziewczyny… Może udałoby mi się obrócić to w żart. A tak, nie da się. Noah to zobaczy. Chole ra, co ja najlepszego zrobiłam… Nie chcę, aby Vivian była przeze mnie nieszczęśliwa. Nie, ten chłopak nie jest taki głupi, aby zostawić ją po obejrzeniu niewyraźnego filmu. Ale ona… Ona mi tego nie wybaczy. Na pewno. Czekaj… Przecież to musiał być żart. Tak, na pewno. Żartowałam. Żartowałam. Musiałam żartować. Przecież… przecież ja nie kocham dziewczyn. Nie, na pewno. Wiem to. Wiem. Udowodnię. Nie jestem… inna. Wyszłam, na wpół w transie, z autobusu. Jeszcze wcześniej nie zwiedzałam tej części miasta. Po ciemku wydawało się ono takie… niepokojące. Wszędzie nadal jeździły auta, neonowe światła odbijały się od okien, nadając wszystkiemu nierealny wygląd. Stałam, jak zaklęta, rozglądając się niepewnie dookoła. Nagle zza rogu wyszła grupka młodych ludzi, może nieco starszych ode mnie. Zaśmiewali się do rozpuku, delikatnie się zataczając. Wpatrywałam się w nich jak zaczarowana. Jakbym oglądała wszystko spoza własnego ciała.
- Hej, ty! – jedna z nich zawołała, wysoka brunetka, z ogromnym tatuażem na dekolcie w kształcie skrzydeł – Chodź tu do nas.
Nie panowałam nad mym ciałem. Po prostu ruszyłem przed siebie, ku nim.
- Ha, no popatrz Derec jakie masz szczęście – jeden z chłopaków, bardzo wysoki, o orlim nosie, klepnął drugiego w plecy.
- Nie chciałabyś potowarzyszyć nieco Derec’owi? Dziewczyna właśnie go rzuciła i chciałby o niej zapomnieć – kolejna dziewczyna, ruda jak wiewiórka, zrobiła usta w dzióbek, udając zasmuconą. Lunatycznie przytaknęłam głową, uśmiechając się delikatnie. Może tak właśnie zapomnę? Dużo ludzi opowiadało mi o tym, jak miło jest spędzać czas z nowymi osobami na imprezach… Może i mi się to spodoba? Wysoki, ciemnowłosy chłopak, którego zwano Derec’iem, przerzucił swe ramię ponad moimi ramionami, przyciągając mnie blisko siebie. Czułam się niezręcznie, ale nadal zdawało mi się, że obserwuję wszystko z góry, z boku… Jakby ktoś inny przejął moje ciało. Głośno rozmawiali o bzdetach, co i rusz wybuchając głośnym śmiechem. Derec także im wtórował, zdając się już całkowicie zapomnieć o swym smutku. W końcu dotarliśmy do jakiegoś niesławnego baru, z którego szyldu wlepiała w nas swój bezwstydny wzrok na wpół rozebrana kobieta. Wepchnęli mnie do środka, od razu kierując swe kroki ku najbliższemu stołu. Przysiadłam pomiędzy Derec’iem, a innym chłopakiem. Rozmawiali z zapałem o jakimś meczu, gwałtownie gestykulując. Przynieśli po piwie i wszyscy, co do jednej osoby, zaczęli pić. Podali także i mi, ale jedynie umoczyłam parę razy usta, nie mogąc wcisnąć w siebie gorzkiego trunku. Niespodziewanie, jedna z dziewczyn, ta z tatuażem, wyszła przed grupę na środek sali i zaczęła wyzywająco tańczyć. Dołączyła do niej ruda i trzecia, niska i mocno zaokrąglona. Nie trzeba było długo czekać, jak i reszta też zaczęła tańczyć. Początkowo tylko im się przyglądałam, jednak w pewnym momencie Derec złapał mnie za nadgarstek i wciągnął w wir tańczących ciał. Dosyć niezgrabnie kołysałam się, jednak starałam się o tym nie myśleć. Wczułam się w muzykę. Nawet zaczęło mi się to podobać. Dziwna, hipnotyzująca muzyka, o wampirycznym akcencie. Światła dookoła zdawały się to przygasać, to znów świecić z podwójną mocą. Nagle poczułam jak słabość ogarnia moje ciało. Jakimś cudem udało mi się wyrwać z tłumu, kierując się w stronę toalety. Weszłam do jednej kabiny i przysiadłam na toalecie. Chyba jednak takie imprezy nie są dla mnie… Może i bałam się wrócić do Akademii, jednak nie miałam innego wyboru. Nie mam gdzie indziej się udać…Gdy już miałam zamiar wrócić i powiedzieć innym, że ich zostawiam, usłyszałam jak ktoś wchodzi do łazienki.
- Widziałaś ją? Chuda jak patyka, a cycków to już w ogóle nie ma – czyjś piskliwy głosik rozszedł się echem po pomieszczeniu – Jak on mógł w ogóle na nią polecieć?
- Ech, Jannie, nie przejmuj się nią. Jest zbyt wysoka, aby się mu podobać – odezwała się druga, jednocześnie odkręcając kran. Pewne słowa zostały zatuszowane przez wodę, jednak po chwili do moich uszu dotarły przykre słowa:
- Ten Derec… Będę musiała jakoś do niego podejść. Przecież on nie mógł tak szybko o mnie zapomnieć!
Nagle gniew rozbudził moje ciało. Ja niby jestem gorsza od tej zdziry? Nigdy. Zacisnęłam rączki w pięści i teatralnie wyszłam z kabiny. Spojrzały na mnie zaskoczone, jednak nie zaszczyciłam je ani jednym spojrzeniem. Ruszyłam w stronę parkietu, tańcząc najlepiej, jak potrafiłam. Wypatrzyłam w tłumie Dereca i tanecznym krokiem zbliżyłam się do niego. Wydawał się nieco zaskoczony moją zmianą, jednak po chwili szeroko się uśmiechał. Tańczyliśmy i tańczyliśmy, aż ktoś krzyknął, że przenoszą się do domu obok. Okazało się, że tuż za ogrodzeniem mieszka jeden z ich znajomych. Nowe dostawy alkoholu i przekąsek różnego rodzaju, co zwabiło praktycznie wszystkich. I ja ruszyłam za nimi, trzymając się Derec’a jak najbliżej, jednocześnie czując wwiercający się wzrok jego byłej w moje plecy. Dawało mi to pewnego rodzaju satysfakcję. I znowu tańczyliśmy. Nawet zdobyłam się na wypiciem duszkiem jednej puszki piwa. W pewnym momencie oddaliłam się wraz z chłopakiem od innych. Zaczął być coraz to bardziej nachalny – wplątywał swe dłonie w moje włosy i szeptał coś do mnie niewyraźnie. Nie wzbraniałam się, ale także nie odpowiadałam. Nie zdawało się mu to przeszkadzać. Otworzył drzwi za moim plecami i dosyć gwałtownie również je zamknął. W mojej głowie zaczął brzęczeć, jakby z oddali, ostrzegawczy alarm. W pomieszczeniu panował półmrok, jedynie lampa uliczna zza okna zdawała się nieco oświetlać pokój. Była to zapewne jakaś sypialnia – schowek, gdyż dookoła walało się wiele niepotrzebnych, zepsutych rzeczy. Materac, który zapewne służył za łóżko jakiejś niewymagającej osobie, zdawał się mieć już dobrze ponad dekadę. Derec początkowo nadal ze mną tańczył w takt muzyki zagłuszanej zamkniętymi drzwiami. Po chwili jednak jego ręce zaczęły jeździć po moim ciele, coraz to z większą śmiałością. Zatrzymywał się to na moich biodrach, to znów blisko piersi. Nie podobało mi się to. Bardzo mi się to nie podobało. Ja przecież… Ja go nawet nie znam. Dlaczego, dlaczego jestem z nim tutaj, sama? Nagle, bardzo powoli, zaczął ściągać ze mnie bluzkę. Zaczęłam drżeć ze strachu. Nie chcę tego, więc dlaczego się nie bronię? W świetle lampy widziałam jego szare, zamglone oczy, w których odbijała się jedynie… pustka. Starałam się skupić na nich, tylko i wyłącznie na ich pozbawionych emocji wyrazie. Skoro pocałowałam Vivian bez jej zgody… Dlaczego i siebie nie mogę pozwolić całować? Muskał ustami moją szyję, głaszcząc dłońmi plecy, co chwila zahaczając o zapięcie stanika. Byłam jak rzeźba, jak marionetka, która nie potrafi sama wykonać ani jednego ruchu. W pewnym momencie posadził mnie na komodzie, ściągnął botki i zaczął muskać moje stopy. Nie myśl o tym, nie myśl… Chciałam go odepchnąć, kopnąć – nie zrobiłam tego. Jego twarz przesuwała się coraz wyżej, aż zaczął głaskać moje uda ustami, nieco drażniąc je kosmkami swych włosów. W pewnym momencie przyciągnął mnie ku sobie i położył na materacu. Przygniótł swoim ciałem, pierwszy raz ważąc się pocałować mnie w usta. Poczułam smak alkoholu, papierosów oraz gumy miętowej. Zemdliło mnie i odsunęłam na bok swoją głowę, na chwilę próbując się zbuntować. On jednak nie wziął sobie tego do serca i zaczęła majstrować przy moich spodenkach, jednocześnie jedną ręką głaszcząc moją pierś.
- Nie, przestań – wyszeptałam, ten jednak znów mnie zignorował. Ściągnął najpierw spodnie, a potem majtki. Całkowicie naga, starałam się go od siebie odepchnąć. Nie, to za daleko! Za daleko! Zaczęłam bić go pięściami w tors, a potem po twarzy, on jednak jedną ręką przytrzymał obie moje dłonie.
- Przestań się tak szamotać… - odwarknął i zręcznie zdjął z siebie spodnie. Zaszlochałam głucho, starając się mu się wyrwać. Nie wiem, ile to trwało. Kiedy w końcu ze mnie zszedł, byłam już całkowicie pozbawiona sił. Zasnął, jak gdyby nigdy nic, pozostawiając mnie samą ze swoimi myślami. Wstałam, obolała i drżąca, a chłód całkowicie przejął moje ciało. Nie mogąc znaleźć w ciemnościach swoich ubrań, założyłam na siebie jego bluzę, która całkowicie zasłaniała moje ciało. Zrobiło mi się niedobrze, ponownie czując jego zapach tak blisko mnie, jednak starałam się to zignorować. Wyszłam z mieszkania, gdzie praktycznie każdy leżał upity. Powoli, także się zataczając, udało mi się dostać na przystanek. Przysiadłam na ławce, chowając twarz w dłoniach. Chyba będę musiała poczekać tutaj aż do rana… O tej porze nie ma już autobusów. Naga. Samotna. Skrzywdzona przez własną głupotę. I nagle usłyszałam czyiś głos, w którym brzmiał strach:
- Marceline!

Vivian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)