Co mi pozostało do zrobienia, po moim zachowaniu? Czasem dziwię się temu, co wypadnie z mych ust. Zdecydowanie powinnam zastanawiać się pięć tysięcy razy, zanim jak zwykle coś palnę. Ale po kiego grzyba? Przecież lepiej wyjść na kogoś, kim się nie jest. Może odrzekłabym przepraszam, ale na to mnie chyba nie stać, a bynajmniej w takiej sytuacji. Chłopak chyba też się nie spodziewał ode mnie takowych słów, więc po prostu ułożyłam sobie dosyć dobrze w głowie to, co powinnam powiedzieć. Trzeba trochę naprostować swoją reputację, bo jak na razie zaczynam wszystko złą passą. Może otworzyłam w swoim życiu jakąś chole*ną puszkę Pandory? Albo urodziłam się jakaś ułomna? A może po prostu chole*a ze mnie? Tyle pytań a brak odpowiedzi, o ironio.
- Może Cię zaskoczę, ale jakoś nazbyt ciekawe to ono nie było. Jestem zwykłą, tępą dzidą, która za nic ma sobie uczucia innych, na to wychodzi. - zaśmiałam się chyba nazbyt nerwowo, gdyż sama zauważyłam, że zbyt zdrowo to to nie brzmiało. Pierwszy krok do szpitala psychiatrycznego? Uśmiech psychopaty. Można skreślić z dziarskiej listy, która nawiasem mówiąc jeszcze nie powstała. To może czas taką zrobić, skoro spełniam niektóre kryteria..?
- I tyle? - usłyszałam cyniczny głos chłopaka, następujący wręcz od razu po moich słowach. Wzruszyłam na to ramionami, nieznacznie wymuszając na sobie jak myślę, krzywy uśmiech nr #niepamiętamktóry, coś z cyklu uratuje sytuację uśmiechem, co jak sądzę, niezbyt wyszło. Aktorką może i nie będę, ale oszukiwać samą siebie... Cóż, to chyba wychodzi mi w życiu najlepiej. Myślę jedno, mówię drugie, a robię jeszcze trzecie.
- Ja o dziwo, w porównaniu do Twojej zacnej osoby, przejeździłam dosyć spory okres czasu na kucykach, no może pomijając Cynamona, ale to taka krótka dzierżawa... - przygryzłam mocno wargę, tak jakby miało mi to pomóc w powstrzymaniu potoku napływających słów. Poczułam lekkie podszczypywanie w dolnej wardze, co dało mi jednoznaczne wnioski. Kiedy nie chcesz czegoś mówić lub ciągnąć tematu dalej - weź zabij siebie, a nie wargę. - Ponadto urodziłam się na zadu*iu pod Londynem, tam też się wychowałam i najprawdopodobniej tam też umrę, huh. Więc tak jak mówiłam, nic nadzwyczajnego. A, i jeszcze coś. - przystanęłam na chwilę przy drzewie, które jak się okazało, było rosłym dębem. Zanim odpłynęłam w krainę jednorożców i zaczęłam myśleć o niebieskich migdałkach, nachyliłam się w stronę chłopaka, kładąc lewą dłoń na prawej stronie jego ramion, czyli po prostu prawym ramieniu. Pomimo że różnicy we wzroście kolosalnej między nami nie było, a wręcz stwierdziłam że jestem ciut wyższa (może i przez buty), stanęłam na palcach, kierując swoją głowę w pobliże jego ucha. Zmusiłam się do szeptu, pasującego do tamtejszych okoliczności. W końcu, kto normalny drze się w jednym z najcichszych miejsc? Byłoby może i najcichsze, gdyby nie to, że ptaki wygłaszały non stop swoje trele, niezważając na to, że niekoniecznie wszystkim się to podoba. W sumie było to przyjemne, dopóki zdarzało mi się wstawać "prawą" nogą. - Nie oceniaj książki po okładce. Bo to cholernie boli.
I jak gdyby nigdy nic ruszyłam przed siebie, pociągając przy tym nieznacznie chłopaka za dłoń. Poczułam w sobie jakieś wewnętrzne dziecko, czego nie umiałam i wciąż nie umiem, sensownie wytłumaczyć. Poczułam ochotę na komentowanie każdego drzewa, jak to ono się nie różni od tamtego, czy od tamtego. Ciszy tam nie było - zagłuszyłam nawet dźwięk traktora, jeżdżącego gdzieś w oddali. Zamilkłam jedynie kiedy drzewa się chwilowo skończyły, co oznaczało, że dotarliśmy do jeziora. Nie wiem czy to był planowany punkt naszej wycieczki, jednak żadne z nas tego nie skomentowało. Usiedliśmy po prostu na ciepłym, jeszcze wygrzanym od słońca piasku, zdejmując buty. Zrobiłam z piasku skorupę na swoje nogi, coby mi przypadkiem zimno nie było, bo i na taką ewentualność się jak zwykle nie przygotowałam.
Kładąc głowę na kępce nielicznie rosnącej trawy, oglądałam równie nieliczne, grafitowe obłoki. Było już praktycznie całkowicie ciemno, gdyż wielkimi krokami zbliżała się noc. Z tejże okazji, a może i z innej, wyskoczyłam z tym pytaniem jak Filip z Konopi, czy jakże temu chłopaczynie było.
- Masz jakieś szczególne zainteresowania? No nie wiem, śpiewasz pod prysznicem, lubisz kosić trawę... - uśmiechnęłam się pod nosem, ku swojej uldze, jak najbardziej szczerze. Może to dlatego, że Edward oparł swą niezwykle ciężką głowę o należącą niewątpliwie do niego dłoń, przez co wyglądał z lekka jak przeterminowany mnich? Poza doprawdy doprowadzała do wybuchu spazmatycznego śmiechu, gdyby nie to, że nie byłam do końca pewna, co chłopak do końca o mnie sądzi. W końcu naprawdę jestem dziwna, mam gorsze wahanie nastroju niż nauczyciel, któremu uczeń bez pytania otworzył na lekcji okno. Raz okrzyczy, innym razem pochwali.
- Taaak, mogę zacząć pierwsza, jeśli tylko chcesz. - podniosłam się tak, że leżałam chwilowo podparta o łokcie. Od razu poczułam dziwne mrowienie, jednak zignorowałam to, zauważając, że chłopak kiwa twierdząco głową. Czas więc na mnie, trza znowu się wygadać. - Rysuję, amatorsko fotografuję, nałogowo słucham jednej i tej samej piosenki Nirvany, no i grałam na elektryku, do czego zamierzam zresztą wrócić. Dobrą lekturą też nie pogardzę. - wyrzuciłam wręcz na jednym tchu, po chwili całkowicie wstając. - A teraz chodź, pochwalisz się później - uśmiech wciąż gościł na moich ustach, nawet, kiedy zaciągłam chłopaka wprost do lodowatej wody.
<Edward? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)