wtorek, 28 listopada 2017

Od Rhaei C.D Leny

Na paluszkach (chociaż nie tak dosłownie) przeszłyśmy z pokoju numer 3 do pokoju numer 8, gdzie - jak się domyśliłam - mieszkała Lena. W jej pokoju stało jedno łóżko, więc nie posiadała żadnych współlokatorek. Jej pokój został utrzymany w odcieniach szarości. Było tu dosyć porządnie, co u mnie nie za bardzo by przeszło - straszną jestem bałaganiarą. Już współczuję swojej znajomej z mieszkania.
Lena podeszła do stolika, na którym stała klatka. Wyciągnęła z niej zapewne jakiegoś zwierzaczka i wyciągnęła w moją stronę ręce.
- To właśnie Selene. - powiedziała z delikatnym uśmiechem. W dłoniach trzymała niewielkiego szczurka (a może myszkę? Nie znam się na takich rzeczach), który obwąchiwał jej palce.
- Jaka urocza! - rozczuliłam się, głaszcząc delikatnie pupila po łebku. - Mogę ją potrzymać?
Właścicielka skinęła głową, a ja spokojnie przechwyciłam zwierzątko, przysuwając je bliżej siebie. Gryzoń miał mięciutkie oraz puszyste dwukolorowe futerko. Selene długi ogon skuliła, a nos wyciągnęła do góry, stając na dwóch łapkach. Westchnęłam, obserwując rozkosznego malucha.
- Jaka ona jest słodka...
Szatynka zachichotała i przywołała mnie do siebie gestem ręki. Powoli do niej podeszłam i ułożyłam samiczkę w klatce, gdzie ta zabrała się do pałaszowania smakołyków przygotowanych przez jej panią.
- Uwielbiam ją. - Lena pogłaskała ją ostatecznie i zamknęła drzwiczki klatki, odwracając się po tym w moją stronę. - A ty masz jakiegoś zwierzaka?
- Tak, mam kotkę. Cilly. Chcesz ją zobaczyć?
<Lena?>

niedziela, 26 listopada 2017

Od Esmeraldy C.D Leny

-CISZEJ!- z pokoju numer 3, czyli mojego, wydobył się krzyk Naomi, która podobnie jak i Lena próbowała domknąć swoją torbę.
To spowodowało jeszcze głośniejszy śmiech u mnie i Leny, na tyle głośniejszy, że sprzątaczki dotąd niezwracające na nas uwagi, tym razem popatrzyły na nas. Już ciszej rozmawiając, wróciłyśmy do pokoju.
-Domknęłaś?- zapytałam siedzącą pod kocem Naomi.- A zresztą...jest 20 stopni na zewnątrz a ty pod kocem, pogięło cię?!
-Mam chwilową depresję z powodu braku coli.- odparła całkiem poważnie. Skwitowałyśmy to kolejnym wybuchem śmiechu.
Chwilę pogadałyśmy i domknęłyśmy wszystkie walizki i torby, które później wrzuciłyśmy do mojego auta, limonkowego Mercedesa. Całkiem szybko znalazłyśmy się na grzbietach koni, a dokładniej kuców. Naomi zażyczyła sobie jeździć na kucysiach, więc jako pierwsza wybrała sobie swoją maskotkę, czyli Blancę. Lena wzięła Pretzla, a mi przypadła Flower, jedyna z kuców, chociaż nie dokładnie kuców, została w boksie. Chwyciłam jej niebieski uwiąz, po czym przypięłam go do kantara. W swoje łapki wzięłam szczotkę ryżową i zgrzebło gumowe. Uwinęłam się z czyszczeniem w 10 minut. Na czystą już klaczkę zarzuciłam zielony czaprak, czarne siodło rekreacyjne, po czym zapięłam popręg. Zamiast ogłowia wzięłam halter, po czym szybko go założyłam na hucułkowy pysk. W odpowiednim momencie ją wyprowadziłam, bo Lena i Naomi też wyszły z boksów.
-No proszę, jakie cudeńka! Postanowiłyście się zająć kucykami?- Cecylia Frau stanęła w drzwiach stajni.
-Tak!- odparłyśmy od razu.
***
-Ku**a, ale mnie plecy bolą.- stęknęłam, rzucając gniewne spojrzenie w kierunku Flower.
-A mnie uda na*********ą.- Naomi warknęła, klepiąc mnie po łopatce.
-Sorry Lena!- wrzasnęłyśmy, orientując się, że Lena raczej nie używa przekleństwa, i najpewniej nie chce, żeby ktoś w jej otoczeniu ich używał.

Lena? :3

Od Leny C.D Rhaei

- Bardzo. Jak już mówiłam, nie znam za dużo osób. Właściwie, moje znajomości nie wykraczają poza ten pokój.
- Ah tak, mówiłaś - powiedziała trochę zasępiona - To może pójdziemy do jednej z mieszkanek tego pokoju?
- Nie wiem, co teraz robią - stwierdziłam, wlepiając wzrok w podłogę.
- O, tu jest rozkład dnia - dziewczyna pokazała palcem kartkę leżącą na stoliku. Wzięła ją, popatrzyła na zegarek i znalazła odpowiedną godzinę.
- Właśnie zakończyła się lekcja. Możemy pójść do stajni.
- Czyj to plan? - zapytałam, żeby naszykować się psychicznie na spotkanie.
- Nie jest podpisany... Czekaj, nie. Trochę się rozmazało, ale pierwsza litera jest nawet dość widoczna. Znasz jakąś dziewczynę z imieniem na N?
- Naomi - odpowiedziałam szybko, opierając się o biurko.
- No to chodźmy - ucieszyła się.
- Naomka nie jest sama w grupie. Nigdzie nie idę, ludzie będą wracać do pokoi. A tak właściwie, skoro Esma już przyszła, to Naośka zaraz powinna pojawić się w drzwiach - spojrzałam w tamtym kierunku, jakbym spodziewała się, że za chwilę wyskoczy z nich któraś z lokatorek.
Nic takiego się jednak nie stało.
- Albo możemy pójść do mojego pokoju. W sumie powinnam pójść nakarmić Selenkę.
- Jaką Selenkę? - ożywiła się Rhaea.
- Choć, zobaczysz - powiedziałam, stając na nogach i ruszyłam w stronę drzwi - Tylko cicho.

<Rhaea?>

sobota, 25 listopada 2017

Od Rhaei- zadanie 1

Postanowiłam, że dzisiejszego popołudnia wybiorę się na przejażdżkę w teren. Po zjedzonym obiedzie ruszyłam do stajni, gdzie zdecydowałam, że pojadę na Paris. Przywiązałam klacz, szybko wyczyściłam (nie było sensu czyścić jej bardzo dokładnie, i tak po terenie będzie okropnie brudna i będę znowu musiała ją czyścić) i osiodłałam. Wreszcie wskoczyłam na konia i ruszyłam.
Na początku wszystko szło po mojej myśli – pogoda była cudna, słońce miło grzało skórę, jednak powietrze było chłodne i orzeźwiające. Paris była posłuszna, ładnie skoczyła przez strumień i nie trzeba było jej ciągle poganiać, ponieważ raźno szła naprzód. I w dodatku wciąż widziałam budynki akademii, więc miałam pewność, że wrócę do domu i nie zgubię drogi.
Kiedy wyjechałyśmy na polną ścieżkę prowadzącą delikatnie do góry, pogoniłam klacz do kłusa. Przez chwilę nic się nie działo, koń spokojnie biegł, a ja nie słyszałam nic zapowiadającego kłopoty. Jednak niespodziewanie z jednego z drzew wzleciała potężna gromadka ptaków, na co nie byłam przygotowana. Paris spłoszyła się i mnie zrzuciła, gnając w nieznanym mi kierunku galopem.
Przez chwilę byłam w szoku – w jednej chwili siedziałam na koniu, w drugiej zaś już na ziemi. A właściwie leżałam, ale to szczegół. Delikatnie poruszyłam wszystkimi kończynami oraz głową, a kiedy nie poczułam bólu, podniosłam się do siadu. Wzięłam parę głębokich wdechów, uspokoiłam się i wstałam. Na całe szczęście nie miałam żadnego złamania, byłam cała i zdrowa. Nagle jednak dotarła do mnie pewna myśl (a właściwie czułam, jakby mi tak przywaliła w twarz):
Gdzie, do jasnej ciasnej, podziała się Paris?!
Nerwowo spoglądałam dookoła, zamiast ruszyć się i szukać klaczy. Miałam w głowie jej obraz, gdy pędziła do przodu, ale tylko tyle. Trochę przestraszona zgubieniem szkółkowego konia postanowiłam ruszyć naprzód – liczyłam trochę na łut szczęścia i na to, że nie poniosę żadnych konsekwencji (co było trochę mało prawdopodobne, gdyż nie znałam okolicy i kompletnie nie miałam pojęcia, gdzie mógł pobiec przestraszony koń). Pogrążyłam się jeszcze bardziej tym, że nie zabrałam ze sobą telefonu i nie miałam nawet jak po kogoś zadzwonić.
Przeklęłam cicho i wzdychając, ruszyłam prosto drogą. Może to nie było najlepsze wyjście, jednak powrót do akademii i przyznanie do zgubienia Paris wydawały mi się tak straszne, że nawet nie brałam tego pod uwagę. Wokół mnie była kompletna cisza, jakby nawet przyrodzie udzielił się mój niepokój. Cały czas bacznie się rozglądałam, nie chcą przegapić mojego celu.
Powoli robiło się coraz później, słońce zaczęło zachodzić, a ja czułam coraz większy ból w nogach. Zaczęłam coraz bardziej panikować, jednak w końcu postanowiłam wracać. Nie chciałam zagłębiać się jeszcze bardziej w nieznany teren, i tak wystarczająco się już oddaliłam i niezbyt byłam pewna co do drogi powrotnej. Poza tym wizja spędzenia nocy wśród niezwykle przyjaznych leśnych zwierzątek jakoś nie napawała mnie optymizmem.
Zawróciłam, wzdychając melancholijnie i poddając się. Wtedy jednak coś mignęło między krzakami. Zaintrygowana, zrobiłam kilka kroków w tym kierunku… I wtedy moje serce fiknęło koziołka z radości – na polance stała spokojnie moja zguba. Natychmiast ostrożnie do niej podeszłam (żeby znowu jej nie przestraszyć) i wtuliłam w jej pierś.
Pomyślałam, że może jeszcze jest nadzieja. Wsiadłam na Paris i ostrożnie ruszyłam. Jednak dokąd?
Usilnie próbując coś wymyślić, przypomniała mi się scena z pewnej książki, gdzie dziewczyna pozwoliła koniowi zaprowadzić się do domu. Pełna nadziei popuściłam klaczy wodze i nie ingerowałam w drogę, którą jedziemy. I tak nie zaprowadziłabym nas do akademii, a tak może trafimy, chociaż na jakiś domek?
Powoli robiło się coraz ciemniej, a moje serce biło coraz szybciej ze strachu. Czy trafimy z powrotem? Może to nie był dobry pomysł? Powinnam pozwalać prowadzić koniowi?
Moje obawy nie były jednakże słuszne – kiedy już się prawie całkiem ściemniło, byłyśmy przy budynkach akademii. Rozsiodłałam moją towarzyszkę i w podzięce dałam jej dwa jabłka. W końcu dzięki niej wróciłam… Może nawet niezauważona?
- Rhaea! – usłyszałam wściekły głos osoby, która najwyraźniej zapomniała, że w stajni nie należy krzyczeć. – Gdzieś ty się podziewała?!
To jednak mam przechlapane.

Dostajesz 20 punktów, brawo!

piątek, 24 listopada 2017

Od Rhaei C.D Leny

- Cześć, Esmeralda. Miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się promiennie, ściskając rękę dziewczyny. Sprawiała miłe wrażenie i miałam nadzieję, że poznam ją lepiej (w końcu chciałam mieć jak najwięcej znajomych, co chyba jest normalne. Poza tym nie lubię mieć wrogów). Przy okazji zlustrowałam ją wzrokiem - wysoka, o świetnej sylwetce, z długimi kolorowymi włosami aktualnie związanymi w warkocz oraz mocno podkreślonymi oczami i ustami.
- Mnie również. - nastolatka uniosła delikatnie kąciki ust. - Ale co wy robicie w moim pokoju? - mrugnęła do Leny.
Szatynka parsknęła, ale nie skomentowała tego.
- Przyszłyśmy cię odwiedzić, taka koleżeńska wizyta, wiesz? - moja pierwsza towarzyszka przewróciła oczami. - Rhaea chciała kogoś poznać i padło na ciebie. - zdecydowanie dziewczyna nie była już tak onieśmielona, jak przy naszej wcześniejszej rozmowie, widać, że czuła się pewniej.
- Ach tak?
Zachichotałam, widząc ich małą potyczkę. Zabawne się oglądało ich zacięte miny, za którymi czaił się uśmiech. Esmeralda spojrzała na mnie rozbawiona.
- Wybaczcie, ale muszę iść do Samby. Wpadnijcie jutro czy coś. - kolorowowłosa westchnęła i wyszła z pokoju.
Odwróciłam się do Leny i ponownie zaśmiałam się, widząc jej minę - było to coś między rozbawieniem a zrezygnowaniem.
- W takim razie gdzie idziemy teraz? - zapytałam, zastanawiając się, dlaczego jeszcze siedzimy w tym pokoju, skoro jego mieszkanka wyszła.
- Ech... - brązowowłosa wyprostowała nogi, patrząc na swoje stopy. - Trudny wybór. Masz jakieś konkretne propozycje? Najlepiej jak najbardziej dyskretne, wiesz, żeby mnie nie zobaczyli.
- Ojej. - westchnęłam. - Rzeczywiście trudny wybór.
<Lena?>

Od Leny C.D Esmeraldy

 Otworzyłam drzwi do swojego pokoju.
- Więc tak mieszkam.
- A gdzie inne łóżka?
- Mieszkam sama - stwierdziłam oschle.
- To widać po burdelu i tandetnych ozdobach - mruknął teatralnym szeptem Raphael.
Usiadłam na łóżku, ale mimo zachęcających gestów mama się do mnie nie dołączyła.
- Wiedziałam, że twój pokój będzie taki - z uśmiechem powiedziała mama - Ubóstwiasz odcienie szarości i niebieskiego.
- Ty również - powiedziałam, czym spowodowałam, że oblała się rumieńcem.
- Kochanie, może pojedziemy już do miasta? - zapytał mój, nie daj Boże, przyszły ojczym.
- Jeśli bardzo chcesz, możemy już jechać. Lena, masz ochotę wybrać się z nami?
- Mam jeszcze dużo roboty w stajni, obawiam się, że nie mogę. Przepraszam - powiedziałam.
Matka posłała mi spojrzenie informujące, że wie, iż łżę. Ale nie powiedziała nic w tym temacie.
- Dobrze, chodźmy zatem.
Wzięli się pod ręce i wyszli z mojego kątu.
~~*~~
-Lena, już spakowana?- usłyszałam głos Esmy, która być może wróciła się właśnie po coś do pokoju.
-Już prawie, próbuję domknąć walizkę- zaśmiałyśmy się obie.
Teatralnie udawałam, że nie mogę domknąć bagażu. Dziewczyna przemknęła obok mnie, dalej śmiejąc się po nosem. Zamknęłam walizkę i zaczęłam zbiegać po schodach. Kiedy zostało mi do pokonania tylko kilka stopni, potknęłam się i resztę drogi zjechałam.
- Tor Walizkowy? - z rozbawieniem na twarzy zapytała mnie Esma, która nagle zmaterializowała się obok mnie.
- Tak, wymyśliłam nowy sport. Mówię ci, trudniejszy niż lekcje z Gilbertem - powiedziałam poważnym tonem.
Nasz śmiech poniósł się echem po całej akademii.
<Esma?>

Od Esmeraldy C.D Leny

Widoczne było, iż Lena jest tylko kilka sekund od wybuchnięcia, więc teoretycznie powinnam usunąć się, a najlepiej schować w jakimś schronie przeciwlotniczym czy innym.
-Przepraszam bardzo, ale muszę zabrać drugiego konia z karuzeli. - nieco zmieszana odparłam.- Lena, mam nadzieję, że nie zapomniałaś o jutrzejszym pościgu?- dodałam.
-Em...nie, pamiętam.- Nastolatka powoli zabijała mnie wzrokiem, najpierw odrywając palce, następnie uszy i...dobra, tyle.
-Nic nie mówiłaś Leno!- mężczyzna obok mamy brunetki odezwał się nieco nieproszenie.
-Nie było po co.- warknęła.
Tym razem udało mi się szybko wywinąć. Już przy stajni spotkałam Naomkę wraz z Katniss, które po dyżurze w stajni były nieźle zmęczone, więc nie było nawet opcji, by pomogły mi z rozsiodływaniem Samby. Bez wylewnych rozmów udałam się do boksu zamieszkiwanego przez moją wychowankę, po czym przywiązałam ją po obu stronach korytarza. Przygotowałam jeszcze drąg na siodło. Futerko z popręgu zdjęłam od razu, gdyż musiałam je wyprać tak jak i czaprak z resztą. Myśląc nad sensem prania ich po raz drugi w miesiącu, niechcący kopnęłam wiadro z resztką wody na dnie. Z moim szczęściem upadające wiadro narobiło takiego huku, że aż stajenny przybiegł i nieźle mnie op*****ył. Szmatką zebrałam wylaną wodę i powróciłam do oswobadzania kasztanki. Nim się spostrzegłam, klacz stała w boksie, a mi zostało jedynie zakręcenie wody. Tak więc przekręcając zawór, głośno westchnęłam, po chwili również Divine znalazł się w boksie, a ja w łóżku.
****
~Tak?~ ziewnęłam, odbierając połączenie.
~Esmuśka, jeśli pozwolisz, potrzebujemy na kilka dni Ciebie i dwóch dziewczyn do pomocy przy koniach u Merlin. ~ moja mama oświadczyła.
~A jakiej dokładnie pomocy Merlin potrzebuje? ~ nadal zaspana przetarłam oczy.
~Ostatnio sprzedała 10 koni do szkółki, po za tym znalazł się prywatny kupiec na Milkę (klacz Perszeron) do bryczki, a więc u niej zostało jedynie 6 koni w szkółce, w tym dwa jej.
~Więc do czego zmierzasz? ~ wbiłam stopy w ciepłe skarpety.
~Merlin potrzebuje pomocy przy wyborze koni do szkółki, później do zajęcia się nimi. To tylko 5 dni, proszę Esmuś.~ widocznie mamie bardzo na tym jej zależało.
Oczywiście zgodziłam się, a pięć minut później poinformowałam Naomi o tym przedsięwzięciu oraz...Lenę.
-JASNE!- krzyk Leny rozniósł się echem po korytarzu.
Przekazałam im najważniejsze informacje, po czym migusiem poszłam się spakować. Postanowiłam, że moje konie oraz Empiryk nie muszą jechać, mamy fajnych stajennych, z którymi wiele razy zostawiałam Blasta.
-Lena, już spakowana?- zapytałam, gdy spotkałam brunetkę na schodach.
-Już prawie, próbuję domknąć walizkę.- zaśmiała się dziewczyna, a ja z nią.

Lena? C:

czwartek, 23 listopada 2017

Od Leny C.D Rhaei

- Poszukały? - zaczęłam się zastanawiać - Oczywiście, możemy pójść do Esmy - powiedziałam szybko, kiedy zobaczyłam człekokształtny cień w drugich drzwiach. Wiedziałam, że nie wolno biegać po stajni, ale jeśli raz się złamało zasadę, chyba nikt nie może cię za to powiesić, czyż nie? Zaraz za mną pojawiła się dziewczyna.
- Nie strasz mnie.
- Czemu uciekłaś?
- Bo teoretycznie powinnam pracować - stwierdziłam z przekąsem. Rhaea starała się powstrzymać śmiech.
- To chodźmy do Esmy.
- Dlaczego do niej? - zadała kolejne pytanie.
- Bo zapewne ona na mnie nie nakabluje. Chcę mieć spokojny dzień, a jak ktoś by mnie jeszcze zobaczył, wymyśliłby mi jakąś robotę.
- Rozumiem.
Przeszłyśmy cichaczem przez plac i po schodach. Zanim zdążyłam zapukać do drzwi pokoju z numerem 3, usłyszałam kroki na schodach. Błyskawicznie wparowałam do pokoju dziewczyny. Nie było w nim nikogo.
- No i gdzie ona znowu się podziała? - zapytała trochę zawiedziona dziewczyna.
- Nie mam pojęcia - powiedziałam, siadając na jednym z łóżek.
- Biało tu jak w szpitalu - stwierdziła Rhaea, sadowiąc się obok mnie.
W tamtym momencie drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła... Esma.
- Cześć - powiedziałam przymilnie.
- Co to wyrabia się w moim pokoju? - zapytała niby obrażona.
- to nie jest twój pokój, Lili, Katniss i Naomka też tu mieszkają - stwierdziłam z wrednym uśmieszkiem - A to jest Rhaea, nowa w akademii.
- Hej - powiedziała dziewczyna, wyciągając rękę w kierunku siedzącej.

<Rhaea?>
(proszę cię bardzo, Esmuś :3 XD)

Od Leny C.D Esmeraldy

Szłam właśnie z 'rodzicami' do swojego pokoju. Chciałam, żeby ten facet się od nas odczepił, ażebym mogła poinformować kulturalnie matkę, co sądzę o tym jej kochasiu. Spojrzałam na niego ukradkiem - na jego krótki kasztanowych włosach umieszczone były okulary, których o dziwo, wcale nie używał. Wyglądu dopełniały długie jeansy i koszula z mankietami.
-Lena! Czekaj!- usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się w stronę Esmy idącej z Queen w naszym kierunku. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk pocierania kamienia o kamień, kiedy mama z jej chłopakiem odkręcili się również w tamtym kierunku.
- Cześć - powiedziałam.
Skrzywiłam się trochę na myśl o przedłużonym pobycie tegoż faceta w akademii. Lecz wysiliłam się na uśmiech.
- Któż to jest? - zapytał Raphael.
- Jestem Esmeralda, miło mi.
- Ah tak, Lena wiele mi o tobie mówiła - powiedziała mama.
Najwidoczniej miałyśmy dwie różne definicje słowa 'wiele'.
Spojrzałam na dziewczynę porozumiewawczo.
- Oh, naprawdę? Zatem zna pani pewnie moją Desert - stwierdziła dziewczyna, spoglądając na klacz stojącą obok niej.
- Śliczna - zachwyciła się mama - Powiedz, skąd ją wzięłaś? Jeśli jest tam więcej takich cudownych koni, to już chyba wiem, gdzie kupię konia dla córki!
Założyłabym się, że gdyby konie potrafiłyby się zarumienić, właśnie to zrobiłaby w tamtym momencie Samba.
- Mamo, sądzę, że to mało możliwe - powiedziałam, przerywając Esmie, która właśnie zaczerpnęła powietrza, żeby coś powiedzieć.
- Szkoda. Ale może pójdziemy już do twojego pokoju? - zapytał Raphael, jakby mu się gdzieś strasznie śpieszyło.

<Esma?>

Od Esmeraldy C.D Leny

-Nie ma się czego bać...- stwierdziłam, obracając kluczami w ręku.

-A może jednak.- napięcie wzrosło, gdy pod budynkiem akademii zobaczyłyśmy obściskującą się parę. Lena po chwili zmieszana odparła, że to jej rodzicielka i nieznajomy facet. - Może ja cię zostawię, wiesz? Mam dość dużo do załatwienia w stajni, a kiedyś zdarzyło mi się rozpętać awanturę rodzinną mojej przyjaciółce.- wyznałam z kwaśnym uśmiechem na twarzy.
Dziewczyna chciała mnie zatrzymać, jednak szybko wymsknęłam się jej. Materiał mojej bluzki wypadł Lenie z palców, po czym melancholijnie ruszyła w stronę kobiety i mężczyzny.

***
-Weź nic nawet nie mów, matka chciała mi przedstawić swojego nowego faceta.- mruknęła, usiłując podnieść kopyto upartego Curly'ego.
-Kolego, nóżka.- klepnęłam nogę konia, po czym on podniósł ją grzecznie, choć nieco z ociąganiem.- To będzie głupia propozycja, ale potrzebuję pomocy z wymienianiem siana w boksach, ostatnio się rozleniwiłam... Moja kolej, dyżuru w stajni nie przeskoczę.- westchnęłam ciężko, kopiąc kupkę siana.- Mam nadzieję, że mogę liczyć na Twoją pomoc, co?- zapytałam po chwili, spoglądając na przeciwległy boks, w którym urzędował Storm.
-Będzie ciężko, na zewnątrz w aucie nadal czeka moja mama z nowym facetem, chce ją zabrać na wycieczkę po Miami. - odparła Lena, z lekka zmieszana.
-Spoko, rozumiem...- powiedziałam trochę przygnębiona wizją samotnego sprzątania w stajni.
Żegnając się z dziewczyną, wyszłam spokojnie z boksu Curly'ego. Wyjątkowo dobrze rozumiałam Lenę - chciała spędzić trochę czasu z mamą. Pogodziłam się z tym, po czym z deczka radośniej, powędrowałam do swoich koni. Ucieszyłam się nieziemsko, widząc słodkie mordki Desert i Divine'a. Oczywiście na powitanie do żłobu kasztanki wrzuciłam garść pokrojonych marchwi, za to do żłobu ogiera jedno jabłko pokrojone na ćwiartki. Szybko z haczyka zdjęłam czerwony kantar ogiera, po czym odczekując parę minut, weszłam do jego boksu, by w trybie ekspresowym zatrzasnąć karabińczyk, dokręcić pokrętło a na ciało karosza zarzucić cienką derkę. Wsłuchując się w stukot kopyt konia, tym razem spokojnym krokiem odprowadziłam go na karuzelę. Na koniec sprawdziłam jeszcze, czy zatrzasnęłam klamrę od drzwiczek. Znowu znalazłam się w stajni, tym razem przy boksie kasztanki, która nieświadoma okrutnych planów jej podłej właścicielki przeżuwała resztki marchwi. Dając jej jeszcze chwilę oddechu, powędrowałam slalomem po osprzęt, w który skład wchodziło czarne siodło ujeżdżeniowe (z różowymi strzemionami, oh yea) i ogłowie, różowy potnik (oczywiście z białym żelem) oraz czarno-białe ochraniacze. Wszystko, co przyniosłam, odstawiłam z trudem na wieszak, po czym chwyciłam za szczotki i szybciutko wyczyściłam klacz. Następnie ją osiodłałam, sprawdziłam wszystkie zapięcia, po czym triumfalnie wyprowadziłam ją z boksu na czworobok. Porządna rozgrzewka składała się głównie z ćwiczeń stępowych, tych w kłusie, jak i paru w galopie.
Cały trening przeszedł gładko. Desert miała wyjątkowo sprężysty chód, skąd to wiem? Ustawiłam sobie telefon na krześle instruktora. Na koniec było parę ćwiczeń z ziemi. Gdy chciałam już wychodzić z czworoboku, zobaczyłam znajomą postać - LENĘ! Trzymając w ręku konia, zaczęłam machać w jej kierunku.
-Lena! Czekaj!- krzyknęłam, na co dziewczyna się obróciła, i...nie tylko ona! Jej rodzice także!

<Lena?>

Od Rhaei C.D Leny

Nie powiem, byłam trochę zdziwiona. Ja zapewne wkrótce poznam wszystkich mieszkańców tej placówki (taki mój urok, hah). Jednak Lena nie jest mną, może jest nieśmiała?
Posłałam dziewczynie lekki uśmiech i odwróciłam głowę w kierunku Szafira, głaszcząc delikatnie jego pysk. Był taki mięciutki...
- Które konie są twoimi ulubieńcami? Polecasz jakieś? - powiedziałam, zerkając kątem oka na nastolatkę. Tamta ruszyła w kierunku pierwszych boksów, przystając przy jednym z boksów. Ruszyłam za nią, a moim oczom ukazała się niewysoka kasztanka, której imienia jeszcze nie zdążyłam zapamiętać.
- Bardzo lubię Rosabell. Świetnie się na niej jeździ, a siodło tej bogini to cudo. - Lena uniosła wyżej kąciki ust, gdy klacz podeszła do kraty i trąciła jej rękę.
Zachichotałam na to stwierdzenie, próbując zakodować sobie w pamięci imię ulubienicy szatynki, jednak wiedziałam, że to na marne (szybko zapominam takich rzeczy jak imiona, adresy czy numery telefonów).
- A jazdy? Instruktorzy są sympatyczni czy może wręcz przeciwnie? - zapytałam, spoglądając na radosną brązowowłosą. Widać było, że świetnie dogaduje się z końmi.
- Są dosyć mili, chociaż niektórzy bardzo surowi.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. Pogładziłam łeb Rosabell i stanęłam przed sąsiednim pomieszczeniem, w którym znajdowała się tarantowata Wings. Klacz zaczęła skubać moje palce i rękaw, zapewne poszukując smakołyków. Nawet gdy niczego nie znalazła, nie zaprzestawała poszukiwań.
- Przykro mi mała, nie mam nic dla ciebie. - odezwałam się niej, po czym odwróciłam się do Leny z wielkim uśmiechem. - Co ty na to, żebyśmy razem poszukały innych mieszkańców akademii?

<Lena?>

Poszukajcie mnie, mnie! (no Esmusi xd)

poniedziałek, 20 listopada 2017

Od Leny C.D Rhaei

Weszłam do stajni, żeby... Właściwie nie było żadnego 'żeby'. Przyszłam tam ot, tak sobie. Nie miałam konia, wszystkie lekcje na dzisiejszej liście odhaczone. Więc jedyne co mogłam robić, to albo czytać w swoim pokoju z kubkiem gorącego kisielu o smaku owoców leśnych, albo pójść do stajni i pogapić się na konie, ale tak, żeby nikt nie zauważył, że się obijam. Moja spostrzegawczość jednak mnie zawiodła, gdyż zaraz po wejściu do stajni natknęłam się na jakąś dziewczynę. Chciałam się cichutko wycofać, jednak nie powodzenia, jak i nieszczęścia lubią chodzić parami, więc dziewczyna odwróciła się w moją stronę.
- Cześć - powiedziała.
- Em, no cześć - powiedziałam z lekkim opóźnieniem. Nie byłam pewna, czy ta druga mnie zrozumiała, ale postanowiłam nie powtarzać się.
- Jestem Rhaea. A ty?
- Lena - odparłam cicho.
- Jeździsz tutaj? - zadała pytanie.
- Trochę już.
- A wiesz może, kto mieszka w moim pokoju?
- W którym pokoju mieszkasz? - zapytałam nieco śmielej, zachęcona optymistycznym nastawieniem rozmówczyni.
- Z numerem 1 na drzwiach - uśmiechnęła się do mnie - To jak?
- Nie mam zielonego pojęcia - wyznałam.
- Mówiłaś, że jeździsz tu od jakiegoś czasu - stwierdziła trochę zawiedziona dziewczyna.
Poczułam, że coś łapie mnie za włosy. Sprawcą owego karygodnego czynu nie był kto inny jak Szafir. Wyrwałam swój warkocz z pyska włosowego przestępcy. Rhaea zaczęła się śmiać.
- Wiesz, nie za dużo czasu poświęcam na zawieranie znajomości. Tak właściwie, to znam tutaj, tak w miarę dobrze, jedną osobę. No, może jeszcze jej współlokatorki.
- Naprawdę? - oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Naprawdę - powiedziałam, odwróciłam się w stronę ogiera i zaczęłam głaskać go po chrapach.
<Rhaea?>

czwartek, 16 listopada 2017

Od Rhaei do...

Zatrzymałam auto na podjeździe akademii, spoglądając na jej główny budynek. Dookoła były stajnie, a także inne budynki. Musiałam przyznać, że zrobiło to na mnie niemałe wrażenie. Zobaczyłam kilkoro psów biegających po pobliskim lasku, grupę jeźdźców podczas lekcji, konie na wybiegu, a także mnóstwo nastolatków i nie tylko. Wzięłam głęboki wdech i wysiadłam z auta, po czym wyjęłam z niego walizki oraz moją kotkę, Cilly.
Ruszyłam spokojnym krokiem w stronę jakiejś dorosłej kobiety, która wyglądała na pracownika tejże placówki. W środku cała dygotałam z nerwów - znowu znajdowałam się w nowym miejscu, wśród nowych znajomych. W ciągu ostatnich trzech lat wiele razy zmieniałam miejsce zamieszkania - w pewnym sensie z mojej inicjatywy - gdyż nigdzie nie czułam się dobrze. A teraz? Teraz ogarnęła mnie nadzieja, że może wreszcie odnajdę swoje miejsce na ziemi.
Okazało się, że miałam rację, więc szybko trafiłam do mojego nowego pokoju. Zdążyłam zorientować się, że mam jedną współlokatorke, ponieważ jedno z trzech łóżek było już zajęte. Postanowiłam, że zajmę się wypakowywaniem moich rzeczy. Szybko mi się to jednka znudziło, więc ruszyłam na obchód okolicy.
Pierwszym miejscem, które odwiedziłam była stajnia. Zaglądnęłam do pierwszego boksu, w którym znajdował się spory gniady koń.
- Cześć - uśmiechnęłam się delikatnie, głaszcząc go po pysku. - Jesteś... - spoglądnęłam na drzwi, gdzie wisiała tabliczka z napisem "Faldo". - Faldo. Miło mi, ja jestem Rhaea.
Ogier parsknął, na co się zaśmiałam i ruszyłam dalej. Niektóre boksy były puste, niektóre zaś konie odwracały się do mnie zadem. W końcu jednak zatrzymałam się przy dwóch sąsiednich boksach - w jednym znajdowała się arabka o imieniu Euforia, zaś w drugim Szafir. Zabolało mnie serce na myśl, że moja ukochana klacz Renesmee została w Hiszpanii. By o tym nie myśleć, poszłam dalej.
Po wizycie również w drugiej stajni pomyślałam, że może zapoznam się z innymi mieszkańcami, jednak jak na złość nie mogłam trafić na kogoś, kto wyglądał na mniej więcej mój wiek. Wróciłam więc do stajni, którą odwiedziłam jako pierwszą, stając przy boksie Szafira.

Rhaea!

Imiona: Rhaea Delilah
Nazwisko: Mitchell
Wiek: Dziewiętnaście
Data urodzenia: 19.08.1998 r.
Płeć: Żeńska, of course.
Nr pokoju: Pokój numer 1.
Rodzina: Zoe Mitchell – czterdziestopięcioletnia matka Rhaei, kobieta o niezwykle silnym charakterze, przebojowa i lubiąca być w centrum uwagi. Uparta i niedająca sobie w kaszę dmuchać, lubi opowiadać o swoich czasach w szkole.
Lee Mitchell – czterdziestosześcioletni ojciec dziewczyny, człowiek niezwykle serdeczny i pozytywnie nastawiony do życia. Zawsze uśmiechnięty i chętnie we wszystkim pomaga, uwielbia sprawiać innym radość.
Nathaniel Mitchell – czternastoletni brat nastolatki, często bywa złośliwy i niemiły, a w jego głowie co chwilę kiełkują głupawe pomysły. Podobnie jak matka lubi być w centrum uwagi i potrafi zrobić wiele, by osiągnąć swój upragniony cel.
Lucas Mitchell – dwudziestodwuletni brat Delilah (jak zawsze na nią mówi). Dżentelmen, przystojny i szarmancki, niezwykle czarujący. Kobieciarz, wie jak wykorzystać swoje atuty. 
Charakter: Dziewczyna jest niezwykle pełna energii, wszędzie jej pełno. Jej przyjaciel nawet stwierdził, że ma ADHD. Odziedziczyła w głównej mierze charakter po ojcu – uśmiechnięta, optymistka i ze wszystkiego się śmieje. Bywa trochę niezdarna, ale już się do tego przyzwyczaiła. Często działa zbyt szybko i pochopnie, najpierw robi a później myśli. Bardzo uparta, lubi dopinać swego i udowadniać własną rację. Jeśli tylko powiesz jej, że czegoś nie potrafi, będzie z całych sił próbowała pokazać ci, że nie masz racji.
Aparycja: Rhaea jest średniego wzrostu (ma nieco ponad 160 cm) szatynką, której włosy sięgają około do piersi i są lekko pofalowane. Jej naturalny kolor fryzury to również brąz, ale nieco jaśniejszy niż teraz. Oczy ma szare w odcieniu niebieskiego, otoczone gęstym wachlarzem rzęs. Sylwetkę posiada całkiem niezłą, a to dzięki uprawianym sportom. Ciężko jej się ładnie opalić (zazwyczaj spala się na czerwono), więc raczej unika słońca. Jej zęby są dosyć proste, ale nastolatka ma szparę między górnymi jedynkami
Ulubiony koń: Uwielbia Szafira i Euforię, nie potrafi wybrać między tą dwójką.
Własny koń: Na razie brak.
Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany.
Partner: Wciąż marzy o księciu z bajki, jednak te marzenia jakoś nie chcą się ziścić. Ale wkrótce kto wie...
Historia: Urodziła się w Oklahomie. Jej dzieciństwo było przeciętne – dziewczyna rozwijała swoje zainteresowania i pasje przy wsparciu rodziny. Długo nastolatka nie mogła znaleźć swojego miejsca na ziemi – próbowała mieszkać w Europie: u dziadków w Wersalu, u kuzynki w Neapolu, u wujostwa w Nowym Jorku oraz u ciotki w Madrycie, jednak nigdzie nie czuła się dobrze. Po powrocie do Oklahomy szukała w internecie czegoś związanego z jej zainteresowaniami. I znalazła. Ma wielką nadzieję, że wreszcie poczuje się gdzieś jak w domu.
Inne: 
- zdjęcie: 1
- uwielbia pić herbatę, szczególnie zieloną i owocową;
- oprócz jazdy konnej trenuje lekkoatletykę (chociaż nie tak intensywnie, jak dawniej) oraz pływa;
- potrafi grać na pianinie i harmonijce, ale na tym drugim tylko niezbyt skomplikowane utwory;
- od zawsze chciała umieć mówić w wielu językach, niestety ich nauka ciężko jej przychodzi, dlatego zna tylko angielski, francuski i hiszpański (które są podstawowe w szkole), jednakże skrycie uczy się rosyjskiego;
- kocha oglądać seriale i czytać książki (najbardziej fantastyczne);
- uwielbia zwierzęta, szczególnie konie, koty, jelenie i delfiny;
- nigdy nie próbowała żadnych używek i nie zamierza tego robić;
- jest niemal uzależniona od kwaśnych (i nie tylko) żelek;
- jednym z jej wielu hobby jest robienie zdjęć przyrodzie.
Kontakt: cake.by.the.ocean.hey@gmail.com
Laila – doggi-game
rhaea - Howrse

sobota, 11 listopada 2017

Od Adeline C.D Harry'ego

Poprawiając granatowe bryczesy przyglądałam się pierwszym startom w niższych klasach. Nie rozumiałam jak można było wystawić osoby, które nie potrafiły nawet zebrać konia, a sam w sobie koń był z innej bajki. Nie mogłam wręcz patrzeć na to, jak niektórzy jeźdźcy obijali dobrym wierzchowcom grzbiety i szarpali pysk. Tak wiem - każdy kiedyś zaczynał, ale po co pchać się na zawody, wiedząc, że można tylko sobie i koniu zaszkodzić? Zmarszczyłam brwi widząc, że na czworoboku pojawiła się właśnie kasztanowata piękność z dosiadającą ją, ładną brunetką, która w pełnym skupieniu ukłoniła się. Widać było, że ma więcej doświadczenia niż Ci poprzedni. Koń wyglądał jak wyciągnięty z czworoboków C. Sprężyście odbijał się od podłoża, wyrzucając w powietrzu długie nogi.
- Jak ten koń jest lepszy od Meravigliosy - mruknęłam, a w środku gotowałam się od zazdrości i stresu.
- Widać przecież, że jest doświadczonym profesorem - powiedział Harry, który również patrzył się na przejazdy. - Dziewczyna też nie jest jakoś wyśmienita.
- Pod jakim względem? Wyglądu czy jeździectwa? - Odwarknęłam, tracąc wodzę od emocji. - Przepraszam.. no nie mogę, ten koń jest przecież świetny.
- Ty i Meravi jesteście lepsze, bo między Wami coś istnieje - zaśmiał się. - To tak jak między nami - dodał, muskając delikatnie moje usta.
- Ohh.. jakie to słodkie - uśmiechnęłam się, odpędzając od siebie wszystkie gorsze myśli. - Poczekamy na wyniki klasy L, a jak zacznie się już P to zaczniemy szykować naszą kobyłkę - wystawiłam mu język, gładząc przy okazji jego policzek.
- Poleciałaś na głęboką wodę z tą N-ką, rzecz jasna wiem, że sobie poradzicie! - Uśmiechnął się delikatnie. - Jutro zaczynają się z samego rana C i CC? - Zapytał.
- Z tego co mi wiadomo to tak, o piętnastej zaczynają się skoki, pamiętasz?
- Nie, zapomniałem - wywrócił oczami. - Jasne, że pamiętam. Mam nadzieję, że sobie jakoś damy radę, a jak nie to trudno - wystawił język i wzruszył ramionami.
- W sumie to Wasz pierwszy start, tak jak mój i Meravigliosy. Z tego tylko wiem, że nie liczę na żadne wysokie miejsce, będę się cieszyła jak znajdę się w pierwszej dwudziestce na wynikach - westchnęłam. - Za to później będzie tylko lepiej.. to znaczy, mam taką nadzieję.

~*~

Notte stała na środku korytarza, przywiązana dwoma uwiązami do ciemnych krat boksów innych koni. Jak na stajnię dla wierzchowców, które przyjeżdżają tutaj tylko na dobę lub dwie, była niesamowita. Duże boksy wyścielane trocinami, lub jak ktoś sobie zażyczy pelletem. Meravi stała właśnie w tym drugim i mogę już powiedzieć, że się w nim zakochałam. Wchłaniał każdy nieprzyjemny zapach, jak i wilgoć co było dla mnie najważniejsze.
- Muszę pogadać ze stajennymi i z właścicielami o zmianie ściółki - mruknęłam w skupieniu, które towarzyszyło mi przy rozczesywaniu krótko przystrzyżonej grzywy klaczy. - Nienawidzę pleść koreczków. Szczególnie na niej! - Warknęłam, gdy skarogniada po raz kolejny zarzuciła głową. - Ja jej zaraz coś zrobię, przysięgam.
- Dlatego wolę rozczesywać ogony i robić ostatnie poprawki przy sprzęcie - powiedział brunet, zajmujący się w tym momencie ogłowiem, wkładając wszystkie paski w szlufki. Dbając o to, aby ostatni koreczek był równie ładny co inne, szarpnęłam delikatnie za uwiąz, co zwróciło uwagę klaczy, która skupiła się w pełni na mnie. Wzięłam jeszcze odrobinę żelu do koreczków i przygładziłam odstające koreczki. Zeszłam z schodków i z dumą spojrzałam na dzieło, którego właśnie dokonałam.
- Teraz mi powiedz, że to nie jest piękne - uśmiechnęłam się, klepiąc przy tym masywną łopatkę Mery. - Zostało pół godziny do pierwszych startów, ja jestem dwudziesta druga, więc zacznijmy ją siodłać, ale bez żadnego pośpiechu. Przyniesiesz, proszę, czaprak, podkładki pod owijki, owijki i kaloszki? Będę Cię kochać jeszcze mocniej - uniosłam brew.
- To da się kochać mocniej? - Zaśmiał się, podał mi ogłowie i poszedł po wskazane przeze mnie rzeczy. Zdjęłam granatowy kantar, zawiesiłam go delikatnie na wieszaku zamontowanym na ścianie boksu.W pośpiechu założyłam granatowe nauszniki, na co klacz delikatnie potrząsnęła łbem. Zarzuciłam wodze i podałam klaczy wędzidło, które z ochotą przyjęła. Zapięłam szwedki nachrapnik i podgardle, a w tym czasie Harry zdążył zarzucić siodło wraz z czaprakiem.
- Zawiniesz owijki? Muszę się przebrać, a troszkę to zajmie - westchnęłam.
- Jasne, ale nie obiecuję, że będą one prawidłowo zrobione - uśmiechnął się. Pobiegłam do przebieralni, gdzie był już niemały tłok. Wszyscy jednak byli kulturalni, może prócz jednego starszego mężczyzny, który patrzył na mnie z zażenowaniem i pogardą.
- Możesz uważać? Więcej szacunku do starszych - warknął, a ja delikatnie się skuliłam.
- Przepraszam, nie chciałam, blokuje pan dojście do mojej paki, mogę przeprosić? - Uśmiechnęłam się delikatnie, a gbur, bo inaczej nie można go było nazwać, usunął mi się z drogi. Wzięłam wszystkie ubrania, w tym dłuższy granatowy frak, który spoczął na moich barkach pierwszy raz oprócz przymiarki.
Podeszłam do lustra, uśmiechając się, gdy zobaczyłam siebie w białej koszulce i plastronie. Wędzidło na plastronie, delikatnie błyszczało na nim, co wyglądało elegancko w połączeniu z klasycznym granatem. Ściągnęłam granatowe bryczesy, zastępując je białymi. Zapięłam guzik i delikatnie obsunęłam nogawki. Podreptałam ostrożnie niczym kot po czarne oficerki. Brzegi oficerek były polakierowane. Na głowę założyłam kask, a na łydkach zabłysły zaokrąglone ostrogi.
- Będzie dobrze - powiedziałam sama do siebie, zabierając jeszcze długi bat. Obcasy butów obiły się o podłogę w stajni, a moje spojrzenie wylądowało na owijkach.
- Może być? - Zapytałam, poprawiając jaskółkę z tyłu.
- Ohh.. kur.. - westchnął, podchodząc do mnie. - Wiesz, że pobijesz każdego? - Zaśmiał się.
- Twoje zawijanie owijek pobije każdego - uśmiechnęłam się, muskając delikatnie jego usta. Notte parsknęła, tak jakby chciała zwrócić na siebie uwagę. - Czyli już trzeba wsiadać - powiedziała trzęsącym się głosem.

~*~

- Zapraszamy na czworobok parę numer dwadzieścia dwa. Para ta reprezentuje jeździecką akademię Magic Horse! Adeline Whittaker na klaczy Notte Meravigliosa. Notte Meravigliosa to klacz rasy holenderskiej, po światowej klasy rodzicach, ojcem jest doskonale nam znany Ampere, a matką klacz wywodząca się z linii Totilas'a! Zobaczymy, jaki poziom nam dzisiaj zaprezentuje.
Wjeżdżając na czworobok miałam wrażenie, że zaraz po prostu zejdę. Notte kłusowała sprężystym, zebranym krokiem, co mogło wywołać chociaż minimalne wrażenie na sędziach. Starałam się jak mogłam, by zatrzymać się równo na literze X, gdy moje łydki znajdą się na wysokości liter B i E. Przy wykonaniu ukłonu, miałam wrażenie, że zaraz rzucą mnie na pożarcie. Dając klaczy subtelny sygnał do zakłusowania, przesunęłam delikatnie lewą łydkę, by Mera nie zgubiła gdzieś swojego zadu. Przy C, skręciłam w lewo, a już na S wykonałam około dziesięciometrową woltę. Na końcówce wolty przygotowałam ją do łopatki w lewo. Mając już przy sobie symbol V z dumą uznałam, że łopatka wypadła niezwykle dobrze. Po pół wolcie wykonałam efektowny ciąg w lewo, który z tego co dobrze pamiętam wywarł niemałe wrażenie na panu Blythe.
Po wykonaniu cofania, zebranego kłusu, łopatki w prawo i ciągu w tę samą stronę przyszła pora na stęp pośredni, a po chwili wyciągnięty. Przy tym drugim czułam, jak zadnie nogi przekraczają ślady tych przednich. Po przejechaniu dokładnie sześćdziesięciu dwóch metrów przyszła pora na zebranie stępa. W literze C przyszła pora na zebrany galop, którego zaczęłam się obawiać, bowiem skarogniada zaczęła się niemiłosiernie napalać. Bałam się, że jej nie utrzymam i mimo mojej woli wykona dodania. Jednakże jakie było moje zaskoczenie, gdy poczułam, że Notte Meravigliosa przeszła do płynnego, lecz potężnego galopu. W literze S przeszłam do galopu pośredniego, by po raz kolejny przy K go zebrać. Pół wolta wyszła delikatnie krzywa, ale nie przejmując się tym przeszłam do kontrgalopu, z którego byłam do tej pory najbardziej dumna podczas tego przejazdu.
Wkroczyłam na linię środkową, by wykonać ukłon na zakończenie przejazdu. Wyciągnęłam dłoń i delikatnie skinęłam głową, po czym oddałam pełną wodzę dla klaczy. Skarogniady wierzchowiec zniżył głowę do kwarcu zmieszanego z fizeliną, a ja pogłaskałam delikatnie wilgotną szyję. Z uśmiechem na twarzy opuściłam czworobok.
- Udało się, wreszcie coś się udało! - Krzyknęłam nachylając się do ust mężczyzny, który muskając moje wargi, dłonią gładził sierść na łopatce zadowolonej z siebie kobyłki.
- Jestem dumny - zaśmiał się i z uznaniem spojrzał na Notte. - Ty też mnie pozytywnie zaskoczyłaś.
- Tobie i Lemon pójdzie jeszcze lepiej. Już ja o to zadbam - wystawiłam mu język. - Pójdźmy o dwudziestej na trening. Weźmiesz Lemkę i trochę poskaczesz, może zdecydujesz się na próbę w P, a nie L - puściłam mu oczko.

Hazzuś? <3

Od Harry'ego C.D Adeline

Rytmiczny dźwięk równo pracującego silnika widocznie tylko spotęgował poczucie senności u opartej o moje ramię blondynki. Nieustannie pukające w okno krople chłodnego deszczu zdawały się nam już nie przeszkadzać, gdy zagłuszone zostały maksymalnie podgłośnionym radiem. Jeden ze znajomych właścicieli akademii, widocznie nie bojąc się wszelkich wybryków natury, na które mogliśmy natrafić na pozornie prostej drodze, zgodził się przewieźć nas i konie we względnie jednym kawałku na miejsce zawodów.
Zajęliśmy miejsca na tylnych siedzeniach białego samochodu osobowego, upewniając się wcześniej, że mężczyzna będzie kontrolował klacze dzięki zamontowanej w przyczepie kamerze.
- Ciekawe, czym jesteś tak bardzo zmęczona..? - uśmiechnąłem się, kąsając płatek jej delikatnego ucha. Dudniący w głośnikach utwór zapewniał nam choć odrobinę prywatności. - Wydawało mi się, że po wczorajszym nieudanym wyjeździe powinnaś wcześnie położyć się do spania, nieprawdaż?
Blondynka pokręciła lekko głową, przesuwając smukłą dłonią po moim policzku. Uśmiechając się, chwyciła za podbródek, by odwrócić mój wzrok we własną stronę.
Złączyliśmy usta w powolnym, pełnym pasji pocałunku, tylko od czasu do czasu przerywając chwilę przyjemności na zaczerpnięcie pojedynczego łyku powietrza. Muskaliśmy subtelnie swe wargi, zupełnie tak, jakbyśmy nigdy do tej pory nie zasmakowali swych ust.
- Spędziłam z kimś bardzo miło wieczór... - mruknęła, gdy delikatnie złożyłem pocałunek na jej czole. W rozbawieniu uniosłem ku górze brew. W odpowiedzi zyskałem króciutki pocałunek, pozostawiający na mych wargach słodki posmak jej niemalże niewidocznej pomadki. Blondynka z powrotem ułożyła głowę na moim ramieniu, powolnie zamykając powieki.
- Będę Cię trzymał, Kwiatuszku - uśmiechnąłem się lekko, gdy dziewczyna zaprotestowała odpięciu jej pasów. Ostatecznie rozluźniła się, gdy zwolniłem zapięcie, układając jej głowę na własnych kolanach. Mogła wygodniej rozłożyć się na siedzeniach, co zdecydowanie bardziej sprzyjało drzemce w podróży. - Z absolutnie całą pewnością nie pozwoliłbym, żeby kiedykolwiek stała Ci się krzywda - szepnąłem już nieco ciszej, obkręcając jasne pasma jej włosów dookoła własnych palców. Czując na sobie świdrujące mnie spojrzenie błyszczących tęczówek, po raz ostatni pogładziłem ją po ciepłym policzku, zanim ostatecznie udało jej się zasnąć.
~*~
Cicho jęknąłem, gdy Adeline, budzona przeze mnie z głębokiego snu, po omacku trafiła łokciem wprost w moje krocze. Nabierając do płuc większej dawki powietrza, powróciłem do szeptania jej na ucho słów, byleby wybudzić ją z długotrwałej drzemki. Konie niecierpliwie czekały już od kilku minut w miejscu, odkąd to zdążyliśmy dojechać w odpowiednie okolice stajni. Dopiero pisk opon nieopodal przejeżdżających samochodów spowodował, że na twarzy dziewczyny pojawił się niezadowolony grymas.
- Dzień dobry, Śpiąca Królewno - zaśmiałem się, gdy zaspana blondynka niechętnie uniosła się z moich wygrzanych przez nią kolan, starając się zapanować nad chęcią nagłego ziewania. Zarzucając swe dłonie na mój kark, poddała się serii krótkich pocałunków. Mógłbym trzymać ją w swoich ramionach w nieskończoność, gdyby nie to, że naglił nas niemiłosiernie upływający czas. - Musimy się zbierać, wiesz? Jesteśmy już chwilę na miejscu.
Adisia, uprzednio przecierając lekko swoje powieki, szybko rozglądnęła się po szybach samochodu, dostrzegając tłumy przemieszczających się z końmi ludzi. Na całe szczęście, znaleźliśmy miejsce na uboczu, gdzie mogliśmy w pełnym spokoju i bez zbędnego pośpiechu wyładować klacze. Mieliśmy jeszcze całkiem dużo czasu przed pierwszymi konkursami.
Sprawnie wygramoliliśmy się z siedzeń, już zaledwie chwilę później opuszczając rampę przyczepy.
- Lepiej najpierw wyprowadzić Notte - mruknęła blondynka, szybko zawiązując swoje włosy w wysokiego kucyka. Zakładając skórzane rękawiczki na obydwie dłonie, przyglądałem się temu, jak dziewczyna rozpoczęła poszukiwania odpowiedniego uwiązu. Białka orzechowych ślepi Meravigliosy były najbardziej widoczne, gdy gniadoszka wyginała swą umięśnioną szyję do środka. Klacz niespokojnie podnosiła przednie kopyta, gdy Adeline z pełnym spokojem podchodziła do jej boku. Nie byłem przekonany, czy wyciąganie jej przez dziewczynę było najlepszym rozwiązaniem, ale nie protestowałem, doskonale wiedząc, że mijałoby się to całkowicie z celem. Uparta blondynka prędzej obraziłaby się, niż wybrała pomoc kogokolwiek innego.
Stałem więc w milczeniu na uboczu przyczepy, będąc gotowym do reakcji, jeśli nastąpiłaby taka konieczność.
- Spodziewałem się, że pójdzie nieco gorzej - z uznaniem przyglądałem się temu, jak Notte w końcu przestała drobić w miejscu i ciągnąć swój łeb ku górze. Dziewczyna szybko ją sprowadziła do parteru, gdy ta niespokojnie chciała wyrwać się z uwiązu.
- Nie doceniasz mnie - prychnęła, gładząc własnego wierzchowca po masywnej łopatce. Właściwie, to okazało się, że to właśnie Lemon przysporzyła nam dodatkowych i całkowicie zbędnych problemów.
Na całe szczęście, udało nam się je szybko umieścić w boksach, wyczyścić i założyć na ich grzbiety derki. Czekały nas tylko najbardziej znienawidzone przeze mnie formalności i cała bieganina, która chyba była nieodłączną częścią wszystkich zawodów.
~*~
Szybko włożyłem paczkę do kieszeni bluzy, gdy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi łazienki. Starałem się nie palić w obecności Adeline, bo nigdy nie byłem w stanie oszacować, jak w konkretnym momencie zareaguje. Zgasiłem więc zapalonego papierosa w umieszczonej na parapecie popielniczce, uprzednio zamykając otwarte przeze mnie okno. Dziewczyna zatrzymała się wpół kroku, badawczo skanując mnie i moje otoczenie wzrokiem.
- Chyba musimy wreszcie oduczyć Cię niektórych rzeczy, nie uważasz? - Oparła swe dłonie na biodrach, gdy tylko odłożyła swoje ubrania na wieko walizki. - Robisz się nieznośny.
Zaśmiałem się, podchodząc do niej będąc pewnym, że to tylko nic nie znaczące żarty. Blondynka nie dopuściła mnie jednak do siebie, gdy chciałem do niej podejść.
- Mam się podporządkować, mówisz?
- Tak właśnie - uśmiechnęła się triumfalnie, z góry uznając swoją wygraną. Z łatwością popchnęła mnie na nieopodal stojące, szerokie łóżko, by zaledwie chwilę później usiąść na mnie okrakiem. Uniosłem w rozbawieniu swe brwi, kładąc dłonie na jej biodrach.
- Zdajesz sobie sprawę, że przez najbliższy miesiąc nie wypuszczę Cię z łóżka? - mruknąłem jej na ucho, gdy nachyliła się nad moim torsem. - Muszę wreszcie jakkolwiek się Tobą nacieszyć.
- Z codziennymi, szesnastogodzinnymi przerwami - wymamrotała, kładąc się na moim brzuchu.
- Pozostałe osiem godzin dla mnie?
- Może najwyżej jedna - zaśmiała się, obejmując mnie ciepłymi rękoma. Pogładziłem odruchowo jej plecy, składając czuły pocałunek na jej czole.
- Naprawdę cieszę się, że Cię mam.

Skarbek? ❤

Od Adeline C.D Harry'ego

Spojrzałam na poważną twarz Harry'ego, która wręcz dobijała mnie w tym momencie bardziej niż pogoda za oknem.
- Zaskoczyłeś mnie.. nawet bardzo, Harry - powiedziałam, odgarniając włosy za ucho. Przełknęłam głośno ślinę, próbując złożyć jakieś zdanie w swojej głowie. - Nawet nie wiesz jak bardzo Cię w tym momencie pragnę - dopowiedziałam.
- Adeline, czyli oficjalnie się zgadzasz na bycie moją, i tylko moją? - Zapytał, gładząc wierzch mojej dłoni.
- Oczywiście, że tak, Głuptasie - zachichotałam, ale uśmiech szybko zszedł z mojej twarzy. Za oknem bowiem w tym momencie rozpętało się piekło. Wiatr zaczął targać gałęziami drzew, a krople dudniły o szyby okien. - Wszystko będzie dobrze.. nie denerwuj się - mruknęłam do siebie, by chociaż dodać sobie odrobinę otuchy.
- Boisz się? - Zapytał ciepło, po czym usiadł obok mnie. - Jeżeli tak, to nie masz czego, Kochanie. Nic przecież się nie stanie, jesteś w pokoju, cieplutkim i suchym, który nie dopuści do tego, żeby stała się Tobie krzywda.
- Boję się, ale mam wrażenie, że jedna rzecz jest silniejsza ode mnie - mruknęłam, po czym usiadłam na kolanach Harry'ego. Delikatnie przywarłam do jego warg, bawiąc się końcówkami jego loków. Nie miałam ochoty się śpieszyć, delikatnie pogłębiałam pocałunek, lecz po chwili się wycofywałam i tak w kółko. Czując na swojej talii dłonie chłopaka, uśmiechnęłam się i zeszłam dłońmi do krawędzi jego koszulki.
- Kochasz mnie? - Zapytałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Mężczyzna uniósł mnie z fotela i przeniósł się na duże łóżko, od którego bił przyjemny chłód. Ponownie znalazłam się na kolanach, Harry'ego, co wykorzystałam. Delikatnie popchnęłam go do tyłu, a on upadając na plecy, pociągnął mnie za sobą. Uśmiechnęłam się, wiedząc, że góruję teraz nad chłopakiem. Splotłam nasze wargi w krótkim pocałunku, pozbywając się przy tym jasnoniebieskiej koszulki z torsu niebieskookiego. Odrzuciłam ją na bok pokoju, moje dłonie błądziły w okolicach paska od spodni, których chciałam się jak najszybciej pozbyć.
- A Ty kochasz mnie? - Westchnął, prawdopodobnie przez to, że palce należące z całą pewnością do mnie wślizgnęły się pod grubszy materiał dolnej garderoby.
- Oczywiście, że Ciebie kocham, nawet bardzo mocno - zachichotałam, a później gwałtownie zdjęłam swoją koszulkę polo, która do tej pory dokładnie opinała moją klatkę piersiową i brzuch. Brązowowłosy zaczął rysować palcem między moimi żebrami, a ja przy tym niemalże chciałam tarzać się ze śmiechu. Poczułam, że nogi chłopaka poruszają się w celu pozbawienia jednego z naszych ograniczeń. Paznokciami zahaczyłam o gumkę bokserek, które były do tej pory napięte do granic możliwości. Uniosłam jedną z brwi, gdy na twarzy chłopaka pojawił się szyderczy uśmiech. Zjechałam niżej i zaczęłam swoją zabawę Harry'm. Czasami kąśliwie, a czasami delikatnie bawiąc się jego przyjacielem. Wargi niejednokrotnie zahaczały o główkę członka, co sprawiało chyba największą przyjemność mojemu chłopakowi.
- Dość - wysapał, i w mgnieniu oka jakimś cudem znalazłam się pod nim. Mój biustonosz został ze mnie niemalże zdarty, a bryczesy odrzucone w kąt pokoju.
- Jesteś słodki, gdy zarazem masz uczucie przyjemności i zdenerwowania - mruknęłam, a po chwili jęknęłam gdy poczułam, że Harry nie będzie mnie oszczędzał.
~*~
Zastanawiałam się co o tej godzinie robię na dworze. Zegar wskazywał równą godzinę szóstą, o której na zewnątrz panował jeszcze delikatny półmrok.
- Adeline, powiem szczerze, jak chcecie to możecie wyjeżdżać TERAZ - powiedział właściciel Akademii. - Stajenni przygotowali Wasze rzeczy, konie szybko się załaduje, więc musicie podjąć teraz decyzję. Wyjazd byłby za góra dziesięć minut - dokończył. Posłałam zmęczone spojrzenie w stronę chłopaka, który wzruszył ramionami.
- Zrobimy jak uważasz, Adiśka.
- Jedziemy - mruknęłam, a po chwili wspięłam się na palce by ucałować policzek Harry'ego, na którym pojawił się delikatny, dwudniowy zarost. - Walizka moja jest w pokoju, więc idziemy Ciebie szybko pakować, Kotek.
Mężczyzna zasalutował, a ja roześmiana pobiegłam do akademika. Wyjęłam jakimś cudem klucz, szczelnie ukryty w kieszeni szarych dresów.
- Wyjmij walizkę, ja wyciągnę Twój frak, bryczesy i koszulę. Kask, palcat i inne rzeczy masz w pace, tak? - Zapytałam, posyłając mu roześmiane spojrzenie. W końcu, od kilku miesięcy stania w miejscu ruszę na jakieś zawody, które rozwinął mnie i Notte.
- Tak, siodło i rzeczy mam w pace. Ubrania do walizki - uśmiechnął się, gdy wyciągnął dużą walizkę. Moje oczy natknęły się na nowe oficerki, które były ukryte w rogu szafy. Sięgnęłam po nie i zrobiłam pretensjonalny wyraz twarzy.
- Myślałeś, że to przede mną zataisz? - Warknęłam, unosząc oficerki nieco wyżej.
- Czekają na wyższe klasy, Kotku - uśmiechnął się, a ja pokiwałam głową.
- No dobrze - odpowiedziałam i podeszłam z białymi rzeczami, oraz jedną wyróżniającą się czarną marynarką.
~*~
Oparłam swoją głowę o ramię chłopaka.
- Prześpię się przez chwilkę, dobrze? - Zapytałam.

Hazzuś? 8)

Od Harry'ego C.D Adeline

Kurz dokładnie oblepił duże, niegdyś przejrzyste okno, utrudniając mi przyglądanie się stajennym korytarzom. Wyprostowując się po odłożeniu siodła na stojak, usiłowałem dowiedzieć się, co było powodem nagłego, głośnego stukotu kopyt, przeraźliwych rżeń i stłumionych rozmów.
Na całe szczęście, dzięki w miarę cienkim, drewnianym ścianom i wytężonemu słuchowi mogłem domyślić się, o co mogło chodzić.
Umieszczone na przeciwległej ścianie okno, zresztą już znacznie czystsze, rozwiało wszelkie wątpliwości - niebo, nagle zachmurzone ciemnymi obłokami, raczej nie zwiastowało niczego dobrego. Coraz większe krople padającego deszczu skutecznie wybijały charakterystyczny rytm na zewnętrznych parapetach. Wiatr szargał drzewami, właściwie zrywając wszystko to, co zostało pozostawione mu na drodze - linki imitujące pastuchy, czy też nimi będące, szybko pospadały w wysokie partie trawy, przy słabszych konstrukcjach zrywając także liche ogrodzenie. Ostatnie konie zostały sprowadzane z odległych pastwisk, w gruncie rzeczy nie wyglądając najlepiej - tylko nieliczne zachowywały jakiekolwiek pozory chwilowego podporządkowania, dając sprowadzić się do cieplejszej i bardziej bezpiecznej stajni we względnym spokoju. Ich kopyta oblepione były w ciemnym, grząskim błocie, zasłaniając jaśniejsze odcienie sierści u koni posiadających odmiany.
Przy moim boku zjawiła się Adeline, gdy tylko po uporządkowaniu swojej paki także usłyszała niepokojące odgłosy.
- Nic nie zapowiadało takiej pogody - westchnąłem, bezradnie stukając w przetartą skrawkiem materiału szybę. Blondynka oparła policzek na moim ramieniu, zarzucając skórzany kantar na własny bark.
Szybko oplotła moją dłoń smukłymi palcami, kiedy to optymistyczny - choć jak podejrzewam wymuszony - uśmiech zagościł na jej bladej twarzy.
- Miejmy nadzieję, że wszystko szybko przejdzie - odkaszlnęła, gdy lekka chrypka objęła główną władzę nad jej strunami głosowymi. - W końcu nie zostało nam zbyt dużo czasu.
Rzeczywiście, jakby nie było, umiejscowiony naprzeciwległej ścianie zegar w czarnej, zlewającej się ze strukturą ścian oblamówce wskazywał godzinę, w której powinniśmy mieć większość rzeczy dopiętych na ostatnich guzik. Panująca na zewnątrz pogoda, jak nam się zresztą słusznie wydawało, nie dawała nam szczególnego pola do choćby minimalnego popisu. Nie było mowy o tym, by szybko przedostać się poza granicę większej stajni.
- Wątpię, by była możliwość wyjazdu gdziekolwiek - burknąłem, obracając się tyłem do okna.
Siadając na chłodnym parapecie, leniwy ruchem ręki zachęciłem dziewczynę do tego, by usiadła na moich kolanach, mimo tego, że wiedziałem, jak wiele spraw jeszcze miała do załatwienia - przez cały dzień kursowała między własnym pokojem, siodlarnią a boksem Notte, nie przewidując możliwości porzucenia myśli o żadnym wyjeździe. Bez większego jednak zawahania się skorzystała z niemej propozycji, nie mając widocznie nic przeciwko zamknięciu jej w szczelnym uścisku.
Porzucając kłopotliwe zagwozdki co do rozwiązania całej sytuacji, przymknąłem swe powieki, by bez zbędnych słów oprzeć głowę tuż obok szyi blondynki, bezkarnie wdychając słodki, absolutnie przyjemny zapach jej cudownie pachnącej skóry.
- Nici z waszych planów, moi drodzy - mruknął właściciel, którego donośny, w tamtym momencie nieco oschły głos zmusił nas do tego, by wśród przenikliwej ciszy zmierzyć się z jego rozbieganym spojrzeniem. - Nie ma najmniejszej opcji, by ktokolwiek dzisiaj wyjechał dalej z Akademii. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy zaczniemy latać z plastikowymi wiaderkami i będziemy, chociażby próbować ocalić wszystko przed całkowitym zalaniem - burknął, widocznie niekoniecznie samemu wiedząc, co począć.
- Zbliża się solidna burza, jeśli nie coś dużo, dużo gorszego. - dodał jeszcze, kierując swój wzrok na wciąż wtuloną we mnie dziewczynę. - Meravigliosa na całe szczęście dobrze radzi sobie z całą sytuacją, ale jeśli chodzi o zawody - nie ma możliwości, żebyście pojechali na nie w zaistniałym momencie. Może jutro uda wam się pojechać na dużo skromniej zorganizowane w najbliższej okolicy starty.

~*~

Lekko wzdrygnąłem się, gdy do tej pory ciemne, pokryte licznymi obłokami niebo rozjaśniło się, przecięte jasną błyskawicą. Jaskrawe światło przez kilka sekund odbijało się w podświetlonym ekranie mojego telefonu, gdy w znudzeniu przeglądałem zapchaną po wszelkie możliwe brzegi skrzynkę pocztową. Listwa spod okna, pod którym siedziałem, okazała się być niezbyt szczelna - wiatr dokładnie musnął moje odkryte barki, wystawione najwidoczniej na wszelkie efekty atmosferyczne, kiedy to zająłem miejsce na ustawionym nieopodal parapetu fotelu.
Lenistwo jednak było zbyt silne, by mogła z nim konkurować chęć odziania swojego właściwie pół nagiego ciała. Po stanowczo zbyt krótkim prysznicu, którego okres trwania spowodowany był nagłym brakiem prądu i ciepłej wody, nie zebrałem się na to, by ubrać się w cokolwiek innego niż bokserki i początkowo przytulna, duża bluza. Ostatecznie wrzuciłem ją w czeluście głębokiej szafy, gdy zwyciężyła chęć swobodnego poruszania się po pokoju we własnym zaciszu.
Odkąd odcięto prąd nie wiedziałem za bardzo, co ze sobą począć - świeca, stojąca na małym stoliku, choć dawała sobą ciepły blask, to stanowczo za bardzo podrażniała mój nos swoim osobliwym zapachem. Choć telefon wyposażony był w całkiem dobrze oświetlającą pomieszczenie latarkę, to ostatecznie trzymanie go w określonej pozycji stało się zbyt kłopotliwe i nudzące. Jakby w dodatku wszystkich atrakcji było mało, bateria urządzenia była na skraju wyczerpania.
W związku z tym, odrzucając wyłączony już wtedy telefon na łóżko, bezradnie oparłem się o oparcie wygodnego siedziska, poniekąd zamknięty w czterech ścianach dopiero wtedy zastanawiając się nad tym wszystkim, czemu do tej pory poświęcałem mało czasu. W głębi duszy wiedziałem, że czeka mnie jedna z cięższych rozmów z Adeline, pomimo że nie spodziewałem się, iż dojdzie ona do skutku aż w tak zawrotnym tempie.
Przyglądając się bieli sufitu, niemalże nie usłyszałem momentu, w którym odpowiedni klucz został przekręcony w drzwiach wejściowych pomieszczenia.
- Wreszcie Ci się przydał, co? - mruknąłem, zamykając mimowolnie oczy. Minęła krótka chwila, podczas której dziewczyna zrzuciła ze swych stóp buty i z powrotem szczelnie zamknęła jedyne wejście do mojego lokum. Ubezpieczaliśmy się tą ostrożnością, odkąd to jeden z instruktorów bez ostrzeżenia zastał nas w dwuznacznej i niekomfortowej sytuacji.
Udało jej się stawić zaledwie kilka kroków, zanim subtelnie wpiła się w moje chłodne wargi, odgarniając ówcześnie jasne włosy do tyłu.
- Coś nie tak? - zbita z tropu zdążyła wstać z moich kolan, na których usiadła zaledwie kilkanaście sekund wcześniej. Nie spodziewała się, zresztą całkiem słusznie, że nie wyjdę z żadną inicjatywą, praktycznie nie odwzajemniając w ogóle pocałunku.
Na jej twarzy pojawił się wyraz dobitnej dezorientacji i sfrustrowania w jednym.
- Usiądź sobie lepiej, dobrze? - wstałem z fotela, ustępując jej wygodnie wyklepanego miejsca. - I jeśli możesz, to nie ukręć mi karku.
Wywróciła błyszczącymi oczyma, niechętnie zajmując moje niedawne siedzenie.
- To zależy, co masz mi do powiedzenia.
- Nie zrozum mnie źle, Kwiatuszku, ale musimy coś zmienić, właściwie dla Twojego dobra... Albo cofnąć się o krok do czysto zawodowej relacji, albo spróbować tkwić w czymś, co za pewne przeze mnie nie wyjdzie z zamierzonym efektem - westchnąłem, delikatnie kreśląc opuszkami palców koła na jej dłoni. Siedziałem na chłodnych panelach, usiłując zmusić się do utrzymywania z dziewczyną kontaktu wzrokowego. - Musimy podjąć te decyzję, jak mniemam, głównie dla Twojego dobra. To toksyczne i cholernie niesprawiedliwe, że skoro w gruncie rzeczy nic nas nie łączy, to żadne z nas nie może i przyznać się w głębszym sensie do drugiego, a nawet i w zasadzie nie byłoby nic złego w tym, gdybym nagle stwierdził, albo ty byś to zrobiła, że zależy Ci na kimś innym i... To z nim właśnie zamierzasz być w pełni oficjalnie.
W pomieszczeniu zaległe cisza, przerywana tylko cicho wypowiadanymi przeze mnie słowami.
- Zmierzam do tego, że chociaż jestem jaki jestem, to możesz mieć sto procent pewności, że zależy mi na Tobie i chciałbym tylko i wyłącznie Twojego szczęścia. I nie, nie wiem, czy to miłość, bo chyba nie potrafię jej poprawnie zdefiniować - ale uważam, że zasługujesz na to, żebym był z Tobą w pełni szczery i żeby nawet jeśli nie ja, to ktoś bardziej odpowiedni dał Ci najlepsze z możliwych szczęście. - odetchnąłem, masując swoją napiętą skroń. - Byłbym w stanie coś w sobie zmienić, jeśli faktycznie zależałoby Ci na tym, żebyśmy... Oficjalnie byli razem, Adi.

Adisia?

Od Adeline C.D Harry'ego

- Doskonale znanym mi pokojem, jest moje własne lokum, Słonko - powiedziałam wpatrując się w jego oczy.
- Obawiam się, że w niedługim czasie może to ulec zmianie - odpowiedział, po czym delikatnie musknął moje wargi, tak jakby całował kogoś na dobranoc. Subtelnie jak skrzydła motyla trzepoczące w ostatni, a zarazem pierwszy dzień ich życia.  Uśmiechnęłam się i zsunęłam z maski czarnego auta, którego ciepłe wnętrze zdecydowanie mnie zachęcało.
- Jedziemy? - Zapytałam, patrząc kątem oka na parę chłopaków idących chodnikiem po drugiej stronie ulicy.
- Jeżeli panienka sobie tego życzy - puścił mi przysłowiowe oczko i usiadł na skórzanym fotelu samochodu. Wsiadając do samochodu spojrzałam jeszcze raz na dwójkę mężczyzn, jak się okazało homoseksualnych, którzy z niezwykłym zawzięciem całowali się nawzajem.
- Wiesz co, Harry, zawsze chciałam mieć przyjaciela geja - mruknęłam, zamykając za sobą ciemne drzwi. - Jednakże nigdy nie miałam okazji na zaprzyjaźnienie się z taką osobą - dodałam.
- Masz za to wspaniałego Hazzusia, który z całą pewnością zaspokoi Twoje każde prośby i żądania.
- Czy to jakaś propozycja? - Uśmiechnęłam się znacząco i dałam znać mężczyźnie, żeby wreszcie ruszył z miejsca.
~*~
Znajdując się na drodze położonej w środku lasu usłyszałam klnięcie Harry'ego, który wściekle stał nad maską samochodu. Rozbudzając się delikatnie, wysunęłam kawałek swojego ryjka na zewnątrz, szybko się jednak cofając, czując chłód, który zdominował dzisiejszą noc. Niebieskooki wkrótce jednak usiadł przy mnie, ciężko oddychając.
- Nici z planów wspólnej nocy, droga Adelko - mruknął brązowowłosy, po którego zachowaniu widać było jego wściekłość.
- Czy trzeba ograniczać się tylko do łóżka i pokoju? - Powiedziałam, trzepocząc rzęsami. Uśmiechnięty mężczyzna spojrzał w moją stronę, a ja bez żadnych dodatkowych działań splotłam nasze usta w pocałunku. Nie był taki jak zawsze - spokojny, bez żadnego pośpiechu. Wargi splatały się, a po chwili odpuszczały by można było nabrać odrobinę dawki mieszanki powietrza.
- Ja chcę tylko powiedzieć, że jutro o 17:00 wyjeżdżamy na zawody - wysapałam, a później znowu delikatnie przegryzłam wargę chłopaka.
- Jakoś sobie poradzimy - westchnął, usadzając mnie na swoich kolanach. Niskie wnętrze samochodu trochę przeszkadzało mi w dalszych działaniach, ale w głębi duszy wierzyłam, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Duże dłonie Harry'ego pozbawiły mnie cienkiej narzutki, a gwałtownymi ruchami próbowały odnaleźć suwak ciemnej, opinającej sukienki. Bez zastanowienia pomogłam mu w tym, sama jakimś cudem dotykając miejsca między łopatkami.
- Zimno mi, wiesz? - Zapytałam, zostając już w samej bieliźnie, która nie dawała mi nic prócz skrycia najintymniejszych część mojego ciała.
- Zaraz się rozgrzejemy - zaśmiał się, a ja zaczęłam sunąć dłonią po jego zasłoniętym torsie. Palcami złapałam za pasek, który szybko odpięłam. Tym razem suwak chodził jak w zegarku, tak więc szybko go odsunęłam. Mężczyzna delikatnie uniósł się ku górze i zsunął ciemne spodnie. Całą sytuację przerwało gwałtowne walenie w szybę, która zaparowała. Niezgrabnie naciągnęłam na siebie sukienkę, a Harry spodnie. Nagle zrobiło mi się zimno, gdy musiałam dotknąć tapicerki drzwi.
- Samochód się zepsuł? - Zapytał młody mężczyzna o rudych włosach. Jego twarz miała delikatny, góra dwudniowy zarost.
- Niestety, ale tak. Nie mam pojęcia co się wydarzyło, może Pan trochę bardziej się zna? - Odpowiedział dziarsko Niebieskooki.
- Wydaje mi się, że mogę pomóc, zajrzymy pod maskę? - Mój towarzysz przytaknął głową, a ja zastałam w zimnym samochodzie, w którym jeszcze przed chwilą było dosłownie i w przenośni gorąco. Zaglądając na tylną kanapę znalazłam tam cieniutki kocyk, którym dokładnie opatuliłam swoje ciało.
~*~
Poczułam ciepłe wargi na swoim czole. Uśmiechnęłam się delikatnie i mocno przytuliłam ciało, które poznawałam już po samej szerokości ramion czy innych partiach mięśni.
- Ojj.. nie wyszła ta wspólna noc, Hazzuś - westchnęłam, przeciągając się.
- Przynajmniej samochód naprawiony, padłaś jak zabita w tym samochodzie. Ciężko Cię było wyciągnąć - uśmiechnął się półgębkiem.
- Sugerujesz, że jestem gruba? - Zapytałam, rzucając mu wściekłe, a zarazem roześmiane spojrzenie.
- Ja? No skąd! - Zakrzyknął, a ja niemalże sturlałam się z łóżka. Czując, że mam na sobie wczorajszą sukienkę, uśmiech zszedł mi z twarzy i spojrzałam poważnie na mężczyznę.
- Dobra, Harry, nie ma czasu teraz sobie żartować. Musimy ogarnąć wszystkie rzeczy do wyjazdu na zawody. Spakować stroje konkursowe, rzeczy do paki i konie do przyczepy, a nie mam pojęcia jak ten kobył na to zareaguje - mrugnęłam i założyłam na nogi szpilki, które wczoraj dodawały mi kilku centymetrów. - Lecę do swojego pokoju, żeby ogarnąć jaskółkę i oficerki, Ty też masz się szykować. O równo dwunastej widzimy się przed stajnią, jasne?
Nie czekając na odpowiedź chłopaka wyszłam z pokoju, a czarne obcasy zadudniły o podłogę korytarzu. Szybko skierowałam się do swojego lokum, w którym leżała pusta, otwarta i wielka walizka. Westchnęłam pozbywając się niewygodnych butów, po czym od razu skierowałam się do łazienki, by tam przebrać się z sukienki na najzwyklejsze, wygodne dresy, które zdecydowanie dawały mi więcej swobody. Wiedząc gdzie kryje się moje dziecko, którym była jaskółka z firmy Equiline, która na kołnierzyku i w pasie miała zdobienia w postaci kryształków. Z ogromną delikatnością, niczym do noworodka, chwyciłam za wieszak z długim frakiem i włożyłam do pokrowca.
~*~
- Wreszcie jesteś - wypadło to z ust Harry'ego, który z niedbałością zgasił papierosa.
- Nienawidzę Ciebie za to.. bez przesady, możesz palić, ale bez obecności koni, dobrze? - Mruknęłam, wtulając się w jego wystawione ramię. Bez żadnych już dodatkowych słów weszliśmy do stajni, by skierować swe kroki do siodlarni. Siodła połyskiwały w sztucznym świetle, a jedna z pak z pewnością należąca do mnie stała jeszcze nieotworzone. Wszystkie inne bowiem były otwarte do granic możliwości, a ich zawartość wytaczała się wprost na podłogę.
- Harry, siodło Cortes'a leży tam na samej górze, więc je weź i możesz od razu je sobie ściągnąć i spasować puśliska - westchnęłam, mocując się z zamkiem drzwiczek. Po chwili jednak odpuściły i moim oczom ukazał się tak duży burdel, że w swoim życiu większego nie widziałam. Dokopując się do białego kompletu, który leżał pod każdym innym, treningowym czaprakiem, wyciągnęłam go i położyłam na skórzanym fotelu. Duża DL zajmowała niemalże całą powierzchnię siedzenia.
- Chcesz może granatowy czapraczek? - Uśmiechnęłam się ciepło do Niebieskookiego, który mocował się ze sprzączką.

Harry? <3

Od Harry'ego C.D Adeline

Neonowe, niewątpliwie zbyt jaskrawe kolory włączonych świateł, imitujących nocne szyldy jeszcze otwartych w centrum miasta sklepów, padały prosto na zdenerwowane, niezbyt przyjazne twarze stojącego przed nami małżeństwa. Przerwana nam chwila pozornej intymności zdawała się być stanowczo zbyt krótka i ulotna w porównaniu do czasu, w którym lustrowaliśmy siebie nawzajem, siląc się o dobór względnie odpowiednich słów. Pierwsze spotkania z rodzicami Adeline nie wyszły zbyt pozytywnie i zgodnie z moimi oczekiwaniami - liczyłem na to, że chociażby na ten krótki, najbliższy okres czasu będziemy mogli sporadycznie widywać się przy okazji utrzymywanych neutralnych stosunków. Mimo tego, że jak zwykle usilnie starałem się o to, by na mojej twarzy gościł chociażby wymuszony uśmiech, a moja postawa nie wzbudzała większych zastrzeżeń, wciąż czułem się bardzo niezręcznie w towarzystwie rodzicielów stojącej tuż obok mnie blondynki. Ona także zdawała się być spięta, od czasu do czasu przenosząc na mnie swój rozkojarzony wzrok, poniekąd wymagając ode mnie jakiejkolwiek odpowiedzi. W końcu nerwowo, krótko śmiejąc się pod nosem, sięgnąłem do kieszeni czarnych spodni, by wyciągnąć z nich otrzymaną przed kilkoma tygodniami zapalniczkę. Prostokątny przedmiot znalazł się na mojej otwartej dłoni, kiedy to miałem nadzieję, że pozornie gładka zmiana tematu nie tylko nie zostanie odnotowana, ale i spowoduje złagodnienie obu stron.
Nim jednak zabrałem głos, kobieta, będąca niewątpliwie matką Adeline, z widocznym zdenerwowaniem spoglądnęła na swego męża, by niedługo po tym posłać nam niekoniecznie miłe i ciepłe spojrzenie.
- Nie powinniście być przypadkiem już dawno w Akademii? - z zażenowaniem obrzucając wzrokiem blondynkę, frustracyjnie westchnęła pod nosem, nawet nie starając się ukryć swojego klarownego znudzenia. - Nie płacimy za to, żebyś włóczyła się o tej godzinie po mieście i obściskiwała z byle kim pod obskurną ścianą.
Tak, określenie mnie przypadkowym gościem zdecydowanie ugodziło w moją dumę, choć byłem pewien, że Adeline nie czuła się dobrze z racji wypowiedzianych w jej stronę słów. Przelotnie spoglądając w beton, starała się uspokoić, co ostatecznie nie wyszło z zamierzonym skutkiem i jakimikolwiek optymistycznymi założeniami.
~*~
Blondynce zajęło dosyć sporo czasu to, aby uspokoić się po niespodziewanej kłótni z własnymi rodzicami. Pozornie miły wieczór skończył się całkowitym obrotem sytuacji - nie podejrzewaliśmy, że wszystko potoczy się w takim kierunku, że w ogóle spotkamy małżeństwo i podzielimy się odmiennymi poglądami ze sobą nawzajem. Długi spacer po całym zajściu sprawił, że emocje ostatecznie trochę opadły, pozostawiając po całym wydarzeniu tylko rozgoryczenie i duży niesmak.
Wkrótce dotarliśmy do pozostawionego przy obrzeżach centrum miasta samochodu, dookoła którego, ku naszemu zadowoleniu, panowała błoga cisza i całkowity spokój. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, doskonale wiedząc, że prowadząc w nerwach mógłbym gorzko pożałować sposobu powrotu do akademika.
- Nie przesadzasz czasami? - Adeline, usadowiona przeze mnie na czarnej masce, z nieukrywanym niedowierzaniem przyglądała się temu, jak kolejny już raz sięgałem po prostokątne opakowanie pełne niedawno zakupionych papierosów. Parsknąłem tylko cicho pod nosem, gdy dziewczyna zabrała z mojej kieszeni zapalniczkę, najwidoczniej zdając sobie sprawę z tego, że puściłem jej sugestywną uwagę mimo uszu.
- Zazwyczaj palę dwa razy więcej, w porządku? - mruknąłem, gdy stojąc pomiędzy jej delikatnie rozchylonymi kolanami, odnalazłem po szybkim poszukiwaniach kolejną zapalniczkę. Blondynka trzepnęła mnie lekko w ramię, kiedy to podpaliłem końcówkę papierosa, wypuszczając pierwsze obłoki dymu przez własne ramię. Złapałem tylko za jej dłoń, gładząc smukłe palce.
- W takim razie ja też zapalę, dobrze? - bez większego ostrzeżenia sięgnęła po paczuszkę, wyjmując z niej owinięty w bibułkę tytoń.
Doskonale wiedziałem, że próbowała skutecznie mnie sprowokować, co absolutnie zawsze jej się udawało.
- Widzę, że wróciło Twoje jakże przezabawne poczucie humoru... - wywróciłem oczyma, gasząc wypalonego do połowy papierosa. Zadziałało błyskawicznie i zgodnie z oczekiwanymi skutkami - Adeline wraz ze zwycięskim uśmiechem na ustach odłożyła fajkę na jej wcześniejsze miejsce, zmuszając mnie poniekąd do całkowicie szczerego i ciepłego uśmiechu.
Opierając głowę o jej odkryte ramię, podparłem się rękoma tuż obok jej ud, wspierając się o maskę samochodu.
- Demoralizujesz mnie - mruknąłem delikatnie muskając jej szyję, kiedy to z czułością oplotła dłońmi mój kark. Ostatecznie wstrzymała na kilka najbliższych sekund powietrze, gdy tylko udało mi się leciutko skubnąć jej cudownie pachnącą skórę.
Cicho zachichotała, kiedy oparłem czoło na nieznacznie wystającym spod dopasowanej sukienki dekolcie.
- Twoje zachowanie jest doprawdy karygodne, wiesz? - pogładziła moje włosy, okręcając pojedyncze kosmyki dookoła własnych, długich palców. - Nie przestajesz mnie zadziwiać.
- Wciąż potrafię wprowadzić do Twojego jakże interesującego życia dobry element zaskoczenia?
- Będziesz musiał się postarać, żeby nie przyzwyczaić mnie do różnego sposobu spędzania poszczególnych wieczorów...
- Stanę na wysokości zadania, moja miła - mruknąłem cicho, muskając jej pełne, ciepłe usta. Wargi dziewczyny ułożyły się w przeuroczym uśmiechu, po chwili oddając nawet najdrobniejsze ruchy moich ust. Sprawnie przełożyłem swe dłonie na jej odkryte kolana, powoli przesuwając je coraz wyżej, obserwując, jak znikały pod rąbkiem czarnej sukienki. Blondwłosa ponownie wypuściła nerwowo powietrze, czując moje dłonie na własnych, ciepłych udach.
- To jak, dasz się może jeszcze dzisiaj zaprosić do jakże doskonale znanego Ci pokoju? - szepnąłem na jej ucho, zataczając palcami drobne okręgi na jej nogach. - Chyba nie pozwolisz, żeby biedny Hazzuś obudził się rano bez cudownej panienki Whittaker?

Adisia? ❤

Od Adeline C.D Harry'ego

Przełykając głośno ślinę, wygładziłam sukienkę, która kończyła się delikatnie przed kolanem. Czarny materiał szybko uległ mojemu naciskowi i ponownie dopasował się do mojego ciała. Starając się zachować jakiekolwiek pozory powagi, próbowałam okiełznać około dziewięciocentymetrowe szpilki. Uważnie patrząc pod nogi, dotarłam do chłopaka, który opierał się o maskę samochodu, którego lakier był w tej samej barwie co moja dzisiejsza kreacja.
- No witam - powiedziałam, delikatne się uśmiechając i muskając usta chłopaka, bowiem teraz dosięgnięcie do nich wcale nie sprawiało mi aż takich problemów. Oczy mężczyzny tajemniczo zabłyszczały, co wywołało na mojej skórze delikatny dreszcz, ale taki inny dreszcz. - To gdzie musiałam wcisnąć się w prawie, że jedyną kieckę jaką mam?
- Zabieram Cię dziś, o moja miła, na kolację do pewnej restauracji, nie jest jakoś szczególnie daleko, ale na pewno to miejsce odpręży nas przed zawodami - uśmiechnął się, a później otworzył drzwi przy miejscu dla pasażera. Z uśmiechem na ustach usiadłam na skórzanym fotelu, który był przyjemnie wyprofilowany do pleców siedzącego. Cóż, nie powiem, że Harry mnie nie zaskoczył załatwieniem tak świetnego Mercedesa. Nie zastanawiając się jednak nad tym dłużej niż dwie minuty, moja dłoń jak zwykle dosięgła do radia, z którego od razu popłynęła muzyka idealna dla mojego ucha. Przekleństwa, które znajdowały się w piosenkach nie grały dla mnie roli, ponieważ często miały większy przekaz niż milion, kulturalnych słów. Harry, który skupiał się w dużej mierze na drodze, również od czasu do czasu zanucił coś pod nosem, by po chwili posyłać mi szeroki uśmiech i śmiać się wspólnie ze mną. Jazda minęła szybko, niemalże w mgnieniu oka zaczął nas otaczać blask rozświetlonego Miami.
- Daleko jeszcze? - Zapytałam, cicho wzdychając pod nosem.
- W sumie to nie, bo już jesteśmy - odpowiedział, a po chwili rozpiął pasy i wyszedł z auta. Powtórzyłam te same czynności, stojąc juz całkowicie Pewnie na chodniku, złapałam Harry'ego pod rękę i z uśmiechem na ustach ruszyliśmy przed siebie. Jego niebieskie tęczówki lśniły w blaskach neonów i lamp.
- Cholernie dawno tutaj nie byłam - powiedziałam. - To znaczy, chodzi o tą dzielnicę, bo przecież dwa tygodnie temu tutaj byłam - dopowiedziałam pod nosem.
- Słuchaj, ja na pewno byłem jeszcze wczoraj - zaśmiał się ironicznie. - To tutaj - wskazał palcem na wejście do ekskluzywnej restauracji, w której często jadali moi rodzice. Szczerze mówiąc nie przepadałam za wszelkiego rodzaju restauracjami, ponieważ był tam wieczny szum i gwar. Ludzie nie mieli za grosz kultury, szczególnie wieczorem w bogatych lokalach.
- Nie możemy pójść do teatru? Kina? Proszę, tylko nie restauracja - westchnęłam, a Harry uśmiechnął się do mnie.
- Nie za bardzo, ponieważ stolik jest zarezerwowany, a troszkę musiałem się nalatać za nim - mruknął. - Musisz chociaż jedną godzinkę ze mną posiedzieć, a później pójdziemy na spacer, co Ty na to? - Powiedział.
- Cóż, Twoja propozycja wydaje się nader kusząca.
- Nie do odmówienia, nieprawdaż? - Uniósł jedną ze swych brwi.
- To muszę Ci przyznać.
Po tych słowach weszliśmy do środka, a przez krótką chwilę, wydawało się, że każdy spojrzał centralnie na nas.
~*~
Mocno ściskając dłoń młodego mężczyzny, toczyłam się po ulicach rozświetlonego Miami. Po jezdni ciągle jeździły samochody, nie zwracając kompletnej uwagi na pieszych. Co raz było słychać dźwięki gwałtownego hamowania czy klaksonu, na co zawsze się wzdrygałam. Życie tutaj toczyło się bez żadnych różnic pomiędzy dniem, a nocą, no może tylko to, że na ulicach pojawiło się więcej pań lekkich obyczajów. W ciszy planowałam cały wyjazd, który miał się rozpocząć już za dwa dni. Niby dużo, a bardzo malutko. Nie wiedziałam czy wyrobię się z załatwieniem transportu, całym spakowaniem czy nawet jutrzejszym treningiem, który był wręcz konieczny.
- Wiem, że zadręczam Cię tymi pytaniami związanymi z zawodami, ale no muszę się o to spytać. Którego konia masz zamiar wziąć na swój start? Trzeba wcześniej zapytać się państwa Rose, czy koń nie ma nic ustalonego w tych pięciu dniach pobytu na miejscu zawodów.
- Szczerze? Nie mam pojęcia, zastanawiałem się nad Lemon - odpowiedział, delikatnie drapiąc się w brodę.
- Myślę, że to dobry wybór. Niby jest młoda, ale jest opanowana i wydaje się, że stworzona dla Ciebie - zaśmiałam się.
- Czyli tak jak Ty? - Zapytał, zwracając swój wzrok na mnie.
- No nie wiem, nie wiem - zachichotałam pod nosem, a już po chwili poczułam jak chłopak przypiera mnie do chłodnej ściany budynku. Spoglądałam prosto w jego lśniące oczy, uśmiechając się gdy jego dłoń gładziła mój policzek.
- Ależ z Ciebie rozbójnik, a zarazem taki romantyk - uniosłam brew, gdy Harry jeszcze bardziej zbliżył się do moich ust.
- Wydaję mi się, że bardziej to drugie - po tych słowach wpił się w moje usta z niezwykłą chciwością. Dreszcze zaczęły przechodzić po moim ciele, od momentu gdy tylko poczułam ciepło jego warg. Delikatny pocałunek, szybko przerodził się w ognisty, który tryska energią. Dłoń mężczyzny znalazła się na mojej talii, a druga opierała się o ścianę. Usłyszałam charakterystyczne brzmienie szpilek o beton, ale tym razem byłam święcie przekonana, że to nie moje buty. Na końcu uliczki pojawiła się kobieta, trzymająca pod rękę mężczyznę. Nie dane mi było jednak dalsze zastanawianie kim oni są, bowiem ponownie zatraciłam się w pocałunku.
- Adeline? - Usłyszałam głos, który był mi doskonale znany. Była to bowiem moja matka, która cedziła przez żeby moje imię.
- Mama? Tata? - Powiedziałam zszokowana, odrywając się od Harry'ego, który niekoniecznie zdał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji.
- No my - mruknął mój rodziciel, który lustrował od stóp do głów mojego towarzysza. - Zapalniczka dobrze się sprawuje? - Dodał, zaciskając zęby.

Haaazza? ❤

Od Harry'ego C.D Adeline

Rosnące na jednym z najbardziej oddalonych od stajni padoków drzewo wydawało się idealnym miejscem, w którym beztrosko zamknąć mogłem swe oczy w akompaniamencie cichego szumu silnie wiejącego wiatru. Liście starego, wiekowego rzekłbym już dębu, kołysały się lekko na lichych gałązkach, co jakiś czas pozwalając słabiej zawieszonym osobnikom na swobodne opadnięcie wśród kępek gęsto rosnącej trawy. Rozkoszując się wczesnojesiennym powietrzem wymieszanym z charakterystycznym zapachem nieopodal rosnących roślin i drzew, oparłem się o szorstką korę, wierząc w to, że rosły dąb z prawdopodobnie nieposiadaną przez siebie empatią utuli mnie do snu i sprawi, że zapomnę o incydencie porannej bezsenności. Odprężając się, bez zastanowienia nad tym, czy nie przegapimy chwilą odpoczynku ważnych dla życia akademickiego momentów, wraz z uśmiechniętą Adeline spoczęliśmy wśród nisko skoszonej przez konie trawy. Meravigliosa, korzystając z tego, że uwielbiana przez nią jej właścicielka odpięła od jej niebieskiego, podszytego miękkim materiałem kantara w podobnym odcieniu, kontrastujący z maścią ciemnogniadoszki uwiąz, z początku z uroczym roztargnieniem, w końcu energicznie dokłusowała na drugi koniec ogrodzonego terenu, niezwykle wysoko, z ogromną gracją i perfekcją, unosząc swe kończyny wysoko do góry. Przyglądając się biegającej przy ogrodzeniu klaczy, jeszcze szerzej uśmiechnąłem się, gdy Adeline lekko rozchyliła moje nogi, aby wygodniej spocząć na moich kolanach. Ściskając ją w ramionach, przymknąłem na chwilę powieki, gdy całowałem jej gładki policzek.
Blondynka wtuliła się w zagłębienie mojej szyi, gdy czule musnąłem pojedynczo wargami jej kark.
- Nie do końca podoba mi się to, jak patrzą na Ciebie Ci wszyscy chłopcy i instruktorzy. - odezwałem się w końcu po dłużących się minutach głuchej ciszy, przerywanej raz na jakiś czas rżeniem Notte bądź dźwiękiem zwiastującym, że ku mojemu niezadowoleniu, nasze usta zostały na najbliższe minuty rozdzielone. Dziewczyna uniosła na mnie swój zdezorientowany wzrok, najwidoczniej nie do końca wiedząc lub rozumiejąc, o co mi chodzi. - Wszyscy się za Tobą rozglądają, wiesz? Gdyby nie to, że waruję przy Tobie niemal jak pies, rzuciliby się nie tylko na Ciebie, ale i nie co dalej, z zamiarem dogłębnego zapoznania się z Twoim łóżkiem. Nie daje mi to spokoju.
Prychnąłem z nieukrywaną złością, szukając w kieszeni swych spodni prostokątnej paczuszki.
Blondwłosa, delikatnie rozpromieniając się, z niebywale przyjemną czułością pogłaskała mnie po ledwo widocznym zaroście, po chwili unosząc się dzięki podtrzymywaniu się o moje barki, aby wygodniej musnąć moje usta. Usiadła z powrotem na mnie przodem, tracąc wgląd na spokojnie skubiącą szmaragdową trawę gniadoszkę.
- Jesteś o mnie zazdrosny? - niezmiennie spoglądała w moje oczy, podczas gdy ja kategorycznie odwracałem wzrok, wpatrując się w poprowadzoną tuż obok wjazdu do akademii drogę. Wzdychając, wtuliła się we mnie jeszcze mocniej, kiedy to udało mi się sprawnie wyciągnąć papierosy i odnaleźć zapalniczkę. Odłożyłem je jednak na bok, przypominając sobie o tym, że Adeline nieszczególnie przepada za paleniem fajek, zwłaszcza w moim wykonaniu.
- Nawet jeśli? - mruknąłem w końcu pod nosem, bezradnie bawiąc się kosmykami jej jasnych włosów. - Blythe nie miał ku*wa żadnego prawa wchodzić w ogóle do pokoju ot, tak, zwłaszcza wtedy, kiedy byłaś do cholery naga!
- Przynajmniej wiem, że pójdzie nam bardzo dobrze na zawodach - potulnie odezwała się, gdy jedną z dłoni głaskałem ją po plecach. Tym razem to ja westchnąłem, z trudem wyrzucając swoją wewnętrzną frustrację na światło dzienne.
Zamknąłem ją tylko w jeszcze mocniejszym uścisku, łącząc nasze wargi w subtelnym pocałunku, zupełnie tak, jakby miał być tym naszym ostatnim.
~*~
Chwytając w jedną z dłoni skrócone wodze klaczy, wszedłem na najwyższy stopień podstawionych przy boku wierzchowca schodków, by z łatwością usiąść w wygodnym, wyprofilowanym pod kątem skoków siodle. Usadowiwszy się w czarnym, lśniącym siedzisku, delikatnym muśnięciem łydek o skarogniadą sierść zachęciłem Lemon do tego, by na razie nie kontrolując narzuconego przez nią tempa, ruszyła przed siebie swobodnym stępem. Szybko odnalazłem wcześniej wydłużone strzemiona, po raz ostatni podciągnąłem wyżej popręg i lekko pogładziłem klacz po szyi, starając się tym samym nie szarpnąć założonego wytoku. Odetchnąwszy już cicho pod nosem z niebywałą ulgą, przypiąłem mocniej rzep swych skórzanych rękawiczek i przekładając palcat do wewnętrznej w stosunku ujeżdżalni dłoni, począłem rozglądać się dookoła białego ogrodzenia. Nie spodziewałem się ujrzeć nieopodal Adeline, która wystawiając dłoń w stronę przechodzącej przez chwilę obok niej Lemon, zdawała się nie brać za bardzo do swego serca mojego kategorycznego rozporządzenia. W głównej mierze z troską nakazałem jej wręcz, by zamiast krzątać się po budynkach w poszukiwaniu zajęcia, posiadawszy wolny, do własnej dyspozycji czas, lepiej zajęła się odpoczynkiem we własnym zakresie i najlepiej we własnym pokoju. Liczyłem na to, że posłucha mnie i pójdzie choć na chwilę przespać się, z racji wczesnego, porannego i w dodatku dużo wymagającego od niej treningu z jednym z najbardziej znienawidzonych i co najmniej nieobiektywnych instruktorów. Stała jednak beztrosko na wyciągnięcie mojej ręki, widocznie ani myśląc o tym, by zastosować się do mojej opinii.
Widząc moją niezbyt przychylną reakcję, będącą zebraniem klaczy i ominięciu blondynki z zimną krwią, podążała tuż za nami, korzystając, że kręcimy się jeszcze w stępie. Wywnioskowawszy, że dziewczyna nie odpuści, westchnąłem cicho pod swym nosem, spoglądając na nią z niemalże równego w stosunku do jej wzrostu grzbietu.
- I tak musiałam uprzątnąć pakę i zabrać kilka czapraków do prania - powiedziała na swoje usprawiedliwienie, uroczo trzepocząc swymi rzęsami, by po dłuższej chwili ciszy sprawić, że swą próbą zepchnięcia mnie z głównego tematu rozmowy, wywoła na mej do tej pory surowej twarzy lekki uśmiech. Zdecydowanie nie potrafiłem zbyt długo się na nią gniewać. - Zresztą, nie usnęłabym wiedząc, że równie dobrze mogłabym popatrzeć, jak ładnie spadasz z konia, nie?
Rozbawiony jej uroczym wybuchem śmiechu, zatrzymałem klacz jak najbliżej ogrodzenia, samemu wychylając się z siodła. Chwytając jej drobną dłoń, pomogłem wspiąć jej się na najniższą część ogradzającej plac konstrukcji, by z łatwością mogła równać się ze mną wzrostem. Korzystając z okazji, w której instruktor nie zjawił się jeszcze w pobliżu i nikt nawet nie śmiał nam przeszkadzać, łagodnie spoglądnąłem w jej roześmiane tęczówki, delikatnie muskając jej ciepłe usta.
Dziewczyna pozostała z boku do samego końca treningu, śmiejąc się za każdym razem, gdy Lemon postanowiła wkomponować mnie w różnorodne przeszkody. Pomimo tego, że oddanych prawidłowych skoków było dużo, dużo więcej, blondynkę zdecydowanie bardziej kręciły momenty, w których jadłem piach, narzekając na ból pleców.
- Dasz radę wbić się za dwie godziny w jakąś kieckę, prawda?
~*~
Dziękowałem wszelkim okolicznościom wyjątkowo życzliwego losu, że postanowiły być i tym razem przychylne, przypominając mi o dobrych znajomych, którzy zdecydowali się jakiś czas temu zamieszkać w samym centrum Miami. Na całe szczęście, najwidoczniej dalej pamiętając o naszych starych, wspólnych zasługach, bez większego zawahania i zbędnych problemów zgodzili się pożyczyć mi jedno ze swoich samochodów, bym bez dodatkowych zagwozdek mógł zabrać Adeline do jednej z najlepiej renomowanych restauracji w obrębie najbliższych kilkuset kilometrów. Naturalnie dziewczyna poza tym, że została przeze mnie poinformowana o konieczności ubrania czegoś niewątpliwie dla siebie nietypowego, jak na pozornie zwykłe wyjścia, nie wiedziała żadnych dokładniejszych szczegółów.
Czekając więc na nią przed wejściem do akademika, oparty o maskę wypolerowanego, czarnego mercedesa, powoli raz na jakiś czas wygładzałem swoją marynarkę, korzystając z okazji, by wypalić we względnym spokoju tlącego się już papierosa. Nim jednak zdążyłem całkowicie go zgasić i zająć się bardziej prawidłowym oczekiwaniem na towarzyszkę, spostrzegłem, jak blondynka stanęła w mahoniowych drzwiach.
Odebrało mi, delikatnie mówiąc, mowę.

Skarbek? ♥





poniedziałek, 6 listopada 2017

Od Esmeraldy C.D Naomi

-Och Naomi! Cudownie!- westchnęłam.- Ale zaraz mi nogi odpadną, k***a jak mi cierpną giry...- osunęłam się na łóżko, obok Naomi.
-Opowiadaj, co robiliście wczoraj.- dziewczyna chwyciła w łapki kubek z gorącą herbatą Matchą, skąd to wiem? Wiem i już.
-A więc tak...
***
Wczorajszego wieczoru do łóżek poszłyśmy raczej późno, na zasadzie naprawdę późno. Historycznie ważny moment wydarzył się dopiero rano, gdy wraz z Naomi obudziło nas warczenie motoru, dobiegające z parkingu przez otwarte okno.
-Miłościwy Boże...- Naomi warknęła, dusząc głowę poduszką. Nie odpowiedziałam nic, gdyż nie do końca świadoma tego, iż już nie śpię, zaczęłam lekko chrapać, za co dostałam kuksańca w lewy bok.
Swoje stopy postawiłam na miękkim dywanie, po czym ziewnęłam i przeciągnęłam się. Niebieskowłosa wstała również. Motor na zewnątrz nie ucichł, więc smętnie zeszłyśmy ze schodów, by sprawdzić, kto przyjechał. Ku naszemu zaskoczeniu nie był to jeden motor, a trzy czy nawet cztery. Od razu ożywiłyśmy się, gdyż na terenie Akademii, a tym bardziej przy stajniach był bezwzględny zakaz używania motocykli, oprócz parkingu rzecz jasna. Chwilę później już darłyśmy się na mężczyzn, którzy, gdy tylko zobaczyli dwie wkurzone baby w piżamach, zgasili silniki i zaczęli...słuchać. Po chwili obok nas zjawiła się nie tylko dyrektorka, ale i paru uczniów, którzy z grymasem na ustach, przyglądali się tej arcyciekawej scence.
-Jeszcze raz mi warkniesz tym motorem, a tak Ci kości porachuję!- Naomi kopnęła wkoło motoru.- Niby stare byki, a debile.- skwitowała cichym mruknięciem.
-Dla takich to nawet wody szkoda.- warknęłam, łapiąc koleżankę za rękę.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wcześniej opuszczonego pokoju, za którego drzwiami zniknęłyśmy, by ogarnąć się odrobinę. W pokoju została tylko jedna współlokatorka - Katniss. Lily wyjechała wraz ze swoimi końmi, takie życie.

-Bezdusznik!- miauknęłam, gdy ostatnia łyżka świeżego szpinaku wylądowała na talerzu mojego brata.
-Wiedźma.- odpowiedział, rzucając łyżką na pusty pojemnik.
-Kartofel.- w rozmowę włączyła się Naomi, z dziarskim uśmieszkiem.
-Kartofle lubię. - dumny z siebie odrzekł, uważając to za ripostę życia.

<Gusiu, Guusiuuu? Beznadziejne opko, wybacz :c >

Od Leny C.D Esmeraldy

- Stajnia? Tak mi się nie chce- stwierdziłam, kiedy odezwało się we mnie moje lenistwo- Jak sobie przypomnę ostatni raz...
- Nie jest aż tak źle. Mogłoby być dużo gorzej. Zresztą, nie można mieć tylko przywilejów. Trzeba mieć obowiązki - powiedziała Esma.
- Mówisz jak moja matka - spojrzałam na swoje nogi, by, gdy zwróciłam wzrok z powrotem na twarz dziewczyny, zobaczyć jak trzęsie się ze śmiechu.
Szłyśmy chodnikiem w stronę przystanku, gdyż jak się okazało, miałyśmy mieć zaraz autobus powrotny. Usiadłyśmy na ławce i rozmawiałyśmy o różnych głupotach, głównie o naszych obowiązkach i jak bardzo ich nie lubimy. Gdy tylko zobaczyłam autobus wyjeżdżający zza rogu, usłyszałam swój dzwonek. Wyciągnęłam mój telefon z torby i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Mama? - zapytałam, żeby się upewnić, czy mój wyświetlacz nie kłamie.
- No tak. Słuchaj, za jakąś... Hm, godzinkę zajadę pod akademię.
- Po co? Znaczy, wiesz, jestem bardzo zajęta. Coś ważnego się stało?
- Można tak powiedzieć. Gdzie jesteś? - zapytała mama, najwidoczniej słysząc przejeżdżające samochody, oraz pakujący autobus.
- W mieście. Wsiadam właśnie do autobusu, nie będę cię teraz słyszała. Pa! - zanim mama zdążyła odpowiedzieć, rozłączyłam się.
Skasowałam bilet i usiadłam na miejscu obok Esmy.
- Kto to był? - zapytała dziewczyna, gdy tylko umościłam się wygodnie na fotelu.
- Moja matka. Za jakąś godzinę przyjedzie do akademii, ale nawet nie wiem, z jaką sprawą. Mówiła, że to coś ważnego, a ona rzadko uważa rzeczy za ważne. Trochę się boję tej wizyty - wyznałam.
<Esma?>

sobota, 4 listopada 2017

Od Esmeraldy C.D Leny

 Otwierając drzwi, jak zawsze uważałam, by nie przygrzać w któreś ze stworzeń mieszkających w moim pokoju. Lena zaraz po mnie weszła co pokoju - Abigail wraz z Luną obskoczyły mnie, gdy tylko odważyłam się powiedzieć coś do Leny. Moja kotka oczywiście nadal leżała na moim łóżku, obok Katniss, która zaskoczona naszym "wtargnięciem" zrzuciła swoją suczkę z poduszki.
-No to, to jest moja kotka.- uśmiechnęłam się, rzucając w stronę kłębka słodkie spojrzenie. Machnęłam ręką, po czym zdjęłam buty.
-Rozgość się- charknęłam, włączając telewizor. - Zaraz wracam... Lecę tylko nakarmić konie.
Tak jak powiedziałam, tak zrobiłam. Do żłobów wsypałam mieszankę różnych pasz, po czym klepiąc konie po nosach, opuściłam ich lokal, ziewając. Ni stąd, ni zowąd Gilbert wyrósł mi przed oczami jak grzyb po deszczu.
-A dlaczego tak późno się panienka wybrała do koni?- zadał pytanie, a mnie zmroziło, gdyż zła odpowiedź mogła spowodować długi trening rozprężający.
- Byłam tylko wypastować siodło.- skłamałam, po czym fuknęłam i podniosłam ręce do góry w geście obronnym.
Gdy tylko wróciłam do pokoju, urządziłyśmy sobie fajny wieczór. Malowałyśmy paznokcie, opowiadałyśmy sobie historie itd.
****
Starannie ubrana wyszłam z pokoju. Czarne okulary, czarne jeansy, czarna skórzana kurtka- baba niczym z horroru. Wyciągnęłam jeszcze Lenę, po czym razem pobiegłyśmy na autobus, ponieważ zapodziałam gdzieś kluczyki do auta. Kilkanaście minut później, byłyśmy już przy ladzie nowo otwartego sklepu ze słodyczami. Spojrzałam na faceta, stojącego przede mną w kolejce, albowiem czekałam, aż łaskawie dadzą mi "przemycić" cukierki do Akademii. Gdy wreszcie doczekałam się swojej kolejki, nie mogłam wybrać smaku cukierków, a więc pomieszałam wszystkie. Lena zakupiła najwięcej czekoladek z miętą i borówkami. Na ladę wykładając odpowiednią kwotę, w tym przypadku 18 dolców, powędrowałyśmy do wolnego stolika, gdzie czekałyśmy na nasze zamówienia. Z utęsknieniem patrzyłyśmy na kelnerki sprawnie prześlizgujące się między stołami. Jednak, gdy na horyzoncie pojawiła się dziewczyna, która nas obsługiwała przy ladzie, niemal podskoczyłyśmy, wyczekując, aż na naszym stole wylądują tajskie lody, kakao z piankami oraz mieszanka cukierków.
-Dziękujemy!- krzyknęłyśmy razem, rozkoszując się zapachem gorzkiego kakaa. Szybko zabrałam się za lody tajskie, o smaku karmelu i banana. Towarzyszka najpierw skosztowała napoju, po czym dobrała się do małego, okrągłego pudełeczka, w którym znajdowały się wyśmienite rolki lodów. Bóstwo niestety w mgnieniu oka zniknęło z kubeczka i pozostał nam jedynie czekoladowy napój. Równie szybko co lody pochłonęłyśmy je. Na stole pod talerzykiem zostawiłyśmy drobny napiwek i pakując do toreb cukierki, wyszłyśmy ze sklepu.
-To co? Teraz idziemy czyścić stajnie, by spalić kalorie?- Zaśmiałam się, sprawdzając na rozkładzie jazdy odjazd kolejnego autobusu.

<Lena? >