czwartek, 23 listopada 2017

Od Esmeraldy C.D Leny

-Nie ma się czego bać...- stwierdziłam, obracając kluczami w ręku.

-A może jednak.- napięcie wzrosło, gdy pod budynkiem akademii zobaczyłyśmy obściskującą się parę. Lena po chwili zmieszana odparła, że to jej rodzicielka i nieznajomy facet. - Może ja cię zostawię, wiesz? Mam dość dużo do załatwienia w stajni, a kiedyś zdarzyło mi się rozpętać awanturę rodzinną mojej przyjaciółce.- wyznałam z kwaśnym uśmiechem na twarzy.
Dziewczyna chciała mnie zatrzymać, jednak szybko wymsknęłam się jej. Materiał mojej bluzki wypadł Lenie z palców, po czym melancholijnie ruszyła w stronę kobiety i mężczyzny.

***
-Weź nic nawet nie mów, matka chciała mi przedstawić swojego nowego faceta.- mruknęła, usiłując podnieść kopyto upartego Curly'ego.
-Kolego, nóżka.- klepnęłam nogę konia, po czym on podniósł ją grzecznie, choć nieco z ociąganiem.- To będzie głupia propozycja, ale potrzebuję pomocy z wymienianiem siana w boksach, ostatnio się rozleniwiłam... Moja kolej, dyżuru w stajni nie przeskoczę.- westchnęłam ciężko, kopiąc kupkę siana.- Mam nadzieję, że mogę liczyć na Twoją pomoc, co?- zapytałam po chwili, spoglądając na przeciwległy boks, w którym urzędował Storm.
-Będzie ciężko, na zewnątrz w aucie nadal czeka moja mama z nowym facetem, chce ją zabrać na wycieczkę po Miami. - odparła Lena, z lekka zmieszana.
-Spoko, rozumiem...- powiedziałam trochę przygnębiona wizją samotnego sprzątania w stajni.
Żegnając się z dziewczyną, wyszłam spokojnie z boksu Curly'ego. Wyjątkowo dobrze rozumiałam Lenę - chciała spędzić trochę czasu z mamą. Pogodziłam się z tym, po czym z deczka radośniej, powędrowałam do swoich koni. Ucieszyłam się nieziemsko, widząc słodkie mordki Desert i Divine'a. Oczywiście na powitanie do żłobu kasztanki wrzuciłam garść pokrojonych marchwi, za to do żłobu ogiera jedno jabłko pokrojone na ćwiartki. Szybko z haczyka zdjęłam czerwony kantar ogiera, po czym odczekując parę minut, weszłam do jego boksu, by w trybie ekspresowym zatrzasnąć karabińczyk, dokręcić pokrętło a na ciało karosza zarzucić cienką derkę. Wsłuchując się w stukot kopyt konia, tym razem spokojnym krokiem odprowadziłam go na karuzelę. Na koniec sprawdziłam jeszcze, czy zatrzasnęłam klamrę od drzwiczek. Znowu znalazłam się w stajni, tym razem przy boksie kasztanki, która nieświadoma okrutnych planów jej podłej właścicielki przeżuwała resztki marchwi. Dając jej jeszcze chwilę oddechu, powędrowałam slalomem po osprzęt, w który skład wchodziło czarne siodło ujeżdżeniowe (z różowymi strzemionami, oh yea) i ogłowie, różowy potnik (oczywiście z białym żelem) oraz czarno-białe ochraniacze. Wszystko, co przyniosłam, odstawiłam z trudem na wieszak, po czym chwyciłam za szczotki i szybciutko wyczyściłam klacz. Następnie ją osiodłałam, sprawdziłam wszystkie zapięcia, po czym triumfalnie wyprowadziłam ją z boksu na czworobok. Porządna rozgrzewka składała się głównie z ćwiczeń stępowych, tych w kłusie, jak i paru w galopie.
Cały trening przeszedł gładko. Desert miała wyjątkowo sprężysty chód, skąd to wiem? Ustawiłam sobie telefon na krześle instruktora. Na koniec było parę ćwiczeń z ziemi. Gdy chciałam już wychodzić z czworoboku, zobaczyłam znajomą postać - LENĘ! Trzymając w ręku konia, zaczęłam machać w jej kierunku.
-Lena! Czekaj!- krzyknęłam, na co dziewczyna się obróciła, i...nie tylko ona! Jej rodzice także!

<Lena?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)