poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Zbyt bardzo obawiałem się momentu, w którym Holiday odzyska świadomość, by w jakikolwiek sposób ruszyć się z miejsca. Gdy jej powieki zaczęły się powoli unosić, a jasnoszare oczy uważnie przebiegły wzrokiem po całym pomieszczeniu, spanikowałem, starając się jednak nie dać po sobie tego poznać. Delikatnie, niezauważalnie wręcz się uśmiechając, przyglądałem się w pozornym spokoju temu, jak rudowłosa najprawdopodobniej stara się uporządkować wszystkie swoje myśli, których po tak długim odpoczynku, jak podejrzewam, musiała mieć wiele. Jej spojrzenie niemalże od razu spoczęło na mojej osobie, ujrzawszy tylko, że z pełną powagą przyglądam się jej pierwszym poczynaniom. Z tyłu głowy mając jednak świadomość, że dziewczyna rzeczywiście mogła nie tylko nie zdawać sobie sprawy z mojej obecności kilka minut wcześniej, ale także nie słyszeć moich słów, szybko postanowiłem, że nie będę poruszał tego tematu po raz kolejny. Moja odwaga ulotniła się, gdy tylko Holiday otworzyła swoje oczy, a mimo tego, odczuwałem wielką ulgę, bliżej niezidentyfikowany kamień spadający z mojego serca, kiedy zaczęło się wydawać, że wszystko wraca do względnego porządku.
- Mam nadzieję, że przynajmniej Ty się wyspałaś. - mruknąłem siląc się na konspiracyjny szept, jakby bojąc się o to, że ktoś na pustej sali zdoła nas usłyszeć. W zasadzie miałem ciągnąć swoją wypowiedź dalej, jednak szybko okazało się, że po długim trzymaniu ust zamkniętych na kłódkę,  moimi strunami głosowymi zawładnęła chrypka. Siedziałem więc w milczeniu.
- Jeśli wyznacznikiem wyspania są strzelające stawy, to tak, wyspałam się jak nigdy dotąd. - nawet nie próbując powstrzymać unoszących się kącików ust, usiłowała się wesprzeć na delikatnie posiniaczonych rękach, co w gruncie rzeczy nie skończyło się niczym dobrym.
-  Obawiam się, że jeszcze będziesz tutaj trochę leżała - skomentowałem pokrótce, rozglądając się po sterylnie czystym pomieszczeniu. - Nikt nie chciał mi nic powiedzieć, bo - cytuję - nie jestem nikim z rodziny, ale wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że po tak długiej utracie przytomności jeszcze będziesz musiała jeść tutejsze żarcie. A nie wiem czy się zorientowałaś, ale jest wybitnie niedobre.
- Potrafisz pocieszać ludzi, Luke. Już dawno powinieneś dostać za to jakieś odznaczenie.
- Muszę przyznać Ci rację - teatralnie westchnąłem, odgarniając spadające na moje czoło kosmyki jasnych włosów. - Jeśli jednak Cię to uszczęśliwi, na razie mam dość jakichkolwiek wycieczek, które wymagałyby siedzenia za kierownicą jakiegokolwiek samochodu. Nadmienię tylko, że powinnaś mi być wdzięczna, bo w końcu zadbałem o to, żebyś nie musiała nadwyrężać swoich nóg.
- Dostałeś prawo jazdy za to, że przekupiłeś egzaminatora, prawda?
- Swoim urokiem osobistym? Jeśli tak, to znowu muszę się z Tobą zgodzić. W każdym bądź razie, ojciec zabrał mi wszystkie dokumenty, więc możesz być pewna, że nie wjadę już w żaden słup.
- A szkoda, bo może wreszcie by Ci to pomogło - burknęła pod nosem, udając obrazę majestatu na wszystko, co tylko ją otaczało. Śmiejąc się cicho, kręciłem lekko głową, nie mogąc uwierzyć w to, że zmiana nastroju zaszła u niej w tak ekspresowym tempie. Szybko jednak musiałem się uciszyć, bowiem do pokoju wszedł ten sam lekarz, którego kilkukrotnie mijałem wcześniej na korytarzu. Bez zbędnych uwag z jego strony, machinalnie podniosłem się z niekoniecznie wygodnego miejsca. Wychodząc uśmiechnąłem się tylko do dziewczyny, która nie do końca wiedziała, jak powinna była się zachować.
- Gdzie byłeś? - usłyszałem za sobą doskonale mi znany, ciepły, kobiecy głos, dochodzący najprawdopodobniej zza najbliższego zakrętu. Obracając się rzeczywiście dostrzegłem matkę, która miała się zająć załatwianiem mojego wypisu.
- U znajomej. - mruknąłem, lekko opatulając ją zdrowym ramieniem, jak to miałem w zwyczaju, odkąd przerosłem wszystkich domowników o kilka, jeśli nie kilkanaście centymetrów. Kobieta prychnęła, ciągnąc mnie za sobą przed siebie.
- U znajomej?
- U przyjaciółki. Lepiej?
- Niekoniecznie. - ostatecznie niemalże wpychając mnie do pomieszczenia, które za pewne miało przypominać coś na wzór szpitalnego bufetu - tak, tam też mieli najlepsze jedzenie na świecie, w sposób nagły i co najmniej nietypowy przedstawiła mi resztę rodziny, która, jak się okazało, przyjechała wraz z nią. Zamiast wydać coś na wzór radosnego okrzyku, bardziej jęknąłem, wyobrażając już sobie całą litanię, którą wygłosi ojciec, doskonale dobrze poinformowany o całym zajściu. Jedyną rzeczą, która mnie jeszcze ratowała, był fakt, że rodzice nigdy nie mieli w zwyczaju wygłaszać reprymend w miejscu publicznym. Normalnie bym uciekł, gdyby nie to, że pomieszczenie było zdecydowanie zbyt małe.

Zabijcie mnie, proszę. Holiday..?

sobota, 29 lipca 2017

Od Noah'a C.D Cassie

- Tak bardzo bawi Cię to, że możesz tylko pogorszyć swój stan? - z rosnącą frustracją, kompletnie nie pojmując jej toku myślenia, podszedłem do dziewczyny, która zaczęła kierować się do wyjścia na własną rękę. Pies, od czasu do czasu spoglądając w moim kierunku, wciąż nie opuszczał swojej właścicielki, która próbowała starannie ukryć fakt, że kuśtyka. - Już zawróciłaś mój tyłek, więc przynajmniej wykorzystaj to w jakiś normalny sposób, tak?
Brunetka, wcześniej starająca się o odpędzenie mnie brakiem jakiegokolwiek zainteresowania, obróciła się wreszcie w moją stronę, podparta o stabilną barierkę ogradzającą plac.
- Nie przypominam sobie, żebym prosiła Cię o jakąkolwiek pomoc. - mruknęła, ostro i dobitnie próbując mnie nakłonić do tego, żebym odszedł w zupełnie innym kierunku i przestał interesować się jej wkurwiającą, zdecydowanie zbyt pyskatą osobą. Gdyby nie to, że obiecałem sobie doprowadzić ją do pielęgniarki, może zająłbym się własnymi sprawami, jak zamierzałem zrobić to jeszcze chwilę wcześniej.
- Jak nie ja, to instruktorka, do cholery. - mocno podirytowany, skinąłem głową w stronę kobiety, która dalej starała się opanować sytuację, mającą miejsce jeszcze chwilę wcześniej pośrodku placu. - Zaciągnie Cię do odpowiedniego gabinetu czy tego chcesz, czy nie. Jakby jeszcze było Ci mało wrażeń, dopilnuje, że nie będziesz mogła ruszyć się z pokoju na krok, a o jeździe będziesz mogła tylko pomarzyć. Brzmi zachęcająco, nie?
- Zdajesz sobie sprawę, że nie potrzebuję bohaterskiego wybawcy? - warknęła po raz kolejny, gdy podtrzymałem ją w talii. Wywracając swoimi oczyma, mimo jej licznych protestów, wziąłem ją na ręce gdy po kilku krokach okazało się, że dziewczyna właściwie nie jest w stanie stać na własnych nogach. Nie spodobało się to także jej suczce, która teraz nie tylko szczekała, ale próbowała też zatrzymać mnie uściskiem swojej mocnej szczęki. Zaciskając zęby, by ostatecznie nie rzucić brunetki w najbliższe krzaki, ostrożnie, a przy tym najszybciej jak tylko umiałem, wchodziłem po wszystkich schodach, które dzięki wszelkiej życzliwości losu zostały postawione na naszej drodze.
- Nie dziękuj, czysta przyjemność. - mruknąłem cicho pod nosem, odstawiając dziewczynę na ziemię dopiero przed drzwiami do gabinetu, do którego szybko zapukałem, zdając sobie sprawę, że poszkodowana zrobi wszystko, byleby nie otrzymać koniecznej i całkowicie niezbędnej w tym przypadku pomocy. Nim jednak zdążyła się gdziekolwiek obrócić, w drzwiach stanęła pielęgniarka, przyglądając się jej typowym, szacującym poziom strat wzrokiem.
- Może stawiać opór, ale jakieś mocniejsze otępienie powinno pomóc. - ostrzegłem kobietę na tyle głośno, by moją uwagę usłyszała sama zainteresowana. Ta, najwidoczniej niezadowolona z całego rozwoju sytuacji, obróciła się do mnie, by spiorunować wszystkich dookoła wzrokiem. - Życzę powodzenia. - uśmiechnięty zamknąłem za dziewczyną drzwi, równocześnie dbając o to, by jej pies nie dostał się do środka. Czworonóg położył się na progu, wsłuchując się w głos swojej właścicielki, który wyraźnie było słychać przez cienkie drzwi.
Wiedząc już, że obywatelski obowiązek został spełniony, ruszyłem długim korytarzem przed siebie, by ostatecznie dotrzeć pod drzwi swojego pokoju. Jak na złość, szukanie kluczy szło mi na tyle opornie, że Nestor, dosyć spory husky, zdążył zorientować się o mojej obecności po drugiej stronie drzwi. Zaczął cicho skomleć, wtykając swój nos między drzwi.
- Jakbyś się jednak przesunął, to byłbym wdzięczny. - westchnąłem, gdy pies zauważywszy, że stanąłem na progu pomieszczenia, zaczął pchać się ze swoim pyskiem między otwarte drzwi. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że stoi przed nim jego jedyny żywiciel, co przyjął jak zwykle ze sporym zadowoleniem - standardowo zaczął na mnie skakać, domagając się z mojej strony przynajmniej minimalnego zainteresowania. Kiedy już się uspokoił, szukając po całym pokoju swojej nowej zabawki, znalazłem jego smycz, którą przypiąłem do obroży zaraz po tym, jak rzucił mi gumową kość pod nogi.
- Idziemy? - schylając się nad nim, spojrzałem prosto w jego niebieskie tęczówki, które wyrażały jedno - nie było to to, czym szczycą się zazwyczaj właściciele psów - mój po prostu nie zwracał na mnie większej uwagi, kątem oka dalej pilnując zabawki, którą zostawił zaledwie kilkadziesiąt centymetrów dalej. Jak można było się spodziewać, ledwo gdy tylko dałem mu trochę wolności, szybko rzucił się w stronę kości, z dumą maszerując z nią w pysku, gdy wychodziliśmy z pokoju.
Wystarczyło jednak, że wyszliśmy przed główne drzwi budynku, aby pies wypluł ją na ziemię, mocno ciągnąc za luźno wiszącą smycz. Zajmując się tym, żeby odpalić wyciągniętego chwilę wcześniej papierosa, musiałem z powrotem skupić się na tym, żeby podążać wzrokiem za Nestorem - postawił on swój ogon minimalnie do góry, skanując spojrzeniem inne czworonożne stworzenie, które biegało swobodnie kilkanaście metrów dalej. Jak się okazało przy dogłębniejszych spostrzeżeniach - czworonogiem był pies, a raczej suczka dziewczyny, która, jak mi się wydawało, powinna dalej przebywać w gabinecie pielęgniarki. Wiedząc jednak, że się tego nie spodziewa, bezszelestnie podszedłem za jej plecy, starając się, by utrzymać własnego pupila pod względną kontrolą.
- Dobranocka zaczęła się już jakąś chwilę temu, zamierzasz przegapić muminki? - mruknąłem, odpalając już w świętym spokoju papierosa.

Cassie? Tak, mogło być lepiej.

Ahern!

Imię: Ahern 
Nazwisko: Brooks
Wiek: Liczy całe dwadzieścia wiosen.
Płeć: Mężczyzna
Nr pokoju: 46
Rodzina: Marie Hayes – matka, urodzona w Norwegii, w wieku 10 lat przeniosła się do Irlandii. W wieku 18 lat urodziła pierwsze dziecko i wyszła za mąż. Kobieta o złotym sercu, zawsze poświęcała się swojej rodzinie i przyjaciołom. Zmarła przy porodzie najmłodszego dziecka, gdy Ahern miał 15 lat.
Thomas Brooks – ojciec, Irlandczyk. Z wykształcenia prawnik, jednak od trzech lat służy w wojsku. Kiedyś wzorowy rodzic, teraz jego kontakty z dziećmi znacznie się osłabiły, a z najmłodszą córką nawet zanikły.
Lauren Brooks – starsza o cztery lata siostra, w której zawsze miał oparcie. Bardzo dojrzała, rozsądna i odpowiedzialna. Mieszka ze swoim chłopakiem i młodszą siostrą godzinę drogi od Akademii.
Ivy Brooks – pięcioletnia perełka, oczko w głowie Aherna. 
Charakter: Ahern to typ człowieka, który na początku znajomości jest bardzo nieśmiały i wstydliwy. Dopiero po jakimś czasie ukaże swój prawdziwy charakter i to będzie ten moment, w którym przeżyjesz swój życiowy szok oraz zaczniesz pytać samego siebie: „To ten sam człowiek?” „Co jest do cholery?”. Z pozoru szalony, troszkę wulgarny i arogancki, w środku skrywa niesamowitą wrażliwość i kruchą barierę przed światem. Mimo, że ty będziesz go uważał/a za człowieka z dużym dystansem do siebie, on będzie w stanie leżeć na łóżku i próbować wyprzeć kilka nic nie wartych zdań ze swojej głowy. Trzymając się z boku, zawsze posiada swoje zdanie, nie dzieląc się nim z nikim. Oddany przyjaciel. Chłopak jest świetnym słuchaczem, jeżeli masz problem-z pewnością postara się pomóc, przynajmniej na tyle, ile może. Plus, możesz liczyć na jego dyskrecję, bo choćby mieli go torturować, lojalność i honor nie pozwolą mu nic wygadać. Ahern należy do ludzi, którzy lubią mieć w okól siebie kogokolwiek, do kogo można gębę otworzyć, nie przepada za byciem sam, choć bardzo często okazuję się, że ten wymóg nie jest spełniony. Ludzie uważają go za odważnego, jednak sam się za takiego nie uważa. Wprost uwielbia się śmiać. Szczerze i głośno, a trzeba przyznać, że jego śmiech jest dość… osobliwy. Niesamowicie inteligentny, kreatywny i sprytny, czym zyskuję sobie miłość nauczycieli, niestety, nie zawsze potrafi to wykorzystać w odpowiedni sposób, pakując się w kłopoty lub po prostu z lenistwa. Skoro już o tym mowa, chłopak uwielbia spędzać dnie na leniuchowaniu. Ciepła kołdra, gorąca czekolada i dobry film to jego ulubiona opcja.
Aparycja: Pierwsze, co przyciąga wzrok, gdy na niego spojrzysz, to zdecydowanie niesamowicie błękitne oczy, odziedziczone po matce, pięta achillesowa dziewczyn. Następnie burza grubych, brązowych włosów, kiedyś regularnie traktowanych jaśniejszą farbą, uroczo roztrzepanych, i pełne, malinowe usta. Ma zniewalający uśmiech, kilka lat temu dopracowywany z pomocą aparatu ortodontycznego. Na szyi zawsze zawieszony na długim sznurku wisiorek ying&yang, który dostał od matki na dwunaste urodziny. Cerę ma bladą, jak na Irlandczyka przystało.
Ahern nie należy do wielkoludów, mierzy zaledwie 177 centymetrów. Umięśniony, jednak nie doszukuj się wielkiego kaloryfera. Ot, świetny zarys. Na prawej piersi ma znamię w kształcie róży, które bardzo lubi. Jeśli chodzi o ubiór, to zwykle ogranicza się do t-shirtów albo koszul, spodni baggy lub rurek i adidasów, bądź też męskie botki, które skradły jego serce. Na lepsze okazję zabiera również czapki i kapelusze. No i rzecz jasna okulary przeciwsłoneczne. 
Ulubiony koń: Paris
Własny koń: Brak.
Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany 
Partner: Gitara się liczy?
Historia: Ahern urodził się w małej, irlandzkiej miejscowości, nieopodal Dublina. Jego matka i ojciec byli zawsze wzorowymi rodzicami, starsza siostra… no jak to starsza siostra: na co dzień irytująca i wredna, jednak jak trzeba było, zawsze miał w niej oparcie. Jego życie było usłane różami dopóki nie skończył piętnastu lat, a jego matka zaszła w ciążę. Poród zaczął się w siódmym miesiącu. Trwał trzynaście godzin. Ostatecznie lekarze wykonali cesarskie cięcie, jednak podczas zabiegu doszło do komplikacji. Z decyzji matki uratowano małą Ivy. Na stole operacyjnym ścisnęła lekarza za nadgarstek i szepnęła tylko ‘Choćby nie wiem jak wielką cenę miałabym zapłacić, moja córka ma to przeżyć.’ Kwadrans później w Sali rozległ się płacz maluszka, a na korytarzu bliskich. Po całym wydarzeniu ojciec bardzo oddalił się od rodziny. Nikomu tego nie mówił, ale nie mógł patrzeć na swoje dzieci, bo w każdym z nich widział swoją żonę. Gdy najstarsza córka zaproponowała, że zaopiekuje się Ivy, ten podjął spontaniczną decyzję wstąpienia do wojska. W domu bywa rzadko.Dzwoni raz na jakiś czas. Najmłodsze dziecko go nie rozpoznaje. Ahern jak tylko może, stara się pomagać siostrze, która ma też oparcie w swoim chłopaku. Jednak każdy ma swoje granice wytrzymałości.
Inne:
 -Boi się igieł, dlatego też nie ma żadnego tatuażu.
-Uwielbia zimne piwo.
-Miłością chłopaka jest gra na gitarze, jak i w ogóle muzyka. Dźwięki zawsze mu pomagały w trudnych chwilach, jednak zachowuje to w tajemnicy. Od czasu do czasu zdarza mu się też coś skomponować.
-Wielbiciel kawy i herbaty.
-Nie cierpi ćwiczyć na siłowni.
-Fanatyk filmów i seriali.
-Dwa razy w tygodniu pracuje jako barman w pobliskiej knajpie.
-Uwielbia pływać i nurkować, gdy był małym chłopcem uczęszczał na zajęcia.
Kontakt: Arne

Od Leny C.D Esmeraldy

Gdy się obudziłam, słońce wisiało nad horyzontem, roztaczając pomarańczowo-złoty blask. Ziewnęłam przeciągle, wstałam i poszłam naszykować się na kolejny dzień. Gdy wiązałam włosy w swój ulubiony warkocz, szykowałam plan działań, który miał mi pomóc zdobyć w szybszym czasie wyższe doświadczenie jeździeckie. Postanowiłam poszukać jakiejś rzeki, jeziora, lub czegoś takiego, choć najbardziej chciałabym poćwiczyć na jakimś płynącym, płytkim potoku. Wzięłam książkę i czytając, udałam się do stajni. Oparłam się o drzwi boksu Rosabell. Klacz zaglądała między kartki, tak jakby czytała razem ze mną. Nagle moje uszy zarejestrowały ruch, a zaraz potem usłyszałam głos Esmy. Nie oderwałam wzroku od swojego poradnika, jeszcze nie skończyłam strony, a chyba wiadomo, jak trudno później znaleźć miejsce, gdzie się skończyło.
- Hej! Co u ciebie? - powtórzyła pytanie. Przeczytałam ostatnie słowo, troszkę zła, że mi się przerywa.
- Cześć, dobrze. A u ciebie? - zapytałam zamykając swoje czytadło.
- Poprawnie, wezmę Demona na przejażdżkę po lesie, pojedziesz ze mną? - zapytała z uśmiechem. Nie do końca rozumiałam, co miała na myśli mówiąc 'poprawnie', ale nie pytałam o to.
- No coż... Planowałam poćwiczyć trochę. A właśnie, macie tu jakiś nie za głęboki potok? - zapytałam, z nadzieją, że takie miejsce znajduje się w okolicy. A może nawet by ze mną się wybrała? Dodatkowy trening chyba jej nie zaszkodzi.

< Esma? >

Od Cassie do Noah'a

Leżenie na fotelu przed telewizorem jest naprawdę fajne, ale na krótką metę. Mi został jeszcze tydzień... Może od początku.
Wszystko zaczęło się w poniedziałek. Dzień jak każdy inny. Poranny spacer z Okami, papieros i śniadanie. Spakowałam torbę na siłownię i wyszłam z pokoju. Wzięłam ze sobą moją sierściastą przyjaciółkę. Okami została na podwórku akademii. Ufałam jej tak samo, jak mojemu bratu. Wiedziałam bardzo dobrze, że suczka nie zrobi nic złego. No może kilka kotów wyląduje na drzewie i wykopie kilka dołów. Nikogo nie pogryzie, bo nikt przecież o zdrowych zmysłach nie będzie biegał za tak dużym psem i próbował go pogłaskać. Sama suczka woli trzymać się na odległość. Otworzyłam samochód, wrzuciłam torbę na siedzenie pasażera. Odwróciłam się i spojrzałam na Okami. Kucnęłam przed nią i pogłaskałam ją po łbie i karku.
- Bądź grzeczna. - Pouczyłam psa.
Po czym wstałam, dałam jej chrupka z kieszeni i wsiadłam do auta.
Do akademii wróciłam po południu. Niestety na obiad nie zdążyłam, ale zjadłam na mieście. Wzięłam szybki prysznic. Założyłam na siebie czarne spodenki dresowe i luźną szarą koszulkę. Nie mając nic ciekawego do roboty rozsiadłam się wygodnie na sofie w pokoju. Na udach położyłam laptop i włączyłam pierwszą lepszą grę. Zawsze dla zabicia czasu lubiłam sobie pograć.
Czas zleciał mi niesamowicie szybko. Spojrzałam na zegarek i szybko obliczyłam, że został mi kwadrans do rozpoczęcia zajęć!
Ruszyłam z miejsca niczym błyskawica. Doskoczyłam do szafki, wyciągnęłam z nich ciemnobrązowy bryczesy i ubrałam w biegu do drzwi. Jeszcze w drodze do stajni wiązałam buty. Szybko, ale starannie wyszczotkowałam ogiera. Dzisiaj przydzielono mi Paris'a. W ostatnim momencie weszłam z koniem na plac. Przez ten cały pośpiech nie zwróciłam uwagi na fakt, że Okami wyszła za mną. Westchnęłam niechętnie usadzając się w siodle.
- Zostań i nie ruszaj się nawet na krok. - Powiedziałam bardzo poważnie do psa.
Dołączyłam do grupy i zajęcia się zaczęły. Kątem oka zobaczyłam, że naszej grupie przygląda się jakiś chłopak. Nie zwracałam na niego jakiejś większej uwagi, skupiłam się na treningu.
Na rozgrzewkę zrobiliśmy kilka kółek. Pech chciał, że na drugim końcu sali pojawił się kot. Kiedy tylko mój pupil wywęszył futrzaka ruszył z miejsca. Może i suczka jest inteligentna, ale nie potrafi tego pokazać. Kiedy wpadła między konie wszystkie zwierzaki zaczęły panikować. Starałam się w jednym czasie zrobić trzy rzeczy na raz. Opanować Paris'a i Okami, a także utrzymać w siodle. Prędzej czy później to wszystko musiało skończyć się tragicznie. Wypadłam z siodła uderzając dość mocno ręką o barierki.
- Kr**a. - Syknęłam leżąc na piachu. Odruchowo złapałam się za ranną rękę. Jeszcze raz zaklęłam pod nosem.
- Co Ci się stało? - Padło pytanie. Spojrzałam w górę, nade mną stał ten sam chłopak co nas obserwował.
- Nie widziałeś? - Warknęłam. Byłam wściekła na samą siebie. Przez moją głupotę rozwaliłam zajęcia i jeszcze zrobiłam sobie krzywdę.
- Bolą Cię plecy lub nogi? - Kolejne pytanie od nieznajomego.
- A co Ty lekarz, że tak wypytujesz? Dla twojej świadomości nie bolą.
- Pomogę Ci wstać i pójdziemy do pielęgniarki. - Po tych słowach schylił się, aby zrobić to, co powiedział.
- Sama sobie poradzę, nie potrzebuję niczyjej pomocy. - Wyciągnęłam zdrową lewą rękę dając mu znak, aby mnie nie dotykał.
- Jesteś pewna?
- Nie, wymyślam. - Mruknęłam pod nosem.
Ociężale podniosłam się do pozycji stojącej. Jednak nie nie tylko rękę mam poobijaną. Musiałam sobie nabić kilka niezłych siniaków. Zrobiłam krok do przodu i prawie runęłam na ziemię. W ostatniej chwili chłopak mnie złapał.
- Mówiłam, że nie potrzebuję pomocy. - Kolejny pomruk wydobył się z moich ust.
- Jasne, widzę jak sobie świetnie...
Jego wypowiedź przerwało szczekanie. Okami ruszyła z odsieczą. Psina nie wiedziała, że chłopak chce mi pomóc. Jej oczom ukazał się tylko obraz jak nieznajomy facet trzyma jej właścicielkę.
- Spokój mała.
- Mała? Chyba nie za bardzo. - Zaśmiał się, aby rozluźnić atmosferę. Rozległe się głośne warczenie.
- Okami cisza. - Rzuciłam ostro. - Nic mi nie grozi. - Pies mruknął tylko ale nadal nie spuszczał wzrok z chłopaka.
- No poza wizytą u pielęgniarki.
- Sama sobie dam radę. Nie trzeba nikomu zawracać tyłka. - Wyprostowałam się, aby pokazać, jaka to nie jestem silna. Wyzwoliłam się z jego rąk i odsunęłam się na bok. W sumie to było kuśtykanie.

Noah?

Od Katniss do Armina - zadanie 3



Wczoraj miałam zawał. Po tym, jak dowiedziałam się, że Armin ma jutro urodziny, zaczęłam główkować, co by mu pasowało. Zadzwoniłam po Nao, która poradziła mi się go zapytać. Stanowczo odmówiłam, bo chciałam zrobić mu niespodziankę i to na dodatek taką, która zapadnie mu głęboko w pamięć! Podeszłam do mojej ukochanej ławki, gdzie zawsze mam jakieś pomysły. Naomi siedziała obok mnie i pomagała wymyślić prezent. Nagle z ujeżdżalni pomachał do mnie Armi. Zarumieniona odmachałam mu. A Nao tylko spojrzała na mnie, z uśmieszkiem mówiąc:
- Komuś tu chyba się gorąco zrobiło…
- Daj spokój! To tylko mój kolega…- Powiedziałam lekko oburzona.- A tak na marginesie to pomyślałam, że możemy wyjść na miasto.
- Może być, ale nadal jest sprawa prezentu.
- Zaraz jestem!- Krzyknęłam i pobiegłam do pokoju.
Po kilku minutach wróciłam z mieszkania, trzymając elegancką białą ozdobną ramę, a w zaciśniętej pięści klej, sznurek i kolorowe spinacze. Położyłam przedmioty. Naomka patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Przykleiłam sznurki do ramki. A na linkę zawiesiłam spinacze.
- W mieście zrobimy kilka zdjęć, a potem je wydrukujemy. Potem powiesimy fotki na spinaczach. Co ty na to?- Zapytałam.
- Chyba mu się spodoba, ale czy będzie chciał z tobą pojechać do tego miasta, to już nie wiesz.
- No nie wiem, ale postaram się coś wymyślić!
- Nie możesz go po prostu zaprosić?
- Eee… Nie.- Powiedziałam stanowczo.
- Może powiesz, że musisz coś załatwić na mieście i potrzebujesz jego pomocy…- Zaproponowała Naomi.
- Jesteś genialna!
Pomaszerowałam więc z prezentem do swojego pokoju, a następnie na ujeżdżalnie do Armina. Obmyślałam co powiedzieć, ale wszystko mi nie pasowało! Przeszłam pod belką, która zamykała maneż, gdy nagle usłyszałam obok siebie okropne rżenie konia! Pośpiesznie odwróciłam głowę w prawą stronę, a tam koń biegnący prosto na mnie! Rumak stanął dęba i drasnął mnie kopytem. Upadłam na ziemię. Ocknęłam się kilka chwil po upadku, a nade mną stał Armin, który najpierw był przerażony tym, co się stało, ale jak zobaczył, że nic mi nie jest, uśmiechnął się:
- Nic Ci nie jest?- Zapytał.
- Nic to tylko draśnięcie w ramię.
- Na pewno?
- Tak. I przepraszam, że spłoszyłam twojego Lysandera…
- To nic… Czemu przyszłaś- Zapytał zaciekawiony.
- Chcę… eee… przyszłam, bo chcę… eee… Czy poszedł, byś ze mną jutro do miasta, bo mam bardzo ważną sprawę do załatwienia?- Wydusiłam pośpiesznie.
- Wiesz… miałem taki mały planik na jutro…
- BŁAGAM!
- No… dobra.- Łaskawie się zgodził.
- Super! To jutro o 10 pod stajnią stajennych. Pa!
- Pa…
Od razu po pożegnaniu popędziłam do Naomi cała w skowronkach.
- I co?!- Zapytała pośpiesznie Nao.
- ZGODZIŁ SIĘ!!!
- Cicho! Usłyszał to i teraz się na nas patrzy…- Po tych słowach zamarłam i z grobową miną spojrzałam w stronę ujeżdżalni, a tam Armi kiwał głową. Stałam się czerwona jak burak!
- Choć już…- Wyszeptałam do przyjaciółki.
W moim pokoju zamówiłyśmy tort dla Armina. Nastał kolejny dzień. Wyskoczyłam z łóżka i popędziłam do łazienki. Umyłam włosy, twarz, zęby, a na koniec zrobiłam make-up. Gdy moja czupryna wyschła stwierdziłam, że ją rozczesze, a potem zaplotłam warkocz. Ubrałam Jeansy, czarną koszulkę i moją ulubioną koszulę w czerwoną kratkę. Popędziłam zjeść śniadanie, gdzie napotkałam Naomi. Podbiegłam do niej i powiedziałam, jaka jestem tym wszystkim podjarana! Nao tylko czekała aż to powiem. I zaśmiała się. Doszła 9:59, a Armina nadal nie było! Ja czekam z tymi rowerami jak głupia i powoli zaczęłam myśleć, że Armi mnie wyśmiał i się nie zjawi… Gdyby nie pocieszenia Naomi pewnie poszłabym do pokoju i zamknęła, bym się w sobie. Minęła 10:05, kiedy zdyszany i najwyraźniej ledwo żywy Armin przybiegł pod stajnie. Jego wytłumaczenie brzmiało: „Przepraszam Cię Kat i Nao, ale zaspałem!”. Wsiedliśmy wszyscy na rowery i pojechaliśmy do miasta. Pierwsze było kino. Poszliśmy na komedie. Wszyscy w trójkę śmialiśmy się do rozpuku jelit! A ja? Ja byłam zajęta patrzeniem na Armina, zajadając się w międzyczasie popcornem, a gdy ten obracał głowę, bo czół na sobie kogoś wzrok ja natychmiast patrzyłam na lecący w Sali film. Najlepiej w kinie bawiła się Naomi. Nie dość, że film był przezabawny to jeszcze zemnie beke cisnęła! Tuż przed kinem zrobiłam nam focie. Następnym celem był rynek gdzie robiliśmy selfie i zdjęcia, które miałam zamiar nie długo wydrukować do prezentu. Siedzieliśmy nad fontanną, kiedy Armi zapytał mnie, co chciałam zrobić w tym mieście…, a ja odpowiedziałam mu, że wszystko w swoim czasie. Podziwialiśmy wodę, która raz była kilka metrów nad ziemią, a raz jej nie było… Czekałam tylko na minę Armina, gdy zobaczy swój prezent! Poszliśmy do Starbucks-a, każdy zamówił sobie kawę, przez SMS-a powiedziałam Naomce, żeby poszła do sklepu kupić świeczki na tort, który będzie w kawiarni… Razem z chłopakiem siedzieliśmy i gadaliśmy o koniach (bo o czym innym). Po chwili dostałam na telefonie wiadomość, że świeczki kupione i czeka pod ustalonym miejscem. Więc ubrałam kurtkę, chwyciłam Armina za rękę i wyszliśmy z restauracji kierując się w stronę sklepu, gdzie miałam wydrukować zdjęcia do prezentu. Nao przejęła nastolatka i razem poszli dłuższą drogą do kawiarni, a ja zostałam i drukowałam zdjęcia z dziś i fotki jego konia. Potem pobiegłam je za laminować. Następnie pobiegłam do studia muzycznego, gdzie czekał zapakowany w papierową torebkę. Przyczepiłam zdjęcia i popędziłam do kawiarni „Rose”. Odebrałam tort z barku, postawiłam go na stole i zaczęłam wbijać świeczki. Tylko czekałam na to, aż wejdzie Nao z solenizantem! Po kilku minutach tak się stało. Zaskoczony Armin nie wiedział czy się śmiać czy płakać. Podeszłam do niego z bananem na twarzy i złożyłam serdeczne życzenia. Armi nie wiedział co zrobić, więc rozpakował prezent a tam:
Tylko z innymi zdjęciami, oczywiście :>
Jego twarz zdobił uśmiech, a oczy błyszczały jak gwiazdy! Siedliśmy do stolika, ja z Naomi śpiewałyśmy „Sto lat”. Gdy świeczki były zdmuchnięte, a życzenie pomyślane zaczęliśmy jeść tort. Armi słusznie zgadł, że jest o smaku śmietankowym z czekoladową masą i lukrową polewą. Siedzieliśmy roześmiani przez bardzo długi czas. Jednak wiedzieliśmy, że nie możemy nocować na mieście, więc poszliśmy pod kino gdzie stały przypięte nasze rowery. Po drodze nie obeszło się bez szampana! Wracaliśmy do akademii slalomem. W Akademii trwała już cisza nocna. Pożegnaliśmy się z Naomi. Armin odprowadził mnie pod mój pokój i na koniec powiedział:
-...

Armin?
Zadanie wykonane, 50 punktów dla Ciebie! Staraj się nie umieszczać zdjęć, przecież mamy opisy.

piątek, 28 lipca 2017

Noah powraca!

Oliver Sykes
Imię: Noah
Nazwisko: Andersen
Wiek: 21 lat [15.12.1996]
Płeć: Pewne cechy, zarówno te fizyczne jak i psychiczne, sprawiają, że jest stuprocentowym mężczyzną. Z kości, czy też nie. 
Numer pokoju: Stale i niezmiennie, od samego początku wręcz, 8.
Rodzina: Nie ma kogo za bardzo tutaj wymieniać - chcąc nie chcąc, bliższe kontakty miał tylko i wyłącznie ze swoją rodzicielką, Delilah. Orderu za opiekę nad swoją pociechą to ona na pewno nie dostanie - daleko jej zarówno do ideału, jak i do ogólnie przyjętych norm. Reszty nie ma sensu tu wymieniać - znał jeszcze tylko swojego dziadka, o którym nie miał dobrego zdania aż do końca jego nieszczęsnego żywotu. Ojciec Noah'a to jedna wielka zagadka, gdyż jest on bliżej nieokreśloną, przez niego do tej pory niepoznaną osobą.
Charakter: Mimo czasu spędzonego w nowym towarzystwie, wciąż jest ciężkim orzechem do zgryzienia, posiadającym w swoim skomplikowanym charakterze wiele sprzecznych, kontrastujących ze sobą odsłon. Nie przeszkadzają mu większe imprezy, w których uczestniczy sporo osób - nie ma problemów z nawiązaniem znajomości, a rozpoczęcie rozmowy przychodzić mu z niebywałą łatwością. Wiecznie uśmiechnięty, beztroski i niezwykle sarkastyczny, często doprowadza do sytuacji, które powodują, że nowo poznana osoba osoba wprawiana jest w delikatne osłupienie i rozkojarzenie - śmieje się wtedy, jak gdyby nigdy nic, uważając, że jest to podstawą do nawiązania odpowiednich relacji. O dziwo jego teza sprawdza się, zazwyczaj w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach, co sprawia, że uważa się w tej kwestii za nieomylnego. Ciężko jest go nakłonić do zmiany wcześniej obranej decyzji, lub poglądu, którego trzyma się od dłuższego czasu. Jest perfekcjonistą, zwłaszcza jeśli chodzi o jakąś ważną, lub nieco mniej sprawę, którą postanowił poprowadzić do końca. Weryfikacja podjętego przez niego zdania graniczy z cudem, bowiem przekonany jest, że postępuje w różnych kwestiach w całkiem dobry, odpowiedni sposób. Mimo to, ważne dla niego jest zdanie innych, i jeśli nawet się nim nie kieruje, to uważnie wysłuchuje, co druga osoba ma mu do powiedzenia - kształtuje to jego światopogląd. Bardzo łatwo można wyprowadzić go z równowagi, i choć agresji używa bardzo rzadko, to w takich sytuacjach jest bardzo niemiły, a już na pewno nie żałuje sobie słów, których nie wypowiedziałby na innych płaszczyznach. Stroni raczej od nieprzyjemnych sytuacji, zazwyczaj usilnie starając się znaleźć złoty środek, pewnego rodzaju kompromis, który pozwoli zadowolić obie, skłócone ze sobą strony. Pomoc w stosunku do potrzebujących jest dla niego sprawą oczywistą, i mimo, że wydaje się być bezuczuciowym, nieporuszalnym głazem, potrafi być wrażliwy na cudzą krzywdę, a nawet najmniejsze, niekoniecznie do końca przemyślane, wypowiedziane w jego kierunku słowo, jest w stanie sprawić, że zmusza się do potrzebnych mu w takich sytuacjach refleksji. Choć ważne są dla niego motywy, bierze sobie wszystko do serca, a co więcej, jest niemiłosiernie pamiętliwym stworzeniem. Urazy chowa dla siebie, i choć wie, że nie działa to na niego w korzystny sposób, to często rozmyśla nad tym, co go w przykrych sytuacjach spotkało. Wybaczanie też nie jest mu obce, bowiem jest pewien, że człowiek uczy się na błędach, a rozdrapywanie starych ran w niczym nie pomaga.
Pomimo, że logiki to nie ma w sobie za grosz, równie co obecność bliskich dla niego osób, ceni sobie swój własny, dostępny tylko i wyłącznie dla niego świat. Lubi czasami pobyć w samotności, gdzie może spokojnie pomyśleć nad wieloma sprawami, co niekiedy bywa utrudnione w towarzystwie innych osób. Swoje przemyślenia raczej zostawia dla siebie, a już w szczególności nie debatuje nad nimi z przypadkowymi osobami, które sądzą, że wymuszą na nim cokolwiek, zaledwie ładnie o to prosząc. Szanuje innych na równi z samym sobą, w związku z czym swoje zdanie nie powierza w wiedzę byle komu. 
Mimo wszystko, zwłaszcza mimo rozsądku, który o dziwo jeszcze posiada, zdarza mu się, że podejmuje decyzje pochopnie, wcześniej nad nimi się nie zastanawiając. Powoduje to, że nie raz musiał płacić słoną cenę za swój brak pomyślunku, a skutki niektórych z podjętych decyzji chodzą za nim do dnia dzisiejszego. Wie, że czasu cofać nie umie, a gdyby nawet potrafił, i tak by tego nie zrobił - ceni sobie rzeczywistość taką, jaką jest. Podoba mu się teraźniejszy stan rzeczy.
Aparycja: Mimo młodego wieku, uznawany jest za osobę starszą, czemu w głównej mierze winny jest jego specyficzny wygląd. Pomijając rzeczy, które nie są zależne od niego samego, typu wzrost, czyniący go przez dłuższy czas jedną z najwyższych osób w Akademii - a mierzy niemalże 190 centymetrów, czy też ostro zarysowane kości policzkowe, wiele zrobił, aby osiągnąć ostateczny efekt. W końcu nikt, a przynajmniej nie we wszystkich przypadkach, nie zmuszał go do wytatuowania sobie niemalże całego ciała i dbania o to, aby móc poszczycić się umięśnioną sylwetką, którą czy tego w chwili obecnej chce, czy też nie, posiada. Ciemnooki, mimo wielu zapewnień i wszelkich domniemań, w rzeczywistości nie ma aż tak ciemnych oczu, jak mogłoby się wydawać - jego tęczówki są w odcieniach orzechowego brązu z zielonymi, nieco wyblakłymi przejaśnieniami. Z daleka wydają się być ciemne, wręcz czarne - nie ma jednak niczego bardziej mylnego. W dodatku jego twarz jest szczupła, w kształcie delikatnie pociągłego trójkąta. To wrażenie zaburzają jedynie silnie zaciśnięte szczęki, które nie dość, że osadzone są wyjątkowo nisko, to w dodatku sprawiają dodatkowe pozory wizerunku, którym określany jest sam Noah. Jasna cera młodego mężczyzny pokryta jest licznymi tatuażami, których liczba nawet jemu nie jest znana - inne są bardziej przemyślane, inne nieco mniej, w związku z czym są stale oddawane przeróbkom. 
Jego włosy, ciemnobrązowe kłaki układające się w taki sposób, w jaki tylko chcą, często oddawane są różnorodnym eksperymentom - Noah był niejednokrotnie widziany we włosach zarówno zachodzących nieco poza poziom żuchwy, uszu czy linii skroni, jak i w tych przyciętych krótko, a w dodatku postawionych ku górze. Mimo to od pewnego czasu, a w zasadzie od momentu przyjazdu do Akademii, utrzymuje je w jednej fryzurze, zwanej przez pospolitą większość zwyczajnie artystycznym nieładem. 
Ulubiony koń: Spodobało mu się naprawdę wiele koni - jeśli miałby wybierać, który przypadł mu do gustu szczególnie, miałby z tym niebywały problem. Gdyby miał wybierać zgodnie ze swym serduchem, bez wahania wybrałby Melissę. Z racji jednak, że opuściła ona już jakiś czas temu Akademię, najprawdopodobniej jego ulubionym wierzchowcem byłby Mezzo albo Pepper. 
Własny koń: Holender imieniem Dream Catcher. 
Poziom jeździectwa: Bardzo zaawansowany
Partner: Noah w swoim życiu był już w wielu związkach - w tych z przeuroczymi blondynkami, charakternymi dziewczynami odnoszącymi wrażenie, że są najważniejsze na całym świecie, jak i w takich, które były dla niego niepodważalnie wyjątkowe. Każdy związek wniósł do jego życia coś nowego, choć nie zawsze wiązało się to z tym, że brunet stawał się szczęśliwszy - wspomnienia ukształtowały go na osobę, która nie dość, że nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki, to w dodatku jest bardzo sceptycznie nastawiona co do okazywania swoich uczuć. Postrzega miłość jako coś, co jest zbędne i zdecydowanie bardziej jest skłonny do tego, by pozostać w niewygodnej przyjaźni, aniżeli po raz kolejny przeżywać rozczarowanie, wiążące się z tym, że stanowczo zbyt dużo razy musiał bezradnie przyglądać się, jak jego ukochana odchodzi z wyraźnym powodem, czy też bez. 
Historia: Przeszłość goni każdego. Inni dzielą się nią z większym zadowoleniem, a jeszcze inni nie robią tego wcale. Brunet zalicza się zdecydowanie do tej drugiej grupy - opowiadanie o tym, co było kiedyś, przychodzi mu z wielkim trudem i nawet nieukrywanym bólem. Mało jest osób, które wiedzą, jak w pełni toczyły się losy jego codzienności i z czym musiał się zmagać, zanim dotarł tu, gdzie aktualnie jest. Punkt widzenia, jak wiadomo, zależy od punktu siedzenia, jak jest i w tym przypadku. Krótko, zwięźle i na temat - przeżył wiele nieudanych związków, wiele nieudanych relacji z drugim człowiekiem, jak inne wiele sytuacji, w których sam nie wiedział, jak powinien się zachować. Przeszłość dla niego, choć ma właściwie spore znaczenie, na pewno nie jest tak ważna, jak to, co dzieje się teraz, jak i to, co dziać się dopiero będzie. I tego się trzyma.
Inne:
- Z wielkim, odwiecznym zapałem, truje siebie jak i osoby akurat przebywające w jego otoczeniu papierosami, które wypala w niemiłosiernych ilościach. Nie stroni też od innych używek, i choć ogranicza je w większym stopniu, to zdarza go się widywać w różnych stanach świadomości.
- Przekleństwa to jego części zdania i już nawet nie kontroluje, jak często wypływają one z jego ust. 
- Pomijając konie, całkiem lubi duże psy jak i koty, o ile nie wchodzą zbytnio mu w drogę. 
- Od czasu do czasu, gdy tylko go coś natchnie, zdarza mu się, że przeczyta jakąś lekturę. Jako, że nie bywa to mimo wszystko zbyt często, zadowala się słuchaniem muzyki, co zdecydowanie można u niego częściej zaobserwować. 
- Od czasu pewnego wypadku nie posiada własnego samochodu, jednakże ma prawo jazdy, jak i na tyle umiejętności, aby sprawnie i bezpiecznie kierować takowym pojazdem. 
- Gitara stoi i kurzy się w jego pokojowej szafie. Gra tylko i wyłącznie dla swojej przyjemności, ale robi to w sposób na tyle dobry, aby móc pochwalić się tą umiejętnością innym. Nie robi tego jednak, rzadko kiedy dotykając palcami nienaruszonych strun. 
- Dzień zawsze stara się rozpocząć od mocnej kawy.
- Dawniej zdarzało się, że codziennie można było przyłapać go na bieganiu - teraz zadowala się jedynie do długich spacerów ze swoim psem, Nestorem.
Kontakt: Reindeer. (z tą kropką na końcu.)

Od Esmeraldy C.D Leny

Układając się do łóżeczka, chwyciłam pierwszą lepszą książkę, tym razem dostało mi się "Duchowe życie zwierząt"- książka autora takiego dzieła jak np. "Sekretne życie drzew". Włosy pałętały mi się po twarzy, a moja koteczka zaczęła robić mi akupunkturę. Nie powiem, że mi się nie podobało, tak męczącym dniu bardzo mi się przysłużyła.
****
Nie zauważyłam, nawet gdy moje powieki zamknęły się wczorajszej nocy, skutkiem tego, było obudzenie się z książką na twarzy. Ociężale zwlokłam się z łóżka, moim kolejnym czynnościom towarzyszyło uczucie senności, tak silne, że zamiast kremu, na twarz nałożyłam mydło, a później dziwiłam się, dlaczego oczy mnie pieką. Tak czy owak, po zrobieniu sobie małego kuku na oku obudziłam się i postanowiłam nigdy więcej nie kłaść się spać po 3 w nocy.... Chwyciłam w łapki niebiesko-złotego Tangle Teezera (hehe, naucz się pisać Esmuś) i zrobiłam pierwszy ruch- najbardziej bolesny. Kołtuny dawały się we znaki, nie tylko bólem, ale i....i tu zabrakło mi słowa. Przy tej jakże uzależniającej czynności, ułożyłam plan na najbliższe 24 godziny. Nie będę go całego tu przedstawiała, bo mogłoby się to skończyć przykrywaniem was kołdrą i życzeniem "Śpijcie dobrze". Następnie powędrowałam do łazienki ponownie, chwyciłam którąś z palet do makijażu i srebrnym cieniem foliowym pokryłam górną powiekę, przyciemniłam kącik zewnętrzny, na końcu nałożyłam perłowy cień w kącik zewnętrzny. Podkreśliłam oko niebieską kredką, maznęłam rzęsy maskarą(?) i nałożyłam różowy błyszczyk na usta. Tak wypindrzona ruszyłam do stajni, poprzednio wsuwając sztyblety i zabierając wszystkie rzeczy do jazdy. W mgnieniu oka byłam przy boksie Dracula, tam też spotkałam Lenę, zaczytaną w 'Poradniku Jeździeckim'.
-Hej! Co tam?- powiedziałam, unosząc swoje kąciki ust w górę. Wyrwałam ją z zadumy, z czego wnioskuję? Jeszcze przez dłuższą chwilę po moich słowach czytała, nie zwracając na mnie zbytniej uwagi. Powtórzyłam jeszcze raz, Lena uniosła wzrok i popatrzyła na mnie.
-Cześć, dobrze. A u ciebie?- westchnęła, zamykając książkę.
-Poprawnie, wezmę Demona na przejażdżkę po lesie, pojedziesz ze mną? -zadałam pytanie, uśmiechając się lekko.
<Lena? >

środa, 26 lipca 2017

Od Katniss do Esmeraldy

Pewnego ranka przy stajni, gdy szłam wyczyścić Wings zobaczyłam Esmeralde stojącą ze swoim koniem przy belce do której przywiązywane są konie. Zdziwiło mnie to że ktoś oprócz mnie jest tu przed innymi. nie zwracając na to wielkiej uwagi podeszłam do mojej Wings. była calutka umorusana w błocie! przewróciłam tylko oczami i weszłam do jej boksu, zapięłam kantar, uwiąz, wzięłam szczotki do czyszczenia konia i kopystkę. podeszłam z klaczą do Esmy. I zaczęłyśmy się witać. Oczywiście musiało się coś stać- mianowicie Wings była zmęczona tym, że ciągle gadam z koleżanką, a jej nikt nie szczotkuję, więc dziabnęła mnie w tyłek.
-Au!- Krzyknęłam.
-Co jest?
-Ten skubaniec mnie szczypnął.- Odpowiedziałam z grymasem na twarzy. Po czym podeszłam do belki i przywiązałam Wings.
- Pech.
Wzięłam szczotkę i usuwałam burd z konia. zajęło mi to pół godziny zanim w ogóle ją wyczyściłam! Przyszedł czas na kopyta, Które poszły jak spłatka. Pomaszerowałam po siodło i ogłowie. po chwili koń był ubrany i gotowy do jazdy. zapytałam się Esmy czy się przyłączy do wycieczki. Odpowiedz brzmiała: Tak.
Pojechałyśmy do lasu gdzie wypatrywałam czegoś z czego można się pośmiać. Niestety nic. Więc na jednej z polan poleciałam galopem. Esma mnie dogoniła i próbowała wyprzedzić! ale ja się nie dawałam ścigałyśmy się do końca polany i jeszcze trochę. zeszłyśmy do kłusa a potem dziewczyna powiedziała:
- ...

Esma?

wtorek, 25 lipca 2017

Od Cassie do Dmitrij

Dzwonek mojego telefonu przerwał mi wymarzony sen. Wtuliłam głowę mocniej w poduszki leżące na sofie. Komórka nie przestawała dzwonić ani wibrować na blacie stołu.Okami wyraźnie też się to nie spodobało, bo przeniosła w pysku aparat i położyła mi go na plecy. Oczywiście nie mogła sobie odpuścić oślinienia go całego. Niechętnie podniosłam głowę i wzięłam do ręki mokry telefon. Na wyświetlaczy pojawiło się zdjęcie Sama. Odebrałam.
- Aż tak męcząca podróż, że nie możesz odebrać szybciej? - Mruknął.
- Nie powiem, że nie. - Ziewnęłam.
- Dzięki, że zadzwoniłaś i powiedziałaś, że dojechałaś. - Warknął.
- Przepraszam, ale byłam zabiegana. Musiałam wszystko tutaj załatwić i jak najszybciej pozbyć się matki i tego kutasa.
- Niech będzie, że Ci wybaczam. Wszystko dobrze, tak poza tym?
- Szczerze to nawet się cieszę, że tu trafiłam. W końcu może się trochę poukłada w moim życiu i ogarnę kilka spraw. - Uśmiechnęłam się mimowolnie do siebie. Wiedziałam bardzo dobrze, że im dłużej byłam w mieście rodzinnym, tym bardziej się staczałam.
- Trzymam za Ciebie kciuki mała, a tymczasem muszę uciekać, bo z Alice idziemy zaraz do kina. Kocham Cię siostra, trzymaj się.
Po tych słowach zapadła cisza. Odłożyłam komórkę na blat i podniosłam się do pozycji siedzącej. Na moim udzie szybko pojawił się łeb Okami.
- Co byś chciała? - Pogłaskałam łeb psa.
Kiedy tylko przestałam jej dotykać ruszyła do drzwi. Po czym skoczyła na klamkę dając mi do zrozumienia, że już czas na spacer.
- Dobrze już zaraz pójdziemy.
Westchnęłam ociężale i podniosłam się do góry. Spojrzałam w stronę okna, na zewnątrz było już prawie ciemno. Swoje kroki skierowałam w pierwszej kolejności do szafki w aneksie kuchennym. Wyciągnęłam karmę i nasypałam do miski mojego sierściucha. W czasie kiedy mój pupil jadł ja się przebrałam. Założyłam na siebie szare dresowe krótkie spodenki i czarną luźniejszą bokserkę. Obie skończyłyśmy w tym samym czasie. Przed wyjściem założyłam na nogi adidasy, wzięłam papierosy z zapalniczką i mp3. Wychodząc zamknęłam za sobą drzwi. Klucz schowałam głęboko do kieszeni. W drodze na podwórko upięłam włosy w wysoki kucyk.
Okami wyleciała przez drzwi główne niczym błyskawica. Mało mnie nie przewracając. Pokręciłam tylko z uśmiechem głową i sama spokojnie usiadłam na ławeczce przed budynkiem. Odpaliłam papierosa i się zaciągnęłam. Uniosłam twarz w stronę ciemnego już nieba i wypuściłam dym z płuc nosem. Suczka buszowała gdzieś w okolicznych krzakach, poznawała okolicę i nowe zapachy.
Wyrzuciłam niedopałek do kosza i zaczęłam się rozciągać. Po rozgrzewce zawołałam psa do siebie. Ruszyliśmy na początku truchtem przed siebie. Kilkanaście metrów dalej przeszliśmy w bieg. Obie przebiegłyśmy dość spory dystans. Zajęło to sporo czasu, ale byłam szczęśliwa. Aktywność fizyczna zawsze dawała mi swego rodzaju ulgę.
Przed bramą zdjęłam z uszu słuchawki, zakręciłam je wokół mp3 i schowałam do kieszeni. W tej samej trzymałam paczkę z papierosami. Postanowiłam przed pójściem do pokoju jeszcze zapalić i wyciągnęłam ją. Odpaliłam i schowałam rzeczy do spodenek. Usiadłam wygodnie pod drzewem uważnie obserwując Okami. Odruchowo wsadziłam po paleniu ręce do kieszeni. I dostałam szoku. Nie było mojego odtwarzacza. Spanikowana podniosłam się i zaczęłam nerwowo przeszukiwać trawę. Jednak go nie było. Postanowiłam go odnaleźć. Ruszyłam w poszukiwaniu urządzenia. Całą drogę szłam patrząc się pod nogi. Oczywiście nie mogło być inaczej, musiałam na kogoś wpaść. Cofnęłam się o krok w tył, nieznajomy zrobił to samo.
- Przepraszam. - Spojrzałam uważniej na chłopaka. Był ode mnie starszy ale tylko trochę, ale za to znacznie wyższy.
- Spoko. Zgubiłaś okulary, że mnie nie zauważyłaś? - Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek.
- Okulary nie ale coś innego. Wzrok mi jeszcze aż tak nie szwankuje. W sumie to mogłeś mnie ominąć. - Odpowiedziałam mu tym samym uśmiechem.
- Właśnie przyglądałem się swojemu znalezisku. - Po tych słowach wyciągnął dłoń, a w niej moją mp3.
- Znalazłeś! - Krzyknęłam szczęśliwa. Już chciałam ją zabrać, ale nieznajomy cofnął dłoń.
- A skąd mogę wiedzieć, że Twoja? Może to jest kogoś innego?
- Z tyłu ma wygrawerowane srebrne "Cas", zobacz jak nie wierzysz. To moje imię.
- Nazywasz się Cas? - Zapytał z niedowierzaniem.
- Nie, Cassie. Ale nie lubię swojego imienia to przynajmniej tak sobie je umilam.

Cassie!

 


Imię: Cassie. Ale wszystkim przedstawia się jako Cas.
Nazwisko: Wessell
Wiek: 19 lat
Płeć: Mężczyzna... Nie no taki żarcik. Cas to stuprocentowa kobieta ^^
Nr pokoju: 4
Rodzina: 
Sophie Wessell - Matka dziewczyny, rozwiedziona z ojej ojcem. Ma czterdzieści osiem lat Od czasu rozwodu miała kilku partnerów. Związała się na stałe z ojcem Kate. Kobieta prowadzi kancelarie adwokacką. Surowo wychowywała swoje dzieci. Jest dumnym, zapatrzonym w siebie człowiekiem.
William Wessell - Ojciec Cassie, pięćdziesięciolatek. Rozwiedziony z Sophie. Od czasu do czasu miewa jakieś przelotne związki ale Cas z rodzeństwem nigdy nie poznali jego partnerek. Ponieważ żadna z nich nie była godna aby poznać jego dzieci. Pracuje w prywatnym szpitalu, jest onkologiem. Mężczyzna jest czuły i opiekuńczy. Poświęca wszystko swoim dzieciom. Zawsze stara się być przy nich w każdym momencie ich życia.
Samuel Wessell - Starszy brat. Mechanik samochodowy, ma 25 lat i żonę. Cas jest jego oczkiem w głowie, jest jej najbliższą osoba z całej rodziny.
Kate Ellis - Przyrodnia siostra. Młodsza od Cassie o dwa lata. To po jej narodzinach Sophie i William się rozwiedli. Kate jest córką Sophie i... No właśnie nie wiadomo kogo. Cas nienawidzi dziewczyny z całego serca, tak samo jak matki i Richard'a. Uważa, że to przez nich jej rodzina się rozpadła.
Richard Ellis - Ojczym Cassie i Samuel'a, czterdziestosiedmioletni . Mężczyzna pracuje w kancelarii Sophie. Stara się cały czas zaprzyjaźnić się z dziećmi swojej wybranki, jednak Ci tratują go jak wroga.
Charakter: Zacznijmy od tego, że Cas nie ma najmniejszych problemów z przystosowaniem się do każdej sytuacji. Czuje się dobrze na balu wśród największej elity, ale tak samo dobrze na dyskotece przy piwie i papierosem w ręku. Wie doskonale jak posługiwać się językiem z salonów i tym z podwórka. Dziewczyna ma bardzo dużo do powiedzenia i praktycznie nie da się jej przekrzyczeć w kłótni. Od kiedy nauczyła się płynnie japońskiego, niemieckiego i rosyjskiego w trakcie naprawdę ostrych kłótni i podczas wielkiego stresu zaczyna się mieszać te języki. Ma problemy z wyrażaniem miłości. Dla niej nie ma tematu tabu, możesz z nią pogadać o wszystkim, lecz nie możesz od niej wszystkiego wyciągnąć. Niektóre informacje zabierze ze sobą do grobu. Stara się wszystkich trzymać na lekki dystans. Szybko przywiązuje się do ludzi i boi się, że zostanie zraniona. Na jej zaufanie trzeba się jednak napracować. Jest cięta na wszystkich, którzy ją kiedyś skrzywdzili. Będzie dogryzała i dokopywała każdemu, kogo nie lubi. Potrafi być czasami naprawdę chamska, wulgarna i agresywna. Przy bliższym poznaniu jako przyjaciółka naprawdę zyskuje. Lubi pomagać innym chodź sama nie przyjmuje pomocy. Lubi się drażnić z ludźmi, oczywiście tak po koleżeńsku i nie chamsko. Cassie nie zakochuje się w każdym napotkanym facecie. Ma swój ideał, którego nie zdradzi nikomu. No może poza jednym faktem, podobają jej się tatuaże, nawet bardzo. Jeśli chcesz przejść z nią do rękoczynów życzę Ci szczerze powodzenia. Walka wręcz i nożem idą jej z taką łatwością jak oddychanie. Bardzo lubi rozmawiać z innymi. Nienawidzi siedzieć sama. Wie dobrze, że podoba się wielu mężczyznom i nie stara się tego ukryć. Nie da sobą manipulować żadnemu kobieciarzowi ani innemu człowiekowi. Lubi sport i szybciej dogada się z chłopakiem niż z dziewczyną.
Aparycja: Cas ma sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Czarne, gęste włosy sięgają jej do połowy pleców. Do tego jeszcze ciemnobrązowe i duże oczy, w których ma swojego rodzaju błysk. Wszystko to idealnie współgra z jej cerą. Śnieżnobiały i idealny uśmiech mógłby robić za reklamę dla niejednego dentysty. Nie za bardzo przepada za swoimi wydatnymi wargami, uważa, że powinny być mniejsze. Tak samo, jak biust. Nienawidzi swojej miseczki, ma duże D. Cas ma ogromne problemy z przybraniem na wadze. Nigdy nie przekroczyła wagi pięćdziesięciu siedmiu kilogramów. Aktualnie ma pięćdziesiąt pięć kilo. Ciało dziewczyny jest perfekcyjnie wyrzeźbione. Talia osy, jędrne pośladki i długie nogi są jej największymi atutami, przynajmniej ona tak uważa i lubi to podkreślać. Nie toleruje makijażu na swojej twarzy. Sukienkę założy, szpilki też, ale nie da sobie nawet rzęs pomalować! W jej szafie przeważają luźniejsze ubrania, które nie krepują jej ruchów. Nie są to ubrania, które pozbawiają jej kobiecości. Poza tym na ciele ma tatuaże. 
Ulubiony koń: (Koń, którego wybrałaś, jest na wyższym poziomie)
Własny koń: Brak.
Poziom jeździectwa: Średnio zaawansowany.
Partner: Szuka.
Historia: Jej historia zaczęła się dziewiętnaście lat temu w Ottawie. Początki jednak nie były łatwe. Bo już, kiedy miała dwa lata to jej rodzina się rozpadła. Matka zabrała dzieci do siebie zostawiając William'a samego. Po zakończeniu rozwodu na świat przyszła Kate, młodsza siostra, przybrana oczywiście. Nie oszukujmy się, ale kobieta od spędzania czasu ze swoimi dziećmi wolała siedzieć w pracy. Całymi dniami z trójką dzieci siedziała opiekunka. Rodzice Sophie zmarli lata przed narodzinami Samuel'a, a William'a mieszkają w Meksyku.
Kiedy tylko Cas poszła do szkoły musiała być pod każdym względem idealna. Nienaganny strój, wymowa i prezencja. Były na niej codziennie wymuszane w prywatnej szkole dla dzieci elity. Z biegiem lat zaczęło ją to coraz bardziej irytować. Powoli i stopniowo stawiała na swoim. Aż w końcu, kiedy skończyła siedemnaście lat była już zupełnie nie do poznania. Zaczęło się uciekanie z domu, picie, palenie papierosów i marihuany, ale nigdy czegoś więcej nie brała ani nie prostytuowała się. Coraz gorzej zaczęła traktować Kate i Richard'a. Z dziewczyną kilka razy doszło do przepychanek. Po ostatniej, kiedy Cas wysłała siostrę do szpitala. Po tej sytuacji zapadła decyzja o wysłaniu jej do akademii. 
*Inne:
-Tatuaże Cas: prawa ręka I II 
 i prawe udo I
- Dziewczyna nigdy nie wyglądała jak zawodnik kickboxingu czy boksu. Jednak ćwiczy obie te sztuki walki od kiedy tylko skończyła siedem lat. Od 10 roku życia zaczęła walkę z nożem. 
- Każdego wieczoru biega z Okami dość spore dystanse.
- Umie jeździć na motocyklu ale jeszcze sobie nie kupiła. Ma na razie samochód, dostała od tatusia na swoje urodziny. Drugi dostała od brata i na razie nim tylko jeździ.   LINK
- "Bawiła" się kiedyś w nielegalne wyścigi samochodowe. Prowadzi lepiej od niejednego faceta. 
- Bardzo dobrze tańczy.
- Pali papierosy.
- Lubi sobie wypić ale nie do nieprzytomności. 
- Nienawidzi ludzi którzy wtrącają się w jej życie.
- Zna bardzo dobrze język japoński, rosyjski i niemiecki.
- Nienawidzi coli i pepsi. 
- Nigdy nie założy nic różowego.
- Gra w piłkę nożną.
- Zna się na mechanice, potrafi sama naprawić samochód. No ale w granicach rozsądku.
- Przeszła kurs pierwszej pomocy z najlepszym wynikiem z całej grupy.
- Kiedyś chce zostać ratownikiem medycznym.
Kontakt: Howrse- Arioch_ 

Dmitrij!

Imię: Dmitrij
Nazwisko: Dragovich
Wiek: 22 lat
Płeć: Stuprocentowy facet
Nr pokoju: 55
Rodzina: Caroline Dragovich – matka Dimitrija. Jest z pochodzenia Brytyjką, która wywodzi się z dość zamożnej rodziny. Ma 45 lat i nienawidzi, gdy ktoś przedstawia ją jako mama lub ciocia, dla każdego jest kuzynką, próbując się w ten sposób odmłodzić.
Aleksander Dragovich – ojciec. Typowy Rosjanin z krwi i kości. Ma 47 lat, wielu znajomych Dimitrija czy też Diany zazdrości im taty, gdyż uważają, że jest niezwykle wyluzowanym gościem w porównaniu do swojej żony.
Diana Dragovich – młodsza siostra Dima, bo ma 19 lat. Dość skryta jednak bardzo miła. Mimo wszystko lubi się dobrze bawić i korzysta z życia dopóki może, dla Dimitrija trochę za bardzo, ale on sam nie był święty w jej wieku.
Charakter: Na pierwszy rzut oka wydaje się być człowiekiem, któremu nikt nigdy nie wyjaśnił co znaczy życzliwość - nie powie ci dzień dobry, nie skomplementuje nowej fryzury ani nie poczęstuje papierosem. Dimitrij jest raczej sarkastyczny, z reguły poważny, jednak na jego twarzy często gości delikatny uśmieszek, wygląda na troszkę chamski, ale prawda jest taka, że próbuje go ukazać w jak najbardziej korzystnym świetle. Trzeba wspomnieć, że ma dość dziwne poczucie humoru i nie każdy jest w stanie je zrozumieć. Kieruje się własną intuicją, polega na niej przy każdym trudnym wyborze. Waleczny, uparty i zmotywowany. Cechują go przerażające pokłady pewności siebie i nieposkromionej energii, ukazujące się w wypadkowej jako ubieganie się za kolejnymi dawkami adrenaliny skutkującymi masą czynów, których bezpieczeństwo łatwo zakwestionować. Czasami zachowuje się jak gówniarz i tak najczęściej mówi mu jego siostra oraz mama. Niekiedy rozmowa z nim przypomina wizytę u psychologa, choć dla niektórych to właśnie on jej potrzebuje.
Aparycja: Dimitrij to bardzo dobrze zbudowany, dość wysoki, bo mierzący 192 cm wzrostu chłopak. Ma ciemno brązowe włosy, które często ułożone są na jedną stronę. Są one dość niesforne i często spadają chłopakowi na jego szaro-zielone oczy. Na swoim ciele ma liczne tatuaże zaczynając od dziwnych wzorów, a kończąc na portretach, a tuszem pokryta jest jego szyja, a nawet skroń. W lewym uchu posiada kolczyki takie jak: forward helix, tragus oraz inner conch. Nawet w nosie ma malutkiego kolczyka oraz w… sutkach. Jego wyraz twarzy jest bardzo chłodny i nawet gdy się uśmiecha sprawia wrażenie niezbyt przyjemnego typka. Z reguły ubiera się dość luźno tak by ubrania nie przeszkadzały mu w różnych rodzajach aktywności, dlatego często spotkać go można w dresach, które zupełnie nie przeszkadzają mu w bieganiu. 
Ulubiony koń: Cortes C
Własny koń: Brak
Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany
Partner: Brak
Historia: Dimitrij wiódł normalne życie tego najbardziej ułożonego dziecka, zawsze posłuszny, miły i grzeczny. Wraz z nowym miejscem zamieszkania i nową szkołą zdobył sobie nowych, „lepszych kolegów”. Od tamtego momentu chłopak zaczął regularnie wagarować i wdawał się w pierwszą lepszą bójkę. Z czasem zaczął nadużywać alkoholu, a potem innych używek. Między innymi to przez niego jego rodzina dwa razy musiała się wyprowadzić. Rodzice na każdym kroku starali się by był daleko od złego towarzystwa. Z czasem swoją nienawiść i złość zaczął wylewać na treningach w siłowni, a potem zainteresował się boksem. Jego siostra stwierdziła, że może dobrym rozwiązaniem byłaby dla niego również jazda konna i pewnego dnia zabrała go ze sobą do pobliskiej stadniny, gdzie ona sama również jeździła. Z czasem zaczął mysleć o dalszej edukacji jednak nie chciał się rozstawać z jeździectwem, dlatego również trafił do Akademii Magic Horse.
*Inne:
- Jego dobrzy znajomi i najbliższa rodzina mówią do niego Dima.
- Ćwiczy boks i dużo czasu spędza na treningach w siłowni. Często biega, głownie wcześnie rano lub późnym wieczorem, z reguły wtedy, gdy się ściemni.
- Zabójczo dużo pali papierosy. Szlugi znikają u niego w szybkim tempie. Pochodzi z niepalącej rodziny. Kiedy miał około 15 lat wrócił do domu i jego mama wyczuła zapach papierosów za co w progu drzwi dostał w twarz. 
- Zdarza się, że w nocy dostanie „jakieś natchnienie” i sięgnie po kartkę i ołówek. Głownie towarzyszą mu wtedy również papierosy i alkohol, które wspomagają go w przelaniu wszystkiego co chce na papier. Nie chwali się tym jednak wydaje mu się, że rysunek wychodzi mu całkiem całkiem.
- Odkąd zaczął zajmować się Biondą, jego obecnym psem polubił zwierzęta, do których zawsze miał jakiś uraz. 
- Inne zdjęcia: 1,2,3
Kontakt: Hw - ReginaNokia

poniedziałek, 24 lipca 2017

Od Leny C.D Esmeraldy

Siedziałam i oglądałam zmagania Esmy na torze. Te przeszkody były naprawdę wysokie, a ona świetnym jeźdźcem, przynajmniej z widoku piętnastoletniej dziewczyny na poziomie średnozaawansowanym, znacz się mojego widoku. Gdy zsiadła z konia i zaczęła z nim odchodzić w stronę stajni, wstałam i podeszłam do niej.
- To było niesamowite! Też chciałabym tak skakać. Jesteś po prostu wspaniałym jeźdźcem! Wyglądałaś, jakbyś leciała nad przeszkodą na grzbiecie tego konia... To było cudowne...
- Tak, to świetne wrażenie.
- Ja się na lekcjach staram tak bardzo, jak tylko mogę, ale dalej jestem w tej samej klasie...
- Do tego potrzeba cierpliwości, nie wystarcz chcieć.
- Wiem... Ale chyba każdy pragnie osiągnąć jak najlepsze efekty, w jak najkrótszym czasie, nie sądzisz?
- Hm... No tak.
Chyba zaczynałam być trochę męcząca.
- No to na razie! - powiedziałam, i poszłam do swojego pokoju, by dać Esmie święty spokój.
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Wyjęłam swój poradnik jeździecki, na którym nauczyłam się podstaw, zanim w ogóle wsiadłam na koński grzbiet po raz pierwszy. Zaczęłam przeglądać działy. Po chwili znalazłam to, czego szukałam.
'Jak osiągnąć zadowalające efekty, w jak najkrótszym czasie'. Otworzyłam na wskazanej stronie i zaczęłam czytać.
'Możesz wykonywać ćwiczenia fizyczne, np. na macie do treningu, by poprawić swoją sprawność' i tu wymienionych kilka ćwiczeń 'Przyda się także dobra równowaga, oraz refleks, nad którymi możesz poćwiczyć w następujący sposób' kolejna tona propozycji' Jednak najlepszym sposobem jest poproszenie instruktora o dodatkowe lekcje. Sprawdź czy jest to możliwe'. Gdy przeczytałam cały rozdział, zajmujący 3 strony, wzięłam się za przeobrażenie planu w życie. Wzięłam notatnik i zaplanowałam sobie cały tydzień. Według tego planu miałam żyć, puki nie zmienię zdania. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyjęłam swoją karimatę.
< Esma? >

Od Leny do...

Wyjrzałam z pokoju. Nikogo, kto mógłby zauważyć, że wychodzę. I tak miałam teraz wolne, a to jedyna szansa, by się sprawdzić. Konkurs Piosenki Młodzieżowej. Ostatni raz, gdy byłam na takim konkursie, moja klasa mnie wygwizdała, ponieważ nie śpiewałam tego, co oni lubią, tylko własną piosenkę. Nie chciałabym, żeby taka sytuacja się powtórzyła, zwłaszcza, że w Akademii Magic Horse jestem od niedawna. Mama przyjechała do miasta, by dać mi moją gitarę. Obiecała zaraz potem odjechać, ale znając ją, nie dotrzyma słowa, i będzie stać pod sceną. Nieważne. Wymknęłam się na paluszkach, wyszłam z terenu akademii. Pobiegłam pędem w stronę miasta. Po 2 kilometrach zobaczyłam znajomy samochód i jeszcze bardziej znajomego kierowcę.
- Cześć mamo - powiedziałam zapinając pas bezpieczeństwa.
- Cześć skarbie. masz wszystko czego potrzebujesz? Mogę ci coś kupić i przywieźć.
- Nie dzięki, że pytasz.
Zajechałyśmy pod miejsce, gdzie miał się odbyć konkurs. Wyjęłam z bagażnika swoją gitarę.
- Jesteś pewna?
- Tak - odpowiedziałam. Mama odjechała, a ja usiadłam na uboczu, i zaczęłam ćwiczyć swoją piosenkę, ale tak, by nikt nie usłyszał, nikt nie zauważył.
Gdy już wszystko rozłożyli, podeszłam do osoby, która zajmowała się sprawdzaniem wcześniej przygotowanej listy.
- Tak?
- Lena Macke. Piosenka własnego autorstwa.
- A tak, tak. Wejdź tam i poczekaj - powiedziała wskazując na drewniane drzwi.
- Dobrze, dziękuję.
Weszłam do pomieszczenia. Nikogo tam nie było, ale z kolejnymi przeczekanymi minutami, zaczęło się zbierać coraz więcej ludzi. Wyglądało na to, że wszyscy byli ode mnie starsi. Schowałam się w rogu pokoju i ćwiczyłam swoją piosenkę. Z resztą, nie ja jedyna. Pomieszczenie było pełne śpiewających i grających nastolatków. Trochę mnie zaczęły boleć uszy. I wtedy się zaczęło. Pani, która wcześniej sprawdzała listę, wywoływała kolejno uczestników. Ja byłam ostatnia, przede mną było 11 uczestników - kapel i solistów.
- Lena Macke twoja kolej! - powiedziała ta kobieta, a mi serce przestało na moment bić, by za chwilę walić jak szalone. ' Sama tego chciałaś. Teraz wyjdziesz na scenę i dasz z siebie wszystko ' - powiedziałam do siebie w myślach. Wstałam, poprawiłam swoją sukienkę i weszłam na scenę. Poprawiłam mikrofon i, starając się nie patrzeć na publiczność, zaczęłam śpiewać.
Każdy ma marzenia
I o ich spełnieniu śni,
Lecz niektórzy ludzie,
Z nożyczkami
Krętymi uliczkami
Idą, by...
Odciąć skrzydła marzeń!
Czemu, ah czemu?
Tak dzieje się?
Przecież tym sposobem,
Niszczy się marzenia swe.
Cóż złego w tym,
Że każdy ma marzenia?
Stój! Nie idź tam.
To jest pułapka.
Nie wyjdziesz stąd.
Zamknięte drzwi...
Moje palce śmigały po strunach, wydobywając z nich dźwięki, a ja starałam się zaśpiewać najczyściej jak umiałam. Gdy skończyłam, brakło mi tchu. Spojrzałam na widownię, szukając wzrokiem matki. Nagle mój wzrok napotkał znajomą twarz.
- O nie, nie, nie! - krzyczała moja głowa - Przecież tak się starałam, by nikt z akademii nie wiedział o moim występie. Nasze spojrzenia się spotkały. Zeszłam ze sceny. Za sobą usłyszałam głos prowadzącego:
- Dziękujemy wszystkim za przybycie. Teraz, nasza kochana publiczności, zagłosujecie na swoich faworytów, wysyłając SMS na numer który znajduje się za mną, a w wiadomości napiszcie imię jednej z osób lub nazwę grupy, która szczególnie przypadła Wam do gustu! To od Was zależy, który z tych młodych talentów przejdzie dalej!
Znalazłam się z powrotem w tym samym pomieszczeniu, w tym samym towarzystwie, również czekającym na wynik. Lecz moje myśli nie były skupione na wygranej, tylko na tym, co z osobą, która mnie zobaczyła? Czy rozpowie wszystkim w akademii? Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy nie wracać. Nagle usłyszałam jak z ust prowadzącego na scenie, pada 6 nazw. Wśród nich moje imię. Weszłam na scenę razem z innymi półfinalistami. Nie zajęłam 1, 2 ani 3 miejsca, ale bardzo się cieszyłam, bo jednak...
- Łał przeszłam! - po moim policzku spłynęła łza szczęścia. Spojrzałam na widownię. Niestety, ale dalej tam stała. Moje szczęście trochę zmalało. Gdy wszystko się zakończyło, postanowiłam jak najszybciej wrócić do domu. Rozejrzałam się. Nigdzie mojej mamy. Wzięłam podwózkę i zajechałam do mojego tymczasowego domu. Wysiadłam z auta i stanęłam twarzą w twarz z...
< ktosiu? >

Od Esmeraldy C.D Leny

Już w akademii, rozsiodłałyśmy konie, a następnie ślimacząc się, udałyśmy się na jadalnię. Prawie wszystkie stoliki były zajęte, kilka pojedynczych i jeden dwuosobowy zostały wolne. Zanim poszłyśmy klapnąć, zawędrowałam do stoiska z jedzeniem i złożyłam zamówienie na jutro u pani kucharki. Zamówienie, a mianowicie zamówiona sałatka, składać się miała z pomidorków cherry, rukoli, sałaty oraz sera feta- moja ulubiona. Lena wybierała już kolację, gdy ja walnęłam na talerz mnóstwo brokułów gotowanych u trochę szpinaku, oraz maleńkie babeczki z truskawkami. Pochwyciłam jeszcze kubek z wrzątkiem i zaparzacz z liśćmi suszonej mięty. Z takim zestawem mogłam udać się do dwu osobówki i jeszcze wrócić po zapomnianą łyżeczkę i widelec. Moja nowo poznana koleżanka dosiadła się po chwili z talerzem, na którym ułożone były dwie kanapki z serkiem+jeden mały kawałek sernika z rosą.
***
Uśmiechnęłam się do kucharki, wydającej mi wczoraj zamówioną sałatkę, wyłuskałam z kieszeni kilka drobniaków i dałam kobiecie skromny napiwek wdzięczności. Ze znikającym głodem wsunęłam sałatę, popijając espresso (jak.to.się.pisze) z automatu, moje oczy świdrowały telefon, w którym wyświetlały się newsy poranka. Szybko znalazłam się w stajni, umówiłam się na lekcje z gr. Średnio-zaawansowaną. Miałam nadzieję spotkać się na lekcji z Leną. Postanowiłam rozruszać trochę Cienia, gdyż ostatnio trochę stoi w boksie, nudząc się niemiłosiernie. Powędrowałam do boksu 22, zastałam tam śpiącego Cienia. Na dźwięk kroków najwyraźniej się rozbudził, gdyż zarżał radośnie. Szybko uporałam się z czyszczeniem i siodłaniem. Pod koniec sprawdziłam jeszcze popręg. Wyjrzałam zza drzwiczek boksu na korytarz prowadzący przez stajnię, by upewnić się, że nie zderzę się z nikim, wyprowadzając Cienia z boksu, a on lubi uruchomić czasami zadek. Ku mojemu zadowoleniu, zobaczyłam Lenę, siedzącą na Wings
na ujeżdżalni. Szybko przyśpieszyłam Cienia i zaraz byliśmy obok brunetki.
-Esma, proszę, byś nie szalała z Cieniem, pamiętaj, że nie jesteś w swojej grupie i my dzisiaj będziemy skakać małe przeszkody, ty też będziesz mogła, ale po lekcjach i na Mezzo.- wyjaśniła instruktorka. Kiwnęłam głową na znak, że przyjmuję.
Lekcja minęła błyskawicznie, jedna osoba spadła podczas skoku na Curlym. Tak jak instruktorka powiedziała, osiodłałam Mezzo i wsiadłam na niego, a p. Laura podwyższyła przeszkody do 120 cm. Wszystkiemu przyglądała się Lena z pastwiska, na którym wraz z Wings siedziała, gdy klacz delektowała się soczystą traw.

<Lena? ^^ >

Od Leny C.D Destiny

Moja matka też mnie denerwowała tą gadką o morzu. Eh. Wyszłam z budynku. Za chwilę miała się zacząć moja lekcja. Usłyszałam cichy warkot. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał, lecz było za późno. Zdążyłam tylko trochę odskoczyć, ale moja stopa zostały rozjechane przez raczej ciężki motor. Upadłam na ziemię.
- Ała! - krzyknęłam przeraźliwie. Rzadko płakałam, lecz w tym momencie po moim policzku spłynęła łza. Konie, które stały obok, zaczęły strasznie rżeć. Nie wiedziałam, czy to ja je przestraszyłam swoim krzykiem, czy motocyklista, który wjechał na teren akademii i właśnie się z niej ulatniał.
- Ślepy pacan i szumowina! - wykrzykiwałam za nim obelgi. Usłyszenie przekleństwa z moich ust zakrawało pod mały cud. Starałam się odzywać jak najmniej wulgarnie, choć oczywiście zdarzały się takie momenty, jak z resztą w życiu każdego człowieka, że coś tam powiedziałam.
- Moja stopa... - powiedziałam przeciągle. Złapałam swoją stopę, by sprawdzić, czy nie ma żadnych poważniejszych obrażeń. Bolała jak diabli, ale nic nie wskazywało na to, że choć jedna kosteczka ucierpiała w taki, czy inny sposób. Zobaczyłam wybiegającą z budynku nowo poznaną dziewczynę.
-Nic ci nie jest? Usłyszałam krzyk.
- Chyba nie... Jakiś baran na motorze przejechał mi po nodze.
Dziewczyna pomogła mi wstać.
- A tak właściwie, nie znam twojego imienia - powiedziałam, ledwo trzymając się na nogach. czułam natrętny, pulsujący ból.
< Destiny? >

Od Destiny C.D Leny

Dziewczyna zaprowadziła mnie do odpoeuednich drzwi, a ja wszystko załatwiłam. Ruszyłyśmy korytarzem do pokoju.
- Jak masz na imię?- spytałam
- Lena- odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem
Doszłyśmy do drzwi pokoju. W środku, na pierwszym planie było widać czarną kanapę z poduszkami i stoliczek. Dopiero potem zauważyłam cztery łóżka i wyglądało na to, że na dwóch już ktoś spał. Lena wparowała do mojego w pokoju i wyjrzała przez okno, po czym westchnęła.
- Muszę iść- powiedziała - Może się jeszcze spotkamy.
- Morze jest szerokie i głębokie- zacytowałam ojca
- Mhm- usłyszałam przed trzaskiem zamykanych drzwi
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam wykładać rzeczy. Przyszła wiadomość od Crystal:
,, Matka pewnie podrzuci Ci Shadę, ale nie teraz, teraz się kłóci z ojcem. ''
Treści takich wiadomości zawsze, niewiadomo dlaczego powalały. To było takie naturalne ,, teraz kłóci się z ojcem '', a może prostu byłam zboczona. Shada była kundelkiem uratowanym od zabicia przez wieśniaków. Matka dzwoniła. Odebrałam, ale jedyne, co usłyszałam było: ,, Ty ......- ( dobrze, że nie usłyszałam tego słowa ) chcesz zabić swoje dzieci?
Wyłączyłam się. Rodzice ostatnio tak mieli. Wyjęłam opakowanie gumy i zaczęłam żuć. Nagle usłyszałam przeraźliwy okrzyk, tej Leny. Włożyłam szybko buty i pobiegłam na dwór.
< Lena? >

niedziela, 23 lipca 2017

Od Leny C.D Esmeraldy

Zaczęłam się śmiać. Przecież było wiadomo kto wygra. Jak mogłabym przegonić dużo bardziej doświadczoną kobietę? Tak. Była starsza, ale nie czułam jakichś wielkich barier w stosunku do niej, choć były nawet osoby w moim wieku, przy których czułam się nieswojo.
- Może jeszcze jedną rundkę? - zaproponowałam ożywiona. Byłam w swoim żywiole.
- Hm... Czemu nie? - zgodziła się Esma.
- Raz... Dwa... Trzy... Biegnij! - krzyknęłam i automatycznie przeszłam na najszybsze obroty. Klacz pędziła tak szybko, jak tylko mogła. A przynajmniej tak szybko, jak szybko biec jej kazałam. Uwielbiałam takie wyścigi. Bez żadnych zobowiązań, nie było porażek i wielkich zwycięstw. Tylko czysta zabawa. Podobno najlepiej takie wyścigi organizować z przyjaciółmi, ale jeszcze się takiego nie dorobiłam. W życiu nie miałam przyjaciół, tylko co najwyżej koleżanki i kolegów. Posmutniałam na chwilę, lecz zaraz się otrząsnęłam. Docisnęłam klacz na ostatnim odcinku.
- Wygrałam! - ucieszyłam się. Nie byłam pewna, czy moja ' rywalka ' nie dała mi fory.
- Eh, miałaś szczęście - uśmiechnęła się miło Esma.
- Gdzie teraz pojedziemy?
- Chyba trzeba by było już wrócić... - stwierdziła. Spochmurniałam. Miałam jeszcze cały zapas energii.
- Na pewno jeszcze zobaczysz wszystko, ze mną, lub kimś innym - dodała, widząc moją minę. Ruszyłyśmy w stronę akademii.
< Esma? >

Od Holiday C.D Luke'a

Nie zdążyłam nawet pomyśleć. Odłamki szkła z przedniej szyby leciały z nieco za dużą prędkością, szybciej niż słynny lekkoatleta - Usain Bolt. Ostatnie co zdołałam zobaczyć podczas harmidru było czyjeś ramię, prawdopodobnie należące do mojego przyjaciela. Wtedy urwała mi się taśma.
Zastanawiało mnie tylko jak dużo czasu minie, aż ktoś wezwie na miejsce wypadku karetkę. Co się do tego czasu ze mną stanie?
[*]
Moje powieki były strasznie ciężkie. Nie byłam w stanie ich podnieść. Za każdym razem, jak ktoś przychodził próbowałam raz jeszcze, ale bez skutku. Nawet dłuższą chwilę moje myśli zajął Luke. Jak się czuje? Co mu się stało? Jest bardzo poszkodowany, czy to ja mam takiego strasznego pecha?
Moi najbliżsi prawdopodobnie zostali poinformowani o wypadku, ponieważ słyszałam ich zdenerwowane głosy.
- Kiedy się obudzi? – spytała mama.
- Nie możemy stwierdzić tego na pewno. – tego głosu nie znałam.
- No to lepiej dla Was, żebyście się dowiedzieli na pewno. – trzeci głos należał do mojego ojca, nie był zdenerwowany, ale ładnie mówiąc wyraźnie wkurzony. W normalnych warunkach pewnie przewróciłabym oczami, ale niestety – to nie były normalne warunki. Usłyszałam jeszcze trzaśnięcie drzwiami. Dzięki, tato. W końcu jego śladem poszła również mama. Od tamtego czasu nie działo się nic specjalnego. Co jakiś czas tylko wchodziła ta irytująca pielęgniarka. No może z wyjątkiem tego, że odwiedziły mnie dwie siostry.
Nie byłam w stanie określić czasu mojego pobytu w szpitalu. Żaden geniusz nie pomyślał o tym, żeby dać zegar w pokoju szpitalnym. Ugh. Chyba trzeba popracować nad ludzką inteligencją. Opowiadasz o tym tak, jakbyś sama była jakoś szczególnie mądra. Skarciłam się za to w myślach.
Po upływie jakiegoś czasu, którego nazwałabym pięknym „x” do pokoiku wszedł Luke. Omiótł spojrzeniem przestrzeń. Naprawdę niewiele czasu musiało mu to zająć. Potem odwrócił się w moją stronę. Podsunął sobie krzesło obok mojego łóżka i… zaczął wywód.
- Przepraszam, Holly… - gdybym mogła, zaśmiałabym się. Nigdy nie słyszałam u niego takiego tonu. Z resztą… To nie było wcale, a wcale śmieszne. – Ja wiem, że to nie tak miało być. Z resztą i tak mnie nie słyszysz, a nawet jeśli byś słyszała to pewnie byś się zaczęła właśnie śmiać, prawda? – dobra, strzał w dziesiątkę. Właśnie tak bym uczyniła. – Albo byś udawała focha. W każdym bądź razie, to nie ważne. Gdyby mógł, twój tata z pewnością by mnie już zabił, wtedy bym tu nie siedział. A może to dobrze…? Mam nadzieję, że niedługo się obudzisz. To w zasadzie dopiero jeden dzień minął, a ja już tęsknię za twoimi głupio-szalonymi pomysłami. Wiesz co, one były beznadziejne, ale to sprawiało, że uśmiech nam z twarzy nie schodził. – chyba zaczął opowiadać o swoich wspomnieniach i uczuciach z głupich momentów spotkań ze mną, więc mimowolnie przestałam śmiać się w myślach. Czy on właśnie nazwał moje pomysły „beznadziejnymi”? Fajnie, że tak myśli. W sumie ja też. – I choć bym tego nie chciał… Wiesz… Zależy mi na Tobie. - w tym momencie zamilkł. Ja też zaprzestałam swoich monologów myślowych. Długo trwał w milczeniu, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie powiedział. Chciałabym teraz otworzyć oczy i spojrzeć mu w oczy. Chciałabym. Nie mogę. Ale jak za czarodziejskiej różdżki, moje powieki powoli zaczęły się od siebie odlepiać.
Ch**era, jak w Królewnie Śnieżce.
Lukeeeeeeeeeee?

sobota, 22 lipca 2017

Od Esmeraldy C.D Leny

Tafla wody lśniła, oświetlana przez popołudniowe florydzkie słońce. Wzrok Leny padł na mnie, dziewczyna- choć ode mnie młodsza- była bardzo pewna siebie. W mojej głowie wyrysował się chytry i nieprzemyślany plan...
-A teraz.... Szybkie zawody, uruchommy całą moc tych końskich kopyt, robimy 2 kółka wkoło jeziora, następnie wyjeżdżamy do tamtego drzewa i wracamy tu. -powiedziałam, wskazując palcem na miejsce, gdzie stało duże, rozłożyste drzewo, rzucające cień na tę część mini plaży.
Usta Leny były delikatnie rozszerzone- słuchała mnie bardzo uważnie, na koniec zrobiła zmieszaną minę i wypuściła powoli powietrze, najpewniej miała delikatne wątpliwości co do mojego pomysłu. Na moje szczęście na twarz Leny powrócił uśmiech, a dziewczyna poprawiła dosiad i kiwnęła jedynie głową.
-Na moje 3! 1...2...3!- krzyknęłam, wciskając pięty w bok ogiera, który prychnął, ruszając kłusem, a następnie powolnym galopem. Lena kończyła już pierwsze kółko i doganiała mnie, gdy ja cicho wypowiedziałam trzy magiczne słowa, jak z filmu.- Niech się zmęczy.
Karosz ruszył morderczym galopem, niemalże nie wyrabiając na zakrętach, byliśmy niedaleko za Leną, która zauważając mnie, dodała trochę... Nagle zrobiłam woltę, spowalniając Demona do kłusu i szybko półparada i znowu goniliśmy je. Lena z Paris były już na wyciągnięcie ręki, Dracul mocno poszalał i zaczął cwałować i do drzewa dobiegliśmy równocześnie.
-To było nie fair!- twarz Leny wykrzywiły się w grymas, a po chwili zaczęła się śmiać.

<Wybacz za długość, nie miałam za bardzo pomysłu :/ >

Od Helen do ...

Od godziny siedziałam już przed komputerem i usiłowałam znaleźć jakieś ubrania dla dzieci. Oczywiście wygodniej byłoby mi po prostu pojechać do miasta i kupić je zwyczajnie w sklepie, ale czas, przynajmniej w moim przypadku, był ostatnio niezmiernie cenny. Castiel razem z Holiday dzielnie próbowali się zajmować dziećmi, ale wydawało się to zadaniem niemal niemożliwym, gdyż małe w międzyczasie nauczyły się chodzić i teraz penetrowały całe mieszkanko, przez co bez przerwy narażały na niebezpieczeństwo siebie lub inne przedmioty.
- Chyba pojadę do miasta - mruknęłam - tu połowa rozmiarów jest źle podana, a zresztą internet się zacina
Usłyszałam jęk Holiday i westchnęłam:
- Inaczej nigdy tego nie skończę! - wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Thomasa. Następnie podałam telefon Castielowi i szepnęłam - Poproś brata o pomoc przy dzieciach, Holiday może pojechać ze mną.
Ruda odetchnęła z ulgą. Castiel wydawał się przerażony.
- Ekhm... Niech będzie... - odparł powoli.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek.
- Dacie radę, dziękuje
Ruszyłyśmy do drzwi, które otworzyłam lewym ramieniem, a następnie błyskawicznie zamknęłam, zanim którekolwiek z moich dzieci zdążyło uciec.
- Szybko, zanim zmieni zdanie! - Holly ruszyła korytarzem przede mną.
- Poprowadzisz? - zapytałam ją, przecierając oczy
- Ja? - spytała osłupiała - Pogięło Cię? Zaraz zasnę!
- No to mamy problem - zauważyłam
- Zaraz coś się zaradzi - powiedziała z nadzieją Holiday - Patrz tam ktoś idzie
Odwróciłam się w kierunku, wskazanym przez nią palcem. Rzeczywiście, jakaś postać stała na parkingu.
- Hej! - zawołałam - Możesz nas podwieść do miasta? Byłybyśmy bardzo wdzięczne.
Osoba odwróciła się w naszym kierunku.

Od Leny C.D Destiny

Siedziałam i czytałam książkę mojego ulubionego autora, gdy usłyszałam sygnał wiadomości wydobywający się z mojej komórki. Wzięłam ją do ręki. Dostałam wiadomość od mamy. Otworzyłam ją i zaczęłam czytać.
' Przyjadę do ciebie dzisiaj, około 18, czekaj na mnie przy bramie '. Ta wiadomość mnie oszołomiła. Szybko napisałam:
' Mamo, ale ja nie mam za bardzo czasu, dużo się muszę nauczyć...'
Jednak moja mama, zamiast zrezygnować, zapragnęła przyjechać, by upewnić się, czy mnie tam nie zamęczą na śmierć. Westchnęłam ciężko. Jeśli matka się uprze, to nic, ani nikt jej zdania nie zmieni. Zaczęłam przygotowywać się psychicznie.
Nie mogłam jej mieć niczego za złe, w końcu samodzielnie mnie wychowała, a przyjeżdżała tu, by się upewnić, że wszystko dobrze, ale... To w końcu moja matka. Zaczęłam z powrotem czytać. Gdy spojrzałam na zegar, była za trzynaście osiemnasta.
- Chyba wypadało by wyjść. - mruknęłam po nosem, założyłam buty oraz czarną bluzę z kapturem i wyszłam pod bramę. Czekałam, i czekałam, ale mama nie przyjeżdżała. Nagle zobaczyłam nadjeżdżający samochód. Wyszła z niego rudowłosa dziewczyna, na oko w moim wieku.
- Tutaj jest ta...hmmm... jakaś końska szkoła?- zapytała.
- Tak to tutaj. Zaprowadzę Cię. Chodź - powiedziałam.
Powiodłam nową dziewczynę do gabinetu pani Rose.
- Tu załatwisz wszystko. Jak wrócisz, mogę cię zaprowadzić do pokoju - zaproponowałam.
< Destiny? >

Od Holiday do...

Poranna jazda nie zapowiadała się zbyt ciekawie. Nogi bolały mnie od wczorajszego sprzątania stajni, a ręce co jakiś czas odmawiały posłuszeństwa. Nawet nie miałam siły, żeby zejść na śniadanie, chociaż od wczoraj byłam głodna jak wilk. Nic dziwnego, podczas kolacji zjadłam naprawdę niewiele. Ledwie parę razy zanurzyłam widelec z papce, które podobnież było kaszą. A może po prostu moje zmęczone oczy nie przyjęły do wiadomości, że to było coś jadalnego...?
Ścieląc łóżko marzyłam tylko i wyłącznie o tym, aby w końcu położyć się na nim z powrotem. Tej nocy pomimo mojego wyczerpania przewracałam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie odpowiadającej mi pozycji. Spałam zaledwie dwie godziny, a mój organizm stanowczymi krzykami domagał się więcej.
Ostrożnie postawiłam kilka chwiejnych kroków, łapiąc się za plecy. A gdyby tak nie pójść na jazdę? Myśl ta szybko zakiełkowała w moim umyśle. Ale nie... nie mogę tego zrobić. Odeszła ode mnie tak szybko jak przyszła.
Westchnęłam cicho z rezygnacją.
~*~
- Co nasza ruda przyjaciółka ma taki zły humor? - kolejna próba zachęcenia mnie do rozmowy, która padła z ust Helen. Niestety na darmo. Na dzisiejsze jedzenie nie miałam ochoty prawie tak samo jak na wczorajsze. No dobra, było troszkę lepiej. Troszkę. Najwyżej przejdę się później do sklepu, żeby kupić sobie jakieś tanie wafle ryżowe. Nawet może zabiorę ze sobą jakiegoś spragnionego towarzystwa przyjaciela? Ha ha ha, Holiday, przecież nikt nie będzie chciał się zabrać z taką marudą jak ty.
- Tak jakoś... - wbrew swojej woli wzięłam jedną łyżkę papki do ust. Smakowała całkiem nieźle, ale wygląd definitywnie od siebie odstraszał. - Wybierasz się teraz na jazdę? - spytałam niby od niechcenia, walcząc z mdłościami.
- Tak... - w prawdzie nie jestem jeszcze gotowa, ale... zaraz. Która godzina?
- Za 20 minut powinniśmy być w stajni... - mruknęłam, spoglądając na nią nerwowo.
- Że CO?! - nie czekając nawet na moją odpowiedź wybiegła z sali. A ja w zasadzie od razu o niej zapomniałam. Droga do stajni dłużyła mi się strasznie. Moje kończyny były całe obolałe, co na nic mi się nie przydało.
Przez jakiś czas było cicho, w zasadzie nie widziałam żadnej żywej duszy, dopiero potem pojawiły się twarze, które spoglądały w moją stronę z niejakim zdziwieniem, ale kryło się za tym także rozbawienie. Z resztą nie zwracałam na nich uwagi. Za każdym razem tylko wywracałam oczami. Czy to naprawdę aż tak dziwne, że pierwszy raz w swoim żywocie nie spóźniłam się na poranny trening? Ba, i to nawet byłam parę minut przed nim. Z nudów aż zaczęłam porządki w stajni. Jakiś czas później wyszłam, żeby sprawdzić jeszcze co u Sydney. Jednak nie zaszłam daleko, ponieważ usłyszałam krzyk w siodlarni.
- Co za debil przełożył to siodło?! - aż zagotowałam się w środku. Skoro położył je w tak beznadziejnym miejscu, co się dziwi? Wchodząc do siodlarni, postarałam się, żeby wszystkie ślady wściekłości zniknęły w mojej twarzy, oparłam się nonszalancko o ramę drzwi.
- Ten debil z pewnością nie jest bezimienny. - odparłam bez wahania. - Holiday jestem, miło mi.

<Ktośku? C:

piątek, 21 lipca 2017

Od Destiny do...

Stos bluzek w owoce, jedna okropna niebieska aukienka kupiona jeszcze wtedy gdy byliśmy milionerami, kilka sweterków w renifery- taka była mniej więcej zawartość mojego plecaka, nie licząc jeszcze kilku waliz. Stos bluzek w tańczące banany, śmiejące się brzoskwinie, płaczące kiwi i jeszcze wiele innych wystwały z jednej z torb. Łącznie miałam 2 walizki, 1 plecak, 3 torby i torebkę- dużo jak zawsze podczas podróży. Podczas jazdy panowała cisza, przerywana dźwiękiem prsychodzącego Sms-a od panny Rogacz- inaczej ujmując mojej przyszywanej siostry Crystal. Być może ona też tam trafi- nic nie wiadomo, a lubiła konie, poxa tym często robiła to co jej siostra. Oczywiście, matka która mnie musiała odwieźć, zgubiła się. Krążyłyśmy w kółko przez godzinę. Potem przez bardzo długi czas, stałyśmy w korku. Potem i Crystal i moja przyjaciółka, Caroline dzwoniły do mnie na wyścigi- co było prawdą, bo naprawdę się umówiły i sprawdzały od której odbiorę. W efekcie zablokowałam je obie. Nagle podjechałyśmy pod spory budynek. To było chyba tutaj. Podeszłam do najbliższej osoby i zapytałam:
- Tutaj jest ta...hmmm... jakaś końska szkoła?- dziwnie to zabrzmiało, w moim wykonaniu jeszcze gorzej
- Tak to tutaj- odpowiedział lub odpowiedziała pod kapturem czarnej bluzy nie było widać rysów twarzy, ale była to raczej dziewczyna- Zaprowadzę Cię. Chodź.

Od Leny- zadanie 1

vObudziłam się około siódmej. Miałam wolny dzień, a za oknem świeciło piękne, letnie słońce. Na niebie kilka niegroźnych chmurek. Idealna pogoda na przejażdżkę. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i popędziłam zapytać się, czy mogę wypożyczyć konia i wyjechać w teren. Gdy zdobyłam pozwolenie na zabranie jednego konia, wybrałam Rosabell. Już od pierwszych chwil spędzonych w stajni wiedziałam, że będzie ona moim ulubionym wierzchowcem. Czyszcząc i siodłając klacz, snułam swoje plany na dzisiejszy dzień. Chciałam pojechać drogą przez las, na plażę i jeździć wzdłuż brzegu. Planowałam także zebrać muszelki i zebrać kwiaty, by za ich pomocą zmienić trochę dekoracje w pokoju. Wyprowadziłam Rosabell ze stajni i usiadłam na jej grzbiecie. Prawie od razu przeszłam do galopu, ponieważ uwielbiałam ten pęd, wiatr plątający moje włosy. Jechałam trasą, prowadzącą do plaży, gdy drogę zatarasowało jakieś zwierzę. Nie zdążyłam zobaczyć jakie, ponieważ klacz przeraziła się śmiertelnie. Pobiegła w las z zadziwiającą prędkością, o jaką nigdy bym jej nie posądziła.
- Nie, Rosabell, stój - starałam się uspokoić klacz. A może także siebie? Nagle poczułam bój. Coś uderzyło mnie w pierś. Zahaczyłam o gałąź, która ściągnęła mnie z siodła. Upadłam na ziemię. Świat zaczął się rozmazywać, a ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, była kasztanowata klacz rasy Stock Horse, oddalająca się coraz dalej, i dalej... Gdy obudziłam się, niebo było purpurowo-fioletowe.
- Ale już późno - pomyślałam. Wstałam z twardej ziemi, na której przeleżałam wystarczającą ilość godzin. Głowa strasznie mnie bolała po upadku. Rozejrzałam się wokoło. Nie widziałam nikogo, a już na pewno nie Rosabell.
- No i co ja teraz zrobię? - zapytałam sama siebie. Moje słowa odbiły się echem. A może mi się wydawało. Kręciło mi się w głowie, więc złapałam się drzewa, które, jak mi się wydawało, niedawno ściągnęło mnie z konia.
- To wszystko przez ciebie - mruknęłam do drzewa. Zapewne, gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, pomyślał by, że ze świrowałam, albo coś wzięłam. Usiadłam na ziemi, żeby trochę ochłonąć. W brzuchu burczało mi z głodu. Moje myśli poleciały ku stadninie.
- Ciekawe, czy ktoś zauważył, że mnie nie ma. Zapewne nie, przecież jestem nowa, w dodatku nie jestem nikim ważnym. Spojrzałam w niebo, na którym pojawiały się migoczące gwiazdy. Wyglądały pięknie. Podniosłam się, i chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku, jak mi się wydawało, drogi. Cały czas się potykałam o wystające konary i gałęzie. Na szczęście się nie myliłam i po pewnym czasie stanęłam na wydeptanej ścieżce. Szłam nią, aż doszłam do budynków akademii.
- Nareszcie w domu - pomyślałam, choć przecież nie mieszkałam tu długo. Szłam najciszej jak mogłam, choć było to prawie nie możliwe. Malutkie kamyczki szurały i wpadały mi do butów. Gdy weszłam do swojego pokoju, wyjęłam swoje chrupki. Nie chciałam nikogo zbudzić robiąc coś innego. Nawet nie zauważyłam, jak oczy mi się zamknęły... Następnego dnia obudziłam się w moim stroju do jazdy oraz paczką chrupek w ręce. Byłam zdziwiona, lecz zaraz dotarło do mnie, dlaczego tak jest. Na wspomnienie wczorajszego wypadku przeszły mnie ciarki. Nagle przypomniałam sobie, o czymś, o czym zapomniałam kompletnie. Co się stało z Rosabell? Spojrzałam na zegar. 7: 08. Weszłam do łazienki, odświeżyłam się, założyłam inne ciuchy i wybiegłam na dwór. Tam okazało się, że jednak moja nieobecność została zauważona. Inni zaczęli się martwić, gdy zobaczyli wracającą Rosabell bez jeźdźca.
- A więc klacz wróciła - pomyślałam uspokojona.


Dostajesz 20 p.

Od Leny C.D Esmeraldy

Spojrzałam za siebie. Zauważyłam kasztanowatą klacz, którą widziałam wcześniej na zdjęciu w stajni.
- Czy to jest Rosabell? - zapytałam nowopoznanej dziewczyny.
- Tak. Właśnie wróciła z jazdy. Gdzie chciała byś pojechać?
- No nie wiem... Tak szczerze to wszędzie, gdzie tylko bym mogła, ale nie wiem, czy mogę...
- Postaram się pokazać ci jak najwięcej - obiecała Esma.
Ruszyłyśmy stępem. Rozglądałam się na boki. Wszystko wyglądało inaczej z grzbietu konia, aniżeli z perspektywy pasażera samochodu. Wszystko było pięknie urządzone, przez chwilę zastanawiałam się, czy nie umarłam i nie trafiłam do raju. Wjechałyśmy do lasu. Wszędzie rosły wysokie drzewa, a ziemia była usłana soczyście zieloną trawą i małymi kwiatkami. Dało się usłyszeć wiele śpiewających ptaków, a końskie kopyta wtórowały ich trelom. Skręciłyśmy w małą dróżkę.
- Dokąd jedziemy? - zapytałam zaciekawiona.
- Zobaczysz - uśmiechnęła się moja przewodniczka.
Jechało się bardzo przyjemnie. Drzewa dawały miły cień, chroniący od skwaru poza obszarem lasu. W pewnym momencie usłyszałam jeden z moich ulubionych dźwięków. Wychyliłam się trochę, by zobaczyć, czy moje uszy się nie mylą. Oczywiście, mój niezawodny słuch wiedział, gdzie jedziemy, zanim obaczyłam jezioro. Było przepiękne. Woda aż sama się prosiła, by wejść do niej. Podjechałam bliżej. Kopyta uderzyły o piasek. Spojrzałam na Esmę.

Od Archiego C.D Cheryl +18

Dziewczyna gryzła swoją wargę, która szybko puściła stróżkę krwi, szkarłatne krople zaczęły lecieć po brodzie nastolatki. Zrezygnowany podeszłem do niej, nie czując nic oprócz troski o nią, która szybko ją otoczyła, poprzez silny uścisk znajdujący się na jej talii. Tak bardzo nie chciałem by w oczach nastolatki pojawiły się łzy spowodowane mną, a co gorsza moim zachowaniem.
- Ja też nie żałuję. - Posłałem jej delikatne spojrzenie, a jej wystający, rudy kosmyk został ponownie schowany za jej uchem. Co raz bardziej nią zauroczony, uśmiechnąłem się i przypomniałem sobie nasze głupie potyczki słowne. - Nie żałuję, nigdy nie będę żałował, Cheryl. 
Rudowłosa wtuliła swoją głowę w mój tors, a ja przeciągnąłem swoją dłoń przez jej plecy, wywołując na niej dreszcz. Delikatnie odchyliłem podbródek nastolatki, zauważyłem łzę spływającą po jej niemalże porcelanowo białym policzku. Nasze oczy spotkały się w długim, wręcz namiętnym spojrzeniu, do tej pory nie byłem świadomy tego, że tak się da. Wziąłem głęboki oddech.
- Cheryl, trzeba się w końcu za siebie wziąć. - Powiedziałem, i kciukiem wytarłem jej łzy. - Jest mi ciężko o to zapytać, ale tylko i wyłącznie przez te wszystkie wydarzenia, mające miejsce w Riverdale. Zostaniesz moją dziewczyną? - Zapytałem, w końcu zdobywając się na odwagę. Moje wnętrzności delikatnie się zacisnęły po wypowiedzeniu tych słów, a w oczach moich, jak i dziewczyny pojawiły się iskierki.
- Archie, szczerze? Czekałam na tą chwilę. Jasne, że nią zostanę. Mój chłopaku. - Powiedziała, a ja uniosłem ją w ramionach. Trzymając młodą kobietę jak pannę młodą, zacząłem wdrapywać się ku górze schodów, gdzie znajdował się nasz wspólny pokój. Przez dziewczynę znajdującą się w moich ramionach, otwierałem zamek nieco dłużej, lecz już po chwili udało mi się je otworzyć. Wpadłem do pokoju i położyłem rudowłosą na łóżku, ponownie ją całując. Jednakże ten pocałunek był delikatny, składający się tylko i wyłącznie z delikatnego muskania naszych warg. Zaskoczony tym, że nie chce robić niczego na szybko, tylko spokojnie, delektując się każdą chwilą spędzoną z dziewczyną, zacząłem rozpinać suwak od sukienki rudowłosej. 
- Nie, nie mogę - powiedziałem i przysiadłem na łóżku. Cheryl posłała mi pełne zdziwienia i żalu spojrzenie, które zaczęło wiercić dziurę w moim umyśle. - Wszystko jest w porządku, ale po prostu nie mogę.
- Nie podobam Ci się? Byłam tylko przygodą? Pojedynczą odskocznią od problemów? - Zapytała, niemalże trzęsąc się ze złości. Górę wzięły emocje, które ponownie zarządziły wtopienia się w usta nastolatki, która teraz wręcz grzmiała. - Puszczaj! Przecież nie możesz! - Krzyknęła, gdy tylko zacząłem ją całować. Delikatnie przygniotłem ją do łóżka, na co ona fuknęła. 
- Przestań. - Powiedziałem stanowczo. - Przecież wiesz, że chcę tylko i wyłącznie Ciebie? - Burknąłem, ponownie przylegając do jej ust, które zaczęły mi ulegać. W końcu dziewczyna rozluźniła się, i zaczęła oddawać pocałunki. Uniosłem ramiona dziewczyny ku górze i stanowczym ruchem, odsunąłem błyskawiczny zamek. Sukienka należąca do Rudej, znalazła się na podłodze tak samo jak jej biustonosz, który dał mi kolejne możliwości. Zacząłem pieścić jej piersi, na co ona zaczęła delikatnie pojękiwać, ale na tyle cicho, że nikt nie znajdujący się w tym pokoju by tego nie usłyszał. 
- Wiesz, że Cię kocham? - Szepnąłem jej prosto do ucha, po czym delikatnie ugryzłem jego płatek. Moje pocałunki lały się jak nigdy dotąd, zaczynając od karku, a kończąc na kostkach rudowłosej, która wiła się przy każdym z nich. 
- Ja Ciebie też kocham, ale proszę nie kontynuuj mi tej cholernej gry wstępnej, tylko mi to dokończ bo zaraz wybuchnę. - Powiedziała z wyczuwalną nutą złości i rozbawienia. Cheryl pozbawiła mnie spodni dresowych i bokserek, a ja już po chwili odpływałem z dziewczyną moich marzeń i snów.

~*~

Obudziło mnie coś, a dokładniej ktoś, a jeszcze bardziej szczegółowo Cheryl, szarpiąca mnie za ramię.
- Czy Ty kobieto, nie masz uczuć? Jest dopiero piąta trzydzieści, a Ty już mi każesz się budzić. Jeszcze chociaż pół godziny. - Powiedziałem, lekko niewyraźnie.
- Za te pół godziny, mamy wstawić się do stajni i dawać koniom żarcie. Drogi Archibald'zie, jestem do tego zmuszona. - Powiedziała i w tym samym momencie zepchnęła mnie z łóżka. Zimna podłoga, od razu poderwała mnie do góry, i dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie jak dawno nie grałem w futbol. Nawet nie wiem czemu w tym momencie, ale mniejsza.
- Pograłbym w futbol, znowu, chce być znowu kapitanem drużyny - powiedziałem i znowu usiadłem na łóżku.
- Dobrze, tym czasem idź do łazienki ubrać się w jakieś dresy czy coś, żeby mieć po prostu wygodny strój do pracy. Tak jak ja. - Zaśmiała się, obracając się przy tym wokół własnej osi, pokazując mi swój wygodny strój, składający się z obcisłej białej bokserki i czarnych bryczesów. 
- Jaaasne.. wygodny? Mi będzie wygodnie w łóżku. - Fuknąłem, ale poderwałem się w stronę zabudowanej szafy. Bez pójścia do łazienki, zaciągnąłem na nogi, nogawki, najzwyklejszych w świecie, szarych dresów, oraz biały t-shirt, który delikatnie opinał moją klatkę piersiową.. niestety. Przeciągle ziewając, poszedłem do łazienki, gdzie umyłem zęby, i nadal nierozbudzony ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. 
- Szkoda mi Ciebie, ale musimy. Przykro mi. - Powiedziała cicho Cheryl, która wyszła już na korytarz akademika. Z każdego pokoju dochodził odgłos spokojnych oddechów, należących do śpiących osób.
- Również chcę tak spać. - Powiedziałem. - Mogłaś się wykłócić o coś innego. Nie wiem, mógłbym jeździć codziennie tam gdzie oni sobie zażyczą, coś tam kupować. Tylko nic związanego ze wczesnym wstawaniem, chol.era. - Niemalże krzyknąłem, zrywając przy tym całą Akademię.


Cheryl? 8)