sobota, 22 lipca 2017

Od Holiday do...

Poranna jazda nie zapowiadała się zbyt ciekawie. Nogi bolały mnie od wczorajszego sprzątania stajni, a ręce co jakiś czas odmawiały posłuszeństwa. Nawet nie miałam siły, żeby zejść na śniadanie, chociaż od wczoraj byłam głodna jak wilk. Nic dziwnego, podczas kolacji zjadłam naprawdę niewiele. Ledwie parę razy zanurzyłam widelec z papce, które podobnież było kaszą. A może po prostu moje zmęczone oczy nie przyjęły do wiadomości, że to było coś jadalnego...?
Ścieląc łóżko marzyłam tylko i wyłącznie o tym, aby w końcu położyć się na nim z powrotem. Tej nocy pomimo mojego wyczerpania przewracałam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie odpowiadającej mi pozycji. Spałam zaledwie dwie godziny, a mój organizm stanowczymi krzykami domagał się więcej.
Ostrożnie postawiłam kilka chwiejnych kroków, łapiąc się za plecy. A gdyby tak nie pójść na jazdę? Myśl ta szybko zakiełkowała w moim umyśle. Ale nie... nie mogę tego zrobić. Odeszła ode mnie tak szybko jak przyszła.
Westchnęłam cicho z rezygnacją.
~*~
- Co nasza ruda przyjaciółka ma taki zły humor? - kolejna próba zachęcenia mnie do rozmowy, która padła z ust Helen. Niestety na darmo. Na dzisiejsze jedzenie nie miałam ochoty prawie tak samo jak na wczorajsze. No dobra, było troszkę lepiej. Troszkę. Najwyżej przejdę się później do sklepu, żeby kupić sobie jakieś tanie wafle ryżowe. Nawet może zabiorę ze sobą jakiegoś spragnionego towarzystwa przyjaciela? Ha ha ha, Holiday, przecież nikt nie będzie chciał się zabrać z taką marudą jak ty.
- Tak jakoś... - wbrew swojej woli wzięłam jedną łyżkę papki do ust. Smakowała całkiem nieźle, ale wygląd definitywnie od siebie odstraszał. - Wybierasz się teraz na jazdę? - spytałam niby od niechcenia, walcząc z mdłościami.
- Tak... - w prawdzie nie jestem jeszcze gotowa, ale... zaraz. Która godzina?
- Za 20 minut powinniśmy być w stajni... - mruknęłam, spoglądając na nią nerwowo.
- Że CO?! - nie czekając nawet na moją odpowiedź wybiegła z sali. A ja w zasadzie od razu o niej zapomniałam. Droga do stajni dłużyła mi się strasznie. Moje kończyny były całe obolałe, co na nic mi się nie przydało.
Przez jakiś czas było cicho, w zasadzie nie widziałam żadnej żywej duszy, dopiero potem pojawiły się twarze, które spoglądały w moją stronę z niejakim zdziwieniem, ale kryło się za tym także rozbawienie. Z resztą nie zwracałam na nich uwagi. Za każdym razem tylko wywracałam oczami. Czy to naprawdę aż tak dziwne, że pierwszy raz w swoim żywocie nie spóźniłam się na poranny trening? Ba, i to nawet byłam parę minut przed nim. Z nudów aż zaczęłam porządki w stajni. Jakiś czas później wyszłam, żeby sprawdzić jeszcze co u Sydney. Jednak nie zaszłam daleko, ponieważ usłyszałam krzyk w siodlarni.
- Co za debil przełożył to siodło?! - aż zagotowałam się w środku. Skoro położył je w tak beznadziejnym miejscu, co się dziwi? Wchodząc do siodlarni, postarałam się, żeby wszystkie ślady wściekłości zniknęły w mojej twarzy, oparłam się nonszalancko o ramę drzwi.
- Ten debil z pewnością nie jest bezimienny. - odparłam bez wahania. - Holiday jestem, miło mi.

<Ktośku? C:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)