wtorek, 30 maja 2017

Od Callum'a C.D Lily

Uśmiechnąłem się chytrze i pokazałem dziewczynie jej ubrania, które ściskałem w prawej dłoni. Uniosłem brew, zatrzasnąłem drzwi i podeszłem do nastolatki, na której twarzy widać było złość, ale i też zadowolenie, które wręcz rozczulało we mnie wszystkie uczucia.

- Może chcesz te ubrania? - Zapytałem, a Lily natychmiast poderwała się z łóżka i ponownie zaczęła skakać jak siedmioletnie dziecko.

Brunetka ganiała za delikatną, czarną bluzką i innymi częściami jej garderoby, którą dzisiaj wcześnie rano się pozbyłem. Zboczeniec? Nieee.. raczej osoba, której szkoda było zgrzanej dziewczyny. Tak, zapomniałem dodać, brązowowłosa ciągle była w samej bieliźnie, a gdyby teraz ktoś wpakował się do mojego pokoju, umarłbym chyba pod ostrzałem jego wzroku no i bardzo możliwe pięści.

- Coś za coś. Nie nauczyłaś się tej krótkiej sentencji, podczas Twojego dziewiętnastoletniego życia? - Powiedziałem unosząc brew, która wesoło drgnęła podczas mojego delikatnego uśmiechu.

- Oddaj mi te ubrania! Proszę no! - Krzyknęła unosząc błagalnie wzrok.

- Urocza jesteś, jak prosisz - parsknąłem i zniżyłem delikatnie dłoń. - To co?

- Nie lubię Cię! - Bąknęłam niczym dzieciak.

Ostatni raz wspięła się na palce, jednak teraz nie w celu odebrania swoich ubrań. Przybliżyła swoją uroczą twarzyczkę do mojej, i delikatnie musnęła moje usta. W głowie zatańczyły uczucia i chęć jak najdłuższego pocałunku z tejże dziewczyną, która teraz spokojnie stała naprzeciw mnie. Zaśmiałem się i zaskoczony końcem tej cudownej czynności, sam zbliżyłem się do niej, ale mój pocałunek był bardziej zdecydowany? Może nie aż taki zdecydowany, co pewny. Tak, byłem pewny tego co robię, wiedziałem, że tego chcę, a dziewczyna temu nie zaprotestuje. Różowe wargi brunetki delikatnie się rozchyliły, a ja bez zawahania pogłębiłem pocałunek. Po chwili oderwałem się od drobnej postaci i z uśmiechem, podałem jej ubrania, które jeszcze przed chwilą były nad moją głową. Brunetka chwyciła za ubrania i natychmiast znalazła się w drugim pomieszczeniu, którym była łazienka. Poprawiłem włosy, a czując coraz bardziej dokuczające promienie słońca, pozbyłem się koszulki i tak o to zostałem w samych bryczesach, oficerkach i rzecz jasna bieliźnie. Usiadłem na łóżko i schowałem głowę w dłoniach, czując już jaki to będzie trening. Poprowadzić go miał sam Pan Rose, który podobno należał do bardzo spontanicznych osób. Niestety jednak słońce niesamowicie mocno dogrzewało, miało się wrażenie, że termometr wręcz podskakuje od rosnącej temperatury.

- Lila, spóźnimy się na trening. - Powiedziałem, oraz wstałem tylko i wyłącznie przez to, że zamiar miałem zapukać w deski drzwi.

- Już wychodzę - odpowiedziała, a trzymając głowę pochyloną nad telefonem, wyszła właśnie z łazienki.

Każdy chciałby teraz zobaczyć minę brunetki, która w ekspresowym tempie zaczęła się czerwienić. Zakryła swoje policzki bladymi dłońmi, a szare tęczówki połyskiwały w śmiechu, ale też i wstydu. Przewróciłem oczami podchodząc bliżej ubranej już dziewczyny.

- Nigdy nie widziałaś faceta bez koszulki? - Westchnąłem i potarłem czoło, skryte pod czarnymi włosami. - Wiesz, że byłem kiedyś blondynem?

- Dlatego jesteś taki głupi - prychnęła i poczochrała moje włosy.

Kiwnąłem głową, zrobiłem smutną minę i wyszłem z takim wyglądem na korytarz. Usłyszałem trzask zamykanych drzwi, po czym na swojej dłoni poczułem dotyk.

- Przecież jestem głupi.

Lil?

Od Lily C.D Callum'a


Poczułam jak moje nogi zamieniają się w watę, a ja zatapiam się w pięknie zielonych tęczówek, które wpatrywały się we mnie z coraz większym pożądaniem. Zapragnęłam więcej, nagle zdając sobie sprawę jak bardzo zauroczył mnie ten chłopak, który nagle okazał się opiekuńczym mężczyzną. Pewna swego i już troszkę rozbudzona wpiłam się w bladoróżowe usta. Czarnowłosy z początku lekko zaskoczony, starał się odwzajemniać kolejne gwałtowne i zażarte pocałunki. Jego wargi, aksamitne i łagodne, jakby stały się z moimi jednością. W końcu oderwałam się od obiektu mojego wielkiego pożądania, by ciepło się wtulić w męski tors, chowając delikatnie nos w zagłębieniu przy szyi i ramieniu. Na plecach poczułam jak delikatnie mnie obejmują duże, ciepłe ramiona. Stęskniłam się za przytulaniem, niesamowicie, a nawet moje kochane wierzchowce i futrzak nie dawały takiej satysfakcji i poczucia bezpieczeństwa, jak przy drugim człowieku. Zaciągnęłam się męskim zapachem, jakby był dla mnie tlenem. Przymknęłam zadowolona oczy, wydając cichy pomruk, gdy zimny nos towarzysza nagle zetknął się z moim ciepłym karkiem, a wargi zaczęły błądzić po szyi.

— Zostań... — wydał prosząco szept, nadal nieodrywając się ode mnie. Bez większego namysłu się zgodziłam, zapominając o Bożym świecie, a skupiając ponownie się na delikatnych jak piórko wargach. Nic oprócz nas się tak właściwie nie liczyło. Moje serce bębniło jak oszalałe, przez co z trudem brałam kolejne oddechy. Po oderwaniu się od anielskich ust, usiadłam na brzegu łóżka, czekając aż towarzysz do mnie dołączy. Mięciutka pościel cały czas mnie kusiła faktem, że dochodziła trzecia w nocy. Nie mogąc się oprzeć, szybko upadłam na delikatny materiał, zamykając oczy.

— Dobranoc — to były ostatnie słowa, wypowiedziane aksamitnym głosem, przy których towarzyszył troskliwy pocałunek w głowę. Ogarnęło mnie ogromne zmęczenie i o wstawaniu skoro świt nie było mowy. Nawet dzisiejsze wydarzenia nie próbowały mi teraz zaprzątać myśli. Oddałam się w ręce Morfeuszowi, który chętnie i równie delikatnie co Callum, przeprowadził mnie do świerkowej łódki, by odpłynąć do nieznanego brzegu krainy snu. Na ciele nagle poczułam ciepło, podobne do dotyku koca, a później ramiona oplatające moją talię i przyciągającą bliżej siebie. Cicho mruknęłam, dając wszystkim dookoła, że już do południa nie mam zamiaru wracać do przebudzonych.

~*~

Dokuczające zimno zmusiło mnie jednak do otworzenia oczu, jednak w niemały popłoch się dałam, gdyż na ziemi obok mnie, spoczywał szary koc, a ja zaledwie byłam odziana w czarną bieliznę. Chwyciłam się za bolącą głowę, próbując się brutalnie zmusić do funkcjonowania. Na stoliku nocnym tuż obok mnie spoczywała śnieżnobiała kartka ze starannie zapisaną wiadomością niebieskim długopisem, a tuż obok szklanka wody i kanapka z serem. Wzrokiem czytałam tajemniczą wiadomość.

„Droga Lil,
Nie miałem serca pozostawiać cię w tych ciuchach na całą noc, chyba o szóstej zaczęło ci być trochę za gorąco. Twoje ubrania są w twoim pokoju, powodzenia w przedostaniu się korytarzem ; )

PS : Wmówiłem instruktorom, że źle się poczułaś. Nieładnie kłamać, prawda? Chyba zasłużyłem na karę...

PS 2 : Masz kanapkę i wodę na stoliku. Smacznego

Czekający na padoku,
Callum."

Chwilę analizowałam jeszcze informacje pozostawione szyfrem na kartce zwanym literami, jednak poczułam się całkowicie zdezorientowana. Nie wiedziałam czy się na niego wściec za to, że przetransportował godnie moje ubrania do 34, czy być wdzięczna za kanapki. Świadomość, że będę musiała paradować w bieliźnie całą drogę przez dwa piętra, okazała się niezwykle przybijająca. Szybko zarzuciłam na zimne plecy miękki materiał, zastanawiając się co teraz zrobić. Wyboru zbytniego nie miałam. Jednak moje serce podskoczyło do gardła, dudniąc gdy do drzwi dobyło się walenie, tylko pozornie odnotowane w głowie autora jako "pukanie".

— Sprouse, jesteś tam?! Otwieraj! — przesiąknięty furią wrzask Gilberta, przez który omal nie mdlałam, przechodził tak donośnie, jakby mężczyzna był tu obok mnie, a co dopiero na korytarzu. Szybko pod wpływem emocji czmychnęłam do ogromnej szafy, kiedy klamka zaczęła kłaniać się pod wpływem silnej ręki. Mężczyzna pewnie wszedł do pokoju, poszukując zapewne sprawcy jakiegoś numeru, który obecnie siedział na padoku. Nawet nie zauważyłam kiedy grafitowy koc, dyskretnie się zsunął z mojego nagiego ciała, a zatopiłam się w dbale powieszonych koszulach, marynarkach i innych ubraniach Callum'a, przesiąkniętych jego zapachem. Schowałam się w najciemniejszy kąt i prawie pisnęłam, kiedy drzwi szafy się gwałtownie otworzyły. Moje serce głośno biło, a ja się bałam, że Blythe je usłyszy.

Callum, czy Ty to robisz specjalnie?

Rozpaczliwie wołałam w myślach pomocy, kiedy duża dłoń zaczęła sunąć po gładkiej powierzchni półki, na której siedziałam.

— Gilbert chodź! Chyba pojechał do lasu — krzyk Jamesa Rose przepędził demona z pokoju. Biała jak ściana, leniwie opuściłam miejsce chowania ubrań i przeniosłam się na łóżko. Klatka piersiowa w przypieczonymi tempie unosiła się i opadała. Nawet nie potrzebowałam teraz koca by się otulić. Nagle drzwi wejściowe ponownie się otworzyły, ale zamiast instruktorów w progu zawitała chytra buźka Callum'a.

Callum?

Od Callum'a C.D Lily

Dziewczyna zerwała się do pionu, a ja niespodziewając się tak gwałtownego ruchu brunetki, wręcz odeszłem do tyłu wpadając na brzozowe drzwi, które jeszcze przed chwilą były zamknięte.

- Zabraniam wykonywania tak gwałtownych ruchów w moim towarzystwie. Zabraniam. - Powiedziałem i wręcz zjawiskowo udałem zawał serca, którego być może nie miałem.

- Dobrze, będę się trzymała tego jakże normalnego zakazu. - Odpowiedziała, ponownie przysiadajac na łóżku, na którym jeszcze ja nigdy nie siedziałem, a co dopiero spałem.

- Na jaki film masz ochotę? Albo chociaż gatunek zapodaj - westchnęłam, usiadłem na podłodze i odpaliłem telewizor, który wręcz świecił nowością.

Lily wpatrywała się w ścianę i beznamiętnie bawiła się bransoletką spoczywającą na jej nadgarstku. Posłałem jej krótkie spojrzenie, ale ona wciąż była zaplątana w swoich myślach, które cały czas chłonęły ją bardziej. Brunetka nagle podskoczyła i pstryknęła palcami.

- Nieźle przestrzegasz tych zakazów.. - Bąknąłem, ale dziewczyna nie zwróciła większej uwagi na ton mojego głosu.

- The Circle. Krąg. Miałam na to iść do kina, ale jakoś tak wyszło, że było za dużo wypadów, i no... To jak?

- Nie słyszałem o tym filmie.. o czym on opowiada?

- Nie byłam na nim nooo... Nie przekonamy się, dopóki tego nie obejrzymy. Najwyżej wyłączymy i tyle - westchnęła, a ja nie czekając dłużej odpaliłem telewizor, w którym niemalże od razu wyświetliła się propozycja o wspomnianym przez Lilkę filmie.

Na samym początku.. film zapowiadał się na taki, który zdecydowanie należał do filmów nudnych i przeciętnych jakościowo. Jednak szare tęczówki ów dziewczyny wlepione były w ekran, a ja sam ciągle opierałem się o obicie łóżka. Nie zwracałem kompletnie uwagi na to co leciało w telewizji, jakby ktoś teraz zapytał się mnie o czym był ten film, to zdecydowanie nie potrafiłbym na to odpowiedzieć. Podniosłem się z paneli i usiadłem na drugim brzegu łóżka, które teraz kusiło mnie swoim materacem oraz kołdrą, która wydawała się być bardzo ciepła i przyjemna w dotyku. Trąciłem lekko drobne ramię nastolatki, która jakby wybudzona z transu nie wiedziała co się dzieje. Zaśmiałem się widząc jej wyraz twarzy, który był najprawdopodobniej wyrazem niewiedzy i zaskoczenia ów brązowowłosej dziewczyny.

- Coś chcesz? Fajny ten film.. nie uważasz? - Zapytała, a mój zakłopotany wzrok od razu wbił się w jej szare tęczówki, które teraz ładnie mieniły się w blasku sztucznego światła. - Nie uważałeś, prawda?

- Tak. Przyznaję się, nie zwróciłem uwagi na ten film ani razu. No może na samym początku. Przepraszam - powiedziałem skruszony, ale dziewczyna rozpromieniła się i posłała mi delikatny uśmiech.

- Nie każdy musi lubieć ten gatunek filmowy. Mi się jednak film do tej pory podoba, a co będzie dalej, zobaczymy. - Zaśmiała się i przejechała paznokciem po szarej pościeli.

Tym razem skupiłem swój wzrok na filmie, który ciągle wydawał się być taki sam. Jedynie moją uwagę przyciągał tyłek Emmy Watson, który teraz był wyjątkowo.. wyjątkowo wyeksponowany. Moje zielone tęczówki migotały jak szalone w mieniącym się świetle telewizora, ganiałem wzorkiem za każdym ruchem tej młodej aktorki, grającą główną rolę tego filmu, która wywoływała we mnie mieszane uczucia. Raz wydawała się być taka delikatna, a w co niektórych scenach była zdecydowanie zbyt mocno przerysowana i przerobiona. Westchnąłem w oczekiwaniu na jakiekolwiek rozwój akcji, która jeszcze nie nastąpiła choć była już to końcówka tego filmu. Końcówka filmu oznaczała też końcówkę gapienia się na figurę Emmy, ale i końcówkę spędzania czasu w towarzystwie brunetki, która jak zaczarowana wpatrywała się w pocałunek aktorki. Przewróciłem oczami i uniosłem ramiona, gdy nagle poczułem nagłą chęć zapalenia. Na moje szczęście okno było otworzone, a paczka papierosów leżała tuż obok. Jednakże gdy miałem już wstawać z łóżka, usłyszałem muzykę, która oznaczała koniec tego nudnego materiału, napisy końcowe przewijały się po ekranie niczym biała armia mrówek. Spojrzałem na Lily, która podnosiła się na dłoniach z łóżka i przesuwała się coraz szybciej do moich drzwi wyjściowych.

- Gdzie się tak spieszysz, księżniczko? - Zapytałem podchodząc bliżej ów dziewczyny.

- Do pokoju, pragnę już ciepłego łóżeczka i pójścia spać - bąknęła niczym pięciolatka i potarła oczy.

Nagle coś gwałtownie się złamało, nie go nie była żadna deska w okolicy Akademii, lecz była to bariera w moich uczuciach. Poczułem nagłą chęć zatrzymania przy sobie tej dziewczyny, która miała zamiar mnie opuścić. Gwałtownie złapałem brunetkę w talii, na co ona zareagowała niemałym zaskoczeniem, jednakże nie odmówiła tylko sama zbliżyła się do mnie. Delikatnie schyliłem swoją głowę i musknąłem jej różowe wargi, które były niesamowicie delikatne. Były tak cudowne w dotyku, a ich barwa wręcz mówiła o tym, że ich właścicielka dba o nie dzień, w dzień. Posiadaczka szarych tęczówek, które teraz mieniły się w świetle księżyca, nie odepchnęła mnie, a wręcz przeciwnie. Była przez cały czas ciekawa, i nie była temu przeciwna.

- Dziękuję za fajny teren - mruknąłem jej prosto do ucha.

Lilek? 8)

Od Lily C.D Callum'a

Skinęłam z uśmiechem głową, trzymając się blisko chłopaka. Mimo zgiełku ulicznego, który z pewnością nie należał do najcichszych, nasze buty nadal dźwięcznie stukotały o chodnik i nadal było to dosyć słyszalne. Co jakiś czas ulicę przejeżdżał czyjś samochód. Milczeliśmy. Jednak ta cisza przepełniona była pięknem nocy. Księżyc jak w bajce, delikatnym światłem zdobił uliczki przepełnione już budynki, żyjące własnym życiem. Nocnym życiem. Co jakiś czas ostre brzmienia głośnej muzyki, dyskretnie wymykały się na zewnątrz klubów, w których odbywała się w tym czasie szalona impreza. Jednak nie zaliczała się do nich mała, włoska knajpka na końcu ulicy. Pięć stolików zajmowały już kilka par, udających się na romantyczną kolację "tylko we dwoje". Spokojne brzmienia typowe dla kraju włoskiego, wypełniały przytulne pomieszczenie o beżowych ścianach, ozdobionych obrazami. Callum szybko zaprowadził nas do stolika przy oknie z dwoma krzesłami. Zawiesiłam granatową kurtkę na drewnianym krzesełku i zajęłam miejsce patrząc w zielone tęczówki, spokojnie obserwujące mój każdy ruch.
— Przytulnie — powiedziałam cicho, wzrokiem mierząc każdy kąt restauracji.

— I miło — dodał, przytakując. Ponownie nasze oczy się spotkały, a mi serce parę razy mocniej podskoczyło. Szybko spuściłam wzrok na swoje dłonie, bawiące się palcami, zataczając okręgi na białym stole, prozdobionym czerwono-białym obrusem. Świeca stojąca pomiędzy nami, wesoło tańczyła na czarnym już knocie. Płynny wosk leniwie spływał po świecy, aż zatrzymał się na śnieżnym talerzyku.

— Wiesz, jesteś strasznie interesującą osobą — przyznałam, biorąc kolejną dawkę odwagi na ponowny kontakt wzrokowy.

— Doprawdy? — Uśmiechnął się rozbawiony.

— Co? — spytałam zdezorientowana jego ukrywanym śmiechem.

— Nic, nic

— Powiedz... — mruknęłam prosząco.

— Nie ważne — powtórzył, będąc na granicy wybuchu głośnym śmiechem.

— Proszę...

— To zabawne, że to samo o sobie myślimy, prawda?

Przewróciłam oczami rozbawiona, gdy nagle na stole pojawiły się dwie karty menu. Skanowałam uważnie każdą z możliwych propozycji, póki nie przystałam na apetycznie opisane spaghetti bolognese. Wkrótce także domówiłam sobie wodę, by nie siedzieć, mówiąc brutalnie, "o suchym pysku".

Szklanka wyglądała jakby była dostatecznie długo polerowana, by rozbłysnąć niczym kryształy w kandelabrze. Palcami jeździłam po gładkim szkle, wyczekując na jakąkolwiek wypukłość, do zainteresowania.

— To... Napewno jesteś pewna, że odkręcanie tych śrubek od fotela, było dobrym pomysłem?

— Czemu nie? Jak jest okazja, to się korzysta — odpowiedziałam, podnosząc grafitowy wzrok, spod wachlarzu ciemnych rzęs.

— Nie boisz się? — ciągnął.

— Czego?

— Że... — wsunął rękę pod stół, starając nadal utrzymać moją uwagę na swoich pięknych tęczówkach — Nagle Rose wyskoczy zza biurka i cię ugryzie? — gwałtownie złapał ciepłą dłonią moje kolano, powodując u mnie niemałe zaskoczenie. Zaczęłam się cicho śmiać pod nosem z wygłupu chłopaka. Jednak, duża ręka nie tak szybko chciała się doczepić od mojej nogi, a oderwała się dopiero, gdy podano dwa ciepłe talerze z makaronem. Sos pomidorowy kawałkami mięsa mielonego, komponował się z kluskami, a całość zdobiły dwa listki bazylii i parmezan. Piękny zapach jeszcze dodawał apetytu, ale kiedy widelce poszły w ruch, talerz coraz szybciej stawał się pusty.

— Masz jakieś pomysły na spędzenie tego wieczora, jeszcze? — spytał, kładąc widelec na pustym półmisku na godzinie piątej.

— Chyba noc... — stwierdziłam, wpatrując się przez okno w granat nieba.

— To w takim razie masz jeszcze jakieś plany na... Tę noc? (chwała internet!)

— Chyba spanie — rzuciłam rozbawiona, brzmieniem jego drugiego pytania, co naprawdę posiadało osobliwe DWA znaczenia.

— Ja chyba nie zasnę — stwierdził, śmiejąc się cicho. — Może obejrzymy jakiś film, jak wrócimy — zaproponował.

— Eh, no dobra — zgodziłam się niechętnie, gdyż powieki zaczęły ponownie ze sobą flirtować i się spotykać na jak najdłużej.

Chłopak ucieszony klasnął w dłonie, co nabrało dziecięcego uroku. Chwilę później oboje zapłaciliśmy za swoje dania i opuściliśmy przytulny lokal. Znowu zajęłam miejsce w samochodzie i oddałam się już wcześniej występujących u Callum'a szaleństwach w prędkości.

~*~

Wkroczyłam do szaro z początku malującego się pokoju, jednak jedynym powodem tej ciemności było zgaszone światło.

— Callum? — zawołałam głośniej, gdy w umówione wcześniej miejsce nie byli chłopaka.

— W łazience! — odkrzyknął, dzięki czemu, trochę zdenerwowana przez jego nieobecność. już się uspokoiłam. Usiadłam na jeszcze poukładanym w miarę łóżku, kiedy jeszcze przy szafie wylegiwała się otwarta walizka z częścią nierozpakowanych ubrań. Zaciekawiona nowym otoczeniem, starałam się każdy kąt dokładnie zapamiętać. Nagle brzozowe drzwi z przeszklonymi miejscami. Na niezbyt przyjemny dla ucha dźwięk, automatycznie podniosłam się do pionu, zwracając wzrok na chłopaka.

Call?


Lilciu, weź nie rób takich odstępów xD ~Esma

Głosy zajęte


WITAM!
Z tej strony administracja, poniżej przedstawiam listę już użytych głosów, więc proszę o zerknięcie na dół. Właściwie to tyle, ale jeszcze proszę o coś. Sprawdźcie pokoje swoich postaci (zerknijcie też na stronę ''Pokoje"), ponieważ będę prosić o nadesłanie mi na HW ( Akademia MH ) (lub na moją pocztę, którą podam na życzenia) stanu obecnego pokoju swojej postaci...


Naomi - Halsey - Colors
Holiday - Zara Larsson - I Would Like
Esmeralda - Icon For Hire - Demons/ARCH ENEMY - The Eagle Flies Alone
Riley - Jennifer Love Hewitt - Can I Go Now
Ana - Rather Be - Pentatonix
Mali - Alan Walker - Faded
Gaia - Madilyn Bailey - Titanium - David Guetta ft. Sia 
Winter - Gabriella - Zombie (cover)
Navarro - Tom Odell - Another Love
Peter - Taco Hemingway
Harry - Benjamin Ingrosso - Paradise
Adrianna - Dua Lipa - Be The One
Olivia - You & I - One Direction (Davina Leone Cover)
Harrison - Ed Sheeran- Supermarket Flowers
Dakota - Dylan O'Brien
Felix - Dylan O'Brien
Camille - Coldplay - Viva La Vida
Marco - Charlie Puth
Gabriel - Brendon Urie
Lena - Lorde - Royals
Alice LP - Lost on You
IwanaJennifer Lawrence - The Hanging Tree


~ Administracja AMH

P.S. Jeśli coś na górze jest niewłaściwie proszę pisać na chacie, w komentarzach lub na HW

poniedziałek, 29 maja 2017

Od Callum'a C.D Lily

- Powiadasz, że zjemy w tejże Akademii, którą będziemy mieć na co dzień? - Zapytałem. - Nie lepiej się gdzieś przejechać? - Powiedziałem, wyjmując z kieszeni klucze, które pod wpływem sztucznego światła, srebrzyście błysnęły, niczym takie z filmu.

- Co proponujesz? Na pewno nie zgodzę się na zwykłe jedzenie w samochodzie.

- Znajdzie się jakiś wolny stolik, w którejś z restauracji. Przecież w Miami jest ich pełno. - Stwierdziłem i podrapałem się pod podbródku.

- Miami? Czy Ty już totalnie oszalałeś?

- Może? To jak? - Uniosłem brew w oczekiwaniu na jakikolwiek sygnał od brunetki, która delikatnie skinęła głową, lecz w jej oczach widać było niepokój. - Idź po jakąś kurtkę, będę czekał w samochodzie.

Lily szybko zerwała się z miejsca i jak z procy wystrzeliła po schodach, pnących się w górę. Zaśmiałem się tylko pod nosem, zakręciłem kluczem na środkowym palcu i opuściłem pomieszczenie, w którym po chwili zapanowała ciemność. Schody zaczęły wydawać z siebie puste dźwięki, gdy wspinałem się do głównego wyjścia z budynku Akademika. Chłodne nocne powietrze szybko rozwiało moje włosy, które teraz zdawały się mieć brązowawą postawię, rzecz jasna była to sprawka księżyca namalowanego na bezchmurnym niebie. Moje auto nie stało w garażu, ponieważ jeszcze nawet nie miałem chwili by do niego zajrzeć. Gdy tylko poczułem w swoich dłoniach kierownicę, która była wręcz przepiękna (jak można powiedzieć, że kierownica jest przepiękna...). Można było powiedzieć, że moje Ferrari jest siódmym, czy tam ósmym cudem świata. Czerwony lakier samochodu był jeszcze nienaruszony, a prędkości jakie osiągał były wręcz niesamowite. Jednakże niesamowita była też kwota, którą wpakowałem w te istne cudeńko. Sam pamiętam jak to będąc ośmiolatkiem powiedziałem sobie, że po osiemnastce sprezentuje sobie Ferrari. Dokładnie wtedy zacząłem zbierać każdy banknot i monetę do jednego wielkiego pojemnika, a w dzień moich osiemnastych urodzin, rozbiłem go, lecz suma nie była wystarczalna. Wtedy na pomoc przyszli moi rodzice i znajomi, którzy wspólnie ze mną złożyli się na przepięknie brzmiący samochód. Siedząc w aucie, zostawiłem otworzone ku górze drzwi, by dziewczyny nie zwiodły stojące dalej samochody. Po chwili z akademika wyłoniła się ciemna postać, na której plecach spływały kaskady falujących włosów. Brunetka delikatnie przystanęła, widząc mnie, który macha jej delikatnie dłonią.

- To jest naprawdę Twoje? - Powiedziała, przejeżdżając dłonią po ładnie wykończonej tapicerce

- Nie, ukradłem - żąchnąłem się, po czym zamknąłem drzwi. - Zapnij pasy, będą Ci potrzebne. - Dopowidziałem, a dziewczyna wręcz od razu wykonała moje polecenie.

Zaśmiałem się pod nosem i zapaliłem auto, które od razu wydobyło z siebie mruczenie przyprawiające mnie o dreszcze na ciele. Rzecz jasna przyjemne dreszcze, których doznawałem coraz częściej. Przygazowałem jednak trochę za mocno, bowiem narobiło się za dużo hałasu, a w niemalże każdym oknie zapaliło się małe światełko.

- Spierd***my! - Krzyknąłem, a opony samochodu wyrwały się z piskiem do przodu.

Pragnąłem szaleństwa, którego aż tak dawno nie zasmakowałem. Radość jaką dawała mi szybka jazda, była po prostu nie do opisania. W każdej sekundzie mój uśmiech starał się coraz szerszy, a widząc, że długa i pozbawiona zakrętów droga nie kończy się zbyt szybko, moja stopa stała się jeszcze cięższa, a czerwony wóz nabrał jeszcze większej prędkości. Dziewczyna, która siedziała tuż obok, wepchnęła się usilnie w fotel i kurczowo trzymała się plastikowej rączki na wewnętrznej stronie drzwi.

- Przestań! Zwolnij! - Zapiszczała przeraźliwie, a jej oczy rzeczywiście błysnęły strachem.

- No dobrze - westchnąłem i zmieniłem bieg w aucie, które gwałtownie zaczęło zmniejszać swoje kilometry na godzinę, które przed chwilą jeszcze na pewno sięgały powyżej trzystu. - Zadowolona? - Wskazałem na licznik, którego wskazówka pokazywała równe dziewięćdziesiąt.

- Już od biedy może być - westchnęła i potarła swoje oko.

- To teraz sobie czegoś posłuchamy - wydałem, a moja dłoń szybko zawędrowała do radia, które właśnie grało jedne z najlepszych utworów tego roku.

Jak się okazało brunetka również gustowała w moim stylu muzycznym, który nie należał do za bardzo kobiecych. Za każdym razem gdy widziałem to, jak dziewczyna uśmiecha się, podśpiewując sobie refren piosenki, odczuwałem jakieś przyjemne uczucie, którego nie potrafię opisać. Jednakże nasza droga bardzo szybko się skończyła, bowiem z naszej Akademii było to jakieś czterdzieści kilometrów do Miami, miasta w którym światła nigdy nie gasły. Zaśmiałem się widząc miny młodych przechodniów, którzy z wymalowanym zdziwieniem wpatrywali się w moje czerwone auto.

- Imponujące, nieprawdaż? - Zapytałem i poprawiłem uścisk na kierownicy. - Nie martw się, aż tak źle nie prowadzę - uniosłem jeden kącik ust do góry.

- Tylko mnie nie zabij. Resztę Ci wybaczę - zaśmiała się.

Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do przodu, bowiem jeszcze przed chwilą staliśmy na czerwonym świetle. Może uwielbiam szaleć na drodze, ale nigdy nie toleruje przejeżdżania na błędnych światłach. Mijaliśmy kolejne restauracje, które tętniły życiem, jednakże w każdej była wystawiona tabliczka braku stolików. Na nasze szczęście pod sam koniec długiej ulicy, stał świeżo co otwarty lokal, z którego wydobywał się przepiękny zapach.

- Idziemy? - Zapytałem, bawiąc się zawieszką od kluczyka.

Lil?

Od Lily C.D Callum'a

Na samym początku prośba czarnowłosego mnie zaskoczyła, bo sądziłam, że już kogoś z innych członków uczelni znalazł do spędzenia reszty czasu, jednak nie podejrzewałam, że to będę ja. Rozpaczliwie szukałam jakiegoś pomysłu, gdy nagle zapaliła się nade mną jeszcze jedna żarówka. Cwanie popatrzyłam na krzyżakowy śrubokręt, który powoli stawał się coraz bardziej wart mojego szaleńczego pożądania. Zręcznie chwyciłam w obie dłonie przyszłe narzędzie zbrodni i czym prędzej pomaszerowałam w stronę biura dyrektorki. Słyszałam za sobą ciche, ale jednak nadal brzmiące kroki Callum'a, który usilnie starał się grać cichą myszkę, która z kolei stara się zrobić psikusa najgroźniejszemu kotu. Na ile Elizabeth przypominała futrzaka, sama nie wiem, ale ile razy patrzyłam z tej strony na nią, kot wydawał się coraz do niej podobny.
— Cicho! — zatrzymałam go gestem dłoni, próbując się wsłuchiwać w kroki kogokolwiek, kto znalazł się przypadkiem, bądź nie, na tym samym korytarzu co my. Stukanie obcasów stawało się coraz głośniejsze, a ja zastanawiałam się, kto jeszcze jest na tyle inteligentny by w stadninie zakładać szpilki. Widocznie mój towarzysz także rozkminiał sens tego "sprytnego" pomysłu. Dźwięk stawał się niebezpiecznie głośniejszy, co gorsza, nadal rósł, a na ścianie wieńczącej załamujący się w połowie korytarz, pojawił się cień w kształcie kobiecej sylwetki.

— Spi*przamy! — krzyknęłam na tyle głośnym szeptem, by w pierwotnej konstrukcji prośba? Polecenie? Trafiło do mózgu czarnowłosego. Głowa chłopaka obracała się we wszystkie możliwe strony, póki wzrokiem nie natrafiła na malutkie drzwi na schowek na miotły. Ani ja, ani on nie chcieliśmy tam być, bo niestety minuta spędzona na oddychaniu tamtejszym powietrzem, kończyła się uduszeniem. Jednak tym razem nie było wyboru, ale i wielkie szczęście nam z drugiej strony sprzyjało, gdyż zamiast niemieckiej chemii, można było poczuć niemałą zawartość tlenu. Padałam do stóp z wdzięczności sprzątaczek, które wreszcie pomyślały o przewietrzeniu tamtejszego zakamarka. Niestety schowek okazał się na tyle ciasny, że lekko co chwila musiałam wpadać na potężne ciało chłopaka. Popatrzyłam niewinnie spod chmury swoich włosów w błyszczące szmaragdy zamiast oczu, które odpowiadały mi cwaniacko. Zaciśnięte w piąstki dłonie opierały się o umięśniony tors chłopaka, co było jedyną barierą oddzielającą mnie od niego. Na moje policzki wkradł się kompromitujący szkarłat, przez co schyliłam głowę w dół.

— Wstydzisz się mnie? — zapytał cichym szeptem, a w jego głosie poczułam coś miłego, przyjemnego. Delikatne rumieńce przerodziły się w jeszcze większe, a serce zaczęło głośniej się odbijać.

— Ja? Nie... — zapewniłam, ponownie podnosząc głowę do góry.

— To czemu się rumienisz? — zaśmiał się, przykładając swoją ciepłą, dużą dłoń na moje.

Kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Stałam w milczeniu, nadal zastanawiając się co odpowiedzieć. Zbawiennie milknące kroki tych samych szpilek i cisza na korytarzu, zapewniły o swojej samotności w ciemnościach, spowodowanych już nocą.

— Poszła sobie. Wychodzimy? — uniknęłam niezręcznego dla mnie tematu, nieśmiało dochodząc do cichego głosu. Towarzysz popatrzył jeszcze na nasze dłonie, po czym skinął z uśmiechem głową.

Jednak i tu okazał się mały problem, spowodowany ciasnotą drzwiczek. Po wszelkich próbach przedostania się na korytarz, stwierdziliśmy, że nie jest możliwe zrobienie tego razem. Tak przeszliśmy do kolejnych prób wychodzenia pojedynczo. To dopiero przyniosło oczekiwany skutek i mogliśmy wejść po cichu do oczekiwanej w najbliższym czasie pomieszczenia. Pierwszą rzeczą, która zdecydowanie najbardziej skupiała na sobie uwagę, było mahoniowe biurko, rozmiaru ogromnego, a zanim chował się skórzany obracany fotel. Zanurkowałam pod biurko, próbując się jak najszybciej dobrać do malutkich śrubek. Jednak nastąpiło moje rozczarowanie, gdy tych śrubek było tysiące, a mrok pokoju, oświetlany zaledwie przez księżyc, jakby cyrklem rysowany.
— Call, weź pomóż — spojrzałam błagalnie w leśne oczy, które nagle przez egipskie ciemności zamieniły się w podobne do moich. Chłopak szybko powtórzył moje ruchy, oraz sprawnie zadecydował o najbardziej wartościowej śrubie. Kawałek metalu, wykonywał piruety, jak baletnica, będąc pod wpływem fioletowego śrubokrętu. Po usłyszeniu odbijającej się o świerkowe panele malutkiej śrubki, fotel zaczął się niebezpiecznie gibać. Zadowoleni z odniesionego sukcesu, czym prędzej opuściliśmy biuro właścicielki uczelni i zamazując ślady zbrodni, wróciliśmy do akademickiej kuchni.

— To na co masz ochotę? — zapytałam, stając po jednej stronie blatu, podczas gdy za drugą, na krzesełku rozsiadł się on. Zgrywając cwaną kelnerkę, delikatnie sunęłam palcami po owocach wybieranych do koktajlu.

Calliś?

Od Callum'a C.D Lily

Woda szybko przemoczyła moje ubrania, jak i również włosy, które zmoczone wyglądały jeszcze ciemniej aniżeli były. Jednakże brunetka, która unosiła się na powierzchni wody wyglądała wręcz przeuroczo, mając na swojej głowie burzę mokrych włosów, ale i też mając na swoich ustach szeroki uśmiech, którego u niej wcześniej nie widziałem. Jej oczy połyskiwały tajemniczo w świetle zachodzącego słońca, które przybrało przepiękną barwę. Las otaczający całe jezioro, dodawał uroku temu miejscu. Obiekt wodny był położony na zaciszu, przez co był idealnym miejscem na małe wypady. Konie, które pozostawione były na pastwę losu, zaczęły obwąchiwać każdy zakątek i podskubywać kępki trawy, która porastała dziką plaże.

- Nie pozwalaj sobie za dużo - prychnąłem i sięgnąłem rękoma drewnianego pomostu, którego otaczały różne rośliny wodne. - Przecież jeszcze niedawno, szanowna dziewico, nie chciałaś mi wskazać drogi do jakże pieknej właścicielki tej stajni. - Zaśmiałem się teatralnie. - Wróć. Nie wiem czy jesteś dziewicą.

- W najbliższym czasie się tego nie dowiesz - bąknęła i podpłynęła bliżej drewna, z którego zbudowane było molo.

Sprawnie wskoczyłem na pomost, a widząc zmagającą się z tym Lily, podałem jej dłoń, lecz tym razem mocno zaparłem się o podłoże. Dziewczyna już po kilku sekundach znalazła się na brzegu, jednakże była znacznie bliżej mnie niż przypuszczałem, że będzie. Szybko jednak puściłem jej dłoń i z zakłopotaniem wyciągnąłem koszulkę, która w tym momencie na pewno ważyła więcej niż kilogram przez wodę, którą się nasączyła. Bez słowa ruszyłem do gniadego ogiera, który gwałtownie poderwał swą głowę do góry, mierząc mnie wzrokiem czy aby na pewno nie jestem stworzeniem, które grozi niebezpieczeństwem. Przesunąłem otwartą dłonią po muskularnej szyi gniadosza i zebrałem nadmiar wodzy, która zaczęła przesuwać się po ziemi.

- Stój! Przecież wzięłam koc, możesz się ogrzać przecież - powiedziała wyjmując z sakwy wyżej wspomniany materiał.

- Podziękuję, Tobie bardziej się przyda - odpowiedziałem i posłałem dziewczynie cień uśmiechu. - Droga powrotna będzie spokojna także zarzucaj na siebie koc i wio. Nie chcę żebyś była zaraz przeze mnie chora. - Dokończyłem, a dziewczyna rzuciła mi tylko ciepłe spojrzenie.

Rzecz jasna młoda kobieta od razu skorzystała z koca, który chronił ją od chłodu przejmującego kontrolę nad pogodą. Zaśmiałem się gdy zobaczyłem, jak komicznie wygląda Lilek na karej Moonlight, okryta kocem w różnego koloru pasy. Nie wiem do czego można było je w tym momencie porównać, ale trzeba było przyznać, że ceniłem klacz, która pod żadnym pozorem nie przestraszyła się jakże strasznego materiału, który mógłby pożreć ją w całości. Widząc, że słońce jest już praktycznie ku końcowi zachodu, szybko wsiadłem na konia i przyłożyłem mu delikatnie łydkę, co zmusiło wierzchowca do ruszenia stępem. Moon nie zwracając uwagi na właścicielkę, ruszyła łeb w łeb z gniadym Spartanem, który w pełni się wyluzował, wyciągając swobodnie szyję. Luźne wodze machały się w rytm taktu najwolniejszego z końskich chodu. Każde drzewo, które napatoczyło się nam na drodze, od razu wpadało w moją pamięć i automatycznie się zapisywało.

- Wiesz co? Cholernie mi zimno - powiedziałem, a moim ciałem ponownie zawładnął dreszcz. - Tobie mam nadzieję jest ciepło - uśmiechnąłem się do brunetki, która szybko wlepiła swój wzrok we mnie.

- Muszę Ci powiedzieć, że jest mi wyjątkowo ciepło.

- Rozpalam Cię od środka - zaśmiałem się i pogładziłem szyję Spartana.

- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne, wiesz? - Powiedziała z bardzo dobrze wyczuwalną kpiną.

Wzruszyłem ramionami i odgarnąłem niemalże suche już włosy, które ponownie zaczęły mi przeszkadzać. Tak zdecydowanie te cholernie irytujące kosmyki wpadały mi często do oczu, co bardzo je podrażniało i skutkowało całym czerwonym okiem, które na dodatek strasznie nieprzyjemnie piecze. Toczek nie zabezpieczał mojej głowy, ponieważ niestety zaginął w akcji. Nie wiem jakiej akcji, lecz na pewno była ona niesamowicie ryzykowna. Na moje szczęście, a raczej na szczęście mojego zdrowia, potężny budynek Akademii szybko wyłonił się spośród ciemności, a ja zadowolony z siebie przeszedłem do wolnego galopu, który zachęcił ogiera do końcowego malutkiego wysiłku. Jednakże nieprzemyślane było to, że Moonlight również zaczęła w tym momencie galopować a koc spadł z Lilka. Zły na siebie wstrzymałem rumaka i zsunąłem się z czarnego siodła. Poluźniłem ogierowi popręg i zawinąłem strzemiona. Lilian uczyniła to samo, wolnym krokiem ruszyliśmy do stajni i raz co raz posyłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia. Na nasze wspólne szczęście, wrota budynku nie zostały jeszcze zamknięte, a ostatni stajenni krzątali się jeszcze po korytarzach, dając koniom ostatnie miarki pożywienia. Spartan i Moon gwałtownie przebudziły się na dźwięk rozsypywanej paszy, która tak bardzo zwodziła zwierzęta na manowce. Tak dokładnie. Według mnie każda pasza potrafiła namieszać zwierzętom w głowie, czy to kot, czy to pies, a nawet koń. Młody stajenny szybko zbliżył się do naszej dwójki i odebrał nam wodze.

- Ja je rozsiodłam. Idźcie jeść kolacje.

- Dziękujemy - powiedzieliśmy chórem, ale z zupełnie przeciwnym zamiarem ruszyliśmy do akademika.

Jaki był to powód? Był to powód oczywisty, ponieważ z naszych ubrań ciągle spływał nadmiar wody zaczerpniętej z jeziora, do którego wciągnęła mnie brunetka. Można było to przyrównać do syren, które zwodziły marynarzy swym pięknym śpiewem, jak i swoim wyglądem zewnętrznym, który zachęcał niemalże każdego do zbliżenia się, do tych jakże zgubnych stworzeń. Wyrywając się z zamyślenia, pędem ruszyłem do swojego pokoju, w której leżały nierozpakowane jeszcze walizki. Wyrwałem z nich jakieś ubrania, które jednak dobrały się w całość. Szybko zrzuciłem z siebie ciężkie ciuchy i zawiesiłem je na ciepłym kaloryferze, który przyjemnie rozprowadzał ciepło po calutkim moim pokoju. Rzecz jasna ubrania, które na siebie narzuciłem okazały się być jakimiś zwykłymi dresami, które wyróżniał białe firmowe logo, a bluza.. bluza jak bluza, furory we mnie nie wzbudziła. Wyszedłem z pomieszczenia i dokładnie go zamknąłem, nie skierowałem się jednak do jadalni, lecz do pokoju Lily, którego numer znałem głowie przez to, że widziałem zawieszkę wystającą z kieszeni jej bryczesów.

- Lilek, nie chcę mi się iść na tą kolację. Weź coś odwal ze mną. Nie mam zamiaru przesiedzieć tego całego wieczoru samotnie w pokoju. - Bąknąłem unosząc jedną brew, i wlepiając swoje zielone niczym las ślepia w dziewczynę stojącą naprzeciw mnie.

<Lilo? 8)>

Od Alexandry C.D Edwarda

Kobieta wykonała podstawowe czynności, w postaci pobrania krwi, sprawdzenia stanu uzębienia i kopyt. Po kilku minutach wyprowadziłam klacz z boksu i kilkukrotnie przeszłam się bądź przebiegłam z nią po placu przed stajnią . Poczynając od stępa przez kłus i galop klacz zachowywała się dobrze, a weterynarz kiwała z uznaniem głową. Sarina ponownie znalazła się w swoim królestwie, a ja podałam kobiecie dokumenty czterokopytnej. Szatynka zaczęła studiować informacje na temat mojej nowej podopiecznej, marszcząc przy tym bardzo brwi. Po chwili oddała mi papiery zerkając na kobyłkę.
-Wygląda na zdrową, pełną werwy klacz. Wady postawy i chodu nie widoczne, uzębienie w porządku, jedynie to ma trochę przerośnięte kopyta, ale patrząc na jej papiery domyślam się, ze nie znajdowała sie w idealnych warunkach. Oddam dzisiaj krew do laboratorium, wyniki powinny być za kilka dni. Martwią mnie dokumenty klaczy, są prawdopodobnie podrobione. Postaram się znaleźć informacje na temat jej prawdziwego pochodzenia i danych. Może się okazać, że masz skarb pod swoimi skrzydłami. Dbaj o nią... Do usłyszenia za kilka dni. - Pożegnaliśmy się z kobietą, i wróciliśmy do akademii. Nadchodził powoli wieczór, a ja zaszyłam się z Edwardem w pokoju. Leżeliśmy na kanapie oglądając jakiś film, jednak moja osoba była bardziej zajęta szukaniem informacji na temat kasztanki. Na ekranie telewizora przewijały się różne sceny, ale mój wzrok początkowo był wlepiony w telefon, który później został zamieniony na laptopa. Edward zasnął po jakimś czasie, a ja nadal siedziałam przeszukując wszystkie możliwe strony. Minuta mijała za minutą, a ja nawet się nie zorientowałam kiedy wybiła jedenasta. Brunetowi musiało chyba być niewygodnie w pozycji w której zasnął, bo poruszył się w pewnym momencie rozbudzając lekko.
-Chodź spać...- Mruknął mi do ucha, całując w czubek głowy.
-Zaraz przyjdę. - Wyszeptałam wręcz w jego usta, które po chwili złączyły się z moimi. Chłopak wstał kierując się do swojego łóżka. Zostały mi dwa ostatnie załączniki, jednak sądziłam, że nic tam już nie znajdę. Kliknęłam w dane następnego konia i nagle EUREKA to ona... to nie moze być pomyłka.
https://www.bazakoni.pl/photos/00152394/0000032394_Luxor.jpg
Imię: Mistress
Płeć: klacz
Wiek: 8 lat
Rasa: Koń hanowerski
Sprawdzałam wszystkie możliwe informacje na temat tej klaczy w internecie. Drzewa genealogiczne, filmy z zawodów, artykuły w gazetach, zdjęcia i wiele innych rzeczy. Wysłałam krótkiego sms'a do pani weterynarz podając dane tej klaczy proszą przy okazji o porównanie ich z Sariną. Kontynuowałam oglądanie zdjęć, a moje powieki stawały się coraz cięższe. W końcu przegrałam tą walkę zasypiając na kanapie. Już czuję, jak mnie jutro zbeszta Edward, że w końcu się nie położyłam z własnej woli, tylko dobiło mnie zmęczenie całego dnia.
Edward

niedziela, 28 maja 2017

Od Luke'a C.D Holiday


Mimo tego, że w ciemnych korytarzach kina znajdowaliśmy się już od kilkudziesięciu minut, wciąż nie mogłem przyzwyczaić swych oczu do jaskrawych świateł, które jako jedyne oświetlały cały budynek w jego wnętrzu. Mrużąc oczy, zupełnie tak, jakbym nie umiał rozpoznać kształtu niczego, co znajdowało się wokół mnie, pociągnąłem Holiday delikatnie za dłoń, mając nadzieję na to, że uda mi się nie zgubić rudowłosej przy wejściu do sali. Jak się okazało, ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna wcale nie próbowała się wyswobodzić z mojego uścisku, co za pewne było spowodowane tym, że nie chciała robić scen przy takim tłumie ciekawskich ludzi, mimo tego, że wcześniej nie miała z tym najmniejszego problemu. Niemniej jednak, zrobiło mi się cieplej na sercu, kiedy mogliśmy normalnie wymieniać się przyjacielskimi gestami, nie musząc przy tym wymuszać na sobie uśmiechów. Bo byłem pewien, że uśmiech, który pojawił się tuż pod jej nosem, był jak najbardziej szczery i piękny w swojej prostocie.
- Chodzisz wolniej niż moja babcia - mruknęła obok mojego ramienia Holiday, zadzierając lekko głowę do góry, by móc wnikliwie przyglądać się mojej twarzy. W gruncie rzeczy, sam miałem ochotę na to, by poruszać się znacznie szybciej - było to jednak utrudnione, zważywszy na to, że niemalże nie czułem pod podeszwą swego buta stopnia, na którym właśnie stawiałem swoją nogę. Były zadziwiająco strome, a ich oświetlenia wcale nie sprawiały, że łatwiej było mi się poruszać do góry. Każdy krok nie wydawał się być przybliżeniem do sukcesu, a raczej męką, której nie byłem w stanie sam ukrócić. W tym całym zamieszaniu, starając się jak najszybciej pokonać schody, by uniknąć wzroku ludzi, którym przeszkadzała nasza nagła obecność, praktycznie zapomniałem numeru rzędu, w którym znajdowały się nasze miejsca. Wyglądało na to, że jedynie Holiday zachowywała zimną krew, pokonując schody tak, jakby urodziła się w ciele zwinnej sarny. Nie zwracając większej uwagi na to, że patrzyłem pod swoje nogi, nieco wyprzedziła mnie, ciągnąc mnie do przodu za dłoń, którą wciąż trzymała mocno w swojej. Zmniejszyła uścisk dopiero wtedy, gdy runęliśmy obydwoje na schody, zapomniając o czymś takim, jak zdrowym rozsądku.
Zamiast podnieść się, zebrać resztki honoru i udać się do odpowiedniego rzędu - zaczęliśmy się śmiać tak bardzo, jak nigdy dotąd. Sądziłem, że będzie to niemożliwe, a jednak okazało się, że obecność obcych osób sprawiała dodatkowo, że cała ta sytuacja wydawała się być jeszcze bardziej śmieszna, niż była właściwie w rzeczywistości. Ledwo co łapiąc oddech, po prostu leżałem na niekoniecznie wygodnych schodach, ignorując nawet fakt, że Holiday przy upadku runęła prosto na mnie. Śmiejąc się więc prosto w jej rude kosmyki włosów, nawet nie myślałem o tym, by poruszyć się z miejsca. Ostatecznie to przyjaciółka opanowała się na tyle, by powstać ze mnie, z dumą ruszając w odpowiednim kierunku. Czując, że nie mam innego wyjścia, najzwyczajniej w świecie wstałem, kręcąc przy tym głową, gdy okazało się, że dziewczyna na dobre zniknęła z mojego pola widzenia. Zdradził ją jednak chichot, wydobywający się z jednego, pustego rzędu. Bez zbędnych ceregieli zająłem miejsce tuż obok niej, starając się unormować oddech.
- Już nigdy nie będziesz normalna, prawda? - tym razem słowa te padły z moich ust, podczas gdy równocześnie obserwowałem rudowłosą, najwidoczniej zadowoloną z faktu, że ponownie tego dnia udało mi się oberwać dzięki jej intrydze. Z każdą minutą coraz bardziej wątpiłem w to, że ostatni wypadek był czystym przypadkiem i niekoniecznie śmieszną igraszką losu.
- Prawda. Zadowolony? - mruknęła, by już po chwili odwrócić ode mnie wzrok, skupiając się na ekranie. Wyglądało na to, że nie tylko mnie nudził film, bo dziewczyna szybko powędrowała wzrokiem na mnie, wyrywając mi niemalże z ręki pomiętolone bilety. Zaśmiała się cicho pod nosem, milknąc jednak, gdy siedząca przed nami kobieta skarciła ją wzrokiem.
- To nie ta sala, Luke.
~*~
Wysilając wspólnie nasze bystre umysły, doszliśmy do wniosku, że siedzenie na losowym filmie nie jest tym, co szczególnie nas pasjonuje. Szybko wyszliśmy z kina, psując przy tym plastikowy kosz i nerwy kilku przypadkowych pracownic. Na całe szczęście, tym razem zdecydowaliśmy się na to, by powrócić do akademii autobusem - jeździł częściej, wożąc tym samym w środku mniej osób, niż miał to w zwyczaju robić okoliczny tramwaj. Mimo tego, że nie spełniłem swojego marzenia o jeździe w kolejowym środku transportu, mogłem śmiało powiedzieć, że wybór innego środka komunikacji był strzałem w dziesiątkę. W okolicach Miami znaleźliśmy się szybko, a jedynym uniedogodnieniem, jakie nas spotkało, były zamknięte drzwi do budynku, w którym przyszło nam mieszkać. Nie poddaliśmy się jednak bez walki - dostrzegliśmy bowiem otwarte okno, które było naszą jedyną nadzieją na spędzenie nocy w ciepłym pomieszczeniu.
- Jestem głodna - fuknęła rudowłosa, ledwo gdy tylko jej noga zetknęła się z miękką wykładziną, którą wyłożony był cały, długi korytarz.
- Bywa, przykro mi. Podobno tynk jest smaczny.
- Nie wnikam w Twoje gusta, idioto - warknęła, lekko popychając mnie do przodu, w stronę zamkniętej stołówki. - Po prostu odpłacisz mi się za to, że nie było mnie ani na obiedzie, ani na kolacji.
- Dobre sobie - uśmiechnąłem się, bez większego skutku szarpiąc za białą klamkę. - Podejrzewam, że nikogo już tutaj nie ma od dwóch godzin.
- Świetnie. To chociaż wymyśl coś, proszę - siląc się na łagodniejszy głos, złapała za moją koszulkę, by subtelnie zmusić mnie do tego, abym całkowicie odmóżdżył się, reagując nie tylko na jej prośby, ale także na rozkazy.
- Nie wiem tylko, co. Mam jakiś klucz obok tego do pokoju, ale nie sądzę, żebym miał samowolny dostęp do stołówki.
- Sprawdź, a nie marudź - ponagliła mnie, opierając się o zamknięte drzwi. - Znając życie, to kuchnia jest standardowo pusta.
- Nie chcę Cię zmartwić, ale za pewne tutaj także niczego nie ma - wymruczałem niemalże, szukając po swoich kieszeniach odpowiednich kluczy. Będąc pewnym, że zgubiłem je gdzieś po drodze, ostatecznie odnalazłem je, siłując się z włożeniem ich do zamka. Ku naszemu zdziwieniu, drzwi odpuściły, wpuszczając nas do wnętrza pustego pomieszczenia.
- Aż taki gruby jestem, że potrzebuję całodobowego dostępu do jedzenia? - nadąsałem się, zajmując miejsce za jednym ze stolików, oczekując na to, aż Holiday z powrotem zaszczyci mnie swoim towarzystwem.
Przysięgam, że to, co działo się dalej, było tylko i wyłącznie niefortunnym zbiegiem wydarzeń. Można to nazwać formą odpłacenia się za sytuację nad jeziorem, mimo tego, że nie miałem ku niej nic przeciwko. Niemniej jednak, kiedy rudowłosa usiadła mi na kolanach, tłumacząc to tym, że gdzie indziej byłoby jej zwyczajnie zimno, a moja obecność i tak jest już dla niej wystarczającą katorgą, mimowolnie odgarnąłem kosmyki jej włosów za ucho, nie mogąc powstrzymać się przed tym, by odkryć jej blady policzek. Zdziwiona odwróciła się w moim kierunku, nie zdając sobie sprawy z tego, że pogorszy tym samym sytuację - nim się właściwie obejrzała, delikatnie musnąłem jej wargi, właściwie nie zdając sobie sprawy z tego, co robię.

Holiday? :3

sobota, 27 maja 2017

Od Will'a C.D Oriane

Fryzyjczyk rzucił nam pytające spojrzenie, po czym prychnął w moją stronę, rzucając głową. Oriane dzierżyła uwiąz ze skóry a na jej twarzy widniał się szeroki uśmiech, chyba od dobrego tygodnia nie widziałem tak szerokiego uśmiechu na jej cudownej buźce. Karosz prychnął zniecierpliwiony i zaczął grzebać kopytem w ziemi, na co czarnowłosa cofnęła się, wpadając na mnie. Przytrzymałem ją za ramiona i uniosłem prawy kącik ust w zadziorny uśmieszek, poklepałem ogiera po jego aksamitnej sierści. Nie spodziewałem się tego, że wyląduję na ziemi tak szybko- a stało się- poległem w walce. Fryz walnął mnie łbem, przez co wylądowałem w błotku, które swoją drogą nie było smaczne. Szarooka zaśmiała się i podała mi rękę, bym jakoś wstał z tej niegodnej mojego tyłka, mazi.
-Chyba mnie nie polubił...-mruknąłem, po czym objąłem dziewczynę ramieniem.
*******
Czarne jeansy i mój garnitur leżały na mnie jak ulał, jednak w kilku miejscach były strasznie ciasne co przeszkadzało mi w ruchu. Miałem tylko nadzieję, że w ciągu kilkunastu minut, choć trochę się rozciągną. Nie zważając na zakaz wchodzenie w tamtym momencie do łazienki, sięgnąłem do klamki, delikatnie ją naciskając.
-Orcia?- uśmiechnąłem się zadziornie, syknąłem widząc Oriane, zapinającą w pośpiechu spodnie.
-Wypad mi stąd!- wrzasnęła z udawaną złością.
Przysiadłem na oparciu fotela i zacząłem pomrukiwać pod nosem. Czarny strój to dla mnie codzienność, jednak garnitur- a a. Garnitur ostatnim razem wyciągnąłem z szafy w dniu urodzin Esmery.  Rzuciłem okiem na zegarek, który wskazywał, że za 20 minut zacznie się msza. Czarnowłosa wyszła po chwili z toalety i uśmiechnęła się delikatnie, spojrzała na telefon i jej uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił. Spuściła głowę i popadła w głośny szloch.
*******
Auto stanęło na stacji paliw a Oriane otworzyła zaspane oczka, ukazując srebrne tęczówki. Matka Oriane odwróciła się w naszą stronę, uśmiechając się czule w stronę córki, która w tamtym momencie przecierała słabo swoje oczy.
-Kupić wam coś?- zapytała kobieta, otwierając drzwi jeep'a.
Pokręciliśmy przecząco głowami i przytuliłem jeszcze mocniej czarnowłosą, która przysunęła się do mnie. Kobieta wysiadła z auta i zamknęła drzwi, pozostawiając nas samych.
-Przeniczko?- musnąłem lekko jej czoło, powodując tym samym lekkie wzdrygnięcie dziewczyny.
Dziewczyna spojrzała na mnie, nieśmiało się uśmiechając.
-Tak Will?
Odwzajemniłem natychmiast uśmiech i westchnąłem ciężko.
-Jutro jadę do Miami...Nie przeszkadza Ci to?-mruknąłem, spoglądając w oczy dziewczyny, skupiając się na lekko srebrnawych tęczówkach.
Dziewczyna zaprzeczyła zdecydowanie głową, złączyłem nasze usta w pocałunku, gdy drzwi samochodu gwałtownie otworzyły się i wsiadła mama czarnowłosej, niosąca wielką siatkę. Zasiadła za kierownicą i ruszyła. Chwyciłem czarne włosy dziewczyny i zacząłem się nimi bawić, co chwila muskając skórę dziewczyny. Po 30 minutach dojechaliśmy do Akademii, podziękowaliśmy a Orcia zamieniła parę słów z mamą na pożegnanie. Wziąłem torbę dziewczyny i zanieśliśmy je do pokoju, gdzie najpewniej Ren z kotkiem Orci bawiły się w najlepsze. Udało nam się dostać na 2 piętro i odnaleźć pokój 18. Czarnowłosa przekręciła kluczyk w drzwiach i otworzyła je z hukiem, przez co Armin podskoczył i zdenerwowany popatrzył na mnie. Doszło by pewnie do dziwnej wymiany zdań, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rąbnęliśmy się do łóżka i bez zbędnych ceregieli poszliśmy spać.
******************************
Odłożyłem długopis, którym przed chwilą pisałem liścik o tym, że pojechałem do Miami. Moje oczy kleiły się, jakby posmarowane miodem.
-4.10...Barbarzyńska pora.- stęknąłem, wkładając karteczkę w dłoń śpiącej Oriane.
Otworzyłem po cichu drzwi, dzierżąc w dłoni wzór tatuażu, niedawno narysowanego przez Esmę, której wiele frajdy sprawiło rysowanie geometrycznego konia i kompasu. Mój zwisający z ramienia plecak, nieoczekiwanie spadł. Jęknąłem i wsadziłem rzeczy, które wypadły z plecaka.  Szybko znalazłem się na przystanku, jednak wiedziałem, że mój autobus odjechał-przepraszam- spi***dolił 2 minuty temu. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem zielony autobus, co za szczęście! Wpakowałem się do pojazdu i po chwili szukania miejsca usiadłem obok jakiegoś faceta. Włożyłem słuchawki do uszu i włączyłem coś głośnego...Czeka mnie długie 20 minut...
Wreszcie dojechałem! Wielkie ogłoszenie salonu "Happy Hair" przywitało mnie od razu po wyjściu z autobusu. Przemknąłem do budynku, pustki... W salonie były pustki, głównie ze względu tak wczesnej pory. Przy stole siedział fryzjer bawiący się nożyczkami, gdy tylko mnie zobaczył, zerwał się z krzesła i zaprosił mnie na fotel.
-Eh, dzień dobry.- rzucił w moją stronę uśmiech i wskazał na fotel.
-Dobry, czyli tak...chcę zafarbować włosy na niebiesko...-mruknąłem, siadając na fotelu, nawiasem mówiąc bardzo wygodnym fotelu.
Mężczyzna odwrócił się i wyjął z kartę z książki. Potarł skroń i pokazał mi kartę, na której były różne nasycenia niebieskiego. Mój wybór padł na 8 stopień nasycenia, czyli coś w okolicach koloru Indygo. Więc moje blond włosy pójdą w niepamięć... Fryzjer najpierw ma mi wymyć i rozjaśnić włosy, szkoda tylko, że spędzę tu prawie 2 godziny, hah, ile rzeczy bym w tym czasie zrobił... Timeskip. Wyciągnąłem z portfela pieniądze, należące się za farbowanie włosów i dałem dyla. Teraz czeka mnie tylko tatuaż. Wyjąłem komórkę z kieszeni i sprawdziłem rozkład wg którego autobus miał przyjechać właśnie...teraz. Westchnąłem, ubierając na głowę kaszkiet z logo Jankesów. Wsiadłem do autobusu i zerknąłem na telefon. Mam jechać 1 przystanek na północ, tylko czy wziąłem dobry autobus? Zerknąłem jeszcze raz na telefon i odetchnąłem z ulgą. Nim się zorientowałem, byłem już w studio tatuaży, właściwie zagryzałem zęby z bólu. Na moim barku widniał zarys geometrycznego konia, którego kolor miał być czarny,-tak samo z kompasem.Tatuażystka z wielkim spokojem wypełniała szarym środek konia. Nie było to przyjemne uczucie... Siedziałem na fotelu około 5 godzin, a kobieta nakryła go czymś tam...Następnie zaczęła wyrysowywać kompas....Niestety muszę zrobić kolejny timeskip. Obolały wysiadłem z autobusu na przystanek i ruszyłem w stronę Akademii. Przy ogrodzeniu od pastwisk stała znajoma czarnowłosa dziewczyna. Uśmiechnąłem się i potruchtałem do dziewczyny. Moje całe ramię pokryte było opatrunkami, a poza nimi widać było czerwone ślady... Moja ręka nie była osłonięta żadną bluzą, bo było cholernie gorąco- nie powinno się tak robić, ale co tam... Podszedłem do dziewczyny od tyłu i położyłem dłoń na jej dłoni.  Wtuliłem się w nią i syknąłem cicho, złożyłem pocałunek na jej szyi. Moja dłoń dotknęła jej bioder a wtedy brunetka odwróciła się w moją stronę i...
-PRZEPRASZAM KIM PAN JEST?! NIE ZNAM PANA! PROSZĘ ZABRAĆ TĄ RĘKĘ Z MOJEGO TYŁKA! BO WEZWĘ WILL'A!- wrzasnęła Oriane, lecz po chwili zrobiła wielkie gały.

<Oriankuś?<3  :3 >


czwartek, 25 maja 2017

Od Noah'a C.D Lily

Zdumiewającym było to, jak szybko udało się nakłonić dziewczynę do tego, by wykonała za mnie całą brudną robotę. Nie musiałem właściwie ją prosić, by zajęła się czymś, co zdecydowanie nie miało swojego miejsca w moim napiętym grafiku. Doglądanie szatynki jednak szybko zaczęło mnie nudzić, a i ona wyglądała na taką, która jak najprędzej chciałaby wydostać się z prawie wyścielonego już boksu. Dreamer spoglądał na Lily uważnie, jakby nie dowierzając temu, że osoba jej pokroju zdecydowała się na to, by nadprogramowo wysprzątać dodatkowy boks, choć nie należał on do jej konia. Sam byłem zaskoczony, jednak nie wyrażałem tego na głos, nie chcąc doprowadzić do znięchenia się szatynki. Wolałem oglądać jej poczynania z uśmiechem, zupełnie tak, jakby spowodowanie podobnego stanu u Lily było całkowicie zamierzone.
Katorgi dziewczyny nie zostały więc przerwane przeze mnie, a przez właścicielkę, która z niemałą prędkością pokonywała stajenne korytarze. Wkrótce dotarła także do boksu Dream Catcher'a, z zaskoczeniem przyglądając się temu, jak ktoś inny wykonuje za mnie pracę, choć nie była ona szczególnie lubiana w uczniowskim gronie.
Dźwięk szpilek obijających o beton rozniósł się po całej stajni, zyskując tym samym uwagę koni, które z zainteresowaniem wystawiły swoje łby ponad drzwiczki drewnianych boksów.
- Macie treningi dopiero za dwie godziny, prawda? - rzuciła na wstępie, witając się z holsztynem pojedynczym pogładzeniem jego kości nosowej. Przytaknęliśmy, odpowiadając kobiecie zgodnie z prawdą. Nikomu nie przyszło do głowy to, że właścicielka wykorzysta tą informację, by obrócić ją przeciwko nam samym. - Za niedługo przyjadą potencjalni uczniowie, żeby obejrzeć z bliska akademię. Wychodzi właściwie na to, że tylko wy możecie ich oprowadzić.
Posyłając sobie nawzajem porozumiewawcze spojrzenia, obydwoje już wiedzieliśmy, że znajdziemy sposób na to, by wykręcić się od niewygodnych obowiązków. Próbowaliśmy wejść kobiecie w słowo, przekonać ją do tego, że nie nadajemy się do tej roli - bez wyraźnych skutków. Obstawała uparcie przy swojej decyzji, kategorycznie zabraniając nam tego, byśmy próbowali różnorodnych wymówek. Nie dało nam to jednak zbyt dużo do myślenia.
- Nie ma innej opcji. Już i tak macie zbyt dużo za uszami, żeby teraz odmówić - pogroziła, widząc, że ze zdumiewającą pewnością ostatecznie godzimy się na jej wymagania. Gra pozorów opanowana została u nas niemalże do perfekcji. - Tak też nie odchodźcie zbyt daleko, bo zdecydowanie nie mam na tyle czasu, by potem gonić was po całym ośrodku - mruknęła jeszcze na odchodne, widocznie nie zauważając tego, że na naszych twarzach pojawiły się szerokie, pełne politowania uśmiechy. Ledwo gdy tylko kobieta zniknęła z naszych oczu, otrzymałem od Lily wszystko, czego wcześniej używała do doprowadzenia lokum mojego wierzchowca do względnego ładu.
- Teren? - szepnęła, nie będąc pewną, czy właścicielka nie wróciła się do stajni, tracąc nagle wiarę w naszą wiarygodność.
Zaśmiałem się, od początku tej chorej sytuacji wiedząc, że w głowie mojej towarzyszki zakwitł niecny plan. Przytaknąłem bezgłośnie głową, kierując się do siodlarni po wszystko, co tylko było mi niezbędne do przygotowania Catcher'a. Na całe szczęście, wierzchowiec wcale nie był bardzo brudny, a doprowadzenie go do stanu czystości nie zajęło mi więcej czasu, niż okres zaledwie pięciu minut. Nie dbając o to, by zapleść jego przydługawy, gęsty ogon, w pośpiechu osiodłałem go, uznając szybko, że jazda z Lily na oklep będzie stanowczo zbyt ryzykowna. Wkrótce więc znaleźliśmy się poza stajnią, wychodząc z niej wyjściem, które nie prowadziło do głównego placu.
Jak mogłem się spodziewać, roztargniona szatynka już tam na nas czekała, dosiadając grzbietu wiecznie zniecierpliwionej Moonlight. Już miałem palnąć jakimś głupim, niezbyt błyskotliwych tekstem, kiedy to nagle powstrzymałem się, przypominając sobie o sytuacji, która zmusiła nas do opuszczenia murów akademii. Musieliśmy zachować dyskrecję, jeśli nie chcieliśmy zwrócić na siebie uwagę kogoś z kadry. W końcu, jakby nie było, według planu miał mnie czekać trening z Blythe'em, na który zresztą nie zamierzałem się wybrać, nie zwracając większej uwagi na jakiekolwiek konsekwencje. Najwidoczniej moja towarzyszka nie pomyślała o tym, by zachować się w miarę cicho, bo widząc mnie wywróciła oczami, aby już chwilę później ponaglić swoją klacz do żywego kłusa. Na nasze nieszczęście, zrobiła to o tyle bezmyślnie, że skierowała wierzchowca w stronę bramy wyjazdowej, która była idealnie wręcz widoczna z okien innych budynków. Miałem nadzieję na to, że uda nam się skręcić w jedną z bocznych ścieżek, unikając tym samym karcących spojrzeń. Musiałem jednak mknąć za Lilian, bez względu na to, co wcześniej chodziło mi po głowie. Doganiając niewątpliwie niecierpliwą siostrę, podjechałem bliżej zadu jej klaczy, wiedząc, że w takim tempie w końcu nas ktoś dostrzeże. Jak się okazało, zgodnie z moim zamysłem, Moonlight niespodziewanie dla jej jeźdźca przyspieszyła, słysząc za sobą ogiera, który mógł ją w każdej sekundzie wyprzedzić. Cała ta operacja przyniosła zamierzone skutki - nabraliśmy odpowiedniego tempa, dzięki któremu szybko znaleźliśmy się poza akademią, mknąc przez las tamtejszą dróżką. Upewniając się, że nikt nas już nie rozpozna, zwolniliśmy do stępa, w duszy przeklinając się za to, że ponagliliśmy konie do tak szybkich chodów mimo braku przeprowadzonej rozgrzewki. Kopytne wyglądały jednak na całkowicie niezmęczone, o czym świadczyło chociażby to, że wciąż napierały na metalowe wędzidła, drobiąc niespokojnie kopytami, kiedy to zatrzymaliśmy się po to, by zaczerpnąć pojedynczego łyku powietrza.
- Ty to jednak jesteś kretynką... - wymamrotałem, ledwo co normując oddech. - Na pewno wszystko by się udało, gdyby Rose zobaczyła tyłek Moon na horyzoncie.
- Mogłeś jechać tymi ścieżkami, tak? Mi nie uśmiechało się przedzieranie przez chaszcze - mruknęła, dając klaczy wolną wodzę, co ta wykorzystała, opuszczając swój łeb maksymalnie w dół. Wywróciłem na słowa dziewczyny oczami, dorównując jej kroku.
- Mówisz to Ty, tak? Ta Lily, która jest niczym małpa i jakby mogła, to zamieszkałaby w koronie jakiegoś drzewa?
- Tak właśnie. Tylko wykasuj tę małpę, bo wykasuję Ci co innego.
- Hipokrytka - fuknąłem, zachęcając holsztyna do tego, by z zapałem wyprzedził karoszkę. Zareagował natychmiastowo, ruszając przed siebie kłusem, by już zaledwie chwilę później zostawić obydwie dziewczyny daleko w tyle.
~*~
- Galopuj do jasnej cholery! - wrzasnąłem, spoglądając przez ramię za siebie, by oszacować straty w całej tej sytuacji. Wszystko wyglądało dosyć nieciekawie - Lily, a może bardziej Moon, zachęciła wręcz krowy do tego, by ruszyły tuż za nimi w nierównym wyścigu. Mimo nieproporcjonalnych kształtów i krótkich nóg wołowina dawała radę, uparcie goniąc pędzącą karoszkę.
Jak wiadomo było od początku - starcie było wyjątkowo przeczące wszelkim zasadom fair play. Pastwisko skończyło się, a Lily nie pozostało nic innego, jak skrócenie chodu swej klaczy, by już chwilę później poszybować ponad drewnianą furtką. Już miałem klaskać, kątem oka łypiąc na łaciatych przeciwników, gdy okazało się, że siostra nie wyszła jednak z tej sytuacji bez szwanku. Zaraz za pastwiskiem płynęła rzeka - wyjątkowo chłodna, jednakże ze spokojnym i niekoniecznie porywistym prądem. Moonlight, lądując po przeskoczeniu prowizorycznej przeszkody, nie dostrzegła wodnego szlaku, skupiając swój wzrok na drobiącym w miejscu Dream Catcher'ze. Okazało się to błędem, bowiem klacz zatrzymała się, ledwo gdy tylko jej kopyta zderzyły się z twardym gruntem. Szatynka, nieprzygotowana na podobny obrót sprawy, straciła równowagę, niemalże spływając ze smukłej szyi swojego wierzchowca. A ja, także zdziwiony zaistniałą sytuacją, jedynie przyglądałem się temu, jak Lily wpadała do nieskazitelnie czystej rzeki. Szybko jednak otrząsnąłem się, co było błędem. Widząc moją wystawioną rękę, której dziewczyna mogła chwycić się, powracając na bezpieczny brzeg, Lilian chytrze uśmiechnęła się pod nosem, bez zawahania ciągnąc mnie w swoim kierunku. Zaskoczony ponowiłem ruchy szatynki, już po chwili czując, jak chłodna ciecz wsiąka w moje ubranie.
Lils? Nie jestem zadowolona, błędów jest dużo, ale nie mam już siły ich poprawiać.

Od Oriane C.D Will'a

Otworzyłam oczy spoglądając na Will'a, który uważnie mi się przyglądał. Sięgnęłam ręką do jego policzka i delikatnie pogładziłam, przymykając oczy, westchnęłam cicho  zakopując się w ciepłym sianku.
-Spałeś? - Zapytałam cicho spoglądając na niego.
- Trochę.- Wyszeptał mi do ucha, przez co przez całe ciało przeszły mnie miłe dreszcze.- Rumienisz się.- Zaśmiał się cicho całując mnie za uchem drgnęłam lekko, cicho pomrukując.- Widzę, że ty dobrze spałaś.- Szepnął przegryzając delikatnie płatek ucha.
-Will..- Jęknęłam cicho zaciskając powieki.
-Wszystko dobrze, Orciu?-Zapytał z uśmieszkiem na twarzy. Pokiwałam jedynie twierdząco głową, ale po chwili pieszczot odsunęłam się od niego rozglądając za jakimś czymś co pomogło by nam w ucieczce, nic jednak jak na razie nie znalazłam więc usiadłam z powrotem na sianie.- Co jeżeli zostaniemy tu dłużej?
-Nie wiem.- Odparłam cicho czując jak mój pusty żołądek daje o sobie znać, dotknęłam tego miejsca i zmrużyłam oczy wzdychając ciężko, zaczęłam gorączkowo myśleć, jednak po chwili bezradna przytuliłam się do chłopaka, który ucałował mnie w policzek, jęknęłam cicho kiedy zszedł nieco niżej na moją szyję przysunął się do mnie bliżej nie odrywając ust od mojego ciała, przytuliłam się do niego czując ciepło. Brzuch znów dał o sobie znać.- Will... głodna jestem.- Mruknęłam  opierając się o ścianę.
-Głodna czego?- Poruszył śmiesznie brwiami patrząc cały czas na mnie.
- Głodna jedzenia.- Roześmiałam się całując go.- Zboczeniec.- Zrobiłam ponętną minę  spoglądając na niego spod przymrużonych powiek a następnie wybuchliśmy śmiechem przyklejając się do siebie, jednak nim się obejrzeliśmy drzwi się otworzyły a w nich stanął nie kto inny jak... Marcel. Rozbawiony spojrzał na nas i zatrzasnął drzwi na co ja zareagowałam  niezadowolonym jękiem prosto do ust Will'a, który naparł na mnie zmuszając do położenia się i właśnie w tym momencie.- Will! Szyb wentylacyjny!
-Co? - Popatrzył na mnie z niedowierzaniem zaraz kierując wzrok morskich oczu do góry, gdzie patrzyłam też i ja.- Orciu jesteś genialna!- Zawołał przytulając mnie do siebie. Wspięłam się na kostkach siana  by dosięgnąć kraty szarpnęłam ją mocno i w końcu  po paru próbach odpuściła.- Nie zmieszczę się. Ale ty owszem, otworzysz mi drzwi od zewnątrz?
-Nie, nie otworzę zostawię Cię tu aż do śmierci.- Zarechotałam złowieszczo i potem weszłam do szybu wentylacyjnego. Przeciąg był tu nie mały, ale przynajmniej czysto było... o dziwo.  W tej chwili nawet wielkie pająki były mi nie straszne musiałam się dostać jak najszybciej na zewnątrz. Okazało się, że pada, westchnęłam ciężko wiedząc, że z jazdy już będą nici, a miałam w planach teren jak tylko się wydostaniemy stąd. Przemoczona do suchej nitki szarpnęłam za klamkę drzwi otwierając chłopakowi, który niezadowolony z pogody wyszedł znów.
- Dzięki. Zostałbym tam jeszcze.- Mruknął zawiedziony.- Tam było ciepło i przytulnie, a tu jest zimno.- Przytulił się do mnie, roześmiałam się cicho.
-Dobrze, już dobrze. Chodźmy do pokoju, szkoda tylko, że nie będziemy mogli się tam miziać... bo wiesz... Armin.- Westchnęłam ciężko łapiąc go za rękę, przeplatając palce z jego. Do akademika weszliśmy już przemoczeni do suchej nitki, Armin przywitał nas tylko cichym ,,Cześć", ale w sumie nie zainteresował się niczym za bardzo, ani tym bardziej gdzie byliśmy. Miałam przez chwilę wrażenie, że w ogóle nie zauważył, że nas nie było. Westchnęłam ciężko spoglądając na chłopaka, z lekko irytacją w oczach, pomimo tego, że zazwyczaj jestem spokojnym człowiekiem ten dzień popsuł mi wszystko. Zmrużyłam oczy spoglądając na wyświetlacz telefonu, po czym bez ceregieli rzuciłam go na łóżko, spoglądając  za siebie. Zapomniałam go wyłączyć, więc pewnie Will czy Armin prędzej czy później dowiedzą się co jest powodem mojej złości. Usiadłam w jadalni przeżuwając kolejne kęsy posiłków, spojrzałam na Will'a niosącego mój telefon.
-Orka.- Zaczął siadając naprzeciwko mnie, w pomieszczeniu byliśmy tylko ja i on.- Powinnaś jechać na ten pogrzeb.
- Nie mam ochoty.- Burknęłam biorąc widelec do ust opierając na drugiej ręce głowę i spoglądając na ścianę.
- To Twój ojciec.- Kontynuował niepewnie, na co zmarszczyłam brwi i wstałam.
- Nie obchodzi mnie to. Po tym co zrobił nie mam ochoty go widzieć, brzydzę się nim.- Warknęłam wstając.
- Oriane.- I znów próbował mnie przekonać.
-  On mnie molestował!- Krzyknęłam, odwracając się do niego. Momentalnie cofnęłam się i wybiegłam z budynku nie zważając na jego krzyki czy na nasilającą się ulewę. Po prostu wbiegłam do stajni wyciągnęłam Silver  z boksu, wskoczyłam na nią i pogoniłam od razu do galopu kierując się do lasu. Chwyciłam się jej grzywy i zaczęłam ją popędzać, przez co klacz zaczęła biec jak dzika.

~~~

Westchnęłam niezadowolona stając przed posiadłością mojej matki, tsa... odziedziczyła ten... dworek (?) wraz z testamentem, Will rozejrzał się  po posiadłości, w sumie zgodziłam się tu przyjechać tylko dlatego, że on tu ze mną będzie.
 Wreszcie drzwi się otworzyły, a w nich stanęła matka, która podbiegła do mnie i wycałowała za wszystkie czasy, jęknęłam cicho później przedstawiając jej Will'a.
-Marcel przyjedzie jutro rano.- Powiedziała matka biorąc do ust kawałek kotleta. Spoglądaliśmy na siebie patrząc na talerze, ja oczywiście za bardzo nic nie jadłam bo mięso na talerzu, a ziemniaków z mizerią miałam dość przez ostatnie lata życia, jako iż był to mój codzienny obiadek, bo mój brat nie umiał nic innego gotować.- Co jest, nie jesz?- Zapytała matka spoglądając na mnie.
-Nie mam ochoty.- Mruknęłam cicho spoglądając na nią.
-Rozumiem, pewnie ta cała sytuacja Cię przytłacza.- Powiedziała, na co zmrużyłam oczy niezbyt zadowolona o wspomnieniu ojca i tamtego momentu, przycisnęłam uda bardziej do siebie jakby czując jego dotyk na swojej skórze i przeszły mnie nie miłe dreszcze.- Chodźcie pokażę wam coś.- W tym momencie kobieta  wstała i poszła z nami za posiadłość, gdzie były puste padoki. Kiedyś moja rodzina zajmowała się hodowaniem koni, ale ta tradycja zanikła już jakiś czas temu. Weszła do stajni każąc nam poczekać, a kiedy z niej wyszła oczom ukazał nam się piękny ogier fryzyjski, który dumnie zarzucił łbem odgarniając w ten sposób grzywkę zasłaniająca mu oczy. Kopara mi opadła do ziemi widząc tak zadbanego konia, przecież moja matka nie interesowała się zwierzętami, jedyne co posiadała kiedyś to kota, który przepadł jak kamień w wodę, kiedy to uciekł z domu. Pogłaskałam karusa po kości nosowej uważnie się mu przyglądając, jego pięknej budowie i to mądre spojrzenie spod bursztynowych oczu. Chyba się zakochałam..
- Będzie Twój jak poprawisz swoje umiejętności jeździeckie, ale jak na razie Alucard zostaje u mnie.- Zaśmiała się cicho głaszcząc ogiera po łopatce.
- Jesteś pewna?- Zapytałam spoglądając na kobietę ze zwątpieniem
- Tak, oczywiście. Może nie znam się na koniach jak ty, ale potrafię o niego zadbać.- Wzruszyła ramionami podając mi skórzany uwiąz.- Ale jeżeli chcecie i wam się nudzi to możecie się nim zająć.- Rzuciła nam sympatyczny uśmiech i odeszła, wiedząc, że nie będę potrafiła odmówić.

<Will? ❤Co było dalej? :3 Wiem trochu... do dupy wyszło :c>

Od Holiday C.D Luke'a

Moje oczy momentalnie powędrowały w bok, aby ujrzeć dość duży, ceglany budynek. Wyglądało na to, że ludzie tam za bardzo nie wchodzili. Tylko co jakiś czas jakaś osoba wchodziła przez ciężkie drzwi, który zatrzaskiwały się za nią z hukiem. Kino wyglądało na dość opustoszałe. Do jakiej dziury on chciał mnie zabrać?
- Dobra, ale chciałabym Ci przypomnieć, że ty stawiasz, bo ja jak zwykle nie mam przy sobie ani grosza. – rzuciłam, zaczynając grzebać w kieszeniach. Po chwili wyciągnęłam ze środka jedną, świecąca monetę – Chociaż… Grosza to ja akurat mam. Możemy się złożyć. – mruknęłam, przygryzając wargę, aby powstrzymać się od śmiechu. Uniósł brew.
- Potraktuj to w takim razie jako… darmowe wejście. – wzruszył ramionami i odwrócił swoją twarz tak, bym nie miała szans jej zobaczyć z żadnej strony, po czym powolnym krokiem ruszył do budynku. Chwilę odczekałam, nie mogąc uwierzyć słowom, wypowiedzianych przez przyjaciela. Zamrugałam parę razy. Musiałam mocno przyspieszyć, żeby dobiec do Luke’a. I tak skończyło się na tym, że miał nade mną przewagę paru kroków, także kiedy otwierał drzwi, zapomniał mi ich przytrzymać. Poleciały na mnie, uderzając mocno w głowę, na tyle mocno, że upadłam na tyłek.
- Au. – jęknęłam, lekko rozcierając skroń -Co ty robisz? – podbiegł do mnie.
- Boże, Holiday przepraszam. – szepnął. Podbiegła do nas sprzedawczyni biletów, wielce zaintrygowana całą sytuacją. Jednak nie bolało mnie to. Byłam zła. Potwornie zła.
- Stało się coś Pani? – spytała kobieta, z lekką troską w głosie, przelewając dużą dawkę sarkazmu w ostatnie słowo.
- Nie, dostałam drzwiami, nic mi się nie stało przecież. – zazgrzytałam zębami. Poczułam coś ciepłego na skroni. Nie zwróciłam na to kompletnie uwagi. Poderwałam się z ziemi i szybkim krokiem skierowałam się do łazienki. Nie chciałam słuchać żadnych przeprosin Luke’a. Byłam pewna, że chłopak sobie ze mnie po prostu kpi. A dokładniej z mojego wzrostu i tym, że jestem taka drobna.
Oparłam się o umywalkę, złapałam kawałek papieru do wycierania rąk i zmyłam sobie krew z czoła. Po chwili usłyszałam, jak drzwi się zatrzaskują. W lustrze zobaczyłam znajomą twarz mężczyzny. No właśnie. Mężczyzny. Odwróciłam się w tamtym kierunku.
- To jest damska, idioto – warknęłam. – Damska, rozumiesz?
Wywrócił oczami, zdając się w ogóle nie przejmować moimi słowami.
- Chciałem się dowiedzieć, czy coś Ci się stało… - pomimo mojego karcącego tonu, zachował dość radosny wyraz twarzy.
- Nie, no przecież wszystko jest okej. Dostałam parokilogramowymi drzwiami w sam środek twarzy, nic takiego się przecież nie wydarzyło. – westchnęłam cicho, przewracając oczami. Spojrzał na mnie krzywo.
- To prawdopodobnie, dlatego, że jesteś taka mała i ciężko Cię z takiej wysokości zobaczyć. – wzruszył ramionami. Westchnęłam ciężko.
- Skąd ja wiedziałam, że taka będzie twoja reakcja...? - westchnęłam cicho - Jesteś taki przewidywalny... - jego brwi powędrowały do góry.
- Naprawdę?
Wzruszyłam ramionami i pociągnęłam go lekko za łokieć. Mój humor diametralnie się zmienił od momentu, w którym dostałam drzwiami w twarz. Kasjerka początkowo kręciła nosem na kupowanie biletów, kiedy okazało się, że zabrakło nam 10 groszy, ale w końcu jakimś cudem udało nam się ją przekonać na kupno, ale dopiero jak zaczęłam jej grozić. Musiało to wyglądać dość komicznie, jak 17-sto letnia dziewczyna grozi paręnaście lat starszej kobiecie o wstęp do kina. Luke w tym czasie postanowił mi nie pomagać i patrzył na mnie co chwilę sceptycznym wzrokiem, mówiącym samo za siebie: ,,Jednak to nie był dobry pomysł...". Za każdym razem mordowałam go spojrzeniem.
W końcu udało nam się dojść do sali. Nie obyło się także bez 15-sto minutowego szukania sali, zapisanej na bilecie. Ostatecznie spóźniliśmy się jakiej 10 minut na nasz seans. Nawet nie wiedziałam na co poszliśmy, ważne, że w ogóle. Wchodząc do sali kinowej, modliłam się tylko, żeby to nie był jakiś kiepski, pierwszy lepszy romans.

poniedziałek, 22 maja 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Lekko, mając na uwadze to, że osobniki pokroju Holiday zazwyczaj są kruche, pociągnąłem dziewczynę delikatnie do siebie, by nie miała możliwości odwrócenia ode mnie zarówno swojej twarzy, jak i swego wzroku. Szamotała się, usilnie stawiając wyraźny opór, jednak dosyć szybko odpuściła, podczas gdy ja w duszy byłem coraz bardziej rozśmieszony z jej nieudolnych prób. Uśmiech na moich ustach stał się jeszcze większy, gdy zauważyłem, że jej blade policzki lekko zarumieniły się, co najwidoczniej tak bardzo próbowała jeszcze chwilę wcześniej ukryć. Nie mogłem pohamować uśmiechu, uświadomiwszy sobie, że Holiday nigdy wcześniej nie ukazywała przy mnie czegokolwiek, co wskazywać mogłoby na to, że cokolwiek odebrało jej pewność siebie. Nawet do twarzy było jej z ledwo widocznymi rumieńcami, trzeba było to przyznać.
- Mów za siebie - prychnąłem, gdy dziewczyna otwarcie przyznała, że nie grzeszymy inteligencją. Nie było to kłamstwem, jednak nie mogłem pozwolić na to, by rudowłosa skaziła mój wizerunek - co to, to nie. - Po prostu nie dorosłaś do tego, by zrozumieć moją niebywałą inteligencję - dodałem, puszczając już jej drobną dłoń, by majestatycznie zetrzeć ze swojego czoła krople wody, których obecność nie była tym razem spowodowana deszczem, a raczej tym, że mimowolnie zażywałem kąpieli w chłodnym jeziorze.
- Przykro mi, Luke - westchnęła, wstając na równe nogi. - Moja wyobraźnia nie jest na tyle rozwinięta, by widzieć coś, co po prostu nie istnieje, a tym bardziej to rozumieć.
- Po prostu przyznaj się, że jesteś ograniczona.
- Jeśli jest to choroba zakaźna, to nawet wiem, od kogo się nią zaraziłam - fuknęła, z impetem popychając mnie w nieopodal rosnący, trawiasty gąszcz. Zaskoczony, nawet nie byłem w stanie wyswobodzić się z jej uścisku, gdy zacisnęła swoje smukłe palce na moich ramionach. Jęknąłem, gdy rudowłosa wzmocniła nacisk, z morderczym wzrokiem świdrując moją twarz.
- Teraz ładnie przeprosisz Holiday za to, że tak niekulturalnie zacząłeś odnosić się w jej kierunku.
- Teraz ładnie przeprosisz Luke'a za to, że mimo jego woli, spowodowałaś wielokrotnie w ciągu jednej doby uszczerbek na jego zdrowiu.
- Nie - prychnęła, delikatnie pozwalając mi na to, bym mógł podnieść się do wygodniejszej pozycji.
- No właśnie, nie - zaśmiałem się, uchylając się od jej ataku, który tym razem był przeze mnie w drobnym stopniu przewidziany. - A teraz odwdzięczę Ci się za to, że zaciągłaś mnie w ten składzik pie*dolonych komarów.
Nim dziewczyna zdążyła się obejrzeć, mocno objąłem ją w pasie, by bezpiecznie przerzucić ją przez swoje ramię, unikając tym razem jej napaści, która zawsze nastąpywała po tym, gdy minimalnie chociażby krępowałem jej swobodę ruchów. Minęła chwila, zanim Holiday zaczęła kontrolować swoje zamachy.
- Powiesz mi chociaż gdzie idziemy?
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale jak na razie, to tylko ja wykorzystuję swoje nogi w szlachetnym celu. Jeśli Cię to uszczęśliwi, to nie wiem gdzie idę, chyba do miasta, bo tam tylko można zrobić cokolwiek.
- Idziesz do Miami na nogach, ma się rozumieć? - prychnęła, miętoląc skrawek mojej koszulki. - Przystanek autobusowy w drugą stronę.
- Pojedziemy tam tramwajem, geniuszu - odburknąłem, na chwilę stawiając ją na ziemię, by wygodniej wskoczyła po prostu na moje plecy. Skorzystała, obejmując mnie łydkami w pasie.
- Specjalnie idziesz taki kawał drogi, tylko po to, żeby przejechać się kilka przystanków tramwajem?
- Tak właśnie. A teraz już nie marudź, bo marnujesz tlen - najwidoczniej dopiero ten argument zadziałał na dziewczynę, bo dopiero wtedy przestała się odzywać, kładąc swój podbródek na moim ramieniu. Być może nie chciała iść o własnych siłach w miejsce, od którego dzieliło nas jeszcze kolejne kilka kilometrów. Na szczęście droga minęła szybko, a ja, zmęczony dłużącą się wędrówką, wreszcie mogłem usiąść na stojącej pod wiatą ławce. Na przyjazd tramwaju musieliśmy czekać jeszcze kilka następnych minut, bowiem nikt nie pomyślał o tym, by ułożyć kursy tak, by jakikolwiek pojazd mogący się poruszać po torach przyjeżdżał częściej, niż co pół godziny. Ludzi zresztą zebrało się sporo, bo wszyscy chcieli wykorzystać jeden z ostatnich, wieczornych kursów.
Mało co już kontaktując z otaczającym mnie światem, nieco przysnąłem, opierając się głową o szklaną szybę. I tak, chłonąc prawie czyste powietrze, poderwałem się z miejsca dopiero wtedy, gdy otoczenie ucichło, a do moich nozdrzy nie docierał już zapach spoconych mężczyzn. Nie miałem czasu jednak na zastanawianie się, bo szybko dostrzegłem, że drzwi tramwaju zamykają się, a ostatni ludzie wkraczają do jego wnętrza. Jak zwykle roześmiana Holiday machała mi zza okna, podczas gdy ja bezradnie wpatrywałem się w pojazd, który odjeżdżał beze mnie. Analizując całą tą patową sytuację, doszedłem do wniosku, że pozostało mi tylko i wyłącznie jedno wyjście. Ruszyłem więc biegiem za odjeżdżającą przyjaciółką, mając zgubną nadzieję na to, że uda mi się ją dogonić. Kilkukrotnie zostałem ogłuszony dźwiękiem mijających mnie samochodów, wciąż wytrwale walcząc ze samym sobą, by dobiec do najbliższego przystanku. Tramwaj na całe szczęście zatrzymał się wcześniej, gdy na jezdni zdarzył się jakiś wypadek, który całkowicie zaburzył ruch. W końcu zbulwersowani pasażerowie musieli wysiąść, a wśród nich znajdowała się także Holiday, jak gdyby nigdy nic posyłająca mi niewinny uśmiech.
- Pytałaś się, a ja mam już odpowiedź. Najwidoczniej idziemy do kina, bo nie chce mi się iść nigdzie dalej - mruknąłem, głową lekko kiwając w stronę budynku, pod którym przyszło nam stać.

Holiday? Wakacja? Misiu? Żelek? Julia?

Od Will'a C.D Oriane

Westchnąłem cicho, gdy dziewczyna wyszła z pokoju, a moja siostra zaśmiała się podle i usiadła obok mnie.
-Dała Ci kosza braciszku...- zaśmiała się, kładąc na moich nogach papierową kopertę.- No zobacz...- dodała otwierając ją.
Wyjęła z niej plik zdjęć, jak się później zorientowałem było ich około 50. Uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl o tym, jednak zanim wyciągnąłem rękę by je oglądać, namyśliłem się chwilkę i wstałem, walcząc z sobą. ~Nie będę ich oglądać...~pomyślałem i podrapałem się po gorącym karku, w pokoju było około 30 stopni, co utrudniało normalne funkcjonowanie.
-Dobra, idę siostra.- zaśmiałem się i popatrzyłem na dziewczynę, siedzącą na łóżku, która w tamtym momencie patrzyła na swoje paznokcie. Westchnąłem ciężko i znów zerknąłem w stronę siostry. Tym razem zwróciła na mnie uwagę i rzuciła we mnie kondomami, rozpoczętymi. Zacząłem się  śmiać, ale podniosłem z ziemi paczuszkę zabezpieczeń. Zatrzasnąłem drzwi, uśmiechnąłem się sam do siebie, zrobiłem krok w przód i dalej poszło jak po maśle. Chwyciłem poręcz schodów i zbiegłem z nich, po czym pobiegłem do stajni w poszukiwaniu dziewczyny. W kieszeni spoczywała paczka prezerwatyw, jednak nie sądzę by się przydała. Dziewczyna poszła do Silver, więc powinna stać przy jej boksie lub gdzieś w okolicach. Gdy tylko wszedłem do stajni dla koni prywatnych, Oriane zaskoczyła mnie, ponieważ była nie PRZED boksem, a siedziała na drzwiach boksu. Na moje szczęście nie zauważyła mnie, więc na spokojnie mogłem się skradać.
-Mam cie!- wrzasnąłem, zaciągając dziewczynę do składowiska na siano.
Zatrzasnąłem drzwi i usiadłem zadowolony na sianie.
-Ty głupku!- Oriane zaśmiała się i usiadła obok mnie. - Po co mnie tu zaciągnąłeś?- dokończyła, mierząc mnie pytającym wzrokiem.
Wzruszyłem ramionami i zrobiłem 'niewiadomą' minę.
-Skoro nie wiesz, to może wyjdziemy?- zaśmiała się, naciskając klamkę. - O kurde...drzwi się zatrzasnęły!
Nie specjalnie uwierzyłem dziewczynie, bo myślałem, że mnie wkręca, jednak gdy sam spróbowałem otworzyć drzwi, które sprawiały znaczny opór srebrnookiej. Tak jak mi powiedziała czarnowłosa drzwi ani drgnęły a po moim ciele przeszedł dreszcz. Na nasze nieszczęście o tej porze nikogo nie było w stajni, więc nie było nikogo kto mógłby nas wybawić z 'opresji'. Usiadłem na sianie obok dziewczyny i westchnąłem cicho po czym chwyciłem rękę dziewczyny.
-No to mamy chwilkę dla siebie, co nie?- uśmiechnąłem się szarmancko i przytuliłem dziewczynę a ta pokiwała głową.
Nagle coś zaczęło mnie uwierać w cztery litery i sięgnąłem ręką do tylnej kieszeni bryczesów. Ze zdziwieniem wyciągnąłem paczkę kondomów, tą samą, którą rzuciła nam Esma.
-Po co Ci to?!- Oriane popatrzyła na mnie i delikatnie się ode mnie odsunęła.
-E....!! Nie przydadzą nam się...Sorry...- uśmiechnąłem się słodko, odrzucając zabezpieczenia na bok.
-Uf...- dziewczyna odetchnęła i znowu wtuliła się we mnie.
Przytuliłem ją delikatnie i pocałowałem w policzek...no i się zaczęło.  Musnąłem jej usta swoimi, po czym pocałowałem ją w usta, przybliżając się jeszcze bliżej pogłębiłem pocałunek.  Położyłem dłoń na bladziutkim policzku dziewczyny i zerknąłem w jej oczy. Jej piękne tęczówki pobłyskiwały delikatnie, odsunąłem jej usta od swoich całując ją w szyję, zatrzymując się niżej- na delikatnie wystających obojczykach. Oriane mruknęła cicho, obejmując mnie. Powróciłem do ust, muskając to jej wargi to bardziej okolice policzka i kości jarzmowych. Po krótkim czasie zrobiło mi się niewygodnie i przewróciłem dziewczynę na sianko, tak by leżała na plecach-dzięki temu zyskałem większy dostęp do jej ciała.  Czarnowłosa uśmiechała się delikatnie, pomrukując jak kocica i mrużąc co chwila oczęta. Szybki ruch srebrnookiej sprawił, że znalazłem się pod nią. Dziewczyna usiadła na moim torsie i uśmiechnęła się zalotnie, na co ja odpowiedziałem także uśmiechem. Zaczęła nachylać się nade mną i musnęła moje wargi, swoimi pięknymi różowymi ustami. Podniosłem się i posadziłem dziewczynę sobie na kolanach, co przyjęła z niewielkim uśmiechem. Znowu złożyłem pocałunek na jej szyi, tym razem zamiast całować jej obojczyki powędrowałem niżej, zdejmując jej koszulkę z ramion. Delikatnie chwyciłem ją w talli, sadzając ją na belce siana trochę wyżej. Oriane mruczała co chwila i delikatnie mnie już to bawiło. Dziewczyna śledziła wszystkie moje ruchy i gdy tylko przybliżałem się do niej, uśmiechała się jeszcze szerzej. W pewnej chwili jej delikatna ręka chwyciła moją dłoń i pociągnęła mnie do góry, sprawiając, że siedziałem na tej samej wysokości co ona. W schowku siana panował całkowity mrok i słychać było tylko nasze oddechy, które tworzyły niepowtarzalną atmosferę. Aż tu nagle usłyszeliśmy kroki i schowaliśmy się głęboko w sianie.
-Och, posprzątamy jeszcze tu...- westchnęła jakaś kobieta.
Nasze oddechy momentalnie ucichły a Oriane usiłowała zapiąć guziki koszuli. Czarnowłosa zaczęła cicho mruczeć, a kobiety zamarły.
-Koty tu są...
-Nienawidzę kotów... Chodźmy stąd....
Kobiety odeszły, a my kontynuowaliśmy. Delikatnie musnąłem wargi dziewczyny i zdjąłem z niej koszulę, powodując, że miejsce do niedawna niedostępne stało się całkowicie dostępne dla moich ust. Piersi dziewczyny osłaniał tylko biały, koronkowy biustonosz, którego jak na razie nie miałem zamiaru zdejmować. Oriane znowu zaczęła wzdychać i chwyciła moje włosy, po czym ugniatała moją głowę swoimi długimi paluszkami. Mój T-shirt szybko został odrzucony gdzieś na bok i zostałem bez koszulki. Pomogłem dziewczynie usiąść na moich kolanach i zacząłem ją całować. Wślizgnąłem się do jej ust, przy tym przytulając ją do siebie.

********

Do niczego wczoraj nie doszło, trochę się pocałowaliśmy, ale nic więcej. Nadal siedzimy w schowku na siano, Oriane przespała się a ja patrzyłem jak zasypia...

<Orciu? <3  Jak nasza parka się wydostała? >




niedziela, 21 maja 2017

Od Oriane C.D Will'a + zadanie 18

Spojrzałam zaskoczona w kierunku instruktora, wyciągnął Will'a z boksu, po chwili i ja wylądowałam na zimnej podłodze stajni po której walały się strzępki siana.
- Co wy sobie myślicie?- Warknął do nas, uderzając w tył głowy z otwartej dłoni. Silver stojąca niedaleko zaczęła niespokojnie chodzić po boksie i wściekle rżeć, co instruktor zignorował, stał tuż za mną przez co czułam się dość niekomfortowo.- Do szczotek i sprzątać stajnie.- Warknął do nas, aż otworzyliśmy szeroko oczy ze zdziwienia.
- Ale...- Zaczął Will.
- Skoro wam tak spieszno do stajni no to proszę bardzo! Mam wam może jeszcze te szczotki przynieść?- W tym momencie chwycił swój palcat i  uderzył klika razy o dłoń.
I tak oto Orianka i Willuś, którzy powinni odpoczywać, zapieprzają po stajni ze szczotkami zamiatając siano, gdzieś przed stajnią przemknął Marcel niosąc siodło, nagle zrobił parę kroków w tył zaglądając do stajni koni prywatnych i niemalże się przewrócił. Położył siodło na drzwiach pustego boksu i podbiegł do nas.
- Co wy robicie?- Zapytał zszokowany.
- Gilbert nam kazał zamiatać...- Odparł Will.
- A wy nie musicie tego wcale robić.- Warknął.- Idźcie do pokoju ja idę do Pani Rose.- W tym momencie czarnowłosy zerknął z pola naszego widzenia. Rzuciliśmy w bok szczotki i zaczęliśmy powoli iść.  Podparłam się lekko o  bok Will'a czując lekkie zawroty głowy. Gdy już dotarliśmy do pokoju,padliśmy zmęczeni na łóżka spoglądając na siebie co jakiś czas i lekko się uśmiechając, chodź w głębi duszy byliśmy niesamowicie wkurzeni.
~~~
Minęło kilka tygodni, Will już dawno wrócił do stajni, a ja dopiero co zaczynałam jeździć, Silver wykonała kilka lotnych zmian nogi i potem zaczęłyśmy przechodzić do coraz wolniejszych figur by po chwili zejść z czworoboku. Will co jakiś czas spoglądał na nas  skacząc parkur na zewnątrz, wreszcie mogłam wrócić do jazdy konnej i niezmiernie się z tego powodu cieszyłam. Przytuliłam szyję Silver i poklepałam ją, po czym zeskoczyłam z siodła prowadząc klacz do boksu, po rozsiodłaniu i wyczyszczeniu jej dałam jej kilka jabłek , które wrzuciłam do żłobu. Klacz od razu zaczęła chrupać, zamknęłam boks i udałam się do z Will'em na koło teatralne, taaa... pokusiło nas by zgłosić się na spektakl, który był już jutro. Szczerze? Jakoś się nie stresowałam. Koncerty w szkole muzycznej i różnego typu występy znieczuliły mnie na tego typu stres. Pozostało nam nagrać spot reklamowy naszego spektaklu. Nie wiem w sumie po co, ale koło filmowe wpadło na genialny pomysł, tak byśmy nie musieli grać znów. A mianowicie zrobili zdjęcia paru osobom- w tym mi i Willowi. Wycięli jakieś romantyczne sceny z filmów i powklejali nasze twarze zasłaniając buzie bohaterów.
Przynajmniej coś śmiesznego będzie, głównymi wzorcami dla spektaklu były lektury szkolne takie jak  Balladyna, Cierpienia młodego Wertera, Julia i Romeo oraz parę innych typowo młodzieżowych gdzie występowały ciekawe wątki lub sceny romantyczne. Próba generalna poszła w miarę sprawnie, efekty na scenie też były całkiem dopracowane, zadowoleni uczniowie poszli do swoich pokoi, tymczasem my zostaliśmy siedząc na miejscu dla widowni, wtuleni w siebie.
-Nie stresujesz się?- Zapytał. Pokiwałam przecząco głową.- Podziwiam Cię.- Wyszeptał spoglądając w sufit.
- To nic takiego.- Odparłam spoglądając na niego z uśmiechem.- Już się przyzwyczaiłam.
- Przyzwyczaiłaś?- Dopytał.
-Yhym. Chodziłam do szkoły muzycznej.- Odparłam. Wkrótce wróciliśmy do pokoju by się ogarnąć na jutro. Po wzięciu kąpieli bez zbędnego przedłużania poszliśmy spać.
~~~
Westchnęłam ciężko motając się z mega gryzącą suknią, przypomni mi ktoś dlaczego wzięłam rolę hrabiny? A no tak... inaczej jakaś inna lasia by całowała Will'a. Czego się nie robi dla chłopaka, który Ci się podoba. Spojrzałam w dół krzywiąc się lekko, nie wiedząc za bardzo po jaki luj się tu zgłosiłam, zaczęłam teraz żałować, chociaż z drugiej strony się cieszyłam i nie miałam już wyjścia, musiałam zagrać inaczej zawiodłabym całą ekipę. Gdzieś w oddali kręcił się Marcel z pistoletem, który oczywiście była atrapą. Esmeralda i Thomas rzucali ostatnie poprawki na ubiór, Edward bawił się mieczem, którego znalazł gdzieś w rekwizytach, każdy coś robił, jedynie ja siedziałam jak ten żul spod biedry i gapiłam się na wszystko. Jednak kiedy usłyszeliśmy głos organizatorki, wszyscy umilkliśmy, spoglądając na nią.
- Czas zaczynać.- Wyszeptała tak by widownie nie słyszała, bowiem na sali była grobowa cisza. Na scenie znajdował się przygotowany projektor by puścić spot reklamowy, nad którym męczyła się ekipa z koła filmowego. Ledwo co powstrzymałam się od śmiechu widząc siebie i Will'a w scenie z Titanica, kiedy to płynęli na statku z rozłożonymi rękoma. Inne też były dość śmiechowe,  nawet Gilbert od czasu do czasu chichrał się pod nosem, z tego co widziałam. Kiedy spot się skończył kurtyna opadła, by zabarać projektor i w końcu zacząć przedstawienie. Wyszłam na scenę z jakąś parasolką, która miały typowe hrabianki tamtego  czasu. Szłam kroczkiem pingwina, kiedy to po drugiej stronie wybiegł Thomas, którego Esmeralda "zadźgała" sztucznym nożem, który swoją drogą był z jakiegoś zestawu dla dzieci w dodatku różowy  co rozbawiło widownie. Zanim schyliłam się do leżącego Thomasa, z tej samej strony wyszedł Will, w a'la rycerskiej zbroi jadącym na niezbyt zadowolonym Whisperze, tak... konie też w to zaangażowaliśmy, co zszokowało państwo Rose, ale jednocześnie na ich twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Esma krótko mówiąc, spierdzieliła drąc się po drodze...
- Nie dopadniesz mnie żyweeeeej!- I wybiegła za scenę wpadając na coś, przez co słychać było huk. Cudem powstrzymałam się od śmiechu, a Will z bananem na twarzy pokłusował za Esmeraldą. Schyliłam się nad Thomasem krzycząc na cały regulator
- HALO!  CZY PAN ŻYJE?- Thomas oczywiście się nie ruszył. Upuściłam gdzieś parasol i złapałam się za głowę chodząc tym pingwinim krokiem po scenie w kółko- O Boże, o Chryste, o Matko Bosko, o matko i córko! On nie żyje!  Co ja teraz biedna pocznę?!- I wybiegłam ze sceny. Ktoś pociągnął za nogi Thomasa, wyciągając z pola widzenia publiczności. W tym czasie na scenę wszedł Marcel ubrany jak jakiś arystokrata i Charlotte mająca podobną suknię do mojej. Podbiegł do niej natychmiast chwytając za ręce i klękając.
- Charlotte! Moja miłości!  Czy wyjdziesz za mnie?!
- Ale ja mam męża i dziecko! Nie mogę Marcelu.- Odsunęła się  od niego.
-Ależ ja Cię kocham!- I ten udawany płacz. W końcu został puszczony dźwięk burzy, dziewczyna zbliżyła się do sztucznego okna.- Ale ty mnie nie...- Wyciągnął sztuczny pistolet i wymierzył sobie w głowę, w tym czasie puszczono strzał pistoletu i w tym momencie  Marceli padł. Zasłoniono na chwile kurtynę ( tak jakby nie mogli tego zrobić wcześniej jak pozbywali się Thomas'a ze sceny) , postanowiono drabinę i wierzę z kartonu. W "oknie" stałam ja bawiąc się różą i obrywając jej płatki. W tym momencie na scenę wszedł Edward z Will'em rozmawiając o tym, że rycerzowi (którym był właśnie Willereł) koń uciekł.
-... Szkoda bo podkuty był...- Westchnął ciężko blondyn i skierował wzrok na wieżę.- Jaka ona piękna!- I ten zachwyt na twarzy.
- Co? Wieża?- Zapytał Edward wywołując śmiech na sali.
- Nie, kobieta!- Warknął Will. Brunet pokiwał głową na boki śmiejąc się.
- Ty głupi, ponoć ten kto się z nią pocałuje zginie.- Odparł.- Ja bym odpuścił.- Po czym odszedł. Kolejne sceny to było to jak się poznajemy, oraz jak Will, za mną łazi zakochany. W końcu i ja się w nim zakochałam, zaczęliśmy się spotykać, pomimo wyraźnego zakazu mojej rodziny a raz bylą scena jak jechaliśmy bryczką, przypiętą do Silence i Whispera...tak było dość sporo miejsca na scenie więc się mieściła, ale problem był z wtarganiem jej do budynku, dlatego musieliśmy rozwalić drzwi. W końcu światła zmieniły kolor na ciemny niebieskie symulując w ten sposób noc. Siedziałam sobie na drabinie za tą wieżą wyglądając przez okno ukochanego, który przyjechał na Whisperze, ponieważ niedawno się odnalazł. Zszedł z gniadosza, chwytając leżącą na scenie drabinę i wchodząc na nią. Spotkanie skończyło się prawie, że pocałunkiem śmierci, ale przerwał to głos Charlotte, która grała moją matkę, która po kilku następnych scenach została zadźgana przez złą Esmeraldę, złapaną potem przez Will'a i wtrącona do lochów, czyli po prostu wyprowadzona ze sceny. Potem kurtyna ponownie opadła by rozpocząć wątek po kilkudziesięciu latach, gdy rycerz wyjechał na misję pokonania jakiegoś wampira, smoka czy Bóg wie czego. Końcowa scena jednak była najlepsza, wyszłam na scenę skubiąc jakiś kwiatek, którego płatki opadały na koronkową czarną suknię. Will również wyszedł po przeciwnej stronie, miał założoną perukę z siwymi włosami, chodził o kiju zgarbiony, a jego zbroja była gdzieniegdzie poplamiona brązowo-pomarańczowa farbą symulując rdzę. Widząc go  rzuciłam mu się w ramiona, stęskniona i zaczęłam płakać na jego ramieniu, a przynajmniej udawać. Chłopak schylił się by mnie pocałować, odsunęłam głowę, jednak zrobił to, w tle puszczono jakąś muzykę z fortepianu, a w sali słychać było szmer i ciche teksty typu: Ej oni na serio się całują. Gilbert poczerwieniał zły to samo Rocky, ale nie wiedziałam właściwie dlaczego Bythle był wściekły. W końcu Will padł na scenę i udał martwego, co wywołało płacz u wrażliwszych widzów, w tymi pani Elizabeth i Cecyli. Potrąciłam kilka razy ukochanego, jednak się nie ruszał. Padłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach cicho popłakując.  I tak oto skończył się spektakl, zasłonięto kurtynę, a na sali  słychać było oklaski,  stanęliśmy w rzędzie, kurtyna znowu została podniesiona i ukłoniliśmy się. Potem znów została opuszczona i mogliśmy wreszcie pójść się przebrać, strzeliliśmy piąteczki i gratulowaliśmy sobie dobrego występu. Jednak było już dość późno, więc musieliśmy iść do pokoi. Bynajmniej ja musiałam, bo myślałam, że zaraz padnę na zbity ryj, po przebraniu się i zmyciu makijażu poszłam do pokoju z Will'em śmiejąc się z niektórych scen. Było naprawdę fajnie i nie żałowałam.
~~~ 
Siedzieliśmy chwilę w pokoju, kiedy  do pomieszczenia wpadła Esmeralda, zdziwieni spojrzeliśmy na nią.
-Co jest?- Zapytałam niepewnie.
- Gilbert ma Twoje nagie zdjęcia!- Zawołała, na co otworzyłam szeroko oczy, a Will poczerwieniał z.. zazdrości?
- Czy ty się rozebrałaś przed Gilbertem?!- Zawołał do mnie na co serce mi stanęło.
- Chyba sobie żartujesz!- Krzyknęłam marszcząc słodko brwi. W tym momencie zrobił minę zbitego psa i po dłuższej chwili odezwał się znów
- Ja też chcę zobaczyć!- Wywaliłam gały jak 5 zł, Esma rozbawiona rzuciła otwartą paczkę kondomów, znalezioną na korytarzu.
- Co?!
-No proszę, proszę!- Zaczął błagać powstrzymując śmiech.
- A co... chcesz mnie namalować jak Da Vinci?- Wyszczerzyłam się.
-Bądź moją muzą!- Krzyknął i po chwili wybuchnęliśmy wszyscy śmiechem.
- Idę do Silver, muszę ją nakarmić.- Odparłam z uśmiechem po czym wyszłam.
<Will? ❤>

35 punktów, kochanie 8) ❤