piątek, 5 maja 2017

Od Adeline - Zawody WKKW, próba terenowa

Moje powieki niechętnie się uniosły, gdy promienie słoneczne, tak jakby specjalnie wpadły do pokoju, w którym akurat ja przebywałam. Z wściekłością usiadłam na brzegu łóżka, a przez moje ciało przebiegł dreszcz, spowodowany najpewniej otaczającym mnie chłodem. Podnosząc się z łóżka zobaczyłam, że na wieszaku wisi ładnie wyprasowana, czarna koszulka, która na prawej stronie miała białą naszywkę konia. Na krześle leżała również kamizelka ochronna, która przy rzepie miała jeszcze nienaruszoną metkę. Widząc to wszystko, zastanawiałam się po co mi to, ale gdy spojrzałam na kalendarz, od razu wszystkie wydarzenia do mnie wróciły. Dzisiaj miała się odbyć druga część zawodów WKKW, czyli próba terenowa. Uwielbiałam cross, który prawie codziennie mi towarzyszył. Wiedziałam, że nie mogę tego zawalić, bo byłoby to po prostu dziwne dla mnie, moja duma od razu by ze mnie zeszła. Nie wiedziałam jak ja wykonam ten przejazd na Double, który również lubi cross, ale jego pewna cecha charakteru, jest ciutke przeszkadzająca. Płochliwość. Trzeba też wspomnieć o tym, że płochliwość ogiera znacznie się zmniejszyła, niepokój w nim wzbudzały teraz tylko widły, reklamówki, wstążki, balony, większy wiatr... dobra nie oszukujmy się, on boi się praktycznie wszystkiego. Biedny gniadosz czasami po prostu mimowolnie odskakiwał, chociaż widać było, że się starał by tego uniknąć. Na szczęście nasza współpraca co raz lepiej się układa, a sam fakt, że Trouble przemógł się samego wchodzenia do boksu, po prostu przynosił mi uśmiech na usta. Głupie, nieprawdaż? Cieszyć się z takich zwykłych, codziennych rzeczy, ale dla mnie było to coś co jeszcze niedawno było wręcz nieosiągalne. Nie wiem czy ogier ma jakieś przykre wspomnienie, ale tego już się najpewniej nie dowiem. Uśmiechnęłam się sama do siebie i z szafy wyciągnęłam śnieżnobiałe bryczesy, które jeszcze nigdy nie spoczęły na moich nogach. Podskoczyłam gdy na łydce poczułam coś mokrego i zimnego, okazało się, że był to po prostu Hubby, który domagał się porannej dawki jedzenia.
- Boże, ale z Ciebie głomodor - zaśmiałam się, a gdy nasypałam suchej karmy do miski, zwróciłam się do łazienki z zamiarem przebrania się w zwykłe, stajenne rzeczy, które bez problemu mogłabym pobrudzić. Były to najzwyklejsze czarne bryczesy, jak i zwykła szara koszulka polo, która była przyjemnie chłodna. Będąc już gotowa, wyszłam z pokoju i od razu skierowałam się w stronę stajni, bowiem mój żołądek w tym momencie nie domagał się jedzenia. Z przyzwyczajenia, moje nogi poniosły mnie w stronę stajni koni rekreacyjnych, ale już gdy miałam do niej wchodzić, usłyszałam głos, który z pewnością należał do najukochańszej osoby na ziemi.
- Adiii, tam stoi Double - zaśmiał się Luke, a ja objęłam go, po czym poszłam do gniadosza, którego boks stał przy samym początku. Wchodząc do budynku, przywitały mnie wesołe parsknięcia, które z pewnością należały do Trouble. Młody rumak dotknął swoimi chrapami w moją otwartą dłoń, a ja pamiętając o nim, wiedziałam, że w kieszeni mam smakołyki, więc od razu mu je podarowałam.
- Cześć kochanie - powiedziałam, całując jego kość nosową, którą pokrywała mięciutka i krótka sierść. Wiedząc, że już za niedługo będą zaczynały się rozgrzewki do pierwszych startów, wzięłam się za czyszczenie brązowego włosia Trouble, który na samym początku miał zastrzeżenia co do gumowego zgrzebła, które mogło wręcz pożreć tego biednego, samotnego wierzchowca. Sunęłam szczotkami po grzbiecie ogiera, który harmonijnie przechodził w zad, jak i delikatnie umięśnioną szyję, która zwieńczona była dość małą, ale proporcjonalną głową. Ciemne oczy Double miały niesamowity inteligentny połysk, który w tym momencie emanował spokojem. Widząc, że szczotką już więcej nie osiągnę bo i tak jest czysty, więc widząc, że gniadosz się nie spłoszy, po prostu chwyciłam się jego szyi, i mocno wtuliłam się w czarną i gęstą grzywę, która była ładnie przystrzyżona. Uśmiechnęłam się pod nosem, a w głowie zaczęły mi krążyć myśli, jaki by tu założyć czaprak na ogiera, jak zapleść grzywę i ogon gniadosza.
- Krasnal, tak czy siak będziesz w czarnym, bo nie puszczę Cię w niczym innym, zaraz byś wszystko pobrudził - zaśmiałam się i poklepałam nieco niższego wierzchowcowi, który wręcz idealnie pasował do mojego wzrostu. Po cichu wyszłam z boksu i zostawiłam ogiera samego sobie. Poszłam do mojej szafki jeździeckiej gdzie leżały niemalże wszystkie czapraki, a w tym nienaruszony jeszcze czarny komplet, którego lamówka była czerwono/niebiesko/biała. Z samego dołu wyjęłam jeszcze zestaw ochraniaczy skokowych, które podszyte były mięciutkim futerkiem. Obładowana sprzętem konia, wróciłam do jego boksu, przy którym stał wieszak z zawieszonym czarnym siodłem do tejże samej dyscypliny. Siodło było dzień wcześniej pożyczone od mojej starej przyjaciółki, która interesowała się właśnie crossem, bowiem ja nie zdążyłam jeszcze kupić siodła skokowego. Świeżo co wypastowane siedzisko odbijało promienie słoneczne, a przy tym wyglądało jakby było wprost wyjęte z filmu. Ogłowie munsztukowe, które wisiało tuż obok drzwi od boksu, miało również pięknie wysmarowane paski, a munsztuk miał przepiękny srebrny kolor, który wręcz idealnie pasował do wisiorka, który podarował mi mój Luke. Moją głowę zajęła myśl co właśnie porabia blondyn, którego widziałam jeszcze niedawno. W sumie to nie wiedziałam czy chłopak będzie startował w próbie terenowej. Odetchnęłam głęboko gdy zobaczyłam, że jeden ze stajennych włóczy się po stajni bez celu.
- Przepraszam! Chciałbyś może osiodłać mojego konia? Muszę się przebrać, a nie wyrobie się z takim czasem. Z resztą pobrudzę również białe bryczesy. Proszę - uśmiechnęłam się krzywo.
- Czemu nie, ale co z tego będę miał? - Zaśmiał się świeżo co zatrudniony mężczyzna.
- Mój uśmiech - przewróciłam oczami i wyszłam z budynku, który był stosunkowo blisko położony co do akademika. Nagle w mojej głowie pojawiła się nieodparta chęć zjedzenia jakiegoś posiłku, ale natychmiastowo pojawiło się również uczucie stresu, które szybko przegoniło głód, a sama ja mogłam się ponownie skupić na zawodach. Wbiegłam do pokoju i zgarnęłam wszystkie rzeczy z fotela i wieszaka. Naciągając koszulkę, zdjęłam od razu naszyjnik, z którym obchodziłam się, jak z jajkiem. Ostrożnie ułożyłam wisiorek na szafkę, i dokończyłam ubieranie się. Stojąc przed lustrem, w głowie pojawiły mi się różne myśli. Co się stanie, gdy Double nagle przestraszy się jakiejś bzdury? Spadnę i co? Jeżeli wtedy coś mi się stanie, i już nigdy nie będę mogła wsiąść? Luke chyba by mnie zabił, nie, zabiłby mojego konia, który teraz najpewniej stoi już osiodłany, i gotowy do startu. Odpędzając od siebie źle myśli, głośno westchnęłam i wyszłam z pokoju, chwytając jeszcze kask. Odrzuciłam krótkiego kucyka do tyłu i założyłam nakrycie głowy.
- Dam radę - szepnęłam i wkroczyłam do stajni. Na środku korytarza głównego, stał młody stajenny i Double Trouble, który prezentował się wyjątkowo okazale. Zaśmiałam się pod nosem i poklepałam ogiera po szyi.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się, przechwyciłam wodzę i wyszłam w stronę miejsca, gdzie można się rozgrzać. Podpięłam popręg, zsunęłam strzemiona i płynnie wsiadłam na grzbiet gniadosza. Wsunęłam drugą stopę w strzemię, wodze poprawiłam w dłoniach. Dałam delikatny sygnał do ruszenia z miejsca, ale niestety ruszyliśmy kłusem, którego takt przecinały mocne wierzgnięcia. Double przestraszył się zwykłego szelestu liści, które przed chwilą spadły z drzewa. Zdenerwowana zaczęłam wydawać ciche komendy, dając mocny sygnał ogierowi, że ma natychmiastowo zwolnić, bowiem ten chód nie jest przeze mnie porządany.
- Double, już, spokojnie. Hooola - szepnęłam, a gniadosz natychmiastowo zwolnił kroku. Spokojnie wjechałam nim na rozprężalnie, gdzie nie panował chaos, bowiem zaczęły się pierwsze starty, przez co zrobiło się "rzadziej". Popędziłam ogiera już do galopu, bowiem czułam, że nie ma żadnego sensu powstrzymywania go. Uśmiechnęłam się gdy koń spokojnie przeszedł do galopu, a jego kopyta płynnie lądowały na wilgotnym piasku, którego ziarna rozsypywały się po ścieżce. Gdy miałam już najeżdżać na pierwszą z przeszkód, usłyszałam głos należący do komentatora.
- Prosimy o wstawienie się Adeline Carter na ogierze Double Trouble! Przypomnijmy, że uczennica ma dziewiętnaście lat, a jej wierzchowiec to czteroletni przedstawiciel belgijskiego konia gorącokrwistego. Gniadosz ma niesamowity rodowód, ale jak wiadomo papierek nie skacze, więc dzisiaj się wszystko okaże. - Powiedział krótko mężczyzna, a ja słysząc sygnał do startu, ruszyłam galopem, który nie był za spokojnym, był wręcz niekontrolowany. Double przestraszył się jakieś siatki, która wręcz mogłaby zjeść biednego konika. Szybko jednak odzyskałam pełną kontrolę nad wierzchowcem i ruszyłam pewna siebie na pierwszą przeszkodę, którą jak się okazało był Triple Barre. Ogier pokonał ją bez większych problemów, więc jako dumna mama oddałam mu więcej wodzy i już pędziłam na mur, który wyłonił się zza zakrętu. Niestety drugą przeszkoda okazała się być nieco trudniejsza, bowiem gniady czasami bał się skakać przez tego typu mury, które kryły za sobą tajemniczy teren. Pogładziłam szyję Trouble'a i usiadłam w siodło, pchając ogiera do przeszkody. Kolejna za nami, bliżej końca niż było. Jeśli pokonamy coffina to mamy już wszystko z górki.
- Haaaalo, spokojnie, wolniej - szepnęłam, bowiem koń zaczął pędzić w poszukiwaniu nowej przeszkody do pokonania. Niestety tak jak myślałam, gniadosz zwolnił kroku przed coffinem, przez co wejście w przeszkodę było mniej energiczne. Na szczęście udało nam się to pozbierać i jakoś to pokonaliśmy, może nie w wielkim stylu, ale jednak. Byłam zmuszona do tego, by zwolnić kroku, który teraz był zdecydowanie za szybki, ponieważ kolejny mur zbliżał się zdecydowanie za szybko. Ten murek był nieco wyższy, przez co wydawał się bardziej solidny i potężniejszy. Rozejrzałam się widząc tłumy uczniów, którzy nie biorą udziału w zawodach. Szybko jednak znalazłam twarz blondyna, któremu posłałam szeroki uśmiech, po czym poszybowałam nad przeszkodą, którą pokonaliśmy w niesamowitym stylu. Nagle przed nami wyrósł... Krasnal. Po prostu krasnal, żywopłot, który był niesamowicie niski.
- Pestka - mruknęłam, a ogier w tym samym momencie leniwie podniósł nogi nad rośliną. Rzuciliśmy się pędem na stół, który również pokonany był w ładnym stylu, bowiem była to najłatwiejsza i najbardziej bezpieczna przeszkoda na tym torze crossowym. Drugi stół, również został pokonany bez żadnego szwanku, no może oprócz jednego bryknięcia, które niemalże wyrzuciło mnie z siodła na amen. Bankiet. No to teraz będzie ciekawie. Zdarzały nam się duże nieporozumienia przy tejże przeszkodzie, która budziła niemały postrach w koniu, który należał do mnie. Bałam się, że źle wyliczę kroki, bałam się, że ogier odmówi posłuszeństwa.
- Niech się dzieje to, co ma się dziać - zaśmiałam się, a gniadosz w odpowiedzi szarpnął wodzę i wesoło pokonał tę przeszkodę, której najbardziej się baliśmy. Niesamowite, wręcz, że ogier w tak młodym wieku, potrafi sobie tak świetnie poradzić na torze crossowym, który jest dość trudny. Rów z wodą przybliżał się coraz bardziej, a spocony już Double Trouble nie miał pojęcia, że przed nim znajduje się zbiornik wypełniony wodą, której panicznie się boi, a przy kontakcie z wodą robi wszystko to, czego nie powinien zrobić. Dałam ogierowi mocniejszy impuls łydkami i zamknęłam oczy w przekonaniu, że będzie to już ostatnia przeszkoda, którą dzisiaj pokonam. Nie poczułam żadnej kropli wody na bryczesach, a wręcz przeciwnie. Poczułam tylko miękkie lądowanie na podłożu, a dalej słyszałam tylko takt końskiego galopu, który działał na mnie kojąco. Został nam jeszcze tylko okser, hydra i te zwalone drzewo, które budziło malutki respekt w cielskiem tego wielkiego stworzenia, które właśnie galopowało pode mną. Okser pokonaliśmy bez żadnego szwanku, bowiem była to przeszkoda 'codziennego użytku'. Tor crossowy, który w tym momencie pokonywałam był bardzo skrętny, a odległości między przeszkodami czasami okazywały się zbyt krótkie, chyba, że problem ten leży w foulach mojego gniadosza.
- 1... 2... 3... Hop! - Zaśmiałam się, gdy poczułam delikatny dotyk gałęzi, które znajdywaly się przy hydrze. Usłyszałam tylko jak ogier gryzie wędzidło, a ja tracę zupełną kontrolę nad tym głupim stworzeniem. Próbowałam jakiś pozbierać ten przejazd, ale niestety wyszło jak wyszło. Ostatnie zwalone drzewo przeskoczyliśmy byle jak, aby było. Na mecie znaleźliśmy się na prawdę szybko.
- Piękny czas panno Carter - usłyszałam tylko głos, który należał do Pana Rose.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)