niedziela, 14 maja 2017

Od Lily C.D Shawn'a

Ciemność spowodowana zamkniętymi powiekami zaczęła mi kołować w głowie, powodując jedynie spadek mojej ochoty na przebudzenie się. Próbowałam malutkimi kroczkami dopuszczać do siebie strugi jasnego, wręcz palącego światła, które kumulowało swoją siłę wraz z barwami pokoju. Poprawka - jedną barwą, mianowicie ostrym białym. Wszystko było w tym samym kolorze, wręcz doprowadzało mnie to do nieopanowanego szału. Wszystko białe. Jak śnieg. Jakby nigdy nie chcieli się wybudzić z zimy. Jednak mały ciężar, który czułam na swoich nogach oraz kołdrę mocniej przylegającą do lewego biodra, wskazywały na obecność kogoś siedzącego na łóżku. Nagle aksamitny głos wpłynął niczym majestatyczny statek do mojego ucha. Poczułam jak delikatnie zadrżałam, a uśmiech sam się cisnął na twarz, po usłyszeniu słów Shawna. Palące światło nagle przestało razić i nie stawiać problemu przy otwarciu. Kardiomonitor cichutko akompaniował słowom towarzysza, które zaczęły w moim mózgu nabierać tytułów od błogosławieństwa, do do świętości. Miałam je ochotę zatrzymać w pamięci tak długo, aż gwiazdy przestaną istnieć. Delikatnym promykiem szczęśliwego przebudzenia się, przywitałam się z światem żywych. Nie odezwałam się. Nawet słowem nie pisnęłam. Uśmiechając się sama do siebie, szybko podniosłam plecy do pionu i zarzuciłam ramiona na kościste plecy.
— Miło mi to słyszeć — przyznałam cicho, nie odrywając rąk od łopatek. Stały w miejscu, jakby ktoś je specjalnie tam przykleił. Mimo moich wyraźnych poleceń do całego organizmu, szalejącego ze szczęścia, że to właśnie Shawn stał się bardzo bliskim mi przyjacielem, nawet nie zwrócił uwagi czy coś do niego mówię. To było okropne. Jakbym została sama na polu walki z tym dziwnym uczuciem, które właśnie zostało zasiane na nieurodzajnej glebie. Ciepło, które biło od niego łączyło się miłym uczuciem bezpieczeństwa, które tak bardzo chciałam tylko dla siebie. Odsunęłam się na chwilę od niego, by dokończyć swoje grzmiące w głowie słowa do przekazania mu.
— Zawsze mogło być gorzej. Mamy szczęście i tyle. Był wypadek, trudno. Nie jesteśmy pierwsi. Nic nam się nie stało, a to najważniejsze — moja ręka wylądowała na jego plecach, klepiąc go i pocieszając.
— A teraz... Gdzie lekarz? Chciałabym już wrócić — uśmiechnęłam się, przenosząc wreszcie wzrok na pobliskie otoczenie. Plastikowe krzesełko tuż przy małym biurku z szarej deski, delikatnie się chwiało. Stolik nocny obok mnie zajmował mój telefon, szklanka przezroczystej cieczy (rzecz jasna wody, nie wódki... Chociaż nadal pewności nie mam). Zatrzymując ciekawski wzrok na szklanym naczyniu, nagle w moim gardle zaczął się przesypywać gładki i gorący piasek Sahary. Szybko dłonią chwyciłam kubek, mocno trzymając i zaczęłam łapczywie przełykać kolejne strugi mokrej cieczy. Lecz niemal od razu wyplułam całą zawartość z powrotem, gdy zamiast chłodnej ulgi, poczułam palącą substancję, w nie mniejszym stopniu podobną do wódki.
— Co się stało? — wyraźnie zaniepokojony Shawn zapytał, ponownie przenosząc swoją gładką dłoń na moje chude łopatki.
— Chyba ktoś chciał sobie zrobić żart w szpitalu i dolać wódki, zamiast wody — wychrypiałam, odstawiając kubek z powrotem na stolik.
— Co? — zdezorientowany zajrzał do podejrzanego napoju. Kolejne chwilę spędziliśmy na rozmowie o ostatnich wydarzeniach w Akademii. Na moje szczęście próg szklanych drzwi przekroczyły jasne buty mojego lekarza. Chcąc wszcząć temat mojego wypisu, gwałtownie się ożywiłam, biorąc więc powietrza do płuc.
— Przepraszam, czy można... — zaczęłam, przerywając mu zawzięty taniec długopisu po śnieżnobiałej kartce papieru.
— Za chwilę, teraz jestem bardzo zajęty — odmowa ze strony lekarza trochę mnie zdenerwowała, nie przeczę. Rozjuszona, trzasnęłam drobną piąstką o twardą powierzchnię, sąsiadującego z łóżkiem, stolika. Delikatnymi ruchami, kreśliłam po czerwonych knykciach małe kółka, by zmniejszyć nieprzyjemny ból.
— Nie nakręcaj się — przyjaciel, chyba jako jedyny z naszej dwójki potrafił podejść do wszystkiego na spokojnie, bez zbędnego denerwowania się. Wkrótce ponownie do sali zawitał ten sam lekarz, jednak tym razem odważył się tracić czas na moje, sądząc po jego minie, nic niewarte zachcianki.
— Słucham, w czyn problem? — znudzony, jakby samym moim istnieniem podjął dyskusji, która z chwila na chwilę, coraz bardziej była nieprzyjemna, a łagodząca dłoń Shawna na moim nagim kolanie dużo nie pomagała.
— Po pierwsze, chciałam się wypisać i to możliwie jak najszybciej. Oraz drugą sprawą jest chyba wódka na miejscu wody. — starałam się brzmieć jak najzupełniej poważnie.
— Proszę? — medyk wyglądał, jakby kij od miotły połknął. Co jakiś czas ukradkiem sprowadzał wzrok do podejrzanego kubka.
— Też chciałabym wiedzieć. Czy to jakiś żart, że podajecie pacjentom alkohol? Czy dzieciom także ją dostarczacie? Takie żarty w szpitalu nie są śmieszne.
Kolejne półgodziny stałam trzymałam biednego mężczyznę, tocząc swój wywód o odpowiedzialności pielęgniarek i innych lekarzy. Ledwie zakończyłam swoją opinię o tutejszym szpitalu, już widziałam jak oskarżony szybuje pomiędzy obłokami po wypis dla mnie.

Shawn?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)