poniedziałek, 22 maja 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Lekko, mając na uwadze to, że osobniki pokroju Holiday zazwyczaj są kruche, pociągnąłem dziewczynę delikatnie do siebie, by nie miała możliwości odwrócenia ode mnie zarówno swojej twarzy, jak i swego wzroku. Szamotała się, usilnie stawiając wyraźny opór, jednak dosyć szybko odpuściła, podczas gdy ja w duszy byłem coraz bardziej rozśmieszony z jej nieudolnych prób. Uśmiech na moich ustach stał się jeszcze większy, gdy zauważyłem, że jej blade policzki lekko zarumieniły się, co najwidoczniej tak bardzo próbowała jeszcze chwilę wcześniej ukryć. Nie mogłem pohamować uśmiechu, uświadomiwszy sobie, że Holiday nigdy wcześniej nie ukazywała przy mnie czegokolwiek, co wskazywać mogłoby na to, że cokolwiek odebrało jej pewność siebie. Nawet do twarzy było jej z ledwo widocznymi rumieńcami, trzeba było to przyznać.
- Mów za siebie - prychnąłem, gdy dziewczyna otwarcie przyznała, że nie grzeszymy inteligencją. Nie było to kłamstwem, jednak nie mogłem pozwolić na to, by rudowłosa skaziła mój wizerunek - co to, to nie. - Po prostu nie dorosłaś do tego, by zrozumieć moją niebywałą inteligencję - dodałem, puszczając już jej drobną dłoń, by majestatycznie zetrzeć ze swojego czoła krople wody, których obecność nie była tym razem spowodowana deszczem, a raczej tym, że mimowolnie zażywałem kąpieli w chłodnym jeziorze.
- Przykro mi, Luke - westchnęła, wstając na równe nogi. - Moja wyobraźnia nie jest na tyle rozwinięta, by widzieć coś, co po prostu nie istnieje, a tym bardziej to rozumieć.
- Po prostu przyznaj się, że jesteś ograniczona.
- Jeśli jest to choroba zakaźna, to nawet wiem, od kogo się nią zaraziłam - fuknęła, z impetem popychając mnie w nieopodal rosnący, trawiasty gąszcz. Zaskoczony, nawet nie byłem w stanie wyswobodzić się z jej uścisku, gdy zacisnęła swoje smukłe palce na moich ramionach. Jęknąłem, gdy rudowłosa wzmocniła nacisk, z morderczym wzrokiem świdrując moją twarz.
- Teraz ładnie przeprosisz Holiday za to, że tak niekulturalnie zacząłeś odnosić się w jej kierunku.
- Teraz ładnie przeprosisz Luke'a za to, że mimo jego woli, spowodowałaś wielokrotnie w ciągu jednej doby uszczerbek na jego zdrowiu.
- Nie - prychnęła, delikatnie pozwalając mi na to, bym mógł podnieść się do wygodniejszej pozycji.
- No właśnie, nie - zaśmiałem się, uchylając się od jej ataku, który tym razem był przeze mnie w drobnym stopniu przewidziany. - A teraz odwdzięczę Ci się za to, że zaciągłaś mnie w ten składzik pie*dolonych komarów.
Nim dziewczyna zdążyła się obejrzeć, mocno objąłem ją w pasie, by bezpiecznie przerzucić ją przez swoje ramię, unikając tym razem jej napaści, która zawsze nastąpywała po tym, gdy minimalnie chociażby krępowałem jej swobodę ruchów. Minęła chwila, zanim Holiday zaczęła kontrolować swoje zamachy.
- Powiesz mi chociaż gdzie idziemy?
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale jak na razie, to tylko ja wykorzystuję swoje nogi w szlachetnym celu. Jeśli Cię to uszczęśliwi, to nie wiem gdzie idę, chyba do miasta, bo tam tylko można zrobić cokolwiek.
- Idziesz do Miami na nogach, ma się rozumieć? - prychnęła, miętoląc skrawek mojej koszulki. - Przystanek autobusowy w drugą stronę.
- Pojedziemy tam tramwajem, geniuszu - odburknąłem, na chwilę stawiając ją na ziemię, by wygodniej wskoczyła po prostu na moje plecy. Skorzystała, obejmując mnie łydkami w pasie.
- Specjalnie idziesz taki kawał drogi, tylko po to, żeby przejechać się kilka przystanków tramwajem?
- Tak właśnie. A teraz już nie marudź, bo marnujesz tlen - najwidoczniej dopiero ten argument zadziałał na dziewczynę, bo dopiero wtedy przestała się odzywać, kładąc swój podbródek na moim ramieniu. Być może nie chciała iść o własnych siłach w miejsce, od którego dzieliło nas jeszcze kolejne kilka kilometrów. Na szczęście droga minęła szybko, a ja, zmęczony dłużącą się wędrówką, wreszcie mogłem usiąść na stojącej pod wiatą ławce. Na przyjazd tramwaju musieliśmy czekać jeszcze kilka następnych minut, bowiem nikt nie pomyślał o tym, by ułożyć kursy tak, by jakikolwiek pojazd mogący się poruszać po torach przyjeżdżał częściej, niż co pół godziny. Ludzi zresztą zebrało się sporo, bo wszyscy chcieli wykorzystać jeden z ostatnich, wieczornych kursów.
Mało co już kontaktując z otaczającym mnie światem, nieco przysnąłem, opierając się głową o szklaną szybę. I tak, chłonąc prawie czyste powietrze, poderwałem się z miejsca dopiero wtedy, gdy otoczenie ucichło, a do moich nozdrzy nie docierał już zapach spoconych mężczyzn. Nie miałem czasu jednak na zastanawianie się, bo szybko dostrzegłem, że drzwi tramwaju zamykają się, a ostatni ludzie wkraczają do jego wnętrza. Jak zwykle roześmiana Holiday machała mi zza okna, podczas gdy ja bezradnie wpatrywałem się w pojazd, który odjeżdżał beze mnie. Analizując całą tą patową sytuację, doszedłem do wniosku, że pozostało mi tylko i wyłącznie jedno wyjście. Ruszyłem więc biegiem za odjeżdżającą przyjaciółką, mając zgubną nadzieję na to, że uda mi się ją dogonić. Kilkukrotnie zostałem ogłuszony dźwiękiem mijających mnie samochodów, wciąż wytrwale walcząc ze samym sobą, by dobiec do najbliższego przystanku. Tramwaj na całe szczęście zatrzymał się wcześniej, gdy na jezdni zdarzył się jakiś wypadek, który całkowicie zaburzył ruch. W końcu zbulwersowani pasażerowie musieli wysiąść, a wśród nich znajdowała się także Holiday, jak gdyby nigdy nic posyłająca mi niewinny uśmiech.
- Pytałaś się, a ja mam już odpowiedź. Najwidoczniej idziemy do kina, bo nie chce mi się iść nigdzie dalej - mruknąłem, głową lekko kiwając w stronę budynku, pod którym przyszło nam stać.

Holiday? Wakacja? Misiu? Żelek? Julia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)